Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga I   –  Przygotowanie

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

2. JOACHIM I ANNA SKŁADAJĄ ŚLUB PANU

Napisane 22 sierpnia 1944. A, 3434 i 3437-3442

Widzę wnętrze domu. Niewiasta w starszym wieku siedzi przy krosnach. Jej włosy, pewnie niegdyś czarne, teraz są szpakowate. Twarz, choć jeszcze bez zmarszczek, pełna jest stateczności, która przychodzi z wiekiem. Wygląda na lat pięćdziesiąt lub najwyżej – pięćdziesiąt pięć. Nie więcej.

Widzę tę niewiastę jak tka. Całą izbę oświetla światło dnia, wnikające przez drzwi otwarte na rozległy warzywnik. Domyślam się, że jest to mała, wiejska posiadłość, bo za ogrodem są niewielkie pagórki o zielonych stokach. Niewiasta jest piękna. Ma rysy typowe dla hebrajskich kobiet. Oczy ma czarne i głębokie. Nie wiem, dlaczego przypominają mi oczy Chrzciciela. Spojrzenie ma pełne godności jak u królowej, ale i pełne słodyczy. Jest w nich orli błysk przesłonięty błękitem. Są łagodne, lekko zamglone smutkiem, jakby myślała o utraconych nadziejach. Cerę ma raczej śniadą, ale nie mocno. Usta są dość szerokie, wyraźnie zarysowane, pewne w ruchu surowym, ale nie twardym. Nos ma długi, u nasady lekko garbaty, orli, dobrze pasujący do oczu. Jest postawna, ale nie tęga. Widzę ją siedzącą, ale można się domyślić, że jest wysoka i dobrze zbudowana. Zajmuje się tkaniem jakiejś zasłony czy też narzuty. Wielobarwne czółenka szybko przechodzą przez ciemnobrązowy wątek. W części już utkanej widać falistą grecką przeplatankę i rozetki, gdzie zieleń, żółć, czerwień i błękit z odcieniem miedzi, przeplatają się, stapiając w tęczową mozaikę. Niewiasta ma szatę skromną i ciemną. Jej czerwony fiolet zdaje się odbijać mrok jakichś myśli. Na dźwięk pukania do drzwi, wstaje. Widzę, że istotnie jest dość wysoka. Otwiera drzwi. Jakaś młoda kobieta pyta: «Anno, dasz mi swoją amforę? Napełnię ci ją.»

Prowadzi ze sobą małego, może pięcioletniego chłopca, który od razu czepia się sukni niewiasty nazwanej Anną. Anna, głaszcząc chłopczyka po głowie, idzie z nim do sąsiedniego pomieszczenia i przynosi stamtąd piękną miedzianą amforę. Podając ją przybyłej mówi:

«Zawsze jesteś dobra dla starej Anny. Bóg wynagrodzi ci za to w tym dziecku i w dzieciach, które masz i będziesz miała, szczęśliwa!» – Anna wzdycha.

Niewiasta przygląda się jej, nie wiedząc, co po tym westchnieniu powiedzieć. Żeby jednak ulżyć trosce, której się domyśla, mówi:

«Zostawię ci Alfeusza, jeśli nie będzie przeszkadzał. Napełnię ci szybciej więcej dzbanów i konwi.»

Alfeusz chętnie zostaje i wyjaśnia się, dlaczego. Gdy tylko matka znika, Anna bierze go na ręce i tuląc w ramionach niesie do ogrodu. Podnosi go do pergoli pełnej jasnych jak topaz winogron i mówi: «Jedz, jedz, są dobre.»

Całuje buzię całą umazaną sokiem łapczywie połykanych winogron. Potem, ukazując dwa rzędy pięknych zębów, śmieje się z całej duszy i wydaje się nagle młoda. Gdy zaś dziecko pyta, przyglądając się jej ciemnymi szaroniebieskimi oczyma: “A teraz co mi dasz?” – radość odmładza ją, zacierając wiek. Śmieje się i żartuje, a potem nachyla się i klękając pyta:

«A co ty mi dasz za to, że ci dam... że ci dam... zgadnij co?»

