Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

38. JEZUS W GOSPODZIE W BETLEJEM.

NAUKA NA RUINACH DOMU ANNY

Napisane 9 stycznia 1945. A, 4131-4143

Pierwsze godziny promiennego letniego poranka. Niebo przybiera różowy kolor na kilku małych chmurkach. Wydają się one strzępami gazy, które spadły na atłasowy dywan turkusowego koloru. Słychać koncert ptaków oszołomionych światłem... Wróbelki, kosy, rudziki szczebioczą, świergocą, kłócą się o łodyżkę, o gąsienicę, o gałązkę, którą chcą zanieść do gniazda, napełnić sobie dzióbek lub użyć jako żerdkę. Jaskółki spadają z nieba do małego strumienia, aby obmyć swe śnieżne gorsy rdzawo ufarbowane u góry. Ledwie co orzeźwione porywają muszkę śpiącą jeszcze na łodyżce, a potem wznoszą się w górę, przecinając powietrze skrzydłami niby połyskującymi stalowymi ostrzami. Świergoczą przy tym radośnie.

Dwie pliszki ubrane w popielaty jedwab przechadzają się wdzięcznie jak dwie panienki wzdłuż biegu strumienia. Odkrywają swoje długie ogony ozdobione czarnym aksamitem, przeglądają się w wodzie, widzą swe piękno i na nowo podejmują spacer, wyśmiane przez kosa, który długim żółtym dzióbkiem gwiżdże na nie z tyłu jak prawdziwy leśny urwis. W dzikiej jabłonce uginającej się pod ciężarem owoców, niedaleko ruin, słowik woła natarczywie towarzysza i milknie dopiero, gdy widzi go przybywającego z długą gąsienicą zwijającą się w objęciu delikatnego dziobka. Para gołębi – które umknęły prawdopodobnie z miejskiego gołębnika i wybrały sobie na mieszkanie szczeliny ruin wieży – oddaje się czułościom: on się zaleca, ona – grucha zawstydzona.

Jezus ze skrzyżowanymi ramionami przygląda się wszystkim tym radosnym małym ptaszkom i uśmiecha się.

«Już jesteś gotowy, Nauczycielu?» – pyta z tyłu Szymon.

«Jestem już gotowy. Inni śpią jeszcze?»

«Tak» [– odpowiada Szymon.]

«Są młodzi... Umyłem się w tym strumieniu... Czysta woda rozjaśnia myśli...»

«Teraz ja tam idę.»

Podczas gdy Szymon – ubrany jedynie w krótką tunikę – myje się i potem ubiera, wstaje Judasz i Jan.

«Niech Bóg ma Cię w Swojej opiece, Nauczycielu. Czy jesteśmy spóźnieni?»

«Nie, właśnie nastał poranek, ale teraz pośpieszcie się i wyruszamy.»

Obydwaj myją się, a następnie ubierają tuniki i płaszcze. Przed udaniem się w drogę Jezus zbiera kwiatki, które wyrosły w szczelinach dwóch skał i wkłada je do małego drewnianego pudełka. Są w nim już inne rzeczy, których jednak dobrze nie rozpoznaję. Wyjaśnia:

«Zaniosę je Matce. Będą dla Niej drogie... Chodźmy.»

«Dokąd, Nauczycielu?» [– pyta Judasz]

«Do Betlejem» [– odpowiada Jezus.]

«Znowu tam? Wydaje mi się, że atmosfera nam nie sprzyja.»

«To nie ma znaczenia. Chodźmy. Pokażę wam miejsce, do którego przyszli mędrcy i gdzie Ja byłem.»

«Wybacz, Nauczycielu, i pozwól mi przemówić. Zrobimy tak... W Betlejem, w gospodzie, pozwolisz mi mówić i zadawać pytania. Jeśli chodzi o was, Galilejczyków, to nie jesteście zbytnio lubiani w Judei, a tu – jeszcze mniej niż gdzie indziej. Zróbmy więc tak... Ciebie i Jana już po samym ubiorze można rozpoznać, że jesteście z Galilei. To proste. I jeszcze... te włosy! Dlaczego upieracie się, by nosić je takie długie? Ja i Szymon damy wam nasze płaszcze, a wy dacie nam swoje. Ty, Szymonie – Janowi, a ja – Nauczycielowi. Tak, dobrze. Widzisz? Od razu wydacie się trochę bardziej Judejczykami. Teraz to...»

