Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
16. JEZUS W ALEKSANDROSZENIE
Napisane 12 listopada 1945. 6951-6956
Po wykonaniu długiego okrążenia przez pola znowu weszli na drogę. Przeszli przez strumień po małym moście o skrzypiących belkach, pozwalających jedynie na przejście osób. To raczej kładka niż most.
I trwa marsz przez równinę, która zwęża się coraz bardziej, gdyż wzgórza coraz bardziej zbliżają się do wybrzeża. Wreszcie, po kolejnym strumieniu z nieodzownym rzymskim mostem, droga równinna staje się drogą górską, rozwidlając się na moście. Jedna, łagodniejsza, idzie na północny wschód poprzez dolinę. Tymczasem ta wybrana przez Jezusa (zgodnie z oznaczeniem na rzymskim kamieniu: “Aleksandroszena - m. V° ”) to istne schody w górach skalistych i stromych, zanurzających swe podstawy w Morzu Śródziemnym. Ono zaś ukazuje się coraz bardziej ich oczom, w miarę jak się wspinają wyżej. Jedynie piesi i osły chodzą tą drogą. Można by rzec, że to wysokie stopnie. Jednak droga – być może dlatego, że stanowi poważny skrót – jest bardzo ubita. Ludzie ciekawie obserwują idącą nią tak niezwykłą grupę Galilejczyków.
«To musi być wierzchołek burzy» – mówi Mateusz, wskazując małe wznsienie, które się przybliża na morzu.
«Tak, a tam jest osada, o której mówił nam rybak» – odzywa się Jakub, syn Zebedeusza.
«Któż jednak mógł zbudować tę drogę?» [– zastanawiają się.]
«Kto wie, od jak dawna istnieje! Być może Fenicjanie...»
«Ze szczytu ujrzymy tam Aleksandroszenę, a za nią znajduje się biały przylądek. Mój Janie, ujrzysz wkrótce wielkie rozległe morze!» – mówi Jezus i otacza ramieniem apostoła.
«Bardzo mnie to cieszy. Ale wkrótce ono będzie wyrządzać szkodę. Gdzie odpoczniemy?»
«W Aleksandroszenie. Widzisz? Droga zaczyna schodzić w dół. Dalej znajduje się równina... aż do miasta, które widać w dole.»
«To jest miasto niewiasty z Antygonei... Jak to zrobimy, żeby zadośćuczynić jej prośbie?» – zastanawia się Andrzej.
«Wiesz, Nauczycielu? Powiedziała nam: “Idźcie do Aleksandroszeny. Moi bracia mają tam sklepy i są prozelitami. Powiedzcie im o Nauczycielu. My też jesteśmy dziećmi Boga...” I płakała, bo była źle widziana jako synowa... do tego stopnia, że jej bracia nigdy się z nią nie widywali i nie miała o nich wieści...» – wyjaśnia Jan.
«Poszukamy braci tej niewiasty. Jeśli przyjmą nas jak pielgrzymów, będziemy mogli sprawić jej radość...» [– odpowiada Jezus.]
«Ale co zrobimy, jeśli będziemy musieli powiedzieć, że ją widzieliśmy?» [– zastanawiają się apostołowie.]
«Ona jest na służbie u Łazarza, a my jesteśmy przyjaciółmi Łazarza» – mówi Jezus.
«To prawda. Ty będziesz mówił...» [– stwierdza ktoś.]
«Tak. Ale przyspieszcie kroku. Musimy znaleźć dom. Czy wiecie, gdzie on jest?» [– pyta Jezus.]
«Tak, blisko przylądka. Mają wiele kontaktów z Rzymianami, którym sprzedają wiele towarów.»
«Dobrze.»
Szybko pokonują drogę prostą, piękną. To prawdziwa droga konsularna. Z pewnością łączy się z drogami wewnętrznymi czy raczej ciągnie się dalej w głąb lądu, porzucając swój przebieg kamienny, stopniowy, wzdłuż wybrzeża, jakby siedziała okrakiem na wzgórzu.
