Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

102. W BETANII, W DOMU SZYMONA ZELOTY

Napisane 21 marca 1945. A, 4795-4808

Kiedy Jezus, wspiąwszy się na ostatnie wzgórze, wychodzi na płaskowyż, widzi Betanię rozweseloną grudniowym słońcem. Sprawia ono, że rozległa wioska jest mniej smutna i mniej posępne są ciemnozielone plamy cyprysów, dębów i drzew świętojańskich, rosnących to tu, to tam, przy jakimś bardzo wysokim drzewie palmowym, wznoszącym się samotnie w najpiękniejszych ogrodach. Przypominają dworzan skupionych przy królu.

W Betanii znajduje się nie tylko piękny dom Łazarza, lecz także i inne bogate siedziby. Być może [należą do] obywateli jerozolimskich, którzy wolą mieszkać tu, w pobliżu swych dóbr. Pośród domków wieśniaków wznoszą wille, przestronne i piękne, ze starannie utrzymanymi ogrodami. Dziwny jest widok z tych wzgórz. Przypomina Wschód przez palmy o smukłych pniach z twardymi i szumiącymi czuprynami liści. Za tą zielenią gagatu szuka się instynktownie żółtych, bezgranicznych piasków pustyni. Tu jednak tło stanowią zielono-srebrzyste drzewa oliwne, uprawne pola – chwilowo opustoszałe i bez jakiejkolwiek roślinności – i ogrody z drzewami jak szkielety, o sczerniałych pniach i gałęziach splecionych niczym dusze zwijające się w piekielnych mękach.

[Jezus] spostrzega nagle czuwającego sługę Łazarza, który pozdrawia Go głęboko, prosząc o pozwolenie powiadomienia pana o Jego przybyciu. Pośpiesznie odchodzi.

W międzyczasie przybiegają wieśniacy i mieszkańcy miasta, by pozdrowić Rabbiego, a od wawrzynowego żywopłotu, opasującego swą wonną zielenią piękny dom, podchodzi młoda niewiasta, która z pewnością nie jest Izraelitką. Jej strój lub – jeśli sobie dobrze przypominam nazwę - etola jest dość długa, by uformować lekki, szeroki tren z delikatnej śnieżnobiałej wełny, który ożywia kolorowa falbana haftowana w greckim stylu, z błyszczącymi złotem nitkami. W talii jest ściśnięta paskiem, podobnym do falbany. Jej fryzura – zabezpiecza ją złota siatka – jest bardzo skomplikowana. Z przodu są loki, z tyłu – gładka. Kończy się wielkim warkoczem na karku. Mam wrażenie, że to Greczynka lub Rzymianka. Obserwuje, zaciekawiona podniosłymi okrzykami kobiet i “hosanna” mężczyzn. Potem uśmiecha się pogardliwie, widząc, że zwracają się do biednego mężczyzny, nie mającego nawet muła do podróżowania i wędrującego w grupie ludzi Jemu podobnych: wszyscy jeszcze mniej pociągający niż On. Wzrusza ramionami i ze znudzeniem oddala się, a za nią psy, gromada błotnych wielobarwnych ptaków, pośród których znajdują się białe ibisy i wielobarwne czerwonaki oraz dwie czaple barwy ognia z pióropuszami drżącymi na srebrzystych głowach – jedynej bieli ich wspaniałego, złocistego upierzenia.

Jezus patrzy na nią przez chwilę. Potem odwraca się, by wysłuchać jakiegoś starca... który chciałby bardzo być uwolniony od słabości nóg. Jezus głaszcze go i zachęca do cierpliwości, bo wkrótce nadejdzie wiosna i przy pięknym kwietniowym słońcu poczuje się lepiej.

Nadchodzi Maksymin. W odległości kilku metrów za nim idzie Łazarz. [Maksymin mówi:]

«Nauczycielu... Szymon powiedział mi, że... że idziesz do jego domu... To cierpienie dla Łazarza... ale to zrozumiałe...»

«Porozmawiamy o tym później, Mój przyjacielu!»

Jezus zbliża się szybko do Łazarza, który wydaje się zakłopotany. Całuje go w policzek. Dochodzą razem do małego domu, który znajduje się między innymi ogrodami a ogrodem Łazarza.

«A więc rzeczywiście chcesz iść do Szymona?»

«Tak, Mój przyjacielu. Mam ze Sobą wszystkich Moich uczniów i uważam, że tak będzie lepiej...»

