Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

232. JUDASZ I NIEPRZYJACIELE JEZUSA
Napisane 2 grudnia 1946. A, 9629-9645

Nie widzę Jezusa ani Piotra, ani Judy Alfeuszowego, ani Tomasza, lecz widzę dziewięciu innych [apostołów] idących w kierunku przedmieścia Ofel.

Ludzie, którzy są na drogach, nie stanowią wielkiego tłumu, jak w okresie Paschy, Pięćdziesiątnicy czy Święta Namiotów. Są to raczej mieszkańcy miasta. Być może Święto Światła nie było tak ważne, żeby wymagać obecności Hebrajczyków w Jerozolimie. Przybywali tylko ci, którzy przypadkowo znajdowali się w mieście lub ci z wiosek bliskich Jerozolimy, którzy przychodzili do miasta, aby wstąpić do Świątyni. Inni, z powodu pory roku lub specyficznego charakteru święta, pozostawali w swoich miejscowościach i w swoich domach.

Wielu jednak uczniów, którzy z miłości do Pana porzucili domy i krewnych, kupiectwo i prace, przebywa w Jerozolimie. Przyłączyli się do apostołów. Nie widzę jednak ani Izaaka, ani Abla, ani Filipa, ani też Mikołaja, który udał się z Sabeą do Aery. Rozmawiają ze sobą serdecznie, opowiadają i słuchają opowiadań o wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce w czasie, kiedy byli rozdzieleni. Chyba widzieli już Nauczyciela, może w Świątyni, gdyż nie dziwi ich Jego nieobecność. Idą powoli naprzód. Od czasu do czasu zatrzymują się, jakby po to, żeby zaczekać. Patrzą do przodu i do tyłu, patrzą na drogi, które zstępują z Syjonu oraz na tę drogę, która prowadzi ku południowym bramom miasta.

Iskariota jest właściwie w tyle za wszystkimi innymi. Przemawia do grupy uczniów pełnych raczej dobrej woli niż wiedzy. Dwa razy zwracają się do niego po imieniu pewni żydzi, którzy idą za grupą, jednak się do niej nie przyłączają. Nie wiem, jakie są ich zamiary lub jakie mają zadanie. Dwa razy Iskariota wzrusza ramionami nie odwracając się nawet, ale po raz trzeci jest zmuszony to uczynić, bo jakiś żyd opuszcza swą grupę, mija wyniośle grupę uczniów, chwyta Judasza za rękaw i zmusza go do zatrzymania się, mówiąc do niego:

«Chodź tu na chwilę, bo musimy z tobą porozmawiać.»

«Nie mam czasu i nie mogę» – odpowiada Iskariota, chcąc uciąć rozmowę.

«Idź, idź! Poczekamy na ciebie. Bo dopóki nie widzimy Tomasza, nie możemy wyjść z miasta» – mówi mu Andrzej, który jest najbliżej niego.

«To dobrze, idźcie dalej, ja wkrótce powrócę» – mówi Judasz nie ujawniając wcale chęci uczynienia tego, co ma zrobić.

Kiedy pozostaje sam, mówi do tego, który go nagabuje:

«I co? Czego chcesz? Czego chcecie? Jeszcze nie skończyliście mnie nękać?»

«Och, och! Jakie zachowanie! Kiedy wołaliśmy cię, aby ci dać pieniądze, wtedy nie uważałeś, że cię nękamy! Naprzykrzamy się! Jesteś pyszny, człowieku! Ale jest ktoś, kto może cię uczynić pokornym... Przypomnij sobie o tym.»

«Jestem człowiekiem wolnym i...»

«Nie, nie jesteś wolny. Wolny jest ten, którego w żaden sposób nie potrafimy uczynić niewolnikiem, a ty znasz jego imię. Ty!... Ty jesteś niewolnikiem wszystkiego i wszystkich, a przede wszystkim swej pychy. Krótko. Uważaj, bo jeśli nie przyjdziesz przed sekstą do domu Kajfasza, biada tobie.»

To rzeczywiście groźne „biada”. [Judasz odpowiada im więc:]

«No dobrze! Przyjdę, ale lepiej byście zrobili, dając mi spokój, jeśli chcecie....»

