Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

158. W BETSAIDZIE I W KAFARNAUM. UDANIE SIĘ W NOWĄ PODRÓŻ
Napisane 1 sierpnia 1946. A, 8841-8855

 

«Skieruj łódź w stronę Betsaidy» – nakazuje Jezus.

Płynie z Janem małą łodzią. To prawdziwa łupina orzecha pośrodku jeziora powoli rozświetlanego światłem dnia. Jan wykonuje nakaz bez słowa. Dość silny wiatr napina mały żagiel i sprawia, że łódź mknie szybko, a nawet płynie tak pośpiesznie, że przechyla się w jedną stronę. Wschodni brzeg szybko się oddala, a łuk północnego brzegu jeziora jest coraz bliższy.

«Dopłyń do brzegu przed wioską. Chcę pójść do Porfirei, niezauważony przez innych. Ty zaś dołączysz do Mnie potem, w zwykłym miejscu. Czekaj w łodzi.»

«Dobrze, Nauczycielu. A jeśli ktoś mnie zobaczy?»

«Zatrzymaj wszystkich nie mówiąc, gdzie jestem. Szybko wrócę.»

Jan zauważa na plaży punkt umożliwiający przybicie łodzi. To ślad, prawdziwy ślad piaszczystego strumienia. Wybierano stąd piasek na jakieś potrzeby, przez co uformowała się kilkumetrowa zatoczka, głęboka na około pięćdziesiąt centymetrów. Łódź może w niej dobić do brzegu. To tam udaje się Jan. Łódź muska lekko dno, lecz udaje się jej osiąść i Jan przytrzymuje ją za krawędź, przyczepiając do niej korzeń wychodzący z piasku. Jezus wyskakuje na brzeg. Jan opiera wiosło o krawędź łodzi i wytęża siły, aby ponownie wypchnąć łódź na jezioro. Udaje mu się. Unosi twarz rozświetloną swym dobrym uśmiechem i mówi:

«Żegnaj, Nauczycielu.»

«Żegnaj, Janie.»

Jezus oddala się pośród drzew, Jan zaś wykonuje manewry swą łódką.

Jezus zwraca się w kierunku lądu, przechodzi przez ogrody na tyłach Betsaidy. Idzie szybko, unikając wchodzenia do wioski, która zaraz zacznie się ożywiać. Dochodzi do domu Piotra nie spotykając nikogo. Puka do drzwi kuchni. Po kilku sekundach głowa Porfirei ukazuje się z wahaniem ponad murkiem dachu. Widzi Go i wydaje okrzyk zdumienia: «Och!»

Ręką zbiera swe wspaniałe włosy – jej jedyne piękno – rozplecione na ramionach i biegnie na dół małymi schodkami, boso, po pospiesznej porannej toalecie.

«Panie! Ty! Sam?»

«Tak, Porfireo. Gdzie Margcjam?»

«Śpi. Jeszcze śpi. Jest nadal trochę smutny, trochę osłabiony. To chłopiec... trochę go oszczędzam. Wiek... dorastanie... Kiedy śpi, nie rozmyśla i nie płacze...»

«Często płacze?» [– pyta Jezus.]

«Tak, Nauczycielu. Myślę, że to z powodu jego aktualnej słabości. Próbuję go wzmocnić... i pocieszyć... ale on mówi: „Zostaję sam. Wszyscy, których kocham, odchodzą. Kiedy nie będzie tu już Jezusa...” A mówi to tak, jakbyś miał nas opuścić... Z pewnością... wiele cierpisz w życiu... ale ja, ale Szymon, kochamy Cię... tak bardzo. Wierz mi, Nauczycielu.»

«Wiem. Ale jego dusza odgaduje... Porfireo, muszę z tobą pomówić właśnie o tych sprawach. To dlatego przyszedłem bez Szymona o tej godzinie. Gdzie powinniśmy pójść, żeby Margcjam nie usłyszał i żeby nam nikt nie przeszkadzał?»

«Panie... Mam tylko... pokój małżeński lub pomieszczenie na sieci... Margcjam jest na górze. Ja też tam byłam, żeby uniknąć upału. Poszliśmy spać na górę...»

«Chodźmy do pomieszczenia na sieci. Jest dalej i Margcjam nie usłyszy, nawet jeśli się przebudzi.»

«Chodź, Panie» – Porfirea prowadzi Go do prymitywnego pomieszczenia pełnego najróżniejszych rodzajów sieci, wioseł, zapasów, siana dla owiec, krosen...

