Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

145. JEZUS W HIPPOSIE

Napisane 2 lipca 1946. A, 8647/a-8662

Niech mi ojciec wybaczy, że ten zeszyt jest szczególnie źle zapisany. To są epizody, które widziałam będąc pomiędzy życiem a śmiercią po bolesnym 2 lipca 1946... Zapisywałam je, leżąc w wysokiej gorączce i w dodatku... odczuwając silny ból...

Jezus wchodzi do Hipposu o brzasku poranka. Musiał spędzić noc w wiejskim domu jakiegoś mieszkańca miasta, który przybył, żeby Go słuchać. Chciał wejść do miasta w pierwszych godzinach poranka. To hałaśliwy dzień targowy. Wiele osób z Hipposu jest z Nim, a wielu innych także z Hipposu wybiega Mu na spotkanie, uprzedzonych o tym, że Rabbi przybywa. Ci z osady [znajdującej się] nad jeziorem także są obecni. Brakuje jedynie kilku niewiast, które z powodu stanu fizycznego lub dlatego, że ich dzieci są małe, nie mogły się zbytnio oddalić od domów.

Miasto, nieco ponad poziomem jeziora, leży na pierwszych pofałdowaniach wysokiej równiny, za jeziorem. Wznosi się ona ku wschodowi, łącząc się na południowym wschodzie z górami Auranicji, a na północnym wschodzie – z górską grupą, w której króluje wielki Hermon. Wygląda ładnie. Są tam bogate domy, w których się prowadzi handel, są posiadłości... [Miasto to] – centrum regionów za jeziorem – jest ważne ze względu na zbieganie się tu dróg. Wskazują na to kamienie na drodze noszące nazwy: Gamala, Gadara, Pella, Arbela, Bozra, Gergesa i jeszcze inne.

Miasto jest bardzo ludne i uczęszczane przez cudzoziemców, przybyłych z sąsiednich miast dla zrobienia zakupów lub sprzedania czegoś, lub z powodu innych interesów. Widzę, że pośród tłumu są liczni Rzymianie, cywile lub wojskowi. Nie wiem, czy to właściwość tego miasta lub okolicy, lecz ludzie nie wydają mi się ani agresywni, ani lekceważący wobec Rzymian. Możliwe, że wspólne interesy wytworzyły więzy, jeśli nie przyjacielskie, to przynajmniej przyzwoite, silniejsze niż w regionach na drugim brzegu.

Tłum rośnie, w miarę jak Jezus zbliża się do centrum miasta. Zatrzymuje się na przestronnym placu, porośniętym drzewami. W ich cieniu odbywa się targ i dochodzi tu do najważniejszych transakcji. Handel jedzeniem i [drobnymi] sprzętami odbywa się poza tym placem, na płaskim obszarze, gdzie słońce pali bardzo mocno. Kupujący i sprzedający chronią się pod zasłonami rozciągniętymi na palikach, dającymi niewiele cienia towarom rozłożonym na ziemi. W ten sposób miejsce to jest usiane różnokolorowymi zasłonami, rozciągniętymi nieco ponad ziemią. Także ludzie w tym mrowisku mają wielobarwne szaty. Wydaje się, że jest to łąka przyozdobiona gigantycznymi kwiatami, z których jedne są nieruchome, inne zaś krążą pośród stoisk. To nadaje temu miejscu wygląd dość miły, którego z pewnością nie posiada ono już wtedy, gdy – po usunięciu tych... prehistorycznych sklepików – staje się już tylko opustoszałym placem, żółtawym, bez życia i pustym.

Teraz rozbrzmiewają tu głosy. Jakże krzyczą ci ludzie z niższych warstw społecznych! Ileż słów i nawoływań, żeby pokazać choćby tylko drewnianą miseczkę, pytel, a nawet garść ziarna! A do gwaru sprzedających i kupujących dołącza się cały chór żebraków, którzy natężają głosy, żeby przekrzyczeć gwar targowiska.

«Ależ tutaj, Nauczycielu, nie możesz przemawiać! – woła Bartłomiej. – Masz głos potężny, ale nie uda Ci się przekrzyczeć tego zgiełku!»