«Co? Co? Sprzedawco nic nie wartych obietnic...»

Judasz wyzwala się, popychając gwałtownie tego, który go trzyma i odchodzi mówiąc: «Powiem, kiedy tam będę.»

Dochodzi do pozostałych ze swojej grupy. Jest zamyślony i trochę rozzłoszczony. Andrzej pyta go pośpiesznie:

«Złe wieści? Nie, co? Może twoja matka...»

Judasz, który na początku patrzył na niego nieprzychylnie, gotów już udzielić cierpkiej odpowiedzi, okazuje teraz większą serdeczność i mówi:

«Tak. Wiadomości niezbyt dobre... Wiesz... pora roku... Teraz... ponieważ przychodzi mi na myśl nakaz Nauczyciela. Gdyby ten człowiek nie zatrzymał mnie, zapomniałbym i o tym... Ale wymienił nazwę miejscowości, w której mieszka i, słysząc tę nazwę, przypomniałem sobie dany mi nakaz. A więc teraz, kiedy pójdę go wypełnić, pójdę również do tego człowieka, i dowiem się więcej...»

Andrzej, prosty i uczciwy, daleki jest od podejrzewania, że jego towarzysz mógłby kłamać, mówi mu więc serdecznie:

«Ależ idź zaraz. Powiem o tym innym. Idź, idź! Pozbądź się tej troski...»

«Nie, nie. Muszę poczekać na Tomasza z powodu pieniędzy. Jedna chwila więcej lub mniej...»

Pozostali, którzy zatrzymali się, aby poczekać na niego, patrzą, jak dochodzi.

«Judasz otrzymał smutne wiadomości» – mówi Andrzej, uprzedzając innych.

«Tak... w kilku słowach. Ale będę o tym wiedział więcej, kiedy pójdę uczynić to, co trzeba...»

«Co?» – pyta Bartłomiej.

«Biegnie tu Tomasz...» – mówi Jan w tym samym momencie i Judasz korzysta z tego, aby nie odpowiedzieć.

«Musieliście czekać? Długo? To dlatego, że chciałem sprzedać korzystnie... i udało się. Spójrzcie na tę piękną sakiewkę. To dobre dla biednych. Nauczyciel będzie zadowolony.»

«Potrzebowaliśmy tego. Nie mieliśmy już najmniejszego pieniążka dla żebraków» – mówi Jakub, syn Alfeusza.

«Daj mi ją» – odzywa się Iskariota i wyciąga dłoń do ciężkiej sakiewki, którą Tomasz waży w dłoni.

«Ale naprawdę... Jezus nakazał mi tę sprzedaż i muszę do Jego rąk oddać to, co otrzymałem.»

«Powiesz Mu, ile tego było. Daj mi ją zaraz, bo muszę szybko odejść» [– domaga się Judasz.]

«Nie, nie dam ci jej! Jezus powiedział mi, kiedy przechodziliśmy przez Sykstę: „Potem dasz Mi te pieniądze”. I tak zrobię.»

«Czego się boisz? Że coś z niej zabiorę lub że ci odbiorę zasługę tej sprzedaży? W Jerychu ja też sprzedałem i to korzystnie. Od lat to ja zajmuję się pieniędzmi. To moje prawo.»

«O! Posłuchaj: jeśli chcesz z tego robić jakieś historie, masz. Wykonałem powierzone zadanie i nic więcej mnie nie obchodzi. Masz, masz. Jest tak wiele rzeczy piękniejszych od tego!...» – i Tomasz podaje sakiewkę Judaszowi.

«Naprawdę, jeśli Nauczyciel powiedział, że...» – odzywa się Filip.

«Nie wymądrzajmy się! Chodźmy raczej, teraz gdy jesteśmy razem. Nauczyciel powiedział, że mamy być w Betanii przed sekstą. Mamy niewiele czasu» – mówi Jakub, syn Zebedeusza.

«Zatem opuszczam was. Wy idźcie naprzód. Ja idę i wrócę.»

«Ależ, nie! On jasno powiedział: „Bądźcie wszyscy zjednoczeni”» – odzywa się Mateusz.

