Kolor streszczenia
Kolor komentarzy
Kolor cytatów

Rozdział II
POWSTAWANIE NOWYCH WŁAŚCIWOŚCI SYSTEMOWYCH

II. 1. NIEADEKWATNOŚĆ SŁOWNICTWA

Kiedy próbuje się odmalować przebieg wielkiego organicznego stawania się, dochowując przy tym wierności jego naturze, wówczas okazuje się, że krępuje nas w tym przedsięwzięciu fakt, iż zasób słów języka kulturalnego powstał w okresie, gdy jedynym znanym rodzajem rozwoju była ontogeneza, tzn. indywidualne stawanie się istot żywych. Wszystkie słowa jak rozwój, development, evolution itd. znaczą przecież etymologicznie rozłożenie się czegoś, co już przedtem obecne było w stanie zwiniętym czy też złożonym, jak kwiat w pączku lub kurczę w jajku. Wymienione wyrazy oddają w zadowalający sposób te ontogenetyczne procesy. Zawodzą jednak wręcz żałośnie, kiedy próbuje się utrafić w istotę organicznego procesu stwarzania, który na tym się właśnie zasadza, że wciąż powołuje do istnienia coś całkiem nowego, czego przedtem po prostu nie było. Nawet piękne słowo niemieckie Schöpfung (stwarzanie, etym. - czerpanie) powiada etymologicznie, że zaczerpnięto coś już obecnego z również obecnego zbiornika. Niektórzy filozofowie ewolucji uprzytomniwszy sobie nieadekwatność wszystkich takich słów sięgnęli po jeszcze gorsze: emergencję - pobudzające zgodnie z logiką języka do wyobrażenia, że oto wyłania się nagle coś preuformowanego, jak wieloryb, który aby zaczerpnąć powietrza wypływa na powierzchnię morza, wydającego się jeszcze przed chwilą, przy powierzchownej, czyli dosłownie powierzchniowej obserwacji, pustym.


II. 2. FULGURACJA

Na określenie aktu stworzenia czegoś nowego filozofowie teiści i mistycy średniowiecza ukuli wyraz fulguratio, błyskawica. Chcieli bez wątpienia wyrazić przez to bezpośredni wpływ niebios, Boga. Jeśli nie za sprawą głębszych, niepodejrzewanych współzależności, to na skutek etymologicznego przypadku, termin fulguratio o wiele trafniej oddaje ów proces powstawania czegoś przedtem nieistniejącego, niż wszystkie uprzednio wymienione wyrazy. Piorun Zeusa jest dla nas, przyrodników, iskrą elektryczną jak i inne, jeżeli zaś w niespodziewanym miejscu jakiegoś systemu widzimy rozbłyskującą iskrę, wówczas pierwszą naszą myślą jest, że powstało krótkie spięcie, nowe połączenie.

Kiedy się na przykład pospina dwa niezależne od siebie systemy, jak to poglądowo zaprezentowano na rys. l na prostym modelu elektrycznym (zapożyczonym z książki Bernharda Hassensteina), wówczas powstają za jednym zamachem całkiem nowe właściwości systemowe, przedtem nieobecne i to tak, że nic nawet nie wskazywało, by miały zaistnieć. Dokładnie tę właśnie głęboką prawdę zawiera mistycznie brzmiące, ale najzupełniej słuszne twierdzenie psychologa postaci: "Całość jest czymś więcej niż jej części."

