Alec Newald - "Koewolucja"
17
POWRÓT
Kiedy później znalazłem się sam w moim pokoju, przystąpiłem do oględzin
próbek skał, jakie zebrałem na pustyni poprzedniego dnia. Jak już
wcześniej wspomniałem, na pierwszy rzut oka przypominały one odłamki
szkliwionej ceramiki, jednak po bliższym zbadaniu musiałem stwierdzić,
że ich właściwości bardziej odpowiadały plastikowi.
Niektóre próbki były wyjątkowo lekkie jak na swoje rozmiary, zwłaszcza
w porównaniu z innymi. Większość skał bądź kamieni jest zimna w dotyku,
natomiast ten materiał wydawał się ciepły, jak gdyby posiadał dobre
właściwości izolacyjne. Ku memu zdumieniu ów "plastik" rysował
powierzchnię próbek innych skał, które wydawały się bardzo twarde.
Zarysował nawet materiał zbliżony wyglądem do agatu, który przecież
jest twardszy niż szkło. Już z tego powodu uznałem, że warto zachować
przynajmniej część zebranych próbek.
Wracając myślami do wcześniejszych spostrzeżeń, iż wiele przedmiotów,
budynki, a nawet samochody zdawały się być wykonane z przypominającego
plastik materiału, zacząłem zastanawiać się, czy była to ta sama
substancja, co zebrane na pustyni odłamki. Czy oznaczało to, że miałem
do czynienia z surowcem naturalnym, nie zaś syntetycznym, jak
początkowo podejrzewałem? Nie jestem wprawdzie geologiem, ale na Ziemi
nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Po pewnym czasie nasunął mi się inny wniosek, który zresztą wcale nie
poprawił mi samopoczucia. A jeśli ten materiał był pozostałością po
jakiejś zagładzie? Czy na pustyni mogły niegdyś wznosić się
konstrukcje, po których, na skutek gigantycznej katastrofy, pozostały
jedynie te drobne odłamki? Krajobraz oglądany przeze mnie na pustyni
doskonale do tego scenariusza pasował!
Zeena opowiadała mi kiedyś, że wielki kanion ryftowy powstał w wyniku
monumentalnego trzęsienia ziemi w epoce pierwszych eksperymentów z
wymiarami. Ogarnęły mnie wątpliwości. Czy wycieczka na pustynię miała
na celu coś więcej niż tylko zwiedzanie okolicy? Zeena pokazała mi ten
obszar, lecz nic nie wspomniała o jakiejś wielkiej katastrofie. Czy
udało mi się odczytać coś, o czym nie powinienem wiedzieć? Wiedziała o
moim zamiłowaniu do zbierania skał, czyżby więc miała nadzieję, że
moje zainteresowanie okaże się pomocne w odczytaniu informacji o
zagładzie? O co jej jednak chodziło? O ile rzeczywiście doszło do
unicestwienia, to jakie dziś było jego przesłanie? Czy tak właśnie
mogła wyglądać przyszłość Ziemi? Przez głowę przelatywały mi dziesiątki
pytań. Dlaczego po prostu mi o tym nie powiedziała?
Wszystkie sprawy komplikował dodatkowo fakt, iż nadal nie byłem całkiem
pewien, dlaczego spośród pięciu i pół miliarda Ziemian wybrali akurat
mnie. Zamiast odpowiedzieć, Zeena nieustannie powtarzała, że we
właściwym czasie sam zdołam odpowiedzieć na większość swoich pytań! Jak
by nie było, od kiedy zaangażowałem się poważnie w zawiłości programu
rozrodczego, część odpowiedzi stała się dla mnie wręcz oczywista.
Skupiłem myśli właśnie na tym zagadnieniu.
Od odlotu do domu dzieliły mnie już tylko godziny, ja zaś wciąż miałem
wiele do zrobienia. (W pewnej mierze były to sprawy osobiste, toteż nie
wspominam o nich w niniejszym raporcie). Wkrótce mój piękny, złocisty
kombinezon zostanie usunięty i zastąpi go wersja błękitna - proces ten
odbywa się w kontrolowanych warunkach w podziemnym laboratorium.
Pomimo dociekliwej natury nie zdołałem zdobyć zbyt wielu informacji o
sposobie funkcjonowania tych kombinezonów. Ściśle rzecz biorąc, nie
miałem pojęcia o budowie fizycznej ani wymaganiach pokarmowych
rodowitych mieszkańców Portu, choć przez jakiś czas byłem jednym z
nich. Uczciwość wymaga wszakże, aby w tym miejscu stwierdzić, że
kombinezony te były odpowiedzialne za szereg funkcji technicznych
znacznie wykraczających poza przekazywanie energii oraz łączność, co
zresztą niejednokrotnie podkreślałem wcześniej.