Aleksandroszena jest miastem bardziej wojskowym niż cywilnym. Musi mieć znaczenie strategiczne, którego nie znam. Wciśnięta pomiędzy dwa wzgórza wydaje się wartownikiem postawionym na straży tego skrawka morza. Teraz, gdy oko może dojrzeć jeden i drugi przylądek, widać, że wznosi się tu wiele umocnionych wież, formujących jeden łańcuch z tymi, które są na równinie i w mieście. Na wybrzeżu wznosi się potężna twierdza.
Wchodzą do miasta po przejściu przez jeszcze jeden mały potok, usytuowany blisko bram. Kierują się ku wrogiej bryle twierdzy. Rzucają wokół ciekawe spojrzenia. Sami również stają się przedmiotem zaciekawienia.
Jest tu bardzo liczna grupa żołnierzy i zdają się być w dobrych stosunkach z mieszkańcami, co sprawia, że apostołowie szemrzą:
«Fenicjanie! Ludzie pozbawieni dumy!»
Dochodzą do sklepów braci Hermiony w chwili, gdy ostatni kupujący wychodzą z nich, obładowani najbardziej różnorodnym towarem: od prześcieradeł czy obrusów po siano, zboże, oliwę i żywność. Zapachy skóry, przypraw, słomy, naturalnej wełny, wypełniają przestronną sień, przez którą wychodzi się na obszerny jak plac dziedziniec. Pod jego krużgankami znajdują się magazyny.
Przybiega jakiś mężczyzna, brodaty i ogorzały:
«Czego wam potrzeba? Żywności?»
«Tak... i także mieszkania, jeśli nie gardzisz przenocowaniem pielgrzymów. Przybywamy z daleka i nigdy tu nie byliśmy. Przyjmij nas w Imię Pana» [– odzywa się Jezus.]
Mężczyzna bacznie przygląda się Jezusowi, który mówił w imieniu wszystkich. Obserwuje Go... Potem mówi: «Zaprawdę nie udzielam mieszkania, ale Ty mi się podobasz. Jesteś Galilejczykiem, prawda? Galilejczycy więcej są warci niż Judejczycy. U tamtych jest zbyt wiele pychy. Nie przebaczają nam, że mamy krew nieczystą. Lepiej by było, gdyby sami mieli czystą duszę... Chodź, wejdź tutaj, zaraz przyjdę. Zamykam, bo zapada zmierzch.»
Istotnie jest już wieczór. Jeszcze większy mrok panuje na dziedzińcu, ponad którym dominuje potężna twierdza. Wchodzą do jakiegoś pomieszczenia i siadają na postawionych tu i tam stołkach. Są zmęczeni...
Mężczyzna przybywa z dwoma innymi: jednym starszym i drugim młodszym, i pokazuje przybyszów, którzy wstają na powitanie. Mówi:
«Oto oni. Jak wam się wydaje? Ja sądzę, że to uczciwi ludzie...»
«Tak, dobrze uczyniłeś» – mówi starszy do swego brata, a potem – zwracając się do gości czy raczej do Jezusa, który wyraźnie wygląda na stojącego na ich czele – pyta: «Jak się nazywacie?»
«Jezus z Nazaretu, Jakub i Juda także z Nazaretu, Jakub i Jan z Betsaidy oraz Andrzej i jeszcze Mateusz z Kafarnaum.»
«Jak się tutaj znaleźliście? Jesteście prześladowani?»
«Nie. Niesiemy Dobrą Nowinę. Więcej niż jeden raz przemierzyliśmy Palestynę, od Galilei do Judei, od jednego morza do drugiego, i byliśmy także za Jordanem, w Auranicji. Teraz przybyliśmy tutaj, żeby... nauczać.»
«Rabbi... tutaj? To dziwne, prawda Filipie i Eliaszu?» – odzywa się najstarszy.
«Bardzo. Z jakiej jesteś grupy?» [– wypytują Jezusa.]
