Alec Newald - "Koewolucja"
10
DOM Z DALA OD DOMU
Zeena przedstawiła mnie Jarze, jednemu ze swoich rodziców, a zarazem
Starszej. Jej myśli docierały do mnie o wiele silniej i wyraźniej niż
myśli Zeeny. Przypomniałem sobie wówczas o pierwszym i jak dotąd
jedynym spotkaniu ze Starszym wkrótce po wejściu na pokład
transportera. Jak się później przekonałem, było to typowe dla
wszystkich rozmów ze Starszymi. Nie było to wynikiem jakichś problemów
w porozumiewaniu się z Zeeną, ale dlatego, że Starsi robili to
dobitniej.
Jarze siedziała w pojeździe, więc nie mogłem przyjrzeć się jej
dokładniej w momencie prezentacji. Piszę "jej", ponieważ w jej
wypowiedziach wyczuwałem wyraźną linię żeńską. Tylko nie proście,
żebym to jakoś sprecyzował - po prostu przeczucie lub intuicja
podpowiadały mi, że mam do czynienia z istotą płci żeńskiej. Jakoś nie
znalazłem w sobie dość odwagi, żeby zapytać o to wprost. Może uważacie,
że to ważne, ale wtedy miałem na głowie wiele innych spraw, miałem, o
czym myśleć i co obserwować. Nie sposób było określić jej płeć tylko na
podstawie jej wyglądu. W każdym bądź razie ludzie ci przywiązywali do
płci bardzo małą wagę toteż w naszych rozmowach nigdy nie podnosili tej
kwestii.
"Dan Dare Special" posiadał cztery siedzenia. Wciśnięcie się do jego
wnętrza przyszło mi z niemałym trudem, ale w końcu jakoś sobie
poradziłem. Na szczęście ich budynki były przestronne, toteż mój
wzrost tylko z rzadka stwarzał pewne problemy. "Samochód" (od tego
momentu będę posługiwał się tym określeniem dla odróżnienia go od
innych środków transportu) "jechał" po szarobrązowej powierzchni
przypominającej z wyglądu korek, jaką opisałem wcześniej. "Droga" ta
miała około 10 metrów szerokości. Nie ograniczały jej żadne krawężniki,
a mimo to obrzeża rysowały się tak wyraźnie, jakby wycięto je ostrym
nożem.
Podczas jazdy do domu Zeeny odbyliśmy krótką wycieczkę. Gospodarze
pokazali mi wiele interesujących miejsc, które mieliśmy zwiedzić
później, jeśli czas na to pozwoli. Wkrótce przekonałem się, że
mieszkanie Zeeny usytuowane jest zaledwie kilka metrów od skraju wody,
a samochód może wjechać prosto pod budynek. Olśniły mnie zdumiewające
widoki w mieście, nie byłem też przygotowany na wzrokową symfonię, a
także towarzyszące jej doznania, czekające na mnie w tym niezwykłym
domu.
Kiedy wysiedliśmy z samochodu, mogłem lepiej ocenić ogólny wygląd
Jarze. Była bardzo mała, jej wzrost nie osiągał nawet czterech stóp
(1,2 m). Jej oczy, które zobaczyłem, dopiero gdy zdjęła okulary
ochronne, były duże i ciemne. Nie chcąc uchodzić za osobę nieuprzejmą,
starałem się nie patrzeć na nią zbyt natarczywie, w związku z czym
upłynęło sporo czasu, zanim spostrzegłem, że mają one barwę ciemnego
błękitu czy też indygo, utrzymaną niemal w identycznym odcieniu jak
niebo nad naszymi głowami. Oczy te były zupełnie pozbawione białek,
posiadały natomiast źrenice, choć wypatrzenie ich również wymagało
sporego wysiłku. Znacznie później, przy dobrym oświetleniu odkryłem, że
miały one kształt ustawionych pionowo elips! Tak, tak, podobnie jak u
kota! Oczy Zeeny natomiast tej cechy nie posiadały. Pomijając ich
wielkość, były podobne do naszych.