«Poczekamy – odpowiada Jezus – Widzicie? Targ dobiega końca. Niektórzy już zbierają towary. Na razie idźcie dać jałmużnę wraz z darami [złożonymi przez] tutejszych bogatych. To będzie wprowadzenie i błogosławieństwo dla przemowy, gdyż jałmużna dana z miłości zamienia się ze zwykłego wsparcia materialnego w miłość bliźniego i przyciąga łaski.»

Apostołowie wypełniają polecenie. Jezus zaczyna mówić pośrodku uważnie słuchającego tłumu:

«Miasto jest bogate i dostatnie, przynajmniej z tej strony. Widzę, że jesteście odziani czysto i gustownie. Na waszych twarzach maluje się dobrobyt. Wszystko to wskazuje Mi, że nie żyjecie w nędzy. Teraz pytam was, czy ci, którzy tam się uskarżają, są z Hippos, czy też są to przygodni żebracy, którzy przybyli z innych miejsc dla otrzymania wsparcia. Bądźcie szczerzy...»

«Odpowiemy Ci, choć w Twoich słowach jest już ślad nagany. Niektórzy przybyli z innych stron, większość jest z Hipposu.»

[Jezus pyta dalej:] «I nie ma tu dla nich pracy? Widziałem, że dużo się tu buduje, i powinna być praca dla wszystkich...»

«Prawie zawsze Rzymianie najmują do pracy...»

«Prawie zawsze. Dobrze odpowiedziałeś, bo widziałem też tutejszych mieszkańców, którzy kierowali pracami. A pośród wykonujących je widziałem wielu, którzy nie są stąd. Dlaczego nie udzielić pomocy najpierw współmieszkańcom?»

«Bo... trudno im pracować. Przede wszystkim dlatego, że przed laty, zanim Rzymianie zbudowali piękne drogi, trudno tu było przynieść głazy i otworzyć nowe drogi. Wielu się rozchorowało lub osłabło... a teraz są żebrakami, gdyż nie mogą już pracować.»

«Ale wy cieszycie się z wykonanej przez nich pracy?»

«Oczywiście, Nauczycielu! Spójrz, jak piękne jest miasto, jakie użyteczne. Są tu obfite wody w głębokich zbiornikach i piękne drogi, łączące je z innymi bogatymi miastami. Widzisz, jakie solidne są te budowle. Widzisz, ile wykonano prac. Widzisz...»

«Wszystko widzę. A to wszystko pomogli wam zbudować ci, którzy teraz proszą was z płaczem o chleb? Tak, mówicie? A zatem dlaczego – korzystając z tego, co oni wam pomogli posiąść – nie dajecie im odrobiny radości? [Dlaczego nie] zapewniacie im chleba, nawet gdy o niego nie proszą; posłania, żeby nie byli zmuszeni do dzielenia nor z dzikimi zwierzętami? [Dlaczego] ich nie wesprzecie w chorobach, które, leczone, mogłyby im dać sposobność do robienia jeszcze czegoś, zamiast nędznieć w próżniactwie przymusowym i zawstydzającym? Jak możecie siadać zadowoleni do stołu i dzielić się radośnie obfitym posiłkiem z waszymi ucieszonymi dziećmi, wiedząc, że w pobliżu znajdują się głodni bracia? Jak możecie iść na spoczynek do wygodnego łóżka, wiedząc, że na zewnątrz, w nocy, są ludzie bez posłania i nie mogący zasnąć? Czy wam nie palą sumienia te monety, które zamykacie w okutych skrzyniach, wiedząc, że wielu nie ma nawet drobnego pieniążka, żeby kupić chleba?

