Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
53. Z EZDRELONU DO EN-GANNIM.
PRZEJŚCIE PRZEZ MAGEDDO
Napisane 17 czerwca 1945. A, 5362-5370
«Panie, ta góra, to Karmel?» – dopytuje się kuzyn Jakub.
«Tak, bracie. To łańcuch gór Karmel, a najwyższy szczyt nosi jego imię.»
«Z tamtego miejsca świat musi być piękny. Byłeś tam kiedyś?»
«Jeden raz. Byłem sam. To było na początku Mojego nauczania. U stóp tej góry uzdrowiłem Mojego pierwszego trędowatego. Pójdziemy tam jednak razem, aby przyzywać Eliasza...»
«Dziękuję, Jezu. Zrozumiałeś mnie, jak zwykle.»
«I jak zawsze doskonalę cię, Jakubie.»
«Dlaczego?»
«Powód jest zapisany w Niebiosach.»
«Nie powiesz mi tego, Bracie, Ty, który czytasz w Niebiosach?»
Jezus i Jakub idą obok siebie i jedynie mały Jabes, którego Jezus trzyma cały czas za rękę, może usłyszeć zwierzenia kuzynów, którzy uśmiechają się, patrząc sobie w oczy.
Jezus kładzie rękę na ramionach Jakuba, aby przyciągnąć go jeszcze bliżej, i pyta go:
«Naprawdę chcesz wiedzieć? Dobrze więc, odpowiem ci zagadką, a kiedy znajdziesz do niej klucz, staniesz się mędrcem. Posłuchaj: Fałszywi prorocy zgromadzili się na górze Karmel. Przyszedł Eliasz i rzekł do ludu: ‘Dopókiż będziecie chwiać się na obie strony? Jeżeli Pan jest Bogiem, Jemu służcie, a jeżeli Baal jest Bogiem, to idźcie za nim.’ Lud mu nie odpowiedział. Wtedy Eliasz mówił dalej: ‘Z proroków Pana ocalałem tylko ja jeden’ i jedyną siłą tego, kto był sam, był jego krzyk: ‘Wysłuchaj mnie, Panie Boże, i na nowo nawróć ich serca’. Wtedy spadł ogień Pana i pochłonął ofiarę. Zgaduj, bracie.»
Jakub zastanawia się z pochyloną głową, a Jezus patrzy na niego z uśmiechem. Idą tak kilka metrów, potem Jakub mówi:
«To odnosi się do Eliasza czy do mojej przyszłości?»
«Oczywiście do twojej przyszłości...»
Jakub rozmyśla jeszcze, a potem szepcze:
«Czy będę przeznaczony do tego, by zapraszać Izraela do podążania w prawdzie jedną drogą? Czy zostanę powołany do tego, by jako jedyny pozostać w Izraelu? Jeśli tak, chcesz powiedzieć, że inni będą prześladowani i rozproszeni i że... i że... będę Ciebie prosił o nawrócenie tego ludu... jakbym był kapłanem... jakbym był... ofiarą... Jednak jeśli to tak jest, rozpal mnie już teraz, Jezu...»
«Już jesteś [rozpalony ogniem]. Zostaniesz uniesiony Ogniem, jak Eliasz. To dlatego pójdziemy Ja i ty, sami, pomówić na górę Karmel.»
«Kiedy? Po święcie Paschy?»
«Po pewnym święcie Paschy, tak, a wtedy powiem ci bardzo wiele...»
Piękny strumyk – szybko zdążający ku morzu, napełniony wiosennymi deszczami i topniejącym śniegiem – zatrzymuje ich marsz. Piotr dobiega i mówi:
«Most jest bardziej w górze, tam gdzie prowadzi droga z Ptolemaidy do En-Gannim...»
Jezus posłusznie zawraca i przechodzi przez wodę po solidnym kamiennym moście. Zaraz potem ukazują się inne małe góry i wzniesienia, lecz niewiele znaczące.
«Czy przybędziemy wieczorem do En-Gannim?» – pyta Filip.
«Z pewnością. Lecz... teraz mamy małego. Czy jesteś zmęczony, Jabesie? – pyta z miłością Jezus – Bądź szczery jak anioł.»
«Trochę, Panie, ale zrobię wysiłek, by iść dalej.»
«To dziecko jest osłabione» – mówi mąż z Endor swym gardłowym głosem.
«Oczywiście! – wykrzykuje Piotr – Z powodu formy życia, które prowadzi od kilku miesięcy! Chodź, wezmę cię na ręce.»
«O, nie, panie! Nie trudź się. Jeszcze mogę iść.»
«Chodź, chodź. Z pewnością nie jesteś ciężki. Wydajesz się źle odżywionym ptaszkiem» – Piotr bierze go “na barana” na swe barczyste ramiona i podtrzymuje za nogi.
