Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

211. W BETERONIE
Napisane 17 października 1946. A, 9330-9347

 Jezus jest wciąż w górach. Oprócz apostołów i uczniów idą za Nim inne osoby. Pośród nich są obecnie uczniowie-byli pasterze. Być może spotkali ich w jakiejś wiosce, przez którą przechodzili. Jezus wspina się z doliny na górę drogą, która zakolami pnie się po zboczu góry. Z pewnością jest to droga rzymska, sądząc po jej bruku, co do którego nie można się mylić. Tak zadbane są jedynie drogi zbudowane i utrzymywane przez Rzymian. Przechodzą tędy ludzie, kierując się ku dolinie lub idąc od strony doliny ku masywowi górskiemu, ukoronowanemu na szczycie wioskami i miastami. Niektórzy, widząc Jezusa i idący za Nim orszak, pytają kto to i również idą za Nim. Inni zadowalają się spoglądaniem. Jeszcze inni potrząsają głowami i szydzą.

Ciężkim krokiem dochodzi do nich oddział rzymskich żołnierzy. Słychać dźwięk broni i zbroi. Oglądają się, żeby spojrzeć na Jezusa, który schodząc z rzymskiej drogi wchodzi na drogę... judejską i kieruje się ku szczytowi, na którym leży wioska. To droga kamienista i błotnista, gdyż padało. Stopy ślizgają się po kamieniach lub zanurzają w kałużach. Żołnierze kierują się z pewnością ku tej samej osadzie. Po krótkim postoju udają się w dalszą drogę. Zmuszają ludzi do usunięcia się na bok i do zrobienia przejścia dla oddziału, który przechodzi ściśle uformowany. Kilka zniewag przeszywa powietrze, lecz dyscyplina marszu w kolumnie uniemożliwia żołnierzom odpowiedzenie w tym samym tonie.

Oto znowu są obok Jezusa, który się usunął, żeby im pozwolić przejść. Patrzy na nich spojrzeniem pełnym łagodności, które zdaje się błogosławić i pieścić światłem szafirowych tęczówek. Zamknięte twarze żołnierzy rozświetlają się przebłyskiem uśmiechu, który nie jest szyderczy, lecz przeciwnie – ujawnia szacunek w tym powitaniu.

Mijają Go. Ludzie ruszają w drogę za Jezusem, który idzie na czele. Jakiś młodzieniec odrywa się od tłumu i dochodzi do Nauczyciela, pozdrawiając Go z szacunkiem. Jezus odpowiada na jego pozdrowienie.

«Chciałbym Cię o coś zapytać, Nauczycielu.»

«Mów» [– zachęca go Jezus.]

«Słuchałem Cię przypadkiem, rano po upływie Paschy, w pobliżu góry, która się styka z wąwozami w Karit. I od tamtej pory myślę, że... ja też mógłbym być pośród tych, których wzywasz. Ale nim przyszedłem chciałem dowiedzieć się dokładnie, co należy koniecznie czynić, a czego nie należy czynić. I wypytywałem Twoich uczniów za każdym razem, kiedy ich spotykałem. Jeden mówił mi to, inny – tamto. I byłem niepewny, niemal przerażony, gdyż byli wszyscy zgodni co do jednego, z mniejszym lub większym nieprzejednaniem, że trzeba być doskonałym. Ja... jestem biednym człowiekiem, Panie, a doskonałość to przymiot wyłącznie Boga... Usłyszałem Cię przemawiającego drugi raz... i Ty sam powiedziałeś: “Bądźcie doskonali”. Zniechęciłem się.

Za trzecim razem [słyszałem Cię] przed kilkoma dniami w Świątyni. I choć byłeś surowy, nie wydawało mi się, że jest niemożliwe osiągnięcie tego, gdyż... nie wiem nawet dlaczego i jak wyjaśnić to mnie i Tobie. Zdawało mi się, że Ty, który nas ocalasz, nie proponowałbyś nam tego, gdyby to było niemożliwe lub gdyby to było niebezpieczne. Pragnienie bowiem stania się [doskonałym] to jakby chęć bycia bogiem. Zarozumialstwo jest grzechem, a chcieć być bogiem to grzech Lucyfera. Ale być może jest inny sposób na stanie się [doskonałym] bez popełnienia tego grzechu. Polega on na pójściu za Twoją Nauką, która jest z pewnością nauką zbawienia. Czy dobrze mówię?»

