Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

217. W DRODZE DO TEKOA. STARY ELIANNASZ
Napisane 29 października 1946. A, 9403-9419

[Apostołów] jest wciąż jedenastu, kiedy udają się w drogę. Jedenaście twarzy zamyślonych i odczuwających niesmak wokół zasmuconej twarzy Jezusa. Pożegnał się z siostrami. Jednak po chwili zastanowienia, przed minięciem kraty, nakazuje Szymonowi Zelocie i Bartłomiejowi:

«Zostańcie tutaj. Jeśli [Judasz] przyjdzie, spotkacie się ze Mną w Tekoa u Szymona lub w domu Nike, w pobliżu Jerycha, lub w Betabara. I... służcie Miłości. Zrozumieliście?»

«Idź całkiem spokojnie, Nauczycielu. W żaden sposób nie uchybimy miłości bliźniego» – zapewnia Go Bartłomiej.

«Udajcie się w drogę natychmiast, kiedy przyjdzie» [– poleca jeszcze Jezus.]

«Natychmiast, Nauczycielu. I... dziękujemy za zaufanie, jakim nas obdarzasz» – odzywa się Zelota.

Przekazują sobie pocałunek. W czasie kiedy sługa zamyka bramę Jezus oddala się, a oni dwaj powracają z siostrami w kierunku domu.

Jezus jest na przedzie – sam. Za Nim – Piotr pomiędzy Mateuszem i Jakubem Alfeuszowym. Dalej – Filip z Andrzejem, Jakubem i Janem, synami Zebedeusza. Na końcu, milczący bardziej od pozostałych, Tomasz i Juda Tadeusz. Źle się wyraziłam. Piotr także milczy. Jego dwaj towarzysze zamieniają kilka słów, ale on, pomiędzy nimi, nie odzywa się. Idzie naprzód w milczeniu, ze spuszczoną głową, wydaje się prowadzić niemą rozmowę z kamieniami i trawą, po której stąpa.

Dwaj idący na końcu mają podobną postawę. Tomasz zdaje się pogrążony w kontemplacji małej wierzbowej gałązki, z której odrywa listki, listek po listku. Po zerwaniu spogląda na każdy z nich jakby badał jego kolor, z jednej strony – bladozielony, a z drugiej – srebrzysty lub żyłki wątku. Juda Tadeusz patrzy prosto przed siebie. Nie wiem, czy przygląda się horyzontowi, który po przekroczeniu czubka wzniesienia otwiera się na mglistą jasność równiny o świcie, czy patrzy jedynie na jasnowłosą głowę Jezusa, który odrzucił w tył kraj Swego płaszcza, jakby po to, aby Jego głowa mogła się nacieszyć łagodnym grudniowym słońcem. W tym samym czasie Tomasz kończy swe zajęcie, a Juda Tadeusz kontemplację horyzontu czy też Nauczyciela. Ten ostatni spuszcza wzrok i odwraca głowę, żeby spojrzeć na swego towarzysza. Tomasz zaś po doprowadzeniu małej gałązki do stanu cienkiego biczyka podnosi głowę, żeby spojrzeć na Tadeusza. Spojrzenie ostre, lecz zarazem dobre i smutne, które napotyka takie samo spojrzenie.

«Tak to jest, przyjacielu! Naprawdę tak jest!» – mówi Tomasz jakby kończył jakąś rozmowę.

«Tak, tak to jest. I mój ból jest bardzo wielki... U mnie jest jeszcze w dodatku miłość krewnego...»

«Rozumiem. Ale... ty masz w sercu udrękę z powodu uczucia, a ja? Ja mam wyrzut sumienia, który mnie zadręcza i to jest jeszcze gorsze» [– wyznaje Tomasz.]

«Wyrzut sumienia, ty? Nie masz żadnego powodu do odczuwania wyrzutów. Jesteś dobry i wierny. Jezus jest zadowolony z ciebie, a nas nigdy nie zgorszyłeś. Dlaczego więc cię nachodzą te wyrzuty sumienia?»