Szczególnym przypadkiem powstawania nowych właściwości systemowych (których wiele dalszych przykładów później poznamy) jest przypadek następujący: w szeregu podsystemów, które powiązane są ze sobą liniowym łańcuchem uzależnień przyczynowych, gdzie zatem pierwszy podsystem ma za funkcję jedynie powodować, końcowy zaś jedynie dawać efekt, właśnie ten ostatni może, dzięki powstaniu nowego połączenia przyczynowego, uzyskać wpływ na pierwszy, tak że łańcuch przyczynowy domyka się w obwód. Poznaliśmy już przykłady takich obwodów oddziaływań, mianowicie obwodów z dodatnim oddziaływaniem zwrotnym, przy omawianiu zdobywania energii i informacji. Co najmniej równie ważny jest proces w obwodzie z ujemnym sprzężeniem zwrotnym, ponieważ jednak zalicza się on już do mechanizmów zdobywających informację, omówię go bliżej dopiero w odpowiednim podrozdziale. Tutaj niechaj wystarczy uwaga następująca: kiedy w obwodzie uzależnień przyczynowych wbudowany jest w którymś miejscu "znak odejmowania", kiedy zatem jakiś proces w łańcuchu działa tym słabiej, im mocniejsze staje się działanie procesu bezpośrednio go poprzedzającego, wówczas rezultatem jest regulacja. Im bardziej podnosi się ciecz w gaźniku lub w płuczce klozetowej, tym wyżej podnosi się pływak, ograniczając przez to dalszy dopływ cieczy. Następstwem tego procesu jest ustalenie się lustra cieczy.

Cybernetyka i teoria systemów uwolniły nagłe powstawanie nowych właściwości systemowych i nowych funkcji od piętna cudowności. Nie ma bynajmniej nic nadnaturalnego w tym, że liniowy łańcuch przyczynowy domyka się w obwód i że istnieć tym samym poczyna system, który się swymi funkcjonalnymi własnościami różni od wszystkich uprzednich nie w gradacji, lecz zasadniczo. Fulguratio tego rodzaju może mieć epokowy, w najistotniejszym sensie, wpływ, kiedy pojawia się w filogenezie jako zdarzenie historycznie jednorazowe.


II. 3. JEDNOŚĆ Z WIELOŚCI ROZMAITEGO

Wielu myślicieli, tak filozofów jak przyrodników, rozpoznało, iż postęp w stawaniu się organicznym osiągany jest niemal zawsze w ten sposób, że pewna liczba różnych od siebie, wzajem i niezależnie dotąd funkcjonujących systemów integruje się w jedność wyższego porządku i że w toku tej integracji następują w nich zmiany, w których rezultacie stają się one zdatniejsze do współpracy w nowo powstającej nadrzędnej całości systemowej. Goethe, jak wiadomo, definiował rozwój jako dyferencjację i subordynację części. Ludwig von Bertalanffy przedstawił ten proces bardzo ściśle w swej teorii biologii podając wiele przykładów. W. H. Thorpe w książce Science, Man and Morals wyłożył nader przekonywająco, że powstawanie całości z pewnej wielości rozmaitych części, które stają się przy tym jeszcze bardziej wzajemnie niepodobne, jest najważniejszą twórczą zasadą w ewolucji: "Unity out of diversity" [Jedność z rozmaitości - przyp. tłum.], Teilhard de Chardin wreszcie wypowiedział to samo najzwięźlej i w najpiękniejszej poetycko formie: "Créer c'est unir" [Tworzyć to jednoczyć - przyp. tłum.]. Zasada ta działała na pewno już przy narodzinach pierwszego życia.

Twórcze jednoczenie tego, co rozmaite w funkcjonalną całość oznacza samo przez się skomplikowanie systemu żywego. Jednakże w toku dalszej ewolucji nowy system często się upraszcza przez to, że każdy ze zjednoczonych w nim podsystemów "specjalizuje się", tzn. ogranicza do jednej tylko działalności przydzielonej mu za sprawą nowego podziału pracy, natomiast pozostałe funkcje, które za czasów niepodległości musiał także spełniać, przekazuje innym członom całości. Nawet komórki w zwojach naszego mózgu, zdolne w zespoleniu do najwyższych osiągnięć duchowych, w pojedynkę ustępują znacznie amebie bądź pantofelkowi i to zarówno, gdy chodzi o indywidualną sprawność komórki, jak i w sensie relewantnej informacji, która stanowi podstawę tej sprawności. Ameba czy pantofelek dysponują szeregiem sensownych odpowiedzi na bodźce zewnętrzne i "wiedzą" sporo ważnych rzeczy o środowisku. Natomiast komórka w zwoju nerwowym "wie" tylko, kiedy ma oddać salwę, ta zaś nie może być nawet silniejsza bądź słabsza, lecz zawsze tylko jest albo nie jest, zgodnie z prawem "wszystko albo nic". To "ogłupienie" elementu wbudowanego w wyższą całość nie następuje oczywiście bez racji: jest ono nieodzowne dla funkcjonowania całości, ponieważ służy ujednoznacznieniu przekazu wiadomości. "Doniesienie" przekazywane przez komórkę nie powinno być raz silniejsze, raz słabsze w zależności od jej przypadkowych, chwilowych stanów, podobnie jak nie pozostawia się uznaniu zdyscyplinowanego żołnierza, czy ma wykonać rozkaz mniej czy bardziej energicznie.