Powiedzieliście Mi, że wierzycie w Pana Najwyższego i przestrzegacie Prawa, że znacie proroków i księgi mądrościowe. Powiedzieliście Mi, że wierzycie we Mnie i że jesteście spragnieni Mojej Nauki. W takim razie powinniście uczynić dobrymi wasze serca, gdyż Bóg jest miłością i nakazuje miłość, bo Prawo jest miłością, bo prorocy i księgi mądrościowe doradzają miłość i Moja Nauka jest nauką miłości. Ofiary i modlitwy są daremne, jeśli nie mają za fundament i za ołtarz miłości do bliźniego, a szczególnie do biednego znajdującego się w potrzebie. Jemu można dać miłość na wszelkie sposoby – wraz z chlebem, łóżkiem, ubraniem, umocnieniem i pouczeniem, z przyprowadzeniem go do Boga. Nędza, przez poniżenie, prowadzi ducha do utraty wiary w Opatrzność – wiary zbawiennej dla wytrwania w doświadczeniach życia. Jakże możecie wymagać, żeby nieszczęśliwi byli zawsze dobrzy, cierpliwi, pobożni? Przecież widzą, że ci, którzy otrzymują wszelkie dobro od życia – a przyjmując powszechny sposób myślenia: od Opatrzności – mają serce twarde, pozbawione prawdziwej religii. Ich religii bowiem brakuje pierwszej i najbardziej istotnej części: miłości. Ci, którzy wszystko posiadają, nie mają cierpliwości i nie potrafią nawet znieść błagań głodujących. [Biedni] rzucają czasem przekleństwa na Boga i na was? Któż ich jednak prowadzi do tego grzechu? Czy nigdy się nie zastanawiacie, wy, bogaci obywatele bogatego miasta, że macie wielki obowiązek doprowadzenia do Mądrości opuszczonych przez wasze postępowanie?

Słyszałem, jak Mi mówiono: „Chcielibyśmy wszyscy być Twoimi uczniami, żeby Cię głosić”. Do wszystkich więc mówię: możecie to czynić. Ci ludzie – którzy przychodzą bojaźliwi, zawstydzeni, w szatach podartych, z wychudzonymi twarzami – to ci, którzy czekają na Dobrą Nowinę. Ona jest dawana zwłaszcza ubogim, żeby mieli nadprzyrodzoną pociechę w nadziei, [która spodziewa się] chwalebnego życia po smutnym życiu obecnym. Możecie zrealizować w życiu Moją Naukę przy pomocy niewielkich wysiłków materialnych, ale – o wiele większych wysiłków duchowych. Bogactwa bowiem zagrażają świętości i sprawiedliwości, a ubodzy mogą do tego dojść dzięki swym różnym boleściom. Brak chleba, niedostatek odzienia, brak dachu nad głową, wszystko prowadzi ich do zadawania sobie pytania: „Jakże mogę wierzyć, że Bóg jest dla mnie Ojcem, skoro nie posiadam tego, co ma ptak w przestworzach?” Czy przejawy zatwardziałości bliźniego mogą ich doprowadzić do uwierzenia, że powinni się kochać jak bracia? Waszą czynną miłością macie obowiązek przekonać ich, że Bóg jest Ojcem i że wy jesteście ich braćmi. Istnieje Opatrzność, a wy – bogaci tego świata – jesteście jej sługami. Uznajcie, że być jej pośrednikami to największy zaszczyt, jakiego Bóg wam udziela, i jedyny środek uczynienia świętymi niebezpiecznych bogactw.

I działajcie tak, jakbyście w każdym ubogim Mnie samego widzieli. Ja jestem w nich. Chciałem być ubogim i prześladowanym, żeby się do nich upodobnić i żeby wspomnienie Chrystusa ubogiego i prześladowanego przetrwało przez wieki. Ma to rzucić światłość nadprzyrodzoną na ubogich i prześladowanych jak Chrystus – światłość, dzięki której będziecie ich kochać jak kopie Mnie samego. Ja naprawdę jestem w żebraku, którego głód się zaspokaja, którego pragnienie się gasi, którego się przyodziewa, któremu daje się mieszkanie. Jestem w sierocie przyjętej z miłością, w starcu, któremu udziela się pomocy, we wdowie, której się pomaga, w pielgrzymie, którego się przyjmuje, w chorym, którego się pielęgnuje. Jestem w utrapionym, którego się umacnia, w wątpiącym, któremu się daje pewność, w nieuczonym, którego się poucza. Jestem tam, gdzie otrzymuje się miłość. I wszystko, co się czyni dla brata pozbawionego środków materialnych i duchowych, dla Mnie się czyni. Albowiem jestem Ubogim, Strapionym, Mężem Boleści, a jestem nim, ażeby dać Bogactwo, Radość, Życie nadprzyrodzone wszystkim ludziom. Oni bowiem – często nie wiedząc o tym, ale tak jest – są bogaci tylko z pozoru i radośni jedynie radością pozorną. Wszyscy zaś są ubodzy w odniesieniu do prawdziwych bogactw i prawdziwych radości, bo są pozbawieni łaski z powodu Grzechu Pierworodnego, który ich jej pozbawia. Wiecie o tym: bez Odkupienia nie ma Łaski, a bez Łaski nie ma radości ani Życia.

