Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

26. PIERWSZE KAZANIE

SZYMONA ZELOTY I JANA

Napisane 18 maja 1945. A, 5061-5077

Jezus, po zejściu do połowy zbocza, znajduje wielką liczbę uczniów i mnóstwo innych ludzi, którzy stopniowo przyłączyli się do nich. Przywiodło ich w to odosobnione miejsce pragnienie cudów i chęć usłyszenia słów Jezusa. Z całą pewnością przybyli tu, idąc za wskazaniami ludzi lub za własnym duchowym natchnieniem. Sądzę, że to aniołowie stróżowie przyprowadzili do Syna Bożego ludzi spragnionych Boga. Nie sądzę, aby to była wyobraźnia. Pomyślmy tylko, jak szybko i z jaką wytrwałą przebiegłością szatan przyprowadzał nieprzyjaciół do Boga i do Jego Słowa w chwilach, gdy duch demona ujawniał ludziom pozory błędu u Chrystusa. Można zatem myśleć, a nawet więcej: słusznie jest myśleć, że aniołowie nie byli niżsi od demonów i prowadzili do Chrystusa dusze nie będące pod wpływem demona.

Wszystkim ludziom, którzy oczekiwali bez znużenia i bez lęku, Jezus udziela pomocy cudami i słowami. Ileż cudów! Urodzaj podobny do zdobiącego górskie stoki. Błyskotliwe uzdrowienia jak cud dokonany na dziecku, które wydobyto straszliwie poparzone z palącej się słomy. Przyniesiono je na noszach: kupka spalonego ciała, jęczącego żałośnie pod przykryciem, w które je owinięto, tak straszliwy był widok oparzeń. Musiałoby umrzeć. Jezus uzdrawia je Swoim tchnieniem. Sprawia, że całkowicie znikają oparzenia. Dziecko wstaje zupełnie nagie i biegnie szczęśliwe do matki, która – płacząc z radości – głaszcze ciało całkowicie uzdrowione, bez śladów poparzenia. Całuje oczy, które uważała za wypalone, a które, przeciwnie, błyszczą i promienieją radością. Włosy są krótkie, jakby płomień je obciął bez zniszczenia.

[Inny] mały cud na kaszlącym starcu, który mówi:

«To nie ze względu na mnie, lecz muszę służyć za ojca tym małym sierotom i nie mogę pracować na roli z tą flegmą, zalegającą mi w gardle i duszącą...»

Potem niewidzialny, lecz pewny cud. Jezus powiedział:

«Pomiędzy wami jest ktoś, kto w duszy płacze, a nie ośmiela się powiedzieć: “Miej litość!”. Odpowiadam: “Niech będzie tak, jak prosisz. [Okazuję ci] całą litość, abyś wiedział, że jestem Miłosierdziem.” Mówię ci tylko: “Bądź wspaniałomyślny. Bądź ofiarny wobec Boga. Zerwij wszystkie więzy z przeszłością. Odczuwasz Boga, przyjdź więc z sercem wolnym, z całą miłością do Tego, którego odczuwasz.»

Kim jest w tłumie mężczyzna lub kobieta, do których odnoszą się te słowa, nie wiem. Jezus mówi jeszcze:

«Oni są Moimi apostołami. Oni są jak Chrystus, bowiem Ja ich wybrałem, aby takimi byli. Zwróćcie się do nich z ufnością. Nauczyli się ode Mnie wszystkiego, czego potrzebują wasze dusze...»

Apostołowie patrzą na Jezusa całkiem przerażeni. Lecz On się uśmiecha i ciągnie dalej:

«...i oni dadzą waszym duszom światło gwiazdy i świeżość rosy, żebyście przestali marnieć w ciemnościach. Potem Ja przyjdę i dam wam pełnię słońca i fal, całą mądrość dla uczynienia was silnymi i szczęśliwymi mocą radości nadprzyrodzonej. Pokój wam, dzieci. Czekają na Mnie inni, bardziej nieszczęśliwi i biedniejsi niż wy. Jednak nie zostawiam was samych. Zostawiam wam Moich apostołów. To tak jakbym pozostawiał Moje umiłowane dzieci pod opieką najczulszych i najpewniejszych karmicielek.»