«Wszyscy zjednoczeni – wy. Ja muszę odejść. Szczególnie teraz, kiedy otrzymałem wieści o mojej matce!...»

«Może trzeba to i tak rozumieć. Skoro on ma polecenia, jakich my nie znamy...» – mówi Jan pojednawczo.

Inni, z wyjątkiem Andrzeja i Tomasza, wydają się mało skłonni do pozwolenia mu na odejście, lecz w końcu stwierdzają:

«Dobrze więc, idź. Ale zrób to szybko i bądź roztropny...»

Judasz umyka uliczką prowadzącą do Syjonu, inni zaś udają się w drogę.

«Jednakże to nie jest słuszne – mówi Szymon Zelota po jakimś czasie – Nie postąpiliśmy dobrze. Nauczyciel powiedział: „Pozostańcie cały czas razem i bądźcie dobrzy”. Okazaliśmy nieposłuszeństwo Nauczycielowi. Dręczy mnie to.»

«Ja też o tym myślałem...» – odpowiada mu Mateusz.

Apostołowie są wszyscy w grupie, odkąd postanowili zdecydować, co mają zrobić. Zauważyłam, że uczniowie coraz bardziej się oddalali z szacunkiem, kiedy apostołowie zaczęli się gromadzić, aby porozmawiać.

Bartłomiej mówi:

«Zróbmy tak. Odprawmy tych, którzy idą za nami, już teraz, nie czekając aż dojdziemy do drogi do Betanii. Potem podzielmy się na dwie grupy i zaczekajmy na Judasza: jedni na drodze dolnej, a inni – na górnej. Bardziej sprawni na dolnej, pozostali na górnej. Nawet jeśli Nauczyciel nas uprzedzi, ujrzy, że przychodzimy razem, bo jedna grupa zaczeka na drugą przed Betanią.»

Tak postanowili. Żegnają uczniów, a potem idą wszyscy razem aż do miejsca, w którym można skręcić do Getsemani i iść górną drogą na Górę Oliwną, lub w drugą stronę, nad Cedronem, iść drogą dolną do Betanii i do Jerycha...

...W tym czasie Judasz oddala się biegnąc, jakby go ścigano. Przemierza w ten sposób w górę wąską ulicę prowadzącą na szczyt Syjonu, w kierunku zachodnim, a potem skręca w małą ulicę jeszcze węższą, niemal uliczkę, która – zamiast się piąć w górę – opada w kierunku południowym. Jest podejrzliwy. Biegnie, a od czasu do czasu ogląda się za siebie, jakby wystraszony. Wyraźnie obawia się, że jest śledzony. Kręta uliczka okrążająca domy pobudowane w nieładzie, wychodzi teraz na rozległe pola. Za doliną, poza murami znajduje się niewysokie wzgórze porośnięte oliwkami, za kamienistą doliną Hinnom. Judasz biegnie teraz szybko, mijając parkany ograniczające ogrody ostatnich domów przy murach, ubogie domy jerozolimskiej biedoty. Nie wychodzi z miasta przez Bramę Syjon, która jest całkiem blisko, ale wspina się szybko ku innej bramie, nieco na zachodzie. Jest za miastem. Teraz biegnie jak źrebak, byle szybciej. Przebiega jak wiatr w pobliżu akweduktu, potem, głuchy na skargi trędowatych, mija ich smutne groty w Hinnom. Jest jasne, że szuka miejsc, których unikają inni. Idzie bezpośrednio ku wzgórzu porośniętemu oliwkami, samotnemu, na południu miasta. Wydaje westchnienie ulgi, kiedy jest na jego zboczach i zwalnia swój bieg. Poprawia nakrycie głowy, pas, zdjętą wcześniej szatę. Spogląda, osłaniając dłonią oczy, bo słońce świeci mu prosto w twarz, ku wschodowi, w stronę miejsca, gdzie się znajduje dolna droga prowadząca do Betanii i Jerycha, lecz nie widzi nic, co by go zaniepokoiło. Część wzgórza nawet zasłania przed nim tę drogę. Uśmiecha się. Idzie w górę powoli, żeby uspokoić zadyszkę. Rozmyśla. A im dłużej rozmyśla, tym bardziej się staje posępny. Z pewnością mówi coś w duchu sam do siebie. Milczy. W pewnej chwili zatrzymuje się, wyjmuje sakiewkę zza pasa, spogląda na nią, potem wkłada ją ponownie w zanadrze, lecz po podzieleniu jej zawartości i włożeniu części do swej sakiewki, być może po to, aby mniej widoczna była jej zawartość za jego pasem.