Takie uproszczenie niezawisłego pierwotnie podsystemu w toku integrowania go w nadrzędnej całości jest zjawiskiem, które wykryć można na każdym szczeblu ewolucji. Występując na poziomie psycho-socjalnego rozwoju człowieka i jego kultury stawia nas ono przed trudnymi problemami. Nieuchronnie postępujący w tej kulturze podział pracy prowadzi niepowstrzymanie do pogłębiania się specjalizacji we wszystkich zawodach, zwłaszcza, co najgorsze, w nauce. Ostatecznie w wyniku tego procesu rośnie wiedza specjalisty, a kurczy się przedmiot wiedzy, aż na koniec, zgodnie z doskonałym starym dowcipem, specjalista wie już wszystko - o niczym. Zachodzi poważne niebezpieczeństwo, że specjalista, który wskutek rywalizacji z kolegami zmuszony jest dysponować wiedzą coraz obfitszą i coraz bardziej szczegółową, będzie coraz słabiej zorientowany w innych zakresach wiadomości, aż wreszcie nie potrafi w ogóle osądzić, jaka pozycja i rola przypadają jego własnej dziedzinie w ramach szerszego systemu odniesienia: ponadjednostkowej, związanej z kulturą łącznej wiedzy ludzkości. Tym problemem specjalizacji będę się musiał zająć w innej książce.

Innym rodzajem uproszczenia wyżej zorganizowanego systemu jest to, co w życiu społeczeństw ludzkich zwykliśmy nazywać "poprawą organizacji". Z żywymi systemami bywa często tak, jak z maszynami konstruowanymi przez człowieka, których pierwsze próbne egzemplarze mają zawsze budowę bardziej skomplikowaną niż ostatecznie produkowany model. Upraszczają się lub skracają trasę oddziaływania wzajemne, zwłaszcza wymiana informacji pomiędzy podsystemami, eliminowane są, "rudymentaryzowane" (uszczątkowiane), jak zwykł mówić biolog, niepotrzebne już pozostałości historyczne. Upraszczanie przez "poprawę organizacji" jest typowe szczególnie dla ponadjednostkowych, kulturowo uwarunkowanych wspólnot ludzkich.


II. 4. JEDNOSTRONNY STOSUNEK POMIĘDZY POZIOMAMI INTEGRACJI

Następstwem poprzednio omawianych dróg integrowania już istniejących podsystemów w funkcjonalną całość jest pewien najzupełniej swoisty i niejako jednostronny stosunek, który w taki sam sposób zachodzi wewnątrz organizmu zarówno pomiędzy jego całością i jej podsystemami, jak i pomiędzy wyższymi istotami żywymi i ich już wymarłymi, pierwotniejszymi przodkami. Tenże sam stosunek zachodzi też w zasadzie pomiędzy wszystkim, co żyje a jego materiałem budowlanym, materią nieorganiczną. Można wyrazić ten stosunek ontologicznie, powiadając: całość jest swoimi częściami i jest nią nadal również wówczas, gdy w toku filogenezy wzbogaciła się dodatkowo, dzięki szeregowi kolejnych w czasie "fulguracji", o odpowiednią liczbę nowych właściwości systemowych. Same podsystemy nie uzyskują w tym procesie żadnych nowych i wyższych właściwości systemowych, mogą je w toku omawianych już uproszczeń nawet tracić. W ogóle żadna z prawidłowości, które rządzą w podsystemach nie załamuje się na poziomie całości: na pewno nie załamują się te, które panują nad materią nieorganiczną, składającą się na cegiełki wszelkiego życia.

