Alec Newald - "Koewolucja"
3
KOLEJNE ZDUMIENIA
Ścieżka kończyła się solidnymi drzwiami. Pobieżne oględziny
potwierdziły, że nie da się ich otworzyć. Odczekałem chwilę, licząc w
skrytości ducha, że otworzą się automatycznie. Kiedy stało się
oczywiste, że nic takiego nie nastąpi, zacząłem rozważać, jak
powinienem postąpić. Mogłem po prostu czekać, aż ktoś nadejdzie i
otworzy te drzwi, albo odejść i poszukać kogoś, kto mógłby mi pomóc.
Biorąc wszakże pod uwagę miejsce, w którym się znajdowałem, oraz to, co
mogłem napotkać po drodze, uznałem, że nie byłoby to
najinteligentniejsze rozwiązanie.
Targany sprzecznymi myślami postanowiłem przeciągnąć ręką po drzwiach.
Kto wie, może był w nich jakiś niewidoczny mechanizm otwierający.
Zaledwie to zrobiłem, moja ręka przeszła na drugą stronę! Znowu
zacząłem snuć gorączkowe rozważania, ale w końcu odłożyłem na bok
ostrożność i przekroczyłem drzwi całym ciałem.
Znalazłem się w miejscu sprawiającym wrażenie bardziej znajomego,
przede wszystkim dzięki temu, że szkliste konstrukcje z poprzedniego
pomieszczenia zostały zastąpione materiałem mniej przejrzystym, do
złudzenia przypominającym plastik. Wokół mnie stały meble wyglądające
jak stoły oraz krzesła. Jedyną różnicą, jaka wręcz rzucała się w oczy,
były ich gładkie, zaokrąglone powierzchnie bez jakichkolwiek ostrych
kątów. Nawet sama sala, jeśli można ją tak nazwać, miała okrągły
kształt. Jednak naprawdę niezwykła w tym ogromnym pomieszczeniu była
podłoga. Kiedy po niej stąpałem, miałem wrażenie, że moje stopy niczego
nie dotykają, co, delikatnie mówiąc, było nieco denerwujące.
W odległym końcu tej "areny" stały jakieś postacie. Niepewnie ruszyłem
w ich stronę. Po chwili ujrzałem, że mają na sobie takie same
plastikowe kombinezony, w jaki i ja zostałem wyposażony, a proporcje
ich ciał są bardziej ludzkie niż u istoty, która mnie tu skierowała.
— Witaj! — rozbrzmiało w mojej głowie, choć znowu nie rozległ się żaden
dźwięk.
— Nie przejmuj się, nie spotka cię tu żadna krzywda, a wręcz przeciwnie.
Chyba komunikowała się ze mną kobieta stojąca obok mebla o wyglądzie
stołu, na którym spoczywało coś, co mogę jedynie opisać jako okrągły,
trójwymiarowy obraz. Kobieta wydawała mi się znajoma, nawet mimo braku
włosów!
— Mam na imię Millie — dodała.
Ponownie spróbowałem przemówić, lecz i tym razem bez skutku.
— Nie musisz się tak wysilać, po prostu pomyśl — doradziła.
— Co... ja tu... robię? — wydukałem w myślach.
— Myślę, że po prostu masz szczęście — odparła Millie.
— Szczęście! — obruszyłem się ponuro.
— No cóż, oni ciebie znają, inaczej by ciebie tutaj nie było.
— Wyjaśnij mi to... proszę.
— Nie, lepiej niech oni to zrobią. Nie mam pojęcia, dlaczego im na
tobie zależy.
— No dobrze... ale... gdzie w takim razie... jest to... tutaj? —
spytałem.
— Znajdujesz się na pokładzie świetlnego statku, transportowca.
Właściwie, to jest to bardziej skomplikowane — stwierdziła wstrzymując
się zarazem od dalszych wyjaśnień. — Ja jestem tutaj, ponieważ tak
wybrałam, a z powodu długiego czasu, jaki tutaj spędziłam, nie mogę już
wrócić na Ziemię, ma się rozumieć.
— A co ze mną? Czy ja mogę wrócić? — spytałem.
— Sądzę, że tak, ale nie jestem pewna. Tylko Strażnik może ci to
powiedzieć.
— A dlaczego ty nie wróciłaś?
— Postanowiłam zostać, ponieważ tego właśnie chciałam. Mam swoje
powody. Później, kiedy bardziej się oswoisz, opowiem ci o nich. Widzę
jednak, że chciałbyś dowiedzieć się wielu rzeczy, a moja historia jest
długa, zbyt długa, aby opowiedzieć ją teraz — stwierdziła Millie.
— A ten Strażnik, to kto lub co? — zagadnąłem.