Łazarz żałuje tej decyzji, ale nie odpowiada. Odwraca się tylko w stronę małego tłumu, który idzie za nim i mówi:

«Idźcie. Nauczyciel potrzebuje wypoczynku.»

Widzę, jak wielki wpływ posiada Łazarz. Wszyscy skłaniają się na jego słowa i wycofują się, a Jezus przekazuje im w tym czasie Swe pozdrowienie pełne słodyczy:

«Pokój wam. Dam wam znać, kiedy będę przemawiał.»

«Nauczycielu...» – zwraca się do Niego Łazarz, gdy już są sami. Uczniowie idą o kilka metrów za nimi, rozmawiając z Maksyminem.

«Nauczycielu... Marta tonie we łzach. Dlatego właśnie nie przyszła. Przyjdzie potem. Co do mnie, płaczę w głębi serca. Ale mówimy: to słuszne. Gdybyśmy wiedzieli, że ona przyjdzie... Ale ona nigdy nie przychodzi na święta... [Nikt nie wie], kiedy przyjdzie... Twierdzę, że to demon ją tu dzisiaj przysłał.»

«Demon? A dlaczego nie jej anioł na rozkaz Boga? Musisz wierzyć, że nawet gdyby jej tu nie było, poszedłbym do domu Szymona.»

«Dlaczego, mój Panie? Czy nie zaznałeś pokoju w moim domu?»

«Wielkiego pokoju. Po Nazarecie to miejsce jest Mi najdroższe. Ale odpowiedz Mi, dlaczego powiedziałeś: “Opuść ‘Piękną Rzekę’?” Z powodu zasadzki, którą tam przygotowują, prawda? [Postanowiłem więc:] pójdę na ziemie Łazarza, ale nie dopuszczę, by znieważono Łazarza w jego domu. Sądzisz, że cię uszanują? Aby Mnie zdeptać, oni przeszliby nawet po Świętej Arce... Pozwól Mi na to. Przynajmniej na razie. Potem zobaczę. Zresztą, nic Mi nie przeszkadza spożywać posiłki u ciebie i nie ma przeszkód, byś przychodził do Mnie. Ale zrób tak, aby mówiono: “On jest w domu jednego ze Swych uczniów”.»

«A czyż ja nim nie jestem?»

«Ty jesteś przyjacielem, zatem w sercu więcej niż uczniem. To nie jest to samo dla złośliwych. Zgódź się, Łazarzu... ten dom należy do ciebie... lecz to nie jest twój dom... piękny i bogaty dom syna Teofila. Dla formalistów ma to wielkie znaczenie.»

«Mówisz tak... ale to dlatego... to przecież z powodu niej... Już chciałem jej przebaczyć... ale, gdyby Ciebie stąd oddaliła, przysięgam, że znienawidziłbym ją...»

«A wtedy utraciłbyś Mnie zupełnie. Natychmiast porzuć tę myśl lub zaraz Mnie stracisz... Oto Marta. Pokój z tobą, moja miła gospodyni.»

«O, Panie!»

Marta klęka i płacze. Aby jednak nie pokazywać zbytnio łez obcym, spuściła zasłonę podtrzymującą włosy jak diadem. Nie ma jednak zamiaru kryć płaczu przed Jezusem.

«Dlaczego płaczesz? Naprawdę na darmo wylewasz łzy! Tyle jest powodów do płaczu, do tego, by z łez uczynić coś cennego. Ale płakać z takiego powodu! O, Marto! Wydaje się, że już nie wiesz, kim jestem! Z człowieka, jak wiesz, mam tylko szatę. Serce jest boskie i jego uderzenia są boskie. A więc podnieś się i idź do domu... a ją... ją zostaw w spokoju. Nawet gdyby się wyśmiewała, mówię wam, zostawcie ją. To nie ona... To ten, który ją trzyma, czyni z niej narzędzie niepokoju. Ale tu jest Ktoś, kto jest mocniejszy od jej pana. Teraz toczy się otwarta walka między Mną a nim. Wy módlcie się, przebaczajcie, miejcie cierpliwość i wierzcie. I nic więcej.»

Wchodzą do małego domku. To mały dom w formie kwadratu z portykiem, który go poszerza. We wnętrzu są cztery pokoje rozdzielone korytarzem w formie krzyża. Schody, jak zwykle zewnętrzne, prowadzą ponad małym portykiem na taras. Stąd wchodzi się do pomieszczenia bardzo obszernego, o wymiarach domu. Niegdyś służyło jako spiżarnia, teraz jest całkiem wolne i czyste, absolutnie puste.

