Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

15. UZDROWIENIE MAŁEJ RZYMIANKI

W CEZAREI

Napisane 5 maja 1945. A, 4963-4975

Jezus mówi:

«Mały Janie, chodź ze Mną. Dam ci pouczenie dla dzisiejszych konsekrowanych. Patrz i pisz.»

Jezus jest jeszcze w Cezarei Nadmorskiej. Nie na tym placu, na którym był wczoraj, lecz w innym miejscu, bardziej w głębi, z którego jednak widać port i statki. Jest tu wiele magazynów i sklepów. Nawet na ziemi, w tym miejscu, gdzie jest ona ubita, znajdują się maty pokryte różnymi produktami. Wnioskuję z tego, że jestem blisko targowisk, które są być może usytuowane w sąsiedztwie portu i magazynów, dla wygody żeglarzy i tych, którzy przybywają kupić produkty przywożone statkami. Miejsce wrze od napływu i odpływu tłumu. Jezus czeka z Szymonem i kuzynami, aż inni zakupią potrzebne im jedzenie. Dzieci patrzą z ciekawością na Jezusa. On głaszcze je delikatnie, cały czas rozmawiając z apostołami. Zbawiciel mówi:

«Nie podoba Mi się wasze niezadowolenie z tego powodu, że zbliżam się do pogan. Wypełniam jedynie Mój obowiązek, a jest nim: być dobrym wobec wszystkich. Usiłujcie być dobrzy, przynajmniej wy trzej i Jan. Inni pójdą za wami, naśladując was.»

«Jak to jednak zrobić, by być dobrym dla wszystkich ludzi? W końcu ci ludzie nami pogardzają, prześladują nas, nie rozumieją nas, są pełni wad...» – mówi Jakub, tłumacząc się.

«Jak to zrobić? Jesteś zadowolony z tego, że urodziłeś się jako syn Alfeusza i Marii?»

«Tak. Oczywiście. Dlaczego o to pytasz?»

«A gdyby Bóg zapytał cię o to przed twoim poczęciem, czy [wtedy] chciałbyś się z nich narodzić?»

«Ależ tak. Nie rozumiem...»

«A gdybyś urodził się jako syn poganina, co byś powiedział, gdyby cię oskarżano, że chciałeś się urodzić poganinem?»

«Powiedziałbym... powiedziałbym... “Nie jestem za to odpowiedzialny. Urodziłem się z niego, lecz mogłem urodzić się z kogoś innego.” Powiedziałbym: “Jesteście niesprawiedliwi, oskarżając mnie. Skoro nie uczyniłem nic złego, dlaczego mnie nienawidzicie?»

«[Dobrze] powiedziałeś. Również ci, których nienawidzicie, bo są poganami, mogą powiedzieć to samo. To nie twoja zasługa, że urodziłeś się jako syn Alfeusza, prawdziwego Izraelity. Powinieneś jedynie dziękować za to Przedwiecznemu, bowiem uczynił ci wielki dar. Z wdzięczności i pokory [powinieneś] usiłować przyprowadzać do Boga prawdziwego tych, którzy nie otrzymali tego daru. Musicie być dobrzy.»

«Trudno jest kochać tego, kogo się nie zna!»

«Nie. Popatrz... Chłopcze, podejdź tutaj.»

Ośmioletni być może chłopiec, który bawił się na uboczu z dwoma kolegami, zbliża się do nich. Jest krępy. Ma bardzo ciemne włosy i bladą cerę.

«Kim jesteś?»

«Jestem Lucjusz. Kajusz Lucjusz, syn Kajusza Mariusza. Jestem Rzymianinem, synem dekuriona ze straży, który pozostał tu po tym, jak go zraniono.»

«A tamci kim są?»

«To Izaak i Tobiasz. Ale nie wolno tego mówić, bo zostaliby ukarani.»

«Dlaczego?»

«Dlatego że są Hebrajczykami, a ja jestem Rzymianinem. Nie wolno...»