«To z powodu wspomnienia. Wspomnienia dnia, w którym zdecydowałem się iść za nowym Rabbim, który się pojawił w Świątyni... Judasz i ja byliśmy razem. Podziwialiśmy postawę i słowa Nauczyciela. Postanowiłem Go odszukać... Byłem bardziej zdecydowany niż Judasz i ciągnąłem go jakby za sobą. On temu zaprzecza, ale tak było. Oto przyczyna mojego wyrzutu sumienia: to ja nalegałem, żeby przyszedł... przyniosłem Jezusowi stały ból. Ale Judasz, wiedziałem o tym, był dobrze widziany przez... wielu ludzi i myślałem, że mógłby być użyteczny. Byłem głupi jak ci wszyscy, którzy potrafią myśleć tylko o królu Izraela, większym od Dawida i Salomona, ale zawsze o królu... królu, którym – jak On mówi – nigdy nie będzie. Bardzo pragnąłem, żeby pośród uczniów był właśnie on, bo mógł być użyteczny!... Taką miałem nadzieję i dopiero teraz to pojmuję, pojmuję coraz bardziej słuszność Jezusa, który nie przyjął go od razu, który nakazał mu, aby Go nie szukał... Wyrzut sumienia, mówię ci! Wyrzut! Ten człowiek nie jest dobry.»

«Nie jest dobry, ale nie czyń sobie wyrzutów. To nie przez złośliwość to zrobiłeś, a w konsekwencji – nie ponosisz winy. Ja ci to mówię.»

«Czy jesteś tego zupełnie pewny? Albo mówisz tak, żeby mnie pocieszyć?» [– pyta Tomasz.]

«Mówię tak, bo to prawda. Nie myśl już o przeszłości, Tomaszu. To nie posłuży do zatarcia jej...» [– mówi Tadeusz.]

«Dobrze mówisz! Jednak zastanów się! Gdyby Nauczyciela spotkały nieszczęścia z mojego powodu... mam serce pełne niepokoju i podejrzeń. Jestem grzesznikiem, bo osądzam towarzysza i mój osąd jest pozbawiony litości. I jestem grzesznikiem, gdyż powinienem wierzyć słowom Nauczyciela... On usprawiedliwia Judasza... Ty... czy ty wierzysz swemu Bratu?»

«We wszystkim, oprócz tego. Ale nie smuć się. Wszyscy myślimy tak samo. Nawet Piotr, który całkowicie się wyczerpuje w wysiłku myślenia tylko dobrze o tym człowieku, nawet Andrzej, łagodniejszy od baranka, nawet Mateusz, jedyny z nas, który nie odczuwa obrzydzenia wobec żadnego grzesznika czy grzesznicy. I Jan, tak miłujący i tak czysty, który – szczęśliwy – nie lęka się zła ani występku, gdyż tak go przepełnia miłość i czystość, że nie ma w nim miejsca na przyjęcie czegokolwiek innego. I myśli tak mój Brat. Mówię o Jezusie i z pewnością ma On jeszcze inne myśli, oprócz tej. Z ich powodu widzi konieczność zatrzymania Judasza... aż wyczerpie wszelkie możliwości uczynienia go dobrym.»

«Tak. Ale... jak to się skończy? On ma wielu... on nie ma... No, rozumiesz, co chcę powiedzieć. Co się dalej stanie?»

«Nie wiem... Być może się od nas odłączy... Być może pozostanie, żeby popatrzeć, kto jest silniejszy w tej walce pomiędzy Jezusem a światem hebrajskim...»

«A inne sprawy? Czy nie uważasz, że on już obecnie służy dwom panom?» [– pyta Tomasz.]

«To pewne» [– odpowiada Tadeusz.]

«A nie lękasz się, że może posłużyć tym liczniejszym tak, żeby całkowicie zaszkodzić Nauczycielowi?»

«Nie. Nie kocham go, ale nie mogę myśleć, że on... przynajmniej teraz, nie. Oczywiście będę się go obawiał, jeśli pewnego dnia Nauczyciel utraci przychylność tłumów. Gdyby zaś lud ogłosił Go naszym królem i przywódcą, jestem pewien, że Judasz opuściłby wszystko dla Niego. To człowiek szukający korzyści... Niech Bóg go powstrzyma, a chroni Jezusa i nas wszystkich!...»

