Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
149. JEZUS OPUSZCZA BETANIĘ
I IDZIE DO ZAJORDANII
Napisane 24 września 1945. A, 6529-6541
«Łazarzu, Mój przyjacielu, proszę cię, chodź ze Mną» – mówi Jezus, pojawiając się na progu sali, w której Łazarz, na wpół leżąc, zajęty jest czytaniem jakiegoś zwoju.
«Zaraz, Nauczycielu. Dokąd idziemy?» – pyta Łazarz, wstając natychmiast.
«W pole. Chcę być z tobą sam...»
Łazarz patrzy na Niego niespokojny i pyta:
«Czy masz mi do przekazania w tajemnicy jakieś smutne wieści? Albo... Nie, nie chcę o tym myśleć...»
«Nie. Chcę zasięgnąć twojej rady i nawet powietrze nie może wiedzieć, o czym rozmawiamy. Przywołaj wóz, bo nie chcę cię trudzić. Kiedy będziemy na polach, porozmawiam z tobą.»
«W takim razie ja sam będę powoził. Dzięki temu nawet sługa nie dowie się, o czym rozmawiamy.»
«Dobrze. Zgoda.»
«Zaraz przybędę, Nauczycielu. Za chwilę będę gotowy» [– mówi Łazarz] i wychodzi.
Po chwili zadumy w bogatej sali Jezus także wychodzi. Cały czas rozmyślając, przesunął bezwiednie kilka przedmiotów, podniósł zwój, który upadł na ziemię. Potem położył go na miejsce na półce, przez wrodzony instynkt porządku, który jest u Niego tak silny. Stał z podniesionymi ramionami, oglądając przedmioty obcej sztuki, a przynajmniej odmiennej od palestyńskiej, ułożone na półkach. To amfory i kubki, bardzo stare – jak się wydaje – rzeźbione, ozdobione motywami przestawiającymi szczegóły świątyń starożytnej Grecji i pogrzebowych urn. Co widzi za tymi przedmiotami, nie wiem... Wychodzi i idzie na wewnętrzny dziedziniec, gdzie znajdują się apostołowie.
«Dokąd idziemy, Nauczycielu?» – pytają widząc, że Jezus ubiera płaszcz.
«Nigdzie. Ja wychodzę z Łazarzem. Wy zostaniecie tutaj, czekając na Mnie, wszyscy razem. Szybko wrócę.»
Dwunastu spogląda na siebie... Są niezbyt zadowoleni... Piotr mówi: «Idziesz sam? Uważaj...»
«Nie bój się. Czekając na Mnie nie próżnujcie. Pouczajcie jeszcze Hermastesa, żeby poznał lepiej Prawo, i bądźcie dobrymi towarzyszami. Żadnych kłótni, żadnych niegrzeczności. Bądźcie mili, kochajcie się.»
Udaje się w kierunku ogrodu i wszyscy idą za Nim. Zaraz przybywa lekki i zakryty wóz, w którym znajduje się już Łazarz.
«Wyjeżdżasz wozem?»
«Tak, żeby Łazarz nie męczył nóg. Żegnaj, Margcjamie. Bądź dobry. Pokój wam wszystkim.»
Wchodzi do wozu, który – trzeszcząc na żwirze drogi – opuszcza ogród i wyjeżdża na główną drogę.
«Jedziesz do “Pięknych Źródeł”, Nauczycielu?» – woła głośno za Nim Tomasz.
«Nie. Jeszcze raz wam mówię: Bądźcie dobrzy.»
Koń szybko kłusuje. Droga, która prowadzi z Betanii do Jerycha, ciągnie się przez ogołocone pola. Widać obumieranie przyrody, w miarę jak [droga] opada ku równinie.
