Kolor streszczenia
Kolor komentarzy
Kolor cytatów

Rozdział III
WARSTWY  REALNEGO  BYTU

III. 1. MIKOŁAJA HARTMANNA KATEGORIE BYTU

"Czy naprawdę jest tak, jak o to pomawiano przecież filozofię Kanta, że pytanie o podstawę ontologiczną zostało z niej całkowicie wyłączone? Czy nie jest raczej tak, że problem owego granicznego cięcia, jak w ogóle problem ważności obiektywnej, obejmuje właśnie pytanie o podstawy ontologiczne? Właściwie przecież pojęcie intelektualne może dotyczyć rzeczy tylko, jeżeli to, co o niej orzeka, rzeczywiście do niej przystaje. Zatem w takim zakresie, na jaki rozciąga się «ważność obiektywna», zakłada ona, że kategoria intelektualna jest zarazem kategorią przedmiotową." Jak wskazują te zdania, do postawienia znaku równości pomiędzy kategoriami ludzkiego myślenia a kategoriami pozapodmiotowej realności skłania Mikołaja Hartmanna właśnie głębokie, zasadnicze przeświadczenie o istnieniu świata rzeczywiście pozapodmiotowego. Kategoria oznacza dla niego orzeczenie, predykat. Hartmann powiada: "Kategorie są podstawowymi predykatami bytu, poprzedzającymi wszelkie predykacje szczegółowe i równocześnie stanowiącymi ich ramy." W innym miejscu: "... będąc same najogólniejszymi formami orzeczeń - niejako koleiną dla możliwych orzeczeń bardziej szczegółowych - niemniej wypowiadają [ Hartmann  używa Aussage i słów pochodnych w dwoistym znaczeniu: orzeczenia i wypowiedzi - przyp. tłum.] one podstawowe określniki przedmiotów, o których traktują. Zawarty w tym jest pogląd, że właśnie te wypowiadane określniki podstawowe przysługują przedmiotom jako bytom i to mianowicie niezależnie od tego, czy są czy też nie są o nich wypowiadane. Kiedy jest wypowiadany, wszelki byt pojawia się w predykatach. Ale predykaty nie są z nim identyczne. Pojęcia i sądy istnieją nie ze względu na siebie same, lecz ze względu na byt.

Jest to wewnętrzny, ontologiczny sens sądu, który transcenduje jego immanentną logicznie formę. On to właśnie sprawił, że wbrew wszelkim nieporozumieniom pojęcie «kategorii» zachowało ontologiczną nośność."

Zakładając stanowczo, jak to dostatecznie wyraźnie wynika z przytoczonych zdań, że kategoria intelektualna jest zarazem kategorią przedmiotową i na tym zasadzając, jak to faktycznie czyni, swe przeświadczenie o egzystencji i względnej poznawalności świata zewnętrznego, Hartmann jest w swej zasadniczej postawie teoriopoznawczej jak najbardziej bliski hipotetycznemu realizmowi, dla którego kategorie i formy oglądu ludzkiego aparatu poznawczego są czymś, co całkiem oczywiście powstało w toku filogenezy i "pasuje" do danych rzeczywistości pozapodmiotowej w analogiczny sposób i z analogicznych powodów, jak kopyto końskie do stepowej gleby lub płetwy rybie do wody. Zapewne Hartmann twierdząc, że zachodzi korespondencja pomiędzy kategoriami intelektualnymi i przedmiotowymi ani myślał szukać dla niej wyjaśnienia historyczno-genetycznego. Niemniej poglądy o budowie świata realnego, w szczególności świata organizmów, które wypracował na gruncie swej nauki o kategoriach, pokrywają się tak kompletnie z poglądami badacza filogenezy, że zawsze z trudem mi przychodzi referowanie Hartmannowskiego toku myśli w taki sposób, żeby nie przemycać do jego nauki o warstwach interpretacji ewolucjonistycznej. Zapytałem kiedyś mego przyjaciela Waltera Roberta Cortiego, który znał dobrze Hartmanna również osobiście, co by, jego zdaniem, powiedział wielki filozof na filogenetyczną wykładnię swojej nauki. Corti odrzekł, że Hartmann by tę wykładnię odrzucił - i dodał na pociechę: "No, ale przecież dzięki temu dopiero staje się ona przydatna." W następnym podrozdziale odwołuję się do tej wypowiedzi prawdziwego filozofa.