Jezus czyni gest pożegnania i błogosławieństwa. Oddala się, przedzierając się przez tłum, który nie chce Go przepuścić. To wtedy dokonuje się ostatni cud na niskiej staruszce, na wpół sparaliżowanej, przyprowadzonej przez wnuka. Radośnie porusza prawym ramieniem, wcześniej nieruchomym, i krzyczy:

«Musnął mnie Swoim płaszczem przechodząc i jestem uzdrowiona! Nawet Go o to nie prosiłam, bo jestem stara... Jednak On ulitował się nad moim ukrytym pragnieniem. Swoim płaszczem, jego połą dotknął mojego chorego ramienia. Uzdrowił mnie! O! Jak wielkiego Syna ma nasz święty Dawid! Chwała Jego Mesjaszowi! Ale patrzcie! Patrzcie! Moja noga także jest uwolniona, podobnie jak ramię... O! Jakbym miała dwadzieścia lat!»

Napływ wielkiej liczby ludzi ku małej staruszce, która do utraty tchu wykrzykuje swe szczęście, sprawia, że Jezus może bez trudu się oddalić. Apostołowie idą za Nim. Kiedy znajdują się w miejscu opustoszałym – prawie na równinie, pośrodku gęstego wrzosowiska zstępującego w kierunku jeziora – zatrzymują się przez chwilę. Jezus odzywa się:

«Błogosławię was! Powróćcie do waszej pracy i wykonujcie ją, aż powrócę, jak powiedziałem.»

Piotr aż dotąd milczący wybucha:

«Ależ, mój Panie, co Ty zrobiłeś? Po co mówić, że posiadamy wszystko, czego dusze potrzebują? To prawda! Dałeś nam wiele, lecz jesteśmy głupi, przynajmniej ja, i... z tego, co mi dałeś, zostało mi niewiele, pozostało mi bardzo mało. To jak ktoś, kto po posiłku ma jeszcze w żołądku coś, co jest najcięższe. Reszty już nie ma.»

Jezus uśmiecha się szczerze:

«Gdzie jest więc reszta pożywienia?»

«No... nie wiem. Wiem, że gdy jem delikatne potrawy, po godzinie nie czuję już nic w żołądku. Gdy jednak jem ciężkie korzenie lub soczewicę na oliwie, ech! Chce się je przełykać!»

«Tak. Jednak wierz Mi, że korzenie i soczewica, które wydają się najbardziej napełniać żołądek, są pożywieniem, które ma najmniej właściwości odżywczych. To nasycenie, które mija bez większych korzyści. Przeciwnie, małe dania, z których po godzinie od spożycia nie czujesz już nic w żołądku, są we krwi. Kiedy pokarm jest strawiony, nie ma go już w żołądku, lecz jego soki są we krwi i to jest najbardziej użyteczne. Teraz wydaje się wam, tobie i twoim towarzyszom, że nie pozostało w was nic lub bardzo mało z tego, co wam powiedziałem. Być może przypomnicie sobie fragmenty, które najbardziej pasują do waszego indywidualnego usposobienia: gwałtowni – fragmenty gwałtowne; zamyśleni – fragmenty skłaniające do zastanowienia; miłujący – fragmenty, które są samą miłością. Bez wątpienia tak jest. Jednak wierzcie w to mocno: macie wszystko w sobie, nawet jeśli wydaje się wam, że wszystko się rozpłynęło. Wchłonęliście to. Myśl rozwinie wam to jak wielobarwną nitkę, która przynosi kolory łagodne bądź intensywne, zgodnie z potrzebą. Nie lękajcie się. Myślcie jedynie o tym, że Ja wiem i że nigdy nie wysłałbym was, gdybym wiedział, że nie potraficie tego wykonać. Żegnaj, Piotrze. No, uśmiechnij się! Miej wiarę, piękny akt wiary we wszechobecną Mądrość! Żegnajcie wszyscy. Pan niech będzie z wami.»

Odchodzi szybko od nich, jeszcze zaskoczonych i poruszonych przez wszystko, co – jak usłyszeli – mieli uczynić.