Obydwaj zauważają, że bardzo zwolnili swój marsz i znajdują się w dużej odległości od towarzyszy, więc nie rozmawiając dłużej przyspieszają kroku, żeby ich dogonić.

«Cóż wy robiliście – dopytuje się Mateusz – Nauczyciel pytał o was...»

Tomasz i Tadeusz śpieszą się, żeby dołączyć do Jezusa.

«O czym rozmawialiście?» – pyta Jezus, patrząc na nich uważnie.

Obydwaj zerkają na siebie. Mówić? Nie mówić? Zwycięża szczerość: «O Judaszu» – mówią razem.

«Wiedziałem, ale chciałem wystawić na próbę waszą szczerość. Zasmucilibyście Mnie, gdybyście skłamali... Ale nie mówcie o nim więcej, a szczególnie w ten sposób. Jest tak wiele dobrych rzeczy, o których można mówić. Po co się ciągle zniżać do roztrząsania tego, co jest bardzo materialne, zbyt [materialne]? Izajasz mówi: „Nie zajmujcie się człowiekiem, który ma tchnienie w nozdrzach”. Powiadam wam: przestańcie badać tego człowieka i zajmować się jego duchem. Zwierzę, które jest w nim, jego potwór, nie powinien przyciągać waszych spojrzeń ani [wywoływać] waszych osądów. Miejcie jednak miłość, miłość bolesną i działającą wobec jego ducha. Uwolnijcie go od potwora, który go trzyma. Wy nie wiecie...»

Jezus odwraca się, żeby zawołać siedmiu pozostałych:

«Przyjdźcie tu wszyscy, gdyż dla wszystkich jest pożyteczne to, co mówię. Wy bowiem wszyscy macie te same myśli w sercu... Czy nie wiecie, że uczycie się poprzez Judasza z Kariotu o wiele więcej niż przez jakąkolwiek inną osobę? Znajdziecie wielu Judaszów i bardzo niewielu Jezusów w waszej posłudze apostolskiej. Jezusowie będą dobrzy, łagodni, czyści, wierni, posłuszni, roztropni, pozbawieni chciwości. Będzie ich bardzo niewielu... Ale iluż, iluż Judaszów z Kariotu napotkacie, wy i ci, którzy przyjdą po was, wasi następcy, na drogach świata! I aby być nauczycielami i posiadać wiedzę, powinniście przejść przez tę szkołę... On, ze swoimi niedoskonałościami, ukazuje wam człowieka takim jaki on jest. Ja ukazuję wam człowieka takim, jaki powinien być. Dwa przykłady tak samo konieczne. Wy, znając dobrze jedno i drugie, powinniście usiłować zmienić pierwszego w drugiego... I niech Moja cierpliwość będzie zasadą waszego postępowania.»

«Panie, byłem wielkim grzesznikiem i będę z pewnością przykładem i ja [– mówi Mateusz. –] Ale chciałbym, żeby Judasz, który nie jest grzesznikiem jakim ja byłem, stał się takim nawróconym, jaki ja jestem. Czy mówienie tak to pycha?»

«Nie, Mateuszu, to nie jest pycha. Składasz hołd dwom prawdom, mówiąc to. Pierwszą jest to, że prawdziwe jest powiedzenie: „Dobra wola człowieka działa Boskie cuda”. Drugą prawdą jest to, że Bóg miłował cię nieskończenie już wtedy, kiedy ty o Nim nie myślałeś i działał tak, ponieważ znał twoją zdolność do heroizmu. Ty jesteś owocem dwóch sił: twojej woli i miłości Boga. I na pierwszym miejscu stawiam twoją wolę, gdyż bez niej daremna byłaby miłość Boga. Daremna, bezowocna...»

«Czy jednak Bóg nie mógłby nas nawracać bez naszej woli?» – pyta Jakub, syn Alfeusza.

«Oczywiście. Jednak potem wola człowieka byłaby zawsze wymagana dla wytrwania w nawróceniu otrzymanym w sposób cudowny.»