[Judasz] ściąga nakrycie głowy: żółtokasztanowe, z czerwonymi i zielonymi pasami takimi jak na płaszczu. Utrzymuje je na miejscu żółta przepaska. Wkłada je na głowę Jezusa i układa wzdłuż policzków dla zakrycia długich jasnych włosów. Jan bierze ciemnozielone nakrycie głowy Szymona.

«O, teraz już lepiej! Mam zmysł praktyczny.»

«Tak, Judaszu, masz zmysł praktyczny, to prawda. Uważaj jednak, aby nie przewyższył innego zmysłu.»

«Jakiego zmysłu, Nauczycielu?»

«Zmysłu duchowego» [– odpowiada Judaszowi Jezus.]

«Nieee! W pewnych jednak wypadkach trzeba umieć zachowywać się politycznie, więcej jeszcze – dyplomatycznie. I uwaga... Bądź także wyrozumiały... To dla Twego dobra... Nie zaprzeczaj mi, gdy będę mówił... o rzeczach... tak, o rzeczach nieprawdziwych.»

«Co chcesz przez to powiedzieć? Po co kłamać? Ja jestem Prawdą i nie chcę kłamstwa ani we Mnie, ani wokół Mnie.»

«O, będę mówił tylko częściowe kłamstwa. Powiem, że wszyscy wracamy z dalekich krajów, na przykład z Egiptu, i że chcemy uzyskać wiadomości o drogich nam przyjaciołach. Powiemy, że jesteśmy żydami powracającymi z wygnania... W końcu w tym wszystkim jest trochę prawdy... A potem opowiem rzeczy... mniej lub bardziej fałszywe.»

«Ależ, Judaszu! Po co oszukiwać?»

«Ustąp, Nauczycielu. Świat kieruje się oszustwami. One są czasem konieczne. No dobrze... dla zrobienia Ci przyjemności, powiem tylko, że przybywamy z daleka i jesteśmy żydami. To prawda w trzech czwartych. A ty, Janie, nie odzywaj się. Zdradziłbyś nas.»

«Będę milczał» [– zapewnia Jan.]

«A potem, jeśli wszystko dobrze się ułoży... wtedy powiemy resztę. Mam jednak niewiele nadziei... Jestem sprytny i łapię rzeczy w lot.»

«Widzę, Judaszu. Wolałbym jednak, abyś był prosty.»

«To mało użyteczne. W Twojej grupie będę człowiekiem od trudnych zadań. Pozwól mi działać.»

Jezus nie jest zachwycony, ale ustępuje.

Oddalają się. Obchodzą ruiny, a następnie idą wzdłuż muru bez okien, za którym słychać ryczenie, wycie, rżenie, meczenie i donośne odgłosy wielbłądów czy dromaderów. Mur przechodzi w narożnik. Zakręcają. Oto są na placu w Betlejem. Zbiornik źródła jest ciągle w centrum placu. Zauważa się wciąż jego ukośny kształt, odmienny jednak od strony przeciwległej do gospody. Tam gdzie był mały domek – widzę go jeszcze, gdy myślę o nim, całym jakby z czystego srebra w blasku gwiazdy – jest teraz wielka pusta przestrzeń pokryta zgliszczami. Stoją tam jeszcze tylko małe schody z niewielkim balkonem. Jezus patrzy i wzdycha.

Plac pełen jest ludzi. Otaczają sprzedawców żywności, narzędzi, sukna i innych rzeczy. Handlarze rozłożyli towary na matach, na ziemi lub włożyli do koszyków. Jedni przykucnęli pośrodku swych ‘sklepów’, inni – stoją, krzyczą, gestykulują i łapią jakiegoś kupującego, który się targuje.

«To dzień targowy» – zauważa Szymon.

Drzwi albo raczej brama gospody jest całkiem otwarta. Wychodzi przez nią rządek osłów obarczonych towarami.

Judasz wchodzi jako pierwszy. Rozgląda się dookoła. Woła wyniośle małego chłopca stajennego, brudnego i ogarniętego koszulą – to znaczy ubranego jedynie w podkoszulek bez rękawów, opadający aż do kolan.