Roześmiane dziecko, klaszcząc w dłonie, woła: «Całuski, całuski ci dam, śliczna Anno, dobra Anno, mamo Anno!»

Anna – słysząc, że nazwał ją “mamą Anną” – wykrzykuje radośnie, tuli malca z czułością i mówi:

«O, radości! Drogi! Drogi! Drogi!»

Przy każdym “drogi” całuje różowe policzki. Potem idą razem do półki, na której stoi półmisek z miodowymi placuszkami.

«Piekłam je specjalnie dla ciebie, radości biednej Anny, bo mnie kochasz. Powiedz, jak bardzo mnie kochasz?»

Dziecko – myśląc o tym, co je najbardziej zdumiało – mówi:

«Jak Świątynię Pana.»

Anna, śmiejąc się, jeszcze raz całuje jego oczy pełne życia, różowe usteczka, a dziecko ociera się o nią jak kotek. Jego matka chodzi tam i z powrotem, przynosząc dzbany pełne wody. Śmieje się, nic nie mówiąc. Pozostawia im swobodę [w ujawnianiu] serdeczności.

Z ogrodu nadchodzi starszy mężczyzna. Jest nieco niższy od Anny. Ma gęste i całkiem siwe włosy. Jego jasną twarz okala broda. Niebieskie jak turkusy oczy jaśnieją pod jasnokasztanowymi, niemal płowymi rzęsami. Ma ciemnokasztanową szatę. Anna nie widzi go, bo jest odwrócona tyłem do wejścia. Mężczyzna, ujmując dziecko za ramiona, mówi: «A dla mnie nic?»

Anna odwraca się wołając:

«O, Joachim! Skończyłeś już pracę?»

W tej samej chwili mały Alfeusz obejmuje go za kolana i odpowiada: «Dla ciebie też, dla ciebie też...»

I gdy starzec pochyla się, żeby go pocałować, mały obejmuje go za szyję, głaszcze rączkami brodę i całuje. Joachim też ma prezent. Lewą ręką wysuwa zza pleców jabłko, piękne jak ceramiczne, i mówi do dziecka, które łakomie wyciąga ręce:

«Poczekaj trochę, aż pokroję ci je na kawałki, bo takiego nie mógłbyś zjeść. Ono jest większe od ciebie.»

I ogrodniczym nożem, który nosi u pasa, kroi je na kawałki. Wydaje się karmić pisklę w gnieździe, tak troskliwie wkłada ćwiartki do małej buzi, która nie przestaje chciwie połykać.

«Joachimie, spójrz na te oczy! Czy nie są podobne do dwóch skrawków Morza Galilejskiego, gdy wieczorna bryza zasłania niebo obłokami?»

Przy tych słowach Anna lekko opiera rękę na ramieniu małżonka, gestem świadczącym o jej głębokiej miłości, która nie wygasła po wielu latach małżeństwa. Joachim odpowiada jej miłosnym spojrzeniem i mówi przytakując:

«Bardzo piękne! A te kędziory? Czy nie przypominają zboża wysuszonego przez słońce? Spójrz, mają kolor złota i miedzi!»

«Ach, gdybyśmy mieli dziecko, chciałabym, żeby miało takie włosy i oczy!»

Anna jest pochylona, niemal klęczy i wzdychając całuje szaroniebieskie oczy. Joachim także wzdycha, lecz chce ją pocieszyć. Kładąc rękę na kręconych i posrebrzonych włosach Anny, mówi:

«Trzeba jeszcze mieć nadzieję! Bóg jest wszechmocny. Póki się żyje, cud może się zdarzyć, zwłaszcza gdy miłuje się Boga i kocha siebie [nawzajem].»

Ostatnie słowa Joachim wymawia z naciskiem. Anna milknie, przygnębiona. Opuszcza głowę, aby nie pokazywać łez płynących [z oczu]. Widzi je tylko mały Alfeusz. Jest boleśnie zaskoczony widząc, że jego duża przyjaciółka płacze tak, jak jemu czasem się zdarza. Małą rączką ociera jej łzy.

«Nie płacz, Anno – mówi Joachim. – Mimo wszystko jesteśmy szczęśliwi. Przynajmniej ja, bo mam ciebie.»