Wszystkich Starszych charakteryzowała jeszcze jedna cecha - duże
powieki, znacznie większe niż wydawałoby się niezbędne dla oczu tej
wielkości. Z tego powodu wyglądali tak, jakby zawsze mieli przymrużone
oczy (co stanowi opis wielce niedoskonały). Ich małe dłonie posiadały
po cztery palce, proporcjonalnie dwa razy dłuższe od naszych. Kciuk
niemal dorównywał długością pozostałym palcom i oczywiście na żadnym z
nich nie było paznokci! Ramiona oraz nogi były słabo rozwinięte i
umięśnione, za to palce stóp były imponujące. Stopy także posiadały po
cztery palce, przy czym dwa środkowe, w porównaniu z naszymi osiągały
długość o pięćdziesiąt procent większą. Głowy starszych były bardziej
kwadratowe niż okrągłe (proszę nie traktować tego dosłownie, było to
jedynie spostrzeżenie natury ogólnej), w znacznej mierze za sprawą
dużego płata czy też nawisu w tylnej części czaszki. Z pewnością mieli
też żebra i klatki piersiowe, gdyż z łatwością mogłem je dostrzec.
Rasie tej daleko było do otyłości, ale przy takiej diecie zupełnie mnie
to nie dziwiło! Choć powodowany uprzejmością nie podchodziłem zbyt
blisko do Jarze, mogę stwierdzić, że Starsi nie mają zębów. Nie wiem,
jak mogła wyglądać ich skóra pod kombinezonami. Myślę natomiast, że
siłą umysłu mogliby zmiażdżyć czołg z odległości pół mili, przy czym
jest to szacunek bardzo ostrożny!
Jarze okazała się najbardziej wrażliwą i troskliwą duszą, jaką
kiedykolwiek spotkałem. Jej troska o moje samopoczucie była wręcz
kłopotliwa. Spełniała wszystkie moje życzenia, a kiedy o nic nie
prosiłem, po prostu dlatego, że akurat niczego nie potrzebowałem,
odszukiwała mnie i pytała, czy może zrobić coś, co uprzyjemni mój
pobyt. To właśnie ona, bardziej niż ktokolwiek inny na Porcie, nie
wyłączając nawet Zeeny, rozumiała moje lęki i to ona sprawiła, że kiedy
nadszedł czas, decyzja o powrocie do domu przyszła mi trudniej, niż
początkowo sądziłem.
Droga na górne kondygnacje ich domu wiodła wznoszącą się łagodnie,
spiralną rampą biegnącą wzdłuż obwodu zakrzywionych ścian. Rampa była
widoczna również z zewnątrz budynku. Wydaje mi się, że mogła stanowić
szkielet bądź wzmocnienie całej konstrukcji.
Pomieszczenia albo raczej różne poziomy dniem i nocą oświetlone były
jakąś odmianą rozproszonego światła, którego źródła nie udało mi się
odnaleźć. Gdy weszliśmy na piętro gdzie mieściła się zasadnicza cześć
dzienna, zostałem porażony przez niezwykłe piękno. Choćbym nie wiem jak
się starał, mój opis nie zdoła go oddać. Dominowała tam barwa
perłowo-biała, może z niewielką domieszką odcienia srebrzystoszarego.
Być może kolor taki sprzyjał likwidacji odblasków, gdyż mogę was
zapewnić, że nigdzie tam nie zauważyłem jakiegokolwiek lśnienia. Jakby
z głębi prześwitywały natomiast wszystkie barwy tęczy, podobnie jak to
się dzieje w macicy perłowej morskich małży. Miękkie światło, o którym
wspomniałem wcześniej, zdawało się emanować dosłownie ze wszystkiego.
Nie potrafię nawet stwierdzić czy to kolor był najbardziej zdumiewającą
cechą tego wnętrza, ponieważ z równym podziwem obserwowałem płynne
przechodzenie jednych kształtów w drugie. Patrząc na to, można było
odnieść wrażenie, że cały ten dom wraz ze sprzętami został zbudowany
jednocześnie. Nigdzie nie było też widać jakichkolwiek złączy lub
spoin. Przy wznoszeniu tego budynku niewątpliwie wykorzystano tę samą
technikę co i przy budowie transportera. Podłoga - miękka guma - była
tylko nieznacznie ciemniejsza od ścian.
Meble zostały wykonane ze znanego mi już plastiku lub szkła. Chociaż
substancja ta była lekko przydymiona, w jej głębi zdawały się tkwić
barwy tęczy. Kolory te zmieniały się pod wpływem procesów myślowych
człowieka, toteż jeśli ktoś na przykład odczuwał podniecenie, nie mógł
tego ukryć przed domownikami, ponieważ kolory zaczynały tańczyć w
przyśpieszonym tempie. Kiedy ktoś oddawał się medytacji, poziom światła
wyraźnie opadał i dawały o sobie znać delikatniejsze odcienie.