Szymon stoi obok starego sługi, który – jak słyszę – woła Józefa. Pełni honory domu i mówi: «Tu będzie można mówić do ludzi a także spożywać posiłki... Jak chcesz.»

«Za chwilę pomyślimy o tym. Na razie idź powiedzieć pozostałym, żeby po posiłku ludzie przyszli. Nie zawiodę tutejszych dobrych ludzi.»

«Gdzie mam im kazać przyjść?»

«Tu. Dzień jest ciepły. Miejsce jest osłonięte od wiatru. Uprzątnięty ogród nie dozna szkód, jeśli ludzie tam wejdą. Będę mówił z wysokości tarasu. Idź zatem.»

Łazarz pozostaje sam z Jezusem. Marta, zmuszona do zajęcia się tak wielką liczbą osób, stała się “dobrą gospodynią” i ze sługami oraz z samymi apostołami pracuje na dole, aby przygotować stoły i posłania.

Jezus obejmuje ramię Łazarza i wyprowadza go z pokoju. Chodzą po otaczającym dom tarasie, w pięknym słońcu, które ociepla powietrze. Z góry obserwuje pracę sług i uczniów. Uśmiecha się do Marty, która chodzi tam i z powrotem, z twarzą poważną, ale już mniej wzburzoną. Jezus patrzy na piękny widok roztaczający się wokół domu. Wspomina z Łazarzem różne miejsca i osoby, a w końcu pyta nagle:

«Śmierć Dorasa była zatem jak włożenie kija w gniazdo węży?»

«O, Nauczycielu! Nikodem mówił, że posiedzenie Sanhedrynu było ożywione jak nigdy!»

«Cóż zrobiłem Sanhedrynowi, żeby wywołać jego niepokój? Doras umarł śmiercią naturalną na oczach wielu ludzi, zabity gniewem. Nie pozwoliłem, aby znieważono zmarłego. A więc...»

«Masz rację. Ale oni... Oszaleli ze strachu. I... czy wiesz, co powiedzieli? Że trzeba znaleźć w Tobie grzech, aby móc Cię zabić...»

«O! Zatem bądź spokojny! Trzeba im będzie poczekać aż do godziny Bożej!»

«Ale... Jezu! Wiesz, o kim mówimy? Wiesz, do czego są zdolni faryzeusze i uczeni w Piśmie? Znasz nastawienie Annasza? Czy wiesz, kto mu pomaga? Wiesz... O, co ja mówię! Ty wiesz! To zatem zbyteczne, abym Ci mówił, że oni wymyślą grzech, aby móc Cię oskarżyć.»

«Już go znaleźli. Już zrobiłem więcej, niż było trzeba. Rozmawiałem z Rzymianami, rozmawiałem z grzesznicami... Tak, z grzesznicami, Łazarzu. Nie patrz na Mnie z takim przerażeniem... Jedna z nich ciągle przychodzi Mnie słuchać. Mieszka w stodole, którą dał jej twój zarządca na Moją prośbę, bo – aby pozostawać blisko Mnie – mieszkała w schronieniu dla świń...»

Łazarz skamieniał ze zdziwienia. Stoi bez ruchu. Patrzy na Jezusa tak, jakby ujrzał kogoś obcego i dziwnego. Jezus potrząsa nim z uśmiechem.

«Czyżbyś ujrzał Mamonę?» – pyta.

«Nie... Ujrzałem Miłosierdzie. Ale... ja to rozumiem... ale ci z Rady... nie... Mówią, że to grzech. To prawda! Sądziłem... O, cóż Ty zrobiłeś?»

«To Mój obowiązek, Moje prawo, Moje pragnienie: szukać, aby odkupić ducha, który upadł. Widzisz więc, że twoja siostra nie będzie pierwszym błotem, do którego podejdę i nad którym się pochylę. I nie będzie ostatnim. To właśnie na błocie chcę siać kwiaty i sprawiać, by wyrosły kwiaty dobra.»

