Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
111. W BETLEJEM GALILEJSKIM
Napisane 9 sierpnia 1945. A, 5998-6024.
Jest wieczór, gdy przybywają do Betlejem Galilejskiego. Zaczynam rozumieć, że tereny o tej nazwie leżą na pofałdowanych wzgórzach, otoczone zielenią, lasami, łąkami. Wypasa się na nich stada, które schodzą nocą do owczarni.
Niebo jest czerwone. To pamiątka po kończącym się, silnym zachodzie. W powietrzu brzmi pasterska muzyka dzwonków i drżące beczenie stada. Mieszają się z nimi radosne krzyki dzieci oraz głosy nawołujących je matek.
«Judaszu, synu Szymona, idź z Szymonem poszukać mieszkania dla nas i niewiast. Gospoda jest pośrodku osady. Tam się spotkamy.»
Judasz i Zelota wykonują posłusznie polecenie, a Jezus odwraca się do Matki i mówi:
«Tym razem nie będzie jak w tamtym Betlejem. Znajdziesz miejsce na spoczynek, Moja Matko. W tym czasie nie ma wielu podróżnych i nie ma edyktu.»
«O tej porze roku byłoby nawet miło spać na łąkach lub przy tych stadach, pomiędzy jagniętami» – [mówi] Maryja i uśmiecha się do Swego Syna.
Uśmiecha się też do ciekawskich pastuszków, którzy przyglądają się Jej uważnie. Uśmiecha się do nich tak, że jeden daje drugiemu kuksańca i mówi całkiem cicho: «To może być tylko Ona.»
Potem podchodzi pewnym krokiem i mówi:
«Bądź pozdrowiona, Maryjo, pełna łaski. Czy Pan jest z Tobą?»
Maryja odpowiada z uśmiechem jeszcze łagodniejszym:
«Oto Pan» – i wskazuje na Jezusa.
On, odwrócony, rozmawia z kuzynami. Poleca im rozdzielić jałmużnę pomiędzy ubogich, którzy podchodzą z żałosnymi prośbami. Matka dotyka lekko Swego Syna, mówiąc:
«Mój Synu, ci pastuszkowie szukają Cię. Rozpoznali Mnie, nie wiem jak...»
«Z pewnością Izaak tędy przechodził, zostawiając woń objawienia. Chłopcze, podejdź tutaj.»
Pastuszek to brunet w wieku około dwunastu, może czternastu lat. Silnie zbudowany, choć szczupły, ma czarne, żywe oczy i hebanowe włosy, które opadają mu na ramiona. Ubrany jest w owczą skórę. Wydaje mi się młodą kopią Prekursora. Podchodzi do Jezusa z uśmiechem szczęścia, jak oczarowany.
«Pokój z tobą, chłopcze. Jak rozpoznałeś Maryję?»
«Bo jedynie Matka Zbawiciela mogła mieć taki uśmiech i to oblicze. Powiedziano mi: “Twarz anioła, oczy jak gwiazdy i uśmiech słodszy niż pocałunek matki; łagodny jak jej imię: Maryja... a tak święta, że mogła pochylić się nad nowo narodzonym Bogiem.” To właśnie ujrzałem w Niej i pozdrowiłem Ją, bo szukałem Ciebie. Szukaliśmy Ciebie, Panie, ale... nie ośmieliłem się pozdrowić Ciebie najpierw.»
«Kto ci o nas powiedział?»
«Izaak z innego Betlejem. Obiecał nas zabrać do Ciebie jesienią.»
«Izaak tu przybył?»
«Jest jeszcze w tych okolicach, z wieloma uczniami. Ale do nas, pasterzy, on mówił. I uwierzyliśmy jego słowom. Panie, pozwól, żebyśmy adorowali Ciebie, jak nasi towarzysze w tę szczęśliwą noc.»
I upadają na kolana w prochu drogi. Wołają innych pasterzy, którzy zatrzymali stada u bram miasta. Nazywam to “bramą”, ale miasto nie ma murów. Jezus też się tutaj zatrzymał, żeby czekać na niewiasty i wejść z nimi do miejscowości. Pastuszek krzyczy:
«Ojcze, bracia, przyjaciele, znaleźliśmy Pana. Chodźcie i adorujmy Go.»