Owa centralna sala na piętrze miała kolisty kształt i służyła do
różnych celów, w tym także medytacji. Sypialnie stały się tutaj zbędne
ponieważ medytacje całkowicie zastąpiły sen. Takie stany medytacji
trwały codziennie godzinę lub dwie.
Wobec braku potrzeby spożywania posiłków, dom nie posiadał także
kuchni, był natomiast wyposażony w pijalnię - okrągły stół otoczony
zakrzywionymi fotelami. Napoje pobierano za pomocą urządzeń
przypominających słomkę (to tylko mój niezręczny opis czegoś znacznie
bardziej wyrafinowanego). Słomki te można było wyciągać z centralnej
konsoli i napełniać za ich pomocą szklane filiżanki, podobne do tych,
jakich używamy na Ziemi.
Mój pokój znajdował się na następnym piętrze. Na co dzień przebywała w
nim Zeena, ucząc się lub spędzając wolny czas. Ponieważ w dalszym ciągu
od czasu do czasu potrzebowałem nieco snu, uznano, że właśnie to
pomieszczenie będzie dla mnie najlepsze, ponieważ reszta domowników
tutaj nie zaglądała. Zważywszy, że oni w ogóle nie sypiali, było to
istotne, gdyż kręcili się po domu o każdej porze dnia i nocy.
Górne dwie kondygnacje posiadały tarasy widokowe. Z jednej strony
mogłem podziwiać panoramę miasta, z drugiej - morze, choć w pewnym
stopniu nie były one do niczego potrzebne. Mówię to z niepewnością,
ponieważ sam nie w pełni rozumiem, czy to, co zamierzam wam opisać,
wynikało wyłącznie z ich osiągnięć technologicznych, czy też było po
części efektem ubocznym tego dziwnego świata wymiarów, równie mocno
przesiąkniętego iluzją, co i namacalną rzeczywistością. Chodzi mi o
to, że jeśli dostatecznie długo wpatrywałem się w skupieniu w ścianę, w
końcu mogłem przeniknąć ją wzrokiem!
Kiedy zapytałem o to zjawisko Zeenę, wydawała się zdumiona, że w ogóle
o coś takiego pytam. Dodała, że jest rzeczą całkiem naturalną, iż
budynek powinien dostosować się do moich życzeń. Widocznie kombinezony
pomagały zmienić częstotliwość czy też rytm życiowy użytkownika i
upodobnić je do rytmu biologicznej części budynku. Najlepsze
wyjaśnienie, jakie w tym miejscu mogę przedstawić, to to, że budynek -
odrębna żywa istota - uznaje myśli mieszkańców za swoje własne i
instynktownie stara się je wypełnić. Tłumaczyłoby to również zmiany
kolorów w obrębie domu gdyż zapewne odpowiadały one indywidualnym
nastrojom przebywających w nim ludzi. Podejrzewam, że mobilizowało to
mieszkańców do utrzymywania dobrego humoru. Na tej podstawie możemy też
wysnuć pewne wnioski co do stanu umysłu tych wysoce inteligentnych
ludzi, zdolnych zaprojektować i wykonać tak wspaniałe mieszkania.
W każdym odrębnym pomieszczeniu znajdował się trójwymiarowy monitor,
podobny do tych, jakie widziałem w transporterze. Urządzenia te musiały
tworzyć coś w rodzaju sieci komputerowej połączonej z jednostką
centralną, ponieważ pod wpływem myśli można było uzyskać
natychmiastowy dostęp do wszelkich informacji! Tak mi przynajmniej
powiedziano, bowiem ja tej funkcji uruchomić nie potrafiłem. Z drugiej
strony, moi gospodarze nigdy nie próbowali mnie nauczyć obsługi tego
sprzętu. Co więcej, przydzielony mi pokój był jedynym w całym domu
pomieszczeniem, w którym monitora nie było. Czyżby Zeena nie
potrzebowała go w czasie nauki?