Jezus rozmyśla. Łazarz milczy, zajęty jedynie prowadzeniem konia. Są już daleko na równinie: urodzajnej, już w pełni przygotowanej na wykarmienie przyszłego ziarna, pokrytej winnicami śpiącymi jak niewiasta, która właśnie wydała na świat swój owoc i odpoczywa po słodkim trudzie. Jezus daje znak do zatrzymania. I Łazarz, posłuszny, zatrzymuje konia i prowadzi go na małą podrzędną drogę, idącą ku oddalonym domom... i wyjaśnia:
«Tu będziemy spokojniejsi niż na głównej drodze. Te drzewa skryją nas przed oczyma wielu.»
Istotnie, zagajnik niskich i zielonych drzew spełnia rolę parawanu przed ciekawskimi przechodniami. Łazarz staje przed Jezusem w oczekiwaniu.
«Łazarzu, muszę oddalić Jana z Endor i Syntykę. Widzisz, że doradza to ostrożność i także miłość. Dla niego i dla niej byłoby niebezpiecznym doświadczeniem doznanie niepotrzebnego cierpienia z powodu prześladowań wzbudzonych przeciw nim... i mogłoby to, co najmniej dla jednego z dwojga, łączyć się z najstraszniejszymi niespodziankami.»
«W moim domu...»
«Nie. Nawet nie w twoim domu. Być może nie zostaliby dosięgnięci fizycznie, ale upokorzono by ich moralnie. Świat jest okrutny. Rozgniata swe ofiary. Nie chciałbym, żeby te dwie piękne siły przez to się zgubiły. Dlatego też tak jak połączyłem pewnego dnia starego Izmaela z Sarą, tak teraz połączę Mojego biednego Jana z Syntyką. Chcę, żeby umarł w spokoju i nie był sam; żeby miał złudzenie, iż został odesłany gdzie indziej nie dlatego, że jest “dawnym więźniem”, lecz dlatego że jest uczniem - prozelitą, którego można wysłać gdzie indziej dla głoszenia Nauczyciela. A Syntyka mu pomoże... Syntyka to piękna dusza i będzie wielką siłą w przyszłym Kościele i dla przyszłego Kościoła. Czy możesz Mi doradzić, gdzie ich wysłać? Nie do Judei, Galilei ani nawet nie do Dekapolu; nie tam, gdzie idę Ja, a ze Mną apostołowie i uczniowie. Nie do pogan. A więc? Tam gdzie byliby pożyteczni i bezpieczni...»
«Nauczycielu... ja... ja mam Ci doradzać?»
«Tak, tak. Powiedz. Ty Mnie bardzo kochasz, Ty nie jesteś zdrajcą. Ty kochasz tych, których Ja kocham, nie masz myśli zawężonych jak inni.»
«Ja... Tak. Ja bym Ci poradził wysłanie ich tam, gdzie mam przyjaciół. Na Cypr lub do Syrii. Wybieraj. Na Cyprze mam pewne osoby. A w Syrii!... Mam tam jeszcze mały domek, którym kieruje zarządca, wierny bardziej niż baranek. Nasz Filip! Dla mnie zrobi wszystko, co powiem. I jeśli Mi pozwolisz, oni – prześladowani przez Izrael, a Tobie tak drodzy – mogą od dziś nazywać się moimi gośćmi, bezpiecznymi w tamtym domu... O! To nie jest pałac. To dom, w którym mieszka sam Filip z wnukiem. Zajmuje się ogrodami w Antigonio. Ogrodami, które moja mama lubiła. Zachowaliśmy je na pamiątkę po niej. Zawiozła tam rośliny ze swych ogrodów w Judei. Miały rzadkie zapachy... Mama!... Ileż dobra czyniła dzięki nim dla ubogich... To było jej tajemne lenno... Moja matka... Nauczycielu, poszedłbym jej szybko powiedzieć: “Ciesz się, dobra matko. Zbawiciel jest na ziemi”. Czekała na Ciebie...»
Dwa potoki łez płyną po zbolałym obliczu Łazarza. Jezus patrzy na niego i uśmiecha się. Łazarz się opanowuje:
«Mówmy jednak o Tobie. Miejsce wydaje Ci się dobre?»