«O, Boże! Mój Boże!... Ale... O, mój Nauczycielu, masz rację! To Twoje prawo, to Twój obowiązek, to Twoje pragnienie. Ale hieny nie rozumieją tego. Oni są padliną tak cuchnącą, że nie czują, nie mogą czuć zapachu lilii. A nawet tam gdzie kwitną lilie, oni, wielkie ścierwo, węszą zapach grzechu. Nie rozumieją, że to z ich własnego rynsztoku wychodzi ten smród. Proszę Cię, nie zostawaj zbyt długo na jednym miejscu. Chodź, krąż, nie dając im sposobu spotkania Ciebie. Bądź jak nocny ognik, tańczący na łodygach kwiatów, szybki, nieuchwytny, wprowadzający w błąd swymi ruchami. Uczyń to. Nie przez tchórzostwo, lecz z miłości do świata, który dla uświęcenia potrzebuje, żebyś Ty żył. Zepsucie powiększa się. Przeciwstaw mu uświęcenie... Zepsucie!... Czy widziałeś nową mieszkankę Betanii? To Rzymianka, która poślubiła żyda. On jest wierny Prawu, a ona czci bożki. W Jerozolimie nie mogła żyć tak, jak tego chciała. Ciągle miała zatargi z sąsiadami z powodu zwierząt. Przyszła więc tutaj. Jej dom napełniają zwierzęta dla nas nieczyste... A najbardziej nieczysta jest ona. Śmieje się z nas i pozwala sobie na rzeczy... Nie mogę jej krytykować, bo... Powiem tylko, że niczyja noga nie przestąpi progu naszego domu z powodu Marii. Grzech jej ciąży na całej rodzinie. Jednak do domu tej kobiety chodzi się bez skrupułów. Jest tak dlatego, że ona jest w łaskach u Poncjusza Piłata i żyje w separacji z mężem: on w Jerozolimie, ona – tu. On i oni udają, że nie czyni ich nieczystymi przychodzenie tam, i nie zauważają, że są nieczyści. Obłudnicy! Żyją pogrążeni po szyję w obłudzie! I niewiele potrzeba, żeby się w niej utopili. Szabat to dzień zabawy... Są tam nawet członkowie Rady! Syn Annasza jest najczęstszym gościem.»

«Widziałem ją. Tak. Zostaw ją. Zostaw ich. Kiedy lekarz przygotowuje lekarstwo, miesza składniki i woda wydaje się zabrudzona, bo nią potrząsa. Woda wydaje się mętna. Ale potem to, co jest martwe, osadza się i woda staje się ponownie czysta, choć jest nasycona sokami tych leczniczych substancji. Tak samo teraz. Wszystko się miesza, a Ja pracuję ze wszystkimi. Następnie wszystko, co martwe, opadnie i wyrzuci się to. To, co jest żywe, pozostanie aktywne w wielkim morzu ludu Jezusa Chrystusa. Zejdźmy. Wołają nas...»

...Wizja powraca ponownie: Jezus idzie na taras przemówić do mieszkańców Betanii i miejscowości sąsiednich, przybyłych Go słuchać.

«Pokój wam. Nawet gdybym zamilkł, wiatr Boży przyniósłby wam słowa Mojej miłości i niechęci innych. Wiem, że jesteście poruszeni, gdyż powód Mojej obecności pośród was jest wam znany. Ale niech to będzie radosne poruszenie. Uwielbiajcie ze Mną Pana, który wykorzystuje zło, by uradować Swe dzieci, prowadząc Swego Baranka ościeniem do owiec, aby Go ochronić przed wilkami.

Zobaczcie, jak Pan jest dobry. Na miejsce, gdzie byłem, dotarły jakby wody morza, rzek i strumieni. Rzeka miłosnej słodyczy i strumień palącej goryczy. Rzeką była wasza miłość - poczynając od Łazarza i Marty, aż po ostatniego mieszkańca wioski. Strumieniem były niesprawiedliwe knowania ludzi, którzy – nie potrafiąc przyjść do Dobra, które ich zaprasza – oskarżają Je, że jest Zbrodnią. A rzeka mówiła: “Wróć, wróć do nas. Nasze wody otoczą Cię, odizolują, obronią. Dadzą Ci wszystko, czego odmawia Ci świat”. Zatruty strumień zagrażał, chciał zabić swą trucizną. Ale czymże jest strumień wobec rzeki i czym jest wobec morza? Niczym. I nic nie zdziałała trucizna strumienia, bo rzeka waszej miłości go unicestwiła i w morze Mojej miłości wpłynęła jedynie słodycz waszej miłości. [Strumień zła] spowodował nawet zrodzenie się dobra: zaprowadził Mnie do was. Błogosławmy za to Najwyższego Pana!»