Idą teraz szybko, bo słońce pali i zachęca do przyspieszenia kroku w kierunku zacienionych wzgórz. Zatrzymują się w wiosce, którą nazywają – jak słyszę – Mageddo. Pragną coś zjeść i odpocząć przy orzeźwiającym źródle, bardzo hałaśliwym z powodu ilości wody, jaka wlewa się do zbiornika z ciemnego kamienia. Nikt z wioski nie zajmuje się podróżnymi, nieznanymi pośród wielu innych pielgrzymów bardziej lub mniej zamożnych, którzy zdążają pieszo, na ośle albo na mule ku Jerozolimie na Paschę. Nastrój jest już świąteczny. Wiele dzieci znajduje się pomiędzy podróżnymi – bardzo radosne na myśl o ceremonii ich dojrzałości.
Dwóch małych chłopców, bogatych z wyglądu, przychodzi pobawić się przy studni, podczas gdy Jabes znajduje się tam z Piotrem, który zabiera go wszędzie ze sobą, przyciągając go tysiącem drobnych rzeczy. Pytają go:
«Ty też idziesz tam, by zostać synem Prawa?»
Jabes odpowiada nieśmiało: «Tak.»
Kryje się prawie cały za Piotrem.
«To twój ojciec? Jesteś biedny, prawda?»
«Tak, jestem biedny.»
Dwaj chłopcy, być może synowie faryzeuszów, stwierdzają z ironią i zaciekawieniem: «To widać.»
Rzeczywiście, to widać... Jego małe ubranko jest bardzo nędzne! Być może dziecko urosło, ale choć podwinięcie jego szaty w kolorze kasztanowym – który wypłowiał z powodu zmienności pogody – zostało już sprute, to jednak dochodzi ona zaledwie do połowy jego małych, opalonych nóg. Nie osłania więc stóp mizernie obutych w parę zdeformowanych sandałów związanych sznurowadłami, które muszą zadawać mu ból.
Chłopcy – bezlitośni z powodu egoizmu właściwego licznym dzieciom i z powodu okrucieństwa cechującego dzieci, które nie są zbyt dobre – mówią:
«O! Zatem nie będziesz miał nowego ubrania na twoje święto! My, przeciwnie!... Prawda, Joachimie? Ja będę miał całe czerwone i taki sam płaszcz. On – w kolorze niebieskim i będziemy mieć sandały ze srebrnymi zapinkami i kosztowny pas i talet, podtrzymywany złotą blaszką...»
«...i serce z kamienia. Mówię to wam! – wykrzykuje Piotr, który właśnie skończył myć sobie nogi i napełnia wodą wszystkie manierki. – Nie jesteście dobrzy! Ceremonia i strój nic nie są warte, jeśli serce nie jest dobre. Ja wolę moje dziecko. Zejdźcie z drogi, pyszałki! Idźcie do bogatych, a szanujcie tych, którzy są biedni i uczciwi. Chodź, Jabesie! Ta woda jest dobra dla utrudzonych nóg. Chodź, umyję ci je. Potem lepiej ci się pomaszeruje. O! Te sznurowadła, jak cię pokaleczyły! Nie możesz już dalej iść. Poniosę cię na rękach aż do En-Gannim. Tam znajdę sprzedawcę i kupię ci parę nowych sandałów.»
I Piotr myje i ociera małe nóżki, które od dawna nie doświadczyły podobnych pieszczot. Chłopiec patrzy na niego, waha się, lecz potem pochyla się nad człowiekiem, który zakłada mu sandały. Obejmuje go wychudzonymi ramionami i mówi, całując siwe włosy:
«Jaki ty jesteś dobry!»
Piotr jest wzruszony. Siada na wilgotnej ziemi. Bierze dziecko na kolana i mówi:
«W takim razie mów do mnie: “ojcze”.»
To urzekający widok. Jezus podchodzi z innymi, lecz przedtem dwóch małych ciekawskich pyszałków, stojących tam jeszcze, pyta:
«Więc to nie jest twój ojciec?»
«On jest dla mnie ojcem i matką» – mówi Jabes pewnym głosem.
«Tak, kochany! Dobrze powiedziałeś: ojcem i matką. I, moi drodzy mali panowie, zapewniam was, że nie pójdzie źle odziany na ceremonię. On także będzie miał szatę jak król, tak czerwoną jak płomień i pas zielony jak trawa, i talet biały jak śnieg.»
Choć ten zestaw nie jest zbyt harmonijny, zaskakuje dwóch pyszałków. Rzucają się do ucieczki.
«Cóż porabiasz, Szymonie, w tej wodzie?» – pyta Jezus z uśmiechem.
«W wodzie? Ach, tak! Teraz zauważyłem. Co robię? Doprowadzam do porządku baranka o niewinnym sercu. O, Nauczycielu! Nauczycielu! Dobrze, chodźmy. Pozwól mi jednak troszczyć się o tego malca. Później go oddam, ale dopóki nie jest prawdziwym Izraelitą, należy do mnie.»
«Ależ tak! Później zawsze będziesz jego opiekunem jak stary ojciec. Zgoda? Chodźmy, aby dojść wieczorem do En-Gannim, a nie zmęczyć zbytnio dziecka.»
«Poniosę je. Waży mniej niż sieć. Nie może iść w tych zniszczonych sandałach. Chodź.»