«Jednak przebywasz z nimi. Dlaczego?»

«Bo bardzo się lubimy. Zawsze bawimy się razem w kości lub w skoki. Jednak ukrywamy się.»

«A Mnie byś polubił? Ja też jestem Hebrajczykiem, ale nie jestem dzieckiem. Zastanów się: jestem nauczycielem, można powiedzieć – kapłanem.»

«A cóż to ma dla mnie za znaczenie? Jeśli Ty mnie lubisz, to i ja będę Cię lubił, a lubię Cię, bo Ty mnie lubisz.»

«Skąd to wiesz?»

«Bo jesteś dobry. Kto jest dobry, ten bardzo kocha.»

«Moi przyjaciele, oto tajemnica miłości: być dobrym. Wtedy kochamy bez pytania, jaką religię wyznaje drugi człowiek.»

Jezus, trzymając za rękę Kajusza Lucjusza, odchodzi, aby pogłaskać małych Hebrajczyków, którzy przerażeni ukryli się w sieni. Mówi do nich:

«Dobre dzieci są aniołami. Aniołowie mają tylko jedną ojczyznę: Raj. Posiadają tylko jedną religię: religię Boga jedynego. Mają tylko jedną Świątynię: serce Boga. Kochajcie się bardzo, jak aniołowie, zawsze.»

«Jeśli nas zobaczą, zbiją nas...»

Jezus smutno potrząsa głową i nie odpowiada... Jakaś kobieta wysoka i otyła woła Lucjusza, który opuszcza Jezusa, krzycząc:

«Mamo! Mam wielkiego przyjaciela, wiesz? To Nauczyciel!...»

Niewiasta nie odchodzi, lecz przeciwnie razem z synem podchodzi do Jezusa i pyta:

«Witaj. Czy jesteś tym mężem z Galilei, który przemawiał wczoraj w porcie?»

«Tak. To Ja.»

«Zatem zaczekaj tutaj. Pośpieszę się.»

I oddala się z synkiem. W międzyczasie przychodzą inni apostołowie, z wyjątkiem Mateusza i Jana. Pytają:

«Kto to był?»

«Chyba Rzymianka» – odpowiada Szymon i pozostali.

«A czego chciała?»

«Poprosiła, żeby tu zaczekać. Zaraz się dowiemy.»

W tym czasie podeszli różni ludzie i czekają zaciekawieni. Niewiasta powraca z innymi Rzymianami.

«A więc Ty jesteś Nauczycielem?» – pyta ktoś wyglądający na sługę w bogatym domu. Uzyskawszy potwierdzenie, pyta:

«Czy brzydziłbyś się uzdrowieniem małej córeczki przyjaciółki Klaudii? Dziecko umiera. Dusi się, a lekarz nie wie, dlaczego umiera. Wczoraj wieczorem była całkiem zdrowa. Dziś od rana jest w agonii.»

«Chodźmy.»

Idą kilka kroków ulicą, która prowadzi w to samo miejsce, w którym byli wczoraj. Dochodzą do szeroko otwartej bramy domu, który – jak się wydaje – zamieszkują Rzymianie.

«Zaczekaj chwilę.»

Sługa wchodzi szybko i natychmiast wychodzi, mówiąc:

«Wejdź.»

Zanim Jezus zdołał wejść, wychodzi młoda niewiasta, wyraźnie udręczona. Z pewnością należy do rzymskiej arystokracji. Ma w ramionach małą dziewczynkę kilkumiesięczną, siną, wyglądającą jakby się dusiła. Powiedziałabym, że cierpi na śmiertelny dyfteryt i właśnie umiera. Kobieta chroni się na piersi Jezusa jak topielec na skale. Tak bardzo płacze, że nie potrafi mówić.

