Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

89. W BETER

Napisane 12 marca 1946. A, 8127-8137

Jezus puka do drzwi stróża w Beter. Za Nim [idzie] Zelota, prowadząc za uzdę osła, na którym siedzi Eliza. Nie szli tą samą drogą, co ostatnio. Dotarli do posiadłości Joanny od strony małej wioski, leżącej na zachodnich zboczach góry, na której wznosi się zamek.

Stróż rozpoznaje Pana, spieszy się, żeby otworzyć wielką kratę, która jest przy jego domu. Otwiera wejście do ogrodu przed domostwem. To początek tego baśniowego miejsca, jakim są rozaria Joanny. Przenikliwy zapach świeżych róż i esencji różanej nasyca powietrze, ciepłe o zmierzchu. A kiedy od wschodu przychodzi wieczorna bryza, sprawiając, że falują krzewy obsypane kwiatami, wtedy zapach staje się jeszcze bardziej przenikliwy, świeży, wyczuwalny. Przychodzi od pagórków porośniętych różami i pokonuje ciężką woń esencji, wznoszącą się spod niskiej i szerokiej wiaty, opartej o zachodni mur posiadłości. Stróż wyjaśnia:

«Tam jest moja pani. Każdego wieczoru idzie tam, w godzinie gromadzenia się tych, którzy zajmują się zbieraniem [róż] i olejarzy. Mówi do nich, pyta, troszczy się, pociesza. O! Dobra jest nasza pani! Zawsze taka była. Ale odkąd jest Twoją uczennicą!... Zaraz ją zawołam. To czas wielkich robót i nie starcza zwykłych zbieraczy, choć od Paschy zatrudniła nowe sługi i służące. Poczekaj na mnie, Panie...»

«Nie, Ja tam pójdę. Niech cię Bóg błogosławi i obdarzy pokojem» - mówi Jezus unosząc rękę, żeby pobłogosławić starego stróża, którego aż do tej chwili cierpliwie słuchał. Pozostawia go i odchodzi ku niskiej i szerokiej wiacie.

Odgłos kroków na twardej ziemi ścieżki sprawia, że Maciej, zaciekawiony, podnosi głowę. Chłopiec z krzykiem wybiega na zewnątrz. Ma otwarte i już uniesione w górę ramiona, żeby otrzymać upragniony pocałunek.

«Jest tu Jezus! Jest tu Jezus!» – woła biegnąc.

A kiedy jest już w ramionach Pana, który go całuje, podchodzi Joanna otoczona sługami.

«Panie!» – woła ona z kolei i upada na kolana, aby tam Mu oddać hołd, gdzie się znajduje. Pochyla się do ziemi, a potem wstaje z twarzą, którą wzruszenie zabarwia purpurą przypominającą płatki rozwiniętej róży. Potem podchodzi do Jezusa i jeszcze raz upada na twarz, aby ucałować Jego stopy.

«Pokój tobie, Joanno. Chciałaś Mnie ujrzeć? Przybyłem.»

«Chciałam Cię ujrzeć... Tak, Panie...»

Joanna blednie i poważnieje. Jezus to zauważa.

«Wstań, Joanno. Czy Chuza jest zdrowy?»

«Tak, mój Panie.»

«A mała Maria, której tu nie widzę?»

«Ona również, Panie... Poszła z Esterą zanieść lekarstwo choremu słudze.»

«To z jego powodu Mnie wzywałaś?»

«Nie, Panie... Z powodu... Ciebie.»

Można zauważyć, że Joanna nie chce mówić w obecności wszystkich otaczających ją ludzi. Jezus pojmuje to i mówi:

«To chodźmy zobaczyć twoje róże...»

«Musisz być zmęczony, Panie. Powinieneś coś zjeść... Jesteś spragniony...» [– mówi Joanna.]

«Nie. Zatrzymaliśmy się w godzinach najbardziej upalnych w domu uczniów - pasterzy. Nie jestem zmęczony...» [– odpowiada jej Jezus.]

«Chodźmy więc... Jonatanie, przygotujesz wszystko dla Pana i dla tych, którzy Mu towarzyszą... – nakazuje zarządcy, stojącemu z szacunkiem przy niej – Zejdź, Macieju...» – mówi do dziecka.

[Maciej] jest jak w gnieździe w ramionach Jezusa. Głaszcząc Go, trzyma małą brunatną główkę przy szyi Jezusa jak turkawka pod rodzicielskim skrzydłem. Dziecko wzdycha ze smutkiem, ale zamierza posłusznie wykonać [polecenie]. Jednak Jezus mówi:

«Nie. On pójdzie z nami i nie będzie nam przeszkadzał. To aniołek, przy którym nie mogą mieć miejsca zachowania czy gorszące rozmowy. On zapobiegnie zrodzeniu się w sercach najlżejszego podejrzenia. Chodźmy..»