«A jednak trzeba słuchać» – stwierdza Tomasz.

«No!... To prawda!... O, ja biedny! Mam ochotę biec za Nim...» – mruczy Piotr.

«Nie. Nie rób tego. Być Mu posłusznym to kochać Go» – mówi Jakub, syn Alfeusza.

«Rozpocząć – kiedy On jest jeszcze blisko i może nam doradzać, jeśli się mylimy – to podstawa i nawet święta roztropność. Musimy Mu pomóc» – radzi Zelota.

«To prawda. Jezus jest zmęczony. Trzeba Mu trochę ulżyć, jak możemy. Nie wystarczy noszenie torby, przygotowywanie posłania i pożywienia. To może robić każdy. Trzeba pomóc Mu tak, jak On chce: w Jego misji» – potwierdza Bartłomiej.

«Dobrze ci mówić, bo jesteś wykształcony, ale ja... Jestem prawie nieukiem...» – jęczy Jakub, syn Zebedeusza.

«O! Boże! Oto nadchodzą ci, którzy tam byli! Co zrobimy?»

Mateusz na to:

«Wybaczcie mi, że ja, najnędzniejszy, udzielę wam rady. Czy jednak nie byłoby lepiej pomodlić się do Pana, zamiast lamentować cały czas nad tym, czego nie da się rozwikłać utyskiwaniem? Chodź, Judo, ty, który znasz dobrze Pismo, wypowiedz w imieniu wszystkich modlitwę Salomona o Mądrość. Szybko! Zanim do nas dojdą.»

Tadeusz swoim pięknym barytonem rozpoczyna:

«Boże moich przodków i Panie miłosierdzia, któryś wszystko uczynił swoim słowem... (itd... itd... odmawia aż do słów:) ...a ludzie poznali, co Tobie przyjemne, i wybawiła ich Mądrość.»

Zdążyli w samą porę, zanim ludzie doszli do nich, otoczyli, zaczęli zasypywać tysiącami pytań, aby dowiedzieć się, dokąd poszedł Nauczyciel, kiedy powróci. Stawiali też pytania trudniejsze, na które niełatwo dać zadowalającą odpowiedź:

«W jaki sposób można iść za Nauczycielem nie nogami, lecz duszą – szlakami Drogi, którą On wskazuje?»

To pytanie wprawia apostołów w zakłopotanie. Patrzą jeden na drugiego i Iskariota mówi, jakby to była odpowiedź, która może wszystko wyjaśnić:

«Zdążając ku doskonałości.»

Jakub, syn Alfeusza, pokorniejszy i spokojniejszy, zastanawia się i na koniec mówi:

«Doskonałość, o której mówi mój towarzysz, osiąga się poprzez posłuszeństwo Prawu. Prawo bowiem jest sprawiedliwe, a sprawiedliwość jest doskonałością.»

Jednak ludzie nie są zadowoleni i pytają za pośrednictwem kogoś, kto wydaje się przywódcą:

«Ale my jesteśmy mali jak dzieci w dziedzinie dobra. Dzieci nie znają jeszcze znaczenia Dobra ani Zła. Nie rozróżniają. Nie potrafimy też tego uczynić na drodze, którą On wskazuje. Mieliśmy drogę znaną. O starej drodze pouczono nas w szkole. Była tak trudna, długa i budziła w nas lęk!

Teraz, dzięki Jego słowom, widzimy, że jest ona jak akwedukt, który stąd widać. Poniżej jest droga dla zwierząt i dla ludzi. Powyżej, na lekkich arkadach, rozciąga się w słońcu i lazurze – blisko najwyższych gałęzi, które szeleszczą i śpiewają na wietrze głosem ptactwa – inna droga: gładka, czysta, promienista, podczas gdy droga niższa jest kamienista, brudna, ciemna. To droga dla przejrzystej, szemrzącej wody, będącej błogosławieństwem. Woda bowiem pochodzi od Boga i głaszcze ją to, co pochodzi od Boga: promienie słońca i gwiazdy, nowe listki, kwiaty, skrzydła jaskółek. Chcielibyśmy wspiąć się na tę drogę wyższą, na Jego drogę, której nie znamy, bo jesteśmy przytłoczeni, tu na dole, pod ciężarem całej starej konstrukcji. Jak to zrobić?»