W ten sposób - i na tym zasadza się jednostronność stosunku, o którym tutaj mowa - całość systemowa ma wszelkie właściwości wszystkich swoich członów, zwłaszcza też wszystkie słabości cechujące poszczególne człony, gdyż, jak wiadomo, łańcuch nigdy nie jest silniejszy od swego najsłabszego ogniwa. Odwrotnie natomiast, żaden z licznych podsystemów nie ma właściwości całości. W bardzo podobny sposób każdy wyższy organizm ma większość właściwości swoich przodków, podczas gdy, odwrotnie, nawet najlepsza znajomość właściwości żywej istoty nie pozwala nam przepowiedzieć, jakie one będą u jej wyżej rozwiniętych potomków. Nie znaczy to wcale, by wyższe systemy nie były dostępne analizie i nie podlegały naturalnemu wyjaśnieniu. Ale badaczowi, który analizę podejmuje, nigdy nie wolno zapominać, że właściwości i prawidłowości całego systemu, a także każdego z jego podsystemów trzeba zawsze wyjaśniać właściwościami i prawidłowościami tych podsystemów, które leżą na bezpośrednio niższym poziomie integracji. Nawet takie wyjaśnienie jest możliwe jedynie wówczas, gdy zna się strukturę, według której podsystemy tego poziomu układają się w wyższą jedność. Zakładając pełną znajomość tej struktury jest zasadniczo możliwe wyjaśnić w sposób naturalny, tzn. bez odwoływania się do czynników pozanaturalnych, również najwyżej stojący system żywy wraz ze wszystkimi jego zdolnościami.


II. 5. RESZTA NIE PODDAJĄCA SIE RACJONALIZACJI

Wszelako twierdzenie o pryncypialnej możności wyjaśnienia istoty żywej obowiązuje tylko wówczas, gdy aktualne struktury jej ciała przyjmujemy jako dane, inaczej mówiąc, gdy postępujemy tak, jak gdyby nie interesowało nas ich stawanie się w historii. Albowiem z chwilą, gdy zadajemy sobie pytanie, dlaczego określony organizm ma taką właśnie, a nie inną strukturę, najważniejszych odpowiedzi szukać musimy w prehistorii danego gatunku. Uprawnioną odpowiedzią przyczynową na pytanie, dlaczego mamy uszy akurat w tym miejscu po bokach głowy jest: ponieważ pochodzimy od oddychających w wodzie przodków, mających w tym miejscu szczeliny skrzelowe, tzw. tryskawki, które przy przejściu do życia na lądzie zachowały się jako przewody powietrzne i zmieniwszy funkcję, oddane zostały w służbę zmysłowi słuchu.

Liczba przyczyn czysto dziejowych, które trzeba by znać, aby wyjaśnić bez reszty, dlaczego jakiś organizm jest taki właśnie, a nie inny, nie jest wprawdzie nieskończona, niemniej dość przecież wielka, by zasadniczo niemożliwe stało się dla człowieka prześledzenie wszystkich w ogóle łańcuchów przyczynowych, nawet przyjąwszy, że gdzieś się one kończą. Zawsze więc pozostaje, jak powiada Max Hartmann, irracjonalna, czy też nie poddająca się racjonalizacji reszta. To, że ewolucja w Starym Świecie wyprodukowała dęby i ludzi, w Australii zaś eukaliptusy i kangury było właśnie uwarunkowane takimi niewykrywalnymi już przyczynami, które pospolicie zwykliśmy określać z rezygnacją jako "przypadek".

Aczkolwiek - co stale trzeba podkreślać - jako przyrodnicy nie wierzymy w cuda, to znaczy w przełamywanie wszechobecnych praw przyrody, jest jednak dla nas najzupełniej jasne, że nigdy nie może się udać wyjaśnić bez reszty powstania wyższej istoty żywej z jej niżej stojących przodków. Zwłaszcza Michael Polanyi zwrócił uwagę na to, że wyższa istota żywa nie jest "redukowalna" do swoich mniej złożonych przodków i że tym bardziej systemu żywego nie da się "zredukować" do materii nieorganicznej i rozgrywających się w niej procesów. Zupełnie wszakże to samo dotyczy maszyn zrobionych przez człowieka i właśnie dlatego stanowią one przykład dobrze ilustrujący istotę nieredukowalności, którą tutaj mamy na myśli. Jeśli brać pod uwagę jedynie ich aktualny, fizykalny układ działania, to poddają się analizie bez reszty: idealnym dowodem, że analiza się powiodła, jest możliwość pełnej realizacji syntezy, mianowicie wyprodukowania tych maszyn w praktyce. Jeśli jednak skierować wzrok na ich historyczne, teleonomiczne stawanie się jako narządów homo sapiens, to przy próbie wyjaśnienia, dlaczego maszyny te są takie, a nie inne, natrafia się na resztę, która nie poddaje się racjonalizacji, zupełnie tak samo jak w przypadka systemów żywych.

