Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga V - Przygotowanie do Męki |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
2. ŻYDZI U MARTY I MARII
Napisane 19 grudnia 1946. A, 9733-9738
Choć wyczerpana z powodu bólu i zmęczenia – Marta jest wciąż panią domu. Potrafi przyjmować i gościć z honorami, wytwornie, jak przystało na prawdziwą panią domu. Podobnie teraz, po zaprowadzeniu wszystkich przybyłych do jednej z sal, wydaje polecenia, aby przyniesiono napoje orzeźwiające, które zwykle się podaje, i pilnuje, aby goście mieli wszystko, czego potrzeba dla ich wygody.
Słudzy krążą nalewając ciepłe napoje lub kosztowne wina i ofiarowując wspaniałe owoce: jasne jak topaz daktyle, piękne kiście suszonych, doskonałych winogron, przypominających nasze rodzynki, płynny miód. Wszystko podają w kosztownych dzbanach, czarach, na półmiskach i tacach. Marta czuwa uważnie, aby nikogo nie pozostawiono na uboczu i nawet według wieku, a być może zależnie od osoby, której upodobania zna, nadzoruje to, co słudzy ofiarowują. I tak zatrzymuje sługę, który szedł do Elchiasza z dzbanem wina i z kielichem. Mówi mu:
«Tobiaszu, nie wino, ale wodę z miodem i sok z daktyli.»
A do innego: «Z pewnością Jan woli wino. Podaj mu białe wino z suszonych winogron.»
Sama ofiarowuje staremu uczonemu w Piśmie Kananiaszowi ciepłe mleko mocno posłodzone jasnym miodem, mówiąc:
«To będzie dobre na twój kaszel. Poniosłeś ofiarę, aby tu przybyć, mając takie dolegliwości i w tym chłodzie. Jestem wzruszona, widząc waszą serdeczność.»
«To nasz obowiązek, Marto. Eucheria była z naszej rasy, prawdziwa Żydówka, która nas wszystkich otaczała czcią.»
«Szacunek dla czcigodnej pamięci mojej matki wzrusza moje serce. Powtórzę Łazarzowi te słowa» [– obiecuje Marta.]
«Ale my sami chcemy się z nim pożegnać, z tak dobrym przyjacielem!» – mówi jak zwykle fałszywie Elchiasz, podchodząc do nich.
«Pożegnać się? To niemożliwe. Jest zbytnio wyczerpany.»
«O! Nie będziemy mu przeszkadzać, prawda, wy, wszyscy? Wystarczy nam, że go pozdrowimy na progu jego pokoju» – mówi Feliks.
«Nie mogę się zgodzić, naprawdę nie mogę. Nikomedes sprzeciwia się wszelkiemu wysiłkowi i każdemu wzruszeniu.»
«Jedno spojrzenie na umierającego przyjaciela nie może go zabić, Marto – mówi Kolaszebona – Zbytnio cierpielibyśmy, nie pożegnawszy się z nim!»
Marta jest zaniepokojona, waha się. Patrzy w stronę drzwi, być może chcąc ujrzeć, że Maria przybywa jej z pomocą. Marii jednak nie ma. Żydzi zaś zauważają to wzburzenie i Sadok, uczony w Piśmie, czyni Marcie uwagę:
«Można by rzec, niewiasto, że nasze przybycie cię wzburzyło.»
«Nie. Wcale nie. Zrozumcie moją boleść. Od miesięcy żyję przy umierającym i... nie wiem już... nie potrafię już zachować się tak, jak niegdyś podczas świąt...»
«O! To nie jest święto! – mówi Elchiasz – Nie chcemy nawet, żebyś nam okazywała taką cześć! Ale być może... być może chcesz przed nami coś ukryć i to dlatego nie pokazujesz nam Łazarza i bronisz nam wstępu do jego pokoju? Cha! Cha! Wiemy! Ale nie obawiaj się! Pokój chorego to święty azyl dla każdego, uwierz w to...»
