Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

78. NA RÓWNINIE, W DRODZE DO ASKALONU

Napisane 12 lipca 1945. A, 5633-5640

Równinę zalewa słońce. Rozpala dojrzałą pszenicę i wydobywa z niej zapach przypominający już chleb. Pachnie słońce, pranie, zbiory, lato.

Jezus idzie przez pola. Dzień jest upalny. Okolica opustoszała. Nie widać nikogo na polach. Tylko dojrzałe kłosy, tu i tam – drzewa. Słońce, zboża, ptaki, jaszczurki, pasma zielone i nieruchome w spokojnym powietrzu – oto, co znajduje się wokół Jezusa. Z jednej strony głównej drogi, którą idzie Jezus – wstęgi zakurzonej i oślepiającej między falującymi zbożami – jest maleńka wioska, z drugiej – gospodarstwo. Nic więcej.

Wszyscy idą w ciszy, zgrzani. Zdjęli płaszcze, ale z pewnością cierpią pod szatami z wełny, choćby i lekkimi. Tylko Jezus i dwóch kuzynów oraz Judasz Iskariota są ubrani w len czy w płótno konopne. Zapewne szata Jezusa i Iskarioty jest z lnu białego; inne, synów Alfeusza – z powodu swej spoistości – wydają mi się cięższe niż lniane. Są też ubarwione na kolor ciemnej kości słoniowej, właśnie tak jak nie wybielone płótno z konopi. Inni są [ubrani] jak zwykle. Idą, wycierając pot lnianym płótnem służącym za nakrycie głowy. Zatrzymują się w tym zbawiennym cieniu i piją chciwie z manierek.

«Jest gorąca, jakby ją wyciągnięto z pieca» – zrzędzi Piotr.

«Gdyby tu było przynajmniej źródełko. Ale nic, nic!» – wzdycha Bartłomiej.

«Za chwilę nie będę miał już wody.»

«Gotów byłbym rzec, że lepsze są góry» – jęczy Jakub, syn Zebedeusza, przekrwiony od upału.

«Najlepsza ze wszystkiego jest łódź. Chłodna, spokojna, czysta, ach!» – serce Piotra podąża ku jezioru i łodzi.

«Macie wszyscy rację. Ale grzesznicy są zarówno w górach jak i na równinie. Gdybym nie został przepędzony znad “Pięknej Rzeki” i gdyby nie deptano Mi po piętach, przyszedłbym tu w miesiącach Tebet i Szebat... Wkrótce będziemy na wybrzeżu morza. Powietrze chłodzi tam wiatr od morza» – pociesza Jezus.

«Ech! Tego pragniemy. Tu wydajemy się umierającymi szczupakami. Ale jak to robią zboża, że są tak piękne, skoro nie ma wody?» – pyta Piotr.

«Istnieją wody podziemne. Utrzymują w wilgoci glebę» – wyjaśnia Jezus.

«Lepiej byłoby, gdyby były na powierzchni, zamiast pod spodem. Co mi z tego, że są w głębi? Nie jestem przecież korzeniem» – mówi porywczo Piotr, rozśmieszając wszystkich.

Potem Juda Tadeusz poważnieje i mówi:

«Egoistyczna jest ziemia – podobnie jak i dusze – i jest podobnie wysuszona. Gdyby nam pozwolono zostać w tamtej wiosce i spędzić szabat, mielibyśmy cień, wodę, spoczynek. Ale nas wypędzono...»

«Mielibyśmy też jedzenie. A tu nawet tego. Chce mi się jeść. Żeby choć były owoce! Drzewa owocowe są blisko domów. I kto tam pójdzie? Jeśli wszyscy mają takie same humory jak tamci...» – mówi Tomasz, pokazując wioskę pozostawioną z tyłu, na wschodzie.

«Weź moje jedzenie. Nigdy nie chce mi się bardzo jeść» – mówi Zelota.

«Weźcie także Moje. Niech je ten, kto jest najbardziej głodny» – mówi Jezus.