Porfirea pospiesznie wydobywa jakiś stolik oparty o mur i wyciera go kawałkiem płótna, żeby Nauczyciel mógł usiąść.

«To nieważne, niewiasto. Nie jestem zmęczony.»

Porfirea podnosi pełne słodyczy oczy na przygnębione i zmęczone oblicze Jezusa. Zdaje się mówić Mu: „Ależ tak, jesteś.”

Ale przyzwyczajona do milczenia nic nie mówi.

«Posłuchaj, Porfireo. Jesteś dzielną niewiastą i dobrą uczennicą. Bardzo cię pokochałem, odkąd cię poznałem, i z wielką radością przyjąłem cię za uczennicę i powierzyłem ci to dziecko. Wiem, że jesteś roztropna i cnotliwa jak niewiele [niewiast]. I wiem też, że potrafisz milczeć. To cnota bardzo rzadka u kobiet. Z tych powodów przyszedłem z tobą porozmawiać w tajemnicy i powierzyć ci coś, o czym nikt nie wie, nawet apostołowie, nawet Szymon. Powierzam ci to, gdyż muszę ci powiedzieć, jak powinnaś się zachowywać w przyszłości wobec Margcjama... i wobec ludzi... Jestem pewien, że sprawisz radość twemu Nauczycielowi tym, o co cię proszę, i że będziesz rozważna jak zawsze...»

Porfirea całkiem się zaczerwieniła, słysząc pochwały swego Pana, i przytakuje jedynie głową, bo jest zbyt wzruszona. Jest nieśmiała i przyzwyczajona do tego, że panuje nad nią autorytarna wola innych, narzucana jej bez dowiadywania się, czy ma chęć na nią się zgodzić... Jest zbyt wzruszona, aby słowami wyrazić zgodę. [Jezus mówi dalej:]

«Porfireo... nigdy już tutaj nie przyjdę, już nigdy, aż wszystko się dokona... Ty wiesz, prawda, co Ja mam wypełnić?»

Słysząc te słowa, Porfirea puściła włosy, które podtrzymywała wciąż na karku lewą ręką. Wydaje z siebie bardziej szloch niż krzyk. Tłumi go jednak, zakrywając twarz dłońmi. Upada przy tym na kolana jęcząc:

«Wiem, Panie, mój Boże...» – i płacze płaczem cichym, który ujawnia się tylko przez łzy spadające na ziemię, poprzez palce dłoni dotykające twarzy.

«Nie płacz, Porfireo. Właśnie po to przyszedłem. Jestem gotowy... i gotowi są ci, którzy – służąc Złu – naprawdę usłużą Dobru, gdyż sprawią, że nastanie godzina Odkupienia. Ona już mogłaby się dokonać, gdyż Ja, a również oni, jesteśmy przygotowani... a każda mijająca godzina lub każde wydarzenie, które nadejdzie, będzie tylko udoskonaleniem ich zbrodni i... Mojej Ofiary. Jednak te liczne godziny, które upłyną jeszcze przed tą godziną, posłużą... Coś musi się jeszcze dokonać, coś trzeba dopowiedzieć, aby wszystko, co należało wypełnić dla poznania Mnie, zostało dokonane... Ale tutaj już nie powrócę... Po raz ostatni patrzę na to miejsce... i po raz ostatni wchodzę do tego szlachetnego domu... Nie płacz... Nie chciałem odchodzić bez pożegnania się z tobą i bez udzielenia ci błogosławieństwa Nauczyciela. Zabiorę ze Sobą Margcjama. Zabiorę go, idąc na krańce Fenicji, i potem, kiedy będę schodził ku Judei na Święto Namiotów. Nie zabraknie Mi możliwości odesłania go przed zimą. Biedne dziecko! Jeszcze przez jakiś czas będzie się Mną cieszył. A potem... Porfireo, nie byłoby dobrze, gdyby Margcjam był przy Mnie w Mojej godzinie. Nie pozwolisz mu więc odejść na Paschę...»

«Przepis, Panie...»

«Zwalniam z przepisu. Ja jestem Nauczycielem, Porfireo, i jestem Bogiem, wiesz o tym. Jako Bóg mógłbym z góry wybaczyć mu opuszczenie, które zresztą nim nie jest, gdyż Ja je nakazuję dla słusznego powodu. Posłuszeństwo Memu nakazowi zwalnia od przepisu, gdyż posłuszeństwo Bogu – które dla Margcjama jest również ofiarą – przewyższa zawsze wszystko inne.