«Zatem w Judaszu ta wola nie istniała przed poznaniem Ciebie ani nie istnieje teraz...» – mówi gwałtownie Filip. Jedni się śmieją, inni wzdychają. Tylko Jezus broni nieobecnego apostoła:

«Nie mówcie tak! On ją posiadał i posiada, jednak co jakiś czas złe prawo ciała bierze nad nim górę. To człowiek chory... Biedny, chory brat. W każdej rodzinie jest ktoś słaby, chory, ktoś, kto przysparza trosk, niepokoju, obciążenie dla rodziny. A jednak czy nie jest najbardziej kochane przez swą matkę wątłe dziecko? Czyż bracia nie są najbardziej usłużni wobec brata nieszczęśliwego? Czyż to nie jemu ojciec daje najlepszy kąsek, wybierając go z półmiska, żeby mu dać radość, żeby nie dawać mu poznać, że jest ciężarem i żeby przez to jego choroba mniej mu ciążyła?»

«To prawda, to całkowita prawda. Moja siostra-bliźniaczka była wątła jako dziecko. Wszelką siłę ja zabrałem. Ale miłość całej rodziny tak ją podtrzymywała, że teraz jest kwitnącą małżonką i matką» – odzywa się Tomasz.

«Właśnie. Wy z waszym bratem duchowo osłabionym czyńcie to, co robilibyście z bratem o wątłym zdrowiu. Nie będę wam tego wyrzucał. Nie jesteście więksi ode Mnie. Wasza cierpliwa miłość będzie [dla niego] wymówką silniejszą i taką, wobec której nie można nie reagować. W Tekoa pozostawię Mateusza i Filipa, aby czekali na Judasza... Niech pierwszy pamięta, że był grzesznikiem, a drugi – ojcem...»

«Dobrze, Nauczycielu, będziemy o tym pamiętać.»

«W Jerychu [– mówi dalej Jezus –] jeśli jeszcze nie będzie z nami, pozostawię Andrzeja i Jana. Oni także niech sobie przypomną, że nie wszyscy otrzymali w tej samej mierze darmo dary Boga... Ale idźcie na spotkanie temu staremu żebrakowi, który chwieje się na drodze. Widać już miasto. Dzięki jałmużnie będzie mógł sobie kupić chleba.»

«Panie, nie możemy tego uczynić. Judasz odszedł z sakiewką... – odzywa się Piotr – A siostry nic nam nie dały.»

«Masz rację, Szymonie. One są jakby otumanione przez ból, a my wraz z nimi. Nieważne. Mamy odrobinę chleba. Jesteśmy młodzi i silni. Dajmy go starcowi, żeby nie upadł w drodze.»

Szukają w swoich torbach, zbierają kawałki chleba i dają je starcowi, który patrzy na nich zdumiony.

«Jedz, jedz!» – mówi Jezus dla zachęty i daje się mu napić ze Swego bukłaka, pytając go, dokąd się udaje.

«Do Tekoa. Jest tam jutro wielki targ. Ale od wczoraj nic nie jadłem.»

«Jesteś sam?» [– pyta Jezus.]

«Bardziej niż sam... Mój syn mnie przepędził...» – starczy głos rozrywa serce, kiedy się go słucha. [Jezus go pociesza, mówiąc:]

«Bóg otworzy przed tobą bramy swego Królestwa, jeśli potrafisz uwierzyć w Jego miłosierdzie...»

[Starzec przerywa, dodając:]

«...I w miłosierdzie Jego Mesjasza. Ale mój syn nie będzie miał Mesjasza, bo nie może mieć Mesjasza, on Go nienawidzi do tego stopnia, że znienawidził swego ojca, który Go kocha.»

«To za to cię przepędził?»

«Za to i aby nie utracić przyjaźni tych, którzy prześladują [Mesjasza]. Chciał im ukazać, że jego nienawiść przewyższa ich nienawiść, do tego stopnia, że góruje nawet nad więzami krwi.»

«To potworność!» – mówią apostołowie.

«To byłoby straszniejsze, gdybym ja miał te same myśli, co mój syn» – mówi zapalczywie staruszek.

«Ale kim jesteś? Jeśli dobrze zrozumiałem, to musi być ktoś potężny, kto ma posłuch...» – odzywa się Tomasz.

