Alec Newald - "Koewolucja"
9
PRZYLOT
Zeena odeszła do swoich zajęć, miałem więc nieco wolnego czasu.
Zabawiałem się oglądaniem jednego z wewnętrznych video, jak je
nazwałem, gdy wśród moich towarzyszy podróży podniósł się nagle
podniecony pomruk. Niemal wszyscy obecni w sali rekreacyjnej zebrali
się wokół większego z trójwymiarowych monitorów. Powodem ożywienia było
pojawienie się słońca Portu i niebawem mieliśmy ujrzeć także samą
planetę.
Dużo słyszałem o Porcie, oglądałem również wiele fotografii, ale teraz
miałem zobaczyć ją naprawdę. Najpierw musieliśmy okrążyć ich słońce,
tak więc pozostało mi jeszcze nieco czasu.
Uprzedzono mnie również, abym wcześniej uzupełnił poziom płynu, choć
podobnie jak w przypadku innych instrukcji udzielanych mi podczas
całego pobytu powód, dla którego miałem to zrobić, pozostał dla mnie
niejasny. Uznałem, że nadszedł właściwy moment, aby udać się do
pijalni, jeśli miałem zdążyć wrócić na oglądanie tego wielkiego
wydarzenia.
Zatoczyliśmy łuk wokół słońca i zaczęliśmy podchodzić do ojczystej
planety Zeeny, teraz już widocznej w trójwymiarowym monitorze. W
pierwszej chwili byłem mocno zdezorientowany, gdyż nie potrafiłem
określić, czym jest Port, a czym nie jest, bowiem żadna z fotografii
bądź oglądanych przeze mnie wcześniej trójwymiarowych prezentacji nie
pokazywała Portu jako mniejszego składnika podwójnego systemu
planetarnego. Co więcej, nigdy mi nawet tego nie powiedziano. Wyglądało
to zagadkowo, ale wtedy nadto byłem przejęty widokiem w monitorze, aby
się nad tym dłużej zastanawiać. Wszystko to widziałem teraz na własne
oczy i tylko to liczyło się w tej chwili.
Przez podwójny system planetarny rozumiem układ, w którym mały Port
krążył po orbicie wokół znacznie większej planety. Przypominało to
naszą Ziemię i Księżyc, tylko przy odwróconych rolach. Na Porcie
występowała woda oraz chmury, natomiast większy glob bardzo
przypominał nasz Księżyc - był pusty i suchy. Jedyna naprawdę istotna
różnica polegała na tym, że na Porcie dominowały błękitnoczarne morza i
czerwono-brązowy ląd, podczas gdy na Ziemi błękit mieszał się z
zielenią oraz brązem pod obfitą powłoką chmur.
W miarę jak szczegóły stały się wyraźniejsze, z łatwością mogłem
dostrzec, że na planecie tej dominują masy lądowe, a nie wodne. Nawet z
tej odległości w kosmosie glob ten sprawiał wrażenie suchego. W
odróżnieniu od Ziemi, spowijały go bardzo nieliczne chmury, skupione
przede wszystkim wzdłuż linii brzegowych.
Jak mi wcześniej powiedziano, trzy główne morza czy też oceany
zajmowały blisko czterdzieści procent powierzchni planety i wyglądało
na to, że większość wód nie była skupiona na jednym obszarze. Nigdzie
nie widziałem czap lodowych, lecz Zeena wytłumaczyła mi wcześniej, że
pojawiały się one i znikały w miarę przemijania krótkich pór roku na
Porcie. W chwilę później dowiedziałem się, że podchodzimy do planety od
strony bieguna północnego. W regionie tym panowało akurat lato, toteż
po lodowej czapie nie został tam nawet ślad.
Dwie planety okrążały pojedyncze słońce zbliżone rozmiarami do
ziemskiego, ale znacznie od niego starsze. Pokonanie wokółsłonecznej
orbity trwa w przybliżeniu dwie trzecie ziemskiego roku, zaś odległość
Portu od macierzystej gwiazdy jest nieznacznie mniejsza niż Ziemi od
Słońca. Ponieważ księżyc Portu jest większy od naszego, niewątpliwie
znacznie silniej oddziałuje na morskie pływy i dlatego przeważająca
część populacji zamieszkuje polarne rejony planety. Chociaż Port
porusza się po orbicie wokół słońca szybciej niż Ziemia, jego prędkość
obrotowa jest mniejsza, czyli dzień na tej planecie trwa dłużej. Ich
dni dzielą się na dwanaście części, z których każda odpowiada w
przybliżeniu długością czterem ziemskim godzinom. Oznacza to, że ich
dzień trwa czterdzieści osiem godzin!