Przemawiał człowiek młody – ma może dwadzieścia pięć lat – brunet, dobrze zbudowany, o inteligentnym spojrzeniu i wyglądzie mniej wieśniaczym niż większość obecnych osób. Wspiera się na innym, jeszcze dojrzalszym. Iskariota, który widzi go dzięki swemu wysokiemu wzrostowi, szepcze do towarzyszy:

«Szybko, wyjaśnijcie to dobrze. To Hermas ze Szczepanem: Szczepanem – ulubieńcem Gamaliela!»

To doprowadza apostołów do całkowitego zakłopotania. Wreszcie odpowiada Zelota:

«Nie istniałaby arkada [akweduktu], gdyby nie było u jej podstaw mrocznej drogi. To ona jest punktem oparcia dla arkady [akweduktu], która na niej się wznosi i wystrzela ku lazurowi, będącemu przedmiotem twoich pragnień. Kamienie wryte w ziemię, podtrzymujące ciężar – nie ciesząc się promieniami [słońca] ani lotem [ptaków] – widzą jednak, że one istnieją, bo od czasu do czasu jakaś jaskółka sfruwa z krzykiem do błota i muska podstawę arkady, a promień słońca lub gwiazdy zstępuje, by powiedzieć, jak piękny jest firmament. Tak w minionych wiekach zstępowało od czasu do czasu niebiańskie słowo obietnicy, niebieski promień mądrości, dotykając kamieni, na których ciążył Boży gniew. Kamienie były konieczne. One nie są, nie były i nigdy nie będą bezużyteczne. Na nich wznosi się z czasem doskonałość ludzkiej wiedzy aż do osiągnięcia wolności obecnego czasu i mądrości ponadludzkiego poznania.

Odczytuję już zastrzeżenie wypisane na twojej twarzy. Wszyscy je mieliśmy, nim zdołaliśmy pojąć, czym jest Nowa Nauka, głoszona Dobra Nowina. Nie staną się dorosłymi i nie wespną się po kamieniach wiedzy ci, którzy oglądają się wstecz. Coraz bardziej zatoną w mrokach, tak jak ten mur pogrąża się w mrocznej otchłani.

Aby wyjść z tej choroby zaślepienia w odniesieniu do tego, co nadprzyrodzone, musimy śmiało uwolnić kamień stanowiący fundament z wszystkich nałożonych na niego kamieni. Nie lękajcie się zburzenia tego muru, który jest wysoki, lecz nie sprowadza czystego soku z wiecznego źródła. Powróćcie do samego fundamentu. On się nigdy nie zmienia. On pochodzi od Boga. On jest niewzruszony. Jednak nim odrzucicie kamienie, zbadajcie je, jeden po drugim, jak współbrzmi ze słowem Bożym, bowiem nie wszystkie są złe i nieużyteczne. Jeśli nie usłyszycie dysharmonii, zostawcie je, użyjcie ich przy odbudowywaniu. Jeśli jednak usłyszycie w nich dysharmonię głosu tylko ludzkiego lub rozdzierającego głosu szatańskiego, wtedy rozbijcie te złe kamienie. [Wybierając je] nie możecie się pomylić, bo jeśli to głos Boga, to będzie brzmiał miłością; jeśli to głos człowieka, zabrzmi głosem zmysłowości; a jeśli to głos szatana, będzie głosem nienawiści. Powiadam: rozbijcie, bo to oznaka miłości nie pozostawiać za sobą kiełków lub przedmiotów złych, które mogą skusić wędrowca i doprowadzić go do wykorzystania ich na swą zgubę. Roztrzaskajcie całkowicie każdy [kamień] zła, które znajduje się w waszej pracy, w waszych pismach, waszych pouczeniach lub w czynach. Lepiej pozostać z odrobiną, wznieść się na wysokość łokcia dzięki dobrym kamieniom, niż wzbijać się na wiele metrów, lecz przy pomocy złych kamieni. Promienie słońca i jaskółki zniżają się nawet do murów ledwie wystających z ziemi, a skromne kwiatuszki rosnące na krawędzi z łatwością pieszczą najniższe kamienie. Natomiast kamienie pyszne, pragnące się wynosić, bezużyteczne i chropowate, otrzymują jedynie ukłucia kolców i objęcia ich jadu. Burzcie, by odbudowywać i wznosić, sprawdzając, czy w zestawieniu z głosem Boga wasze stare kamienie są dobre.»

