Alec Newald - "Koewolucja"
16
OSTATNIE WSPOMNIENIA
Niebawem jechaliśmy już nadbrzeżną drogą. Jak wspomniałem wcześniej,
głównym powodem tej wycieczki nie była chęć zwiedzania, lecz pragnienie
samotności, pozostania z dala od rodziny oraz przyjaciół, nim po
południu wejdziemy do laboratorium. Zeena miała ostatnią szansę, aby
zmienić zdanie, ale oboje wiedzieliśmy, że to nie nastąpi. Staraliśmy
się w ogóle o tym nie mówić, zaś Zeena z ożywieniem opowiadała różne
historie ze swojej młodości. Samochód został zaprogramowany na
sterowanie automatyczne. Widocznie tego typu pojazdy nie są
przeznaczone do kierowania ręcznego, co poprzedniego dnia zupełnie nam
nie przeszkadzało. Znając moje zamiłowanie do szybkich pojazdów, Zeeną
pozwoliła mi prowadzić.
— Jak oceniasz ten pojazd w porównaniu z ziemskimi samochodami? —
spytała.
— A czy znasz nasze porównanie "jak niebo i ziemia"? — odpowiedziałem
pytaniem na pytanie.
— Tak.
— No więc, to czym jeżdżę w domu, jest właśnie ziemią.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Zeena w dalszym ciągu oddawała się wspomnieniom, wracając pamięcią do
dni, kiedy to razem z przyjaciółmi takimi jak Mahirishi ćwiczyła swój
umysł. Widok morza przypomniał jej o pewnym przedsięwzięciu. Razem z
Mahirishi oraz Myronem postawili sobie za cel pokonanie morskiej
zatoki. Trasa liczyła około tysiąca mil morskich (1852 km) i napotkać
na niej można było jedynie kilka małych wysepek. Chcieli dokonać tego
bez zewnętrznego źródła energii, tylko z pomocą swoich umysłów.
Problemy pojawiły się już na samym początku, gdy po paru godzinach
podróży Mahirishi odkryła, że jest podatna na morską chorobę.
(Przyjaciele planowali pokonać całą trasę w ciągu pięciu dni). Ponadto
łódź zaczęła przeciekać, zaś próba jej naprawy tylko pogorszyła
sytuację. Tak to już jest z plastykowymi łodziami.
Tę interesującą przygodę Zeena przeżyła w wieku piętnastu lat. Odkryła
wówczas, że rodzina jej przyjaciela Myrona posiadała drugi dom -
nadmorską rezydencję za miastem wyposażoną między innymi w mało
używaną łódź. Jak wszystkie nastolatki nasi bohaterowie byli
przeświadczeni, że wszystko wiedzą najlepiej, a przynajmniej tak im się
zdawało!
Pierwsza noc upłynęła im na próbach uratowania łodzi przed zatonięciem
i Mahirishi przed wyzionięciem ducha. W końcu zdołali dobić do małej
wysepki, lecz postanowili, żeby nie prosić nikogo o pomoc, gdyż rodzice
zgodnie uważali, że nie powinni wyruszać na taką wyprawę. (Jak na
razie, brzmi to dziwnie znajomo). Na wyspie zdołali naprawić łódź, zaś
Mahirishi przynajmniej częściowo doszła do siebie. Niebawem wyruszyli w
dalszą drogę.
W tym miejscu pragnę zauważyć, że choć morza Portu nie są duże jak na
ziemskie warunki, ich głębokość jest imponująca. Zeena powiedziała mi,
że nikt nie wie dokładnie, co kryje się w ich mrocznych głębinach (to
samo dotyczy naszych oceanów). Z całą pewnością ci ludzie wykorzystują
swoje oceany (podobnie jak my na Ziemi), ale również nie mają
całkowitej pewności... Na Ziemi od niepamiętnych czasów krążyły
opowieści o czyhających w głębinach tajemniczych potworach, na Porcie
również nie brak takich fantastycznych historii...
O zmierzchu drugiego dnia spod łodzi dobiegło jakieś stukanie. Załogę
momentalnie zmroził strach, siły umysłu uległy rozproszeniu i łódź
wyraźnie zwolniła. Stukanie dobiegało jednak nadal, a nawet przybrało
na sile. Po chwili łódka przechyliła się lekko na bok. Przerażenie
nastolatków sięgnęło zenitu, bali się nawet poruszyć. Zapadły
ciemności, toteż trudno było cokolwiek dojrzeć, choć prawdę
powiedziawszy, nikt z nich nie był na tyle odważny, żeby wytężać wzrok!
