Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

29. GŁUCHONIEMY UZDROWIONY

NA GRANICY FENICJI

Napisane 25 listopada 1945. A, 7080-7087

Nie wiem, gdzie wędrowcy spędzili noc. Wiem tylko, że wstaje kolejny świt, a oni są w drodze. Idą ciągle po górskiej okolicy. Jezus ma przewiązaną dłoń, a Jakub, syn Alfeusza – czoło. Andrzej silnie utyka, a Jakub, syn Zebedeusza, idzie bez torby, którą niesie za niego jego brat – Jan. Dwa razy Jezus pyta:

«Umiesz chodzić, Andrzeju?»

«Tak, Nauczycielu. Utykam z powodu opatrunku, ale nie czuję silnego bólu.»

Za drugim razem dodaje: «A Twoja ręka, Nauczycielu?»

«Ręka to nie to samo co noga. Odpoczywa i boli tylko trochę.»

«Hmm! [– wzdycha Piotr. –] Nie wierzę, że boli trochę. [Rana] jest spuchnięta i otwarta aż do kości... Oliwa dobrze robi, ale być może byłoby wskazane trochę tej maści, którą robi Twoja Matka i której otrzymaliśmy trochę od...»p>

«...Mojej Matki. Masz rację» – mówi żywo Jezus, czując, co ma zamiar powiedzieć Piotr, który czerwieni się ze zmieszania.

Patrzy bardzo smutnym wzrokiem na Jezusa, który uśmiecha się do niego i kładzie właśnie zranioną rękę na ramieniu Piotra, żeby go ku Sobie przyciągnąć.

«Będzie Cię to bolało, jeśli tak będziesz ją trzymał.»

«Nie, Szymonie. Ty mnie kochasz i twoja miłość jest dobrą zbawienną oliwą.»

«O! Gdyby tak było, musiałbyś już wyzdrowieć! Wszyscy cierpieliśmy patrząc, jak Cię potraktowali. A niektórzy nawet płakali» – [mówi] Piotr i spogląda w stronę Jana i Andrzeja.

«Oliwa i woda to dobre lekarstwa, ale łzy miłości i litości są czymś najpotężniejszym. Widzicie? Jestem o wiele szczęśliwszy dziś niż wczoraj. Dziś bowiem wiem, jak bardzo jesteście posłuszni i serdeczni wobec Mnie. Wszyscy...»

Jezus patrzy na nich Swym słodkim spojrzeniem, w którym jest odtąd już zazwyczaj smutek, a w którym błyszczy tego ranka słaba iskierka radości.

«Ale cóż to za hieny! Nigdy nie widziałem podobnej nienawiści! – odzywa się Juda, syn Alfeusza – Wszyscy są pewnie żydami.»

«Nie, bracie. To nie jest sprawa religii. Nienawiść jest taka sama wszędzie. Przypomnij sobie Nazaret. Przed wieloma miesiącami zostałem wypędzony stamtąd i chcieli Mnie ukamienować. Nie pamiętasz?» – mówi Jezus spokojnie.

To pociesza Judejczyków po słowach Tadeusza. A pociesza ich tak bardzo, że Iskariota odzywa się:

«Ale to powiem. O, tak! O tym powiem! My nie czyniliśmy nic złego. Myśmy nie reagowali, a On przemawiał z całą miłością na początku. A obrzucono nas kamieniami jak węże. Powiem o tym.»

«Ale komu, skoro oni są wszyscy przeciw nam?»

«Ja wiem, komu. Na razie odejdę stąd, żeby zobaczyć się ze Szczepanem i Hermasem. I im to powiem. [Wtedy] Gamaliel od razu się dowie. Ale wiem, komu o tym powiem w czasie Paschy. Powiem: “To niesprawiedliwe tak postępować. Wasza złość nie jest zgodna z prawem. To wy jesteście winni, nie On”.»

«Lepiej byś uczynił nie chodząc do tych panów!... Wydaje mi się, że ty też jesteś winnym w ich oczach» - doradza mądrze Filip.

«To prawda. Lepiej będzie do nich nie chodzić. Tak, tak będzie lepiej. Ale Szczepanowi powiem. On jest dobry i nie zatruwa...» [–zgadza się Judasz.]

«Zostaw ich, Judaszu. Nic nie poprawisz. Ja przebaczam. Nie myślmy już o tym» – odzywa się Jezus tonem spokojnym i pojednawczym.