«Tak. I jeszcze jeden raz dziękuję ci i za Mnie, i za nich. Odejmujesz Mi wielki ciężar...»
«Kiedy odejdą? Pytam o to, żeby przygotować list dla Filipa. Powiem, że to dwoje moich przyjaciół stąd, potrzebujących spokoju. I to wystarczy.»
«Tak. To wystarczy. Jednak, proszę cię, niech nawet powietrze nie wie o tym wszystkim. Widzisz! Jestem szpiegowany...»
«Widzę. Nie będę rozmawiał nawet z siostrami. Ale jak to zrobisz, żeby ich tam zaprowadzić? Masz ze Sobą apostołów...»
«Teraz udam się w kierunku Aery bez Judasza, syna Szymona, bez Tomasza, Filipa i Bartłomieja. W tym czasie udzielę dogłębnego pouczenia Syntyce i Janowi... żeby odeszli z wielkim zapasem Prawdy na drogę. Potem zejdę do [jeziora] Meron i do Kafarnaum. I tam... i tam wyślę jeszcze czterech z inną misją, i wtedy odprawię tych dwoje do Antiochii. Jestem zmuszony...»
«...bać się Swoich [uczniów]. Masz rację... Nauczycielu, cierpię widząc Cię strapionego...»
«Ale twoja dobra przyjaźń tak bardzo Mnie pociesza... Łazarzu, dziękuję ci... Pojutrze odchodzę i zabieram ci siostry. Potrzebuję wielu uczennic, żeby Syntyka ukryła się pośród nich. Joanna, żona Chuzy, także przyjdzie. Znad Meronu pójdzie do Tyberiady, bo tam spędzi zimę. Tak chce jej mąż, żeby ją mieć bliżej siebie. Herod powraca do Tyberiady na jakiś czas.»
«Stanie się, jak tego pragniesz. Moje siostry należą do Ciebie, jak i ja, moje domy, moi słudzy, moje dobra. Wszystko do Ciebie należy, Nauczycielu. Posługuj się tym dla dobra. Przygotuję Ci list dla Filipa. Lepiej, żebyś teraz go miał.»
«Dziękuję, Łazarzu.»
«To wszystko, co mogłem uczynić... Gdybym był zdrowy, poszedłbym... Uzdrów mnie, Nauczycielu, a pójdę.»
«Nie, przyjacielu, potrzebuję cię takiego, jaki jesteś.»
«Nawet jeśli nic nie robię?»
«Tak. O, Mój Łazarzu!» – Jezus obejmuje go i całuje.
Wchodzą do wozu i wracają. Teraz Łazarz jest bardzo milczący i zamyślony. Jezus pyta go o przyczynę.
«Myślę, że tracę Syntykę. Pociągała mnie jej wiedza i jej dobroć...» [– wyznaje Łazarz.]
«Jezus ją zdobywa...»
«To prawda, to prawda. Kiedy Cię ujrzę, Nauczycielu?»
«Na wiosnę.»
«Dopiero na wiosnę? W zeszłym roku byłeś u mnie na święto poświęcenia Świątyni...»
«W tym roku chcę sprawić radość apostołom. W przyszłym roku jednak będę wiele przebywał z tobą. Obiecuję ci to.»
Ukazuje się Betania, oświetlona październikowym słońcem. Właśnie dojeżdżają, kiedy Łazarz zatrzymuje konia i mówi:
«Nauczycielu, dobrze robisz, że oddalasz męża z Kariotu. Boję się go. On Cię nie kocha. On mi się nie podoba. Nigdy mi się nie podobał. To człowiek zmysłowy i chciwy. Jest zdolny do popełnienia każdego grzechu. Nauczycielu, to on na Ciebie doniósł...»
«Czy masz dowody tego?»
«Nie» [– odpowiada Łazarz.]
«Zatem nie osądzaj. Nie masz wielkiej wprawy w osądzaniu. Przypomnij sobie, że uważałeś Marię za straconą bezpowrotnie... Nie mów, że to dzięki Mnie. To ona Mnie najpierw szukała.»