Przerażeni dotrwali do rana. Wtedy stukanie ustało, a łódź odzyskała
równowagę. Podjęli dalszą podróż - właściwie nie mieli innego wyboru,
ponieważ znajdowali się mniej więcej w połowie drogi. Przez cały dzień
nikt nawet słowem nie wspomniał o przejściach minionej nocy. Posuwali
się ze znaczną prędkością, gdyż nocna przygoda skłoniła ich do
większego pośpiechu. Mimo to do celu pozostał im jeszcze szmat drogi,
gdy noc zapadła po raz trzeci.
Zachowywali wzmożoną czujność. Myron twierdził nawet, że dostrzega
podążającą w pewnej odległości za łodzią smugę pęcherzyków powietrza. W
końcu zrobiło się zbyt ciemno, aby dostrzec cokolwiek. Postanowili
prowadzić łódź na zmianę także w nocy, gdyż nikt nie miał ochoty
nocować na morzu dłużej, niż to było konieczne.
Nie musieli długo czekać, by stukanie rozległo się ponownie, jeszcze
głośniejsze i bardziej natarczywe niż poprzednio. Mahirishi, która nie
odzyskała w pełni sił, nerwy odmówiły posłuszeństwa i zaczęła domagać
się, żeby ją zabrać do domu. Miała wszystkiego dosyć i za wszelką cenę
pragnęła dotrzeć na ląd. Zeena zniosła to lepiej, ale i ona musiała
przyznać, że wystraszyła się nie na żarty.
W tym momencie pod łodzią rozbłysło dziwne światło. Przyjaciele w
przerażeniu chwycili się za ręce. Już po nas, myśleli. Czy musimy
umrzeć w tak młodym wieku - zastanawiali się?! W chwilę później nad
burtą pojawiła się czyjaś głowa. Należała ona do ojca Mahirishi. On i
jeden z rodziców Myrona wypożyczył podwodny pojazd i od samego początku
potajemnie towarzyszyli nastolatkom. W którymś momencie postanowili
zatroszczyć się o dodatkowe atrakcje, po części ku własnej rozrywce, po
części zaś po to, aby dać nastolatkom nauczkę. Jak twierdziła Zeena,
upłynęło sporo czasu, zanim młodzi podróżnicy pogodzili się z tym.
Ponownie parsknęliśmy śmiechem.
Kiedy już zostawiliśmy za sobą tereny miejskie, linia brzegowa
przybrała bardziej naturalny wygląd. Poprosiłem Zeenę, aby zatrzymała
się przy pierwszej napotkanej plaży, gdyż jak dotąd poza pustynią nie
widziałem na tej planecie niczego, co nie byłoby "sztuczne"
bądź "wykonane przez człowieka". Samochód stanął i wysiedliśmy na
porosłym
trawą poboczu. Trawa, czy też przypominająca trawę roślinność, ciągnęła
się aż do linii plaży. Poszczególne rośliny miały postać masywnych,
niskich kępek. Samo wybrzeże było bardzo skaliste, lecz plażę pokrywał
drobny, brązowy piasek, po którym chodziło się z prawdziwą
przyjemnością. Usiedliśmy na nim, kiedy już trochę pomyszkowałem po
okolicy. Było wspaniale siedzieć tak razem. Nie musieliśmy wiele
mówić. Szmer przelewającego się przez plażę morza niósł ukojenie
każdemu z nas.
Patrzyliśmy na siebie, nawet bez telepatii wiedząc, o czym myśli
drugie. Wiedziałem, że oboje nas ogarnął smutek, zupełnie jak podczas
wakacji, gdy ostatnie dni wypoczynku na skutek bliskiego końca
nieuchronnie traciły swój blask, mimo czekających nas jeszcze atrakcji.
Nie byłem tego zupełnie pewien, ale wydało mi się, że w oku Zeeny
dostrzegam błysk łzy. Wiedziałem, że ja również jestem bliski łez, więc
odwróciłem wzrok w inną stronę. W domu nikt na mnie nie czekał, więc
dlaczego nie miałbym zostać? Ale w głębi serca wiedziałem, że to nie
jest właściwa odpowiedź. Różniliśmy się jak niebo i ziemia z użytej
niedawno metafory. Oszukiwałem samego siebie i tylko wszystko
utrudniałem.
— Tam przed nami widać jakiś interesujący półwysep — powiedziałem. —
Czy mamy czas, żeby mu się lepiej przyjrzeć?
Próbowałem w ten sposób zaprzątnąć swoje myśli innymi sprawami.
— Sądzę, że tak — odrzekła Zeena. — Gdzieś w tamtej okolicy Starsi
Myrona mieli nadmorską rezydencję. Znam te strony całkiem dobrze.