«Dobrze mówisz. A więc?»

«Wtedy nadal pytałem tego i tamtego, a dowiedziawszy się, że jesteś w Rama, przyszedłem. I od tej chwili, za zgodą mego ojca, szedłem za Tobą i tak coraz bardziej chciałbym iść...»

«Chodź więc! Czego się lękasz?» [– pyta Jezus.]

«Nie wiem... Nawet ja tego nie wiem... Zastanawiam się, pytam... Kiedy słucham Ciebie, wydaje mi się to łatwe i decyduję się iść. Potem zaś, kiedy się zastanawiam, a co gorsza, pytam tego i tamtego, wydaje mi się to zbyt trudne.»

[Jezus mu odpowiada:]

«Powiem ci, jak to się dzieje: to zasadzka demona, żeby ci przeszkodzić przyjść. On cię przestrasza zjawami, otacza cię mgłą, każe ci pytać ludzi, którzy – jak ty – sami potrzebują Światła... Dlaczego od razu do Mnie nie przyszedłeś?»

«Bo... czułem... nie lęk, ale... nasi kapłani i rabini! Są tak twardzi i pyszni! A Ty... Nie ośmielałem się przyjść do Ciebie. Ale w Emaus, wczoraj!... O! Sądzę, że pojąłem, że nie powinienem się lękać. I teraz jestem tu, żeby Cię zapytać o to, czego się chcę dowiedzieć. Przed chwilą jeden z Twoich apostołów powiedział mi: „Idź i nie obawiaj się. On jest dobry nawet dla grzeszników.” A inny: „Daj Mu szczęście przez twoją ufność. Dla tego, kto się Jemu powierza, On jest łagodniejszy niż matka”. A jeszcze inny: „Może się mylę, ale myślę, że On ci powie, iż doskonałość jest w miłości.” To powiedzieli mi Twoi apostołowie, przynajmniej niektórzy, ci łagodniejsi od uczniów. Jednakże nie wszyscy [uczniowie są surowi], gdyż nawet pośród uczniów są tacy, którzy się zdają echem Twego głosu, lecz jest ich niewielu. Pośród apostołów też są tacy, którzy... wywołują lęk w tak biednym człowieku jak ja. Jeden z nich powiedział mi ze złym uśmiechem: „Chcesz się stać doskonałym? My tacy nie jesteśmy, my, Jego apostołowie, a ty chcesz taki być? To niemożliwe.” Gdyby inni nie mówili do mnie, uciekłbym zniechęcony. Podejmuję ostatnią próbę... i jeśli Ty też powiesz mi, że to jest niemożliwe...»

[Jezus mu odpowiada:]

«Mój synu, czy mógłbym przyjść zaproponować ludziom to, co niemożliwe? Jak myślisz, kto włożył w twe serce to pragnienie bycia doskonałym? Czy samo twoje serce?»

«Nie, Panie. Myślę, że uczyniłeś to Ty przez Twoje słowa.»

«Nie jesteś daleki od prawdy. Ale odpowiedz jeszcze: jakie są dla ciebie Moje słowa?»

«Sprawiedliwe.»

«Dobrze. Ja jednak pytam o to, czy to są słowa człowieka, czy kogoś większego niż człowiek?»

«O! Ty przemawiasz jak Mądrość i z większą słodyczą i jeszcze większą jasnością. Zatem mówię ci, że Twoje słowa są jak słowa kogoś większego od człowieka. Sądzę, że się nie mylę, jeśli dobrze zrozumiałem to, co mówiłeś w Świątyni. Wydawało mi się, że wtedy mówiłeś, że jesteś samym Słowem Boga i dlatego mówisz jak Bóg.»

«Dobrze zrozumiałeś i dobrze powiedziałeś. A zatem kto włożył w twe serce to pragnienie doskonałości?» [– pyta Jezus.]

«Bóg je tam złożył za pośrednictwem Ciebie, Jego Słowa.»

«Zatem to Bóg. Teraz zastanów się: skoro Bóg, który zna zdolności ludzi, powiedział im: „Przyjdźcie do Mnie. Bądźcie doskonali”, to oznacza, że On wie, iż człowiek, jeśli chce, może się takim stać. To dawne stwierdzenie. Po raz pierwszy rozbrzmiało w uszach Abrahama jak objawienie, nakaz, zaproszenie: „Ja jestem Bogiem Wszechmogącym. Krocz w Mojej obecności. Bądź doskonały.” Bóg ukazuje się, żeby Patriarcha nie miał wątpliwości co do świętości nakazu i prawdziwości tej zachęty. Nakazuje kroczenie w Jego obecności. Kto bowiem kroczy w życiu, z przekonaniem czynienia tego pod spojrzeniem Bożym, nie popełnia złych czynów. Może więc osiągnąć taką doskonałość, do jakiej Bóg go zachęcił.»