Moje łóżko zostało złożone z dwóch kanap i przypominało łóżko, do
jakiego przywykłem w transporterze. Inne służące do siedzenia meble
działały na podobnej zasadzie. Efekt ten można porównać do unoszenia
się w powietrzu, choć zdaję sobie sprawę, że nie wiecie dokładnie, jak
to jest.
Po zwiedzeniu domu Jarze poczęstowała mnie napojem. Potem razem z Zeeną
wyszliśmy na zewnątrz. Chciałem się przejść i spokojnie obejrzeć
najbliższą okolicę. Po raz pierwszy zostaliśmy naprawdę sami. W
transporterze o prywatności nie mogło być mowy, zresztą zbytnio jej
nie szukaliśmy.
Doszliśmy do wody i jakiś czas spacerowaliśmy wzdłuż brzegu. Mówiliśmy
niewiele. Miałem nareszcie okazję nieco odetchnąć i zastanowić się nad
wydarzeniami ostatnich dni. Uwielbiam przebywać nad wodą. Tym razem jej
bliskość sprawiła, że moje myśli powędrowały ku ojczystej planecie.
Potem wróciliśmy, żeby obejrzeć wodny pojazd Zeeny. Była to odmiana
katamaranu o podwójnym kadłubie, na który składały się dwa wydłużone,
doskonale przezroczyste bąble wyposażone w przesuwne pokrywy
zabezpieczające przed przedostaniem się wody do środka. Ponieważ
jedyną siłą napędu była moc umysłu albo telekineza, łódź ta nie
potrzebowała silnika ani żagli.
Zaczęliśmy rozmawiać o morzu. Zeena powiedziała, że przypominało ono
ziemskie oceany, tyle tylko, że było znacznie bardziej nasycone
minerałami oraz solami, co stanowiło zresztą główną przyczynę słabego
rozwoju morskiego życia na Porcie. Mineralna zawiesina była zjawiskiem
naturalnym, jej skład nie zmienił się na przestrzeni wielu tysiącleci,
co potwierdzają prowadzone od dawna badania. W promieniach gorącego
słońca Portu powierzchnia wody miała ciężki, metaliczny połysk. Jeśli
wyobrazicie sobie morze płynnej rtęci, będziecie w przybliżeniu mieli
obraz tego, co widziałem. Docierające do brzegu fale wyglądały na
zmęczone, poruszały się niemal w zwolnionym tempie.
Tak jak podejrzewałem na podstawie poczynionych z góry obserwacji,
znajdowaliśmy się na sztucznym podłożu, bardzo podobnym do materiału
drogi, a więc czymś w rodzaju syntetycznego korka. W jego skład
wchodziły różne związki chemiczne, których według Zeeny i tak bym nie
rozpoznał. Podłoże opadało łagodnie ku wodzie, czyniąc zejście łatwym,
aczkolwiek nieco nudnym.
Nazajutrz mieliśmy wybrać się za miasto. Zeena chciała, żebym poznał
drugiego z jej rodziców - Starszego uczestniczącego w pracach nad
nowymi wersjami kombinezonów. Czekaliśmy nieco dłużej w nadziei, że
poznam "go" przed wyruszeniem na małą wycieczkę, którą mi przygotowała.
Nadeszła pora na lekcję zsynchronizowanej medytacji. Planowaliśmy
przeprowadzić ją jeszcze na pokładzie statku, ale jakoś nigdy nie
mieliśmy na to czasu. Teraz zaś wcale nie byłem pewien, czy chcę tego
spróbować, gdyż nigdy dotąd nie medytowałem - ani na Ziemi, ani poza
nią! Widok Zeeny unoszącej się sześć cali (15 cm) nad podłogą w
przeciwległym końcu pokoju wzbudziłby zwątpienie w najlepszych spośród
nas, a co dopiero we mnie, prawdziwym nowicjuszu. Nie muszę chyba
dodawać, ze mimo ogromnych wysiłków, nie oderwałem się od podłogi
choćby o milimetr! Sukcesu nie odniosłem zresztą do chwili obecnej,
chociaż co jakiś czas, kiedy nikt nie patrzy, podejmuję kolejne próby.
Brak postępów przypisuję "zwiększonej" ziemskiej grawitacji i
zdecydowanie stoję na stanowisku, że lepsze takie usprawiedliwienie niż
żadne!