I Ja, aby dać wam Łaskę i Życie, nie chciałem się urodzić jako król lub możny, lecz jako ubogi, dziecko z ludu, jako ktoś mało znaczący. Faktycznie, korona jest niczym, tron jest niczym, niczym – potęga dla Tego, który przychodzi z Nieba, aby doprowadzić do Nieba. Przykład jest wszystkim, co prawdziwy nauczyciel powinien dać, żeby Jego Nauka posiadała moc. Najliczniejszą grupę stanowią ubodzy i poddani, potężni zaś i szczęśliwi są najmniej liczni. Bo Dobroć jest Litością.

W tym celu przyszedłem i po to Pan udzielił namaszczenia Swemu Chrystusowi, żeby głosił Dobrą Nowinę łagodnym i uzdrawiał złamane serca, żeby głosił wolność niewolnikom, wyzwolenie więźniom, żeby pocieszał płaczących i powtórnie nałożył szatę sprawiedliwości i diadem dzieciom Bożym: dzieciom, które potrafią nimi pozostać zarówno w radości jak i w boleści. [Przyszedłem], aby z drzew dzikich przemienili się w drzewa Pana, w Jego zwycięzców i [promienie] Jego chwały. Jestem wszystkim dla wszystkich i chcę każdego mieć ze Sobą w Królestwie Niebios, otwartym dla wszystkich, którzy żyją sprawiedliwie.

Sprawiedliwość polega na praktykowaniu Prawa i wypełnianiu [dzieł] miłości. Do tego Królestwa nie wchodzi się dzięki majątkowi, ale dzięki heroicznej świętości. Niechaj ten, kto chce tam wejść, idzie za Mną i czyni to, co Ja czynię. Niech więc kocha Boga ponad wszystko, a swego bliźniego tak jak Ja go kocham. Niech nie bluźni Panu, niech święci Jego święta, niech czci rodziców, niech nie podnosi ręki zadając gwałt bliźniemu, niech nie popełnia cudzołóstwa. Niech nie okrada w żaden sposób swego bliźniego, niech nie składa fałszywych świadectw, niech nie pragnie tego, czego nie ma, a co posiadają inni. Niech będzie zadowolony ze swego losu, zawsze uważając go za przemijający oraz za drogę i środek do zdobycia losu lepszego i wiecznego. Niech kocha ubogich, smutnych, małych tej ziemi, sieroty, wdowy. Niech nie praktykuje lichwy. Ten, kto będzie tak postępował – bez względu na narodowość i język, pozycję i majątek – wejdzie do Królestwa Bożego, którego bramy Ja otwieram.

Przyjdźcie do Mnie wy wszyscy, którzy macie prawą wolę. Nie przerażajcie się tym, czym jesteście lub czym byliście. Ja jestem Wodą obmywającą przeszłość i umacniającą na przyszłość. Przyjdźcie do Mnie wy, którzy odczuwacie brak mądrości. W Moim słowie jest mądrość. Przyjdźcie do Mnie, zacznijcie nowe życie, oparte na nowych ideach. Nie bójcie się, że nie posiadacie wiedzy i że nie potraficie właściwie postępować. Moja Nauka jest prosta, Moje jarzmo jest lekkie. Jestem Rabbim, który daje bez domagania się zapłaty. Nie żądam innej odpłaty, jak tylko waszej miłości. Jeśli będziecie Mnie kochać, umiłujecie Moją Naukę, a przez to – także waszego bliźniego, i posiądziecie Życie i Królestwo.

Bogaci, wyzbądźcie się przywiązania do bogactw. Kupujcie sobie nimi Królestwo, spełniając wszelkie dzieła miłosiernej miłości wobec bliźniego. Ubodzy, pozbądźcie się waszego upokorzenia i wejdźcie na drogę waszego Króla. Z Izajaszem mówię wam: „Spragnieni, przyjdźcie do wód. Nawet wy, którzy nie posiadacie pieniędzy, przyjdźcie kupić”. Dzięki miłości kupicie to, co jest miłością, to, co jest pokarmem, który nie ginie i naprawdę syci i umacnia.