Zeena mimochodem wspomniała w pewnym momencie, że złocista barwa była
efektem dużej zawartości złota. Pamiętam, że zastanawiałem się wtedy,
czy nie mógłbym takiego kombinezonu zabrać ze sobą do domu.
Na Ziemi wielu ludzi wierzy, że złoto noszone bezpośrednio na skórze
wywiera dobroczynny wpływ na zdrowie i samopoczucie człowieka. Ja
jednak wiedziałem, że kombinezony z Portu dają znacznie więcej.
Badania, jakie przeprowadziłem na Ziemi, dowiodły, że złoto w materiale
kombinezonów mogło wchodzić w skład warstwy filtrującej,
zabezpieczającej przed szkodliwymi skutkami nadmiaru promieniowania
ultrafioletowego emitowanego przez ich słońce, przy równoczesnym
zapewnieniu absorpcji pożytecznych promieni.
Stwierdziłem, iż płatek złota nie tylko pochłania światło błękitne i
fioletowe, ale również jego powierzchnia silnie odbija światło żółte i
czerwone - co przesądza o barwie tego metalu. Co ciekawe, pozostawia
nam to do dyspozycji zielony sektor widma, który nie ulega ani
pochłanianiu ani odbijaniu. W zdumienie wprawiło mnie odkrycie, że w
odpowiednich warunkach światło zielone przedostaje się na drugą stronę
płatka złota! Jeżeli dostatecznie silne zielone światło skierujemy na
listek złota umieszczony na tle białego ekranu, ten zabarwi się na
zielono.
Właściwość ta może sugerować, że wbudowana w materiał kombinezonu
cienka warstwa złota pełni funkcję filtru przeciwko promieniom
ultrafioletowym oraz izolatora cieplnego - przy jednoczesnym
zachowaniu dobrych warunków zdrowotnych oraz przepuszczalności
łagodniejszych typów słonecznego promieniowania.
Błękitna odmiana kombinezonu noszona na pokładzie transportera stanowi
dla mnie największą zagadkę. Podejrzewam, że kolor błękitny w jakiś
sposób może być związany albo też podkreśla odtwórcze siły zaklęte w
kształcie piramidy. Jak być może wielu wam wiadomo, pola magnetyczne
pozostają w związku z zamkniętą wewnątrz piramid wielką tajemnicą,
która wciąż czeka na wyjaśnienie. Być może słyszeliście o tym, że
umieszczone w piramidzie tępe żyletki na powrót stają się ostre. Co w
tym zjawisku uderza mnie najbardziej, to fakt, że działa ono jedynie w
przypadku stalowych żyletek starego typu, poddawanych hartowaniu lub
oksydowaniu w celu nadania im odpowiedniej twardości. Jednak procesy te
nie tylko utwardzają stal ale również ją magnetyzują.
Lapis lazuli, kamień wielce ceniony przez faraonów starożytnego Egiptu,
również ma barwę błękitną. Widziałem kilka fotografii egipskich
malowideł ściennych, na których przedstawiono ludzi w niebieskim
kolorze. Ponieważ staroegipska sztuka w znacznej mierze odzwierciedla
życie codzienne, przypuszczam, że skoro artysta nadał malowanym
postaciom taką właśnie barwę, próbował odzwierciedlić w ten sposób coś,
co znał albo widział w przeszłości. Bez względu na to, jakie cele
przyświecały tej obcej rasie w jej dawnych kontaktach z rasami Ziemi,
nie były one ważniejsze niż powody skłaniające ich do kontaktów z nami
w chwili obecnej!
Cele dotyczące programów rozrodczych nigdy nie były łatwe do
osiągnięcia, a dodatkowo komplikował je brak odpowiednich dawców z
naszej strony. Nie będę zagłębiał się zbytnio w wyjaśnianie, dlaczego
ich wybór padł właśnie na mnie, mogę jednak powiedzieć, że bardziej
była to sprawa przypadku niż czegokolwiek innego. Chodzi mi o to, że
równie dobrze mógłby to być każdy inny mężczyzna z naszej planety,
który odpowiadałby wszystkim wymogom. Jedyny problem tkwił w tym, że
takich mężczyzn jest naprawdę niewielu. Wygląda na to, że nawet
niezupełnie odpowiednia kobieta z naszej planety im nie przeszkadzała,
pod warunkiem że "wykorzystywano" ją tylko jeden raz, co wydaje się
dość dziwne. Jeśli odpowiadała im pod każdym względem, mogła występować
w roli przybranej matki kilkakrotnie. Nie znam przyczyn takiego stanu
rzeczy. Z mężczyznami sprawy miały się zupełnie inaczej. W ich
przypadku nie było mowy o jakichkolwiek odstępstwach od przyjętego
wzorca. W tej zabawie w "rekonstrukcję" nie było miejsca dla "prawie
dobrych". Gdybym to wszystko rozumiał, przedstawiłbym wam szczegółowe
wymagania w tym zakresie.
