Alec Newald - "Koewolucja"



6


STROJE I DOSTOSOWANIE DO ŚRODOWISKA



Postanowiłem wykorzystać wolny czas na zbadanie dostępnych pomiesz­czeń i odnotowanie w pamięci wszelkich interesujących zjawisk. Brzmi to zapewne śmiesznie, zważywszy, gdzie się znajdowałem, ale wywołany tym spotkaniem początkowy szok minął i mój umysł zaczynał z wolna funk­cjonować normalnie.

To, co wcześniej wyglądało na sen, teraz nabierało ostrzejszych kształtów. Zewsząd otaczały mnie rzeczy warte zapamiętania. Gdybym jednak skupił się jedynie na ogólnym obrazie bądź koncepcji, mógłbym utracić drobniejsze szczegóły.

Jak duży jest ten obiekt? - to pytanie chodziło mi po głowie od momentu przybycia tam, dlatego też podjąłem próbę określenia jego roz­miarów.

Przemierzyłem krokami główną salę rekreacyjną, która była największym pomieszczeniem, jakie dotychczas zobaczyłem po przeniesieniu mnie w to miejsce. Gdyby udało mi się zapamiętać te rozmiary, a także wielkość innych sal, z których pozwolono mi korzystać, to być może zdołałbym później stworzyć mapę czy też plan całości i kto wie, czego mógłbym się wówczas dowiedzieć!

Przestrzeń wnętrz została skonstruowana w ten sposób, że krzywizna ścian oraz niezwykłe, rozproszone światło uniemożliwiały praktycznie okreś­lenie wymiarów za pomocą wzroku. Nie miałem pojęcia, jaki materiał zastosowano do budowy tych ścian, ale pod ich powierzchnią dostrzegłem wzór przypominający plaster miodu. Moje zdziwienie budziło również fluoryzujące, błękitnobiałe światło emitowane właśnie przez te ściany oraz kopulaste sklepienie, bowiem wyglądało na to, że nie ma ono bezpośred­niego źródła.

Przeszedłem 62 kroki, w przybliżeniu metrowej długości, w jednym kierunku. Sala zdawała się posiadać kolisty kształt, ale na wszelki wypadek przemierzyłem ją również w kierunku prostopadłym do poprzedniego. Ku memu zdziwieniu naliczyłem około 90 kroków. Tak więc w rzeczywistości, sala ta miała kształt owalny. Wprawdzie niewiele mi to pomogło w oszacowaniu całkowitych rozmiarów tego "pojazdu", gdyż jego wnętrze kryło znacznie więcej pomieszczeń, ale zawsze był to jakiś początek. Przedsionek, w którym na początku się "zmaterializowałem", był chyba jeszcze większy. Spróbowałem z pamięci określić jego przybliżone położenie względem sali rekreacyjnej. Układ spiralny sugerował ponadto obecność kilku warstw czy też pokładów. Być może jednak ten ostatni aspekt był tylko złudzeniem, ponieważ, co dziwne, zupełnie nie pamiętam obecności wind czy innych mechanicznych środków komunikacji pionowej. A mimo to wciąż jestem przekonany, że w grę wchodzi więcej niż jeden poziom.

Występująca tam grawitacja nie była silna i zdawała się podlegać zmianom. Niekiedy różne przedmioty, a nawet moje ciało stawały się półprzezroczyste. Rozbłyskiwały wówczas wszystkimi kolorami tęczy i stawały się niemal niewidoczne, nim odzyskały swój normalny wygląd! Zjawiska te nadchodziły falami czy też pulsami, najczęściej razem z wahaniami grawitacji. Występowały również w drodze powrotnej, nie jestem jednak pewien, jak często - chyba po cztery razy w każdą stronę.

W jednym końcu sali rekreacyjnej znajdowała się duża wersja trój­wymiarowego urządzenia, jakie widziałem wcześniej przy spotkaniu z Millie. Powiedziano mi, że z jego pomocą można oglądać obrazy tego, co jest na zewnątrz statku odlatującego bądź zbliżającego się do różnych planet, a także sceny z ich ojczystej planety bądź inne interesujące widza rzeczy. Obrazom towarzyszył podobno komentarz, ja jednak nigdy nie zdołałem go usłyszeć. Zeena starała się mi pomóc, ale nie zdążyłem opanować tej umiejętności przed przybyciem na jej planetę. Bardziej zależało mi zresztą na nabyciu wprawy w tłumieniu moich prywatnych myśli niż na odczytywaniu ich skomplikowanych wyjaśnień!