«To prawda! To całkowita prawda! Skoro Bóg to powiedział, to znaczy, że można tego dokonać. O! Nauczycielu! Jak wszystko staje się zrozumiałe, kiedy Ty mówisz! Ale dlaczego w takim razie Twoi uczniowie i nawet ten apostoł wyrażają myśl tak... przerażającą o świętości? Być może nie uważają Twoich słów za prawdziwe? Albo może nie potrafią kroczyć w obecności Boga?»

«Nie myśl o tym [– odpowiada Jezus. –] Nie osądzaj. Widzisz, synu, czasem ich pragnienie bycia doskonałymi i ich pokora każe im się obawiać, że nigdy nie będą mogli takimi być.»

«Zatem pragnienie doskonałości i pokora stanowią przeszkody do osiągnięcia doskonałości?»

«Nie, synu. Pragnienie i pokora nie stanowią przeszkód. Trzeba nawet usiłować posiadać je – głębokie, lecz uporządkowane. Są uporządkowane, gdy nie ma w nich nierozważnego pośpiechu, bezpodstawnego przygnębienia, wątpliwości i nieufności takich jak na przykład ta, że sądzi się, iż – będąc niedoskonałym – człowiek nie może osiągnąć doskonałości. Wszystkie cnoty są konieczne, także i ta: żywe pragnienie osiągnięcia sprawiedliwości.»

«Tak. Ci, których pytałem, również mi o tym powiedzieli. Mówili, że jest konieczne posiadanie cnót. Jednakże jedni uznawali za konieczną taką cnotę, a drudzy – inną. Wszyscy zaś stwierdzali absolutną konieczność posiadania tej właśnie [cnoty]. Mówili, że jest niezbędna, żeby być świętym. I to mnie przerażało, bo czy można posiadać wszystkie cnoty w stopniu doskonałym, sprawić, że się zrodzą jak bukiet różnorodnych kwiatów? Trzeba czasu... a życie jest takie krótkie! Ty, Nauczycielu, wyjaśnij mi, jaka cnota jest najbardziej niezbędna.»

«To miłość. Jeśli kochasz, będziesz świętym. To bowiem z miłości do Najwyższego i do bliźniego pochodzą wszystkie cnoty i wszystkie dobre działania.»

«Tak? Taki sposób jest prosty. Świętość zatem to miłość. Jeśli będę posiadał miłość, będę posiadał wszystko... Z niej jest utworzona świętość.»

«Z niej i z innych cnót. Świętość bowiem nie oznacza jedynie bycia pokornym lub jedynie rozważnym, lub jedynie czystym i tak dalej, lecz [świętość] to bycie cnotliwym.

Spójrz, Mój synu: kiedy ktoś bogaty urządza ucztę, czy nakazuje może przygotowanie jednego dania? Albo kiedy ktoś chce zrobić bukiet kwiatów, żeby go ofiarować jako oznakę szacunku, czy bierze może jeden kwiat? Nie, prawda? Bo gdyby bogacz kładł na stołach wiele półmisków z tą samą potrawą, zganiliby go biesiadnicy jako niezdolnego gospodarza. Pokazałby jedynie, ile może kupić, a nie ujawniłby swej pańskiej subtelności polegającej na zatroszczeniu się o zaspokojenie różnych smaków swych zaproszonych gości. Dobry gospodarz chce, żeby każdy – tym lub innym daniem – nie tylko zaspokoił głód, lecz doznał przyjemności [jedzenia]. Tak samo postępuje ten, kto układa bukiet kwiatów. Z jednego kwiatu, choćby nie wiem jak dużego, nie uczyni się bukietu. Trzeba wielu kwiatów na bukiet. Wtedy bowiem kolory i różnorodne zapachy przyciągają oko i węch i pobudzają do wychwalania Pana. Świętość, którą powinniśmy uznawać za bukiet kwiatów ofiarowanych Panu, musi być uformowana ze wszystkich cnót. W jednej duszy będzie dominować pokora, w innej – męstwo, w innej – wstrzemięźliwość, w innej – cierpliwość, w innej – duch ofiary lub pokuty. Wszystkie cnoty składają się na świętość. Wszelkie cnoty rodzą się w cieniu królewskiego drzewa i doskonale pachną miłością. Jej bowiem kwiaty zawsze będą dominować w bukiecie.»