Niewiele jest jedzenia oddanego przez Jezusa, Zelotę i Natanaela i wyrażają to przerażone oczy Tomasza oraz [innych] młodych. Ale milczą, posilając się mikroskopijnymi porcjami. Zelota, cierpliwy, idzie w stronę miejsca, gdzie pas zieleni na wypalonej ziemi każe przypuszczać, że istnieje wilgoć. Rzeczywiście jest tam strużka wody na dnie piaszczystego koryta: stróżka skazana na zniknięcie w niedługim czasie. Woła do oddalonych, aby przyszli do tego wytchnienia. Wszyscy przybywają pospiesznie, idąc w zbawiennym cieniu szeregu drzew rosnących na brzegach niemal wyschniętego strumyczka. Tam mogą ochłodzić zakurzone nogi, obmyć spoconą twarz, a przedtem napełnić wypróżnione już manierki. Zostawiają je w wodzie, tam gdzie jest cień, dla ich ochłodzenia. Siadają u stóp jednego drzewa i drzemią, zmęczeni. Jezus patrzy na nich z miłością i współczuciem. Potrząsa głową. Widzi to Zelota, który poszedł jeszcze się napić, i pyta Go:

«Co Ci jest, Nauczycielu?»

Jezus wstaje i idzie do Zeloty. Obejmuje go ramieniem, prowadząc w stronę innego drzewa, ze słowami:

«Co Mi jest? Niepokoi Mnie wasze zmęczenie. Gdybym nie wiedział, co teraz z wami robię, nie miałbym spokoju, narażając was na takie niewygody.»

«Niewygody? Nie, Nauczycielu! To nasza radość. Wszystko znika, gdy idziemy z Tobą. Jesteśmy wszyscy szczęśliwi, wierz w to. Nie ma tęsknoty, nie, jest...»

«Zamilknij, Szymonie. Ludzka natura krzyczy także w dobrych. I po ludzku rzecz biorąc macie rację, krzycząc. Wyrwałem was z domów, z rodzin, oderwałem od waszych spraw i poszliście, myśląc, że zupełnie czym innym będzie podążanie za Mną... Ale wasz obecny krzyk, wewnętrzne wołanie uspokoi się któregoś dnia. Wtedy zrozumiecie, że było pięknie iść przez mgły i błota, w kurzu i upale... prześladowani, spragnieni, zmęczeni, pozbawieni jedzenia... iść za Nauczycielem odrzucanym, nie lubianym, prześladowanym... i jeszcze o wiele więcej... Wszystko wyda się wam wtedy piękne. Bo wtedy inaczej będziecie myśleć i wszystko zobaczycie w innym świetle. I będziecie Mnie błogosławić, że poprowadziłem was Moją trudną drogą...»

«Jesteś smutny, Nauczycielu. Świat usprawiedliwia Twój smutek. Ale my – nie. My wszyscy jesteśmy zadowoleni...»

«Wszyscy? Jesteś tego pewien?»

«A Ty myślisz inaczej?»

«Tak, Szymonie. Inaczej. Ty zawsze jesteś zadowolony. Ty zrozumiałeś. Wielu innych – nie. Spójrz na tych, którzy śpią. Czy wiesz, ile myśli roztrząsają nawet we śnie? A wszyscy ci, którzy są uczniami? Sądzisz, że będą wierni, aż wszystko zostanie wypełnione? Spójrz. Zabawmy się tak, jak z pewnością bawiłeś się i ty, gdy byłeś dzieckiem.»

I Jezus zrywa dmuchawiec w pełni rozkwitu, rosnący pośród kamieni. Podnosi go delikatnie do ust i dmucha. Dmuchawiec rozpada się na drobniutkie parasolki, które rozpraszają się w powietrzu, błąkając się, wyprostowane na małej łodyżce z jakby rozwiniętymi frędzelkami.

