Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

219. W JERYCHU
Napisane 1 listopada 1946. A, 9428-9440

Jezus jest bardzo oczekiwany. Tłum ludzi przebywa w wioskach, w pobliżu miasta i czeka na Niego. Zaledwie strażnik, który się wspiął na wysoki orzech zawołał: «Oto Baranek Boży!», a już ludzie wstają i biegną ku Jezusowi, który przychodzi przy pierwszych oznakach zapadającego zmierzchu.

«Nauczycielu! Nauczycielu! Czekamy na Ciebie tak długo! Nasi chorzy! Nasze dzieci! Twoje błogosławieństwo! Starcy czekają na Ciebie, aby zgasnąć w pokoju! Jeśli Ty nas pobłogosławisz, Panie, będziemy zachowani od nieszczęścia!»

Ludzie mówią wszyscy naraz, Jezus zaś unosi dłoń, powtarzając gesty błogosławieństwa i wciąż mówi:

«Pokój, pokój, pokój wam wszystkim!»

Apostołowie, którzy są jeszcze z Nim, zostali uniesieni przez tłum, oddzieleni od Jezusa. Ci, którzy łagodnie uskarżają się, że tak długo czekali na Niego, niemal uniemożliwiają Mu przesuwanie się do przodu.

Biedny Zacheusz walczy gwałtownie, żeby dojść do Jezusa. Chce, aby On go usłyszał albo chociaż dostrzegł. Jednak przy jego tak niskim wzroście i braku zwinności i siły, jest wciąż odpychany przez nowe fale tłumu. Jego krzyk ginie w wielkim zgiełku, a jego osoba niknie w plątaninie głów, ramion, poruszających się szat. Daremnie błaga, a czasem czyni wyrzuty, żeby wyjednać odrobinę litości dla siebie. Ludzie są zawsze egoistyczni wobec tych, którzy im zapewniają przyjemności, a okrutni wobec najsłabszych. Biedny Zacheusz, wyczerpany podejmowanymi wysiłkami, przekonany o ich daremności, traci chęć walki i udręczony, poddaje się. Jak może dopiąć swego, skoro z każdej ulicy napływają teraz inni ludzie? Ulice wyglądają jak strumienie, wpadające wszystkie do jednej rzeki: drogi, którą idzie Jezus. Każdy nowy napływ przynosi nową falę i czyni tłum jeszcze bardziej zwartym do tego stopnia, że znalezienie się w nim, przeraża biednego Zacheusza, odpychanego coraz bardziej w tył.

Tadeusz widzi go i usiłuje utorować sobie przejście, żeby pomóc mu wyjść z zaułka, w który odepchnął go tłum i gdzie Zacheusz stoi zablokowany. Jednak również Juda, syn Alfeusza, zostaje odepchnięty do tyłu. Jego wysiłek kończy się niepowodzeniem. Tomasz, silny dzięki swej mocnej budowie, rozpycha się łokciami i – mając te same zamiary – woła potężnym głosem:

«Zróbcie przejście!»

Niestety! Ludzie formują mur silniejszy niż z kamienia, a równocześnie bardziej giętki niż kauczuk: mur ten ugina się, lecz się nie otwiera. To już nie jest objęcie [ludzkich ramion], lecz łańcuch niemożliwy do przerwania. Tomasz także się poddaje.

Zacheusz traci wtedy wszelką nadzieję, gdyż Didymos jest ostatnim z apostołów porwanym przez ten prąd. W końcu tłum przechodzi... Przeszedł... Strzępy sukna, węzły, frędzle, zapinki do włosów, kawałki szat leżą na ziemi jakby na świadectwo gwałtowności ludzi. Nawet mały sandałek dziecięcy, cały rozgnieciony, czeka smutny na małą nóżkę, która go straciła... Zacheusz idzie w ślad za tłumem, on także smutny, jak ten bucik wyrwany przez tłum małemu właścicielowi.