«A o którą cnotę trzeba się najbardziej troszczyć?»

«O miłość, mówiłem ci» [– odpowiada Jezus.]

«A potem?»

«Nie ma metody, Mój synu. Jeśli kochasz Pana, On udzieli ci Swoich darów. To znaczy udzieli się tobie i wtedy cnoty, jakie próbujesz rozwinąć, mocno wzrosną w tobie pod słońcem Łaski.»

«Inaczej mówiąc w duszy kochającej znajduje się Bóg, który silnie działa?»

«Tak, synu. Jest Bóg, który silnie działa. Pozwala jednak także człowiekowi współdziałać poprzez wolną wolę dążenia do doskonałości; wysiłki odrzucenia pokus dla pozostania wiernym temu, co sobie postanowił; walkę z ciałem, światem, demonem, kiedy go osaczają. Czyni to po to, aby Jego dziecko miało zasługi w świętości.»

«O! Tak! Jest zatem słuszne stwierdzenie, że człowiek jest stworzony po to, żeby być doskonałym, jak Bóg tego chce. Dziękuję, Nauczycielu. Teraz wiem i teraz to uczynię. A Ty módl się za mnie.»

«Zachowam cię w Moim sercu. Idź i nie lękaj się, że Bóg może cię zostawić bez pomocy.»

Młodzieniec odchodzi od Jezusa rozradowany...

Są w pobliżu wioski. Bartłomiej ze Szczepanem dochodzą do Jezusa, żeby Mu opowiedzieć, iż w czasie gdy rozmawiał z młodzieńcem, ktoś z Beteronu, krewny faryzeusza Elchiasza, przyszedł prosić, żeby poszedł zaraz do jego umierającej małżonki.

«Chodźmy. Potem będę przemawiał. Czy wiecie gdzie ona jest?»

«Zostawił nam sługę. Jest w tyle z innymi.»

«Przywołajcie go i przyspieszmy kroku.»

Sługa przybiega. To potężny starzec. Jest zmieszany. Wita się i spogląda na Jezusa, który uśmiecha się do niego i pyta: «Z jakiego powodu umiera twoja pani?»

«Z... miała mieć dziecko, ale umarło w jej łonie i krew się w niej popsuła. Majaczy jak szalona i musi umrzeć. Otwarto jej żyły, żeby spadła gorączka, lecz krew jest całkowicie zatruta i musi umrzeć. Spuszczono ją do zbiornika, żeby ugasić gorączkę. Spada, dopóki kobieta jest w lodowatej wodzie, ale kiedy się ją wyciąga, jest silniejsza niż przedtem i kaszle, i kaszle... i musi umrzeć.»

«Oczywiście! Przy takim leczeniu!» – szepcze sam do siebie Mateusz.

«Odkąd jest chora?» [– pyta Jezus.]

Sługa już ma odpowiedzieć, kiedy nagle, zbiegając ze stoku, przybywa przywódca oddziału rzymskiego. Zatrzymuje się przed Jezusem.

«Witaj! Ty jesteś Nazarejczykiem?»

«Tak, Ja. Czego chcesz ode Mnie?»

Idący za Jezusem przybiegają, myśląc nie wiadomo co...

«Pewnego dnia jeden z naszych koni potrącił hebrajskie dziecko i uzdrowiłeś je, żeby Hebrajczycy przeciw nam nie powstali. Teraz hebrajskie kamienie spadły na żołnierza. Leży ze złamaną nogą. Nie mogę się zatrzymać, jestem na służbie. W wiosce nikt go nie chce [przyjąć]. Nie może chodzić, a ja nie mogę go wlec ze złamaną nogą. Wiem, że Ty nami nie gardzisz, jak inni Hebrajczycy...»

«Chcesz, żebym uzdrowił tego żołnierza?»

«Tak. Uzdrowiłeś także sługę setnika i córeczkę Walerii. Ocaliłeś Aleksandra przed gniewem Twoich ziomków. Te sprawy są znane na górze i na dole.»

«Chodźmy do tego żołnierza.»

«A moja pani?» – pyta niezadowolony sługa.