III. 2. MIKOŁAJA HARTMANNA NAUKA O WARSTWACH REALNEGO BYTU

Tam, gdzie żyjemy, w realnym świecie, zastajemy, powiada Mikołaj Hartmann, warstwy, z których każda ma osobne kategorie bądź grupy kategorii ontologicznych i posiadanie lub nie posiadanie tych kategorii wyodrębnia daną warstwę od innych. "Na drabinie tworów realnych występują pewne podstawowe fenomeny inności nieprzekraczalnej" i "nauka o kategoriach, adekwatna w swych założeniach do fenomenów, musi uwzględniać te cezury tak samo, jak powiązania ontologiczne, które sięgają ponad nimi..." Owe powiązania sięgają ponad cezurami zawsze w sposób tylko jednostronny; cezury zaś wyodrębniają cztery wielkie warstwy realnego bytu: nieorganiczną, organiczną, psychiczną i duchową. Pryncypia ontologiczne i prawa przyrody, które mają moc w warstwie nieorganicznej, obowiązują też bez ograniczeń w warstwach wyższych. Hartmann pisze: "Tak oto natura organiczna wyrasta ponad nieorganiczną. Nie unosi się swobodnie, sama dla siebie, jej wstępną przesłanką są stosunki i prawidłowości tego, co materialne; spolega na nich, aczkolwiek nie wystarczają one bynajmniej, aby złożyć coś żywego. Tak samo byt psychiczny i świadomość są uwarunkowane przez podtrzymujący je organizm, tylko w nim, i dopiero wraz z nim, występują w świecie. Nie inaczej też wielkie dziejowe zjawiska życia duchowego wiążą się z życiem psychicznym jednostek, które są zawsze nosicielami tego życia duchowego. Z warstwy na warstwę odnajdujemy przerzucony ponad każdą cezurą ten sam stosunek spolegania, uwarunkowania «od dołu», a przecież zarazem samodzielności spolegającego, które ma własne uformowanie i prawidłowość.

Stosunek ten stanowi właściwą jedność realnego świata. Choć tak wieloraki i heterogeniczny, świat nie jest wcale pozbawiony jednolitości. Jest to jedność systemowa, ale ów system jest systemem warstw. Realny świat ma budowę warstwową. Nie chodzi przy tym o nieprzekraczalność cezur - gdyż nie wykluczone, że nieprzekraczalność ta tylko «dla nas» istnieje - ale o ingerencję nowej prawidłowości i uformowanie kategorialne, w zawisłości wprawdzie od warstwy niższej, lecz niemniej wykazujące wobec niej swoistość i samodzielność."

Te przepiękne zdania z dzieła Hartmanna ukazują więc wprost podstawową zgodność pomiędzy jego własnymi poglądami, uzasadnionymi wyłącznie ontologicznie, i poglądami filogenetyka, który czerpie swoją wiedzę z porównawczych i analitycznych studiów nad żywymi istotami. Hartmannowską naukę o warstwach potępiono jako "konstrukcję metafizyczną" najzupełniej niesłusznie, gdyż tym właśnie nie jest. Nie została skonstruowana mocą spekulatywnej dedukcji, lecz opiera się na danych empirii i jest adekwatna do fenomenów i wielorakości tego świata bez rozrywania go na heterogeniczne części składowe.