«Chłopcze! – krzyczy Judasz. – Zawołaj natychmiast gospodarza! Pośpiesz się, bo nie mam zwyczaju czekać.»

Chłopak biegnie, ciągnąc za sobą miotłę z gałęzi.

«Ależ Judaszu! Co za zachowanie!» [– mówi Jezus]

«Ucisz się, Nauczycielu. Pozwól mi działać. Powinni uważać nas za bardzo bogatych i pochodzących z miasta.»

Gospodarz biegnie zginając się w pas, w ukłonach przed Judaszem – imponującym w ciemnoczerwonym płaszczu Jezusa na swym bogatym ubraniu złocistego koloru z szerokim pasem i frędzlami.

«Przybywamy z daleka, człowieku. Żydzi z azjatyckiej wspólnoty. Ten oto – prześladowany – pochodzi z Betlejem. Szuka drogich Mu przyjaciół. A my jesteśmy z Nim. Przybywamy z Jerozolimy, gdzie oddaliśmy cześć Najwyższemu w Jego Domu. Czy możesz udzielić nam informacji?»

«Panie... twój sługa... wszystko dla ciebie. Rozkazuj.»

«Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o wielu osobach, a szczególnie o Annie – kobiecie, która miała dom naprzeciw twojej gospody.»

«O, nieszczęsna! Annę znajdziecie już tylko na łonie Abrahama, razem z jej synami.»

«Nie żyje? Dlaczego?» [– zadaje pytanie Judasz]

«Czyż nie wiecie o masakrze Heroda? Wszyscy o tym mówili i nawet Cezar nazwał go ‘wieprzem żądnym krwi’. Och! Co powiedziałem? Nie donieście na mnie. Jesteś prawdziwym żydem?»

«Tak, oto insygnia mojego rodu. Mów więc.»

«Annę zabili żołnierze Heroda razem z jej wszystkimi dziećmi, z wyjątkiem jednej córki.»

«Ale dlaczego? Ona była taka dobra!» – [mówi Judasz]

«Znałeś ją?»

«Bardzo dobrze» – Judasz kłamie bezwstydnie.

«Została zabita za to, że udzieliła gościny tym, o których mówiono, że są rodzicami Mesjasza... Wejdź tu... do tego pokoju... Ściany mają uszy i mówienie o pewnych rzeczach... nie jest bezpieczne.»

Wchodzą do pomieszczenia ciemnego i niskiego. Siadają na bardzo niskim posłaniu.

«Widzisz... miałem nosa. Nie jestem byle jakim oberżystą! Urodziłem się tu jako syn i wnuk oberżystów. Jestem podejrzliwy i nie chciałem ich przyjąć. Być może znalazłbym dla nich jakieś miejsce. Ale... Galilejczycy... ubodzy... nieznani... O, nie! Ezechiasz nie da się nabrać! Poza tym... czułem... czułem, że oni nie byli tacy jak inni... Ta kobieta... Jej oczy... coś takiego, nie wiem co... Nie, nie, musiała mieć w sobie demona, z którym rozmawiała. I przyniosła nam go tutaj: nie do mnie, lecz do miasta. Anna była bardziej niewinna niż owieczka i dała im mieszkanie kilka dni później, [kiedy byli] z Dzieckiem. Mówiono, że to Mesjasz... Och! Ile pieniędzy zarobiłem w tamtych dniach! Więcej niż w czasie spisu! Przychodzili wtedy nawet tacy ludzie, którzy nie musieli się dawać zapisać. Przybywali nawet znad morza, nawet z Egiptu, aby zobaczyć... I trwało to miesiącami! Jakie osiągnąłem zyski!... Na koniec przyszło trzech królów – trzech możnych mężów... trzech magów... czy ja wiem [kim byli]? Pochód, który się nie kończył! Zajęli mi wszystkie stajnie i płacili złotem jak sianem. Wystarczyłoby tego na miesiąc, a oni odeszli następnego dnia, zostawiając tu wszystko. A jakie prezenty dla służby!... I dla mnie! O!... Co do mnie, to o Mesjaszu – czy był prawdziwy, czy też fałszywy – mogę mówić tylko dobrze. Dzięki Niemu zarobiłem całe worki pieniędzy. Nie miałem poważniejszych zmartwień. Nie było [u mnie dzieci] zabitych... bo właśnie się ożeniłem. A więc... Ale inni!»