«Dobrze mówisz, mężu. Jednak jak się wznosić? Powiedzieliśmy ci, że jesteśmy mniejsi niż małe dzieci. Kto nam dopomoże wspiąć się na stromą kolumnę? Sprawdzimy kamienie [porównując je] z dźwiękiem Bożego [głosu]. Rozbijemy kamienie najmniej dobre. Jednak jak się wznieść? Już samo myślenie o tym przyprawia o zawrót głowy!» – mówi Szczepan.

Jan – który słuchał z pochyloną głową, uśmiechając się sam do siebie – podnosi rozpromienione oblicze i zabiera głos:

«Bracia! Myśl o wznoszeniu się powoduje zawroty głowy. To prawda. Jednak kto mówi, że trzeba od razu porywać się na szczyty? Tego nie tylko małe dzieci, ale i dorośli nie potrafiliby uczynić. Jedynie aniołowie mogą wzbijać się w lazur, są bowiem wolni od wszelkiego ciężaru materii. A z ludzi dokonać tego mogą jedynie herosi świętości.

Mamy tego żyjący przykład, który w tym zepsutym świecie potrafi być ciągle bohaterem świętości jak przodkowie, którzy kwitli w Izraelu, gdy Patriarchowie byli przyjaciółmi Boga i kiedy istniało jedynie słowo wiecznego Kodeksu, któremu wszelkie prawe stworzenie było posłuszne. Jan, Poprzednik, poucza, jak wzbijać się od razu na wysokości. Jan jest człowiekiem. Jednak anielskich skrzydeł udzieliła Janowi Łaska. Przekazała mu Ogień Boży oczyszczając go już w łonie jego matki – jak Serafin oczyszczał wargi Proroków – aby mógł poprzedzać Mesjasza, bez pozostawiania odoru grzechu pierworodnego na królewskiej drodze Chrystusa. Pokuta sprawiła, że skrzydła te urosły, znosząc równocześnie ciężar ludzkiej natury, zachowany z powodu jego zrodzenia przez niewiastę. Oto dlaczego Jan ze swej groty – w której uczy o pokucie – i przez swoje ciało, w którym płonie duch zaślubiony Łasce, wznosi się, może wzlecieć aż ku szczytowi arkady, ponad którą jest Bóg, Najwyższy Pan – nasz Bóg. Góruje nad przeszłymi wiekami, nad dniem dzisiejszym i przyszłością swoim proroczym głosem, orlim spojrzeniem, patrzącym na przedwieczne słońce i rozpoznającym Je. Może więc ogłosić: “Oto Baranek Boży, Ten, który gładzi grzechy świata” i umrzeć po tym wzniosłym śpiewie, który będzie służył nie tylko w określonym czasie, lecz w czasie bez granic, w Jerozolimie wiecznej i szczęśliwej, ażeby ogłaszać Drugą Osobę, aby wzywać Jej dla ludzkiej nędzy, aby Jej śpiewać “hosanna” w wiecznych wspaniałościach.