Odchodzę, o mężczyźni, o kobiety, o bogaci, o biedni z Hipposu. Odchodzę, żeby okazać posłuszeństwo Woli Bożej. Ale chcę odejść od was mniej strapiony niż byłem przychodząc tu. Wasza obietnica przyniesie Mi ulgę w smutku. Dla waszego dobra, o bogaci, dla dobra waszego miasta, bądźcie... przyrzeknijcie Mi, że będziecie w przyszłości miłosierni wobec najmniejszych z was.

Wszystko jest tu piękne. Ale jak czarna burzowa chmura nadaje przerażający wygląd nawet najpiękniejszemu miastu, tak samo ciąży nad wami nieczułość waszych serc i sprawia, że znika piękno. Usuńcie ją, a będziecie błogosławieni. Przypomnijcie sobie, że Bóg nie zniszczyłby – jak przyrzekł – Sodomy, gdyby się w niej znalazło dziesięciu sprawiedliwych. Nie znacie przyszłości. Ja ją znam. I powiadam wam, że kara naprawdę jest ciężka: cięższa niż chmura gradowa w lecie. Ocalcie wasze miasto sprawiedliwością, waszym miłosierdziem. Czy zrobicie to?»

«Zrobimy to, Panie, w Twoje Imię. Mów do nas, mów jeszcze! Byliśmy twardzi i grzeszni. Ale Ty nas ocalasz. Ty jesteś Zbawicielem. Mów do nas...»

«Będę z wami do wieczora. Ale przemawiać będę przez Moje dzieła. Teraz, gdy słońce grzeje, niech każdy odejdzie do swego domu i niech rozmyśla nad Moimi słowami.»

«A Ty dokąd idziesz, Panie? Do mnie! Do mnie!»

Wszyscy bogaci z Hippos chcą Go gościć i niemal się kłócą, żeby obronić powód, dla którego Jezus powinien pójść do tego czy tamtego. On zaś podnosi rękę, żeby zamilkli. Udaje Mu się to, lecz nie bez trudu. Mówi: «Pozostanę z nimi.»

I wskazuje ubogich, którzy – ściśnięci razem poza tłumem – spoglądają na Niego oczyma tych, którzy, zawsze pogardzani, teraz czują, że są kochani. On zaś powtarza:

«Zostanę z nimi, żeby ich pocieszyć i podzielić się z nimi chlebem, żeby im dać przedsmak radości Królestwa, w którym Król będzie zasiadał pośród Swych poddanych w czasie podobnej uczty miłości. A na razie, ponieważ ich wiara jest wymalowana na ich twarzach i w ich sercach, mówię im: „Niech się wam stanie to, o co prosicie w waszych sercach. Niech wasze dusze i wasze ciała cieszą się pierwszym ocaleniem, jakie wam daje Zbawiciel.”»

Ubogich jest może ze stu. Dwie trzecie z nich to upośledzeni albo niewidomi, albo w sposób widoczny chorzy. Pozostała jedna trzecia to dzieci, które żebrzą dla swych matek-wdów lub dla swoich dziadków... O jakże cudownie jest ujrzeć, jak znika cała ta bolesna różnorodność chorób i nieszczęść wywołanych przez wypadki przy pracy, nadmierny wysiłek lub wyrzeczenia. Kalekie ręce, chrome biodra, zesztywniałe plecy, wygasłe oczy powracają do normalnego stanu, [znika] słabość ledwie wlokących się. Wszyscy ci nieszczęśliwi wracają do życia i czują się zdolni zadbać o siebie [przez pracę]. Ich okrzyki napełniają duży plac i odbija je echo.

Jakiś Rzymianin toruje sobie z trudem przejście w zachwyconym tłumie i dochodzi do Jezusa, który z trudem kieruje się ku uzdrowionym ubogim. Oni zaś ze swego miejsca błogosławią Go, nie mogąc przedrzeć się przez zwarty tłum.

«Witaj, o Rabbi Izraela. Czy to, co uczyniłeś, jest tylko dla należących do Twego ludu?»

«Nie, mężu, ani to, co uczyniłem, ani to, co powiedziałem. Moja potęga obejmuje wszystkich, gdyż Moja miłość jest powszechna. A Moja nauka jest dla wszystkich dlatego, że nie ma ani stronnictw, ani religii, ani narodów, do których by się ograniczała. Królestwo Niebieskie jest dla Ludzkości, która uwierzy w Boga prawdziwego. Ja też jestem dla tych, którzy potrafią wierzyć w moc prawdziwego Boga.»