Pośrodku oliwek jest dom, piękny dom, najpiękniejszy na tym wzgórzu, gdyż są też inne domy rozsiane tu i tam. Należą też do tej pięknej posiadłości lub są od niej oddzielone, ale są prostsze. Dochodzi rodzajem piaszczystej drogi pomiędzy równymi rzędami oliwek. Puka do drzwi, mówi, kim jest, wchodzi. Dochodzi pewnym krokiem przez atrium do czworokątnego dziedzińca, który ma po bokach liczne drzwi. Otwiera jedne z nich. Wchodzi do dużego pomieszczenia, w którym znajduje się wiele osób, pośród których rozpoznaję skrytą i nienawistną twarz Kajfasza, twarz ultrafaryzejską Elchiasza, twarz kuny członka Sanhedrynu Feliksa, twarz żmii Szymona, nieco dalej znajduje się Doras, syn Dorasa, którego rysy przypominają coraz bardziej rysy ojca, z nim jest Korneliusz i Tolmesz. Są też uczeni w Piśmie, Sadok i Kananiasz, stary, pomarszczony, lecz rześki w złośliwości, oraz Kolaszebona Starszy, Natanael ben Fabiasz, a dalej jakiś Dorosz, jakiś Szymon, Józef, Joachim, których nie znam. Kajfasz wypowiada imiona, ja je zapisuję. Kończy słowami:

«...zgromadzili się tutaj, aby cię osądzić.»

Judasz ma ciekawy wyraz twarzy: naraz maluje się na niej lęk, gniew, agresja, jednak milczy. Nie okazuje swej dumy. Inni otaczają go szydząc. Każdy mówi swoje:

«A więc? Co zrobiłeś z naszymi pieniędzmi? Cóż nam powiesz, mężu mądry, człowieku, który robi wszystko i dobrze, i szybko? Gdzież jest twoja praca? Jesteś kłamcą, nic nie wartym gadułą. Gdzież jest ta niewiasta? Nawet jej już nie masz? I to tak, zamiast nam służyć, służysz Jemu, co? To tak nam pomagasz?»

To natarcie zawzięte, pełne wrzasku i gróźb, z którego wiele słów mi się wymyka. Judasz pozwala się im do woli wykrzyczeć. Kiedy się już zmęczyli i zasapali, wtedy on mówi:

«Uczyniłem, co mogłem. Czy to moja wina, że to jest człowiek, którego nikt nie może doprowadzić do grzechu? Powiedzieliście, że chcecie wypróbować Jego cnotę. Dałem wam więc dowód, że On nie grzeszy. Działałem zgodnie z waszymi zamiarami. Czy może wam udało się postawić Go w sytuacji [umożliwiającej] oskarżenie Go? Nie. Z wszystkich waszych usiłowań ukazania, że jest grzesznikiem, wciągnięcia Go w pułapkę, On wychodził większy niż przedtem. A zatem skoro wy, z waszą zawziętością, nie osiągnęliście tego, to jakże mam tego dokonać ja, który Go nie nienawidzę, a jestem tylko rozczarowany, że szedłem za niewinnym biedakiem, zbyt świętym, aby mógł być królem i to królem, który rozgniata wrogów? Jakie zło On mi wyrządził, abym miał Go krzywdzić? Mówię tak, bo myślę, że nienawidzicie Go w takim stopniu, że moglibyście pragnąć Jego śmierci. Nie mogę już dłużej wierzyć, że chcecie jedynie przekonać lud, że to szaleniec i przekonać nas, przekonać mnie, dla naszego oraz Jego dobra, z litości do Niego. Jesteście wobec mnie zbyt hojni, a zbyt rozwścieczeni, widząc jak góruje nad złem, żebym mógł wam wierzyć. Pytaliście mnie, co uczyniłem z waszymi pieniędzmi. Spożytkowałem je tak, jak wiecie. Aby przekonać niewiastę musiałem wiele wydać... A z pierwszą mi się nie udało i...»