Bruce Cathie nieświadomie poruszył ten temat w swojej ostatniej książce
The Harmonic Conquest of Space. Jeśli interesują was techniczne aspekty
harmonii, kosmosu oraz systemu ziemskiej sieci, polecam wam lekturę tej
książki. Za zgodą autora przytaczam odpowiedni cytat z tej pracy, który
może okazać się pomocny w wyjaśnieniu, dlaczego do udziału w tamtym
eksperymencie wybrano właśnie mnie:
We wcześniejszych pracach wykazałem, że ludzkie ciało jest harmonijnie
powiązane ze swoim środowiskiem naturalnym poprzez okres ciąży,
temperaturę krwi, główne punkty akupunktury oraz geometrię spirali DNA.
Wygląda na to, że jesteśmy dostrojeni w różnym stopniu - niektórzy
lepiej od innych - do naszego naturalnego otoczenia, co rzutuje na
nasze codzienne samopoczucie. Teoretycznie, osoby z najbliższym ideału
rezonansem harmonicznym względem tych wszystkich czynników powinny
odznaczać się najlepszym zdrowiem. Wszystkie komórki ich ciała drgać
będą w niemal doskonałym rytmie i działać na najwyższym poziomie
efektywności. Na całym świecie tylko nieznaczny odsetek szczęściarzy
może zaliczać się do tej grupy.
Jeśli dodamy do tego jeszcze niezwykłość krwi A-minus, jak liczna
będzie wówczas grupa, z której możemy dokonać wyboru? Zaczynam
dostrzegać wagę moich przeżyć z dzieciństwa, kiedy to w bardzo młodym
wieku zostałem wytypowany i poddany specjalnemu wychowaniu. A wszystko
dlatego, że było nas bardzo niewielu, oni zaś chcieli mieć pewność, że
będą mogli z nas skorzystać, kiedy zajdzie taka potrzeba! Moje wzięcie
nie miało nic wspólnego z przypadkiem czy szczęściem. Wiedzieli o mnie
dosłownie wszystko, jeszcze zanim trafiłem na pokład.
Kliniczna wręcz precyzja oraz długoterminowe planowanie tej operacji
skłoniły mnie do przekonania, że istoty te nie tolerowałyby długo na
Ziemi bufonady rasy ludzkiej. Gdyby któregoś dnia rzeczywiście zjawili
się na naszym progu, życie na Ziemi stałoby się bardzo ciekawe.
Kilka ostatnich godzin na Porcie upłynęło mi bardzo szybko i nim się
spostrzegłem, byliśmy już w drodze do transportera. Towarzyszyła mi
Zeena, dzięki czemu mogliśmy się pożegnać.
Nasza ostatnia wspólna przejażdżka przebiegała w ponurym nastroju. Być
może powinienem był odczuwać podniecenie. W końcu wracałem do domu
(czego domagałem się zdecydowanie, przynajmniej na początku podróży),
ale teraz wiedziałem, że mogę mieć kolejne okazje do odbycia podróży
kosmicznej, podróży w czasie lub też ich obu, co zapewne było marzeniem
przynajmniej połowy ludności Ziemi! Sprawy przybrały bardzo dziwny
obrót: miałem wrażenie, że opuszczam dom, nie zaś do niego wracam.
Moment odjazdu rodził we mnie większe emocje, niż mógłbym to sobie
wyobrazić jeszcze kilka dni temu. Niektóre z wypadków poprzedzających
bezpośrednio moje ostatnie chwile na obcej ziemi stanowiły dla mnie
ogromne zaskoczenie. Może pewnego dnia, kiedy historie takie jak moja
przestaną uchodzić za kontrowersyjne, a pogardliwy uśmiech zniknie z
ust niedowiarków, zdobędę się na odwagę i opowiem wam o wszystkich
szczegółach mojej niezwykłej przygody.
A była to przygoda doprawdy niecodzienna! Z trudem mogłem uwierzyć, że
upłynęło zaledwie sześć lub siedem (ziemskich) dni od chwili
przeniesienia mnie na pokład transportera i spotkania z Zeeną. W ciągu
tych kilku dni zobaczyłem i dowiedziałem się zapewne więcej niż
jakakolwiek kobieta lub mężczyzna w historii naszej planety. Miałem
poznać jeszcze więcej, lecz nie wydawało mi się to takie ważne.