W moich oczach ontologicznej słuszności tej nauki dowodzi najbardziej przekonywająco to, że nie uwzględniając w najmniejszej nawet mierze faktów ewolucji zgadza się jednak z nimi co do joty, podobnie jak się to dzieje z każdą przyzwoitą anatomią porównawczą, nawet jeśli wypracowano ją przed poznawczymi osiągnięciami Darwina. Następstwo warstw wielkich Hartmannowskich kategorii ontologicznych zgadza się wprost, i bez kwestii, z kolejnością, w jakiej powstawały one w dziejach Ziemi. To, co nieorganiczne, obecne było na Ziemi na długo, długo przed organicznym, późno zaś, bo dopiero w toku filogenezy, wyłoniły się centralne systemy nerwowe, którym można by przypisać przeżywanie podmiotowe, "duszę". To wreszcie, co duchowe, pojawiło się dopiero w najnowszej fazie tworzenia.

Hartmann powiada wyraźnie, że różnice kategorialne pomiędzy warstwami niższymi a wyższymi nie ograniczają się bynajmniej do wielkich cezur, które istnieją między nieorganicznym a organicznym, organicznym a upsychicznionym i na koniec pomiędzy tym ostatnim a duchowym. Powiada on: "Wyższe twory, z których składa się świat, są podobnie uwarstwione jak on." Dla nas oznacza to, że każdy krok filogenezy, który od istoty o niższym poziomie organizacji prowadzi do istoty o poziomie wyższym, jest podobnego w zasadzie typu, co powstanie samego życia.


III. 3. WYKROCZENIA PRZECIW REGUŁOM ADEKWATNEJ DO FENOMENÓW ANALIZY KATEGOHIALNEJ I ADEKWATNEJ SYSTEMOWO ANALIZY PRZYCZYNOWEJ

Zgodność pomiędzy ontologią Hartmanna i filogenetycznym badaniem systemów staje się najbardziej uderzająca, kiedy rozpatruje się prawomocne w nich metody i zarazem tak częste, niestety, wykroczenia przeciw tym metodom, przez samo przedsięwzięcie dyktowanym. Ontologowi leży na sercu, by rzeczywistość zewnętrzną opisać adekwatnie do fenomenów, tzn. nie przypisując żadnej danej rzeczywistej kategorii ontologicznych, które jej nie przysługują, ani też nie pomijając tych, które są dla niej znamienne. Hartmann powiadał: "To, że w budowie realnego świata występuje uwarstwienie jest samo w sobie łatwo dostrzegalne, wręcz narzuca się nieuprzedzonym oczom. I myśl o uwarstwieniu tylko dlatego nie mogła zatriumfować bez boju, że od niepamiętnych czasów przeciwstawiał się jej postulat jedności wysuwany przez myślenie spekulatywne."

Jest spekulacją metafizyczną, gdy na przykład radykalny mechanicyzm chce całe dzianie się świata wyjaśnić kategoriami dotyczącymi dziania się mechanicznego i prawidłowościami mechaniki klasycznej, które do tego po prostu nie wystarczają. Kiedy zarazem wyznawca tego poglądu pomija swoiste prawidłowości, które wyodrębniają wyższe warstwy od głębiej położonych i wynoszą ponad nie, zachodzi wówczas łatwy do przejrzenia, ale niemożliwy prawie do wytrzebienia, błąd nieprzestrzegania "górnej granicy". Wszystkie tak zwane "izmy", jak mechanicyzm, biologizm, psychologizm itd. przypisują sobie zdolność ujmowania w kategoriach dotyczących dziania się na głębszych poziomach - procesów i prawidłowości, znamionujących wyższe warstwy i tylko im właściwych, to zaś po prostu nie wychodzi.