«Ależ milcz! Wszystko to kłamstwo. Ona szalała z Jego powodu i z pewnością od razu przyszła. Zresztą ty ręczyłeś za to, bo mówiłeś, że ci to sama wyznała. Jesteś złodziejem. Któż wie, na co zużyłeś nasze pieniądze!»

«Na zgubienie mojej duszy, zabójcy duszy! Na uczynienie ze mnie człowieka fałszywego, kogoś, kto już nie ma pokoju, kogoś, kogo podejrzewa On i towarzysze. Bo, dowiedzcie się, On mnie odkrył... O! Gdyby mnie przegonił! Ale On mnie nie wypędza. Nie. On mnie nie wypędza. Broni mnie, chroni, kocha!... Wasze pieniądze!... Dlaczego wziąłem pierwszy pieniążek?»

«Dlatego że jesteś nieszczęśnikiem. Rozkoszowałeś się naszymi pieniędzmi, a teraz płaczesz, że je wydałeś. Kłamca! I nic się nie udało, a tłumy wokół Niego stają się liczniejsze i są coraz bardziej oczarowane. Nasza zguba jest bliska, z twojej winy!»

«Mojej? Dlaczegóż więc się nie ośmieliliście ująć Go i oskarżyć z powodu tego, że chce być królem? Powiedzieliście mi przecież, że Go chcecie skusić, choć wam powiedziałem, że to daremne, bo On nie pragnie władzy. Dlaczego wy nie doprowadziliście Go do popełnienia grzechu przeciw Jego misji, skoro jesteście tacy dzielni?»

«Bo nam się wymknął z rąk. To demon, który znika, kiedy chce, jak dym. Jest jak wąż: rzuca urok, kiedy patrzy.»

«Kiedy patrzy na Swoich wrogów: na was. Bo ja widzę, że kiedy On spogląda na tych, którzy nie nienawidzą Go z całego serca – jak wy to czynicie – wtedy Jego spojrzenie wzrusza i pobudza do działania. O! Jego spojrzenie! Dlaczego On tak na mnie patrzy i sprawia, że się staję dobry, ja, który jestem potworem dla mnie samego i dla was? Wy zaś czynicie mnie nim dziesięć razy bardziej!»

«O, jakie słowa! Zapewniałeś nas, że dla dobra Izraela nam pomożesz. Czyż nie pojmujesz, o nieszczęsny, że ten człowiek jest naszą zgubą?»

«Naszą? Czyją?» [– pyta Judasz.]

«Ależ całego ludu! Rzymianie...»

«Nie. To jedynie wasza zguba. To o siebie się obawiacie. Wy wiecie, że Rzym nie będzie się nad nami znęcał z Jego powodu. Wiecie o tym tak dobrze, jak ja i jak wie o tym lud. I drżycie, bo wiecie, bo się obawiacie, że On was wyrzuci ze Świątyni, z Królestwa Izraela. I dobrze zrobi. Dobrze zrobi, jeśli oczyści z was jej powietrze, nieczyste hieny, śmieci, żmije!...»

[Judasz] jest wściekły. Oni zaś chwytają go, potrząsają nim. Również oni są wściekli i ledwie się opanowują przed powaleniem go na ziemię... Kajfasz krzyczy mu prosto w twarz:

«Dobrze! Tak jest! Ale nawet jeśli tak jest, mamy prawo bronić tego, co do nas należy. A ponieważ małe środki już nie wystarczają, aby Go przekonać do ucieczki, do pozostawienia wolnego pola, teraz będziemy sami działać, zostawiając cię na uboczu, sługo gnuśny, handlarzu słów. A po Nim także i tobą się zajmiemy, nie wątp w to i...»

Elchiasz zamyka usta Kajfaszowi i mówi do niego ze swym lodowatym spokojem jadowitego węża:

«Nie. Nie tak. Przesadzasz, Kajfaszu. Judasz zrobił, co mógł. Nie powinieneś mu grozić. W końcu, czy on nie ma tych samych pobudek, co my?»