«Chcielibyśmy zobaczyć miejsca rzezi.» [por. Mt 2, 16-18]

«Miejsca? Ależ to było we wszystkich domach. Naliczono tysiące zabitych w Betlejem. Chodźcie ze mną.»

Wchodzą po schodach na taras. Z wysoka widać wielki wiejski obszar i całe Betlejem, rozciągające się na wzgórzach jak wachlarz.

«Widzicie tamte ruiny? Tam również spalono domy, bo ojcowie, z bronią w ręku, bronili swoich dzieci. Widzicie tam coś w rodzaju studni pokrytej bluszczem? Tyle pozostało z synagogi. Spalono ją wraz z przewodniczącym synagogi, który twierdził, że to był Mesjasz. Synagogę spalili ci, którzy przeżyli. Postradali zmysły z wściekłości, z powodu zamordowania ich dzieci. Odtąd mieliśmy problemy... A tutaj i tam, i tam... Widzicie groby? To są ofiary... Wydaje się, jak okiem sięgnąć, że to owieczki leżące w trawie. Wszystkie niewiniątka ze swymi ojcami i matkami... Widzicie ten zbiornik? Jego woda zaczerwieniła się od krwi, kiedy mordercy umyli w nim broń i ręce. A ten strumyk tam z tyłu... widzieliście go?... Czerwony był od krwi, która spłynęła do niego kanałami... A tam, widzicie?... tam naprzeciw. Tyle tylko pozostało po Annie.»

Jezus płacze.

«Znałeś ją dobrze?» [– pyta oberżysta.]

Judasz mówi: «Była jak siostra dla Jego Matki! Prawda, przyjacielu?»

Jezus odpowiada tylko: «Tak.»

«Rozumiem...» – mówi oberżysta i zamyśla się.

Jezus pochyla się i rozmawia cicho z Judaszem.

«Mój przyjaciel chciałby iść do tych ruin.» – mówi Judasz.

«Ech! Niech idzie! One należą do wszystkich!»

Schodzą na dół, pozdrawiają się i odchodzą. Gospodarz pozostaje zmartwiony. Być może liczył na napiwek. Przechodzą przez plac i wchodzą na małe schody – jedyne, co ocalało.

«To stąd – mówi Jezus – Moja Matka kazała Mi pozdrowić mędrców i stąd udaliśmy się do Egiptu.»

Ludzie patrzą na czterech mężczyzn pośród ruin. Ktoś pyta:

«Krewni nieżyjącej?»

«Przyjaciele.»

Jakaś kobieta krzyczy:

«Przynajmniej wy nie czyńcie krzywdy nieżyjącej, jak jej inni przyjaciele, którzy – kiedy żyła – uciekli cali i zdrowi.»

Jezus stoi na tarasie przylegającym do murku, który go ogranicza. Jest więc około dwóch metrów ponad placem. Z tyłu nie ma nic. Ta świetlana pustka otacza Go całego niby aureolą, czyniąc jeszcze bielszą Jego szatę z bardzo białego lnu. Jedynie ona Go okrywa, gdyż płaszcz opadł z ramion, tworząc u Jego stóp coś w rodzaju wielobarwnego piedestału. Z tyłu zieleń i zarośla – pozostałość po tym, co było ogrodem Anny – tworzą tło, obecnie odosobnione i pokryte ruinami.

Jezus wyciąga ramiona. Judasz widząc Jego gest mówi:

«Nie przemawiaj. To nieostrożne!»

Jednak plac napełnia potężny głos Jezusa: «Ludzie Judy, ludzie z Betlejem, posłuchajcie! Posłuchajcie, wy, niewiasty ziemi, która dla Racheli była poświęcona! Posłuchajcie potomka Dawida, który cierpiał, prześladowany. Uczyniony godnym, by skierować do was słowo, mówi, by wam dać światło i pociechę. Posłuchajcie...»

Ludzie przestają krzyczeć, kłócić się, kupować. Gromadzą się.

«To jakiś rabbi!»

«Z pewnością przychodzi z Jerozolimy.»

«Kto to jest?»

«Jaki piękny mężczyzna!»

«Co za głos!»

«Jakie zachowanie!»

«Cóż, przecież jest z rodu Dawida!»

«A więc z naszego!»

«Posłuchajmy! Posłuchajmy!»