Pasterze przychodzą, gromadzą się ze stadami przy Jezusie i proszą Go, żeby nie szedł dalej, lecz przyjął ich ubogi dom, niezbyt odległy, aby tam zanocować z przyjaciółmi.
«Jest wielka stodoła – wyjaśniają – gdyż Bóg się o nas troszczy. Są pomieszczenia i szopy pełne pachnącego siana. Także pomieszczenia dla Matki i jej sióstr, bo to niewiasty... ale jest też jedno dla Ciebie... Inni mogą spać razem z nami na sianie, w szopie.»
«Ja też zostanę z wami i będzie to dla Mnie odpoczynek słodszy, niż gdybym spał w siedzibie króla. Ale chodźmy najpierw uprzedzić Judasza i Szymona.»
«Ja pójdę, Nauczycielu» – mówi Piotr i odchodzi z Jakubem, synem Zebedeusza.
Zatrzymują się przy drodze, czekając na powrót czterech apostołów. Pasterze patrzą na Jezusa, jakby był już Bogiem w chwale. Zwłaszcza najmłodsi są naprawdę szczęśliwi i wydaje się, że chcą zapisać w swoich umysłach każdy szczegół dotyczący Jezusa i Maryi. Matka Najświętsza pochyliła się, aby pogłaskać baranki, które przyszły, becząc i ocierając się pyszczkami o Jej kolana.
«Był jeden w domu Mojej krewnej Elżbiety, który widząc Mnie lizał Moje warkocze. Nazywałam go przyjacielem, bo naprawdę był dla Mnie przyjacielem jak dziecko i kiedy tylko mógł, przybiegał do Mnie. Ten całkiem mi go przypomina z tymi oczyma w dwóch kolorach. Nie zabijajcie go! Tamtego też zostawiono przy życiu z powodu jego miłości do Mnie.»
«To owieczka, Niewiasto. Chcieliśmy ją sprzedać, bo ma oczy w dwóch kolorach i sądzę, że na jedno oko nie widzi. Ale zatrzymamy ją, jeśli chcesz.»
«O, tak! Chciałabym, żeby nigdy nie zabijano baranków... Są tak niewinne, a ich głosy przypominają głos dziecka wzywającego matkę. Wydaje Mi się, że zabija się dziecko, kiedy zabija się baranka.»
«Ale, Niewiasto, nie byłoby już dla nas miejsca na ziemi, gdyby wszystkie jagnięta pozostawały przy życiu» – mówi najstarszy pasterz.
«Wiem. Myślę jednak o ich bólu i o owcach, ich matkach. One tak płaczą, kiedy się im zabiera ich małe. Naprawdę wydają się matkami, jak my. A Ja nie potrafię patrzeć na czyjeś cierpienie i doznaję rozdarcia na widok matki tak udręczonej. To ból odmienny od każdego innego, bo w nas rozrywa się nie tylko serce i mózg, z powodu ciosu wywołanego śmiercią dziecka, lecz także wnętrzności. My, matki, zawsze pozostajemy połączone z naszymi dziećmi. I zabrać nam je – to doprowadzić do zupełnego rozdarcia.»
Maryja już się nie uśmiecha i łza błyszczy w Jej niebieskim oku. Patrzy na Jezusa, który słucha Jej, patrząc na Nią. Kładzie Mu rękę na ramieniu, jakby się lękała, że właśnie mają Jej Go wyrwać.
Zakurzoną drogą przybywa mała grupa uzbrojonych ludzi: sześciu mężczyzn otoczonych wykrzykującymi ludźmi. Pasterze patrzą i rozmawiają ze sobą po cichu. Potem patrzą na Jezusa i Maryję.
Najstarszy mówi: «Masz szczęście, że nie wchodzisz dziś wieczorem do Betlejem.»
«Dlaczego?»
«Bo ci ludzie, którzy właśnie przeszli i idą do miasta, idą tam po to, żeby wyrwać syna jednej matce.»
«O! Ale dlaczego?» [– pyta Maryja.]
«Żeby go zabić.»
«O, nie! A cóż on uczynił?»
Jezus też o to pyta i apostołowie podchodzą, przysłuchując się.