«Zgłupiałeś, Elchiaszu? Ja takie same pobudki jak on? Ależ ja bym chciał, żeby On został rozgnieciony! A Judasz chce, żeby zatryumfował, żeby z Nim zwyciężyć. A ty mówisz...» – woła Szymon.

«Pokój, pokój! Zawsze mówicie, że jestem surowy. Ale dziś tylko ja jestem dobry. Trzeba zrozumieć Judasza i przebaczyć mu. Pomaga nam, jak może. To nasz dobry przyjaciel, ale także, oczywiście, przyjaciel Nauczyciela. Jego serce jest zatroskane... Chciałby ocalić Nauczyciela, siebie samego i Izrael... Jak pogodzić te sprzeczności? Pozwólmy mu mówić.»

Wrzawa zamiera. W końcu może przemówić Judasz:

«Elchiasz ma rację. Ja... Czego wy ode mnie chcecie? Nie wiem tego jeszcze dokładnie. Zrobiłem, co mogłem. Nie mogę zrobić więcej. On jest ode mnie o wiele większy. Czyta w moim sercu... Nigdy mnie nie traktuje tak, jak na to zasługuję. Jestem grzesznikiem, a On wie o tym i przebacza mi. Gdybym był mniejszym tchórzem musiałbym... musiałbym się zabić, żeby nie móc Mu szkodzić.»

Judasz siada, przygnębiony, z twarzą ukrytą w dłoniach, z oczyma wywróconymi i zapatrzonymi gdzieś w pustkę, cierpi wyraźnie z powodu walki sprzecznych skłonności...

«Bajki! Cóż On może wiedzieć! Zachowujesz się tak, bo okazałeś skruchę z tego powodu, że postąpiłeś [dzięki nam] naprzód!» – woła ten zwany Korneliuszem. [Judasz odpowiada:]

«A gdyby tak było? O, gdyby tak było! Gdybym się naprawdę nawrócił i stał się zdolnym wytrwać w tej skrusze!...»

«Widzicie go? Słyszycie go? Nasze biedne denary!» – skrzeczy Kananiasz.

«Cóż robić z takim, który nie wie nawet czego chce? Wybraliśmy kogoś gorszego niż niedorozwinięty!» – dodaje Feliks.

«Niedorozwinięty? Masz powiedzieć: marionetkę! Galilejczyk ciągnie go za sznurek, idzie do Galilejczyka. My go ciągniemy, idzie do nas» – wykrzykuje Sadok.

«Dobrze więc, skoro jesteście o wiele sprytniejsi ode mnie, działajcie sami. Ja od dziś przestaję się tym zajmować. Nie czekajcie już na żadną wiadomość ani na słowo. Zresztą nie mógłbym wam ich już przekazywać, bo On czuwa i pilnuje mnie...»

«Ale skoro mówisz, że cię rozgrzesza?»

«Tak. Przebacza mi właśnie dlatego, że wie wszystko! On wie wszystko! Wie wszystko! O!» – Judasz na nowo ukrywa twarz w dłoniach.

«Wynoś się więc, niewiasto w męskim odzieniu, płodzie poroniony, kaleko! Idź! Sami będziemy działać. I uważaj, uważaj, żeby Jemu o tym nie powiedzieć, bo inaczej każemy ci za to zapłacić.»

«Odchodzę! Odchodzę! Gdybym nigdy tu nie przychodził! Jednakże pamiętajcie, co wam już powiedziałem. On spotkał twego ojca, Szymonie, a twego szwagra, Elchiaszu. Nie sądzę, żeby Daniel o tym powiedział, bo byłem obecny i nigdy nie widziałem, żeby z nim rozmawiał na osobności. Ale twój ojciec! Nic nie mówił, według tego, co powiedzieli towarzysze. Nie ujawnił nawet twego imienia. Ograniczył się do stwierdzenia, że jego syn wyrzucił go, dlatego że kochał Nauczyciela i że nie pochwalał twego zachowania. Ale powiedział już, że się widujemy i że przychodzę do ciebie... I mógłby powiedzieć też resztę. Tekoa nie jest na końcu świata... Potem nie mówcie, że to ja powiedziałem, skoro już zbyt wielu zna wasze zamiary.»