Piotr, obarczony małym chłopcem, radośnie podejmuje marsz. Jest coraz więcej cienia pośród zagajników różnych drzew owocowych. Wchodzą na wzgórza łagodnie się wznoszące, skąd widać urodzajną Równinę Ezdrelońską.
Oto dochodzą do okolic En-Gannim. To musiało być piękne małe miasteczko dobrze zaopatrzone w wodę, dochodzącą doń ze wzgórz przez nadziemny akwedukt. Bez wątpienia zbudowali go Rzymianie. Nadjeżdżający oddział żołnierzy zmusza ich do zejścia z drogi, którą tu, w okolicach miasta, pokrywa bruk. Zgromadził się na nim kurz i odpadki z drogi, która nigdy nie zaznała żadnego pociągnięcia miotłą.
«Witaj, Nauczycielu! Ty tutaj?» – woła Publiusz Kwintylianus, zsiadając z konia i podchodząc do Jezusa. Szczerze się uśmiecha, trzymając konia za uzdę. Żołnierze stają, towarzysząc w postoju dowódcy.
«Zdążam do Jerozolimy na Paschę.»
«Ja też. Umacnia się garnizon na święta, bo i Poncjusz Piłat przybywa do miasta, w czasie ich trwania, i jest tu Klaudia. Eskortujemy ją. Drogi są tak mało bezpieczne! Orły przeganiają szakale» – mówi żołnierz śmiejąc się i patrzy na Jezusa. Potem mówi dalej łagodnie:
«W tym roku podwojony garnizon, aby strzec tego odrażającego Antypasa. Jest wiele niezadowolenia z powodu uwięzienia Proroka. Niezadowolenie w Izraelu i... w konsekwencji niezadowolenie pośród nas. Ale... pomyśleliśmy już o tym, by do uszu Arcykapłana i jego wspólników doszedł mały życzliwy dźwięk... fletów.»
Kończy ściszonym głosem:
«Idź bezpiecznie. Wszyscy schowali pazury. Cha! Cha! Boją się nas. Wystarczy zakaszleć, by sobie głos przeczyścić, a oni biorą to za ryk. Czy przemówisz w Jerozolimie? Przyjdź do Pretorium. Klaudia mówi o Tobie jako o wielkim filozofie. To jest dla Ciebie dobre, bo prawdziwym prokonsulem jest... Klaudia.»
Rozgląda się. Dostrzega Piotra – obarczonego, czerwonego, spoconego:
«A to dziecko?»
«Sierota. Wziąłem go ze Sobą.»
«Ależ Twój człowiek jest zbyt zmęczony! Mały, czy bałbyś się zrobić kilka kroków na koniu? Posadzę cię na mojej chlamidzie. Pojedziemy powoli. Potem posadzę cię znowu na tego... tego człowieka, kiedy dojedziemy do bram [miasta].»
Dziecko nie stawia oporu. Jest łagodne jak baranek i Publiusz wsiada razem z nim na konia. Gdy wydaje żołnierzom rozkaz, aby ruszali powoli, zauważa też człowieka z Endor:
«Ty tutaj?»
«Tak, ja. Zaprzestałem sprzedaży jajek Rzymianom, ale kury są tam jeszcze. Teraz jestem z Nauczycielem...»
«To dobrze dla ciebie! Znajdziesz więcej pociechy. Żegnaj, Nauczycielu! Czekam na Ciebie przy tamtych drzewach» – [mówi Publiusz] i spina konia ostrogą.
«Znasz go? On cię zna?» – wielu zadaje to pytanie Janowi z Endor.
«Tak, jako dostawcę kur. Na początku mnie nie znał. Jednak pewnego razu zostałem wezwany na posterunek do Nain, aby określić moje zyski, i on tam był. Od tego czasu, kiedy chodziłem zakupić książki lub narzędzia do Cezarei, zawsze mnie pozdrawiał. Nazywał mnie Cyklopem lub Diogenesem. Nie jest zły i choć nienawidzę Rzymian nie obrażałem go, bo mógł mi oddać przysługę.
«Widzisz, Nauczycielu? Moja rozmowa z centurionem w Kafarnaum odniosła skutek. Teraz mogę spokojniej udać się w dalszą drogę» – stwierdza Piotr.
Dochodzą do drzew. W ich cieniu oddział zsiadł z koni.
«Oddaję ci dziecko. Czy masz dla Mnie jakieś polecenia, Nauczycielu?»
«Nie, Publiuszu. Niech Bóg objawi się tobie.»
«Żegnaj» – [mówi żołnierz] i wsiada na konia. Rusza, a za nim podąża jego oddział – z wielkim hałasem zbroi i podkutych kopyt.
Wchodzą do miasta. Piotr w towarzystwie swego małego przyjaciela idzie mu kupić sandały.
«Ten człowiek umiera z pragnienia posiadania syna – mówi Zelota i dodaje: – I ma rację.»
«Dam wam ich tysiące. Teraz chodźmy szukać schronienia, aby móc jutro o świcie ruszyć w dalszą drogę.»