«Znaleziono bogatego Joela, nieżywego, przy drodze w górach. Wracał z Szikaminon. Miał dużo pieniędzy. Jednak to nie byli złodzieje, bo zmarły miał przy sobie pieniądze. Sługa, który mu towarzyszył, powiedział, że pan kazał mu biec przed sobą, żeby uprzedzić o jego powrocie. Idąc, ujrzał w pobliżu miejsca, gdzie dokonano zabójstwa, tylko młodego mężczyznę: tego, którego mają zabić. Dwóch ludzi z osady przysięgło potem, że widzieli, jak on zaatakował Joela. Teraz rodzice zabitego żądają śmierci młodzieńca. Jeśli on jest mordercą...»
«Nie wierzysz w to?»
«To wydaje mi się niemożliwe. Młodzieniec jest nieco starszy od chłopca. Jest dobry. Mieszka cały czas z matką... to jej jedyne dziecko, a ona jest wdową... świętą wdową. On nie myśli o kobietach. Nie jest kłótliwy, nie jest szalony. Po co więc miałby go zabijać?»
«A ma może wrogów?»
«Kto? Jael, który nie żyje, czy Abel, którego oskarżają?»
«Oskarżony.»
«Ach, nie umiałbym... ale... nie wiedziałbym...»
«Bądź szczery, mężu.»
«Panie, to rzecz, o której tylko myślę, a Izaak powiedział nam, że nie można myśleć źle o bliźnim.»
«Ale trzeba mieć odwagę mówić, by ocalić niewinnego.»
«Jeśli powiem, to czy mam rację, czy też się mylę, będę musiał uciekać stąd, bo Aser i Jakub są potężni.»
«Mów bez lęku. Nie będziesz zmuszony do ucieczki.»
«Panie, matka Abla jest piękna, młoda i mądra. Aser nie jest mądry. Jakub, też nie. Pierwszemu wdowa się podoba, a drugi... osada wie, że drugi jest kukułką w małżeństwie Joela. Myślę, że...»
«Pojąłem. Chodźmy, przyjaciele. Wy, niewiasty, zostańcie z pasterzami. Zaraz wrócę.»
«Nie, Synu. Ja idę z Tobą» [– stwierdza Maryja.]
Jezus podąża szybko ku wiosce. Pasterze są niezdecydowani. Potem zostawiają stado najmłodszym, którzy pozostają ze wszystkimi niewiastami, z wyjątkiem Maryi i Marii Alfeuszowej. One idą za Jezusem i spiesznie przyłączają się do grupy apostołów.
Na trzeciej ulicy, przecinającej główną drogę w Betlejem, spotykają Iskariotę, Szymona, Piotra i Jakuba, którzy nadchodzą gestykulując i krzycząc. Słychać wzburzonego Piotra:
«Co za sprawa, Nauczycielu! Co za sprawa! I co za smutek!»
«Odebrano syna matce, ażeby go zabić. Ona broni go jak hiena. Ale to niewiasta przeciw uzbrojonym mężom» – dodaje Szymon Zelota.
«I już cała krwawi» – mówi Iskariota.
«Sforsowali drzwi, bo się zabarykadowała w domu» – kończy Jakub, syn Zebedeusza.
«Idę do niej» [– odpowiada im Jezus.]
«O, tak! Tylko Ty możesz ją pocieszyć.»
Skręcają w prawo, a potem w lewo, ku placowi pośrodku wioski. Już widać wzburzony tłum, który się porusza i ciśnie wokół domu Abla. Krzyki niewiasty, rozdzierające, nieludzkie, okropne, a równocześnie żałosne dochodzą aż tutaj.
Jezus pospiesznie przybywa na mały plac, gdzie jest największy ścisk. To raczej rozszerzenie drogi niż plac. Kobieta walczy jeszcze o swego syna ze strażnikami. Czepia się ręką, która stała się jak żelazne szpony, resztek zniszczonych drzwi, a drugą trzyma syna za pas. Jeśli ktoś usiłuje ich rozdzielić ona straszliwie go kąsa, nieczuła na dotykające ją razy i na cierpienie zadawane jej przez ciągnących ją za włosy tak strasznie, że głowa zwisa jej w tył. A kiedy nie gryzie, krzyczy:
«Zostawcie go! Mordercy! On jest niewinny! W noc, kiedy zamordowano Joela, był w łóżku, przy mnie! Mordercy! Mordercy! Oszczercy! Nieczyści! Krzywoprzysięzcy!»