«Mężu, ojciec nie powie ci imienia swego grzesznego syna, żeby wzbudzić wobec niego pogardę. Muszę powiedzieć, że cierpię głód i chłód, ja, który własną pracą powiększyłem dobrobyt domu, aby uszczęśliwić mojego chłopca. Ale nic ponadto. Pomyśl, że jestem z Judei i on także jest z Judei. Jesteśmy więc z tego samego narodu, lecz mamy inne myśli. Reszta jest niekonieczna.»

«A o nic nie prosisz Boga, ty, sprawiedliwy?» – pyta łagodnie Jezus.

«Żeby poruszył serce mojego dziecka i doprowadził je do wiary w to, w co ja wierzę.»

«Ale dla ciebie, tylko dla ciebie, o nic nie prosisz?»

«O spotkanie Tego, który jest dla mnie Synem Boga, żebym mógł Mu oddać cześć i następnie umrzeć.»

«Ale jeśli umrzesz, nie ujrzysz Go już. Będziesz w Otchłani...»

«Przez niedługi czas. Jesteś rabbim, prawda? Widzę już niewiele... Wiek... moje liczne łzy i także głód... Ale widzę węzeł i twój pas... Jeśli jesteś dobrym rabbim, jak mi się zdaje, Ty także powinieneś wiedzieć, że nadszedł czas, czas, o jakim mówi Izajasz, to chcę powiedzieć. I nadejdzie godzina, w której Baranek weźmie na Siebie wszystkie grzechy świata i poniesie wszystkie nasze boleści i wszystkie nasze choroby i z tego powodu zostanie przeszyty i złożony w ofierze, abyśmy my odzyskali zdrowie i pokój z Wiecznym. A wtedy także dla duchów to będzie pokój... Ufam w to, powierzając się miłosierdziu Boga.»

«Nigdy nie widziałeś Nauczyciela?» [– pyta Jezus.]

«Nie. Słyszałem Go w Świątyni, w czasie świąt. Ale jestem niewysoki, a wiek jeszcze mnie pomniejszył i mało widzę, jak powiedziałem. Gdy więc wchodzę w tłum, nie widzę z powodu stojących przede mną, a gdy zostaję w tyle, nie widzę z powodu odległości. O! Chciałabym Go ujrzeć! Przynajmniej jeden raz!»

«Ujrzysz go, ojcze. Bóg da ci radość. A w Tekoa masz dokąd iść?»

«Nie. Zostanę pod portykiem lub pod bramą. Już się przyzwyczaiłem.»

«Chodź ze Mną [– mówi Jezus. –] Znam dobrego Izraelitę. On cię przyjmie w imię Jezusa, Nauczyciela z Galilei.»

«Ty też jesteś Galilejczykiem. Poznaję to po Twej wymowie.»

«Tak... Jesteś zmęczony? Już dochodzimy do pierwszych domów. Wkrótce odpoczniesz i pokrzepisz się.»

Jezus pochyla się, żeby powiedzieć coś do Piotra, a Piotr przechodzi, aby powtórzyć innym to, co mu powiedział Jezus, a czego nie usłyszałam. Potem z synami Alfeusza i Janem przyśpiesza kroku, wchodząc do miasta. Jezus idzie za nimi wraz z innymi, dostosowując rytm kroków do staruszka, który już się nie odzywa, całkowicie wyczerpany, aż w końcu zostaje w tyle z Andrzejem i Mateuszem.

Miasto wydaje się opustoszałe. To południe i wielu ludzi spożywa w domach posiłek. Po wejściu do miasta, po kilku metrach, spotykają Piotra:

«Gotowe, Panie! Są jeszcze sprawiedliwi w Izraelu. Ten starzec jest jednym z nich i także Szymon. Tak, są jeszcze dobrzy, miłosierni, wierni Panu. I to wynagradza za tak wiele goryczy i daje nadzieję, że Boża sprawiedliwość złagodnieje z powodu tych sprawiedliwych.»

«A jednak!... Syn, który przepędza swego ojca z pewnością po to, aby nie utracić przyjaźni jakiegoś potężnego faryzeusza!»

«Taki stopień może osiągnąć nienawiść do Ciebie! Jestem tym oburzony!» – mówi Filip.

«O! Ujrzycie o wiele więcej!» – odpowiada Jezus.