«To też prawda... ale... strzeż się Judasza.»
W chwilę potem wchodzą do ogrodu, w którym oczekują ich zaciekawieni apostołowie.
Nieobecność czterech apostołów, a zwłaszcza Judasza, powoduje, że grupa jest bardziej zżyta i szczęśliwsza. To naprawdę rodzina, na czele której stoi Jezus i Maryja. Zwracają się tyłem do Betanii w ten pogodny październikowy poranek, kierując się w stronę Jerycha, żeby przejść na drugi brzeg rzeki. Niewiasty gromadzą się wokół Maryi. W grupie uczennic brakuje jedynie Annalii. Są więc trzy Marie, Joanna, Zuzanna, Eliza, Marcela, Sara i Syntyka. Przy Jezusie – Piotr, Andrzej, Jakub i Juda, syn Alfeusza, Mateusz, Jan i Jakub, syn Zebedeusza, Szymon Zelota, Jan z Endor, Hermastes i Tymon. Margcjam zaś, skacząc jak koziołek, biega pomiędzy dwiema grupami, które idą w odległości kilku metrów od siebie. Obładowani ciężkimi torbami idą radośnie po lekko nasłonecznionej drodze przez pola, dostojne w swym spoczynku.
Jan z Endor idzie z trudem naprzód. Ugina się pod ciężarem niesionym na ramionach. Piotr zauważa to i mówi:
«Daj mi to, skoro chciałeś znowu wziąć to jarzmo. Było ci tego żal?»
«Nauczyciel mi to nakazał» [– wyjaśnia Piotrowi Jan z Endor.]
«Tak? O! Coś takiego! Dlaczegóż to?»
«Nie wiem. Wczoraj wieczorem powiedział mi: “Weź swoje książki i chodź z nimi za Mną”.»
«O! Pięknie!... Skoro On tak ci powiedział, to z pewnością dobra decyzja. Być może są dla tej niewiasty. Ileż ona wie rzeczy! Ty też to wiesz?»
«Prawie tyle samo. Jest bardzo wykształcona.»
«Ech, ale ty nie możesz iść za nami z tym ciężarem!»
«O! Sądzę... Nie wiem... jeszcze mogę to udźwignąć...»
«Nie, mój przyjacielu. Zależy mi, żebyś nie był chory. Nie czujesz się dobrze, wiesz o tym?»
«Wiem... Czuję, że umieram.»
«Nie żartuj! Pozwól nam choć dotrzeć do Kafarnaum. Jest nam teraz tak dobrze, kiedy jesteśmy sami, bez tego... Przeklęty język! Znowu uchybiłem obietnicy danej Nauczycielowi!... Nauczycielu! Nauczycielu!»
«Czego chcesz, Szymonie?»
«Powiedziałem źle o Judaszu, a obiecałem Ci, że już tego nie zrobię. Przebacz mi.»
«Dobrze, ale próbuj już tego nie czynić.»
«Jeszcze 489 razy otrzymam Twoje przebaczenie...»
«Ależ, bracie, co ty wygadujesz?» – pyta zaskoczony Andrzej.
I Piotr z błyskiem żartu na swej dobrej twarzy z szyją wykręconą pod ciężarem torby Jana z Endor mówi:
«Czy nie przypominasz sobie, że Jezus powiedział, żeby przebaczyć siedemdziesiąt razy siedem razy? Zatem otrzymam jeszcze 489 przebaczeń. Będę dokładnie pilnował rachunków...»
Wszyscy się śmieją, nawet Jezus jest zmuszony się uśmiechnąć. Jednak odpowiada:
«Lepiej zrobisz, jeśli będziesz pilnował obliczeń za każdym razem, gdy potrafisz być dobry, ty – wielkie dziecko.»