— Jest ich kilku, nie wiem dokładnie ilu. Prawdę powiedziawszy, to oni
kierują statkiem. Mają nie tylko wyższe stopnie, ale są zupełnie inni.
Muszę cię ostrzec, Strażnicy ani trochę nie przypominają modeli Mark 2,
jak je nazywamy - tych które widziałeś po wejściu na pokład. Są one
jedynie odpowiedzialne za obowiązki ogólne. Strażnicy czy też Starsi,
jak czasami o nich mówią, są niezwykle potężni, lecz nie musisz się ich
lękać.
— Jak myślisz, jeśli poproszę takiego Strażnika, żeby odesłał mnie z
powrotem, czy zechce mnie usłuchać?
— Tak, myślę, że tak, chociaż nie od razu — odrzekła Millie.
— Dlaczego? Nie chcę tutaj zostać — wtrąciłem pośpiesznie.
— Przede wszystkim dlatego, że prawdopodobnie nie przebywamy już w
pobliżu Ziemi i będziesz musiał zaczekać na podróż powrotną.
— Podróż?
—Tak. Rozumiesz, o to właśnie chodzi. Tylko gdy wlecą do naszej
atmosfery, mogą cię tu wessać. To trochę tak, jakbyś został wciągnięty
w sygnał radiowy albo, w waszym pokoleniu, telewizyjny, a następnie
wypluty w sali widokowej. Miałeś pecha, że wessali cię tu przed
odlotem, chyba że mieli właśnie taki plan. Wytłumaczę ci, co rozumiem
przez podróż powrotną. Popatrz tutaj...
Wskazała trójwymiarowe urządzenie, które dostrzegłem wcześniej.
— Ta mała kropka to prawdopodobnie nasze Słońce. To dzięki temu
wiedziałam, że odlatujemy. Tuż przed twoim wejściem śledziłam przebytą
drogę. Kiedy już opuścimy nasz system, na krótką chwilę ujrzysz swoją
drugą stronę - to ci dopiero będzie niespodzianka! Będziesz wiedział,
kiedy to się stanie, możesz mi wierzyć, ale niech to oni wytłumaczą ci,
o co w tym wszystkim chodzi. Potem znajdziemy się w pobliżu ich bazy
czy też planety. Ten widok powinien zrobić na tobie wrażenie, skoro
lecisz z nami po raz pierwszy — zapewniła Millie.
— Wspomniałaś przedtem, że nie możesz już wrócić do domu. Dlaczego? —
zapytałem z nie skrywanym niepokojem.
— Po prostu, zbyt długo tam nie byłam, zbyt długo przebywałam w niskiej
grawitacji, zbyt długo oddychałam powietrzem o niskim ciśnieniu. Zbyt
długo siedziałam w tym kombinezonie, który wspomaga pracę wszystkich
organów wewnętrznych. To jest cena, jaką trzeba zapłacić, jeśli chce
się żyć ponad sto lat — powiedziała niemal żartobliwie.
— Jak długo będę musiał czekać na powrót? — spytałem pośpiesznie.
— Krócej niż myślisz. Ale to ich musisz o to spytać — odrzekła Millie.
— Czy ktoś na ciebie czeka? Czy masz rodzinę?
— No cóż, to także długa historia — powiedziałem — ale mówiąc krótko,
nie. Mam paru przyjaciół w Auckland, ale nie podałem im dokładnej daty
przyjazdu. Te sprawy wydają się takie odległe, jakby wydarzyły się w
innym życiu. Czy tylko ja tak to odbieram, czy jest to normalna reakcja?
Rozmawiałem z Millie i jednocześnie nie mogłem wyzbyć się uczucia, że
tak naprawdę to nie ja stoję tam i wymieniam myśli. Rozejrzałem się
wokoło. "Czy to wszystko może być prawdziwe?" - pytałem samego siebie.
— "Są tutaj ludzie w obcisłych kombinezonach. Przeszedłem przez masywne
drzwi w ogóle ich nie otwierając. Jakaś niemal naga, seksowna syrena
rozmawiała ze mną bez wydawania jakichkolwiek dźwięków. A teraz
rozmawiam z kimś, kto ma prawie sto lat, a wygląda co najwyżej na
czterdzieści! No a ten ekran, przecież to czysty Star Trek albo jeszcze
lepiej. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem".
— Jeszcze tutaj jesteś? — zagadnęła Millie przerywając moje
rozmyślania. — Właściwie to powinnam była wyjaśnić ci wcześniej, że
Starsi prowadzili pewne eksperymenty z zakresu inżynierii genetycznej z
modelami Mark 2. Ściśle rzecz biorąc te modele to właściwie już Mark 3
i 4. Ze swej strony trochę im w tym pomogłam, ale teraz nie będziemy o
tym mówić. Istoty te są obecnie znacznie bardziej do nas zbliżone niż
model Strażnika. Bez wątpienia wszystko to zostanie ci w odpowiednim
czasie wyjaśnione — zapewniła.