Młody chłopiec, schwytany za ramiona przez usiłujących go ująć, ciągnięty za ręce, odwraca się ze wzburzoną twarzą i krzyczy:
«Mamo! Mamo! Dlaczego mam umrzeć, skoro nic nie uczyniłem?»
To piękny młodzieniec, wysoki i smukły, o oczach czarnych i łagodnych, o czarnych włosach, lekko kręconych. Jego rozdarte ubranie ukazuje ciało smukłe i młode, niemal dziecięce.
Jezus z pomocą towarzyszących Mu osób przedziera się przez zwarty tłum i toruje sobie przejście aż do żałosnej grupy – akurat w chwili, gdy kobietę, u kresu sił, oderwano od drzwi. Wloką ją po kamienistej drodze jak worek przywiązany do ciała syna. To jednak trwa tylko kilka metrów. Uderzenie bardziej gwałtowne, odrywa rękę matki od pasa syna i kobieta upada w przód, uderzając silnie twarzą o ziemię. Krwawi jeszcze mocniej. Ale zaraz podnosi się na kolanach, wyciągając ramiona. Syn zaś, z którym oddalają się na tyle szybko, na ile pozwala tłum rozstępujący się z trudem, uwalnia lewe ramię i porusza nim. Odwraca się do tyłu i krzyczy:
«Mamo! Żegnaj! Chociaż ty pamiętaj, że jestem niewinny!»
Niewiasta spogląda na niego szalonymi oczyma, a potem upada na ziemię omdlała. Jezus staje przed grupą, która ujęła [chłopca].
«Zatrzymajcie się na chwilę. Nakazuję wam to!»
Wyraz Jego twarzy ujawnia, że nie zniesie odmowy.
«Kim jesteś? – pyta agresywnie jeden z mieszkańców z [wlokącej chłopca] grupy – nie znamy Cię. Odsuń się i pozwól nam odejść, żeby został zabity, nim noc zapadnie.»
«Jestem Rabbim. Największym. W imię Jahwe zatrzymajcie się lub Bóg razi was piorunem.»
W tej chwili wydaje się, że ich razi gromem.
«Kto jest świadkiem przeciw niemu?» [– pyta Jezus.]
«Ja. On i on» – odpowiada ten, który mówił jako pierwszy.
«Wasze świadectwo nie jest ważne, bo nie jest prawdziwe.»
«A na jakiej podstawie możesz tak mówić? Gotowi jesteśmy przysiąc.»
«Wasza przysięga jest grzechem.»
«My, grzeszymy? My?»
«Wy. Tak samo jak macie w sobie rozwiązłość, jak karmicie nienawiść, pożądacie bogactw, tak też jesteście mordercami, jesteście krzywoprzysięzcami. Zaprzedaliście się Nieczystości. Jesteście zdolni popełnić każde plugastwo.»
«Uważaj na Swe słowa. Ja jestem Aser...»
«A Ja jestem Jezus.»
«Nie jesteś stąd. Nie jesteś kapłanem ani sędzią. Jesteś niczym. Jesteś obcym.»
«Tak jestem Obcym, bo ziemia nie jest Moim Królestwem. Ale jestem Sędzią i Kapłanem nie tylko tej małej cząstki Izraela, lecz całego Izraela i całego świata.»
«Chodźmy, chodźmy! Nie będziemy się zadawać z szaleńcem» – mówi drugi świadek i popycha Jezusa, żeby Go odsunąć.
«Nie uczynisz już ani jednego kroku» – grzmi Jezus, patrząc na niego wzrokiem [jak w chwilach] cudów, który ujarzmia i paraliżuje, a kiedy chce, przywraca życie i radość.
«Nie uczynisz ani kroku więcej. Nie wierzysz w to, co mówię? Zatem spójrz. Tu nie ma prochu Świątyni ani jej wody. I nie ma słów zapisanych atramentem, żeby uczynić wodę bardzo gorzką, jak w przypadku osądu zazdrości i cudzołóstwa. Ale tu jestem Ja. I to Ja dokonuję osądu.»