Piotr podchodzi do Niego i prawym ramieniem obejmuje Jezusa w pasie, mówiąc:
«Mój drogi Nauczycielu! Jakże jestem szczęśliwy, będąc z Tobą bez... No! Ty też jesteś radosny... I Ty rozumiesz, co chcę powiedzieć. Jesteśmy sami. Jest Twoja Matka. Jest dziecko. Idziemy do Kafarnaum. Pora jest piękna... Pięć powodów, żeby być szczęśliwym. O! To naprawdę piękne iść z Tobą! Gdzie się zatrzymamy dziś wieczorem?»
«W Jerychu.»
«W zeszłym roku widzieliśmy tam zasłoniętą niewiastę. Kto wie, co się z nią stało... Ciekawiłoby mnie to... I znaleźliśmy też tego od winnic...»
Hałaśliwy wybuch śmiechu Piotra jest zaraźliwy. Wszyscy się śmieją, myśląc na nowo o scenie spotkania z Judaszem z Kariotu.
«Ależ jesteś niepoprawny, Szymonie!» – wyrzuca mu Jezus.
«Nic nie powiedziałem, Nauczycielu. Ale nie mogłem opanować śmiechu na myśl o minie, jaką miał, kiedy nas tam spotkał... w swoich winnicach...» – Piotr tak się śmieje z całej duszy, że musi się zatrzymać. Inni idą dalej, śmiejąc się mimo woli.
Do Piotra dochodzą niewiasty. Maryja pyta go łagodnie:
«Co ci jest, Szymonie?»
«Ach! Nie mogę powiedzieć, bo jeszcze raz uchybię miłości. Ale... Matko, powiedz mi, Ty, która jesteś mądra. Jeśli czynię jakiś niesłuszny zarzut albo, gorzej, oczerniam, oczywiście grzeszę. Ale kiedy śmieję się z czegoś, o czym wszyscy wiedzą, z jakiegoś wydarzenia znanego wszystkim, z wydarzenia, które wywołuje śmiech, na przykład z przypomnienia sobie zaskoczenia kłamcy, jego zakłopotania, jego usprawiedliwień... Gdy wtedy zaczynam się śmiać, tak jak [teraz] śmialiśmy się, czy to też jest zło?»
«To niedoskonałość miłości. Nie jest to grzech taki jak potwarz lub oszczerstwo i nie taki jak niesłuszny zarzut, ale to zawsze uchybienie miłości. To jakby nitka wyciągnięta z sukna. Nie jest to jeszcze prawdziwe rozdarcie, to nie jest sukno zużyte, ale narusza jego nieskazitelność i piękno. To coś, co przygotowuje rozdarcia i dziury. Nie sądzisz?»
Piotr pociera czoło, trochę zmartwiony:
«Tak. Nigdy o tym nie pomyślałem.»
«Myśl o tym teraz i nie czyń już tego. Bywają wybuchy śmiechu bardziej raniące miłość niż uderzenia w policzek. Ktoś popełnił grzech? Przyłapaliśmy go na kłamstwie lub na innym grzechu? I cóż? Po co to przypominać? Po co sprawiać, że myślą o tym inni? Zarzućmy zasłonę na błędy brata, myśląc cały czas: “Gdybym to ja był winny, czy chciałbym, żeby ktoś przypomniał ten błąd i innych skłonił do myślenia o nim?” Są sprawy, które wywołują wewnętrzne czerwienienie się, Szymonie, które zadają bardzo wiele cierpienia. Nie potrząsaj głową. Wiem, co chcesz powiedzieć... Winni jednak także cierpią, wierz Mi. Zawsze wychodź od tej myśli: “Czy chciałbym tego dla siebie?”. Zobaczysz, że już nie zgrzeszysz przeciw miłości i będziesz miał zawsze bardzo wielki pokój w sobie. Spójrz na Margcjama, z jaką radością skacze i śpiewa. To dlatego, że nie ma w sercu żadnej myśli. Nie musi myśleć o trasach [wędrówki], o wydatkach, o słowach, jakie trzeba powiedzieć. Wie, że inni pomyślą o wszystkim za niego. Ty także tak działaj. We wszystkim zdaj się na Boga, nawet w osądzie innych osób. Jak długo będziesz umiał być jak dziecko, tak długo dobry Bóg cię poprowadzi. Po co chcieć przyjmować na siebie ciężar decydowania i osądzania? Nadejdzie chwila, w której będziesz musiał być sędzią i rozjemcą. Wtedy powiesz: “O! Jakże wtedy było łatwiej i bezpieczniej!”. I uznasz siebie za głupca z powodu tego, że przed czasem chciałeś obciążać się tak wielką odpowiedzialnością. Osądzać! Jakże trudna to rzecz! Słyszałeś, co powiedziała Syntyka przed kilkoma dniami? “To czego szukamy zmysłami, jest zawsze niedoskonałe”. Powiedziała bardzo dobrze. Wiele razy osądzamy zgodnie z reakcjami naszych zmysłów, a więc bardzo niedoskonale. Nie sądź...»