«Nie ma nic do ukrycia w pokoju naszego brata. Nie ma w nim nic ukrytego. Przebywa w nim jedynie umierający, któremu okazalibyście litość, oszczędzając mu wszelkiego bolesnego wspomnienia. A ty, Elchiaszu, i wy wszyscy, jesteście dla Łazarza przykrymi wspomnieniami» – mówi Maria swym wspaniałym głosem [brzmiącym jak] organy, ukazując się na progu i podtrzymując dłonią odsuniętą purpurową zasłonę.
«Mario!» – jęczy błagalnie Marta, żeby ją powstrzymać.
«To nic, siostro. Pozwól mi mówić... – i zwraca się do innych – A aby wam odjąć wszelką wątpliwość, niech jeden z was – bo to będzie tylko jedno wspomnienie z przeszłości, które powraca, aby go dręczyć – idzie ze mną, jeśli widok umierającego nie budzi w nim wstrętu, a smród umierającego ciała nie wywołuje w nim mdłości.»
«A ty, ty nie jesteś bolesnym wspomnieniem?» – mówi ironicznie herodianin, opuszczając swój kąt i stając naprzeciw Marii.
Wiem tylko, że już go gdzieś widziałam.
Marta wydaje jęk. Maria ma spojrzenie zaniepokojonego orła. Jej oczy rzucają błyskawice. Prostuje się wyniośle, zapominając o zmęczeniu i bólu, które ją przygniatały i z wyrazem urażonej królowej mówi:
«Tak, ja też jestem wspomnieniem. Ale nie bolesnym, jak mówisz. Jestem wspomnieniem Miłosierdzia Boga. I widząc mnie Łazarz umiera w spokoju, gdyż wie, że oddaje ducha w ręce Nieskończonego Miłosierdzia.»
«Cha! Cha! Cha! Nie tak mówiłaś kiedyś! Twoja cnota! Temu, kto cię nie zna, możesz ją ukazywać...»
«Ale nie tobie, prawda? Przeciwnie, ja ukazuję ją właśnie twoim oczom, aby ci powiedzieć, że człowiek upodobnia się do tych, z którymi się spotyka. Kiedyś, niestety, spotykałam się z tobą i byłam jak ty. Teraz spotykam się ze Świętym i staję się uczciwa.»
«Coś, co się popsuło, Mario, już się nie naprawi.»
«Rzeczywiście: ty, wy, wszyscy, nie możecie już naprawić przeszłości. Nie możecie odbudować tego, co zniszczyliście. Ani ty, który budzisz we mnie odrazę, ani wy, którzy w czasie boleści obrażaliście mego brata, a teraz w niejasnym celu chcecie ukazać, że jesteście jego przyjaciółmi» [– mówi Magdalena.]
«O! Jesteś zuchwała, niewiasto. Rabbi wypędził z ciebie wiele demonów, ale nie uczynił cię łagodną!» – mówi jakiś mężczyzna, w wieku około czterdziestu lat.
«Nie, Jonatanie, synu Annasza. On mnie nie uczynił słabą, lecz mocną śmiałością kogoś, kto jest uczciwy, kto chciał stać się ponownie uczciwy i zerwał wszelkie więzy z przeszłością, żeby zacząć nowe życie. Chodźmy! Kto idzie ujrzeć Łazarza?»
[Magdalena] jest władcza jak królowa. Panuje nad nimi wszystkimi swą szczerością, bezlitosną nawet dla samej siebie. Marta, przeciwnie, jest niespokojna, ma łzy w oczach, które patrzą błagalnie na Marię, aby zamilkła.
«Ja idę!» – mówi z westchnieniem poświęcenia Elchiasz, fałszywy jak wąż.
Wychodzą razem. Inni zwracają się do Marty:
«Twoja siostra!... Wciąż ten charakter. Nie powinna. Tyle trzeba by jej wybaczyć» – mówi Uzzjel, rabbi widziany w Giszali, ten, który pierwszy uderzył kamieniem Jezusa.
Marta, uderzona jak biczem tymi słowami, odzyskuje siłę i mówi:
«Bóg jej przebaczył. Każde inne przebaczenie jest bez wartości po tym. A jej aktualne życie jest przykładem dla świata...»