Tak samo uprawia się gwałt przeciw zastanym zjawiskom, kiedy się bezprawnie przekracza granicę w odwrotnym kierunku. O tym błędzie, symetrycznym niejako do uprzednio omawianego, Hartmann powiada: "Za wyjściowy punkt dla całości światoobrazu obiera się wówczas szczyt psychicznego bytu - miejsce, gdzie człowiek obraz ten we własnym samopoczuciu przeżywa - i tamtejsze pryncypium przenosi się potem «w dół», na niższe szczeble realności." Wszystkie panpsychizujące światoobrazy, monadologię Leibniza, naukę o środowisku Jakuba von Uexkulla i nawet pomysłową próbę Weidla rozwiązania problemu ciała i duszy cechuje ten sam błąd: mają one w zamierzeniu wyjaśniać całą wielorakość świata na podstawie jednego tylko rodzaju pryncypiów ontologicznych czy też zasad wszelkiego dziania się.

Nieprzeparta najwyraźniej jest u wielu myślicieli potrzeba takiego właśnie postępowania i osiągania w ten sposób możliwie jednolitego światoobrazu. Inaczej nie można by w ogóle wyjaśnić, jak to się dzieje, że człowiek nie pozbawiony zdrowego rozsądku wpada na pomysł, by odmówić podmiotowego przeżywania psu bądź szympansowi, co uczynił Descartes, lub by na wzór Weidla przypisywać je atomowi żelaza.

Wszystko co ujawniły współczesne adekwatne systemowo badania filogenetyczne w kwestii powstawania nowych właściwości systemów oraz jednostronnego stosunku pomiędzy różnej wysokości poziomami integracji, pozwala rozpoznać wyraźnie, że analiza przyczynowa, kiedy staje się adekwatna do właściwości systemowych systemu żywego, owocuje rezultatami i wiąże się z metodami blisko spokrewnionymi z rezultatami i metodami adekwatnej do fenomenów analizy kategorialnej Hartmanna. Wolno nawet twierdzić, że dopiero dzięki adekwatnej systemowo analizie przyczynowej staje się zrozumiałe, dlaczego ganione przez Hartmanna przekraczanie granic jest tak fatalnie zwodnicze. Rozumiemy teraz dokładnie, dlaczego niemożliwe jest dedukowanie właściwości wyżej zintegrowanego systemu z właściwości systemu niższego i także, dlaczego czystym nonsensem jest doszukiwać się - a cóż dopiero postulować - w podsystemach jakiejś całości, lub u mniej złożonych przodków wyższej istoty żywej, właściwości i uzdolnień, które zaistniały dopiero wraz z aktem twórczym wyższej integracji.

W książce tej zmuszony jestem zająć się jednym zwłaszcza typowym błędem tego rodzaju, mianowicie uporczywym staraniem niektórych psychologów i etologów, by wykazać, że przyuczanie adaptacyjne występuje nie tylko u niższych stworzeń, u których go po prostu "jeszcze" brak, lecz również, co gorsza, w takich podsystemach wyższych organizmów, w których mało, że uczenie się nie powoduje modyfikacji, ale które są ze wspomnianych już w pierwszym rozdziale przyczyn zaprogramowane filogenetycznie jako odporne na wszelkie modyfikacje. Pozbawionemu biologicznego wykształcenia psychologowi, który znaczną część swej praktycznej wiedzy o istotach żywych zawdzięcza obcowaniu z ludźmi oraz wyższymi ssakami i który nadto wychowany został w doktrynie, że odruch i odruch warunkowy są najprostszymi, najbardziej prymitywnymi elementami wszelkiego zachowania zwierząt i ludzi - wydawać się może, że robi coś niemal oczywistego, gdy również pierwotniakom i niższym bezkręgowcom przypisuje przynajmniej proste oznaki zapowiadające, czyli orimenta reakcji warunkowych i gdy obstaje przy tym błędnym przekonaniu z żarliwością umotywowaną potrzebą jednolitego światoobrazu. Siła tej motywacji wyjaśnia także mnóstwo naprawdę nieraz tragicznych przypadków, kiedy badacz przy próbach wykazania, że również najniższe stworzenia się "uczą", sam siebie oszukiwał.