Jezus bierze dziecko, którego rączkami o już fioletowych paznokciach wstrząsają słabe konwulsje. Podnosi dziewczynkę. Mała główka opada bezwładnie w tył. Matka, nie okazując wcale rzymskiej pychy wobec Hebrajczyka, osuwa się do stóp Jezusa, na ziemię, i szlocha z podniesioną twarzą. Ma włosy w nieładzie, wyciągniętymi ramionami czepia się szaty i płaszcza Jezusa. Za nią i wokół [stoją] przyglądający się Rzymianie z domu i Hebrajczycy z miasta.

Jezus ślini prawy palec wskazujący i wkłada go do małej ciężko oddychającej buzi. Wkłada go głęboko. Dziewczynka rzuca się i [jej twarz] jeszcze bardziej ciemnieje. Matka jęczy:

«Nie! Nie!»

Wydaje się, że zwija się pod przeszywającym ją ostrzem. Ludzie wstrzymują oddech. Palec Jezusa wysuwa się z masą ropiejących błon. Dziewczynka już się nie miota i po wylaniu kilku łez uspokaja się z niewinnym uśmiechem, poruszając rączkami i wargami jak ptaszek, który piszczy trzepocząc skrzydełkami w oczekiwaniu na pokarm.

«Weź ją, niewiasto. Daj jej mleka. Jest zdrowa.»

Matka jest oszołomiona. Bierze dziewczynkę i pozostając tam gdzie jest, w kurzu, całuje ją, głaszcze, karmi piersią. Zachowuje się jak szalona. Zapomniała o wszystkim, co nie jest jej dzieckiem. Rzymianin pyta Jezusa:

«Jak to zrobiłeś? Jestem lekarzem Prokonsula i uczonym. Próbowałem wyjąć przeszkodę, lecz była bardzo głęboko, zbyt głęboko!... A Ty... w ten sposób...»

«Ty jesteś uczonym, lecz nie ma z tobą Boga prawdziwego. Niech On będzie błogosławiony! Żegnaj.»

Jezus chce odejść. Lecz oto mała grupa Izraelitów odczuwa potrzebę wtrącenia się.

«Jak możesz pozwalać Sobie na spotykanie się z cudzoziemcami? Oni są zepsuci, nieczyści. Kto do nich podchodzi, staje się taki jak oni.»

Jezus patrzy na nich – jest ich trzech – uważnie, surowo.

Potem mówi:

«Czyż ty nie jesteś Aggeuszem? Mężem z Azot, który przybył tu ubiegłego miesiąca Tiszri, aby dobić targu z handlarzem, mieszkającym blisko zabudowań starego źródła? A ty, czyż nie jesteś Józefem z Ramy, który przyszedł tu zasięgnąć porady rzymskiego lekarza, i wiesz równie dobrze jak Ja, dlaczego? A więc? Czy wy nie czujecie się nieczyści?»

«Lekarz nigdy nie jest cudzoziemcem. Leczy ciało, a ciało jest takie samo u wszystkich.»

«Dusze są takie same z liczniejszych powodów niż ciało. A zresztą co Ja uzdrowiłem? Niewinne ciało dziecka i w ten sam sposób mam zamiar uleczyć dusze cudzoziemców, które nie są niewinne. Jako lekarz i jako Mesjasz mogę więc podchodzić do każdego.»

«Nie, nie możesz.»

«Nie, Aggeuszu? A ty dlaczego masz interesy z rzymskim handlarzem?»

«Zbliżam się jedynie do towarów i pieniędzy.»

«I dlatego, że nie dotykasz jego ciała, lecz tylko to, czego dotknęła jego ręka, wydaje ci się, że się nie zanieczyszczasz?