Jezusa już wcale nie widać. Zakręt drogi pozbawił Zacheusza nawet widoku Nauczyciela... Ale kiedy przybywa za tłumem na plac, na którym niegdyś była jego lada, widzi, że ludzie zatrzymali się, krzycząc, błagając, prosząc. I dostrzega, że Jezus wszedłszy na jakiś stopień, zaprzecza ramionami i głową i mówi coś, czego nie można zrozumieć w tym wrzasku tłumu. W końcu zauważa, że Jezus zszedł nie bez trudu ze Swego piedestału i podejmuje dalej marsz. Zwraca się, tak, zwraca się dokładnie w kierunku, w którym znajduje się jego dom. Wtedy Zacheusz odzyskuje całą swą śmiałość. Ludzi jest dużo, lecz plac jest szeroki i w związku z tym tłum jest mniej zwarty. Ktoś bardzo zdecydowany i kto się nie boi zranień może... przedrzeć się przez niego jak przez niezbyt gęsty żywopłot. Zacheusz staje się klinem, katapultą, baranem. Potrąca ludzi, popycha, wślizguje się, rozdziela i otrzymuje razy w twarz, ciosy w żołądek i kopniaki w piszczele, ale toruje sobie przejście, idzie naprzód... Już jest po przeciwnej stronie... Ale tam nie ma już miejsca i znowu jest to nieprzenikniony mur. Kilka kroków dzieli go od Jezusa, który już się zatrzymał przy jego domu. Gdyby ich dzieliły pustynie i rzeki, miałby więcej nadziei na ich pokonanie, żeby do Niego dojść.

Złości się, krzyczy, nakazuje:

«Muszę dojść do mojego domu! Pozwólcie mi przejść! Nie widzicie, że On chce wejść do mnie?»

Nie powinien był tego mówić! To podsyca tylko w tłumie chęć posiadania Nauczyciela w innych domach. Niektórzy śmieją się, kpiąc z biednego Zacheusza. Inni odpowiadają mu złośliwie. Nie ma nikogo, kto by się litował. Przeciwnie, zaczynają krzyczeć i poruszać się, żeby Nauczyciel nie mógł ujrzeć ani usłyszeć Zacheusza. Niektórzy wołają:

«Już Go zbyt wiele miałeś, stary grzeszniku!»

Sądzę, że tak mocna niechęć wynika ze wspomnienia dawnego ściągania podatków [przez Zacheusza] i dręczenia... Człowiek nawet najbardziej skłaniający się ku temu, co nadprzyrodzone, zachowuje niemal zawsze mały kącik, w którym żyje miłość do jego grosza i gdzie jest jeszcze bardziej żywe wspomnienie tego, kto uszczuplił te oszczędności...

Jednak godzina próby już minęła dla Zacheusza i Jezus nagradza jego stałość. Jezus woła ze wszystkich sił:

«Zacheuszu! Podejdź do Mnie. Pozwólcie mu przejść, bo chcę wejść do jego domu.»

Trzeba okazać posłuszeństwo. Tłum tłoczy się, żeby zrobić miejsce i Zacheusz podchodzi, czerwony ze zmęczenia, zarumieniony z radości. Usiłuje doprowadzić do porządku zwichrzone włosy, swą rozpiętą szatę, pas, którego węzły spoczywają na plecach zamiast z przodu. Szuka płaszcza. Któż jednak wie, gdzie on jest!... Nieważne. Teraz jest przed Jezusem, pochylony dla oddania Mu czci. Nie może zrobić więcej, gdyż miejsca ma jedynie tyle, aby się pokłonić.

«Pokój tobie, Zacheuszu. Pójdź więc, niech ci przekażę pocałunek pokoju. Zasłużyłeś na niego» – mówi Jezus uśmiechając się uśmiechem naprawdę radosnym i młodzieńczym, który zdaje się Go odmładzać.

