Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

151. Z RAMOT DO GERAZY

Napisane 26 września 1945. A, 6554-6564

W dość ostrym świetle nieco wietrznego poranka ukazuje się całe oryginalne piękno szczególnego charakteru tej osady, usytuowanej na kamienistej platformie. Wznosi się ona pośrodku korony szczytów bardziej lub mniej wysokich. Można by rzec: to wielka granitowa płaszczyzna, na której umieszczono domy, domki, mosty, źródła, jakby dla zabawienia gigantycznego dziecka. Domy są jakby wykute w wapiennej skale, stanowiącej podstawowy budulec tego regionu. Wzniesione z położonych na sobie [skał], bez zaprawy, lekko obciosane, wyglądają jak budowla skonstruowana z klocków w czasie zabawy tego wielkiego pomysłowego dziecka.

Wokół tej niewielkiej osady widać małe pola, zadrzewione i urodzajne, z różnorodnymi uprawami. Oglądane z wysoka są jak kobierzec, na którym wyróżnia się kwadraty, trapezy, trójkąty. Jedne są z brunatnej ziemi, jaką właśnie skopano. Inne mają barwę szmaragdowej zieleni z powodu trawy, która wzrosła po jesiennym deszczu. Inne są zaczerwienione od ostatnich liści winnic i sadów; jeszcze inne – zielonoszare od topól i wierzb. Inne, jakby z zielonej emalii to dęby i drzewa chlebowe, a zielono-brązowe to cyprysy i drzewa iglaste. Bardzo, bardzo piękne!

Potem drogi, które się wiją jakby poplątane wstęgi, od osady do dalekiej równiny lub w kierunku gór, jeszcze wyższych. [Czasem] toną w lasach albo dzielą ciemnym znakiem zielone łąki lub brunatną ziemię uprawnych pól.

Jest tu też roześmiany strumień o srebrzystej barwie, za wioską w kierunku źródła. Po przeciwległej stronie staje się lazurowy z odcieniem nefrytu. Spada ku dolinom pomiędzy wąwozami i wzniesieniami. Pojawia się i znika, kapryśny. W miarę jak woda przybiera, jest coraz mocniejszy i coraz bardziej lazurowy. Trzcinom ani roślinom – wyrosłym w jego korycie w porze suszy – nie udaje się już zabarwić go na zielono. Teraz, gdy łodygi zakryła już głęboka woda, odbija się w nim niebo. Niebo ma kolor nadzwyczajnego lazuru: to kosztowna łuska ciemnolazurowej emalii bez zarysowań, wspaniale jednolita.

Karawana ponownie rusza w drogę. Niewiasty znowu siedzą na mułach, bo – jak mówi kupiec – droga jest uciążliwa poza osadą, a trzeba posuwać się szybko, żeby przed nocą dotrzeć do Gerazy. Otuleni [płaszczami], zwinni, bo wypoczęci, idą szybko drogą. Wspina się ona pomiędzy wspaniałymi zaroślami, które ocierają się o najbardziej wzniesione zbocza samotnej góry. Jest ona jak ogromny blok ponad innymi niższymi górami. To prawdziwy gigant, podobny do tych, które spotyka się w najwyższych punktach naszych Apeninów.

«To Galaad» – mówi, wskazując palcem kupiec. Pozostał przy Jezusie prowadzącym przez cały czas uzdę muła Dziewicy. I dodaje: «Potem droga jest lepsza. Czy kiedykolwiek tu byłeś?»

«Nigdy. Chciałem przybyć tu wiosną, lecz w Galgali odrzucono Mnie.»

«Odrzucono Ciebie? Cóż to za błąd!»

Jezus patrzy na niego i milczy. Kupiec wziął na swe siodło Margcjama, który naprawdę z trudem nadążał swymi małymi nogami za szybkim krokiem czworonogów. Piotr też wie, jak [ich krok] jest szybki! Idzie jednak naprzód, a za nim – inni. Usiłuje z trudem nadążyć, lecz karawana wciąż go wyprzedza. Jest zlany potem, ale radosny. Słyszy bowiem, że Margcjam się śmieje, dostrzega, że Maryja wypoczywa, a Pan jest szczęśliwy. Rozmawia zdyszany z Mateuszem i ze swoim bratem Andrzejem, którzy, jak on, pozostali w tyle. Wywołuje ich śmiech stwierdzeniem, że gdyby miał skrzydła zamiast nóg, byłby tego poranka szczęśliwy. Pozbył się wszelkich ciężarów, jak inni, którzy przymocowali torby do siodeł niewiast. Droga jest naprawdę trudna, rosa bowiem sprawia, że kamienie są śliskie. Dwóch Jakubów oraz Jan i Tadeusz – jako najdzielniejsi – idą w pobliżu mułów, [na których siedzą] niewiasty. Szymon Zelota rozmawia z Janem z Endor, a Tymon i Hermastes także zajmują się prowadzeniem mułów.