O! Ślepi i okrutni! Posłuchajcie wszyscy:

W księdze Proroka, którego imię nosi ten człowiek, jest powiedziane: “Zapytaj no kapłanów o rozstrzygnięcie takiej kwestii Prawa: ‘Gdyby ktoś zawinął poświęcone mięso w róg swej szaty i dotknął tą szatą chleba albo gotowanej strawy, albo wina czy oliwy, albo w ogóle jakiegoś pokarmu, czy wówczas stanie się on poświęcony?’ Na to kapłani odrzekli: ‘Nie’. Aggeusz więc pytał dalej: ‘Gdyby ktoś zanieczyszczony przez dotknięcie zmarłego dotknął którejś z tych rzeczy, czy będzie zanieczyszczona?’ Na to kapłani odrzekli: ‘Tak.’” Takim to podstępnym, kłamliwym i niespójnym sposobem działania zamykacie drogę Dobru i potępiacie je. Przyjmujecie jedynie to, co sprzyja waszym interesom. Wtedy nie ma już pogardy, odrazy ani obrzydzenia. Biorąc pod uwagę osobistą szkodę określacie, czy jakaś rzecz jest nieczysta czy nie. Jakże możecie wy, usta kłamliwe, wyznawać, że to, co uświęcone – dlatego że dotknęło ciała świętego lub rzeczy świętej – nie uświęca tego, co dotyka, a to, co dotyka rzeczy nieczystej może uczynić nieczystym tego, kto jej dotyka?

Nie rozumiecie, że sobie zaprzeczacie, zakłamani słudzy Prawdziwego Prawa, że przekręcacie je jak sznur, aby wyciągnąć z niego korzyść? Obłudni faryzeusze, którzy pod pretekstem religii wylewacie waszą ludzką nienawiść, na wskroś ludzką! Profanatorzy tego, co należy do Boga, wrogowie Wysłańca Bożego, którego znieważacie! Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że każdy z waszych czynów, każdy z waszych wniosków, każdy z waszych kroków poruszany jest przez cały podstępny mechanizm, któremu za koła, sprężyny i ciężarki służą różne formy waszego egoizmu, namiętności, braku szczerości, nienawiści, pragnienia panowania, zazdrości.

To haniebne! Chciwi, drżący z lęku, pełni nienawiści żyjecie w zrodzonej z pychy obawie, aby inny – nie należący do waszej grupy – nie stał się wyższym od was. Zasługujecie, by być jak ten, który wywołuje wasz lęk i gniew! Wy – jak mówi Aggeusz – z dwudziestu korców robicie dziesięć, a z pięćdziesięciu baryłek – dwadzieścia, kradnąc różnicę. A tymczasem – dla przykładu, jaki macie dawać ludziom, i z miłości, jaką macie okazywać Bogu – powinniście do korców i do baryłek dokładać ze swego dobra dla tych, którzy są głodni, a nie – ubierać z nich. Zasługujecie, aby palący wiatr, rdza zbożowa i grad uczyniły bezowocnymi wszystkie dzieła rąk waszych.

Kim są ci spośród was, którzy przychodzą do Mnie? To ci, [właśnie] ci, których wy uważacie za nieczystość i śmieci; to ci zupełnie nic nie wiedzący, którzy nie zdają sobie nawet sprawy, że istnieje prawdziwy Bóg. Przychodzą [do Mnie] ci, dla których ten Bóg uobecnia się w słowach i dziełach. Ale wy, wy! Uczyniliście sobie kryjówkę i w niej pozostajecie – oschli, zimni jak bożki, czekający na kadzidło i adorowanie. A ponieważ uważacie się za bogów, wydaje się wam bezużyteczne myśleć o Bogu prawdziwym tak, jak powinno się o Nim myśleć. I wydaje się wam niebezpieczne, że inni, poza wami, ośmielają się na to, czego wy nie robicie. Wy rzeczywiście nie możecie się na to zdobyć, jesteście bowiem bożyszczami i sługami Bożka. Ten zaś, kto się ośmiela, może to uczynić, bowiem to nie on sam działa, lecz [działa] w nim Bóg.