Głos Jezusa brzmi jak trąba, tak jest przejmujący. Ludzie popychają się, chcąc widzieć. Jedynie Najświętsza Maryja i Maria Alfeuszowa pozostały, żeby nieść pomoc omdlałej matce.
«Ja tak osądzam. Dajcie Mi szczyptę prochu z drogi i kroplę wody do wazy. W czasie gdy Mi to podają, wy – oskarżyciele, i ty – oskarżony, odpowiedzcie Mi. Czy jesteś niewinny, synu? Powiedz to szczerze Temu, który jest twoim Zbawicielem.»
«Jestem niewinny, Panie.»
«Aserze, czy możesz przysiąc, że wypowiedziałeś tylko prawdę?»
«Przysięgam to. Nie miałbym powodów, żeby kłamać. Przysięgam na ołtarz. Niech z Niebios zstąpi ogień i niech mnie pochłonie, jeśli nie mówię prawdy.»
«Jakubie, czy możesz przysiąc, że jesteś szczery w oskarżeniu i że nie masz ukrytego powodu, który skłania cię do kłamstwa?»
«Przysięgam na Jahwe. Jedynie miłość do zamordowanego przyjaciela skłania mnie do mówienia. Z nim zaś nic mnie osobiście nie łączy.»
«A ty, sługo, czy możesz przysiąc, że powiedziałeś prawdę?»
«Przysięgnę tysiąc razy, jeśli trzeba! Mój pan! Mój biedny pan!» – i płacze, ukrywając głowę w płaszczu.
«Dobrze. Oto woda i oto pył. A oto słowo: “Ty, Ojcze Święty i Najwyższy Boże, dokonaj za Moim pośrednictwem sądu prawdy, ażeby życie i cześć zostały przywrócone niewinnemu i jego zrozpaczonej matce, a słuszna kara [dotknęła] tego, który jest winny. Jednak ze względu na łaskawość, jaką znajduję w Twoich oczach, [niech to nie będzie] ani płomień, ani śmierć, lecz długie zadośćuczynienie za grzechy dla tych, którzy popełnili grzech.»
Wypowiada te słowa z rękami wyciągniętymi nad wazą, jak czyni kapłan w czasie Mszy, w chwili ofiarowania. Potem wkłada prawą rękę do wazy i mokrą dłonią kropi czterech poddanych sądowi i każe im wypić łyk, najpierw młodzieńcowi, a potem trzem pozostałym.
Następnie krzyżuje ramiona na piersi i przygląda się im. Tłum także patrzy. Po chwili ludzie wydają okrzyk i upadają z twarzami do ziemi. Wtedy czterej [mężczyźni], którzy stali w szeregu, patrzą na siebie i też krzyczą. Pierwszy, młody mężczyzna, krzyczy z zaskoczenia. Pozostali – z przerażenia, gdyż widzą swe twarze pokryte nagłym trądem. Młodzieniec jest nietknięty.
Sługa rzuca się do stóp Jezusa, który odsuwa się jak wszyscy – nawet żołnierze – i oddala się, biorąc za rękę młodego Abla, aby się nie zaraził blisko trzech trędowatych. Sługa krzyczy:
«Nie! Nie! Przebacz! Jestem trędowaty! To oni mi zapłacili, żebym opóźnił pana aż do wieczora, aby go uderzyć na opustoszałej drodze. Kazali mi zdjąć podkowę mułowi. Pouczyli mnie, jak mam kłamać, mówiąc, że poszedłem przodem... Tymczasem ja byłem z nimi, aby go zabić i powiem, dlaczego to uczynili. Bo Joel zauważył, że Jakub kochał jego młodą żonę, i dlatego że Aser pragnął matki Abla, a ona go odtrąciła. Zawarli układ, żeby się pozbyć równocześnie Joela i Abla, żeby się rozkoszować niewiastami. Wyznałem. Zdejmij ze mnie trąd, odejmij go! Ablu, ty jesteś dobry, proś za mną!»