«Potem» – [odpowiada] Jezus i idzie za oficerem, który muskularnymi nogami szybko podąża drogą, nie mając na sobie ciężkich szat. A idąc tak przed wszystkimi znajduje jednak sposób, żeby zamienić kilka słów z idącym zaraz za nim Jezusem. Mówi:

«Byłem wtedy z Aleksandrem. On Cię... On mówił o Tobie. Teraz przypadek sprawił, że Cię spotkałem.»

«Przypadek? Dlaczego nie powiedzieć: Bóg, Bóg prawdziwy?»

Żołnierz milknie na chwilę, a potem mówi tak, że jedynie Jezus go słyszy:

«Prawdziwym Bogiem miałby być ten hebrajski... Nie pobudza jednak do miłowania Go, jeśli jest jak Hebrajczycy! Oni się nie litują nawet nad rannym...»

«Prawdziwy Bóg jest Bogiem Hebrajczyków, jak i Rzymian, Greków, Arabów, Partów, Scytów, Iberyjczyków, Galów, Celtów, Libijczyków i Hiperborejczyków. Jest tylko jeden Bóg! Jednak wielu Go nie zna, inni znają Go źle. Gdyby Go dobrze znali, byliby braćmi i nie byłoby niesprawiedliwości, nienawiści, oszczerstw, zemst, rozwiązłości, kradzieży i zabójstw, cudzołóstw i kłamstw. Ja znam prawdziwego Boga i przyszedłem, żeby Go poznano.»

«Mówi się... Mamy mieć wszyscy uszy nastawione, żeby słuchać i donosić setnikom, a oni – Prokonsulowi. Mówi się, że jesteś Bogiem. To prawda?»

Żołnierz jest bardzo... zaniepokojony mówiąc to. Spogląda na Jezusa spod cienia swego kasku i wydaje się niemal przerażony.

«Jestem nim.»

«Na Jupitera! Zatem to prawda, że bogowie schodzą na ziemię, żeby rozmawiać z ludźmi? Obejść cały świat za rzymskimi chorągwiami i dojść aż tutaj, już w starości, żeby spotkać jakiegoś boga!»

«Boga. Jedynego. Nie jakiegoś boga» – poprawia go Jezus.

Ale żołnierz jest tak przytłoczony faktem, że idzie przed jakimś bogiem... że już się nie odzywa... Rozmyśla. Zastanawia się aż do chwili, kiedy przy samym wejściu do wioski znajdują oddział stojący wokół jęczącego na ziemi rannego.

«Oto on!» – mówi oficer krótko.

Jezus toruje Sobie przejście i zbliża się do niego. Noga jest brzydko złamana. Stopa jest zwrócona do środka, nabrzmiała i sina. Mężczyzna musi bardzo cierpieć, więc na widok wyciągającej się ręki Jezusa, mówi błagalnie: «Nie czyń mi krzywdy!»

Jezus się uśmiecha. Muska czubkiem palców miejsca, gdzie siny krąg zaznacza złamanie, a potem mówi: «Wstań!»

«Ale on ma jeszcze drugie złamanie wyżej, w biodrze» – wyjaśnia oficer, chcąc z pewnością zapytać: „Tamtego nie dotkniesz?”

W tej chwili przybywa mieszkaniec Beteronu:

«Nauczycielu, Nauczycielu! Tracisz czas z poganami, a moja małżonka umiera!»

«Idź i przyprowadź ją do Mnie.»

«Nie mogę. Jest szalona!»

«Idź i przyprowadź ją do Mnie, jeśli we Mnie wierzysz» [– poleca Jezus.]

«Nauczycielu, nie można jej utrzymać. Jest naga i nie chce, żeby ją ubrać. Jest szalona i drze swoje ubrania. Umiera i nie panuje nad sobą.»

«Idź i przyprowadź ją do Mnie, jeśli masz wiarę nie mniejszą niż poganie.»

Mężczyzna odchodzi niezadowolony.

Jezus patrzy na Rzymianina leżącego u Jego stóp:

«A ty potrafisz uwierzyć?»

«Ja? Tak. Co mam zrobić?»

«Wstać.»

«Uważaj, Kamilu, bo...» – odzywa się oficer, ale żołnierz stoi już, zwinny i uzdrowiony.