Baranek Boży, najsłodszy Baranek, opuścił Swą promienną siedzibę w Niebiosach, w której jest On Ogniem Boga w objęciach płomienia. O! Wieczne rodzenie: z Ojca, który Swą Myślą bezgraniczną i najświętszą poczyna Swe Słowo i przyciąga je ku Sobie, stapiając się z Nim w miłości i dając istnienie Duchowi Miłości. W Nim skupia się Potęga i Mądrość. Baranek Boży – który porzucił najczystszą i bezcielesną formę, aby zamknąć Swą nieskończoną czystość, świętość, Swą boską naturę w śmiertelnym ciele – wie, że my nie jesteśmy oczyszczeni Łaską, że jeszcze tacy nie jesteśmy. On wie, że my nie możemy jak orzeł, którym jest Jan, wznieść się ku wysokościom, ku szczytowi, gdzie jest Bóg Jedyny w Trójcy. Jesteśmy jak małe wróbelki na dachu lub na drodze; jesteśmy jaskółkami, dotykającymi lazuru, ale żywiącymi się owadami. Jesteśmy skowronkami, które chciałyby śpiewać, naśladując aniołów, jednak w porównaniu z nimi nasz śpiew jest pełnym dysharmonii szmerem letnich cykad. Wie o tym słodki Baranek Boży, który przybył zgładzić grzechy świata. Chociaż – zniżywszy się do przyjęcia śmiertelnego ciała – nie jest On już [samym tylko] Nieskończonym Duchem Niebios, to Jego nieskończoność nie jest przez to pomniejszona. On wie wszystko, bowiem Jego mądrość jest zawsze nieskończona.

I oto On poucza nas o Swojej drodze – drodze miłości. On jest Miłością, która w Swym miłosierdziu dla nas stała się ciałem. Oto więc ta Miłosierna Miłość tworzy dla nas drogę, którą mogą kroczyć w górę nawet mali. A On – nie dlatego że tego potrzebuje, lecz po to, aby nas jej nauczyć – idzie nią pierwszy. On nie musi nawet otwierać skrzydeł, by się połączyć z Ojcem. Jego duch – zapewniam was – jest zamknięty tu na tej nędznej ziemi, lecz jest zawsze z Ojcem, gdyż Bóg wszystko może, a On jest Bogiem. Jednak On nas wyprzedza, zostawiając za Sobą woń Swej świętości, złoto i ogień Swej miłości. Spójrzcie na Jego drogę. O! Ona dochodzi do szczytu arkady! Jednak jakże jest spokojna i niezawodna. To nie linia prosta, lecz spirala: droga dłuższa. Ofiara Jego miłosiernej miłości ujawnia się w długości tej drogi, którą On zachowuje przez miłość do nas, słabych. Droga jest dłuższa, lecz bardziej dostosowana do naszej nędzy. Wspinanie się ku miłości, ku Bogu jest proste jak sama Miłość jest prosta. To droga ku głębinom, gdyż Bóg jest otchłanią. Zbliżenie się do Boga byłoby niemożliwe, gdyby On sam nie zniżył się, aby dać się osiągnąć, aby poczuć pocałunki dusz zakochanych w Nim. (Jan mówi i płacze, cały czas się uśmiecha, ujawniając Boga jak w ekstazie.) Prosta droga miłości jest długa, bowiem Bezmiar, którym jest Bóg, nie ma kresu, kto jednak chce nią postępować, może iść nią nieustannie. Bezmiar wspaniałości przyzywa bezmiar naszej nędzy. On wzywa nas Swym światłem i mówi: “Przyjdźcie do Mnie!”.

O! Zaproszenie Boga! Zaproszenie Ojca! Posłuchajcie! Posłuchajcie! Niebiosa są otwarte, bo Chrystus na oścież otwarł ich podwoje. Pozostawił je otwarte przez aniołów Miłosierdzia i Przebaczenia, by w oczekiwaniu na wylanie Łaski na ludzi, spływały na nich przynajmniej światło, wonie, śpiewy, zdolne w sposób święty oczarować ludzkie serca, by doszły do nas słowa pełne słodyczy. To głos Boga przemawia. Ten Głos mówi: “Wasza małość? Ależ to wasz największy skarb! Chciałbym, abyście stali się całkiem mali, aby mieć w sobie pokorę, szczerość i miłość małych dzieci, ufną miłość najmniejszych wobec ojca. Wasza niemoc? Ależ to Moja chwała! O! Pójdźcie. Ja nie proszę was nawet, abyście sami badali brzmienie kamieni, dobrych lub złych. Dajcie je raczej Mnie! Ja dokonam wyboru, a wy – odbudowy. Wspinanie się ku doskonałości? O, nie! Moje małe dzieci. Tu, ręka w rękę z Moim Synem, waszym Bratem, teraz i w ten sposób, u Jego boku, idźcie w górę...”