I jestem Nauczycielem. Nie jest dobrym nauczycielem ten, kto nie umie ocenić możliwości i reakcji swego ucznia i nie potrafi zastanowić się nad skutkami, jakie wysiłek – przewyższający to, co uczeń jest w stanie znieść – może w nim wywołać. Nawet wymagając cnót trzeba być roztropnym. Nie należy żądać maksimum, którego nie może dać duchowe uformowanie ani ogólne siły natury. Wymagając jakiejś cnoty lub zbyt silnego duchowego opanowania, przewyższającego siły duchowe, psychiczne lub fizyczne, osiągnięte przez stworzenie, można wywołać rozproszenie sił już nagromadzonych i złamanie istoty na trzech płaszczyznach: duchowej, moralnej, fizycznej. Margcjam, biedne dziecko, zbyt wiele już wycierpiał. Poznał brutalność bliźnich, doświadczył nawet nienawiści do nich. Nie mógłby znieść tego, czym będzie Moja Męka: morzem bolesnej miłości, w którym obmyję świat z grzechów, i morzem szatańskiej nienawiści, które będzie usiłowało pochłonąć wszystkich, których kochałem, oraz unicestwić całą Moją pracę Nauczyciela. Zaprawdę powiadam ci, że nawet najsilniejsi ugną się pod naporem szatana, przynajmniej na krótki czas... Nie chcę jednak, aby Margcjam załamał się i pił tę przykrą wodę... Jest niewinny... Jest Mi drogi... Lituję się, bardzo lituję się nad tym, kto już cierpiał ponad swe siły... wezwałem na wyżyny także ducha Jana z Endor...»

«Jan nie żyje? O! Margcjam napisał dla niego wiele zwojów... Kolejne cierpienie dla dziecka...»

«Ja powiem mu o śmierci Jana... Powiedziałem, że odebrałem mu życie, aby i jego uchronić przed tą godziną. Jan także zbyt wiele cierpiał od ludzi. Po co budzić te drzemiące uczucia? Bóg jest dobry. Doświadcza Swe dzieci, lecz nie jest nierozważnym eksperymentatorem... O! Gdyby ludzie potrafili tak samo postępować! O ileż mniej byłoby zniszczonych serc lub niebezpiecznych burz w sercach!... Ale wracając do Margcjama... nie może przybyć na przyszłą Paschę. Na razie nie powiesz mu tego. Kiedy nadejdzie ta chwila, powiesz mu tak: „Nauczyciel zakazał mi wysyłać cię do Jerozolimy i obiecuje ci szczególną nagrodę, jeśli Go posłuchasz.” Margcjam jest dobry i posłucha... Porfireo, tego chcę od ciebie: milczenia, wierności, miłości.»

«Wszystko, czego chcesz, mój Panie. Zbyt wielki zaszczyt okazałeś Swej biednej służebnicy... Nie zasługuję na tak wiele... Idź w pokoju, mój Nauczycielu i mój Boże. Uczynię to, co chcesz...»

Potem jednak bierze nad nią górę ból i upada z twarzą przy ziemi. Najpierw klęczała, opierając się na piętach, z oczyma utkwionymi w oblicze Jezusa. Upada na podłogę. Płaszcz okrywa ją całą, także jej kruczoczarne włosy. Wybucha łkaniem:

«Jakiż to ból! Nauczycielu! O, jaki ból! Co się kończy! Co się kończy dla świata! Dla nas, kochających Ciebie! Dla Twej służebnicy! Jeden! Tylko Ty jeden naprawdę mnie kochałeś! Nigdy mną nie gardziłeś! Nie byłeś wobec mnie władczy! Traktowałeś mnie jak inne: mnie, tak nieuczoną, tak biedną, tak głupią! O! Margcjam i ja, bo to Margcjam powiedział mi o tym pierwszy... potem się uspokoiliśmy... Wszyscy mówili, że to nie może być prawdą... Wszyscy: Szymon, Natanael, Filip... ich małżonki... a oni wiedzą, oni są uczeni... a Szymon... och, mój Szymon, skoro go wybrałeś, musi mieć jakąś wartość!... i wszyscy! wszyscy mówili, że to nie może być... Ale teraz Ty to mówisz, Ty to mówisz... a nie można wątpić w Twoje słowo...»

Jest naprawdę zrozpaczona i jej boleść porusza.