«Idź do matki. Niech wychodząc z omdlenia ujrzy twoją twarz i powróci do spokojnego życia. A wy... Wam musiałbym powiedzieć: “Niech wam się stanie tak, jak uczyniliście”. I to byłaby sprawiedliwość ludzka. Ale Ja was oddaję nadprzyrodzonej pokucie. Trąd, który was przeraża, chroni was przed zabiciem, jak na to zasłużyliście. Ludu Betlejem, rozstąpcie się, rozstąpcie się jak wody morza, żeby im pozwolić odejść do ich długo trwającego więzienia. Straszliwego więzienia! Okrutniejszego niż nagła śmierć. Ale to jest litość Boża, która daje im możność okazania żalu, jeśli tego chcą. Idźcie!»
Tłum przywiera do murów, żeby zrobić miejsce pośrodku drogi. Trzej, pokryci trądem [tak mocno,] jakby byli chorzy od lat, odchodzą jeden za drugim, ku górze. W ciszy zapadającego zmierzchu i [wywołanej] zamilknięciem wszelkich głosów ptaków oraz czworonogów słychać ich płacz.
«Oczyśćcie drogę dużą ilością wody, a najpierw opalcie ją ogniem. A wy, żołnierze, donieście, że sprawiedliwości stało się zadość – i to zgodnie z najdoskonalszym prawem Mojżesza.»
Jezus zamierza odejść w stronę Matki i Marii Alfeuszowej, które nadal pomagają kobiecie powoli powracającej do przytomności. Syn głaszcze jej zlodowaciałe ręce i całuje. Lud Betlejem, z szacunkiem zmieszanym z bojaźnią, prosi: «Mów do nas, Panie. Ty naprawdę jesteś potężny. Jesteś z pewnością Tym, o którym mówił człowiek, przechodzący tu i głoszący Mesjasza.»
«Będę przemawiał w nocy, przy owczarni pasterzy. Na razie idę dopomóc matce odzyskać siły.»
Idzie do kobiety, siedzącej na kolanach Marii Alfeuszowej. Przytomnieje coraz bardziej, patrząc na serdeczne oblicze Maryi, która się do niej uśmiecha. Niewiele rozumie aż do chwili, gdy jej wzrok pada na hebanową czuprynę syna, pochylonego nad jej drżącymi rękoma. Pyta:
«Ja też umarłam? To Limb?»
«Nie, niewiasto. To ziemia. To twój syn, ocalony od śmierci. A Ten – to Mój Syn, Zbawiciel.»
Pierwszy odruch niewiasty jest czysto ludzki. Zbiera siły i wychyla się do przodu, żeby ująć głowę pochylonego syna. Widzi go całego i zdrowego, całuje go gwałtownie, płacze, śmieje się, przypominając sobie wszelkie imiona, jakimi nazywała go, kiedy był mały, aby wyrazić swą radość.
«Tak, mamo, tak. Ale teraz, spójrz, nie na mnie, lecz na Niego. On mnie ocalił. Błogosław Pana.»
Niewiasta jeszcze zbyt słaba, żeby się podnieść albo uklęknąć, wyciąga drżące i krwawiące jeszcze ręce. Ujmuje dłoń Jezusa, okrywając ją pocałunkami i łzami. Jezus kładzie jej lewą rękę na głowie, mówiąc:
«Bądź szczęśliwa. Trwaj w pokoju i bądź zawsze dobra. I ty także, Ablu.»
«Nie, mój Panie. Moje życie i życie mojego syna należą do Ciebie, bo nas ocaliłeś. Pozwól mu iść z uczniami, jak tego pragnął, odkąd tu przybyli. Daję Ci go z wielką radością i proszę, żebyś mi też pozwolił iść, żeby służyć jemu i sługom Boga.»
«A twój dom?»
«O! Panie! Czy ktoś, kto powtórnie rodzi się do życia, może mieć uczucia, jakie miał, zanim umarł? Dzięki Tobie Mirta wyszła ze śmierci i z piekła. W tej osadzie mogłabym dojść do znienawidzenia tych, którzy dręczyli mnie w moim dziecku. A Ty głosisz miłość, wiem to. Pozwól więc biednej Mircie kochać Jedynego, który zasługuje na miłość, Jego posłannictwo i Jego sługi. Teraz jestem jeszcze wyczerpana i nie mogę iść za Tobą. Ale kiedy tylko będę mogła, pozwól mi, Panie. Pójdę za Tobą i będę blisko mojego Abla...»