Niedaleko stąd znajduje się interesujące źródło świeżej wody. Chodź,
pokażę ci.
Wróciliśmy plażą do samochodu. To zabawne, ale nawet teraz nawiedzają
mnie myśli, czy w piasku tej małej plaży w odległym systemie słonecznym
wciąż jeszcze widać odciski naszych stóp.
Wkrótce osiągnęliśmy półwysep, lecz dojście do źródła wymagało
niewielkiej wspinaczki skalną ścianą. Wszyscy pamiętamy, co się stało,
gdy tego próbowałem ostatnim razem! W końcu byłem dziesięciokrotnie
silniejszy niż Zeena i pokonanie tej przeszkody przyszło mi niemal bez
wysiłku, lecz mimo to moje ruchy wydały mi się niezgrabne.
Przyzwyczaiłem się wprawdzie do grawitacji Portu, lecz hamowanie
niektórych ruchów wciąż przychodziło mi z trudnością. Raz po raz
przyłapywałem się na tym, że w szereg czynności wkładam znacznie więcej
sił, niż to było w istocie potrzebne. To z kolei sprawiało, że
wyglądałem niezgrabnie i taki zresztą byłem w istocie w porównaniu z
płynnymi ruchami mieszkańców Portu. Na Ziemi moją posturę uznać można
za co najwyżej przeciętną, tutaj natomiast, w porównaniu z tymi
istotami, mogłem uchodzić za niezdarnego olbrzyma.
Byłbym chyba w stanie wskoczyć na szczyt tej skały jednym susem,
trzymałem się jednak w pobliżu Zeeny na wypadek, gdyby potrzebowała
pomocy. Przecież była dla mnie cenniejsza od złota. Skoro już mowa o
złocie, to odniosłem wrażenie, że natrafiłem na jego pokłady w trakcie
bliższych oględzin źródła. Zeena szybko wyprowadziła mnie z błędu.
— To krystaliczny siarczek żelaza. Zapewne znasz go jako piryt albo
złoto głupców. Nie musisz zbierać tutaj próbek, Alec. Mam parę okazów w
domu, więc możesz je zabrać.
Właśnie dwa takie kryształy znalazłem później w samochodzie po długiej
jeździe do domu - jedyne przedmioty, o których mi wiadomo, że trafiły
razem ze mną na Ziemię.
Ujście źródła otaczał niewielki płaskowyż. Postanowiłem zbadać to
miejsce bezpośrednio, jak również wypływający stamtąd strumień, którego
głębokość sięgała sześciu stóp. Podwodne skały wokół źródła sprawiały
wrażenie nadzwyczaj ostrych - zupełnie nie pasowały do głazów, jakie
zazwyczaj można spotkać w strumieniu. Większość skał przypominała
krzemień, przy czym w niektórych występowały również pasma materiału
podobnego do kwarcu.
Formy życia roślinnego były tu niemal przeźroczyste, zaledwie z lekkim
odcieniem zieleni. Rośliny wyglądały jak duże kule galarety i miały
podobną konsystencję, o czym przekonałem się dotykając niektórych z
nich.
Doszedłem strumieniem do miejsca, w którym opuszczał on płaskowyż w
postaci niewielkiego, lecz nadzwyczajnego wodospadu. Z powodu
niewielkiej grawitacji występowało tu niecodzienne zjawisko: mijająca
skalną krawędź woda dostawała się w podmuchy wiatru i, zamiast spadać
w dół, pięła się do góry. Co bardziej ocienione odnogi strumienia wciąż
pokrywała warstewka lodu, co dawało wyobrażenie o utrzymujących się w
nocy mrozach.
Nasz czas dobiegł końca i musieliśmy w pośpiechu wracać do miasta,
ponieważ oboje mieliśmy jeszcze przejść kilka drobnych badań. Mój odlot
był przewidziany na noc, a gotowy do podróży musiałem być kilka godzin
wcześniej.
Zeena wyjaśniła mi wcześniej, że podobnie jak wszystkie nowo narodzone
eksperymentalne dzieci, także jej dziecko zostanie umieszczone w
symulowanych warunkach ziemskich tak szybko po urodzeniu, jak to tylko
będzie możliwe. Jeśli testy wypadną pomyślnie, niemowlę będzie
przetransportowane na Ziemię w celu dalszych badań.
Znając Zeenę, przypuszczałem, że będzie nalegać, aby zezwolono jej
towarzyszyć dziecku, przeto zaproponowałem, aby wpadła na kawę, gdy
będzie akurat w pobliżu przelatywała! Koń by się uśmiał!