Były tam także urządzenia, korzystanie z których przychodziło mi z więk­szą łatwością. Mam na myśli małe osobiste aparaty bez ekranu umożliwiają­ce trójwymiarową projekcję obrazów albo marzeń bezpośrednio w mojej głowie. W tym systemie wszystko słyszałem bardzo dobrze. Producenci ziemskich projektorów rzeczywistości wirtualnej będą mieli szczęście, jeśli uda im się choć trochę zbliżyć do poziomu sprzętu, z jakiego korzystałem.

Ogólnie rzecz biorąc, wyposażenie pomieszczeń, do których miałem dostęp, było bardzo spartańskie. Czytelnicy oczekujący szczegółowych opisów zapełniających ściany gadżetów spotka rozczarowanie, ponieważ niczego takiego tam nie było, a przynajmniej ja ich nie widziałem.

Wróciłem do "kręgielni". Pomieszczenie to fascynowało mnie tym bar­dziej, że Zeena nie poświęciła jego funkcjom ani słowa. Wykrzesawszy z siebie całą odwagę, postanowiłem pospacerować po tym zakazanym terenie. Chciałem pójść jedną z wielu ścieżek prowadzących do miejsc dla mnie nie przeznaczonych.

Pierwsza wybrana przeze mnie alejka leżała najdalej od mojej - po prostu taki już mam sposób działania czy też myślenia. Gdy każecie mi coś zrobić w taki to a taki sposób, najpierw próbuję innego rozwiązania, jeśli tylko mam ku temu okazję.

Lekki opór, na jaki natrafiłem, szybko zaczął przybierać na sile, toteż udało mi się dotrzeć zaledwie do połowy ścieżki. Dopiero wówczas uświadomiłem sobie, dlaczego nigdzie nie widziałem drzwi czy zamków. Może oni wcale nie darzyli mnie tak wielkim zaufaniem, jak mi się to początkowo wydawało!

Zrobiwszy użytek z logicznej dedukcji, doszedłem do wniosku, że skoro siła odpychająca była tak potężna na alejce skrajnie oddalonej od mojej, to przy założeniu zmiennego poziomu oporu może powinienem spróbować jednej ze ścieżek położonych bliżej tej przeznaczonej dla ludzi. Szansę były niewielkie, ale moje przypuszczenia okazały się słuszne. Chociaż przypomina­ło to wspinaczkę oblodzonym zboczem, tym razem dotarłem do samych drzwi. Niebawem okazało się jednak, że pokonałem zaledwie połowę trud­ności, gdyż wbrew moim nadziejom, drzwi okazały się przeszkodą nie do przebycia.

Pokonany postanowiłem wrócić do przewidzianych dla mnie pomiesz­czeń i poszukać kogoś, kto udzieliłby mi odpowiedzi na całe mnóstwo nurtujących mnie w dalszym ciągu pytań. Te dotyczące kombinezonu umieś­ciłem na samym początku listy.

Czy próbowaliście kiedykolwiek przejrzeć się bez lustra? Na pokładzie transportera nie było niczego, co choćby częściowo je przypominało. Ściśle rzecz biorąc, nie mogłem tam nawet znaleźć żadnej odbijającej światło powierzchni, toteż chcąc poznać wygląd własnej twarzy, musiałem prosić o pomoc Zeenę.

Skoro już mowa o kombinezonie, to był on wygodny i dopasowany zupełnie niczym druga skóra. Zresztą w żaden sposób nie mogłem go oddzielić od mojej prawdziwej skóry. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że zupełnie nie czułem, iż go na sobie mam.

Przypadkowo dokonałem też pewnego odkrycia. Gdy mocno uderzyłem dłonią w nogę, pojawiły się drobne iskierki. To samo działo się przy klaskaniu w dłonie, przy czym klaskać trzeba było naprawdę mocno. Pocierałem rękami o inne powierzchnie, aby sprawdzić, czy zmieni to w jakiś sposób stan kombinezonu, lecz mimo licznych prób nie zdołałem go uszkodzić.

Jeżeli chodzi o wygląd materiału, z którego został wykonany, to mogę tylko dodać, że substancja ta była podobna do teflonu, miała bardzo gładką i równą powierzchnię. Natomiast opuszki palców posiadały lekkie prążki. Nie potrafię powiedzieć, czy było to dodatkowe wzmocnienie, czy też udogodnienie mające na celu poprawę chwytności.