Głos Jezusa rozchodzi się potężnie w powietrzu spokojnym i cichym. Jezus, bardzo piękny w świetle słońca, uśmiecha się z wysokości tarasu, wykonując spokojne ruchy. W dole ludzie słuchają Go, pełni radości. Na dźwięk Jego głosu twarze wzniesione ku Niemu rozkwitają uśmiechem. Łazarz jest przy Jezusie – także Szymon i Jan. Inni rozproszyli się w tłumie. Marta również wchodzi na taras i siada na ziemi u stóp Jezusa. Patrzy w stronę domu, który widać za ogrodem.

«Świat należy do złych. Raj należy do dobrych. To jest prawda i obietnica. To na niej opiera się wasza spokojna moc. Świat przemija. Raj nie przemija. Ten, kto go zdobędzie przez swą dobroć, będzie się nim cieszyć wiecznie. A więc? Po co się niepokoić tym, co czynią złośliwi? Czy przypominacie sobie lamentacje Hioba? To wieczne skargi tych, którzy są dobrzy i których się uciska. Ciało jęczy, a nie powinno się skarżyć. Im bardziej się je depcze, tym bardziej skrzydła duszy powinny wznosić się w radości Pana.

Czy sądzicie, że są szczęśliwi ci, którzy wyglądają na radosnych, bo godziwie lub niegodziwie wypchali spichlerze i napełnili kadzie, wlewając w nie oliwę i napełniając bukłaki? Nie. Odczuwają smak krwi i łzy bliźniego w każdym pożywieniu, a ich łoże wydaje im się najeżone cierniami, tak dręczą ich wyrzuty sumienia. Okradają biednych i grabią sieroty, pozbawiają bliźniego, by ciągle gromadzić, uciskają tych, którzy są mniej potężni i mniej zepsuci niż oni. Trudno. Zostawcie ich. Ich królestwo jest z tego świata. A w chwili śmierci cóż im pozostanie? Nic. Chyba że nazwie się skarbem brzemię grzechów, które niosą ze sobą i z którym staną przed Bogiem. Zostawcie ich. To synowie ciemności zbuntowani przeciw Światłości. Nie potrafią chodzić świetlistymi ścieżkami. Gdy Bóg sprawia, że błyszczy Gwiazda Poranna, oni nazywają ją cieniem śmierci i uważają za zakażoną. Wolą chodzić w ledwie błyszczącej, brudnej łunie swego złota i nienawiści, bo rzeczy piekielne świecą fosforem jezior wiecznego zatracenia...»

«Moja siostra, Jezu... o!...»

Łazarz dostrzega Marię, która prześlizguje się za żywopłotem ogrodu, aby podejść możliwie jak najbliżej. Idzie pochylona, ale jej jasna głowa lśni jak złoto na tle ciemnego bukszpanu. Marta podnosi się. Jezus kładzie jej jednak rękę na głowie i tak zmusza do pozostania na miejscu. Jezus podnosi jeszcze bardziej głos.

«Co powiedzieć tym nieszczęśliwym? Bóg dał im czas na pokutę, a oni nadużywają go, by grzeszyć. Ale Bóg ich nie traci z oczu, nawet wtedy gdy się wydaje, że to uczynił. Nadchodzi chwila, w której albo miłość Boża - jak błyskawica krusząca nawet skałę – kruszy ich twarde serca, albo fala nagromadzonych niegodziwości podnosi się aż do przełyku i nozdrzy. I czują – o!.. Tak, w końcu czują obrzydzenie do tego smaku i odoru, który napełnia ich serca i odpycha innych. Nadchodzi chwila, gdy odczuwają mdłości i zaczynają pragnąć dobra.

Dusza woła wtedy: “Któż mi pomoże powrócić do czasu młodości, kiedy moja dusza żyła w przyjaźni z Bogiem, kiedy światło jaśniało w moim sercu i chodziłem w Jego promieniach? Wtedy świat milkł w obliczu mojej sprawiedliwości, pełen podziwu, a kto mnie widział, nazywał mnie szczęśliwym. Świat pił mój uśmiech i przyjmował moje słowa jak słowa anioła, a w piersiach moich bliskich serce drżało z dumy. A teraz kim jestem? Pośmiewiskiem dla młodych, odrazą dla starych. Wyśmiewają się ze mnie i plują mi z pogardą w twarz”.