Rozstawałem się z najważniejszą częścią tej przygody, liczącą cztery
stopy i dziesięć cali (1,45 m) wzrostu obcą istotą, doskonałą, pod
każdym względem. Było to równie pewne jak fakt, że już nigdy w życiu
nie spotkam kogoś takiego jak ona. (Może powinienem był skrzyżować
palce, gdy tak pomyślałem).
Powiedzieliśmy już wszystko, staliśmy więc w milczeniu, pozwalając, aby
cisza dopowiedziała resztę. W końcu odwróciłem się i wszedłem do
budynku, gdzie miałem otrzymać nowy, błękitny kombinezon. Wiedziałem,
że Zeena będzie obserwować mnie podczas przejścia płytą lądowiska do
transportera, a potem odprowadzi wzrokiem transporter, dopóki ten nie
zniknie w niebie. Oczy mi zwilgotniały, nie chciałem jednak oglądać się
za siebie, aby nie ulec pokusie. Wszedłem do transportera najszybciej,
jak mogłem.
Teraz nie miałem odwrotu. Wracałem do domu.
Znalazłszy się na pokładzie, umieściłem w moim przedziale sypialnym
kilka przedmiotów, które mogłem zabrać ze sobą, gdyż miejsce to
traktowałem jako własną, prywatną przestrzeń. Idąc tam, wciąż
powtarzałem w myślach ostatnie słowa Zeeny: "Zapomnij o widzianej tu
tragedii. Po powrocie do domu, zachowując ostrożność oraz zdrowy
rozsądek, pozwól, aby Słońce zaglądało ci w oczy. Bez względu na to, co
mogą mówić inni, nie ukrywaj się przed przyjacielem".
Nie mam pewności, czy tym samym pojazdem przybyłem na tę planetę, w
każdym bądź razie wyglądał on identycznie, a wejście oznaczone było
takim samym symbolem w kształcie grotu strzały. Podkreślam ten fakt,
ponieważ kolor tego symbolu różnił się nieco od symboli, które
widziałem w czasie ostatnich podróży. Wszystkie znajdowały się zawsze w
takim samym położeniu, wskazując zapewne główne wejście do dowolnej
konstrukcji w kształcie piramidy. Czasami strzałkom towarzyszyły inne
symbole. Nie wiem, co one oznaczały, tym niemniej opracowałem na własny
użytek przybliżoną interpretację najczęściej spotykanych znaków. Liczby
były najłatwiejsze, ponieważ wszędzie tam, gdzie należało dokonać
wyboru spośród kilku możliwości, każda z nich otrzymywała identyfikację
liczbową. (Omawiam to zagadnienie w Załączniku 2, przeto w tym miejscu
pomijam szczegółowe rozważania).
Odlot nie nastąpił od razu. Muszę jednak stwierdzić, że moja ocena
upływu czasu w trakcie całej przygody mogła być obarczona znacznym
błędem. Nie miałem bowiem zegarka, nigdzie nie znalazłem też jakiegoś
wzorca, do którego mógłbym się odnieść. Innymi słowy, nie dzwonili na
obiad co parę godzin.
W końcu nastąpiło lekkie targnięcie, a w chwilę później znajdowaliśmy
się już wysoko nad miastem. Wytężałem wzrok, aby dojrzeć wybrzeże i dom
Zeeny, ale odległość była zbyt wielka. W ciągu zaledwie kilku sekund
znaleźliśmy się ponad atmosferą. Obserwowałem ekran, dopóki Port oraz
jego wielki księżyc nie zamieniły się w szybko malejące kropki. W kilka
godzin później taki sam los spotkał ich słońce. Odczułem krótkotrwałe
zwiększenie grawitacji, potem wszystko wróciło do normy.
Z ekranu wyłączono widoki zewnętrzne, skierowałem się więc do punktu z
napojami. Nim odleciałem z Portu, Zeena udzieliła mi kilku wykładów na
temat zagrożenia odwodnieniem związanego z tego typu podróżami,
polecając, bym regularnie przyjmował płyny, bez względu na to, czy
odczuwam pragnienie, czy też nie.
Musiałem też przejść szereg medycznych badań, co jak przypuszczam,
podyktowane było ich chęcią sprawdzenia, jak znoszę ten niezwykły stan!
Mieliśmy odbyć podróż w czasie, której moje prymitywne ciało by nie
zniosło dlatego też utrzymywano mnie w sztucznie zmienionym stanie!
Miałem nadzieję, że tym razem będę miał sposobność porozmawiać z
którymś z członków załogi, jeśli tylko zechcą nawiązać ze mną kontakt.
Wciąż niewiele wiedziałem o takiej formie podróżowania i liczyłem, że
zdobędę więcej informacji na ten temat.