W miarę zbliżania się mogłem stwierdzić, że imponujące rozmiarami masy
lądowe miały przeważnie pustynny charakter i przypominały środkowe
terytorium Australii, z tym że były od niego bardziej surowe. Zeena
powiedziała, że większość tych przestrzeni jest nie zamieszkana, choć
w przeszłości było inaczej.
Z tego, co zrozumiałem, zasadniczy rozwój jej rasy nastąpił na
polarnych wybrzeżach trzech głównych mórz. Początkowo zaowocowało to
podziałem populacji na trzy odłamy, z których każdy rozwinął własną
kulturę. Później mieszkańcy Portu zrozumieli jednak, że łącząc swoją
wiedzę mogą znacznie przyśpieszyć swój rozwój we wszystkich
dziedzinach. To zapewne dlatego wspięli się na tak wysoki poziom.
Tuż przed lądowaniem na powierzchni planety zaproponowano mi, żebym
przeszedł do sali obserwacyjnej na niższym poziomie, ponieważ
pomieszczenie, w którym aktualnie przebywaliśmy, musiało być opróżnione
przed rozpoczęciem procedury lądowania. Nigdy mi nie wyjaśniono,
dlaczego to było konieczne.
Zaraz po wejściu w atmosferę po raz pierwszy zobaczyłem rodzinne miasto
Zeeny, Napalesę. Transporter zdawał się opadać wprost na nie. Jak się
okazało, lądowisko leżało w pobliżu centrum, toteż miałem sposobność
podziwiać wspaniałą panoramę tej metropolii.
Zeena przekazała mi rozległą widzę na temat zarządzania, tą planetą
oraz sprawowania na niej rządów. Brzmiało to bardzo prosto - o wiele
prościej od tego, z czym zetknąłem się na Ziemi, zwłaszcza że w grę
wchodziło zrządzanie całą planetą, a nie pojedynczym krajem. Każdy z
głównych okręgów - jak wyjaśniłem wcześniej są tam trzy takie rejony -
wybiera trzech obywateli na swoich przedstawicieli w wysokiej radzie,
która składa się z dziewięciu wysokich doradców. Ludzie ci są
uprawnieni do podejmowania wszystkich najważniejszych decyzji
dotyczących spraw planety. Raz na dwa lata kolejno w jednym z trzech
okręgów jest wybierany nowy doradca, który dołącza do sprawującej
władzę dziewiątki, natomiast doradca legitymujący się najdłuższym
stażem odchodzi z rady i obejmuje urząd naczelnego kontrolera. Dzięki
temu co dwa lata w radzie pojawia się nowy członek, a wraz z nim nowe
pomysły. Członek, który odszedł z rady, nie może być wybrany ponownie.
Uzyskuje się w ten sposób stabilność, a zarazem ciągły dopływ nowych
idei. System ten funkcjonuje sprawnie, czego najlepszym dowodem jest
ich postęp. Miasta zarządzane są podobnie przez rady niższego szczebla.
Pierwszy obraz gruntu, jaki ujrzałem w monitorze, przedstawiał
rozległą, płaską równinę biegnącą ku zakrzywionej linii wybrzeża
przechodzącej w dziwnie regularne pasmo w pobliżu miasta. Widok ten
miał w sobie coś sztucznego. Nawet kolor był tutaj inny niż w
pozostałej części wybrzeża. Opadaliśmy ze sporą prędkością, przeto nie
miałem czasu na bardziej szczegółowe obserwacje. Po przeciwnej stronie
miasta, w pewnym od niego oddaleniu, naga ziemia miała czerwonawą
barwę. Kątem oka uchwyciłem coś, co wyglądało jak duży kanion rzeki,
ale obraz ten zniknął, zanim zdążyłem przyjrzeć się mu dokładniej.
Zieleni było bardzo niewiele. Dominował jasny brąz, który w głębi
pustyni nabierał bardziej czerwonego odcienia.
Na pierwszy rzut oka w samym mieście najbardziej uderzały dwie rzeczy:
ład i ogrom. Nawet ze znacznej wysokości nie mogłem dostrzec jego
granic. Być może na Ziemi są miasta jeszcze większe, ale w moim kraju
uchodziłoby ono za duże - bardzo duże. Rozciągało się w obu kierunkach,
biegnąc wzdłuż linii brzegowej aż poza zasięg wzroku. Otaczał je wąski
pasek ziemi, która nie była jałowa.