Tak, to w ten sposób mówi w pewnych godzinach dusza grzeszników, prawdziwych Hiobów. Nie ma bowiem nędzy większej niż ta, gdy ktoś traci na wieczność przyjaźń z Bogiem i Jego Królestwo. Dusze te powinny wzbudzać litość. Tylko litość. To są biedne dusze, które przez próżniactwo i brak rozwagi utraciły Wiecznego Małżonka. “Na łożu mym nocą szukałam umiłowanego mej duszy, szukałam go, lecz nie znalazłam”. Rzeczywiście, w ciemnościach nie można odszukać małżonka. A dusza – popychana miłością, nieświadoma, bo pogrążona w duchowej nocy – szuka i chce znaleźć ochłodę w swojej udręce. Sądzi, że znajdzie ją w jakiejkolwiek miłości. Nie. Jest tylko jedna miłość duszy: Bóg. Dusze przynaglane Bożą miłością chodzą, szukając miłości. Wystarczyłoby, żeby zapragnęły w sobie światła, a miałyby za małżonka Miłość. Chodzą jak chorzy, szukając miłości po omacku. Spotykają wszystkie miłości, wszystkie rzeczy obrzydliwe, którym człowiek dał to imię, ale nie znajdują Miłości, bo Miłość – to Bóg, a nie złoto, uciecha, potęga.

Biedne, biedne dusze! Gdyby były mniej leniwe, podniosłyby się na pierwsze wezwanie Wiecznego Małżonka, aby iść ku Bogu, który mówi: “Chodź za Mną” – ku Bogu, który mówi: “Otwórz Mi”. Nie szłyby - w porywie obudzonej miłości - otwierać drzwi dopiero wtedy, gdy Małżonek, zawiedziony, jest już daleko. Znikł... I tego świętego porywu potrzeby miłowania nie tarzałyby w błocie rodzącym obrzydzenie w nieczystym zwierzęciu – tak jest bezużyteczne i pokryte kawałkami cierni, które nie były kwiatami, lecz tylko kolcami, które szarpały [duszę], a nie koronowały jej. I nie zaznałyby urągania ze strony strażników i wszystkich tych, którzy – jak Bóg, lecz z odmiennych powodów – nie tracą z pola widzenia grzesznika i pokazują go palcem, wyśmiewając i krytykując.

Biedne dusze kłute, grabione, ranione przez wszystkich! Tylko Bóg nie przyłącza się do tego kamienowania bezlitosną kpiną. On sprawia, że spływają jej łzy dla uleczenia ran i przyobleczenia Jego stworzenia w szatę jaśniejącą jak diament. To ciągle jest Jego stworzenie... Tylko Bóg... a z Ojcem – dzieci Boga. Błogosławmy Panu. On chciał, żebym powrócił tu dla grzeszników, żebym wam powiedział: “Przebaczajcie, przebaczajcie zawsze. Z każdego zła uczyńcie dobro, z każdej zniewagi – łaskę.” Nie mówię wam: “czyńcie” tylko to. Mówię wam: naśladujcie Mój gest. Ja kocham Moich nieprzyjaciół i błogosławię ich, bo dzięki nim, mogłem powrócić do was – Moich przyjaciół. Pokój niech będzie z wami wszystkimi.»

Ludzie wymachują chustami i gałązkami na cześć Jezusa, potem powoli się oddalają.

«Chyba ją widzieli, tę bezwstydnicę!»

«Nie, Łazarzu. Była za żywopłotem, dobrze ukryta. Tylko my mogliśmy ją dostrzec stąd, z tarasu. Inni – nie.»

«Przyrzekła nam...»

«Dlaczego nie miała przyjść? Czyż ona nie jest córką Abrahama? Chcę, abyście wy, bracia, i wy, uczniowie, przysięgli, że nie dacie jej nic po sobie poznać. Zostawcie ją. Będzie kpić ze Mnie? Pozwólcie jej. Będzie płakać? Zostawcie ją. Będzie chciała zostać? Pozwólcie. Będzie chciała uciec? Pozwólcie. To jest tajemnica Odkupiciela i wybawicieli: mieć cierpliwość, dobroć, stałość i modlić się. Nic więcej. Każdy gest to za wiele w niektórych chorobach... Żegnajcie, przyjaciele. Pozostanę, aby się modlić. Wy idźcie do waszych zajęć. I niech wam Bóg towarzyszy.»


   

Przekład: "Vox Domini"