«O, tak, Panie! Zasłużyłem. Jakże trudno do Ciebie dotrzeć, Panie» – mówi Zacheusz wyciągając szyję najmocniej jak potrafi, aby się znaleźć na wysokości Jezusa. On zaś się pochylił, aby go pocałować. Zacheusz ukazuje twarz, która krwawi z powodu rany prawego policzka. Siniec otacza oko po uderzeniu, jakie w nie otrzymał.

Jezus całuje go i następnie mówi:

«To nie za ten trud cię nagradzam, ale za inne, ukryte przed tak wieloma ludźmi, jednak Ja je znam. Tak, to prawda. Trudno do Mnie dotrzeć, a tłum nie jest jedyną przeszkodą i to nie jest nawet najtrudniejsza przeszkoda, na jaką się napotyka, chcąc dojść do Mnie.

Ale, o ludu, któryś Mnie, można tak powiedzieć, niósł tryumfalnie, przeszkoda najtrudniejsza, najbardziej złożona, która powstaje wciąż na nowo, po tym, jak się próbowało ją przerwać i pokonać, to jest ludzkie ja. Wydawało się, że nic nie widzę, ale wszystko widziałem. Niczego nie przeoczyłem. I cóż widziałem? Widziałem nawróconego grzesznika, kogoś, kto miał [niegdyś] serce twarde, kto kochał wygody, kto był pyszny, próżny, rozwiązły i chciwy. Widziałem, jak zrzucił z siebie swoje dawne ja nawet w rzeczach nieważnych i jak zmienił swój sposób zachowania i swe pragnienia. Chciał biec do swego Zbawiciela, walczył, aby do Niego dotrzeć. Błagał pokornie i przyjmował cierpliwie ostre docinki oraz wyrzuty. Cierpiał w ciele z powodu potrącania przez tłum, a w sercu – z powodu ujrzenia, że go wszyscy odrzucają i nie może otrzymać nawet jednego z Moich spojrzeń. I widziałem w nim także coś innego, coś, co i wy znacie, lecz na co nie chcecie zważać, choć to przyniosło wam ulgę.

Powiecie: „A skądże go znasz Ty, który nie mieszkasz pośród nas?” Odpowiadam wam: jak czytam w sercu ludzi, tak też są Mi wiadome ich działania. Potrafię być sprawiedliwy i nagradzać odpowiednio do drogi pokonanej, żeby do Mnie dojść. [Potrafię nagradzać odpowiednio] do wysiłków czynionych dla wykarczowania dzikiego lasu, który przykrywał ducha, dla uczynienia go dobrym, wyrzucenia wszystkiego, co nie jest drzewem życia i posadzenia go jak króla w ja, otoczenia go roślinami cnót, aby zostało uczczone. [Potrafię nagradzać odpowiednio do] czuwania, żeby żadne zwierzę nieczyste: pełzające, spragnione zniszczenia lub lubieżne albo gnuśne – czyli rozmaite złe namiętności – nie zagnieździło się w listowiu, lecz żeby je jedynie zamieszkiwał wasz duch, to co dobre i zdolne chwalić Pana – czyli uczucia nadprzyrodzone – tyleż śpiewających ptaków i łagodnych baranków gotowych na ofiarę, gotowych do doskonałego uwielbiania z miłości do Boga.