«Więcej? A cóż może być większego niż wyrzucenie ojca, dlatego że ktoś Ciebie nienawidzi? Wielki jest grzech tego człowieka!...»

«Większy jeszcze będzie grzech ludu przeciw swemu Bogu... Ale zaczekajmy na staruszka...»

«Kim może być jego syn?»

«Faryzeuszem!»

«Członkiem Sanhedrynu!»

«Nauczycielem.»

Zdania są podzielone.

«Nieszczęśnikiem [– mówi Jezus. –] Nie usiłujcie się dowiedzieć. Dziś uderzył swego ojca. Jutro uderzy Mnie. Widzicie więc, że grzech Judasza, który oddalił się jak niegrzeczny chłopiec, jest niczym w porównaniu z tym. A jednak będę się modlił za tego niewdzięcznego syna, za tego Hebrajczyka, który obraża Boga, żeby się nawrócił. Wy czyńcie podobnie... Chodź, ojcze. Jak się nazywasz?»

«Eliannasz. Nigdy nie byłem szczęśliwy! Mój ojciec umarł przed moim narodzeniem, a moja matka – rodząc mnie. Ojciec mojej matki, który mnie wychowywał dał mi te dwa imiona, łączące imię mojego ojca i mojej matki.»

«Zaprawdę ty jesteś jak Eliasz, człowieku, a twój syn przypomina Fineesa» – mówi Filip, który nie może się pogodzić z podobnym grzechem.

«Niechaj Bóg zechce, aby tak nie było. Finees umarł jako grzesznik i umarł, kiedy wzięto arkę. To byłoby nieszczęście dla jego duszy i dla całego Izraela» – odpowiada staruszek.

«Posłuchajcie, oto dom przyjacielski i otrzymam tu to, o co poproszę. Należy do pewnego Szymona, człowieka sprawiedliwego przed Bogiem i przed ludźmi. On przyjmie cię z miłości do Mnie, jeśli zechcesz tu zostać» – mówi Jezus przed zapukaniem do drzwi.

«A czy mogę wybierać? Będę wzywał błogosławieństw Nieba nad tym, kto mi da chleb i schronienie z miłości. Ale chcę pracować. Być sługą to nie wstyd. Wstydem jest popełnienie grzechu...»

«Powiemy o tym Szymonowi» – mówi Jezus z uśmiechem współczucia, patrząc na starca upokorzonego przez wyrzeczenia i ból psychiczny.

Drzwi się otwierają:

«Wejdź, Nauczycielu, pokój niech będzie z Tobą i z Twoimi towarzyszami. Gdzie jest brat, którego mi przyprowadzasz? Niechże mu przekażę pocałunek pokoju i powitania» – mówi mężczyzna około pięćdziesięcioletni.

«Oto on i niechaj Pan cię wynagrodzi.»

«Już jestem [wynagrodzony]. Ty jesteś moim gościem, a kto Ciebie posiada, posiada Boga. Nie oczekiwałem Cię, więc nie mogę Cię uczcić tak, jakbym chciał. Ale słyszałem, że zamierzasz przejść tędy ponownie za kilka dni, wtedy będę gotowy przyjąć Cię, jak należy.»

Są teraz w pomieszczeniu, gdzie przygotowano misy parującej wody dla obmyć. Starzec pozostaje onieśmielony przy drzwiach, lecz pan domu ujmuje go za rękę i prowadzi do krzesła. Potem sam zdejmuje mu sandały i usługuje jak królowi, wkłada mu na nogi nowe sandały. Starzec zaś mówi:

«Dlaczego? Ale dlaczego? Przyszedłem, żeby służyć, a ty mi usługujesz! To nie jest sprawiedliwe.»

«To jest sprawiedliwe, człowieku. Nie mogę chodzić za Rabbim, bo dom wymaga mojej obecności, ale jak ostatni uczeń świętego Nauczyciela staram się praktykować w życiu Jego słowa.»