— Czym właściwie są te kombinezony? — zapytałem, lecz w tym samym
momencie zdałem sobie sprawę z obecności istot, na których widok włosy
zjeżyłyby się mi na głowie, gdybym je tylko miał!
Zbliżyła się do nas trójka obcych istot, najwyższa z nich odpowiadała
wyglądem mojej żeńskiej eskorcie z poprzedniego pomieszczenia. Druga
była nieco niższa i powiedziałbym, że posiadała cechy męskie. Trzecia,
o wiele niższy, szła przed tymi dwoma.
Odznaczał się on (piszę "on" z braku lepszego określenia, ponieważ w
jego przypadku trudno było określić płeć) lekką budową, zaokrągloną
głową oraz niezwykłymi, skośnymi oczami, szeroko rozstawionymi i
osadzonymi w twarzy niżej niż u ludzi. Miał też bardzo małe usta, nie
zauważyłem natomiast nosa ani uszu. Jego wygląd zewnętrzny nie miał
wszakże znaczenia, ponieważ natychmiast przeniknęło mnie przemożne
poczucie jego obecności. Nie mogę powiedzieć, że było hipnotyczne -
wprost przeciwnie. Miałem wrażenie, jakby emanująca zeń energia została
wchłonięta przez moje ciało.
Nie potrafię wiernie oddać tego uczucia za pośrednictwem słów. Ci,
którzy doznali kiedyś czegoś takiego, będą wiedzieli, o co mi chodzi!
Także jego myśli docierały do mnie o wiele silniej i wyraźniej niż
pozostałych. W sumie to także nie był "obcy", o jakich czytałem i
jakich podobizny oglądałem w różnych magazynach i gazetach. Wprawdzie
jego wzrost mniej więcej się zgadzał - około czterech stóp - tak samo
wątła budowa ciała, ale gdzie się podziały wielkie, czarne oczy? Może
zostawił swoje okulary przeciwsłoneczne w domu? To oczywiście żart,
ale później okazało się, że niewiele odbiegał on od rzeczywistości!
— Witaj — powiedział. — Jestem mianowanym Strażnikiem tej sekcji. Jeśli
uważasz, że coś może uprzyjemnić twój pobyt wśród nas, proś, a ja
postaram się ci to dostarczyć. Strój, który otrzymałeś pozwala ci
rozumieć nas, a nam rozumieć ciebie.
Musiał odczytać moje myśli w chwili wejścia do tej sali, bo właśnie
wtedy zapytałem Millie o kombinezony.
— Jak już się zorientowałeś, właściwie nie używamy mowy. Niekiedy
werbalny przekaz jest niezbędny w łączności dalekosiężnej albo kiedy
chcemy pożartować z waszymi astronautami.
Jestem pewien, że przy tych słowach na jego twarzy pojawił się lekki
uśmiech.
— Teraz nie będziemy roztrząsać, czy chcesz pozostać, czy wrócić. Być
może zechcesz dowiedzieć się nieco więcej, więcej zrozumieć, zanim
podejmiesz ostateczną decyzję. Są pewne rzeczy, o których nie możemy
ci w tym momencie powiedzieć. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. Tym
niemniej będziesz miał sposobność zdobycia rozległej wiedzy z wielu
dziedzin, w tym także o własnym gatunku. Dopiero potem podejmiesz
decyzję. Jeśli jednak postanowisz wrócić na ojczystą planetę, wiedza ta
częściowo bądź w całości może zostać ci odebrana. Wyznaczyłem Zeenę-5
na twoją asystentkę i przewodniczkę do czasu, aż nauczysz się poruszać
tutaj samodzielnie. Ona powie, co ci wolno, a czego nie, a także
udzieli odpowiedzi na większość nurtujących cię pytań. Może
zainteresuje cię, że Zeena-5 zgłosiła się do tego zadania na ochotnika.
Wnioski wyciągnij sam.
Odszedł zostawiając Zeenę. Nigdy więcej go nie widziałem.
— Czy już się nie spotkaliśmy? — zapytałem, chcąc jedynie uzyskać
potwierdzenie, że to właśnie ona eskortowała mnie wcześniej.
— Tak, kilkakrotnie, ale nie będziesz pamiętał pierwszego razu —
odparła. — To było dawno temu.
Takiej odpowiedzi nie oczekiwałem.