Idźcie! Donieście temu, kto wysłał was śledzić Mnie, że gardzę handlarzami, nie uważającymi za nieczystość sprzedawania swych towarów, ojczyzny lub Świątyni tym, od których otrzymują pieniądze. Powiedzcie im, że Ja brzydzę się tymi bezrozumnymi zwierzętami uprawiającymi jedynie kult własnego ciała, własnej krwi i którzy dla swego uzdrowienia nie uważają za zanieczyszczenie wizyty u cudzoziemskiego lekarza. Powiedzcie im, że jest jedna miara, równa dla wszystkich, że nie ma dwóch miar. Powiedzcie im, że Ja, Mesjasz, Sprawiedliwy, Doradca, Godzien Podziwu, Ten, na którym spocznie Duch Pański ze Swymi siedmioma darami, jestem Tym, który nie będzie sądził na podstawie tego, co zewnętrzne, lecz według tego, co ukrywają serca. Jestem tym, który nie potępi na podstawie zasłyszanych pogłosek, lecz na podstawie głosu ducha, który usłyszy we wnętrzu każdego człowieka. [Ja jestem] Tym, który weźmie w obronę pokornych i sprawiedliwie osądzi ubogich. Ja jestem Tym, bowiem Ja Jestem i już odbywa się sąd. Uderzeni zostaną ci na świecie, którzy są tylko ze świata, a tchnienie Mojego oddechu sprawi, że umrze bezbożny i zniszczeje jego kryjówka. Wtedy będzie Życie i Światłość, Wolność i Pokój dla tych, którzy – pragnąc sprawiedliwości i wiary – przyjdą na Moją górę świętą nasycić się Poznaniem Pana. To mówi Izajasz, prawda?

Ludu Mój! Wszystko pochodzi od Adama, a Adam pochodzi od Mojego Ojca. Wszystko jest więc dziełem Ojca, Ja zaś mam obowiązek zgromadzić was wszystkich u Ojca. I prowadzę Ci ich, Ojcze Święty, wieczny, mocny, prowadzę do Ciebie synów błądzących, zgromadziwszy ich wezwaniem głosu miłości, gromadząc ich pod Moją laską pasterską podobną tej, którą Mojżesz podniósł przeciw wężom, których ukąszenie było śmiertelne. Abyś miał Swoje Królestwo i Swój lud. I nie czynię różnicy pomiędzy ludźmi, bowiem w głębi każdej istoty żyjącej widzę punkt bardziej błyszczący niż ogień: duszę – iskierkę pochodzącą od Ciebie, Wieczna Wspaniałości. O, Moje odwieczne pragnienie! O, Moje niestrudzone pragnienie!

Tego chcę, takim [pragnieniem] płonę: ziemi, która cała śpiewa Twoje Imię; ludzkości, która Ciebie nazywa Ojcem; odkupienia, które wszystkich ocala; umocnionej woli, która wszystkich czyni posłusznymi Twej woli; wiecznego tryumfu, napełniającego Raj nie kończącym się “Hosanna”... O! Mnóstwo [dusz] w Niebiosach!... Widzę uśmiech Boga... i to wynagradza [Mi] wszelką zatwardziałość ludzi.»

Trzej [mężowie] uciekli ścigani gradem wyrzutów. Wszyscy inni, Rzymianie czy Hebrajczycy, stoją z otwartymi ustami. Rzymianka z nakarmioną mlekiem córeczką – która zasnęła na matczynej piersi – pozostała tam, gdzie była, niemal u stóp Jezusa. Płacze z matczynej radości i z duchowego wzruszenia. Wiele osób płacze po porywającym zakończeniu [mowy] Jezusa. On wydaje się płonąć w ekstazie.

Jezus – przenosząc spojrzenie i ducha z Nieba na ziemię – widzi tłum, dostrzega matkę... Po pożegnaniu gestem wszystkich, przechodząc, musnął lekko rękę młodej Rzymianki, jakby dla pobłogosławienia jej za wiarę. Odchodzi ze Swoimi [uczniami], podczas gdy ludzie, jeszcze pod wrażeniem, pozostają na placu...

Młoda Rzymianka – o ile nie jest to przypadkowe podobieństwo – jest jedną z tych, które były z Joanną, małżonką Chuzy, na drodze na Kalwarię. Ponieważ jednak nikt nie wypowiedział jej imienia, nie jestem tego pewna.


   

Przekład: "Vox Domini"