«Tak, Maryjo. Obiecuję Ci to naprawdę. Ale nie znam tych wszystkich pięknych rzeczy, jakie zna Syntyka!»
«I to cię smuci, mężu? [– odzywa się Syntyka –] Czy nie wiesz, że ja chcę się tego pozbyć, żeby przyjąć tylko to, co ty wiesz?»
«Naprawdę? Dlaczego?»
«Ponieważ dzięki wiedzy możesz kierować sobą na ziemi, ale dzięki mądrości zdobędziesz Niebo. Ja posiadam wiedzę, ty – mądrość.»
«Ale z twoją wiedzą potrafiłaś przyjść do Jezusa! To jest więc coś dobrego.»
«Jednak pomieszana z bardzo wieloma błędami, których chciałabym się pozbyć, żeby się przyodziać w samą mądrość. Z dala ode mnie szaty ozdobne i bezużyteczne... Niech moja szata będzie surowa i bez zewnętrznego blasku Mądrości. Ona bowiem przyobleka szatą niezniszczalną nie to, co się psuje, lecz to, co jest nieśmiertelne. Światło Wiedzy jest drżące i chwiejne. Światło Mądrości rozbłyska, jednolite i niezmiennie stałe jak Boskość, która ją rodzi.»
Jezus zwolnił kroku, zasłuchany. Odwraca się i mówi do Greczynki: «Nie powinnaś dążyć do całkowitego ogołocenia się z tego, co wiesz. Powinnaś tylko wybierać z tego, co znasz, to co jest atomem wiecznej Inteligencji, zdobywanej przez umysły o niezaprzeczalnej wartości.»
«Te umysły powtórzyły więc w sobie mit o świetle skradzionym bogom?»
«Tak, niewiasto, ale nie skradzionym. [Umysły tych ludzi] potrafiły je schwytać, gdy Boskość dotykała ich swymi płomieniami, pieszcząc ich jako rozproszone pośród upadłej ludzkości przykłady tego, czym jest człowiek wyposażony w rozum.»
«Nauczycielu, powinieneś mi wskazać, co mam zachować, a co powinnam porzucić. Ja nie będę dobrym sędzią. A potem – zapełniając pustkę – włóż światła Twojej Mądrości.»
«To mam zamiar uczynić. Wskażę ci, do jakiego punktu mądra jest znana ci myśl. Będę ją od tego punktu kontynuował, aż do końca myśli prawdziwej. Ażebyś wiedziała... To będzie dobre także dla tych, którzy w przyszłości będą mieć wiele kontaktów z poganami.»
«My z tego nic nie rozumiemy, Panie» – jęczy Jakub, syn Zebedeusza.
«Na razie niewiele. Pewnego dnia zrozumiecie jednak zarówno obecne pouczenia, jak i ich potrzebę. A ty, Syntyko, przedstaw Mi punkty, które dla ciebie są najmroczniejsze. Podczas postojów wyjaśnię ci je.»
«Dobrze, mój Panie. To pragnienie mojej duszy łączy się z Twoim pragnieniem. Ja, uczennica Prawdy, i Ty, Nauczyciel... Pragnienie całego mojego życia to – posiąść Prawdę.»