Zszedłem na dół do sali rekreacyjnej bądź wspiąłem się do góry -
doprawdy trudno ocenić. Najbardziej zależało mi na tym, żeby obejrzeć
sterownię, jeśli w ogóle posiadali takie pomieszczenie. Wkrótce
uświadomiłem sobie, że zadanie to będzie bardzo trudne, jeśli nie
znajdę kogoś, kto zechciałby mi pomóc. Kilka następnych godzin upłynęło
mi na zagadywaniu wszystkich przewijających się w pobliżu istot.
W końcu trafiłem na Yarvitie'a (moja interpretacja zapisu imienia).
Sądzę, że on także był hybrydą, ponieważ bardzo przypominał Zeenę. Była
to jego czwarta wyprawa do naszego sektora czasowego, jak mi
powiedział, ja zaś zadałem mu wiele pytań. Niektóre z odpowiedzi były
niezwykle skomplikowane, toteż zachodzi prawdopodobieństwo, że część z
nich mylnie zinterpretowałem. Mimo to odnoszę wrażenie, że otwierają
one interesujące pole badań dla nas na Ziemi i że warto je tutaj
zamieścić, zamiast pominąć je tylko dlatego, że mogłem przekręcić jakiś
fragment.
— Skoro w przeszłości popełnialiście błędy a dysponujecie możliwością
podróży w czasie, dlaczego nie cofniecie się wstecz i wszystkiego nie
naprawicie? — spytałem.
— To byłaby jeszcze większa pomyłka — usłyszałem w odpowiedzi — gdyż
wówczas nie miałbyś kontroli nad swoim "teraz".
"Teraz" jest terminem, którego nigdy nie potrafiłem w pełni zrozumieć,
więc muszę pozostawić go w tym punkcie narracji bez komentarza.
— Mógłbyś skończyć w otchłani, jak mawiacie wy, Ziemianie. Mógłbyś
odkryć po powrocie, że twój czas teraźniejszy nie istnieje lub że nie
ma go tam, gdzie być powinien. Zagubiłbyś się wówczas w czasie, tak jak
moim zdaniem zagubili się nasi pierwsi podróżnicy - przestrzegał
Yarvitie.
Z tych słów wywnioskowałem, że oni rzeczywiście próbowali cofnąć się w
czasie, żeby zmienić bieg wypadków.
— A czym tak w ogóle jest czas? — spytałem. — Czy używacie takiej samej
jednostki czasu jak my na Ziemi?
— Mierzymy go w podobny sposób. Używamy małej jednostki, gdyż jest ona
zgodna z naturalnym rytmem, który można znaleźć w tym wszechświecie.
Można zmusić kryształy by drgały w określonym rytmie, co ułatwia
odmierzanie tak małych jednostek czasu. Taki sposób pomiaru czasu
został wam przekazany przez naszych przyjaciół dziesiątki tysięcy
waszych lat temu. Wasze ludy posługiwały się nim, toteż nie jest wam
obcy, ale potem zaginął. Dopiero niedawno odkryliście tę jednostkę na
nowo i uważacie ją za swoją własność, czym wprawiacie nas w
rozbawienie! Nazywacie ją "sekundą" — wyjaśnił.
— Moja przyjaciółka, Zeena-5, która należy do waszego ludu, powiedziała
mi, że musieliście zmienić poziom gęstości, zanim mogliście odbywać
podróże w czasie na wielkie odległości. Wygląda na to, że dostosowanie
się do podróży w czasie stanowi poważny problem — poruszyłem kolejną
kwestię.
— Aby zrozumieć zagadnienie podróży w czasie oraz transfer materii
poprzez przestrzeń kosmiczną, musisz najpierw zrozumieć, że w tym
wszechświecie nic nie jest stałe. Z tego właśnie powodu różnica między
tymi dwiema formami podróżowania jest bardzo niewielka. Być może
najłatwiej pojmiesz moje słowa, wyobrażając sobie, że wszechświat jest
zbudowany wyłącznie z fal - mikroskopijnych wibracji lub fal energii,
zbyt małych, aby można je było zobaczyć. Jeśli wyobrazisz sobie, jak
wędrują równocześnie w wielu różnych kierunkach, zrozumiesz, że
wcześniej czy później fale te spotkają się i przetną ze sobą. Gdy do
tego dojdzie, ich gęstość w punkcie przecięcia wzrośnie. Jeśli nastąpi
przecięcie odpowiedniej liczby fal, otrzymasz to, co nazywasz materią
albo zbiór mikrofal dostatecznie gęstych, by można je było zobaczyć.