«Nauczycielu, pójdę z Elizą do domu, chyba że wolisz, żebyśmy byli w pobliżu?» – pyta Zelota.

«Chodźcie i wy» [– poleca im Jezus.]

Joanna prowadzi Jezusa szeroką aleją, przecinającą ogród. Idą do krzewów różanych, które to się wspinają, to opadają z leżących naprzeciw siebie stoków kwiecistej posiadłości uczennicy. Joanna idzie dalej. Wydaje się, iż szuka miejsca odosobnionego, takiego, gdzie są wyłącznie róże, drzewa i na konarach ptaki, które się kłócą o miejsce na spoczynek lub zataczają ostatni krąg nad gniazdami.

Róże wydzielają silny zapach, nim zasną okryte rosą. Tego wieczoru są jeszcze w pąkach, jutro zaś rozkwitną i spadną pod cięciem nożyc. Zatrzymują się w małej kotlinie pomiędzy dwoma fałdami terenu. Tworzą na nim pełne wdzięku girlandy: z jednej strony róże bladoróżowe, a z drugiej – czerwone jak plamy zakrzepłej krwi. Jest tam skała, która może służyć za miejsce do siedzenia lub oparcie dla stawiających kosze zbieraczy. W trawie i na skale leżą zmięte róże i płatki, świadczące o pracy w ciągu dnia.

Joanna dłonią ozdobioną pierścieniami oczyszcza skałę z tych odpadków i mówi:

«Usiądź, Nauczycielu. Muszę z Tobą pomówić... długo.»

Jezus siada, a Maciej biega po trawie to tu, to tam. Wreszcie całkowicie pochłania go pogoń za wielką żabą, która przyszła zażyć chłodu wieczoru. Oddala się, krzycząc i podskakując z radości, chodząc tu i tam za biedną żabą, aż przyciąga jego uwagę jama świerszcza. Grzebie w niej małą gałązką.

«Joanno, przyszedłem cię wysłuchać... Nie odzywasz się?» – pyta Jezus po chwili ciszy, przestając patrzeć na dziecko. Spogląda na uczennicę, która stoi przed Nim, poważna i milcząca.

«Tak, Nauczycielu. Ale... to bardzo trudne... sądzę, że słuchanie tego będzie przykre...»

«Mów z prostotą i ufnością...»

Joanna osuwa się na trawę i siada na piętach, [u stóp] Jezusa, który siedzi na skale, w pozie surowej i sztywnej, pełen dystansu jako człowiek – bardziej niż gdyby dzieliło ich wiele metrów i liczne przeszkody – lecz bliski jako Bóg i Przyjaciel, dzięki dobroci spojrzenia i uśmiechu. Joanna patrzy na Niego, przypatruje Mu się w łagodnym zmierzchu majowego wieczora. Wreszcie odzywa się:

«Mój Panie... przed rozmową... muszę Cię o coś zapytać... poznać Twą myśl... pojąć, czy pomyliłam się co do znaczenia Twoich słów... Jestem niewiastą, głupią niewiastą... być może śniłam... i dopiero teraz zdaję sobie sprawę... z tego, co powiedziałeś, co przygotowałeś, czego chcesz dla Twego Królestwa... Być może to Chuza ma rację, a ja się mylę...»

«Chuza ci czynił wyrzuty?» [– pyta ją Jezus.]

«Tak i nie, Panie. Powiedział mi jedynie w imię swej mężowskiej władzy, że jeśli jest tak, jak tego dowodzą ostatnie wydarzenia, to ja muszę Cię opuścić, gdyż on, dostojnik Heroda, nie może pozwolić, aby jego małżonka spiskowała przeciw Herodowi.»

«A kiedyż spiskowałaś? Któż myśli o wyrządzeniu krzywdy Herodowi? Jego biedny tron, tak odrażający, nie jest wart tego miejsca pośród krzewów róż. Tu usiadłem, ale nie zasiadłbym na jego tronie. Niech Chuza będzie spokojny! Nie wzbudza we Mnie pragnienia ani tron Heroda, ani nawet Cezara. To nie są Moje trony ani Moje królestwa.»

«Tak?! O, Panie! Bądź błogosławiony! Jaki pokój we mnie wlewasz! Od tak wielu dni cierpię! Mój Nauczycielu, święty i boski, Mój drogi Nauczycielu, Mój Nauczycielu zawsze taki, jakim Cię pojmowałam, widziałam, kochałam; taki, któremu wierzyłam, tak wzniosły, tak bardzo wyniesiony ponad Ziemię, tak... Boski, o mój Panie i niebieski Królu!»