«Pójdziesz za twym synem, a z nim za Mną. Bądź szczęśliwa. Trwaj teraz w pokoju. Z Moim pokojem. Żegnaj.»
W czasie gdy niewiasta podtrzymywana przez syna i kilka litościwych osób wraca do domu, Jezus z pasterzami, apostołami, Matką i Marią Alfeuszową wychodzi z osady i udaje się do owczarni usytuowanej na krańcu drogi kończącej się w polach...
...Rozpalono wielkie ognisko dla oświetlenia [miejsca] spotkania. Siedząc półkolem na łąkach wielu ludzi czeka, aż Jezus zacznie mówić. Oczekując, rozprawiają o wydarzeniach dnia. Abel jest tam także z wieloma osobami, które wyrażają swą radość i stwierdzają, że wszyscy wierzyli w jego niewinność.
«A jednak byliście gotowi mnie zabić! Nawet ty, którego pozdrowiłem we drzwiach mojego domu w godzinie, gdy zabijano Joela – nie może się powstrzymać od wyrażenia swej uwagi młodzieniec. I dodaje: – Ale ja wybaczam ci w imię Jezusa.»
A oto z owczarni idzie do nich Jezus, wysoki, odziany w biel, otoczony przez apostołów. Za Nim podążają pasterze i niewiasty.
«Pokój wam wszystkim. Jeśli Moje przybycie pomogło ustanowić pośród was Królestwo Boże, to niech będzie błogosławiony Pan. Jeśli Moje przybycie przyczyniło się do rozbłyśnięcia niewinności, niech będzie błogosławiony Pan. Jeśli przybyłem na czas, żeby przeszkodzić zabójstwu i dać trzem winnym możliwość ocalenia siebie, niech będzie błogosławiony Pan. Dzień ten skłania nas do rozmyślania nad wieloma sprawami. Będziemy je rozważać w czasie zapadającej nocy, kiedy ciemność ogarnie radość dwóch serc i wyrzuty sumienia trzech innych. Swoimi mrokami okrywa ona – jak wstydliwą zasłoną – łzy radości pierwszych i palące łzy drugich. Jednak Bóg je widzi.
Istnieje skłonność, by mieć za nic lub za coś zbędnego to, co Bóg dał przez Prawo. W Izraelu Prawo dane przez Boga jest pozornie bardzo zachowywane. W rzeczywistości jednak tak nie jest. Bada się to Prawo, [niby] przesadnie je czci, rozdziera się [je przez drobiazgową analizę] aż do zadania mu w końcu śmierci, z powodu tortur małostkowych subtelności. Ono jest w Izraelu, jednak jak zmumifikowany trup, w którym nie ma życia, oddechu, krążenia krwi, chociaż wygląda jak ktoś, kto znieruchomiał z powodu snu. Tak właśnie Prawo nie ma życia, oddechu, krwi w zbyt wielu, w zbyt wielu, w zbyt wielu sercach. Na mumii można kłaść różne przedmioty, szaty, nawet śmieci, jeśli się chce, a ona nie buntuje się, bo nie ma [w niej] życia. Tak samo zbyt wielu robi z Prawa podnóżek, podpórkę, wysypisko dla swoich odpadków, mając pewność, że ono się nie zbuntuje w ich sumieniach, gdyż – według nich – jest martwe.
Mógłbym porównać wielką część Izraela do skamieniałych lasów, które widać rozsiane w dolinie Nilu i na pustyni egipskiej. Były [niegdyś] lasami i to lasami z żywymi drzewami, ożywionymi sokami, szumiącymi w słońcu, o pięknym ulistnieniu, kwiatach i owocach. Czyniły z miejsca, w którym się wznosiły, mały ziemski raj, cenny dla człowieka i zwierząt. Zapominano o przygnębiającej suszy pustyni, o palącym pragnieniu wywoływanym w człowieku przez piasek, który wnika rozpalonymi ziarenkami do gardła. Zapominali o bezlitosnym słońcu, które w krótkim czasie wysusza trupy, oczyszczając je z mięsa, spalając ciała na proch i pozostawiając leżące, między zagłębieniami piasków, liczne szkielety, oczyszczone jak przez starannego pracownika. [Ludzie i zwierzęta] zapominali o wszystkim w zielonym cieniu leśnym, szumiącym, bogatym w wodę i w owoce krzepiące, pocieszające, dodające odwagi dla nowych wędrówek.