Izraelici nie wołają: „hosanna”. Uzdrowiony nie jest Hebrajczykiem. Zdają się nawet niezadowoleni lub przynajmniej ich twarze wyrażają naganę dla czynu Jezusa. Ale nie – twarze żołnierzy. Dobywają swych krótkich i długich sztyletów. Po uderzeniu nimi o zbroje, na znak radości, unoszą je w powietrze. Jezus jest pośrodku kręgu ostrzy.

Oficer patrzy na Niego. Nie wie, jak się wyrazić, co ma zrobić, on – człowiek wobec jakiegoś boga, on – poganin stojąc przed Bogiem... Zastanawia się i uznaje, że przynajmniej musi zrobić dla Boga to, co uczyniłby dla Cezara. Nakazuje pozdrowienie wojskowe jak dla imperatora. Przynajmniej myślę, że to o to chodzi, bo słyszę brzmiące, potężne „Ave!”, a ostrza błyszczą, uniesione wysoko w górę wyciągniętymi ramionami. I oficer, wciąż niezadowolony, mówi Mu cicho:

«Idź spokojnie, nawet w nocy. Drogi... są wszystkie bezpieczne. Straż przed złodziejami. Będziesz bezpieczny. Ja...»

Urywa, nie wiedząc, co jeszcze ma powiedzieć.

Jezus uśmiecha się i mówi: «Dziękuję. Idź i bądź dobry. Nawet dla złodziei, bądź ludzki. Wierny twej służbie, lecz bez okrucieństwa. To ludzie nieszczęśliwi i będą musieli Bogu zdać sprawę ze swych postępków.»

«Tak zrobię. Żegnaj! Chciałbym Cię jeszcze ujrzeć...»

Jezus patrzy na niego uważnie, a potem mówi: «Zobaczymy się jeszcze. Na innej górze – i powtarza: – Bądźcie dobrzy i żegnajcie.»

Żołnierze ruszają w drogę. Jezus wchodzi do wioski. Przechodzi kilka metrów. Potem widzi liczną grupę wykrzykującą swe komentarze wychodzącą na spotkanie Jego oraz idących za Nim. Z grupy odrywa się mężczyzna i niewiasta – najpierw mężczyzna – kłaniają się przed Jezusem. Kobieta jest na kolanach, mężczyzna jedynie pochylony w pokłonie.

«Wstańcie i wychwalajcie Pana. Jednakże tobie, mężu, muszę powiedzieć, że twoje sumienie nie jest czyste. Zwróciłeś się do Mnie przez egoizm, a nie z miłości do Mnie ani nie z wiary we Mnie. Wątpiłeś w Moje słowo, a wiesz, kim jestem! Potem miałeś niedobrą myśl, gdyż zatrzymałem się, żeby uzdrowić poganina.

Tak samo jak cała ta osada nie przyjęła dobrej postawy, bo odmówiła przyjęcia rannego. Z powodu nadmiaru miłosierdzia i usiłując polepszyć twe serce uzdrowiłem twoją małżonkę, nawet nie wchodząc do twego domu. Nie zasługiwałeś na to. Uczyniłem to, żeby ci pokazać, że nie muszę gdzieś iść, żeby zadziałać. Wystarczy, że tego chcę. Ale zaprawdę powiadam wam wszystkim, że ci, którymi wy gardzicie, są lepsi od was wszystkich i potrafią bardziej od was wierzyć w Moją moc. Wstań, niewiasto. Ty nie jesteś winna, gdyż nie mogłaś posługiwać się własnym rozumem. Idź i z wdzięczności Panu umiej odtąd wierzyć.»

Postawa mieszkańców staje się oziębła i wyniosła z powodu wyrzutu Jezusa. Idą za Nim nadąsani do placu, na którym Jezus zatrzymuje się, żeby przemówić. Przewodniczący synagogi nie zaprasza Go do wejścia do środka i żaden dom nie otwiera się przed Nauczycielem.

«Kiedy Bóg jest z ludźmi, wtedy ludzie mogą poradzić sobie w każdym nieszczęściu. Kiedy zaś, przeciwnie, Bóg nie jest z ludźmi, są bezradni w nieszczęściu. To miasto w kronikach przypomina nie jeden raz o tych sprawach.

Bóg był z Jozuem i stawił on czoła królom kananejskim. Na tej drodze Bóg mu pomagał zniszczyć nieprzyjaciół Izraela, „zsyłając na nich z nieba wielkie kamienie i zginęło ich więcej przez ten grad kamieni niż od miecza” – tak czytamy w Księdze Jozuego.

