Kolor streszczenia
Kolor komentarzy
Kolor cytatów

Rozdział XV
ODWROTNA STRONA ZWIERCIADŁA

XV. 1. SPOJRZENIE WSTECZ

Podjąłem w tej książce próbę, zbyt może śmiałą, przedstawienia w zarysie mechanizmów poznawczych człowieka. Prawdziwą legitymację do takiego przedsięwzięcia dać by mogła jedynie rozległa wiedza, której posiadania bynajmniej sobie nie przypisuję. Usprawiedliwiając tę próbę mogę się więc powołać tylko na to, że dotychczas nikt jej inny nie podjął, lecz i na to jeszcze, że rozpatrzenie całości ludzkich funkcji poznawczych jest nam jako refleksja nad nami samymi paląco potrzebne: każda z nich osobno ma tendencję do błędnego działania, dotyczy to zaś szczególnie procesów nabywania i gromadzenia wiedzy kulturowej. Warunkiem zrozumienia procesów patologicznych i każdej próby wywarcia na nie terapeutycznego wpływu jest zawsze rozeznanie fizjologii. Ale i na odwrót, patologia bardzo często dostarcza klucza do zrozumienia normalnego, zdrowego działania.

Czytelnik zauważył zapewne, że zwłaszcza w ostatnich partiach tekstu odsyłam go niejednokrotnie do przygotowywanego tomu drugiego. Często chodziło w takich razach o hipotezy co do fizjologicznej natury jakiegoś działania poznawczego, które stawiałem wychodząc od znajomości patologicznych zaburzeń w tym działaniu. Antycypowanie było wówczas nieuniknione.

Wiele, nawet większość zakłóceń w zachowaniach społecznych, zarówno wrodzonych, jak i określonych normami kulturowymi, wywołuje u każdego człowieka o normalnym usposobieniu intensywne negatywne doznania wartościujące. Rozmyślnie unikałem pisania o nich, tak samo jak wyłączyłem na początek z mych rozważań zjawiska patologiczne. Jedno i drugie było zabiegiem po trosze wymuszonym, nawet sztucznym, wydawało mi się jednak, że właściwe będzie ograniczyć się na początek w tym wywodzie do sprawności poznawczych człowieka.

Jak już wyłożyłem w „Prolegomenach", sposób, w jaki traktuję działania poznawcze i wszelkie w ogóle procesy życia, ugruntowuje postawa teoriopoznawcza, którą za Donaldem Campbellem nazwałem realizmem hipotetycznym. Pozwolę sobie uznać, że fakt, iż prowadząc przewód myślowy tej książki nigdzie nie natrafiłem na sprzeczność, uwiarygodnia w pewnej mierze hipotezę, która leży u podstaw tego realizmu.

XV. 2. ZNACZENIE PRZYRODNICZEJ NAUKI O DZIAŁANIACH POZNAWCZYCH

Zdanie, że zachowanie społeczne człowieka zawiera moment instynktowy, którego wpływy kulturowe nie są w stanie zmienić, bywa często interpretowane jako nasze, etologów, przyznanie się do skrajnego pesymizmu kulturowego. Jest to najzupełniej nieusprawiedliwione. Kiedy ktoś wskazuje na grożące niebezpieczeństwa, dowodzi tym, że nie jest fatalistą, który zagrażające nieszczęście uważa za nieodwracalne.

Aby móc uprościć opis, trzymałem się w całym mym wywodzie fikcji, jakoby omawiane procesy rozwoju kultury i rozpadu kulturowego były większości ludzi nie znane, bądź przynajmniej, że omawiany dorobek poznawczy nie miał i mieć nie mógł żadnego zwrotnego wpływu na przyszły rozwój dziejów ludzkich. Mogło to sugerować, jakobym sądził, że ja jeden tylko uważam za niezbędne przyrodnicze zbadanie ludzkiego aparatu poznawczego, owego dna zwierciadła. Jestem jak najdalej od takich uroszczeń.

Przeciwnie, świadom jestem faktu ze wszech miar pomyślnego, iż wyrażone w tej książce poglądy teoriopoznawcze i etyczne podziela szybko rosnąca rzesza myślicieli. Bywa poznanie, które w określonej chwili dziejowej „wisi w powietrzu".