Wolno przyjąć, że Polanyi nie zamierza bynajmniej postulować czynników witalistycznych, aby jednak całkiem wykluczyć takie nieporozumienie, wolę sformułowanie, że system o wyższym poziomie integracji jest niededukowalny z systemu niższego, chociażby jak najdokładniej znanego. Wiemy, że systemy wyższe z pewnością powstały z niższych, że są z nich zbudowane i że po dziś dzień zawierają je w sobie jak cegiełki. Wiemy też całkiem na pewno, jacy to kolejno byli poprzednicy, z których powstały wyższe istoty żywe. Jednakże do każdego aktu budowy należała pewna fulguratio, jako historycznie jednorazowe zdarzenie w filogenezie i to zdarzenie miało za każdym razem charakter czegoś przypadkowego, charakter, jeśli tak ktoś chce, wynalazku.

Winienem Ci pewne wyjaśnienia dotyczące języka. Ponieważ językiem Lorenz zasadniczo zajmuje się dopiero w rozdziale VII będzie to częściowo atycypacja tematu.

I naukowcy i filozofowie spierają się co jest prawdą; teologowie metafizycy nie spierają się - oni wiedzą. Już Arystoteles zadawał sobie piłatowskie pytanie: czym-że jest prawda? Człowiek znający teorię systemów również może drugiemu człowiekowi zadać to pytanie, a jeśli ten drugi też zna TS, to od razu zapyta: a z jakiego punktu widzenia? I tu uwidacznia się istota TS - powiedz mi co dla ciebie jest ważne, a ja ci powiem co jest prawdą... Ale kłopot z językiem nie wynika jedynie z ukrytych założeń, systemów wiary i różnych systemów wartości wyznawanych przez każdego z nas, jest jeszcze jeden problem. Dla ludzi  wykorzystujących podejście systemowe świat wygląda inaczej.

Jak już wiesz Whorf odkrył, że inaczej "pokawałkowana" rzeczywistość to właściwie inny świat. Whorf uświadomił nam, że ludzie należący do dwóch różnych systemów tak naprawdę nigdy się nie rozumieją, mogą swą inność jedynie szanować i tolerować. Systemowcom zajmującym się językiem Whorf uświadomił ponadto, że w systemie i poza nim myśli się inaczej. Językoznawcy nie rozumieją Whorfa, bo można powiedzieć, iż jedynie wykazał istnienie innych języków niż czasownikowo- rzeczownikowe, jednak to wystarczyło aby pokazać głowny problem myślenia systemowego a mianowicie całościowość i indukcję. Lorenz, który nie znał odkrycia Whorfa pokazał, że nasze myślenie i nasz język jest pochodną manipulowania przedmiotami w wyobrażeniowej przestrzeni u zwierząt. Wiele eksperymentów i obserwacji wskazywało, że zwierze wyobraża sobie poruszanie w przestrzeni i stąd wzięły się struktury mowy jakie odkrył Noam Chomsky u człowieka, dosłownie przygotowane, by "powsadzać" w nie czasowniki i rzeczowniki w procesie edukacji. Ale nasz mózg jest zorganizowany inaczej.