Część twarzowa przepełniała mnie zdumieniem, ponieważ nie zakrywała oczu albo była w tych miejscach przezroczysta. Nie zakrywała też ust, nosa oraz uszu. Wracając do oczu, pokrywała powieki, natomiast gałki oczne pozostawiała nie naruszone. Nie wiem, jak to możliwe, ale powłoka nigdzie się nie łuszczyła ani nie odklejała. To samo dotyczy ust, przy czym powłoka warg urywała się tuż za ich wewnętrzną krawędzią. Nawet dzisiaj, po tylu latach, pojawia się na nich od czasu do czasu linia podziału - z tak ogromną siłą promieniowało ich słońce.

Inna godna odnotowania ciekawostka, to fakt że kombinezon kompletnie zamykał wszystkie otwory w dolnej części ciała, gdyż organizm nie wydalał produktów odpadowych w normalny sposób. Tym niemniej w razie potrze­by kombinezon można było usunąć, ale wyłącznie na określony czas i pod kontrolą.

Zdejmowanie kombinezonu odbywało się podobnie do nakładania. Jego wymiana następowała w regularnych odstępach czasu, przy czym częściej u szybko rosnących dzieci niż u dorosłych. Przeciętnie jeden kombinezon był użytkowany przez okres odpowiadający mniej więcej ziemskiemu rokowi. Produkcja kombinezonów podlega nieustannym ulepszeniom i sądzę, że niebawem jeden kombinezon wystarczy na całe życie, ile by ono nie trwało.

Wszystkie kombinezony można podzielić na dwa typy, lecz tą drugą odmianą nie będziemy zajmować się w tym miejscu.

Kombinezony te nie tylko dostarczały organizmowi pożywienia poprzez energetyczne połączenie z urządzeniem gromadzącym, ale również usuwały na zewnątrz wszystkie produkty odpadowe. Efektem ubocznym tego procesu był natychmiastowy zanik owłosienia.

Zeena z pewną nonszalancją poinformowała mnie, że jeśli zostanę z nimi dłużej, to w końcu rozpuszczeniu ulegną także moje paznokcie u rąk i nóg. Ona sama w ogóle ich nie posiadała. (Po powrocie stwierdziłem, że moje paznokcie stały się znacznie cieńsze i zapewne już nigdy nie odzyskają dawnej grubości)!

Wróciwszy do mnie, Zeena z zapałem podjęła wyjaśnienia dotyczące zamiarów jej rasy, tego, co chcą osiągnąć poprzez nowy program genetyczny i dlaczego jest to dla nich takie ważne. Abym to wszystko w pełni zrozumiał, a przynajmniej spróbował zrozumieć, potrzebowałem najwyraźniej kolejnej lekcji i to zapewne dłuższej, gdyż poprosiła mnie, żebym wygodnie usiadł.

— Abyś mógł lepiej zrozumieć nasze problemy, opowiem ci nieco więcej o świecie, w którym żyjesz. Niektóre sprawy trudno ci będzie zrozumieć, ale pewne aspekty poruszą w twojej głowie ostrzegawcze dzwonki, gdy spojrzysz na nie pod innym kątem — powiedziała siedząc naprzeciwko mojej komórki sypialnej.

Właśnie obudziłem się z kolejnej drzemki po czterdziestogodzinnym maratonie bezsenności.

— Jak pamiętasz, poprzednim razem obiecałam opowiedzieć ci o drugiej stronie twojej osobowości — ciągnęła. — Ma to związek z cyklem atomu, z tą jego częścią, która wciąż jeszcze jest przez was ludzi słabo rozumiana albo raczej rozumiana nie w pełni. Kiedy już wszystko zrozumiecie, otworzą się przed wami całkiem nowe wymiary, albowiem w ułamkach czasu między pulsami atomów leżą całe światy. Tak naprawdę, są to wymiary równoległe do waszych, a przynajmniej do tego, w którym większość z was przeżywa swoje "teraz". Wymiary te są tak blisko waszego prawdziwego "teraz", że możecie prześlizgiwać się do nich nawet o tym nie wiedząc. Tylko drobne przesłanki mogą wam niekiedy wskazać, że właśnie coś takiego miało miejsce. Takie przemykanie między wymiarami przydarza się wam od chwili, gdy zaczęliście stąpać po Ziemi, tyle tylko, że teraz występuje to coraz powszechniej. Niektórzy z was mogą doświadczać tego codziennie zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Dzieje się tak, ponieważ zaczyna się w was budzić wasze prawdziwe ja. Jesteście bliscy poważnego przeskoku wymiarowego, jakiego nigdy przedtem nie doświadczyliście - przeskoku, który zbliży was do mojego ludu. Na to właśnie wszyscy czekamy!