III. 4. BŁĄD POJĘĆ DYSJUNKTYWNYCH

W poprzednim podrozdziale wskazywałem, że różnym warstwom realnego bytu przysługują bardzo różne właściwości kategorialne, zależne od rozmaitej wysokości poziomów integracji systemów. Mowa była o błędach powstających wskutek tego, że starając się zrozumieć świat na podstawie jednego jedynego pryncypium wyjaśniającego, chce się wyjaśnić systemy niskie i proste za pomocą zasad zbyt wysokich i, odwrotnie, systemy wysoce zintegrowane - za pomocą zasad zbyt elementarnych.

Teraz trzeba się zająć odwrotną wadą w ludzkiej dążności do poznania, polegającą na zapominaniu o tym, co wspólne, co cechuje na równi wszystkie razem warstwy realnego świata. Tworzenie dysjunktywnych, przeciwstawianie alfa i nie-alfa jest to najwyraźniej forma myślenia wrodzona ludziom, tak jak skłonność do jednolitych zasad wyjaśniających, i będąca w pewnej mierze jej przeciwwagą.

Jednostronne przenikanie się warstw z dołu ku górze, o czym mowa była w 4 podrozdziale rozdziału II dopuszcza dwojakiego rodzaju orzeczenia o tym, co jest wspólne i o tym, co rozróżnia. Można na przykład powiedzieć, że wszelkie procesy życiowe są dzianiem się chemicznym i fizycznym, że wszelkie podmiotowe procesy naszego przeżywania są procesami organicznymi, fizjologicznymi i zatem również chemiczno-fizycznymi i że wreszcie wszelkie duchowe życie człowieka jest w podobnym sensie dzianiem się we wszystkich tych warstwach podłoża. Z równą słusznością i prawem można powiedzieć: procesy życiowe są "właściwie" - tzn. ze względu na pryncypia ontologiczne i zasady dziania się, które im tylko przynależą, jedynie dla nich są swoiste i poprzedzają u nich, jako właściwości, wszelkie inne chemiczno-fizyczne dzianie się - czymś całkiem innym niż to dzianie się innym. Procesy nerwowe, którym towarzyszy przeżycie, są czymś zupełnie innym niż bezduszne procesy neurofizjologiczne i człowiek, który jako twór obdarzony zdolnościami duchowymi ma uwarunkowaną kulturowo ponadjednostkową wiedzę, umiejętności i wolę - jest w tym, co do istoty, różny od swych najbliższych według zoologii krewniaków.

Sprzeczność pomiędzy tymi dwoma szeregami orzeczeń jest tylko pozorna i rozwiązanie tego pozornego problemu, który stawać się może fatalną przeszkodą w postępie ludzkiego poznania, stanowi jeden z najważniejszych rezultatów, do których ontologia Hartmanna i przyczynowo-analityczne badania żywych systemów doszły niezależnie od siebie, a jednak najzupełniej zgodnie: jednostronne przenikanie się warstw, czyli poziomów integracji, pociąga za sobą to, że nie stosuje się do nich forma myślowa dysjunktywnego zaprzeczenia. B nie jest nigdy nie -A, lecz zawsze A + B, C jest A + B + C itd. Chociaż ujmowanie warstw realnego świata w pojęcia rozłączne jest faktycznie niedopuszczalne, przecież zagnieździły się one niezliczonymi parami w naszym myśleniu oraz naszym naukowym i potocznym języku: natura i duch, ciało i dusza, zwierzę i człowiek, nature i nurture itp.