Jak już wiesz około 80 tyś. lat temu miał miejsce gigantyczny rozbłysk na słońcu (w spektrum nieznanym naszym naukowcom), który objął nie tylko Ziemię ale cały system słoneczny powodując katastrofę niszczącą prawie całe życie inteligentne na planecie. Jedenaście cywilizacji, jakie wówczas koegzystowały pokojowo zostało zmiecionych z powierzchni, a gdy bariera magnetyczna po trzech tysiącach lat osłabła na tyle, że przyleciała pomoc okazało się, że niedobitki utworzyły nową rasę, ale bardzo cofniętą w rozwoju. Rasy, które przebywały wówczas na Ziemi były rasami pochodzącymi głównie z przestrzeni czterowymiarowych, i charakteryzowały się wysoko rozwiniętym życiem etycznym, opartym na głębokim odczuciu jedności całej wspólnoty, co zawdzięczały w pełni rozwiniętym czakramom. Czakramy pozwalają nie tylko widzieć i przyswajać energię niewidzialną w przestrzeni trzywymiarowej, ale umożliwiają zjawiska określane jako jasnowidzenie, telepatię, telekinezę i teleportację. Po katastrofie bardzo wysoki poziom promieniowania uniemożliwił korzystanie z tych wszystkich subtelnych umiejętności a przez to z każdym pokoleniem geny za nie odpowiedzialne mieszały się coraz bardziej. Gdy poziom promieniowania osłabł, pierwotny dwunastozwojowy kod DNA nie odbudował się tylko pozostał dwuzwojowy. Człowiek stał się jak zwierzę, bo na trwałe stracił duchową łączność z innymi, choć geny umożliwiające te cudowne możliwości, posiada.  Oprócz tych genów parapsychicznych nasze mózgi otrzymały po przodkach (bo były gwiezdny człowiek wymieszał się z ze swym genetycznie podrasowanym prymatem) struktury mowy - prymaty ich nie posiadały. Jednak wszystkie umiejętności sprowadziła "do parteru" późniejsza epoka lodowcowa. Gdy lody zaczęły cofać się, ziemianin zaczął wszystko od nowa; historycy twierdzą, że ślady najstarszych ognisk datowane są na około 80 tyś lat temu.

Ciało eteryczne człowieka posługuje się specyficzną energią, którą odkryto powtórnie około sto lat temu ale pewne siły nie chcą aby społeczeństwo o niej wiedziało (wystarczy poszperać w pismach Tesli, Rychnowskiego, Reicha i wielu innych). Przekaz informacji tą drogą nie polega na przesłaniu "ciurkiem", linearnie, strumienia bitów tylko całościowo, jednorazowo, obrazu a dodatkowo może być z tym przesłaniem połączony przekaz emocji. Trzeba wyraźnie podkreślić, że te emocje to nie są te same emocje o jakich pisze Lorenz w związku ze zwierzętami, są to emocje wyrażone w tej innej energii. Ponieważ jeszcze o nich będę mówił nazwę te ludzkie emocje eterycznymi a zwierzące, elektrycznymi. Nasza prawa półkula otrzymała w spadku po przodkach struktury językowe potrafiące połączyć pojęcia języka z emocjami przy czym pojęcia te są zawsze w jakiś sposób "całościowe", symboliczne (w szerokim tego słowa znaczeniu). Z tego wzięła się zdolność operowania tymi całostkami jako systemami. Np. słowo rodzina jest rzeczownikiem, ale każdy czuje siły spajające ten system i emocje związane z próbą ingerencji w niego. (Jako lekturę uzupełniającą w tej kwestii polecam rozdziały Hemi-Sync i Przejście z książki Roberta Monroe: Dalekie podróże.)

Lorenz pokazał, że i zwierzę i człowiek posiada specyficzne struktury mózgowe pozwalające rozpoznać przedmiot całościowo, struktury, które umożliwiają tak zwany gestalt, postać, ale to nie są te same struktury, które rozpoznają całostki zwane systemami. W badaniach gestaltu osiągnięto wielki postęp w drugiej połowie XX wieku, a to za sprawą dogłębnego zbadania kilku pacjentów po kalosotomii (przecięciu spoidła wielkiego łączącego półkule mózgowe). Ustalono, że mózg człowieka charakteryzuje się specjalizacją w rozpoznawaniu: prawa półkula rozpoznaje symbole i wzorce "całościowe", natomiast lewa, ich ruch.
Jednak badanie pod względem językowym wydzielonej (po komisurotomii) prawej półkuli jest bardzo trudne, bo ośrodki odpowiedzialne za rozumienie (Wernickego) i motorykę mowy (Brocka), mieszczą się jedynie w lewej półkuli. To jest tak, jak ktoś przytrzaśnie sobie płaszcz drzwiami, a klucz od mieszkania znajdzie się właśnie w tej przytrzaśniętej kieszeni...