Potem z niewiadomej przyczyny, jakby [z powodu] przekleństwa lasy te nie tylko wyschły, [lecz skamieniały]. [Zazwyczaj] drzewa po obumarciu służą jeszcze jako drewno w paleniskach człowieka lub jako pochodnie do rozjaśniania [ciemności] nocy, do przepędzania dzikich zwierząt i usuwania wilgoci nocy przez wędrowców oddalonych od osad. Te zaś drzewa nie służyły jako drewno [do wykorzystania]. One stały się kamieniami. Skamieniały. Wydaje się, że krzemionka, jakby przez czary, wyszła z ziemi: od korzeni do pnia, do gałęzi, do liści. Potem wiatry połamały najsłabsze gałęzie, które stały się podobne do alabastru – twarde zarazem i miękkie. Jednak gałęzie największe są tam, na mocnych pniach drzew, dla zmylenia zmęczonych karawan. W oślepiających odbiciach słonecznych [promieni] lub w widmowym świetle księżyca widzą, jak się wyłaniają cienie pni. Wznoszą się na równinach lub w głębi dolin. Wodę widać tam tylko w okresach obfitych przyborów. Szukając z lękiem kryjówki, czegoś do posilenia się, źródła, świeżych owoców, oczyma zmęczonymi od słońca odbijającego się na piaskach i nie mając niczego do ochrony, karawaniarze rzucają się ku lasom - widmom. Prawdziwe zjawy! Złudne pozory żywych ciał... a naprawdę – obecność rzeczy martwych.
Widziałem je. Choć byłem tylko nieco większy niż niemowlę, zachowałem to [wtedy] w pamięci jako jedną z najsmutniejszych rzeczy na ziemi. Takimi wydawały Mi się, dopóki nie dotknąłem, nie zmierzyłem, nie zważyłem tego, co całkowicie smutne na tej ziemi, bo zupełnie umarłe: rzeczy niematerialne, to znaczy [martwe] cnoty oraz umarłe dusze. Cnoty [są] martwe w duszach, a dusze są martwe, gdyż się zabiły.
Prawo istnieje w Izraelu, lecz jest w nim jak drzewa skamieniałe na pustyni: stało się krzemionką, [czymś] martwym. Złudą. To coś skazanego na zepsucie się, bo jest bezużyteczne. Nawet szkodliwe [jak skamieniałe drzewa], gdyż wywołuje złudzenia. Przyciągając oddala od prawdziwych oaz; sprawia, że umiera się z głodu, z pragnienia, z rozpaczy; pociąga ku swej śmierci. To, co umarłe, przyciąga innych ku śmierci, jak czyta się w pewnych pogańskich mitycznych opowiadaniach.
Dziś ujrzeliście przykład tego, czym jest Prawo ograniczone do stanu kamienia w duszy, która także stała się kamieniem. To źródło wszelkiego rodzaju grzechów i nieszczęść. Niech wam to pomoże, abyście umieli żyć i abyście umieli ożywiać w sobie w pełni Prawo, które Ja oświetlam promieniami miłosierdzia.
Jest głęboka noc. Patrzą na nas gwiazdy, a Bóg wraz z nimi. Podnieście oczy ku gwieździstemu niebu, a waszego ducha wznieście ku Bogu. I nie krytykując nieszczęśliwych, których Bóg już ukarał – bez pychy, że wy nie popełniliście ich grzechu – obiecajcie Bogu i samym sobie, że nie popadniecie w wysuszenie jak te przeklęte drzewa pustyni i dolin Egiptu. Pokój niech będzie z wami.»
Błogosławi ich, a potem odchodzi ku dużej owczarni otoczonej prymitywnymi szopami, w których pasterze rozrzucili sporą warstwę siana, aby służyło za posłania dla sług Pańskich.