Cały tłum skupił się wokół schodów. Stają się one jakby trybuną.

«Powiedziane jest w Księdze Rodzaju: “Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę... Ona zmiażdży ci głowę, a ty czyhać będziesz na jej piętę...” Jest też powiedziane: “Pomnożę twoje cierpienia i twoją brzemienność... a ziemia cierń i oset będzie ci rodziła...” To przekleństwo dla mężczyzny, niewiasty i węża.

Przybywszy z daleka, by uczcić grób Racheli, usłyszałem w wieczornym powiewie, w rosie nocy, w porannej skardze słowika, echo łkania dawnej Racheli, powtarzane z ust do ust przez matki z Betlejem w ciszy grobów lub w ciszy serc. Usłyszałem krzyk boleści Jakuba we wdowcach, którzy nie mają już żon, bo zabił je ból... Płaczę razem z wami. Lecz posłuchajcie, bracia tej samej ziemi. Betlejem – jak mówi Micheasz – ziemia błogosławiona, najmniejsze z miast Judy, lecz największe w oczach Boga i ludzkości, wywołało nienawiść szatana. Stało się bowiem kołyską Zbawiciela. Zostało przeznaczone na przybytek, nad którym spoczęła chwała Boga, Ogień Boga, Jego Wcielona Miłość.

“Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę... Ona zmiażdży ci głowę, a ty czyhać będziesz na jej piętę...” Jakaż nieprzyjaźń jest większa od tej, która porywa się na dzieci – serce serca niewiasty? A jakaż pięta jest silniejsza od pięty Matki Zbawiciela? Oto dlaczego zupełnie naturalna była zemsta pokonanego szatana, która skierowała go nie ku pięcie Matki, lecz ku sercu matek.

O! Jak wielka musiała być trwoga matek przed utratą zrodzonych dzieci! O! Jak straszliwy ucisk ojców, z których poczęły się i zrodziły dzieci, a którzy teraz nie mają już potomstwa. Rozraduj się jednak, Betlejem! Twoja czysta krew, krew niewiniątek otwarła ogniem i purpurą drogę Mesjaszowi...»

Tłum – którego szemranie coraz bardziej zaczynało wzrastać od chwili, gdy Jezus wspomniał Zbawiciela i Jego Matkę – ukazuje teraz wyraźniej swoje wzburzenie.

«Zamilknij, Nauczycielu – mówi Judasz – i odejdźmy stąd.»

Jezus jednak nie słucha go. Kontynuuje:

«...Mesjaszowi, którego Łaska Boga Ojca ocaliła przed tyranami, aby zachować Go dla ludu, dla jego ocalenia i...»

Jakaś kobieta woła przejmującym głosem:

«Pięcioro, pięcioro dzieci zrodziłam i nie ma już żadnego w moim domu! Ja nieszczęsna!» – krzyczy histerycznie.

To początek wrzawy. Inna [niewiasta] zwija się w prochu, rozdziera szaty, ukazuje okaleczone piersi i krzyczy:

«Tu, tu na tej piersi, zabili mi pierworodnego! Miecz rozciął mu głowę, a równocześnie – moją pierś. O, mój Elizeuszu!»

«A ja? A ja? To mój dom! Trzy groby w jednym. Strzeże go ojciec. Mąż i dzieci, wszyscy razem! Tak, tak! Jeśli to był Zbawiciel, niech mi zwróci dzieci, niech mi odda małżonka, niech mnie ocali od rozpaczy, niech mnie zbawi od Belzebuba.»

Wszyscy wołają: «I naszych synów, naszych mężów, naszych ojców niech nam odda, jeśli jest Zbawicielem!»

Jezus daje znak rękami, nakazując ciszę.

«Bracia Mojej ziemi, chciałbym przywrócić życie waszym dzieciom, tak przywrócić życie. Lecz powiadam wam: Bądźcie dobrzy, przyjmijcie to. Przebaczcie, miejcie nadzieję, rozweselcie się ufnością, cieszcie się pewnością. Już niebawem odnajdziecie wasze dzieci – aniołów w Niebie, bo Mesjasz otworzy bramy Nieba. Jeśli będziecie sprawiedliwi, śmierć będzie dla was Życiem, które przychodzi, i Miłością, która powraca...»

«Ach! Ty jesteś Mesjaszem? Powiedz to w imię Boże!»