Kiedy w modelu przedstawionym przykładowo w rozdziale o fulguracji integrujemy w jeden oba systemy a) i b), czyli obwód z cewką indukcyjną i obwód z kondensatorem, wówczas ta nowa jedność składa się nadal z części jej obu podsystemów, ale ma właściwości, których w tamtych podsystemach nie można było wykazać ani nawet zapowiedzieć. Wolno by mniemać, że jest to równie łatwe do zrozumienia jak fakt, że analogiczne nowe fulguracje zachodziły w toku filogenezy literalnie co krok i że dawne właściwości systemowe mogą trwać nadal nietknięte, mimo że pojawiają się nowe.

Zdarzają się antropolodzy filozofujący, którym widocznie zrozumieć to wszystko jest właśnie najtrudniej i którzy przeto wiodą równie nie kończące się, co bezpłodne dyskusje nad kwestią, czy człowiek różny jest od zwierzęcia "co do istoty", czy też jedynie "w gradacji". Nie wiedzą lub nie rozumieją, że każda nowo się pojawiająca właściwość systemu, jak zdolność do oscylacji w naszym modelu, oznacza z najzupełniejszą oczywistością zmianę nie w gradacji, lecz zmianę istotną. Zwierzę ciepłokrwiste ze swym nowym obwodem regulującym, który utrzymuje stałą temperaturę krwi jest w tym, co do istoty różne od swego zmiennocieplnego przodka, skrzydło ptasie jest co do istoty różne od gadziej kończyny, z której powstało i w tym właśnie, a nie w żadnym innym sensie człowiek jest co do istoty różny od innych antropoidów. Kiedy ktoś w rozłącznych pojęciach mówił w jego obecności o człowieku i zwierzęciu "w ogóle" - mój nauczyciel, Oskar Heinroth, zwykł życzliwie przerywać pytając cierpliwie: "Proszę wybaczyć, ale kiedy pan powiada «zwierzę», to ma pan przy tym na myśli amebę czy szympansa?"


III. 5. STRESZCZENIE DWÓCH OSTATNICH ROZDZIAŁOW

Z obu ostatnich rozdziałów o powstawaniu nowych właściwości systemowych i o Mikołaja Hartmanna nauce o warstwach chciałbym, reasumując, wydobyć trzy fakty, ważne dla głównego tematu książki, do którego teraz przystąpimy, mianowicie dla porównawczych roztrząsań o budowie i filogenezie mechanizmów poznawczych. Jak wszystkie procesy życiowe, również procesy zdobywania i gromadzenia informacji sprzyjającej zachowaniu gatunku są wielowarstwowe i nieraz się ze sobą splatają. Rozpatrując je będziemy wciąż napotykać te oto trzy fakty:

Po pierwsze: proste i najprostsze systemy są najzupełniej zdatne do samodzielnego funkcjonowania i także najprostsze organizmy są zdolne do życia i zawsze były, gdyż w przeciwnym razie nigdy by nie mogło z nich przecież powstać wyżej zorganizowane potomstwo.

Po drugie: nowa, złożona funkcja często, jeśli nie zawsze, powstaje za sprawą integracji kilku już obecnych funkcji prostszych, które każda z osobna i niezależnie od późniejszej integracji były funkcjonalnie sprawne i które bynajmniej ani nie znikają, ani też nie tracą ważności, lecz funkcjonują nadal jako niezbędne części składowe nowej jedności.

Po trzecie: najzupełniej daremne jest szukanie w osobnych, niezależnie funkcjonujących podsystemach tych właściwości systemowych, które zaistnieją dopiero na wyższym poziomie integracji.
Winienem Ci pewne wyjaśnienie dotyczące łączenia systemów biologicznych w system wyżej zorganizowany, czyli objaśnienie "teorii" endosymbiozy. Świadomość jej istnienia ułatwia zrozumienie, że połączenie systemów stwarza nową jakość. Słowo teoria użyłem w cudzysłowie, bo do świadomości nawet największych uczonych w Polsce jeszcze nie dotarło, że to nie teoria tylko symbiotyczna zasada działania. Jest ona przeciwieństwem ewolucyjnego różnicowania - jest kreacją nowej jakości poprzez symbiozę.