Materia przyciąga materię albo, w rzeczywistości, te małe fale są formą
energii elektromagnetycznej podróżującej wzdłuż przypominających nitki
linii sił. Przyciągając się nawzajem, wytwarzają siłę, którą nazywasz
grawitacją. W procesie formowania materii niektóre jej części stają
się bardziej zwarte od innych, co sprawia, że we wszechświecie
występują różne pierwiastki. Jeśli jednak rozłożysz je na elementy
składowe, przekonasz się, że zbudowane są z małych fal energii i nie
mają rzeczywistej, stałej postaci. A teraz pora na coś, co może cię
zaskoczyć. Nasze badania wykazały, że te fale na początku są niczym
innym, jak bardzo inteligentną i potężna myślą. To dlatego myśli są
takie ważne: wszystkie one jednoczą się z wszechświatem i czynią go
takim, jaki jest. W swej istocie wszechświat jest bowiem jedną, wielką,
inteligentną myślą i, w miarę jak świadoma myśl rozwija się i
ekspanduje w tym wszechświecie, ekspanduje sam wszechświat. Niekiedy to
wielkie skupisko rozprzestrzeniającej się energii określamy
terminem "Wszystko, Co Jest" opisującym jedną wielką, uniwersalną myśl.
Wy
ludzie nazywacie to chyba "Bogiem". Jak więc widzisz, prawdziwe jest
twierdzenie, że wszystko zaczyna się od myśli. Kiedy podróżuje się w
czasie bądź przestrzeni, podróżuje się poprzez myśl. Aby tego dokonać
najlepiej mieć na sobie jak najmniej z fizycznego ciała, tak by jak
najlepiej móc zjednoczyć się z myślą. Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć,
gdzie się znajdujesz i czym jest ten wszechświat, powinieneś wyobrazić
sobie, że znajdujesz się w czyjejś głowie i stanowisz część jego myśli.
Być może ten ktoś jest twoim Bogiem! Sądzę, że to wszystko, co możesz
zrozumieć na tym etapie swojej wiedzy.
Yarvitie zmienił następnie nieco temat.
— Podróż w czasie umożliwia nam również natychmiastową podróż w
przestrzeni, dlatego też nie korzystamy już ze starych metod
manipulowania grawitacją. Zabawy z antymaterią nie są dobrym
rozwiązaniem. Byłoby dobrze, gdyby także twój lud zaprzestał takich
eksperymentów! W przeszłości, gdy korzystaliśmy z antymaterii,
straciliśmy wiele statków i ludzi. Jeśli podczas pobytu na Porcie
wysłuchałeś starych legend, mogłeś się domyślić, że istnieje
prawdopodobieństwo, iż nasza ojczysta planeta Khyber została zniszczona
w wyniku jakiegoś eksperymentu z tą właśnie substancją. Przeżyli tylko
ci, którzy w swojej mądrości zawczasu przewidzieli wyniki tych
eksperymentów! Z tego właśnie powodu tak wiele wysiłku włożyliśmy w
opracowanie systemu podróży kosmicznych bez manipulowania grawitacją.
Jeśli wyruszając w długą kosmiczną podróż wyślesz siebie w czasie w
przód do punktu, w którym podróż się kończy, to bez względu na
odległość możesz tam dotrzeć niemal natychmiast. W drodze powrotnej z
kolei możesz odesłać się do domu w dowolnie wybranej przez siebie
chwili. Staramy się zachować synchronizację z czasem rzeczywiście
spędzonym w podróży czasoprzestrzennej. Na przykład, gdyby ekspedycja
na Ziemię, w której obecnie uczestniczymy, trwała w rzeczywistym czasie
trzydzieści dni, nie uwzględniając rzecz jasna aspektu podróży w
czasie, to wolelibyśmy powrócić, gdy na Porcie upłynie owych
trzydzieści dni. Pozwala nam to zachować synchronizację z naszym
życiowym cyklem w domu. Innymi słowy, nie starzejemy się w innym tempie
niż ci, którzy zostają na planecie. Jak więc widzisz, możemy dotrzeć w
dowolne miejsce w ogóle nie tracąc czasu lub poświęcając go tyle, ile
nam się zechce. Najważniejsze - dodał - żeby nikt nie wrócił przed
swoim wyjazdem. Przemawiają za tym dwa powody. Po pierwsze, byłoby was
dwóch w tym samym miejscu i czasie, co wywołałoby ogromne zamieszanie.