Jezus opuszcza ramiona w geście tak łagodnym, tak pełnym uczucia, jakby chciał ich przytulić, i mówi: «Ja Nim jestem.»

«Wynoś się! Wynoś się stąd, to jest więc Twoja wina!»

Leci kamień pośród gwizdów i wrzasków. Judasz ma piękną postawę... Och, gdybyż zawsze był taki! Staje przed Nauczycielem – wyprostowany na murze balkonu, z rozciągniętym płaszczem – i przyjmuje bez lęku uderzenia kamieni, krwawi nawet. Woła do Jana i Szymona: «Wyprowadźcie Jezusa za drzewa. Idźcie, na Niebo!»

A do tłumu woła: «Wściekłe psy! Jestem ze Świątyni i doniosę na was do Świątyni i do Rzymu.»

Tłum ogarnia przez chwilę lęk, lecz szybko [na nowo] podejmuje walkę, rzucając kamieniami. Na szczęście celują źle. Judasz niewzruszenie przyjmuje ten grad, odpowiadając tłumowi to obelgami, to przekleństwami. Łapie nawet w locie jeden z kamieni i rzuca nim w małego starca, który krzyczy jak sroka oskubywana żywcem z piór. Ponieważ próbują zwalić jego piedestał, Judasz zeskakuje z murku i łapie szybko suchą gałąź z ziemi. Wymachuje nią wokół siebie, chłoszcząc bez litości plecy, głowy, ręce. Biegną żołnierze i – grożąc włóczniami – torują sobie drogę.

«Kim jesteś? Dlaczego ta bijatyka?»

«Jestem Judejczykiem zaatakowanym przez ten tłum ludzi. Był ze mną pewien rabbi, znany kapłanom. Mówił do tych psów. Oni zaś wybuchli i napadli na nas.»

«Kim jesteś?»

«Judasz z Kariotu. Wcześniej byłem w Świątyni, obecnie jestem uczniem Rabbiego Jezusa z Galilei. Jestem przyjaciel faryzeusza Szymona, saduceusza Giocany, radcy Sanhedrynu, Józefa z Arymatei i wreszcie – co możesz sprawdzić – Eleazara, syna Annasza, wielkiego przyjaciela prokonsula.»

«Sprawdzę to. Dokąd idziesz?»

«Z przyjacielem do Kariotu, potem – do Jerozolimy.»

«Chodź, damy ci ochronę.»

Judasz daje żołnierzowi pieniądze. To – jak się wydaje – jest zakazane, ale... przyjęte. Żołnierz chowa je szybko, kłania się z szacunkiem i uśmiecha. Judasz zeskakuje ze swego podium. Biegnie susami na przełaj przez nieuprawne pole i dołącza do towarzyszy.

«Jesteś ranny?» [– pyta Jezus]

«To nic, Nauczycielu, to dla Ciebie... poza tym też im odpowiedziałem. Jestem chyba cały splamiony krwią...»

«Tak, na policzku. Tutaj jest woda.»

Jan moczy kawałek tkaniny i myje policzek Judasza.

«Przykro Mi, Judaszu, ale widzisz... Choć powiedzieliśmy, że jesteśmy żydami, zgodnie z twym zmysłem praktycznym...»

«To są zwierzęta. Sądzę, że się o tym przekonasz, Nauczycielu, i nie będziesz już nalegał» [– mówi Judasz.]

«O, nie! Nie ze strachu jednak, lecz dlatego, że w tej chwili to bezużyteczne. Kiedy nas nie chcą, nie przeklinamy, lecz odchodzimy modląc się za biednych szaleńców, którzy umierają z głodu, a nie widzą Chleba. Chodźmy tą drogą na miejsce ustronne. Sądzę, że odnajdziemy drogę do Hebronu... do pasterzy... jeśli ich odnajdziemy.»

«Aby dać się zaatakować kamieniami?» [– pyta Judasz]

«Nie, aby im powiedzieć: “To Ja”» [– odpowiada Jezus.]

«Ech! To będzie chłosta!... Od trzydziestu lat cierpią z powodu Ciebie!...» [– mówi Judasz]

«Zobaczymy.»

Przechodzą przez gęsty las, zacieniony i dający ochłodę.

Tracę ich z oczu.


   

Przekład: "Vox Domini"