Jednak śmiałość Marty szybko się kończy i zastępują ją łzy:
«Jesteście okrutni! Wobec niej... i wobec mnie... Nie macie litości ani nad przeszłym bólem, ani nad obecnym. Dlaczego przybyliście? Po to, aby obrażać i zadawać cierpienie?»
«Nie, niewiasto. Nie. Jedynie po to, aby pożegnać wielkiego Żyda, który umiera. Nic innego! Nic innego! Nie powinnaś źle interpretować naszych prawych intencji. Dowiedzieliśmy się o pogorszeniu [jego stanu] od Józefa i Nikodema i przybyliśmy... jak oni, dwaj wielcy przyjaciele Rabbiego i Łazarza. Dlaczego chcecie nas traktować odmiennie, nas, którzy kochamy – jak oni – Rabbiego i Łazarza? Nie jesteście sprawiedliwe. Czy możesz zaprzeczyć, że oni, tak samo jak Jan, Eleazar, Filip, Jozue i Joachim, przyszli, aby dowiedzieć się czegoś o Łazarzu, i że przybył Manaen?...»
«Nie zaprzeczam, lecz dziwię się, że jesteście o wszystkim tak dobrze powiadomieni. Nie myślałam, że nadzorujecie nawet wnętrza domów. Nie wiedziałam, że istnieje nowy przepis poza sześćset trzynastoma: o badaniu i szpiegowaniu wewnętrznego życia rodzin... O! Wybaczcie! Obrażam was! Ból mnie pozbawia rozumu, a wy go zaostrzacie» [– tłumaczy się Marta.]
«O! Rozumiemy cię, niewiasto! To właśnie dlatego, że myśleliśmy, iż straciłyście głowę, przybyliśmy udzielić wam dobrej rady. Poślijcie po Nauczyciela. Nawet wczoraj siedmiu trędowatych przybyło wielbić Pana, bo Rabbi ich uzdrowił. Wezwijcie Go także do Łazarza.»
«Mój brat nie jest trędowaty! – krzyczy Marta wzburzona – To dlatego chcieliście się z nim zobaczyć? To po to przyszliście? Nie. On nie jest trędowaty! Spójrzcie na moje ręce! Od lat się nim opiekuję i nie ma na mnie trądu. Mam skórę zaróżowioną od wonności, ale nie od trądu. Ja nie...»
«Spokój! Spokój, niewiasto. A kto ci mówi, że Łazarz jest trędowaty? Któż was podejrzewa o grzech równie straszliwy jak ukrywanie trędowatego? Sądzisz, że pomimo waszej potęgi, nie moglibyśmy was uderzyć, gdybyście zgrzeszyły? Potrafimy, aby uszanować przepisy, nie zważać nawet na ciało ojca i matki, małżonki i dzieci. Ja ci to mówię, ja, Jonatan, syn Uzzjela.»
«Ależ oczywiście! Tak jest! – mówi Archelaus – A teraz mówimy ci: ze względu na dobro, jakiego dla ciebie pragniemy, przez miłość, jaką darzyliśmy twą matkę, przez miłość do Łazarza: wezwijcie Nauczyciela. Potrząsasz głową? Czy chcesz powiedzieć, że jest już za późno? Jak to? Nie wierzysz w Niego, ty, Marta, wierna uczennica? To poważne! Czy ty też zaczynasz wątpić?»
«Bluźnisz, o uczony. Ja wierzę, że Nauczyciel jest prawdziwym Bogiem» [– odpowiada Marta.]
«A zatem dlaczego nie chcesz spróbować? On wskrzeszał umarłych... przynajmniej tak się o tym mówi... Może nie wiesz, gdzie On jest? Jeśli chcesz, poszukamy Go, pomożemy ci» – podsuwa Feliks.
«Ależ nie! – mówi Sadok, wystawiając ją na próbę. – Z pewnością w domu Łazarza wie się, gdzie jest Rabbi. Powiedz to szczerze, niewiasto, a my udamy się na poszukiwanie Go i przyprowadzimy Go do ciebie i będziemy obecni przy cudzie, żeby się cieszyć wraz z Tobą, z wami wszystkimi.»