Jezus pochyla się na tyle, żeby jej położyć rękę na głowie:

«Nie płacz tak... Margcjam usłyszy... Wiem o tym... Nikt w to nie wierzy, nikt nie chce w to uwierzyć... a przyczyną odmowy uwierzenia w to jest ich mądrość i miłość... Ale tak jest... Porfireo, odchodzę. Nim cię opuszczę, błogosławię cię teraz i na zawsze. Pamiętaj zawsze, że cię kochałem i że cieszyłem się z twojej miłości do Mnie. Nie mówię ci: trwaj w niej. Wiem, że to uczynisz, bo wspomnienie twego Nauczyciela będzie zawsze twoją słodyczą i znajdziesz w nim swą ucieczkę. Zapewni ci słodycz i pokój nawet w godzinie śmierci. Myśl wtedy o tym, że twój Nauczyciel umarł, aby ci otworzyć Raj, i czeka w nim na ciebie... Chodźmy, wstań! Obudzę Margcjama i zatrzymam go. Ty zmyj ślady łez, a potem przyjdź do nas. Jan czeka, żeby popłynąć ze Mną do Kafarnaum. Jeśli masz coś do przesłania Szymonowi, przygotuj to. Pamiętaj, że będzie potrzebował ciepłych ubrań...»

Porfirea, stworzenie całkowicie poddane i gotowe do słuchania, całuje stopy Jezusa i już ma wstać, ale fala miłości sprawia, że traci głowę. Żywo się rumieniąc, ujmuje dłonie Jezusa i całuje je raz, dwa, dziesięć razy, a potem wstaje i odchodzi...

Jezus wychodzi. Wchodzi na taras, a potem – pod rodzaj namiotu z płócien rozwieszonych na linach. Pod nim znajdują się dwa posłania. Margcjam śpi jeszcze z twarzą niemal opuszczoną w dół, oparty o małą poduszkę. Widać zaledwie jeden policzek jego ogorzałej twarzy i długie szczupłe ramię, wysunięte spod okrywającego go prześcieradła.

Jezus siada na podłodze, blisko łóżka. Delikatnie głaszcze zwichrzone kosmyki włosów, spadające na blady policzek śpiącego. Porusza się, ale nie budzi się jeszcze. Jezus powtarza Swój gest, po czym pochyla się, aby pocałować czoło odkrytej teraz twarzy. Margcjam otwiera oczy. Widzi Jezusa blisko siebie, pochylonego nad nim. Trudno mu w to uwierzyć. Być może myśli, że śni. Jezus jednak woła go, więc chłopiec prostuje się i rzuca w ramiona Jezusa...

«Ty tutaj, Nauczycielu?»

«Przybyłem, aby cię zabrać ze Sobą na kilka miesięcy. Jesteś zadowolony?»

«O! A Szymon?»

«Jest w Kafarnaum. Przybyłem z Janem...»

«On też wrócił? Musi być szczęśliwy! Dam mu to, co napisałem!»

«Nie mówię o Janie z Endor, ale o Janie, synu Zebedeusza. Nie cieszysz się?»

«Tak. Bardzo go lubię. Tamtego także... może bardziej...»

«Dlaczego, Margcjamie? Jan, syn Zebedeusza, jest taki dobry.»

«Tak, ale tamten drugi jest tak bardzo nieszczęśliwy. A ja też byłem nieszczęśliwy i jeszcze trochę jestem... Ludzie, którzy cierpią, rozumieją się wzajemnie i kochają...»

«A byłbyś zadowolony, gdybyś dowiedział się, że on już nie cierpi i że jest bardzo szczęśliwy?»

«Tak, gdybym to wiedział. Ale mógłby takim być jedynie przebywając z Tobą. Albo... może umarł, Panie?»

«Jest w spokoju. Trzeba się z tego cieszyć, bez egoizmu, bo umarł jako sprawiedliwy i obecnie nie ma już rozdzielenia jego ducha i naszego. Mamy jednego przyjaciela więcej, który modli się za nas.»

Margcjam ma dwie wielkie łzy na obliczu naprawdę bardzo wychudzonym i bladym, ale szepcze: «To prawda.»

Jezus nie mówi o tym nic więcej. Nie czyni też spostrzeżeń na temat stanu fizycznego i psychicznego Margcjama, który jest wyraźnie bardzo osłabiony. Mówi tylko:

«Chodźmy, idziemy! Rozmawiałem już z Porfireą. Z pewnością przygotowała twoje ubrania. Ty też się przygotuj, bo Jan na nas czeka. Zrobimy niespodziankę Szymonowi. Czy to nie jego łódź zawija do Kafarnuam? Może łowił w drodze powrotnej...»