I Joanna, ująwszy dłoń Jezusa, całuje ją z szacunkiem, pozostając cały czas na kolanach w pozycji adoracji.

«Cóż więc się stało? Coś, o czym nie wiem, a co było zdolne tak cię poruszyć, zamroczyć w tobie przejrzystość Mojej sylwetki moralnej i duchowej? Powiedz!»

«Co, Nauczycielu? Opary błędu, pychy, pragnienia władzy, uporu, wzniosły się z cuchnących kraterów i zaćmiły Twój obraz w myśli niektórych... i próbowały uczynić to samo ze mną. Ale ja jestem Twoją Joanną, Twoją łaską, o Boże! I nie zagubię się. Przynajmniej ufam, wiedząc, jak dobry jest Bóg. Ale człowiek, który jest jedynie zalążkiem duszy – walczącej jeszcze, żeby się uformować - może umrzeć z powodu rozczarowania. A tego, kto z błotnistego morza, wzburzonego gwałtownymi prądami, próbuje dotrzeć do brzegu, do portu, żeby się oczyścić, poznać inne miejsca spokojne, sprawiedliwe... takiego człowieka może pokonać zmęczenie, jeśli utraci ufność w [istnienie] tego brzegu, tych [spokojnych] miejsc... Znowu porwą go prądy i błoto. A ja byłam tak zasmucona, udręczona z powodu tego zniszczenia dusz, dla których błagam o Światłość. Dusze, które kształtujemy dla wiecznego Światła, są nam droższe niż ciała, którym dajemy światło ziemskie. Teraz rozumiem, co znaczy być matką ciała i matką duszy. Płacze się po umarłym dziecku, lecz to tylko nasz ból. Ale nad duchem – któremu próbowaliśmy pomóc wzrosnąć w Twoim Świetle, a który umiera – płaczemy nie tylko my sami. Ale [płaczemy] z Tobą, z Bogiem... bo nasz ból z powodu duchowej śmierci duszy to także Twój ból, nieskończony ból Boga... Nie wiem, czy dobrze to wyjaśniam...»

«O, bardzo dobrze! Jednak opowiedz to w sposób bardziej uporządkowany, jeśli chcesz, żebym cię pocieszył...» [– prosi Jezus.]

«Dobrze, Nauczycielu. Wysłałeś do Betanii Szymona Zelotę i Judasza z Kariotu, prawda? W sprawie tej młodej hebrajskiej dziewczyny, którą Rzymianki Ci dały, a którą odesłałeś do Nike...»

«Tak! I co dalej?» [– pyta Jezus.]

«Ona chciała pożegnać swe dobre panie, a Szymon i Judasz towarzyszyli jej aż do Antonii. Wiesz o tym?» [– pyta Joanna.]

«Wiem o tym. I co dalej?»

«Nauczycielu... muszę Ci zadać ból... Nauczycielu, czy Ty naprawdę jesteś tylko Królem ducha? Nie myślisz o królestwach ziemskich?»

«Ależ nie, Joanno! Jakże jeszcze możesz tak myśleć?»

«Żeby mieć, Nauczycielu, radość ujrzenia Ciebie jeszcze bardziej Boskim, tylko Boskim... Ale właśnie dlatego, że taki jesteś, muszę wywołać Twój ból... Nauczycielu, mąż z Kariotu nie rozumie Cię i nie rozumie tej, która szanuje Cię jako mędrca, jako wielkiego filozofa, jako Cnotę na ziemi. Ona podziwia Cię jedynie za to i z powodu tego Cię broni. To dziwne, że poganki rozumieją to, czego nie pojmuje jeden z Twoich apostołów, po tak długim przebywaniu z Tobą...»

«Zaślepia go natura ludzka, miłość ludzka.» [– wyjaśnia Jezus.]

«Usprawiedliwiasz go... Ale on Ci szkodzi, Nauczycielu. W czasie gdy Szymon prowadził rozmowę z Plautyną, Lidią i Walerią, Judasz rozmawiał z Klaudią w Twoim imieniu, jako Twój wysłannik. Chciał wymóc na niej obietnice odbudowy królestwa Izraela. Klaudia długo go wypytywała... On wiele jej mówił. Z pewnością myśli, że jego szalone marzenie jest właśnie na progu urzeczywistnienia się... Nauczycielu, Klaudia jest tym oburzona. Ona jest córą Rzymu... Ma cesarstwo we krwi... Jak można chcieć, żeby ona, właśnie ona, z rodu Klaudiuszów, wystąpiła przeciw Rzymowi? Była tym tak głęboko wstrząśnięta, że zwątpiła w Ciebie i w świętość Twej nauki. Ona jeszcze nie umie pojąć, zrozumieć świętości Twego Pochodzenia... Ale dojdzie do tego, bo ma dobrą wolę. Dojdzie do tego, gdy się upewni co do Ciebie. W tej chwili wydajesz się jej buntownikiem, uzurpatorem żądnym władzy, oszustem... Plautyna i inne [Rzymianki] próbują ją uspokoić... Ale ona chce od Ciebie natychmiastowej odpowiedzi» [– wyznaje Joanna.]