«Mój ojciec już nic nie powie. Nie żyje» – mówi powoli Szymon.

«Nie żyje? Zabiłeś go? Okropność! Dlaczego ci powiedziałem, gdzie on jest!...»

«Nikogo nie zabiłem. Nie odchodziłem z Jerozolimy. Tyle jest sposobów, aby umrzeć. Jesteś zaskoczony, że starzec, jakiś starzec, który żąda pieniędzy, zostaje zabity? Zresztą... to jego wina. Gdyby był spokojny, gdyby nie miał oczu i uszu, i języka, żeby widzieć, słuchać i czynić wyrzuty, byłby jeszcze szanowany i obsługiwany w domu swego syna...» – mówi Szymon z rozdrażniającą powolnością.

«A zatem... kazałeś go zabić? Ojcobójca!»

«Jesteś szalony: starzec został uderzony, upadł, otwarła się głowa, umarł. Wypadek, zwykły wypadek. Wymagać pieniędzy od jakiegoś zbójcy, to nie było dobre...»

«Znam cię, Szymonie. Nie mogę uwierzyć... Jesteś zabójcą...» – Judasz jest całkiem osłupiały.

Tamten zaś śmieje mu się prosto w twarz, powtarzając:

«Majaczysz. Widzisz zbrodnię tam, gdzie jest tylko nieszczęście. Dowiedziałem się o tym dopiero przedwczoraj i powziąłem środki, aby się zemścić i uczcić go. Mogłem jednak jedynie oddać cześć ciału, ale nie mogłem ująć zabójcy. To z pewnością jakiś złodziej, który zszedł z Adomin, żeby sprzedać na targowisku to, co skradł... któż go teraz może schwytać?»

«Nie wierzę... nie wierzę... Dość! Odchodzę! Pozwólcie mi odejść!... Jesteście... gorsi od szakali... Dość! Dość!»

[Judasz] bierze swój płaszcz, który upadł i chce odejść.

Ale Kananiasz chwyta go swą drapieżną dłonią:

«A niewiasta? Gdzie jest niewiasta? Co powiedziała? Co zrobiła? Wiesz?»

«Nic nie wiem... Pozwólcie mi odejść...»

«Kłamiesz! Jesteś oszustem!» – woła Kananiasz.

«Nie wiem. Przysięgam. Przyszła, to pewne, lecz nikt jej nie widział. Ani ja, bo musiałem odejść od razu z Rabbim, ani moi towarzysze. Zręcznie ich wypytałem... Widziałem porozrywane klejnoty, które Eliza przyniosła do kuchni... i nic więcej nie wiem. Przysięgam to na Ołtarz i na Tabernakulum!»

«A któż ci może wierzyć? Jesteś kłamcą. Jak zdradzasz twego Nauczyciela, tak też możesz nas zdradzać. Ale miej się na baczności!»

«Nie zdradzam. Przysięgam na Świątynię Boga!»

«Jesteś krzywoprzysięzcą. Mówi to twoja twarz. To jemu służysz, a nie nam...»

«Nie. Przysięgam to na Imię Boga» [– zapewnia Judasz.]

«Wypowiedz je, jeśli się ośmielisz, dla potwierdzenia twej przysięgi!»

«Przysięgam na Dżeowę!» – [mówi Judasz.]

Jego twarz nabiera ziemistego koloru, kiedy wypowiada w ten sposób imię Boga. Drży, jąka się, nie potrafi już nawet wypowiedzieć go tak jak zwykle. Wydaje mi się, jakby mówił ‘dż’ i ‘w’ bardzo rozwlekle, jakby kończąc je przydechem. Usłyszałam to właściwie jako: ‘Dżeokwe’. Krótko: jego wymowa jest dziwaczna.

Cisza – rzekłabym: przerażająca – panuje w pomieszczeniu. Odsunęli się nawet od Judasza... ale potem Doras i jeszcze ktoś inny mówi: «Powtórz tę samą przysięgę, żeby potwierdzić, że będziesz służyć nam...»