«Tak, to ona. Dokąd idziemy, Panie?»

«Na północ, a potem do Judei.»

«Na długo?» [– pyta Margcjam.]

«Na długo» [– odpowiada Jezus.]

Margcjam cieszy się na myśl przebywania z Jezusem. Wstaje szybko i biegnie się umyć do jeziora. Wraca z włosami jeszcze mokrymi wołając:

«Widziałem Jana. Pomachał mi na powitanie. Jest u ujścia rzeki, wśród zarośli...»

«Chodźmy.»

Schodzą. Porfirea właśnie kończy zamykać dwie torby i wyjaśnia:

«Pomyślałam, że ciepłe ubrania wyślę później przez mojego brata, na Święto Namiotów, do Getsemani. Będzie wam łatwiej chodzić, tak tobie, jak i twojemu ojcu» – i kończąc wiązanie rzemieni pokazuje, co przygotowała: mleko, chleb, owoce...

«Wszystko weźmiemy i zjemy w łodzi. Chcę odejść, nim będzie zbyt wielu ludzi na brzegu. Żegnaj, Porfireo. Niech cię zawsze Bóg błogosławi. Niech pokój sprawiedliwych będzie zawsze w tobie. Chodź, Margcjamie...»

Szybko przebyli krótki odcinek drogi. W czasie gdy Margcjam idzie po Jana, Jezus udaje się do łodzi. Obydwaj zaraz biegną za Nim poprzez zarośla. Wskakują do łodzi, odpychając się wiosłem, aby wypłynąć na głęboką wodę.

Szybko pokonują niewielki odcinek i zatrzymują się na plaży w Kafarnaum, czekając na łódź Piotra, która zaraz przybędzie. Wczesna pora pozwala na uniknięcie oblężenia przez ludzi. Mogą więc spożyć w spokoju chleb i owoce, rozkładając się na piasku, w cieniu łodzi.

Szymon nie zna małej łódki. Dlatego dopiero wtedy, kiedy stawia stopy na brzegu i widzi Jezusa wstającego zza łodzi, zauważa ich.

«Nauczycielu! A ty, Margcjamie! Odkąd [tu jesteście]?»

«Od niedawna. Wstąpiłem do Betsaidy. Pospiesz się. Musimy od razu odejść...»

Piotr patrzy i nic nie mówi. Wraz z towarzyszami wyjmuje z łodzi złowione ryby i torby z ubraniami. Ma także torbę Jana, który w końcu może się ubrać. Szymon pyta o coś swego towarzysza, ale on daje mu znak, jakby chciał powiedzieć: „Zaczekaj...”

Idą do domu. Wchodzą. Biegną apostołowie, którzy tam przebywali.

«Pośpieszcie się. Od razu odchodzimy. Weźcie wszystko, bo nie będziemy tutaj wracać» – nakazuje Jezus.

Apostołowie spoglądają na siebie i obydwie grupy dają sobie znaki gestami. Są posłuszni. Sądzę nawet, że wykonują polecenie pospiesznie, aby móc rozmawiać ze sobą w innych pomieszczeniach...

Jezus pozostaje w kuchni z Margcjamem. Żegna się z właścicielami domu, ale nie mówi im: „Już więcej tu nie wrócę”. Nie mówi tego również mieszkańcom Kafarnaum, którzy Go widzą i pozdrawiają. Odchodząc, pozdrawia ich tak, jak zwykle to czynił. Zatrzymuje się jedynie przed domem Jaira, ale Jair nie wrócił...

Przy źródle spotyka staruszkę mieszkającą w pobliżu domu małego Alfeusza. Mówi do niej:

«Wkrótce przybędzie tu pewna wdowa. Odnajdzie cię. Będzie tu mieszkać. Bądź dla niej przyjaciółką i kochajcie bardzo dziecko i jego rodzeństwo... Postępujcie święcie w Moje Imię...»

Potem idzie dalej mówiąc:

«Chciałbym móc pozdrowić wszystkie dzieci...»

«Możesz to jeszcze zrobić, Nauczycielu. Dlaczego nie odpocząłeś? Jesteś bardzo wyczerpany. Twarz masz bladą i zmęczone oczy. Będą Cię bolały... jest jeszcze ciepło, a Ty z pewnością nie spałeś ani w Tyberiadzie, ani tam u Chuzy...»

«Nie mogę, Szymonie. Muszę iść w pewne miejsca, a czas nagli...»

Są na brzegu. Jezus woła pomocników Piotra i żegna ich, dając im nakaz odstawienia łodzi do wioski przed Hipposem i oddania jej Saulowi, synowi Zachariasza.