Jak często szukałeś czegoś w pokoju i nie mogłeś tego znaleźć? Po jakimś czasie wracałeś i poszukiwany przedmiot leżał na samym wierzchu, mimo iż jesteś pewien, że go tam nie było, kiedy go szukałeś. Rozumiesz, nie zawsze jesteś tam, gdzie ci się zdaje, że jesteś. Cały problem polega na tym, aby zachować pełną świadomość przy wykonywaniu tych miniskoków i zdawać sobie sprawę z tego, dokąd się trafiło. Myślę, że będziesz bardzo zaskoczony. Jest to miejsce niezbyt odległe od tego, gdzie można nas znaleźć. Zasadniczo przybywamy z waszej przyszłości. Nie ma przy tym znaczenia, czy jest to dla was przyszłość oddalona o sześć minut czy o sześć lat. Jeśli potraficie przedostać się do jednej, przedostaniecie się i do drugiej. Dla nas jednak nie jest to takie proste, ponieważ przybywamy również z innego wymiaru: niezupełnie tego do którego się przemieścicie, lecz położonego blisko niego. Można więc powiedzieć, że jesteśmy wymiarowymi podróżnikami w czasie. Brzmi to jak scenariusz dobrego filmu, prawda? Wasz Spielberg byłby zachwycony! Ta uwaga sprawiła, że parsknąłem śmiechem.

— My, ja oraz inni do mnie podobni stanowimy całą nową rasę czy też ujmując rzecz dokładniej rasę utworzoną na nowo. Potrzebne są jeszcze dalsze modyfikacje, zanim osiągniemy nasze cele jako ludzie. To jedna z przyczyn naszej podróży do waszej strefy czasowej, a także obecności innych istot pozaziemskich, również eksperymentujących ze swoją budową biologiczną, chociaż ich eksperymentom przyświecają zupełnie inne cele.  Powodem stojącym za tak wielką liczbą wzięć na waszej planecie w ciągu kilku ostatnich lat jest fakt, że jest to ostatnia szansa dla naszej rasy, a także innych ras borykających się z problemami podobnymi do naszych, na skrzyżowanie z wami, zanim przekształcicie się w formę, która będzie dla nas bezużyteczna. Tak, moment ten jest już bardzo bliski! Moja własna matka zastępcza pochodzi z twojej rasy i czasu. Prawdę mówiąc, już ją poznałeś.

— Millie? — spytałem.

— Tak.

— Zastanawiałem się nad tym pod wpływem tego, co powiedziała wcześniej — dodałem.

— Możemy cofnąć się w czasie jeszcze bardziej, ale potrzebny nam jest akurat ten moment. Nie będę komplikować wszystkiego jeszcze bardziej wyjaśnianiem przyczyn takiego stanu rzeczy. Pozostaniemy tutaj jeszcze przez wiele dni. Moja rasa wciąż ma do przezwyciężenia pewien problem. Musimy wyhodować rasę o mocniejszych kończynach i organach przetwarzających tlen.

— Masz na myśli płuca? — spytałem.

— Tak. Posługujemy się mieszaniną DNA oraz chromosomów naszych obu gatunków. Nasza krew była kiedyś bardzo podobna do waszej i mimo pewnych modyfikacji nadal zachowała duże podobieństwo, chociaż posiada­my tylko jedną jej grupę, a właściwie dwie, jeśli patrzeć na to bardzo dokładnie, przy czym obie są bardzo zbliżone do waszej A-minus. Potrafimy zmodyfikować wiele rzeczy, chodzi jednak o to, że nie zamierzamy wy­szukiwać nowych problemów, i bez tego mamy ich pod dostatkiem. Możemy pracować najwyżej z pięcioma procentami waszej męskiej populacji, ludźmi posiadającymi nienaganne zdrowie, odpowiedni wiek i tak dalej. Istnieje ponadto pewien bardzo specyficzny "czynnik X", który należy dodatkowo uwzględnić w tym równaniu, co faktycznie pozwala nam uwzględnić zaled­wie jeden procent z tej i tak nielicznej grupy - oczywiście w przypadku, gdybyśmy chcieli skorzystać z pomocy waszych mężczyzn. Najpoważniejszy problem wynika z faktu, że nasze płaszczyzny wibracji nie pokrywają się ze sobą. Stanowi to jeden z elementów owego czynnika X i wiąże się ze zdrowiem, odpornością na choroby, równowagą biologiczną w powiązaniu z miejscem urodzenia, wcześniejszymi testami na przystosowalność i tak dalej. Zaczynanie wyjaśnień od przedstawienia komplikacji, które musieliśmy pokonać, nie jest dobrym rozwiązaniem. Nasza technologia musiała wznieść się na wyżyny. Końcowy rezultat masz teraz przed sobą. Mogę ci się wydawać zupełnie normalna, ale tak naprawdę wciąż jeszcze nie potrafię żyć na twojej planecie bez nieustannego wsparcia ze strony technologii. Cały proces przebiegał zbyt wolno i do chwili obecnej nie dał zadowalających rezultatów. Przy takim tempie możemy potrzebować więcej czasu, niż nam pozostało na naszej kalekiej planecie! Musimy podjąć ryzyko i wszystko przyśpieszyć.