Dwukrotnie, kiedy napotykają strumienie, zarówno Andrzej jak i dwóch Jakubów obmywa bandaże założone na swoich ranach. Jezus – nie. Idzie naprzód spokojnie, jakby nie odczuwał bólu. Jednak cierpienie musi być dotkliwe, bo kiedy zatrzymują się na posiłek, Jezus prosi Andrzeja, żeby mu pokroił chleb. Kiedy zaś rozwiązał sandał, prosi Mateusza, żeby Mu go zawiązał z powrotem... A przede wszystkim, kiedy schodząc stromym skrótem opiera się o pień drzewa, bo pośliznęła się Jego stopa, nie może powstrzymać skargi. Krew zaczyna znowu płynąć i różowi opatrunek. Przy pierwszym domu wioski, gdzie się zatrzymują o zmierzchu, proszą o wodę i oliwę, aby opatrzyć Mu na nowo dłoń. Po zdjęciu bandaży ukazuje się ona, bardzo obrzmiała, niebieskawa na wierzchu i z całkiem czerwoną raną pośrodku.

Czekając, aż pani domu przybiegnie z tym, czego pragną, wszyscy się pochylają, żeby popatrzeć na zranioną rękę. Komentują. Jan zaś oddala się, żeby ukryć swe łzy. Jezus woła go:

«Chodź tutaj. To nic wielkiego. Nie płacz.»

«Wiem. Nie płakałbym, gdyby to mnie się przytrafiło. Ale to Ty masz tę [ranę]. I nie mówisz o całym bólu, jaki Ci zadaje ta droga ręka, która nigdy nikogo nie skrzywdziła» – odpowiada Jan.

Jezus podał mu Swoją zranioną dłoń i Jan głaszcze ją łagodnie od palców do nadgarstka, wokół zsiniałego miejsca. Odwraca ją delikatnie, całuje i tuli do policzka. Zauważa:

«Jest rozpalona!... O! Jak Ty musisz cierpieć!» – łzy współczucia płyną na rękę [Jezusa].

Niewiasta przynosi [z domu] wodę i oliwę. Jan próbuje płótnem oczyścić dłoń z krwi. Czyni to bardzo delikatnie. Obmywa letnią wodą zranione miejsce, zwilża je oliwą, okrywa czystymi bandażami, a po zawinięciu opatrunkiem - całuje. Jezus kładzie mu rękę na pochylonej głowie. Niewiasta pyta: «To twój brat?»

«Nie. To mój Nauczyciel. Nasz Nauczyciel.»

«Skąd przychodzicie?» – pyta innych.

«Znad Morza Galilejskiego.»

«Z tak daleka! W jakim celu?»

«Żeby głosić Zbawienie.»

«Już prawie wieczór, zatrzymajcie się w moim domu. To dom ludzi biednych, ale uczciwych. Dam wam mleka, kiedy tylko moi synowie wrócą z owcami. Mój mąż chętnie was przyjmie.»

«Dziękuję, niewiasto. Jeśli Nauczyciel zechce, zostaniemy tutaj.»

Niewiasta odchodzi do swoich zajęć, a apostołowie pytają Jezusa, co mają czynić.

«Dobrze, niech tak będzie. Jutro udamy się do Cedes, a potem do Paneady. Zastanowiłem się, Bartłomieju. Dobrze będzie zrobić, jak mówisz. Udzieliłeś Mi dobrej rady. Mam nadzieję znaleźć tam innych uczniów i wysłać ich przede Mną do Kafarnaum. Wiem, że kilku z nich musi być w Cedes, a wśród nich – trzej pasterze z Libanu.»

Niewiasta powraca i pyta: «I jak?»

«Dobrze, dzielna niewiasto. Zostaniemy tu na noc.»

«I na wieczerzę. O, przyjmijcie to. To nie będzie ciężarem. Poza tym pouczyli nas o miłosierdziu pewni ludzie, którzy są uczniami tego Jezusa z Galilei, zwanego Mesjaszem, który czyni tak wiele cudów i głosi Królestwo Boże. Tutaj jednak nigdy nie przyszedł, być może dlatego, że jesteśmy przy granicy syrofenickiej. Jednak wielu Jego uczniów przybyło. My wszyscy, z wioski, chcemy iść na Paschę do Judei. Może ujrzymy tego Jezusa, bo mamy chorych. A uczniowie jednych uzdrowili, a innych – nie. A między nimi jest młody człowiek, syn brata małżonki mojego szwagra.»