W miarę opadania morze utraciło błękitny odcień nabierając niemal
czarnej barwy. Na zewnątrz musiało być bezwietrznie, gdyż jego
powierzchnia przypominała szkło. Niedaleko brzegu dostrzegłem jakiś
ciemny zarys, prawdopodobnie głęboki uskok w przybrzeżnej płyciźnie.
Ostatnią rzeczą, jaka mnie uderzyła, był brak wysokich budynków, z
wyjątkiem kilku dziwnych wież, oraz dominująca pozycja małego kolistego
obiektu usytuowanego między większymi konstrukcjami o wyglądzie
piramidy.
Od chwili wejścia w atmosferę upłynęła najwyżej minuta, a pojazd już
stał na ziemi. Ogarnęło mnie zmieszane z obawą podniecenie. A więc
byłem tutaj - bez względu na to, gdzie to tutaj się znajdowało - i
dopiero teraz zaczynałem w pełni ogarniać to, co mnie spotkało. Czy
kiedykolwiek zobaczę jeszcze dom? Czy ktoś mnie tam szukał? A jeśli już
nie wrócę, nigdy nie wrócę? Nie miałem pojęcia, jakie przerażające
rzeczy mogły mnie czekać w tej nowej krainie.
Moja panika szybko ustąpiła miejsca ciekawości. Z uwagą wpatrywałem się
w monitor chłonąc z bliska szczegóły obcego krajobrazu. To, co
widziałem, nie było zbyt interesujące i ograniczało się do niewielkiego
obszaru, jak gdyby kamera znajdowała się na poziomie gruntu.
Widziałem płaski teren, coś w rodzaju dziedzińca, wiodący ku dwóm
budynkom w kształcie piramidy, wyglądającym tak, jakby wykonano je z
przyciemnionego szkła albo półprzeźroczystego plastiku. Ujęcie, jakie
oglądałem w monitorze, nie pozwalało mi dostrzec ich wierzchołków,
później jednak miałem okazję przekonać się, że wieńczyły je spiralne
wieże, czy też osprzęt antenowy. Wysokość takiej wieży stanowiła około
dwudziestu pięciu procent całkowitej wysokości budowli. Na wierzchołku
wieży tkwiło natomiast coś, co mogę tylko opisać jako wielką żarówkę.
Choć brzmi to nad wyraz dziwnie, byłem pewien, że coś podobnego już
widziałem, bardzo dawno temu. Żarówki te płonęły dniem i nocą. Przy
bliższych oględzinach ich powierzchnia wyglądała bardziej jak siatka
niż szklana kula.
Zeena już wcześniej uzyskała pozwolenie na to, abym jako gość
zamieszkał razem z jej rodziną, czekałem więc na pokładzie, aż skończy
swoje obowiązki i zabierze mnie do domu. Czekając na nią nie
zauważyłem, aby z transportera wychodzili inni członkowie załogi. Być
może nie zauważyłem ich dlatego, że monitor pokazywał tylko wycinek
obrazu w jednym kierunku. Tym niemniej wtedy wydało mi się to dziwne.
Może potrzebowali nieco czasu na aklimatyzację. Bez względu na
przyczynę, wyglądało na to, że wszyscy na pokładzie pojazdu podlegali
tej samej procedurze.
W dalszym ciągu nie wiedziałem, jaki jest zewnętrzny kształt pojazdu.
Dysponowałem jedynie wcześniejszą wzmianką, że przypomina on piramidę.
Bardzo chciałem przekonać się o tym na własne oczy. Upłynęło sporo
czasu - nie potrafię określić ile - ale w końcu doczekałem się.
Z pojazdu wyszedłem tylko ja z Zeeną, lecz dłużej nad tym się nie
zastanawiałem, ponieważ nagle znalazłem się w zupełnie innym świecie.
Zapomniałem nawet o samym pojeździe, gdyż całą moją uwagę pochłonęło
miejscowe niebo, które mimo pełni dnia było niemal czarne, a
przynajmniej ciemnofioletowe! Tylko na horyzoncie widać było smugę
błękitu i pomarańczu.
W tym momencie przypomniałem sobie o otrzymanych okularach
przeciwsłonecznych. Bardziej przypominały narciarskie gogle i
instrukcja była wyraźna: "Jeśli świeci słońce, nałóż to. I żadnych
wyjątków!" - przeto naciągnąłem je na twarz.
Najwidoczniej zostałem przygotowany do grawitacji Portu na pokładzie
pojazdu, ponieważ na zewnątrz nie odczułem żadnej różnicy. Stanąłem na
twardym gruncie, choć bez wątpienia było to sztuczne podłoże.