«Powiedz jej, żeby się nie obawiała. Ja jestem Królem królów, Tym, który ich stwarza i osądza, lecz nie będę miał innego tronu niż [tron] Baranka, najpierw złożonego w ofierze, a potem zwycięskiego w Niebie. Daj jej o tym znać jak najszybciej.»

«Dobrze, Nauczycielu, pójdę osobiście, zanim opuści Jerozolimę. Bo Klaudia jest tak oburzona, że nie chce pozostawać dłużej w [twierdzy] Antonia... żeby nie... oglądać nieprzyjaciół Rzymu. Tak mówi.»

«Kto ci o tym powiedział?» [– pyta Jezus.]

«Plautyna i Lidia. Przyszły... i był przy tym Chuza... a potem... kazał mi wybrać. Albo Ty będziesz tylko Mesjaszem duchowym, albo ja mam Cię na zawsze opuścić.»

Na twarzy Jezusa maluje się zmęczony uśmiech. Pobladł z bólu w czasie opowiadania Joanny. Pyta: «Chuza tu nie przyjdzie?»

«Jutro przybędzie, bo jest szabat.»

«Uspokoję go [– mówi Jezus –] Nie obawiaj się. Niech się nikt nie lęka. Ani Chuza o swe miejsce na Dworze, ani Herod z powodu ewentualności przywłaszczenia sobie [jego tronu], ani Klaudia z powodu swej miłości do Rzymu, ani ty nie bój się zwiedzenia, oddzielenia... Niech nikt się nie boi... Tylko Ja mam powód do obawy... i muszę cierpieć...»

«Nauczycielu, tego bólu nie chciałam Ci zadać. Jednak milczenie byłoby oszukiwaniem... Nauczycielu, jak postąpisz wobec Judasza?... Lękam się jego reakcji... przez wzgląd na Ciebie, zawsze na Ciebie...»

«Tak jak [wymaga] prawda. Dam mu poznać, że wiem i że nie pochwalam jego czynu ani zaciętego uporu» [– mówi Jezus.]

«On mnie znienawidzi, bo zrozumie, że wiesz o tym ode mnie...» [– wyznaje Joanna.]

«Cierpisz z tego powodu?» [– pyta Jezus.]

«Twoja nienawiść byłaby dla mnie bolesna. Jego – nie. Jestem niewiastą, lecz bardziej mężną od niego... na Twojej służbie. Służę Ci, bo Cię kocham... nie po to, żeby otrzymać od Ciebie zaszczyty. Jeśli jutro, z powodu Ciebie, utraciłabym bogactwa, miłość mego małżonka, a nawet wolność i życie, kochałabym Cię jeszcze bardziej, bo wtedy miałabym już tylko Ciebie, żeby Cię kochać i Twoją miłość» – mówi Joanna z uniesieniem, podnosząc się.

Jezus także wstaje i mówi:

«Bądź błogosławiona, Joanno, za te słowa. I bądź spokojna. Ani nienawiść, ani miłość Judasza nie może zmienić tego, co jest napisane w Niebie. Moja misja dokona się, jak zostało postanowione. Nigdy nie miej wyrzutów sumienia. Bądź spokojna jak mały Maciej. Tak się napracował przy budowaniu domku – według niego piękniejszego – dla tego świerszcza, że zasnął z czołem na płatkach róż. Uśmiecha się... sądząc, że ma go pod różami. Życie bowiem jest piękne, gdy jest się niewinnym. Ja też się uśmiecham, nawet jeśli Moje ludzkie życie nie ma kwiatów, lecz – płatki, oberwane i zwiędnięte. Jednak w Niebie będę miał wszystkie róże tych, którzy się zbawią... Chodź. Zapada zmierzch. Wkrótce już nie będziemy widzieć ścieżki.»

Joanna chce wziąć dziecko na ręce. [Jezus mówi:]

«Zostaw... Ja go wezmę. Spójrz, jak się uśmiecha! Z pewnością śni o Niebie, o swej mamie. I o tobie... Ja też w Moich smutkach w każdej godzinie śnię o Niebie, o Mamie i o dobrych uczennicach.»

I powoli idą w kierunku domu...


   

Przekład: "Vox Domini"