Wreszcie najtrudniejszy [odcinek] został pokonany. Zdumionym oczom ukazuje się całkiem odmienny widok. Dolina Jordanu znikła całkowicie. Teraz oko odkrywa na wschodzie wysoką płaszczyznę, rozległą, na której – przerywając monotonię pejzażu – podnoszą się nieznacznie zmarszczenia wzgórz. Nigdy bym nie pomyślała, że w Palestynie może istnieć podobna [okolica]. Wydaje się, jakby rozpętała się tu kamienna górska burza, po czym skamieniała i zastygła jako ogromna fala, zawieszona między poziomem dna a niebem. To jedyne wspomnienie jej pierwotnego szału: linie wzgórz, tu i tam [jakby] piana skrzepłych grzebieni [fal], woda zaś tej “fali” to obszar równej powierzchni o niezwykłym dostojeństwie. Do tej okolicy, promieniejącej pokojem, dochodzi się przez ostatni dziki parów, utworzony przez przepaść pomiędzy dwoma uderzającymi o siebie falami [wzgórz]: dwie ostatnie fale nawałnicy. W głębi strumień toczy spienioną wodę ze wschodu na zachód. Jego bieg jest zmącony, gwałtowny. Płynie kaskadami poprzez skały. Kontrastuje z pokojem dalekiej i ogromnej równiny.

«Teraz droga będzie bardzo dobra. Jeśli pozwolisz, zarządzę postój» – mówi kupiec.

«Pozwalam, żebyś Mnie prowadził, mężu. Ty znasz [te okolice.]»

Wszyscy zsiadają i rozpraszają się po zboczu. Szukają drewna, żeby ugotować jedzenie, wody dla zmęczonych nóg i wysuszonych ust. Zwierzęta, z których zdjęto brzemiona, skubią gęstą trawę lub schodzą ugasić pragnienie przejrzystą wodą strumienia. Woń żywicy i pieczonego mięsa unosi się znad małych ognisk, rozpalonych dla upieczenia baranków. Apostołowie przygotowali ogień i pieką na nim solone ryby, obmyte najpierw w zimnej wodzie strumienia. Kupiec zauważa to i idzie do nich z małym barankiem czy koźlęciem. Zmusza ich do przyjęcia daru. Piotr zabiera się do pieczenia, po wypchaniu go świeżymi pachnącymi roślinami.

Szybko przygotowano posiłek i szybko go spożyto. Słońce jest w zenicie, kiedy na nowo podejmują marsz po lepszej drodze, biegnącej wzdłuż strumienia w kierunku północno-wschodnim. Region jest niezwykle urodzajny i dobrze uprawiany, bogaty w stada owiec i w świnie, które uciekają z chrząkaniem przed karawaną.

«To miasto otoczone murami, Panie, to Geraza. Miasto o wielkiej przyszłości. Teraz się rozwija i sądzę, że nie mylę się mówiąc, iż wkrótce będzie konkurować z Joppą i Askalonem, z Tyrem i wieloma innymi miastami, dzięki swemu pięknu, handlowi i zamożności. Rzymianie dostrzegają jego znaczenie na tej drodze prowadzącej do Morza Czerwonego i do Egiptu, a przez Damaszek – ku Morzu Pontyjskiemu. Pomagają Gerazeńczykom budować... mają dobry wzrok i dobry węch. Na razie są tu tylko liczne sklepy, ale później!... O! [Geraza] będzie piękna i bogata! Mały Rzym ze świątyniami i basenami, cyrkami i termami... Miałem tu tylko stragany. Teraz nabyłem już wiele terenów, żeby zbudować wielkie sklepy, a po okazyjnym ich zakupieniu odsprzedam je potem [z zyskiem]. Być może zbuduję prawdziwy dom bogacza i przybędę się tu osiedlić na starość... Gdy już Baldazar, Nabor, Feliks i Sydmia będą mogli kierować sklepami w Synopie, Tyrze, Joppie i Aleksandrii u ujścia Nilu. W tym czasie trzej pozostali chłopcy dorosną i dam im sklepy w Gerazie, w Askalonie, być może w Jerozolimie. A niewiasty, bogate i piękne, będą poszukiwane, bogato wyjdą za mąż i dadzą mi wnuki...»

Kupiec śni z otwartymi oczyma o najszczęśliwszej przyszłości. Jezus pyta go spokojnie: «A co potem?»

Kupiec wzdryga się, patrzy na Niego zmieszany i mówi:

«A potem? To już wszystko. Potem przyjdzie śmierć... To smutne, ale tak jest.»

«I porzucisz całą swą działalność? Wszystkie sklepy? Wszystkie uczucia?»