Przebyliśmy krótką drogę do jednej z wielkich budowli, które
obserwowałem z pokładu pojazdu. Powietrze było nieruchome i wokół
panowała niezwykła cisza. Dopiero po opuszczeniu transportera
uświadomiłam sobie, że na pokładzie musiał panować monotonny hałas,
choć podczas podróży zupełnie nie, zdawałem sobie z tego sprawy.
Powierzchnia, po której szedłem, przypominała korek - sprawiała
wrażenie porowatej i lekko uginała się pod moimi stopami.
Jak już wspominałem, nie jestem pewien, czy opuściliśmy pojazd jako
pierwsi, czy jako ostatni, ale idąc w kierunku najbliższego budynku nie
dostrzegłem w zasięgu wzroku nikogo więcej. Wewnątrz otrzymaliśmy nowe,
zupełnie inne kombinezony. Według Zeeny było to niezbędne po powrocie z
podróży kosmicznej.
Nowe kombinezony służyły zupełnie innym celom niż stroje, które
nosiliśmy wcześniej. Najbardziej rzucał się w oczy ich kolor - ani
żółty, ani złoty, tylko coś pośredniego między tymi dwiema barwami. W
blasku słońca kombinezony nabierały bardziej złotego odcienia, co
wyglądało niezwykle efektownie. Ponadto posiadały dodatkowe
zabezpieczenie stóp. Myślę, że można by je nazwać butami, choć tak
naprawdę były to wzmocnienia materiału połączone w całość z resztą
stroju.
Kombinezony błękitne, a właściwie błękitnoszare, były czymś wyjątkowym
i służyły wyłącznie do podróży międzyplanetarnych. Dowiedziałem się
tego, gdy spytałem o przyczynę zmiany stroju. Nowe kombinezony miały
zapewnić nam dodatkową ochronę przed promieniowaniem słonecznym.
Nie był to główny powód zmiany, ponieważ podczas użytkowania
kombinezonów w kosmosie działo się z nimi coś, co czyniło je
bezużytecznymi na planecie. Gdy spytałem o szczegóły tego procesu,
uzyskałem odpowiedź tak niejasną, że mogło to sugerować, że albo cała
ta sprawa jest zbyt skomplikowana, abym mógł ją pojąć i moi gospodarze
nie chcieli tracić czasu na wyjaśnienia, albo woleli nie ujawniać mi
pewnych tajemnic.
W tym momencie nie rozmawiałem z Zeeną, ponieważ wymieniała właśnie
swój kombinezon. Przyszło mi na myśl, że być może jest ona w tej obcej
krainie jedyną osobą, której zależy na moim bezpieczeństwie. Od razu
zrobiło mi się zimno. Dla większości mieszkańców Portu byłem zapewne
tylko ciekawostką, a do domu miałem strasznie daleko. Chyba po raz
drugi w ciągu mojego pobytu u nich zdałem sobie sprawę z ogromu własnej
bezbronności. Muszę wyznać, że nie zaliczam się do ludzi szczególnie
odważnych, toteż skłamałbym, gdybym powiedział, że zdołałem zachować
spokój!
Kiedy wyszliśmy z tamtego budynku, Zeena położyła mi rękę na ramieniu.
Po raz pierwszy dotknęła mnie rozmyślnie i jestem pewien, że zrobiła
to, ponieważ wyczuła moje obawy. Żadne z nas nie wyrzekło ani słowa,
ale jej dłoń powiedziała mi, że nie jestem sam.
Odwróciłem się w stronę transportera. Jego barwa uległa lekkiej zmianie
w porównaniu z tym, co zapamiętałem bezpośrednio po wyjściu z niego.
Miał teraz kolor oksydowanej stali, choć jestem pewien, że jeszcze
niedawno bardziej przypominał on srebro bądź polerowane aluminium. Co
ciekawe, powiedziano mi, że pojazd ten został zbudowany bez użycia
metali. Było to właściwie urządzenie bioniczne, aczkolwiek nie jestem
pewien,czy używam właściwej terminologii. Być może nasz język nie
zawiera odpowiedniego słowa, gdyż z pewnością na Ziemi czegoś takiego
nie ma... przynajmniej na razie! Sądząc z rozmiarów stojących blisko
niego postaci, znajdując się na pokładzie, nie mogłem przejść w żadnym
kierunku więcej niż 90 metrów. Pamiętałem jak Zeena mówiła, że
transporter może zmieniać kształt, nic natomiast nie wspomniała o
zmianie rozmiarów. Postanowiłem zapytać o to później, lecz o ile dobrze
pamiętam, nigdy tego nie zrobiłem.