«Co mu jest?» – pyta Jezus z uśmiechem.

«On jest... On nie mówi ani nie słyszy. Taki się urodził. Być może demon wszedł do łona jego matki, żeby ją doprowadzić do rozpaczy i cierpienia. Ale chłopiec jest dobry, nie taki, jak opętani. Uczniowie powiedzieli, że jemu potrzeba Jezusa z Nazaretu, bo musi mu czegoś brakować i tylko ten Jezus... O! Oto moje dzieci i małżonek! Melchiaszu, przyjęłam tych pielgrzymów w imię Pana i właśnie opowiadałam im o Lewim... Saro, udój szybko mleka, a ty, Samuelu, zejdź po wino i po oliwę do groty. Przynieś też jabłka ze strychu. Pospiesz się, Saro, przygotujemy posłania na górze.»

«Nie trudź się, niewiasto. W każdym miejscu będzie nam dobrze. Czy mógłbym zobaczyć człowieka, o którym mówiłaś?»

«Tak... Ale... O! Panie! Czyżbyś Ty był Nazarejczykiem?»

«To Ja.»

Niewiasta upada na kolana z okrzykiem: «Melchiaszu, Saro, Samuelu! Przyjdźcie oddać pokłon Mesjaszowi! Co za dzień! Co za dzień! I ja mam Go we własnym domu! I ja tak sobie z Nim rozmawiam! I przyniosłam Mu wody na obmycie rany... O!»

Wzruszenie odbiera jej głos. Ale potem biegnie do misy i widzi, że jest pusta: «Dlaczego wylaliście tę wodę? Ona była święta! O! Melchiaszu! Mesjasz jest u nas!»

«Tak, ale bądź dobra, niewiasto, i nie mów o tym nikomu. Idź raczej po głuchoniemego. Przyprowadź go tu...» – mówi Jezus z uśmiechem.

[por. Mk 7,31-37] ...Melchiasz szybko powraca z młodym głuchoniemym i z jego rodzicami, i... z przynajmniej połową [mieszkańców] wioski... Matka nieszczęśnika oddaje cześć Jezusowi i błaga Go.

«Dobrze, będzie jak chcesz» – [mówi Jezus.]

Ujmuje za rękę głuchoniemego. Odciąga go nieco na bok. Staje w pewnej odległości od tłoczącego się tłumu, który apostołowie, z litości dla zranionej ręki, usiłują odepchnąć. Jezus przyciąga do Siebie głuchoniemego. Wkłada mu palce wskazujące do uszu, a językiem dotyka jego lekko uchylonych warg. Potem zaś, podnosząc oczy ku ogarniętemu mrokiem niebu, tchnie na twarz głuchoniemego i woła pełnym głosem: «Otwórzcie się!»

I pozwala mu odejść. Młodzieniec patrzy na Niego przez chwilę, a tłum szepcze. To wstrząsające widzieć przemianę twarzy głuchoniemego. Najpierw była apatyczna i smutna, a potem – zaskoczona i uśmiechnięta. Podnosi ręce do uszu, zasłania je, odejmuje... Przekonawszy się, że słyszy, otwiera usta i woła:

«Mamo! Słyszę! O! Panie, bądź uwielbiony!»

Tłum ogarnia jak zwykle entuzjazm, a jest on tym większy, że stawiają sobie pytanie: «Jakże on może mówić, skoro od urodzenia nie usłyszał jeszcze żadnego słowa? Cud w cudzie! Rozwiązał mu język i otwarł uszy, a równocześnie nauczył go mówić. Niech żyje Jezus z Nazaretu! Hosanna Świętemu, Mesjaszowi!»

I cisną się do Niego. Jezus zaś podnosi zranioną dłoń, żeby ich pobłogosławić. Kilku z nich, powiadomionych przez niewiastę, myje sobie twarz i ręce kroplami wody, która pozostała w misie.

Jezus widzi ich i woła: «Z powodu waszej wiary bądźcie wszyscy uzdrowieni. Idźcie do waszych domów. Bądźcie dobrzy, szlachetni. Wierzcie słowu Ewangelii i zachowujcie dla siebie to, co wiecie, aż nadejdzie godzina ogłaszania tego na placach i drogach ziemi. Mój pokój niech będzie z wami.»

Wchodzi do przestronnej kuchni. Płonie tu ogień i migocą światła dwóch lamp.


   

Przekład: "Vox Domini"