margulisLynn Margulis (żona słynnego astronoma Carla Sagana), nie jest odkrywcą endosymbiozy, jest dzieckiem wrzeszczącym na cały głos prawdę odkrytą przed nią przez innych, których środowisko naukowe zabiło śmiechem lub skazało na naukowy ostracyzm. Margulis ogłaszając teorię SET Serial Endosymbiotic Theory udowodniła, że symbioza (a nie jej teoria) jest główną strategią Przyrody stosowaną do odnoszenia sukcesów w ewolucji.

Jej teoria tłumaczy jak powstawała pojedyńcza komórka, z jakich zbudowany jest nasz organizm. Proces ten przebiegał w czterech etapach. Na początku doszło do połączenia bakterii siarkowej z inną, swobodnie pływającą (spirochetem), co bakterii wynikowej pozwoliło uzyskać mechanizm mitotyczny. Potem ta bakteria połączyła się z inną, oddychającą tlenem. Ostatnim etapem było połknięcie (ale nie strawienie) bakterii fotosyntetyzującej. To ta jasnozielona bakteria zmieniła się potem w chloroplast. Chloroplast i mitochondrium są bardzo blisko spokrewnione, czyli mitochondria, plastydy a potem rzęski, są pozostałościami po całych inkorporowanych kiedyś bakteriach. Symbiogeneza jest zatem tym, co odróżnia wszystkie komórki eukariotyczne (posiadające jądra) od wszystkich komórek bakteryjnych. Z punktu widzenia SET każdy z nas jest w gruncie rzeczy wielką kolonią mikroorganizmów.

Kiedy bakteria połknęła drugą ale nie strawiła jej, pojawiła się nowa jakość, która w pewnych wypadkach pozwoliła odnieść sukces. To właśnie jest mechanizm jaki ewolucja stosuje by spowodować zmiany prowadzące na wyższy poziom. Stanley Miller tak mówił o środowisku chemicznym w swoich retortach "początku życia": cząsteczka chemiczna pod naciskiem środowiska ma dwie możliwości - skomplikować budowę chemiczną lub przestać istnieć. Tak samo bakteria: jeśli potrafi wykorzystać jakiś mechanizm biochemiczny innej bakterii by wzbogacić swój, wygra. Nie potrafi, zniknie ze środowiska.

Seks narodził się z głodu, bo z punktu widzenia SET związki płciowe u bakterii były zrazu czymś w rodzaju nieudanych aktów kanibalizmu. Seks różni się od symbiozy tylko tym, że cykliczne związki i późniejsze separacje są tu znacznie bardziej przewidywalne i znacznie mniej twórcze - owoc takiej "konsumpcji" jest z góry określony. Można powiedzieć, że dla komórki zjadającej i zjadanej kończy się śmiercią. Komórka, która potem się dzieli nie jest identyczna ani z jedną ani z drugą, ale z upływem czasu staje się swoiście coraz bardziej podobna albo do jednej albo do drugiej. Seks, tak samo jak symbioza, to sposób łączenia się dwu istot. Ale to także okresowa rozłąka z partnerem. Seks można rozpatrywać jako bardzo szczególny przypadek cyklicznej symbiozy: tak w pierwszym (zapłodnienie jaja, zygota), jak i w drugim przypadku, połączenie partnerów prowadzi do powstania nowych bytów.

Nowa jakość wymaga nowej jakości opisu - po prostu na niższym poziomie organizacji nie da się zdefiniować własności jakie pojawiają się potem. Głupiec nie potrafi przyznać racji mądremu bo go nie rozumie. Lub inaczej: Dwa półgłówki nie dają jednej tęgiej głowy. Lorenz prawdopodobnie nie słyszał o SET bo ten rozdział wyglądałby zupełnie inaczej.