«Ależ, Panie! Nie chciałbym tego. Ale jak się urodziłem, tak muszę też umrzeć. Będę musiał wszystko opuścić» – i wzdycha tak mocno, że mógłby tym westchnieniem niemal popchnąć w przód karawanę...

«Któż ci jednak mówi, że po śmierci wszystko się opuszcza?» [– pyta Jezus.]

«Kto? Ależ fakty! Kiedy się umiera... nic już nie ma. Nie ma rąk, nie ma oczu, nie ma już uszu...»

«Nie jesteś przecież tylko rękami, oczami i uszami.»

«Jestem człowiekiem. Wiem. Jest we mnie coś więcej. Wszystko jednak kończy się wraz ze śmiercią. To jak z zachodem słońca. Zachód sprawia, że ono znika...»

«Lecz jutrzenka na nowo je stwarza, czy raczej ukazuje. Jesteś człowiekiem, jak powiedziałeś. Nie jesteś zwierzęciem, jak to, na którym siedzisz. Ono, kiedy umrze, rzeczywiście przestaje istnieć. Ty nie. Ty posiadasz duszę. Nie wiesz o tym? Nawet tego nie wiesz?»

Kupiec – słysząc smutny wyrzut, smutny i łagodny – pochyla głowę i szepcze: «To jeszcze wiem...»

«A zatem? Nie wiesz, że dusza żyje nadal?» [– pyta Jezus.]

«Wiem.»

«A więc? Czy nie wiesz, że ona wciąż działa – także tam, na drugim świecie? W sposób święty, jeśli jest święta. Źle, jeśli jest zła. Ona posiada swe uczucia. O! Naprawdę je ma! Miłość, jeśli jest święta. Nienawiść, jeśli jest potępiona. Nienawiść do czego? Do przyczyn swego potępienia. W twoim wypadku to działania, sklepy, uczucia jedynie ludzkie. Miłość do czego? Do tych samych rzeczy. A ileż błogosławieństw dzieciom i ich działaniom może przynieść dusza, która żyje w pokoju Pana!»

Mężczyzna trwa w zamyśleniu. Potem odzywa się:

«Jest późno. Jestem już stary.»

I zatrzymuje muła. Jezus uśmiecha się i odpowiada:

«Ja cię nie zmuszam, radzę ci tylko.»

Odwraca się, by spojrzeć na apostołów, którzy w czasie postoju przed wejściem do miasta pomagają niewiastom zejść z mułów i biorą ich torby. Karawana odchodzi pośpiesznie, żeby wejść przez bramę, której strzegą dwie wieże. Miasto jest ożywione.

Kupiec powraca do Jezusa: «Czy chcesz jeszcze zostać ze mną?»

«Skoro Mnie nie odsyłasz, dlaczego nie miałbym tego chcieć?» [– odpowiada Jezus.]

«Z powodu tego, co Ci powiedziałem. W Tobie, Świętym, muszę wzbudzać obrzydzenie.»

«O, nie! Przyszedłem do tych, którzy są jak ty. Kocham was, bo to wy tego najbardziej potrzebujecie. Nie znasz Mnie jeszcze. Jestem Miłością, która przechodzi żebrząc o miłość.»

«Zatem nie nienawidzisz mnie?»

«Kocham cię» [– odpowiada kupcowi Jezus.]

Nagły błysk pojawia się w oczach mężczyzny. Mówi z uśmiechem: «Zatem zostaniemy razem. W Gerazie zatrzymam się trzy dni, z powodu interesów. Tu zostawiam muły i biorę wielbłądy. Tu spotykam karawany z najdalszych miejsc. Mam sługę, który zajmie się pozostawionymi tu zwierzętami. A co Ty będziesz robił?»

«Będę ewangelizował w szabat. Opuszczę cię, jeśli nie zamkniesz [sklepu] w szabat, bo szabat jest poświęcony dla Pana.»

Mężczyzna marszczy czoło, zastanawia się i jakby z wysiłkiem zgadza się: «Tak... prawda. To dzień poświęcony Bogu Izraela. Jest święty. Jest poświęcony... – patrzy na Jezusa [i mówi:] – Poświęcę Ci go, jeśli pozwolisz.»

«Bogu. Nie Jego Słudze.»

«Bogu i Tobie [przez to, że] Cię posłucham. Dziś i jutro rano zajmę się interesami. Potem będę Cię słuchał. Przyjdziesz teraz do gospody?»

«Muszę. Mam ze Sobą niewiasty i jestem tu nieznany.»

«Oto moja [gospoda]. Jest moja, bo tu przez lata mam swoje stajnie. Mam też duże pomieszczenia na towary. Jeśli uważasz...»

«Niech Bóg cię wynagrodzi. Chodźmy.»


   

Przekład: "Vox Domini"