«Jestem poganinem, ale wierzę, że jesteś Bogiem. Mam niewolnika, bardzo mi drogiego. To stary niewolnik, który był ze mną od mojego dzieciństwa. Teraz powoli zabija go paraliż, wywołując wielkie cierpienia. Ale to niewolnik i być może Ty...»

«Zaprawdę powiadam ci, że Ja znam tylko jedno niewolnictwo, które budzi Moje obrzydzenie. Jest nim grzech, uporczywy grzech. Ten zaś, kto grzeszy, ale się nawraca, spotyka się z Moją litością. Twój niewolnik zostanie uzdrowiony. Idź i wyzdrowiej ty również z twego błędu, przyjmując prawdziwą wiarę.»

«Nie pójdziesz do mojego domu?»

«Nie, mężu» [– odpowiada mu Jezus.]

«To prawda... o zbyt wiele prosiłem. Bóg nie chodzi do domu zwykłych śmiertelników. O tym się czyta tylko w bajkach... Ale nikt nigdy nie gościł Jupitera ani Apolona...» [– mówi Rzymianin.]

«Ponieważ oni nie istnieją. Ale Bóg, prawdziwy Bóg wchodzi do domu człowieka, który wierzy w Niego, i przynosi tam uzdrowienie i pokój.»

«Kto jest prawdziwym Bogiem?»

«Ten, który jest.»

«Nie Ty? Nie kłam! Czuję, że jesteś Bogiem...»

«Nie kłamię. Jak powiedziałeś, jestem Nim. Jestem Synem Bożym, który przyszedł ocalić także twoją duszę, jak ocaliłem twego ukochanego niewolnika. Czy to nie on idzie tu, wołając cię głośno?»

Rzymianin się odwraca. Widzi starca, za którym idą inni. On zaś, owinięty prześcieradłem, biegnie wołając:

«Mariuszu! Mariuszu! Mój panie!»

«Na Jupitera! Mój niewolnik! Jak to... Powiedziałem: na Jupitera... Nie... mówię: na Rabbiego Izraela. Ja... Ja...» – mężczyzna nie wie już, co powiedzieć.

Ludzie chętnie się rozstępują, przepuszczając uzdrowionego starca.

«Jestem zdrowy, panie. Odczułem ogień w moim ciele i usłyszałem polecenie: „Wstań!” Wydawało mi się, że to był twój głos. Podniosłem się... Wstałem... Spróbowałem chodzić... Udało mi się... Dotknąłem odleżyny... nie mam już ran. Zawołałem. Przybiegł Nerea i Kwintus. Powiedzieli mi, gdzie jesteś. Nie czekałem nawet na ubrania. Teraz mogę ci nadal służyć...»

Starzec płacze na kolanach, całując szatę Rzymianina.

«Nie ja. To On, Rabbi, cię uzdrowił. Trzeba wierzyć, Akwillo! On – to prawdziwy Bóg. On tych tutaj uzdrowił Swoim głosem, a ciebie... nie wiem, jak... trzeba wierzyć... Panie... jestem poganinem... ale... tak... nie... to zbyt mało... (Ofiarował sakiewkę, ale odbiera ją). Powiedz mi, dokąd idziesz, a ja Cię uczczę.»

«Idę pod ten zacieniony krużganek z nimi.»

«Dam Ci dla nich. Żegnaj, o Rabbi. Opowiem to tym, którzy nie wierzą...» [– mówi Rzymianin. Jezus mu odpowiada:]

«Żegnaj. Czekam na ciebie na drogach Bożych.»

Rzymianin odchodzi z niewolnikami. Jezus idzie ze Swymi ubogimi, z apostołami i uczennicami.

Pod portykiem, będącym zakrytą ulicą, jest cień i chłód. Panuje tak wielka radość, że miejsce wygląda pięknie, choć samo w sobie jest bardzo zwykłe. Od czasu do czasu jakiś mieszkaniec przechodzi tamtędy i daje jałmużnę. Rzymski niewolnik wraca z ciężką sakiewką. I Jezus rozdaje słowa Światła i wsparcie pieniężne. Apostołowie wracają z żywnością. Jezus łamie chleb i błogosławi pokarm, żeby go rozdać ubogim: Jego ubogim...


   

Przekład: "Vox Domini"