Chociaż w ogólnym zarysie transporter przypominał piramidę, czego na
poły oczekiwałem, krawędzie miał zaokrąglone, jakby nadtopione. Jego
gładki kształt zdawał się nawet sugerować płynność. Zacząłem pytać, czy
w ogóle był wykonany z materiałów stałych, ale nigdy nie uzyskałem
zadowalającej odpowiedzi. Ci spośród czytelników, którzy na zajęciach z
chemii mieli styczność z rtęcią, wiedzą, co próbuję opisać.
W ciągu następnych dwóch dni pobytu na Porcie jeszcze kilkakrotnie
zetknąłem się ze zjawiskiem płynności kształtów. Być może oczy płatały
mi figla, ale pojazd zdawał się drgać w promieniach słońca niczym
pustynny miraż. Przesuwał się nieznacznie, jak gdyby był tylko
projekcją, a nie realnym obiektem. Było to kolejne powszechnie
występujące zjawisko, jakie zaobserwowałem w czasie mojego krótkiego
pobytu na Porcie.
Także niebo sprawiało wrażenie obrazu rzuconego na jakieś tło.
Przebiegały nim ciągi pulsacji, którym towarzyszyły lekkie zmiany
światła. Od czasu do czasu zdawało mi się, że trafiłem do jakiegoś
trójwymiarowego filmu!
Nie potrafiłem zdecydować, w którą stronę powinienem patrzeć - tak
wielką ciekawość oraz niepokój budziło we mnie wszystko, co mnie
otaczało. Niektóre budynki przypominały ziemskie konstrukcje, ale ich
ściany zewnętrzne były nachylone do środka pod kątem około trzydziestu
stopni i nieco cofnięte na poziomie każdej kondygnacji, co upodabniało
je do tarasowatych wzgórz. Większość budowli miała kolisty bądź
walcowaty kształt. Rozmieszczono je na planie spirali, z najwyższymi
obiektami w środku. Wysokość pozostałych malała stopniowo w miarę
przemieszczania się ku zewnętrznym splotom. Wszystkie obiekty były
wykonane ze szkła lub plastiku.
Gdy tak się rozglądałem, przypomniano mi, żebym nie patrzył
bezpośrednio na słońce, nawet przez okulary ochronne.
Zeena zaprowadziła mnie w pobliże podstawy transportera, skąd systemem
komunikacji masowej mieliśmy dostać się w pobliże jej domu. Przystanek
był w pełni zautomatyzowany i przypominał nasz dworzec autobusowy albo
kolejowy. Brakowało tylko środków transportu, gdyż nie było tam żadnych
pociągów czy autobusów, a jedynie zbliżone do sześcianu kabiny
wykonane, podobnie jak niemal wszystko na tej planecie, z
półprzeźroczystego plastiku. Należało tylko wprowadzić współrzędne
miejsca przeznaczenia i w następnej chwili już się tam było, przy czym
samemu przerzutowi nie towarzyszyły żadne odczucia.
Po opuszczeniu kabiny zapytałem Zeenę o panującą wokół ciszę. Nagle
uświadomiłem sobie bowiem, czego na tej planecie brakowało. Nigdzie nie
widziałem ani nie słyszałem żadnych ptaków, zwierząt, czy owadów.
— Na naszej planecie nie ma innych form życia, poza kilkoma bardzo
prostymi gatunkami żyjącymi w morzu — oznajmiła Zeena. — Zawsze tak
było.
Oczywiście taki stan rzeczy miał swoją przyczynę. Ta planeta nie była
normalną planetą. Nic innego nie mogło żyć w tym wymiarze - w tym
sztucznym wymiarze. Występujące w morzu formy, życia rozwinęły się po
tym, jak planeta zmieniła wymiary!
Spiralną rampą zeszliśmy na ziemię. Od domu Zeeny wciąż dzieliła nas
pewna odległość. Dowiedziałem się wówczas, że przygotowano dla mnie
wycieczkę po okolicy w pojeździe - jak stwierdziła Zeena - bardziej mi
znanym niż system transportu, z jakim dotychczas się zetknąłem.
Czekał na nas przybrany rodzic Zeeny, który podczas wycieczki miał być
naszym kierowcą. Pojazd, do którego wsiedliśmy, rzeczywiście nie był mi
obcy, ale tylko dzięki temu, że oglądałem futurystyczne projekty
pojazdów, jakie być może pojawią się na Ziemi pod koniec dwudziestego
drugiego wieku. Ten "Dan Dare Special" nie miał kół i w ogóle nie
dotykał ziemi! Opiszę go szczegółowo nieco później.