R. Douglas Fields
DRUGI MÓZG
Neuroinfekcje
Szalone krowy i Anglicy: priony spotykają komórki glejowe
Sami siebie nazywają Leśnymi Ludźmi (Forest People — Fore). Liczące 35
000 dusz plemię zamieszkuje kilka małych wiosek w górach o wysokości od
1200 do 2500 m na wybrzeżu Purari w Ramu-Purari Divide we wschodniej
Nowej Gwinei. Ich światem o powierzchni półtora tysiąca kilometrów
kwadratowych jest gęsto pokryty mchem tropikalny las w kotlinie między
rzekami Yani na zachodzie i Lamari na wschodzie. Zbocza góry Mount
Michael od zachodu wznoszą się do wysokości 4000 metrów.
Dom dla mężczyzn znajduje się w centrum każdej wioski. Kobiety nie mają
wstępu do tego domu, z wyjątkiem rzadkich specjalnych okazji.
Zamieszkują one rząd małych chatek naprzeciwko domu mężczyzn, od którego
dzieli je duże otwarte pole kuchenne. Dzieci mieszkają z kobietami.
Młoda kobieta z wioski starała się początkowo ukryć swą narastającą
niezdarność, wkrótce jednak stała się ona dla wszystkich zbyt widoczna.
Nie miała gorączki ani nie czuła się chora, ale od dłuższego czasu
nękały Namugoi'ię silne i nieprzerwane drżenia. Drżenia pogarszały się,
aż osiągnęły punkt, w którym nie mogła chodzić nawet za pomocą kija. Jej
mowa stała się niewyraźna. Ogarniały ją nieopanowane emocje. Miała
skłonność do napadów nerwowego śmiechu.
Gdy Namugoi'ia była już zbyt chora, by chodzić, mieszkańcy wioski
wywlekli ją z chaty i zostawili siedzącą na zewnątrz. Tak jak się
spodziewali, robiła się coraz słabsza. Gdy jej oczy zaczęły wirować w
oczodołach, nie mogła zachować równowagi, nawet siedząc. Wtedy ułożyli
ją w chacie i zostawili samą, by umarła z głodu. Jako ofierze czarów nie
można było jej pomóc. Przed nią wielu innych jej podobnych udusiło się
lub w poczuciu bezsilności rzuciło w ogień paleniska, by spłonąć na
śmierć.
Gdy tylko doktor Carleton Gajdusek usłyszał o nowej śmiertelnej
chorobie, natychmiast opanowało go podniecenie. Gajdusek był młodym
amerykańskim pediatrą, przebywającym w Australii na stypendium
poświęconym badaniom nad rozwojem dzieci w kulturach prymitywnych.
Zrezygnował ze stypendium Narodowej Fundacji Porażenia Dziecięcego i
udał się w głęboką dżunglę na spotkanie z dr. Yincentem Zigasem z
„Australia Public Health Sernice”, który donosił o szalejącej wśród
rdzennej ludności najbardziej odległych górzystych rejonów Papui-Nowej
Gwinei epidemii śmiertelnej choroby układu nerwowego. Czy była to
choroba zakaźna? Genetyczna? Wynik działania toksyn czy niedożywienia?
W liście pospiesznie pisanym przez Gajduska do jego byłego szefa, dr.
Josepha Smadela z Narodowego Instytutu Zdrowia (NIH) w Bethesda w stanie
Maryland 15 marca 1957 roku, czytamy: „Jestem w jednym z najbardziej
oddalonych, niedawno odkrytych regionów Nowej Gwinei (w prowincji
Eastern Highlands), wśród grup plemiennych... ciągle walczących ze sobą
za pomocą dzid... Według miejscowych przyczyną tej choroby są czary...
Jeżeli byłaby taka możliwość, czy mogę przysłać panu preparaty i próbki
surowicy? Większość z nich wysyłana jest obecnie do Melbourne”.