Ustaliliśmy bowiem, że jeden z tych ludzi bądź przedmiotów - w
przypadku gdy poprzez czas wysyłano przedmioty - będzie katapultowany w
przeszłość i umieszczony w zawirowaniu przestrzeni wytworzonym na
skutek owych przeskoków w czasie przyszłym. Proszę, nie pytaj mnie o
szczegóły - nasza podróż nie trwa dość długo, abym zdążył ci to
wyjaśnić. Dodam jeszcze tylko, że niektórzy z odwiedzających twoją
planetę gości mimowolnie skończyli w taki właśnie sposób i musieli już
tam pozostać!
— Dlaczego koniecznie trzeba dostosować się wymiarowo do podróży w
czasie? — spytałem.
— Jeśli pozostaniesz na niższym poziomie wibracji, takim, na jakim
znajdujesz się normalnie (w tym miejscu odnosił się bezpośrednio do
mojej osoby), będziesz mógł podróżować w czasie wyłącznie w obrębie
trwania swojego życia - życia trójwymiarowego, czyli jedynego, jakie w
tej sytuacji będziesz w stanie postrzegać. Poza tym podróżowanie w
czasie osobników twojego rodzaju pociąga za sobą szereg komplikacji. Na
przykład nie możesz porozumieć się ani fizycznie dotknąć niczego, co
zobaczysz. Będzie to dla ciebie świat nierealny, być może podobny do
sennych zwidów, za pośrednictwem których zresztą, możesz dotrzeć do
przyszłości nawet teraz — wyjaśnił.
— Czy na Ziemi moglibyśmy odbywać podróże w czasie nawet teraz,
gdybyśmy tylko dysponowali odpowiednią technologią? — zapytałem jeszcze
raz.
— Tak, oczywiście. Dlaczego jednak używasz słowa "gdybyśmy"? Przecież
wy taką technologię posiadacie — zapewnił Yarvitie.
— Co masz na myśli? Przecież na Ziemi nikt nie potrafi podróżować w
czasie. Dużo fantazjujemy na ten temat, lecz nie słyszałem, żeby
ktokolwiek tego naprawdę dokonał — odparłem z lekkim zdumieniem.
— No cóż, jak wy to mówicie, ktoś stawia przed wami zasłonę dymną —
odrzekł Yarvitie, lecz mimo nalegań nie chciał powiedzieć nic więcej.
— Czy porozumiewacie się z jakimiś innymi rasami? — spytałem, próbując
zmienić temat.
— Tak, kiedy czujemy, że jest to odpowiednie, ale zdarza się to bardzo
rzadko.
— Z kim na przykład?
— Macie paru bliskich sąsiadów. Sądzę, że oni kontaktują się z wami
częściej niż my.
— Jak oni wyglądają i skąd pochodzą? — spytałem z ciekawością.
— No cóż, w głębi umysłu już wiesz, jak oni wyglądają. (Zeta
Reticulanie, albo Szaraki - obce istoty, o których czytałem w
magazynach). Przybywają z, powiedzmy niedużej odległości, przynajmniej
ci, którzy obecnie kontaktują się z twoim ludem.
Za dużo to mi nie powiedział na ten temat.
— Skąd? — nie dawałem za wygraną. — Z Księżyca?
— Zdumiałem się słysząc własne myśli, bo nie mam pojęcia, dlaczego
powiedziałem akurat "Księżyc". Ani na chwilę nie przyszło mi do głowy,
że na naszym Księżycu mogą być jakieś obce istoty. Czyżbym sięgał w te
obszary jego umysłu, które on usiłował przede mną zamknąć?
— Coś w tym rodzaju, ale to nie ten Księżyc — odrzekł z lekkim
zdumieniem.
Czyżby wyczuł, że wyciągam od niego więcej informacji, niż zamierzał mi
przekazać? Tak czy inaczej, bez względu na to, jak mocno ciągnąłem go
za język, odnosił się do mnie z rezerwą.
— Co ich sprowadza na Ziemię? — zadałem następne pytanie.
— W znacznej mierze to samo, co nas. Zapewne potrzebują waszego
zrozumienia i pomocy. Istnieją od bardzo dawna, są rasą bardzo łagodną,
ale tak naprawdę zupełnie was nie rozumieją. Zmieniliście się od czasu,
gdy przebywali na Ziemi w dużej liczbie. Mimo to istnieje szansa, że
pojawią się wśród was otwarcie i to szybciej niż my! - zakończył
niespodziewanie Yarvitie.
- Czy istnieją inne przyczyny waszych częstych wizyt na Ziemi niż
program rozrodczy? - spytałem.
- Tak. Przygotowujemy obecnie poważną naprawę i korektę, która nastąpi
w waszym roku 1993. Kilka rzeczy ulegnie zmianie - na lepsze, możesz
być tego pewien. Pewne naprawy są konieczne na skutek naszych działań w
przeszłości; możesz to traktować jako spłatę długu z naszej strony.