Człowiek od zawsze potrafił myśleć na dwa sposoby, ale jak pan Jourdain nie wiedział o tym aż do połowy XX wieku. Najsłynniejszym człowiekiem, który myślał w ten pierwszy, pierwotny dla człowieka sposób, był Sokrates. On to właśnie pokazał co to znaczy myśleć indukcyjnie, czyli systemowo. Niestety nie zapisywał swoich przemyśleń i na bardzo długo zostawił nas bez spadkobiercy. Uogólnienie, przebłysk "acha!",
fulguracja (jak pisze Lorenz), jest odpowiednikiem wniosku w procesie dedukcyjnym. Niestety nie znając TS trudno uporządkować zasady myślenia systemowego, bo na dwa tysiące lat Arystoteles poraził nas blaskiem swojej dedukcyjnej logiki.

Gdy mówię o indukcji nie chodzi mi o indukcję zupełną w rozumieniu matematyków - wystarczy poczytać prace konstruktywistów (z grupy Luitzena Brouwera), by zrozumieć, że jest to odmiana dedukcji. Prawdziwej indukcji, tej Sokratesowskiej, nadal nie rozumiemy. Odpowiednikiem tego braku zrozumienia w fizyce jest problem trzech ciał, o którym wiemy, że jest niecałkowalny. Z kolei mówiąc językiem termodynamików: nie wiemy skąd woda wie kiedy ma zacząć się skraplać.

Podstawowym pojęciem systemu jest jego granica, a przekraczalność jest jej podstawową cechą. Odmiennie jest w językach SAE (standard average european) czyli językach z rzeczownikiem i czasownikiem, gdzie nieskończoność to słowo-granica. Poza nieskończoność potrafią sięgnąć jedynie matematycy, poeci i... teologowie. Kto w mowie potocznej sięga poza wieczność lub nieskończoność, albo twierdzi że Bóg może mieć cechy inne niż absolutne, ten naraża się na zwrócenie uwagi, że mówi nielogicznie. Inną sprawą jest istnienie. Jeśli system odczuwa obecność innego systemu, to on na pewno istnieje, jeśli nie odczuwa, to nie istnieje. W językach SAE stosuje się... sztuczkę systemową zwaną "wyjściem poza system". Jeżeli matematycy zapędzą się w kozi róg w rozumowaniu lub dyskusjach merytorycznych, wchodzą na teren metamatematyki i tam szukają zrozumienia - takimi są na przykład wszystkie filozoficzne wnioski wynikające z twierdzenia Gödla. Dlatego potoczne rozumienie słowa metafizyka to: nauka o fizyce, a jest dokładnie takie, jak objaśnia to Whorf, podczas gdy metafizyka to nauka o bycie, o istnieniu, ale jest to nauka nienaukowa, bo istnienie w Nauce stwierdza się doświadczalnie lub definicyjnie.

Przedziwną rolę w rozumieniu prawdy gra wiara. Dedukcja jest mniej lub bardziej mechanicznym wyprowadzaniem wniosków, ale przyjmowanie założeń, stawianie hipotez, dobieranie aksjomatów czy przyjmowanie odpowiednich punktów widzenia, to magia. Nie na darmo intuicja cieszy się podejrzaną opinią u naukowców; korzystają z niej, ale niechętnie przyznają się do tego i nie zawsze potrafią wytłumaczyć, dlaczego wierzą, że dana droga jest dobra.

Badania statystyczne przeprowadzone wśród naukowców wykazały, że tylko co dziesiąty posługuje się indukcją, większość to dedukcjoniści-analitycy. Najważniejszym wnioskiem jaki powinieneś wyciągnąć z tej statystyki i tego komentarza jest zwrócenie uwagi z kim rozmawiasz: indukcjonistą (systemowcem), czy dedukcjonistą poruszającym się wewnątrz swojej ideologii,
swego systemu - w przeciwnym razie może spotkać Cię los Sokratesa.