Marta waha się, chcąc – niemal skuszona – ulec. Inni naciskają, ona jednak mówi:
«Nie wiem, gdzie On jest... Naprawdę nie wiem... Odszedł przed wieloma dniami i pożegnał nas jak ktoś, kto odchodzi na długo... To byłaby dla mnie pociecha, gdybym wiedziała, gdzie On jest... przynajmniej gdybym wiedziała... ale nie wiem tego, naprawdę...»
«Biedna niewiasto! Ale pomożemy ci... przyprowadzimy ci Go» – mówi Korneliusz.
«Nie! Nie trzeba. Nauczyciel... to o Nim mówiliście, prawda? Nauczyciel powiedział, że mamy ufać ponad wszystko i tylko Bogu samemu. I tak zrobimy» – grzmi Maria, która wraca z Elchiaszem. On zaś od razu ją opuszcza i pochyla się, żeby porozmawiać z trzema faryzeuszami.
«Ależ – z tego co słyszę – wynika, że on umiera!» – mówi jeden z trzech: Doras, syn Dorasa.
«I cóż z tego? Niech umiera! Nie będę się sprzeciwiać wyrokowi Boga i nie okażę nieposłuszeństwa Rabbiemu.»
«A na cóż masz jeszcze nadzieję po śmierci, o szalona?» – mówi herodianin wyśmiewając się z niej.
«Na co? Na Życie!» – to okrzyk doskonałej wiary.
«Życie? Cha! Cha! Bądź szczera. Ty wiesz, że wobec prawdziwej śmierci Jego moc jest niczym. A ty, w swej głupiej miłości do Niego, nie chcesz, aby to się wydało.»
«Wyjdźcie stąd wszyscy! Marta powinna to uczynić, ale ona się was boi. Ja się obawiam jedynie obrażania Boga, który mi przebaczył, robię to więc zamiast Marty. Wyjdźcie wszyscy. Nie ma miejsca w tym domu dla tych, którzy nienawidzą Jezusa Chrystusa. Precz! Do waszych mrocznych nor! Precz wszyscy! Inaczej każę sługom przepędzić was jak nieczystych żebraków!»
Jest imponująca w swym gniewie. Żydzi wymykają się, tchórząc przed tą niewiastą w najwyższym stopniu. Istotnie ta niewiasta wydaje się archaniołem w gniewie...
Sala pustoszeje, a spojrzenia Marii, w miarę jak przekraczają próg, kolejno przechodząc przed nią, są jak bezcielesne widły, podążające za nimi. Musi się pod nimi ukorzyć pycha pokonanych żydów. W końcu sala całkiem pustoszeje.
Marta upada na dywan i wybucha szlochem. [Maria pyta:]
«Dlaczego płaczesz, moja siostro? Nie widzę przyczyny...»
«O! Obraziłaś ich... a oni ciebie obrazili, nas obrazili... a teraz się zemszczą... i...»
«Ależ milcz, głupia babo! Na kimże mieliby się zemścić? Na Łazarzu? Najpierw musieliby to uchwalić, a zanim to zadecydują... O! Nie można się zemścić na zwłokach! Na nas? Czy potrzebujemy ich chleba, żeby żyć? Naszych dóbr nie tkną. Osłania je cień Rzymu. Na kim więc? A nawet gdyby to potrafili, czyż nie jesteśmy dwiema niewiastami młodymi i silnymi? Czy nie możemy pracować? Czyż Jezus nie jest ubogi? Czyż nasz Jezus nie był rzemieślnikiem? Czy nie upodobnimy się bardziej do Niego, będąc ubogie i pracowite? Bądź więc dumna, że się taką staniesz! Miej taką nadzieję! Proś o to Boga!»
«Ale to, co ci powiedzieli...»
«Cha! Cha! To, co mi powiedzieli! To jest prawda. Ja też to sobie mówię. Byłam nieczysta. Teraz jestem owieczką Pasterza! A przeszłość jest martwa. Chodźmy do Łazarza.»