— Poza tym chciałabym się od ciebie czegoś nauczyć, więc skorzystałam z
okazji. Jeśli pożegnasz się z nową przyjaciółką, oprowadzę cię po moim
drugim domu, naszym transporterze.
W tym momencie nie wypadało mi odmawiać, więc rozstałem się z Millie i
poprzedzany przez Zeenę wyszedłem z sali.
Czy próbowaliście kiedykolwiek zadać dziesięć pytań naraz? Mój umysł
pracował w przyśpieszonym tempie. Musiałem zasypywać nimi Zeenę, jeśli
jej odpowiedzi miały przedstawiać jakąś wartość.
— Odpowiem najlepiej, jak umiem na wszystkie, ale po kolei! —
wykrzyknęła wreszcie. — Za około dziesięć waszych ziemskich dni, tak
brzmi odpowiedź na pytanie, które niepokoi cię najbardziej.
Miała zupełną rację, gdyż najważniejszym pytaniem, jakie w tym
momencie zaprzątało moje myśli, było: "Kiedy będę mógł wrócić do domu?"
Zrozumiałem, że ta rozmowa wcale nie będzie prosta. Zaledwie bowiem w
mojej świadomości pojawiała się jakaś myśl, Zeena natychmiast ją
odczytywała. "To może być kłopotliwe, przynajmniej dla mnie" -
pomyślałem. Nie byłem pewien, czy Zeena znała takie ziemskie
subtelności jak zakłopotanie.
— A jak powinnam się czuć w przypadku zakłopotania? — zapytała.
— No cóż, chyba miałabyś problem z oblaniem się rumieńcem. Nie miałem
pojęcia, czy rozumiała nasz ziemski typ humoru. Jej reakcja sugerowała,
że raczej nie. Pośpiesznie zmieniłem temat.
— Co Millie miała na myśli mówiąc o oglądaniu drugiej strony siebie?
— Nie sądzę, żebyś w tej chwili w pełni to zrozumiał — odrzekła Zeena.
— Jest tak wiele spraw, o których musisz się najpierw dowiedzieć.
Wystarczy, jeśli teraz powiem, że twoja struktura, a także struktura
wszystkiego, co materialne, jest rozdzielona na dwa cykle. Cykl
negatywny czy też alternatywny znany jest na Ziemi zaledwie kilku
osobom, przeważnie pracującym dla wojska. Ten negatywny cykl może
pokonać wszystkie znane ci prawa fizyki, co dotyczy także podróży w
czasie. Czy słyszałeś o antymaterii? Twoja druga strona niewiele
odbiega od tej koncepcji. Nie myśl jednak, że masz w sobie antymaterię.
Jak widzisz, mam z tym trudności, bo nie posiadasz jeszcze niezbędnych wiadomości.
Przeszliśmy ponownie przez "kręgielnię", co nasunęło mi kolejne pytanie.
— Do czego służą pozostałe ścieżki?
— Twoja planeta nie jest jedyną, którą od czasu do czasu odwiedzamy.
Przepraszam, ale nie mogę cię tam zaprowadzić.
Nie powiedziała ani słowa więcej na ten temat.
— Dlaczego przylecieliście na Ziemię? — zapytałem.
— To też jest długa historia. Z przyjemnością ci o tym opowiem, ale
najpierw obejrzymy te części transportera, z których wolno ci będzie
korzystać.
— Millie dała mi do zrozumienia, że ma prawie sto lat, a jednak według
ziemskich standardów wcale na tyle nie wygląda. Czy możesz mi to
wyjaśnić?
— Oczywiście. Twoja nowa przyjaciółka nie wygląda na swoje lata,
ponieważ odkąd jest z nami, nie przebywa w ramach czasowych Ziemi.
Jeśli tam wróci, jej ciało zacznie bardzo szybko się starzeć. Czas,
jaki spędziła na podróżach czasowych razem z nami, nie będzie miał
kumulatywnego efektu tak jak to się dzieje z dala od wszystkich praw
fizyki. Ale to już wiesz, ponieważ znane są mi pewne fakty...
Zawahała się, jakby chciała coś dodać, ale równie szybko zrezygnowała.
— Nie wszyscy na mojej planecie wiedzą o tych rzeczach — odparłem
niczym nieuważny uczeń strofowany przez nauczyciela.
— Nie próbuj sugerować, że cię przeceniłam, bo z pewnością wiem, o czym
mówię — powtórzyła, jak gdyby podejrzewała, że ukrywam przed nią prawdę.
Jej zachowanie było niezwykle zagadkowe, ponieważ bez wątpienia nie
dysponowałem żadną wiedzą na temat podróży w czasie. Uznałem, że lepiej
będzie nie drążyć tego tematu.