Bóg był z Judą Machabeuszem, który wchodził na to wzgórze ze swym małym wojskiem, żeby spojrzeć na potężną armię Serona, przywódcy oddziałów syryjskich. I Bóg potwierdził słowa przywódcy Izraela przez głośne zwycięstwo. Lecz warunkiem koniecznym dla posiadania Boga z nami jest działanie ze sprawiedliwego motywu. „W walkach zwycięstwo nie zależy od liczby, lecz od pomocy, która przychodzi z Nieba” – mówi Machabeusz. We wszystkich sprawach życia dobro ma źródło nie w bogactwie, mocy lub w innych przyczynach, lecz w pomocy, która przychodzi z Nieba. A przychodzi, „bo prosimy o Jego pomoc w dobrych sprawach, dla naszego życia, dla naszych praw” – mówi jeszcze Machabeusz. Kiedy jednak zwracamy się do Boga w celach złych lub nieczystych, daremne jest wzywanie Go na pomoc. Bóg nie odpowie lub odpowie przez kary zamiast przez błogosławieństwa.

Ta prawda jest obecnie zbyt zapominana w Izraelu. Pragnie się pomocy Boga i wzywa się Go w niedobrych zamiarach. Nie praktykuje się rzeczywiście cnót i nie zachowuje przykazań. Z przykazań wypełnia się to, co może być widziane i wychwalane przez ludzi. Lecz całkowicie odmienne jest to, co kryje się za tym pozorem.

Ja przychodzę, żeby powiedzieć: bądźcie szczerzy w waszych działaniach. Bóg bowiem widzi wszystko. Daremne są więc wasze ofiary, próżne modlitwy, jeśli czynicie je z czystego popisywania się kultem, serce zaś wypełnia grzech, nienawiść, złe zamiary.

Beteronie, niech twoi mieszkańcy nie czynią tego, co Abdiasz powiedział o Edomie. Edom, który sądził, że jest bezpieczny, pozwalał sobie na ciemiężenie Jakuba i cieszenie się z jego upadków. Nie działaj w ten sposób, miasto kapłańskie. Weź zwój Abdiasza i rozmyślaj nad nim. Rozmyślaj, rozmyślaj, rozmyślaj. I zmień swą drogę. Idź za sprawiedliwością, jeśli nie chcesz poznać dni trwogi. Nie ocalejesz ani dzięki swemu położeniu na szczycie, ani dlatego, że jesteś pozornie z dala od wojennych ścieżek. Widzę pośród ciebie wielu ludzi, którzy nie mają ze sobą Boga i którzy nie chcą Boga. Szemrzecie? Ja mówię wam prawdę. Przyszedłem tu po to, ażeby wam ją powiedzieć, żeby was jeszcze ocalić.

Czy nie nosiliście jednego imienia? Czy Izrael nie był jeden? Dlaczego więc się podzielił i przyjął dwie nazwy? O! Zaprawdę przypomina mi to małżeństwo Ozeasza z nierządnicą i dzieci zrodzone z tej, która cudzołożyła. Cóż jednak mówi prorok? „Liczba dzieci Izraela będzie jak ilość ziaren morskiego piasku... I wtedy zamiast słów: ‘Wy nie jesteście z mojego ludu’ zostanie im powiedziane: ‘Wszyscy jesteście dziećmi żyjącego Boga’. A synowie Judy i Izraela połączą się i wybiorą jednego przywódcę i wzniosą się ponad ziemię, gdyż wielki jest dzień Jizreel”

O! Dlaczego jednak ganicie tego, który ma wszystko połączyć i uczynić jeden lud, wielki lud, jedyny jak jedyny jest Bóg i ma kochać wszystkich synów ludzkich? Wszyscy bowiem są synami Boga. [Dlaczego ganicie tego, który] ma uczynić synów Boga żyjącego nawet z tych, którzy obecnie wydają się martwi? Czy potraficie osądzić Moje działania i ich serca oraz wasze? Skąd przychodzi wasze światło? Światło pochodzi od Boga. Bóg wysyła Mnie z zadaniem zgromadzenia wszystkich ludzi pod jednym berłem. Czy zatem wy możecie posiadać światło rzeczywiście Boskie, skoro ukazuje wam ono rzeczy w sposób przeciwny do tego, jak widzi je Bóg? Przecież widzicie rzeczy zupełnie inaczej niż widzi je Bóg.