Podąża drogą pogrążoną w cieniu, biegnącą wzdłuż rzeki. Idzie nią aż do rozwidlenia dróg. Potem wchodzi na jedną z nich.

«Dokąd idziemy, Panie?» – pyta Szymon, który aż dotąd rozmawiał cichym głosem z towarzyszami.

«Do Judy i Anny, a potem do Korozain. Chcę się pożegnać z Moimi dobrymi przyjaciółmi...»

Kolejne wzajemne spojrzenia apostołów i kolejny cichy szept. W końcu Jakub, syn Alfeusza, idzie naprzód, dochodzi do Jezusa, który jest całkiem z przodu z Margcjamem.

«Bracie, mówisz, że chciałbyś pożegnać przyjaciół. Już więc tutaj nie wrócimy? Chcielibyśmy to wiedzieć.»

«Wy z pewnością tutaj powrócicie, ale za kilka miesięcy.»

«A Ty?»

Jezus uchyla się od odpowiedzi... Margcjam wycofuje się dyskretnie i przyłącza się do innych, czyli do wszystkich z wyjątkiem Jakuba, syna Alfeusza, który jest z Jezusem, oraz Iskarioty, który jest sam, w tyle, dość posępny, jakby zniechęcony.

«Bracie, co Ci się przydarzyło?» – pyta Jakub, kładąc dłoń na ramieniu Jezusa.

«Dlaczego o to pytasz?»

«Dlatego że... Nie wiem. Wszyscy się nad tym zastanawiamy. Wydajesz się nam inny... Przybyłeś sam z Janem... Szymon powiedział, że byłeś gościem Chuzy... Nie odpoczywasz... Pozdrawiasz zaledwie kilka osób... Wydaje się, że nie chcesz tu już wracać... A Twoja twarz... Nie zasługujemy, żeby się dowiedzieć? Nawet ja... Kochałeś mnie... Powiedziałeś mi o sprawach, które tylko sam znam...»

«Wciąż cię kocham, ale nie mam nic do powiedzenia. Straciłem jeden dzień więcej niż było to przewidziane. Odzyskuję go.»

«Czy to konieczne, żeby iść na północ?»

«Tak, bracie.»

«Zatem... O! Cierpiałeś, czuję to...»

Jezus obejmuje go ramieniem:

«Jan z Endor nie żyje. Wiesz o tym?»

«Szymon powiedział to, gdy przygotowywałem szaty. A poza tym?...»

«Rozstałem się z Moją Matką...»

«A poza tym?...» – Jakub, niższy od Jezusa, spogląda na Niego z dołu, natarczywie, badawczo.

«A poza tym cieszę się, że jestem z tobą, z wami, z Margcjamem. Zatrzymam go przy Sobie przez kilka miesięcy. Potrzebuje tego. Jest smutny i cierpi. Widziałeś?»

«Tak, ale nie o to chodzi... Nie chcesz tego powiedzieć, nieważne. Kocham Cię bardzo, nawet jeśli Ty nie traktujesz mnie jak prawdziwego przyjaciela.»

«Jakubie, jesteś dla Mnie więcej niż przyjacielem. Ale Moje serce potrzebuje wytchnienia...»

«A więc powstrzymywania się od mówienia o tym, co zadaje Ci ból. Zrozumiałem. To Juda Cię zasmuca?»

«Kto? Twój brat?»

«Nie. Ten drugi [– Judasz].»

«Skąd to pytanie?»

«Nie wiem. Kiedy Ciebie nie było, jakiś wysłannik, nie wiadomo czyj, kilka razy szukał Judasza. On za każdym razem go odtrącał, ale..

«Dla was każde działanie Judasza to zbrodnia. Dlaczego uchybiacie miłości?...»

«To dlatego że on tak krzywo patrzy, jakby w zamęcie. Ucieka przed towarzyszami. Jest opieszały...»

«Zostaw go. Od ponad dwóch lat jest z nami i zawsze był taki... Pomyśl o dwojgu starych ludziach, jak będą szczęśliwi. A wiesz, dlaczego do nich idę? Chcę im polecić małego stolarza z Korozain...»

Oddalają się rozmawiając. Za nimi, w grupie, idą apostołowie. Zaczekali na Judasza, żeby go nie zostawiać samego w tyle, choć w tak wyraźny sposób go to drażni, że naprawdę nie zachęca do przebywania z nim.


   

Przekład: "Vox Domini"