«Widzisz? Zobacz... Ile z nich spadło na Moją pierś, jakby się zakochały we Mnie? Policz je... Dwadzieścia trzy. Było ich przynajmniej trzy razy tyle. A inne? Zobacz. Jeden jeszcze frunie, inny już spadł, jakby z ociężałości; inny – pyszny, wznosi się, dumny ze swego srebrzystego pióropusza; inny wpada w błoto, które zrobiliśmy [wodą] z naszych naczyń. Tylko... Popatrz, popatrz... Nawet z dwudziestu trzech, które opadły na Moją pierś, siedem jeszcze spadło. Wystarcza [powiew] tego lecącego szerszenia, żeby odfrunęły!... Czego się bały? Co je oczarowało? Może [bały się] żądła lub [zostały oczarowane] przez jego błękitne kolory, czerń i żółć, wygląd powabny, tęczowe skrzydła... Odfrunęły... Za złudnym pięknem... Szymonie, tak będzie z Moimi uczniami. Odejdą, jeden z powodu rozdrażnienia, drugi przez niestałość, inny przez ociężałość, inny z powodu pychy, inny przez lekkomyślność, inny przez pragnienie błota, inny ze strachu, a jeszcze inny z powodu naiwności. Sądzisz, że wszystkich, którzy teraz mówią Mi: “Idę z Tobą”, znajdę w decydującej godzinie Mojej misji przy Moim boku? Było zapewne więcej niż siedemdziesiąt małych pióropuszy dmuchawca, które stworzył Mój Ojciec... a teraz, na Mojej piersi, jest ich tylko siedem, bo inne odfrunęły z powodu podmuchu wiatru, który pociągnął za sobą pręciki najlżejsze. Tak będzie... I zastanawiam się, jakie walki toczą się w was, aby pozostać Mi wiernymi... Chodź, Szymonie. Chodźmy zobaczyć te ważki, które tańczą na wodzie. Chyba że wolisz odpocząć...»

«Nie, Nauczycielu. Twoje słowa mnie zasmuciły. Ale mam nadzieję, że nie porzuci Cię trędowaty, którego uzdrowiłeś, prześladowany, któremu przywróciłeś szacunek, samotny, któremu dałeś towarzyszkę, stęskniony za uczuciami, któremu otwarłeś Niebo i świat, ażeby znalazł i okazywał miłość... Nauczycielu... Co myślisz o Judaszu? W ubiegłym roku płakałeś przy mnie przez niego. Potem... Nie wiem... Nauczycielu, zostaw te dwie ważki, popatrz na mnie, posłuchaj. Nie powiedziałbym tego nikomu. Ani towarzyszom, ani przyjaciołom. Ale Tobie – tak. Nie udaje mi się kochać Judasza. Wyznaję to. On odpycha moje pragnienie miłowania go. Nie okazuje mi lekceważenia, nie, bo nawet pochlebia staremu Zelocie, w którym wyczuwa kogoś bardziej doświadczonego od pozostałych, pod względem znajomości ludzi. Ale ma swój sposób postępowania. Czy wydaje Ci się szczery? Powiedz mi to.»

Jezus milczy przez jakiś czas, jakby oczarowany dwoma ważkami, które spoczywają na powierzchni wody. Swoimi mieniącymi się skrzydełkami tworzą maleńką tęczę, cenną tęczę, która służy przyciągnięciu zaciekawionej muszki, niszczonej zaraz przez jedno z tych łapczywych żyjątek. Porywa je z kolei, w locie, czająca się ropucha czy żaba i pożera [ważki] razem z zabitą muszką.

Jezus porusza się, podnosi, bo prawie leżał, przyglądając się małym dramatom natury, i mówi:

«Tak to jest. Ważka ma swoje silne szczęki, aby żywić się roślinami, i silne skrzydła, ażeby zabijać muszki. Żaba zaś ma szerokie gardło, aby połykać ważki. Każdy ma swoje i swoim się posługuje. Chodźmy, Szymonie. Pozostali się budzą.»

«Nie odpowiedziałeś mi, Panie. Nie chciałeś tego zrobić.»

«Ależ odpowiedziałem ci! Mój stary mędrcu, rozważaj, a znajdziesz...»

Jezus ponownie idzie w górę brzegiem i podchodzi do uczniów, którzy budzą się i szukają Go.


   

Przekład: "Vox Domini"