«Dobrze Go znasz. Naprawdę dobrze Go znasz, bo jesteś dobry. Wielu Go zna w Izraelu, ale jak? Oczyma i nienawiścią, a zatem nie znają Go. Zna się niewiastę, kiedy się o niej wie wszystko i kiedy się ją całą posiada. Tak samo jest z Jezusem z Nazaretu, którego wyglądu nie znam, ale którego znam bardziej niż wielu, gdyż wierzę, że w Nim znajduje się Mądrość. Ale ty naprawdę znasz i Jego samego, i Jego naukę.»

Mężczyzna spogląda na Jezusa, ale nic nie mówi. Starzec ciągnie dalej: «Powiedziałem temu Rabbiemu, że chcę pracować...»

«Tak, tak, znajdziemy dla ciebie pracę, ale na razie usiądź do stołu. Nauczycielu, Twoi uczniowie wkrótce nadejdą. Czy możemy mimo to usiąść do stołu, czy wolisz na nich zaczekać?»

«Chciałbym na nich zaczekać, ale jeśli masz pracę...»

«O! Nauczycielu, Ty wiesz, że to dla mnie radość słuchać każdego Twego nawet najmniejszego pragnienia.»

Staruszek w tej chwili ma pierwsze podejrzenie co do tożsamości Człowieka, który go wspomógł w drodze. Patrzy na Niego, przygląda się, następnie patrzy na Jego towarzyszy... uważnie się im przygląda... i chodzi wokół nich... Wchodzą synowie Alfeusza z Janem. Jezus woła ich po imieniu.

«O! Boże Najwyższy! Ależ to... to jesteś Ty!» – woła starzec i rzuca się na ziemię, aby Mu oddać hołd.

Jego zaskoczenie jest nie mniejsze niż pozostałych. Tak dziwny jest ten sposób rozpoznania Nauczyciela! Piotr więc pyta:

«Cóż jest szczególnego w tych tak powszechnych imionach w Izraelu, że to ci dało pojąć, że masz przed sobą Mesjasza?»

«To dlatego, że znam Judę. Zawsze przychodzi do mojego syna i...» – przerywa zmieszany, że wspomniał o swoim synu...

«Ale ja nigdy cię nie widziałem, mężu» – mówi Juda Tadeusz stając naprzeciw niego i pochylając się, żeby mieć twarz na wysokości jego twarzy.

«Ja też cię nie znam. Jednak tamten Judasz, uczeń Chrystusa, często przychodzi do mojego syna. Słyszałem, jak mówiono o jakimś Janie, Jakubie, Szymonie-przyjacielu Łazarza z Betanii i o tak wielu innych rzeczach... Usłyszeć te trzy imiona znane jako należące do najbliższych przyjaciół Nauczyciela! I On, tak dobry!... Wtedy zrozumiałem! Ale gdzież jest ten drugi Juda[sz]?»

«Nie ma go tu. To prawda. Zrozumiałeś. To Ja. Pan jest dobry, ojcze. Pragnąłeś Mnie ujrzeć i ujrzałeś Mnie. Błogosławmy miłosierdzie Boga... Nie odsuwaj się, Eliannaszu. Byłeś przy Mnie, kiedy byłem dla ciebie jedynie wędrowcem i nikim więcej. Dlaczego chcesz odejść ode Mnie teraz, kiedy wiesz, że jestem twoim Celem? Nie wiesz, jak bardzo twoje serce Mnie pociesza! Nie możesz tego wiedzieć. To Ja, a nie ty, więcej otrzymałem... Kiedy trzy czwarte Izraela i więcej jeszcze Mnie nienawidzi do tego stopnia, że staje się zbrodniarzami, kiedy słabi schodzą z Mojej drogi, kiedy ucisk niewdzięczności, urazy, oszczerstwa, zewsząd Mnie ranią, kiedy nie mogę znaleźć ulgi w myśli, że Moja Ofiara będzie ocaleniem dla Izraela, znaleźć kogoś, takiego jak ty, ojcze, to otrzymać wynagrodzenie za Mój ból... Ty nie znasz... Nikt nie zna najgłębszych smutków Syna Człowieczego. Pragnę miłości... a zbyt wiele serc to wyschnięte źródła, do których daremnie się zbliżam... Ale chodźmy...»

I trzymając starca blisko Siebie wchodzi do pomieszczenia, w którym są już gotowe stoły...


   

Przekład: "Vox Domini"