Jak wiedziałem o dziełach Zacheusza, o jego myślach, trudach, tak samo wiedziałem, że u wielu z tego miasta, którzy Mi wiwatowali, jest miłość raczej uczuciowa niż duchowa. Gdybyście Mnie kochali według sprawiedliwości, mielibyście litość nad waszym współmieszkańcem. Nie dręczylibyście go, wypominając mu przeszłość. Tę przeszłość, którą on unicestwił i o której Bóg już nie pamięta. On bowiem nie powraca do [grzechów] już przebaczonych, chyba że stworzenie znowu grzeszy. Wtedy jednak Bóg powraca, żeby osądzić je za nowy grzech, a nie za ten, który już przebaczył. Zatem powiadam wam i daję wam to jako towarzysza na wasze nocne rozmyślania, że to nie na pochwalnych okrzykach polega miłość do Mnie, lecz na wypełnianiu tego, co czynię i czego nauczam. A odnosi się to do praktykowania wzajemnej miłości, pokory i miłosierdzia, do przypominania wam, że w części cielesnej jesteście uformowani z tej samej gliny i że ta glina ma zawsze pociąg do bagien. A zatem jeśli dotąd siła, jaka jest w was i która was podtrzymywała ponad moczarami: duch – nigdy nie poznał upadków – a jest to rzecz niemożliwa, gdyż człowiek jest grzesznikiem i tylko sam Bóg jest bez grzechu – jutro wasz duch może je poznać. [Możecie dopuścić się] w dodatku licznych i poważniejszych upadków niż upadki tego starego grzesznika, który teraz narodził się na nowo dla Łaski, stał się przez nią istotą młodą i nową jak małe dziecko. Ma pokorę pochodzącą z pamięci o tym, że był grzesznikiem i zdecydowaną wolę czynienia przez resztę swego życia tyle dobra, ile tylko zdoła, dla życia długiego i całkowicie poświęconego dobru, tak, by wynagrodzić – i to w sposób pełny i obfity – za wszelkie zło, jakie uczynił.

Jutro będę do was mówił. Na dziś wieczór – skończyłem. Idźcie z Moim ostrzeżeniem i błogosławcie Boga, który wam wysyła Lekarza dla odcięcia was od waszej zmysłowości ukrytej pod płaszczem duchowego zdrowia, jak ukryte choroby trawią życie pod płaszczem pozoru zdrowia... Chodź, Zacheuszu.»

«Dobrze, mój Panie. Mam już tylko starego sługę, więc sam otwieram drzwi, a z nimi moje wzruszone serce, o! jak bardzo! za Twoją nieskończoną dobroć.»

Po otwarciu kraty wpuszcza Jezusa i apostołów. Prowadzi ich w kierunku domu przez ogród, który się stał warzywnikiem... Dom jest pozbawiony wszystkiego, co zbędne. Zacheusz zapala lampę i woła sługę.

«Jest tu Nauczyciel. Będzie tu spał ze Swoimi [apostołami] i zje wieczerzę. Czy przygotowałeś wszystko, jak ci kazałem?»

«Tak, wszystko jest gotowe, z wyjątkiem jarzyn, które teraz wrzucę do wrzątku.»

«Zatem zmień odzienie i idź powiedzieć tym, o których wiesz, że On jest tutaj. Niech przyjdą.»

«Idę, panie. Bądź błogosławiony, Nauczycielu, który mi pozwalasz umrzeć w radości!»

Odchodzi. [Zacheusz wyjaśnia Jezusowi:]

«To sługa mojego ojca, który został ze mną. Innych odprawiłem. On jednak jest mi drogi. Był głosem, który nigdy nie milkł, kiedy grzeszyłem, i dręczyłem go z tego powodu. Teraz, po Tobie, to jego kocham najbardziej... Wejdźcie, przyjaciele. Tutaj jest ogień i to, co potrzebne dla pokrzepienia zmęczonych i zziębniętych członków. Ty, Nauczycielu, wejdź do mego pokoju...» [– mówi Zacheusz] i prowadzi Go do pokoju w głębi korytarza.

Wchodzi, zamyka drzwi, miesza ciepłą wodę w kadzi, zdejmuje sandały z nóg Jezusa i usługuje Mu. Zanim Mu włoży sandały całuje bosą stopę i kładzie ją sobie na szyi, mówiąc:

«Tak! Żebyś rozgniótł resztki starego Zacheusza!»