Robimy to także dla siebie, na wypadek gdyby dopisało nam szczęście i
bylibyśmy w stanie dzielić z wami waszą planetę.
Chciałem wiedzieć, na czym te zmiany miały polegać, lecz także i tym
razem nie zdołałem uzyskać dalszych szczegółów.
Jakiś głos w mojej głowie sprawił, że zacząłem zastanawiać się,
dlaczego nie zadałem tych pytań Zeenie. Dopiero teraz, kiedy się od
niej uwolniłem, zaczynałem sobie uświadamiać jak silny wywierała na
mnie wpływ! Zacząłem pojmować, że byłem w stanie zadać tylko te
pytania, na które ona posiadała przygotowane odpowiedzi. W grę
wchodziły tutaj jakieś niezwykłe emocje. Stwierdzenie, że popadłem w
zmieszanie, oddawało tylko część prawdy!
— Czym wobec tego, oprócz genetyki, zajmują się te istoty? — zapytałem,
usiłując skupić myśli na chwili obecnej.
— Niektóre uczestniczą również w naprawach; inne mają jakieś interesy z
waszymi rządami. Wszędzie spotkać się można z niedowierzaniem,
zwłaszcza z waszej strony.
— A co ty o tym wszystkim myślisz?
— Próbujemy zachować dystans. Nie wszystko się nam podoba, ale nie
wolno nam dokonywać ocen.
Nic więcej nie chciał mi powiedzieć.
— A co się stanie, jeśli po powrocie do domu opowiem o tym wszystkim
ludziom?
— Możesz opowiadać, komu tylko zechcesz. Ci, którzy wierzą, i tak już
wiedzą. Ci, którzy nie wierzą, pozostaną niedowiarkami. Trudno było
spierać się z taką logiką.
— Ważnym dla nas jest — ciągnął Yawitie — że ty wiesz, że tutaj
jesteśmy, i wiesz, kim jesteśmy. Kiedy poprosimy cię o pomoc, będziesz
wiedział, kim jesteśmy i co usiłujemy zrobić. W ostatecznym rozrachunku
może to okazać się bardzo istotne.
Pomyślałem, że nadszedł właściwy moment, aby porozmawiać o zwiedzeniu
sterowni.
— Czy mógłbym zobaczyć, jak tym sterujecie? Mam na myśli transporter.
— Centrum kontroli... hm... — zamyślił się na chwilę, po czym dodał: —
Jeszcze wrócimy do tego tematu.
No cóż, "może" było lepsze od zdecydowanego "nie"! Po prostu się
wykręcił. Później "może" zmieniło się w "nie"!
Odpocząłem, uzupełniłem poziom płynu i ruszyłem na poszukiwanie
kolejnych ludzi, których mógłbym wziąć w krzyżowy ogień pytań, ale moje
wysiłki zakończyły się raczej miernym sukcesem.
Odbyłem długą rozmowę z Millie, której powiedziano, że będzie to jej
ostatnia sposobność obejrzenia Ziemi w ciągu najbliższych kilku lat.
Było bardziej prawdopodobne, pomyślałem, że poproszono ją, aby
dotrzymała mi towarzystwa - zapewne był to pomysł Zeeny. Rozmawiało się
nam zupełnie dobrze jak na ludzi, których dzieli różnica przeszło
pokolenia.
Czas płynął szybko i w końcu otrzymałem wiadomość, że trwają
przygotowania do przywrócenia mi niższej gęstości. Miałem przejść
procedurę podobną do tej sprzed dziewięciu dni, tyle że w odwrotnej
kolejności. Proces ten miał przyśpieszyć albo spowolnić mój metabolizm
- nie jestem pewien, o którą ewentualność chodziło. Tuż przed jego
rozpoczęciem musiałem wypić dużą ilość bardzo słonego płynu, co z
pewnością nie należało do przyjemności.
Całkowity czas potrzebny na to przekształcenie wyniósł około dwudziestu
czterech godzin. Kolejność zabiegów przedstawiono mi wcześniej,
ponieważ od chwili usunięcia z mojego ciała kombinezonu niemożliwy
stawał się wszelki kontakt. Faktycznie oznaczało to, że na dwadzieścia
cztery godziny ponownie stałem się złocistym duchem!
Od tego momentu nie potrafię przedstawić precyzyjnego biegu wydarzeń. W
końcu trafiłem do Auckland, o czym już wiecie z początkowych sekwencji
mojej relacji. W tym momencie nie miałem jednak pojęcia, że moja
przygoda jeszcze się nie skończyła, ba, miała dopiero rozkręcić się na
dobre! To, co przeżyłem, było zaledwie preludium do ciągu równie
niezwykłych wypadków, które rozegrały się już na Ziemi.