«I ja [jestem szczęśliwa] dzięki tobie, ale nie dałam ci dziecka... Myślę, że nie spodobałam się Panu, bo uczynił moje łono jałowym.»

«O, moja małżonko! A w czymże miałabyś Mu się nie spodobać, ty, święta? Posłuchaj, udamy się raz jeszcze do Świątyni w tym celu, a nie tylko na Święto Namiotów. Będziemy się długo modlić... Może będzie z tobą jak z Sarą... lub jak z Anną, małżonką Elkany. Długo czekały i z powodu bezpłodności czuły się odtrącone. W Niebie zaś byli przygotowani przez Boga dla nich święci synowie. Uśmiechnij się, moja małżonko. Bardziej mnie trapi twój smutek niż brak potomka... Zabierzemy ze sobą Alfeusza. Każemy mu się modlić, jemu – niewinnemu... Bóg przyjmie jego i naszą modlitwę i nas wysłucha.»

«Dobrze. Złóżmy Panu ślub. Jeśli narodzi się dziecko, będzie należało do Niego. Żeby tylko zechciał nam je dać... O, żebym mogła być nazwana “mamą”!»

Alfeusz, niewinny i zaskoczony świadek, mówi:

«Przecież ja tak cię nazywam!»

«Tak, radości droga... ale ty masz mamę, a ja... ja nie mam dziecka.»

Tu kończy się wizja. Zaczynam sobie uświadamiać, że tym widzeniem rozpoczyna się cykl o narodzinach Maryi. Jestem ogromnie uradowana. Bardzo tego pragnęłam. Myślę, że i ojciec także będzie zadowolony. Zanim zaczęłam pisać, usłyszałam Mamę mówiącą do mnie: «Pisz teraz o Mnie, córko. Będzie to dla ciebie pociechą we wszystkich twoich troskach.» Mówiąc to, położyła mi z czułością rękę na głowie. Potem miało miejsce widzenie. Z początku – dopóki nie usłyszałam imienia tej starszej osoby – nie zdawałam sobie sprawy, że widzę matkę Mamy i że chodzi o łaskę związaną z Jej narodzinami.

Zanim zacznę pisać dalej, muszę umieścić tu następujące spostrzeżenie: ten dom nie wydaje mi się domem z Nazaretu, który dobrze pamiętam. Przynajmniej otoczenie jest zupełnie inne. Ogród warzywny jest bardziej rozległy, a ponadto widać pola. Niewielkie, ale przecież są. Kiedy Maryja została poślubiona, był tu tylko ogród – co prawda rozległy, lecz wszystko kończyło się na ogrodzie. W poprzednich widzeniach nigdy nie zauważyłam dostrzeganej teraz izby. Nie wiem, ale może z przyczyn finansowych rodzice Maryi pozbyli się części posiadłości albo też może Maryja, opuściwszy Świątynię, przyjechała do innego domu, danego jej przez Józefa. Nie pamiętam, czy w dawnych wizjach i pouczeniach otrzymałam kiedykolwiek pewne wyjaśnienie, że dom w Nazarecie był domem rodziców [Maryi]. Mam bardzo zmęczoną głowę. A poza tym – zwłaszcza gdy chodzi o dyktanda – natychmiast ulatują mi z pamięci poszczególne słowa. Pozostają we mnie utrwalone polecenia, a w duszy – światło. Szczegóły jednak natychmiast się rozpraszają. Gdybym po godzinie musiała powtórzyć to, co usłyszałam, przypomniałabym sobie tylko jedno lub dwa zasadnicze zdania, nie pamiętając niczego więcej. Widzenia dlatego pozostają w umyśle żywe, że musiałam je sama uważnie śledzić. Dyktanda zaś otrzymuję. [To, co jest mi ukazywane] w wizjach, muszę obserwować, dlatego pozostaje żywe w pamięci. Musiałam bowiem trudzić się, żeby wszystko zapisać w trakcie trwania [wizji]. Spodziewałam się dyktanda na temat wczorajszej wizji, tymczasem nic z tego. Rozpoczyna się wizja, więc piszę.


   

Przekład: "Vox Domini"