Potem czekała mnie krótka przejażdżka po mieście. Korzystaliśmy w jej
trakcie z opisanych już wcześniej "stacji" pozwalających podróżnemu po
wprowadzeniu współrzędnych miejsca przeznaczenia niemal natychmiast
osiągnąć cel podróży. Każdy dom był wyposażony w takie urządzenie.
Wcześniejsza jazda samochodem miała tylko pomóc mi lepiej "posmakować"
atmosferę tego miejsca. Samochody były dziedzictwem przeszłości i
używano ich jedynie na odległych obszarach, do których nie można było
dotrzeć ze stacji, a także w "różnych przypadkach", jak to zwięźle
ujęła Zeena. Przypuszczam, że nawet wysoko zaawansowane urządzenia
techniczne tych istot mogą się od czasu do czasu zepsuć. Właśnie
samochodem mieliśmy poruszać się po pustyni, lecz na razie moją uwagę
bez reszty pochłaniało miasto.
Centrum miasta funkcjonowało bez przerwy, lecz nigdzie nie było widać
sklepów, choć na wystawach zgromadzono wiele towarów. Niczego nie
sprzedawano ani nie kupowano wprost przy ladzie, nie istniała tam też
żywa gotówka. Ich społeczeństwo miało wiele wspólnego z ziemskim
komunizmem, lecz bez niedoskonałości właściwych ziemskim odmianom tego
typu rządów. O ile dobrze pojąłem wyjaśnienia Zeeny, funkcjonuje u nich
coś w rodzaju kredytu przyznawanego za czas przepracowany nad
projektami służącymi dobru społeczeństwa przy czym termin ten obejmuje
niemal wszystko, z podróżami kosmicznymi włącznie. Kredyt ten posiada
jednak pewien górny pułap. Innymi słowy, jeśli jesteś pracoholikiem, za
pracę w godzinach nadliczbowych nie otrzymasz wynagrodzenia.
Gdybyśmy wprowadzili taki system na Ziemi, moglibyśmy rozwiązać
przynajmniej dwa problemy związane z pieniędzmi. Po pierwsze, nikt
nigdy nie zgromadziłby nadmiernego zapasu kredytów czy też bogactwa,
jak moglibyśmy to ująć, tak więc konflikty związane z walką o władzę
straciłyby jakikolwiek sens. Po wtóre, skoro każdy członek społeczności
może zarobić tylko określoną kwotę kredytów, prędzej czy później będzie
zmuszony wrócić do pracy na rzecz ogółu. Dzięki takiemu systemowi
społeczeństwo jest w ciągłym ruchu. Oczywiście, nie wszystkim na Ziemi
ten pomysł się spodoba. Ponieważ moje stanowisko w tej sprawie
pozostaje zupełnie neutralne, może czytelnicy zechcą ocenić sami, czy w
ich przypadku taki projekt zdałby egzamin, czy też nie.
Tak więc zamówione towary dostarczano klientowi, natomiast niczego nie
sprzedawano w sklepach. Nie znam przyczyn takiego stanu rzeczy. Ludzie
ci zupełnie nie przejawiali materialistycznego podejścia do życia, nie
było też po nich widać szczególnego zapału do posiadania różnych
rzeczy, co najwyraźniej lokuje ich na innej płaszczyźnie myślowej niż
nas.
Z podziwem oglądałem ich budowle. Wyglądały one tak, jakby od zawsze
należały do tego miejsca i były o wiele niższe od naszych. Należy tutaj
pamiętać, że nasze wieżowce są rezultatem wysokich cen gruntu, podczas
gdy na Porcie ten problem nie występował.
W Napalesa oraz przyległych miejscowościach zamieszkiwało blisko pięć
milionów ludzi tworząc największe skupisko ludności na całej planecie.
Chociaż miasto było duże, nie budziło we mnie klaustrofobii, którego to
uczucia doznawałem podróżując po ziemskich metropoliach. Mogę to
przypisać jedynie znakomitym projektom oraz lokalizacji budynków w
terenie.
Chyba najpiękniejszych widoków w całej tej krainie czarów dostarczyły
mi wielkie, białe, wykonane ze szkła bądź kryształu piramidy.
Powiedziano mi, że zawierały w sobie całą wiedzę tego zdumiewającego
ludu.
Moje podniecenie wzrosło jeszcze bardziej, gdy usłyszałem, że możemy
wejść do jednej z nich i zapoznać się z historią tej rasy.