Sądzę, iż dostrzegam nieomylne oznaki, że zaczyna oto rozbłyskiwać samopoznanie ukulturowionej ludzkości, wyrastające z dorobku poznawczego przyrodoznawstwa. Jeśli to samopoznanie rozkwitnie i zaowocuje, co jest najzupełniej w zasięgu możliwości, to kulturowe i duchowe zdążanie ludzkości wyniesione zostałoby na wyższy szczebel tak samo, jak w zamierzchłych czasach na nowy, wyższy szczebel podniesiona została przez fulgurację refleksji umiejętność poznawcza pojedynczego człowieka. Nigdy bowiem do tej pory nie było na naszej planecie samorefleksyjnego badania kultury ludzkiej, tak jak przed Galileuszem nie było obiektywizującego w naszym rozumieniu przyrodoznawstwa.

Przed przyrodniczym badaniem układu działania, który jest konstrukcją nośną społeczności ludzkiej i jej życia duchowego, stoi zadanie niezmierzonego wprost ogromu. Społeczność ludzka jest najbardziej złożonym ze wszystkich systemów żywych na Ziemi. Nasze poznanie naukowe dotknęło zaledwie powierzchni tej złożonej całości, stosunek naszej wiedzy do niewiedzy wyrażałby się w tym przedmiocie odwrotnościami liczb zaiste astronomicznych. Niemniej wierzę jednak, że człowiek jako gatunek stanął na przełomie czasów, gdyż teraz właśnie istnieje potencjalna możliwość wyższego rozwoju ludzkości w nieprzewidywalnej skali.

Zapewne sytuacja ludzkości jest dziś niebezpieczniejsza niż kiedykolwiek. Potencjalnie jednak nasza kultura jest dzięki refleksji, jaką uprawia jej przyrodoznawstwo, zdolna ujść zagładzie, jakiej uległy wszystkie dotychczas kultury wysokie. Jest tak po raz pierwszy w dziejach świata.

Konrad Lorenz czuje systemy i intuicyjnie stosuje ich zasady (jak zresztą każdy z nas), ale ich nie rozumie. Jest świetnym naukowcem i tak samo świetnym filozofem, ale to wszystko. Genialne wyniki osiągnął wykorzystując jako naukowiec wiedzę o systemach, ale poniósł sromotną porażkę próbując wtłoczyć tę wiedzę w kanony nauki. Niestety nie da się być równocześnie w środku i na zewnątrz.

Trafiłem na tę książkę szukając odpowiedzi na pytanie jak działa mózg. Czytając książkę Krishnamurtiego, który jasno wykazał, że kto chce poznać prawdę powinien przestać jej szukać, zastanawiałem się jak to możliwe, że odbieram to zdanie jako równie prawdziwe jak zdanie Jezusa szukajcie a znajdziecie. Czy logika paradoksalna jest równie prawdziwa jak arystotelesowska? Będąc na studiach (technicznych) pochłaniałem wieczorami książki z Biblioteki Polsko-Indyjskiej w tłumaczeniach Wandy Dynowskiej i kroczyłem ścieżką jogi. Aż do Lorenza, który zmusił mnie do zapoznania się z myślicielami Zachodu co napełniło mnie wielkim niesmakiem - ci myśliciele wydali mi się prymitywni a ich dyskusje wręcz scholastyczne. Już znałem odkrycie Gödla i wielki błąd Bertranda Russella, ale jeszcze nie słyszałem o Bertalanffym. I gdy u Lorenza padło słowo system a ja poszedłem tym tropem, otworzył się przede mną nowy świat. Zrozumiałem, że istota sporu naukowców i filozofów nie sprowadza się do problemu poznania (ontologii i epistemologii) tylko do punktu widzenia, a dokładniej do zdolności zmiany tego punktu.

Jednak dla mnie jako katolika książka Lorenza była ważna z innego powodu; Lorenz udowodnił mi, że jestem inteligentnym zwierzęciem szarpanym na wszystkie strony popędami, głodami i apetencjami tak, że właściwie dla Szatana nie było miejsca w moim życiu - wszędzie widziałem wpływ Natury. W dodatku zaczęły ukazywać się materiały o kosmitach, co całkiem zbiło mnie z tropu. Nagle dusza stała się po prostu subtelniejszą formą materii: ciałem astralnym, eterycznym lub cieniem energetycznym (nahualem). Nie mogłem się w tym połapać, ale tego, że jestem zwierzęciem, w którym ta dusza mieszka byłem już pewien. Porządek pojawił się po lekturze Poematu Boga-Człowieka, gdzie Jezus mówi dobitnie, że dusza w ciele pojawia się tylko raz. Wtedy dopiero wszystko stało się jasne (zobacz również list 3).