Nie szemrajcie. To jest prawda. Jesteście poza sprawiedliwością, lecz bardziej są takimi ci, którzy was doprowadzają do niesprawiedliwości i oni zostaną podwójnie ukarani. Wy Mnie oskarżacie, że uprawiam nierząd z wrogiem, z panującym. Czytam w waszych sercach. Ale czy wy nie uprawiacie nierządu z szatanem naśladując tych, którzy zwalczają Syna Człowieczego, Mesjasza Bożego? Nienawidzicie Mnie. Ja jednak znam oblicze tego, kto w was wsączył nienawiść.

Jak jest powiedziane u Ozeasza: przyszedłem z rękami pełnymi darów i z sercem wypełnionym miłością. Usiłowałem przyciągnąć was najłagodniejszymi metodami, żebyście Mnie pokochali. Przemówiłem do Mojego ludu jak oblubieniec do swej oblubienicy, ofiarowując mu wieczną miłość, pokój, sprawiedliwość, miłosierdzie. Pozostaje jeszcze godzina [i potem] przeszkodzi się ludowi, który Mnie odtrąca oraz przywódcom, którzy go podburzają – Ja ich znam – pozostać bez króla, przywódcy, ofiary i ołtarza. W norze, gdzie nienawiść jest największa i gdzie kara będzie największa, pracuje się nad przekupieniem sumień dla doprowadzenia ich do zbrodni. O! Zaprawdę ci, którzy kierują w inną stronę i zwodzą sumienia, zostaną po siedemkroć surowiej osądzeni niż ci, których zwiedli.

Chodźmy. Przybyłem, uczyniłem cud i powiedziałem wam prawdę, żebyście wiedzieli, kim jestem. Teraz odchodzę. A jeśli pośród was jest ktoś sprawiedliwy, niech idzie za Mną, gdyż bardzo smutna jest przyszłość tego miejsca, w którym się kryją węże, żeby zwodzić i zdradzać.»

I Jezus odwraca się, żeby odejść drogą, którą przyszedł.

«Dlaczego, o Rabbi, mówiłeś do nich w ten sposób? Znienawidzą nas» – pytają apostołowie.

«Nie usiłuję zdobyć miłości, sprzymierzając się z kłamstwem.»

«Czy jednak nie było lepiej tu nie przychodzić?»

«Nie. Nie można pozostawić żadnej wątpliwości.»

«I kogo przekonałeś?»

«Nikogo. Na razie nikogo. Ale wkrótce powiedzą: „Nie możemy nikogo przeklinać, bo zostaliśmy ostrzeżeni i nic nie zrobiliśmy”. A jeśli będą wyrzucać Bogu, że ich uderzył, ich wyrzuty będą jak bluźnierstwo.»

«Do kogo jednak czyniłeś aluzję, mówiąc to...»

«Zapytajcie Judasza z Kariotu. On zna wiele osób z tego miejsca i zna ich podstępy.»

Wszyscy apostołowie patrzą na Judasza.

«Tak. To miejsce jest niemal zniewolone przez Elchiasza. Ale... nie sądzę, żeby Elchiasz...» – słowa zamierają na wargach Judasza, który przenosząc swe spojrzenie z pasa, który poprawiał, żeby sobie dodać odwagi, na Jezusa – spotyka Jego spojrzenie, spojrzenie tak jaśniejące i przenikliwe, że wydaje się magnetyzujące. Spuszcza głowę i kończy:

«Oczywiście to jest okolica pyszna i chciwa, godna tego, kto nad nią panuje. Każdy ma to, na co zasługuje. Oni mają Elchiasza, a my – Jezusa i Nauczyciel dobrze zrobił mówiąc im to, o czym wie. Bardzo dobrze.»

«Są z pewnością źli. Widzieliście? Żadnej oznaki szacunku po cudzie! Ani jałmużny! Nic!» – zauważa Filip.

«Ja jednak drżę, kiedy Nauczyciel ich w ten sposób demaskuje» – wzdycha Andrzej.

«Robić to czy nie, to to samo. Oni Go nienawidzą tak samo. Ja bym chciał powrócić do Galilei!» – odzywa się Jan.

«Do Galilei! Tak!» – mówi Piotr wzdychając i zamyślony spuszcza głowę.

Za nimi idą ci, którzy szli już wcześniej za Jezusem. Nie opuszczają Go. Bez ustanku wraz z uczniami komentują wydarzenia.


   

Przekład: "Vox Domini"