— Jakie ryzyko?

Do dziś bardziej koncentrowaliśmy się na zachowaniu generowanych przez umysł zdolności dystrybucji energii - na razie jeszcze nie wiesz, co to takiego - a tymczasem musimy skupić się na aspektach fizycznych, sile oraz wytrzymałości, nawet jeśli stracimy przy tym nieco innych umiejętności.

— Bardziej upodabniając się do nas? — wtrąciłem.

— Tak, musimy tego dokonać — potwierdziła Zeena. — Jak zauważyłeś wcześniej, już to robimy — dodała z lekkim uśmiechem. Był to pierwszy przejaw emocji, jaki dostrzegłem na jej twarzy.

— Nadeszła pora, aby uczynić kolejny krok - wielki krok na tej drodze. Mam szansę w nim uczestniczyć. To dlatego chcę zadać ci wiele pytań na temat waszego procesu hodowli... prokreacji - to chyba lepsze określenie?

— Zdziwisz się, gdy usłyszysz niektóre spośród słów, jakimi nazywamy tę czynność. Nawet ja nie znam ich pochodzenia.

— Rozumiem, że jest ona niezwykle prymitywna w swojej naturalnej formie. Możliwe, że okażę się zdolna do zapłodnienia i noszenia płodu niemal przez cały czas. Możesz nie dostrzec w tym niczego szczególnego, ale żadna kobieta naszej rasy nie nosiła w ciele płodu od kilkuset tysięcy lat. Sztuczne metody, z których korzystamy, są zbyt wolne i nie nadają się do zmian. Być może, w ogóle nie będzie można z nich korzystać, gdy osiedlimy się na planecie takiej jak Ziemia. Zostałam wybrana, aby zastąpić coś, co mógłbyś nazwać syntetycznym procesem narodzin. Ostatnio w tej dziedzinie nastąpił istotny postęp. Jeszcze sto lat temu, według waszego czasu, nasza rasa nie mogłaby krzyżować się z waszym gatunkiem. Mój przykład najlepiej obrazuje, jak istotną przeszliśmy ewolucję od czasu, gdy dawni koloniści opuścili waszą planetę. Teraz uważamy za niezbędne uczynić krok w innym kierunku.

Dostrzegłem w tych słowach dyplomatycznie przemyconą sugestię, że być może cofali się na drodze ewolucyjnego rozwoju. Tak naprawdę nie po­jmowałem, jakiej wiedzy mogła ode mnie potrzebować Zeena i w głębi ducha wątpiłem, abym wiedział coś, czego ona by od dawna nie znała.

Moje myśli powędrowały na chwilę ku Millie. Wystąpiło między nami kilka niezwykłych zbiegów okoliczności, a teraz dowiedziałem się jeszcze o jej bezpośrednim związku z Zeena. Byłem ciekaw, czy moja obecność w tym miejscu też miała z tym coś wspólnego. Millie miała dokładnie czterdzieści lat, gdy trafiła na pokład transportera - podobnie jak ja teraz. Powiedziała też, że na krótko przed przeniesieniem na jego pokład obawiała się o swoje życie.

Życie Millie było bardziej awanturnicze niż moje, ale obydwoje lubiliśmy różnić się od otoczenia, postępować niekonwencjonalnie. Obydwoje też urodziliśmy się na wsi, z dala od miast i zanieczyszczeń i obydwoje mieliśmy młodsze rodzeństwo tej samej płci. Być może najbardziej niezwykły był nasz niemiecki rodowód, co mogłoby sugerować wspólnych przodków. Nawet nasi rodzice mieli wiele wspólnego, chociażby brak pieniędzy. Żadne z nas nie paliło, a alkohol spożywaliśmy jedynie w niewielkich ilościach.

To wszystko było już historią i nie miało większego znaczenia. Czy jednak tych przypadkowych zbieżności nie nagromadziło się zbyt wiele? Później zacząłem się zastanawiać, czy Millie nie miała grupy krwi A-minus...