Wstaje, spogląda na Jezusa z uśmiechem drżącym na wargach, z uśmiechem pokornym, trochę zmoczonym łzami. Gestem wskazuje całe otoczenie. Mówi:

«Tak wiele grzeszyłem tutaj! Ale wszystko zmieniłem, aby nie było już niczego, co miało ten smak... Wspomnienia... Jestem słaby... Pozostawiłem jedynie żywe w tych ogołoconych murach, wspomnienie mojego nawrócenia, w tym twardym łożu... resztę... sprzedałem, bo już mi nic nie zostało, a chciałem dobrze czynić. Usiądź, Nauczycielu...»

Jezus siada na drewnianym krześle, a Zacheusz siada na podłodze, u Jego stóp: na wpół siedzi, a na wpół klęczy. Mówi dalej:

«Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, czy pochwalisz moje działanie. Być może rozpocząłem tam, gdzie powinienem był skończyć, ale oni również istnieją. I w Izraelu tylko stary celnik może wobec nich nie odczuwać pogardy. Nie, źle powiedziałem. Nie tylko stary celnik, ale również Ty, czy raczej to Ty mnie nauczyłeś kochać ich naprawdę. Przedtem byli moimi wspólnikami w występku, lecz ich nie kochałem. Teraz udzielam im napomnień, lecz ich kocham. Ty i ja. Cały Święty i nawrócony grzesznik. Ty, ponieważ nigdy nie zgrzeszyłeś i chcesz nam dać Swoją radość, Człowieka bez winy. A ja, bo tak wiele grzeszyłem i wiem, jak słodki jest pokój, który pochodzi z przebaczenia, odkupienia, odnowienia... Chciałem tego dla nich. Szukałem ich. O! Na początku to było ciężkie! Chciałem ich uczynić dobrymi i siebie musiałem polepszyć... Jaki trud! Pilnować siebie, bo zdawałem sobie sprawę, że oni mi się przyglądali. Wystarczyłby drobiazg, żeby ich oddalić... A potem... Wielu grzeszyło z potrzeby, z konieczności wykonywania zawodu. Wszystko sprzedałem, żeby mieć pieniądze na wsparcie dla nich, aż znajdą inne zajęcia, mniej korzystne, bardziej męczące, ale uczciwe. I wciąż ktoś z nich przychodzi, trochę z ciekawości, trochę z pragnienia bycia człowiekiem, a nie tylko zwierzęciem. I muszę ich przyjmować, aby nie wpadli w nowe jarzmo. Wielu poddało się obrzezaniu: pierwszy krok ku prawdziwemu Bogu. Ale nie wymagam tego. Mam szerokie ramiona dla objęcia nędz, ja, który nie mogę odczuwać odrazy. Chciałbym też dać im to, co Ty wszystkim dajesz: radość nieposiadania już wyrzutów sumienia, gdyż my nie możemy być bez winy, jak Ty. Teraz powiedz mi, o mój Panie, czy miałem zbyt wielką śmiałość?»

«Dobrze pracowałeś, Zacheuszu. Dajesz im więcej niż masz nadzieję dać i więcej niż myślisz, że Ja chcę dać ludziom. Nie tylko radość otrzymania przebaczenia, życia bez wyrzutów sumienia, lecz i tę: bycia wkrótce mieszkańcami Mojego Królestwa Niebieskiego. Znałem dzieła, jakich dokonałeś. Kroczyłem z tobą w twoim postępowaniu naprzód po uciążliwej, lecz chwalebnej drodze miłości. To bowiem jest miłość i to najczystsza. Zrozumiałeś słowo Królestwa. Niewielu je zrozumiało, gdyż obudziła się w nich dawna myśl i przekonanie, że już są święci i mądrzy. Ty, kiedy raz zdjąłeś ze swego serca przeszłość, pozostałeś pusty i mogłeś, czy raczej chciałeś, włożyć do swego wnętrza słowa nowe, przyszłość, wieczność. Kontynuuj w ten sposób, Zacheuszu, a staniesz się poborcą podatkowym twego Pana Jezusa» – mówi Jezus na koniec uśmiechając się i kładąc dłoń na głowie Zacheusza.