Wspinać się! Iść ku Tobie, Przedwieczna Miłości! Przyjąć Twe podobieństwo – to oznacza Miłość! Kochać! Oto tajemnica!... Kochać! Oddać siebie... Kochać! Unicestwić siebie... Kochać! Rozpłynąć się... Ciało? To nic. Ból? Nic. Czas? Nic. Nawet sam grzech ginie, jeśli topi się go w ogniu Twojej miłości, o Boże! Jest tylko Miłość. Miłość! Miłość, która dała nam Boga Wcielonego, wszystko nam przebaczy. Miłowanie jest działaniem, którego nikt nie potrafi lepiej wykonać niż najmniejsi. I nikt nie jest bardziej kochany niż małe dziecko.

O, ty, którego nie znam, lecz który chcesz poznać Dobro, aby je odróżnić od Zła, aby posiąść lazur, niebieskie Słońce, wszystko, co jest nadprzyrodzoną radością, kochaj, a będziesz to posiadał. Kochaj Chrystusa. Umrzesz dla tego życia, lecz zmartwychwstaniesz w duchu. Z nowym duchem, nie potrzebując używać kamieni, będziesz na wieczność nieśmiertelnym ogniem. Płomień wznosi. Nie potrzeba schodów ani skrzydeł, by się wznieść. Wyzwól twoje ja z wszelkiej konstrukcji, złóż w sobie Miłość. Staniesz się płomieniem. Pozwól, by to się stało, nie stawiaj żadnych ograniczeń. Przeciwnie, pobudzaj płomień wrzucając weń, by go ożywić, całą twoją przeszłość zmysłów i poznania. To, co nie było zbyt dobre, w płomieniu ulegnie zniszczeniu, a to, co już było szlachetnym metalem, oczyści się. Rzuć się, o bracie, w czynne i radosne miłowanie Trójcy. Pojmiesz to, co wydaje ci się teraz niezrozumiałe, bo zrozumiesz Boga, którego pojmują jedynie oddający się bez granic Jego uświęcającemu ogniowi. Wtedy zakorzenisz się w Bogu i w objęciu płomienia, modląc się za mnie, najmniejszego z należących do Chrystusa, który ośmielił się mówić o Miłości.»

Wszyscy osłupieli: apostołowie, uczniowie, wierni... Pytający [człowiek] jest blady, a Jan – purpurowy: nie tyle z wysiłku, ile z miłości. Wreszcie Szczepan wydaje okrzyk:

«Bądź błogosławiony! Powiedz mi, kim jesteś?»

Jan przybiera postawę przypominającą mi bardzo zachowanie Dziewicy przy Zwiastowaniu. Mówi cicho, pochylając się, jakby adorował tego, o którym mówi:

«Jestem Jan. Widzisz we mnie najmniejszego ze sług Pana.»

«Któż był twym nauczycielem przedtem?»

«Ktoś, kto nie był Bogiem. Miałem mleko duchowe Jana, którego Bóg z wyprzedzeniem uświęcił; jem chleb Chrystusa, Słowa Bożego, i piję ogień Boży, przychodzący do mnie z Nieba. Chwała niech będzie Panu!»

«Ach! Już was nie opuszczę! Ani ciebie, ani jego. Nie odejdę już od was. Weźcie mnie!»

«Kiedy... O! Jest tu Piotr, nasz przywódca.» – Jan wskazuje na Piotra, całkiem osłupiałego, ogłoszonego “pierwszym”.

Piotr odzyskuje przytomność:

«Synu, wielka misja wymaga poważnego zastanowienia. On jest naszym aniołem i rozpala. Trzeba jednak wiedzieć, czy płomień w nas będzie trwał. Zbadaj siebie i potem powróć do Pana. Otworzymy dla ciebie serca jak dla najdroższego brata. Na razie, jeśli chcesz poznać lepiej nasze życie, pozostań. Trzody Chrystusa mogą rosnąć bez granic, aby pozwolić na dokonanie wyboru pomiędzy doskonałymi i niedoskonałymi, pomiędzy prawdziwymi barankami i fałszywymi owcami.»

Na tych słowach kończy się pierwsze ujawnienie się apostołów.


   

Przekład: "Vox Domini"