«O, nie! Przeklęci! To nie! Przysięgam, że was nie zdradziłem i że nie doniosę na was Nauczycielowi i już popełniam grzech. Ale mojej przyszłości nie wiążę z wami, z wami, którzy jutro w imię mojej przysięgi możecie mi narzucić... nie wiadomo co, nawet zbrodnię. Nie! Doniesiecie na mnie Sanhedrynowi jako na świętokradcę, doniesiecie na mnie jako na mordercę Rzymianom. Nie obronię się. Zabiliby mnie... I to byłoby dla mnie dobrze. Ale nie przysięgnę już... nie przysięgnę...» – i wyzwala się gwałtownie od tego, który go trzyma i wymyka się, krzycząc:

«Wiedzcie jednak, że Rzym was obserwuje, że Rzym kocha Nauczyciela...»

Hałas przy wejściu odbijający się echem w całym domu wskazuje, że Judasz opuścił tę wilczą kryjówkę.

Patrzą na siebie... Wściekłość, a być może i strach sprawia, że sinieją... A nie mogąc wylać gniewu i strachu na osobę [Judasza], kłócą się między sobą. Każdy usiłuje złożyć na drugiego odpowiedzialność za podjęte działania i za ich ewentualne konsekwencje. Jedni zarzucają to, inni – tamto. Jedni mówią o przeszłości, inni o przyszłości.

Jedni wołają: «Ty chciałeś zwieść Judasza!»

Inni: «Źle zrobiliście dręcząc go, ujawniliście się!»

Niektórzy proponują:

«Biegnijmy za nim z pieniędzmi, usprawiedliwmy się...»

«O, nie! – woła Elchiasz, na którego spada najwięcej wyrzutów – Pozwólcie mi działać, a będziecie musieli powiedzieć, że jestem mądry. Kiedy Judasz nie będzie miał już pieniędzy, wtedy będzie łagodny. O! Łagodny jak baranek! – i śmieje się jak wąż – Wytrwa w dobroci może dziś, jutro, być może miesiąc... Ale potem... Jest zbyt występny, żeby móc żyć w ubóstwie, jakie zapewnia mu Rabbi... i przyjdzie do nas... Cha! Cha! Pozwólcie mi działać! Pozwólcie mi działać! Ja wiem...»

«Dobrze, ale na razie... słyszałeś? Rzymianie mówią o nas! Rzymianie Go kochają! I to jest prawda. Nawet dziś rano i wczoraj, i przedwczoraj czekali na Niego na Dziedzińcu Pogan. Niewiasty z twierdzy Antonia są tam zawsze... przychodzą nawet z Cezarei, aby Go słuchać...»

«Kobiece zachcianki! Ja się tym nie przejmuję. Mężczyzna jest piękny i ładnie przemawia. One szaleją na widok gadatliwych demagogów i filozofów. Dla nich Galilejczyk to jeden z nich, nic więcej. I służy im dla rozrywki w wolnych chwilach. Trzeba mieć cierpliwość, aby zwyciężyć! Cierpliwość i przebiegłość, i także odwagę. Wy jednak jej nie posiadacie i chcecie działać, ale bez ujawniania się. Ja wam powiedziałem, co bym zrobił. Wy jednak nie chcecie...»

«Obawiam się ludu. Zbytnio Go kocha. Kochają Go tu... kochają tam... Kto Go tknie? Jeśli Go przepędzimy, potem nas przepędzą... Trzeba...» – odzywa się Kajfasz.

«Trzeba nie przepuszczać więcej okazji. Ileż ich straciliśmy! Przy pierwszej, jaka się nadarzy, trzeba wywrzeć nacisk na niepewnych spośród nas, a potem działać także wobec Rzymian.»

«Łatwo powiedzieć! Ale kiedy i gdzie mieliśmy okazję to zrobić? On nie grzeszy, nie szuka władzy, nie...»

«Jeśli okazja nie istnieje, to się ją tworzy... A teraz chodźmy. Na razie, jutro, będziemy Go pilnować. Świątynia jest nasza. Poza nią dowodzi Rzym. Na zewnątrz jest lud, który Go broni, ale w obrębie Świątyni...»


   

Przekład: "Vox Domini"