«Pochwalasz mnie, Panie? We wszystkim?»

«We wszystkim, Zacheuszu. Powiedziałem to też do Nike, która mi o tobie mówiła. Nike rozumie. Ona odczuwa litość wobec każdego.»

«Nike bardzo mi pomagała. Ale teraz widzę ją tylko na początku każdego miesiąca... Chciałem podążyć za nią, ale w Jerychu jest sprzyjający teren dla mojej nowej pracy...»

«Ona nie zostanie długo w Jerozolimie... Niepotrzebnie byś się przeniósł. Potem Nike wróci tutaj...»

«Po czym, Panie?»

«Po ogłoszeniu Mojego Królestwa.»

«Twego Królestwa... Boję się tej chwili. Ci, którzy mówią teraz, że są Ci wierni, czy będą nimi wtedy? Z pewnością bowiem będą zatargi i walki pomiędzy kochającymi Ciebie i nienawidzącymi Ciebie... Ty wiesz, Panie, że Twoi wrogowie najmują nawet złodziei, męty ludu, żeby mieć sprzymierzeńców, gotowych w wielkiej liczbie przeciwstawić się innym? Dowiedziałem się o tym od jednego z moich biednych braci... O! Czy pomiędzy kradnącym legalnie, pomiędzy tym, kto kradnie cześć a tym, kto okrada podróżnego jest może wielka różnica? Ja także kradłem, zgodnie z prawem, aż mnie ocaliłeś. Jednak nawet wówczas nie pomagałbym tym, którzy Cię nienawidzą... [Poznałem] młodego złodzieja, tak, złodzieja. Pewnego wieczora szedłem ku Adomin spotkać się z trzema takimi jak ja. Przybywali z Efraim ze zwierzętami zakupionymi taniej. Znalazłem go czyhającego w wąwozie. Rozmawiałem z nim... Nigdy nie miałem rodziny, a jednak wierzę, że gdybym miał synów, to – chcąc ich przekonać do zmiany życia – tak bym do nich przemawiał. On mi wyjaśnił jak i dlaczego został złodziejem... O! Ileż razy prawdziwymi winnymi są ludzie, którzy się zdają nic złego nie czynić!... Powiedziałem mu: „Nie kradnij już. Jeśli jesteś głodny, jest jeszcze chleb dla ciebie. Znajdę ci uczciwą pracę. Ponieważ nie stałeś się zabójcą, zatrzymaj się, ocal się.” I przekonałem go. Powiedział mi, że został sam, bo innych kupili za wielką sumę pieniędzy ci, którzy Cię nienawidzą i teraz są gotowi do wzniecania rozruchów i do mówienia, że należą do Ciebie, aby zgorszyć lud, ukryci w grotach Cedronu, w grobach, w okolicach Faselis, w jaskiniach na północy miasta, pośrodku grobów Królów i Sędziów, wszędzie... Co oni chcą zrobić, o Panie?»

«Jozue zatrzymał słońce [– odpowiada mu Jezus –] lecz oni, ze wszystkimi swymi środkami nie będą mogli przeciwstawić się woli Boga.»

«Mają pieniądze, Panie! Świątynia jest bogata i dla nich nie jest darem złożonym Bogu złoto ofiarowane Świątyni, jeśli służy im w odniesieniu zwycięstwa.»

«Oni nic nie mają. Ja posiadam moc. Ich budowla upadnie jak liście wysuszone jesiennym wiatrem, z których dziecko zrobiłoby pałac. Nie lękaj się, Zacheuszu, twój Jezus będzie Jezusem.»

«Niech to sprawi Bóg, Panie!... Wołają nas. Chodźmy.»


   

Przekład: "Vox Domini"