«Z żadnej. Jestem od Boga. We Mnie wierzą ci z tego świata, którzy są dobrzy. Jestem ubogi, kocham ubogich, lecz nie gardzę bogatymi. Nauczam ich miłości i miłosierdzia oraz oderwania się od bogactw, tak samo, jak nauczam biednych kochać swe ubóstwo, z ufnością składaną w Bogu, który nikomu nie pozwala zginąć. Do Moich bogatych przyjaciół i uczniów należy Łazarz z Betanii...»
«Łazarz? Mamy siostrę, która wyszła za mąż za jednego z jego sług.»
«Wiem o tym. To dlatego tu przyszedłem, żeby wam powiedzieć, że was pozdrawia i kocha» [– mówi Jezus.]
«Widziałeś ją?» [– dopytują się bracia.]
«Ja nie. Ale tych, którzy są ze Mną, Łazarz wysłał do Antygonei» [– wyjaśnia im Jezus.]
«O, powiedzcie! Co robi Hermiona? Czy jest naprawdę szczęśliwa?»
«Jej mąż i teściowa kochają ją bardzo. Teść odnosi się do niej z szacunkiem...» – mówi Juda Tadeusz. [Jeden z braci przerywa mu:]
«...no, powiedz: ale nie wybacza jej krwi matczynej...»
«Już właśnie jej wybacza. Bardzo ją wobec nas chwalił. Ma czworo dzieci, ślicznych i miłych. Dzięki temu jest szczęśliwa. Wy zaś zawsze jesteście w jej sercu. Powiedziała nam, żebyśmy wam przyprowadzili Boskiego Nauczyciela.»
«Ale... Jak to... Ty jesteś... Ty jesteś tym, którego nazywają Mesjaszem? Ty?» [– pytają Jezusa bracia Hermiony.]
«Ja nim jestem» [– odpowiada Jezus.]
«Ty naprawdę jesteś... Powiedziano nam w Jerozolimie, że Ty jesteś... że Cię nazywają Słowem Bożym. Czy to prawda?»
«Tak» [– odpowiada im Jezus.]
«Ale czy nim jesteś dla tych stamtąd czy dla wszystkich?»
«Dla wszystkich. Czy potraficie wierzyć, że tak jest?»
«Wiara nic nie kosztuje, zwłaszcza, kiedy ma się nadzieję, że to, w co się wierzy, może odjąć to, co wywołuje cierpienie.»
«To prawda, Eliaszu. Ale nie mów tak. To myśl bardzo nieczysta, o wiele bardziej niż pomieszana krew. Ciesz się nie z nadziei, że odejdzie to, co wywołuje twój ból ludzki, czyli pogarda ze strony bliźniego, lecz raduj się nadzieją osiągnięcia Królestwa Niebieskiego.»
«Masz rację. Jestem w połowie poganinem, Panie...»
«Nie poniżaj się. Ja ciebie też kocham i to dlatego przyszedłem...»
«Eliaszu, oni muszą być zmęczeni. Ty zaś zatrzymujesz ich swymi rozmowami. Chodźmy na wieczerzę, a potem zaprowadzimy ich na spoczynek. Nie ma tu niewiast... Żadna Izraelitka nas nie chciała, a my chcieliśmy poślubić jedną z nich... Przebacz nam więc, jeśli dom wyda ci się zimny i pozbawiony ozdób.»
«Wasze dobre serca sprawią, że będzie on dla Mnie przyozdobiony i ciepły» [– pociesza ich Jezus.]
«Jak długo tu pozostaniesz?» [– pytają jeszcze.]
«Nie dłużej niż jeden dzień. Pragnę udać się do Tyru i do Sydonu, a chciałbym być w Akzib przed szabatem.»
«To niemożliwe, Panie! Sydon jest daleko!» [– protestują.]
«Jutro chciałbym tutaj przemówić» [– proponuje im Jezus.]
«Nasz dom jest jak port. Bez wychodzenia stąd będziesz miał słuchaczy do woli, tym bardziej że jutro jest wielki targ.»
«Chodźmy więc i niech Pan wam odpłaci za waszą miłość.»