Pracujący dla rządu Australii antropolog dr Charles Julius
przeprowadził wywiad z mężem zmarłej kobiety Au'ią, który wyjaśnił, co
spowodowało nieszczęście i straszną śmierć jego żony. Zeznał, że dwóch
mężczyzn, jego zażartych wrogów z sąsiedniej wioski, ukradło kawałek
spódnicy Namugoi'ii. Musieli zawinąć go w liście drzewa karuku i
położyć na rozgrzanym w ogniu kamieniu czarownika. Następnie uderzali w
paczkę z całej siły kijami, wykrzykując imię Namugoi'ii i mówiąc:
„Łamię kości twoich nóg; łamię kości twoich rąk i w końcu sprawię, że
umrzesz”. Jak tylko Namugoi'ia zaczęła się trząść, zdał sobie sprawę, że
jego dwaj wrogowie weszli w posiadanie którejś z jej osobistych rzeczy i
za jej pomocą rzucili na nią śmiertelną klątwę.
Winowajcy zostali wkrótce potem schwytani i zabici w akcie zemsty, ale
nie pomogło to Namugoi'ii. Ofiary tego haniebnego zaklęcia nigdy nie
powracały do zdrowia.
„Joe, odkąd opuściłem Melbourne, nie dostaję ani grosza z funduszu
Heinego-Medina i od stycznia aż do powrotu do Stanów nie mam żadnych
dochodów”, pisał Gajdusek do Smadela w NIH. „Żyję teraz z moich
niewielkich oszczędności i obecnie nie mam pieniędzy na badania, a po
powrocie mnóstwo różnych spraw do pozałatwiania, ale pod żadnym pozorem
nie zrezygnuję z tego tematu. Piszę po pierwsze, po to, by cię o
wszystkim poinformować, a po drugie, chcę cię spytać, czy nie możesz
zdobyć dla mnie jakiegoś grantu. Ja sam nie mam możliwości formalnie się
o to starać, będąc pozbawionym dostępu do poczty elektronicznej, radia
czy telefonu lub czegokolwiek w tym rodzaju w buszu, gdzie pracuję nad
tą chorobą.
Najbardziej potrzebuję jednak paru groszy, które pozwolą mi przeżyć po
powrocie, a pobyt mój tutaj może potrwać kilka miesięcy (jeżeli
oczywiście będzie mnie stać na to, by zostać). Z pomocą czy bez
zamierzam doprowadzić tę sprawę do końca”.
Zigas i Gajdusek zapuścili się razem w surową, opanowaną przez moskity
dżunglę w poszukiwaniu żyjących w izolacji plemion w regionach od dawna
nieodwiedzanych przez obcych. Podczas swej wędrówki leczyli miejscową
ludność z wszelkiego typu infekcji, chorób pasożytniczych, ropnych
zakażeń skóry, owrzodzeń i chorób zakaźnych, a zdobywszy jej zaufanie,
zbierali wywiady medyczne i pobierali próbki od ofiar dziwnej choroby,
nazywanej przez tubylców kuru.
Gajdusek z pasją oddawał się roli poszukującego przygód lekarza w
dżungli i podróżnika śledzącego tajemniczą chorobę w najbardziej
oddalonych zakątkach tropikalnego lasu. W innym liście do swego byłego
szefa Smadela Gajdusek błagał o możliwość kontynuowania badań nad
tajemniczą chorobą układu nerwowego:
3 kwietnia 1957
Drogi Joe:
Piszę do Ciebie natychmiast po powrocie z patrolu południowych granic
regionu South Fore oraz rzeki Lamari i obszarów językowych Kukukuku
i Awa. Jest to okolica bardzo rzadko odwiedzana, a ze względu na swe
odległe położenie niepoddająca się żadnej kontroli; podczas mojego pobytu
trwały tam wojny plemienne i zdarzały się morderstwa przy użyciu strzał i
łuków. Częstym powodem „pilnych” interwencji medycznych są tam urazy
zadane w wyniku takabu (tradycyjny narodowy sposób pozbywania się
czarowników przez uduszenie oraz kamienowanie z łamaniem kości udowych,
żeber oraz gruchotaniem kątów żebrowo-kręgowych), a także straszliwe rany
od strzał. Patrol został skierowany w te mało znane okolice w celu
określenia południowego zasięgu choroby kuru, która tak mnie interesuje
i znów jest głównym tematem niniejszego listu.
Tutaj w Moke w leśnym szpitalu, zbudowanym naprędce z lokalnych
materiałów, w którym mamy mikroskop, hemocytometr, zestaw odczynników i
sprzętu laboratoryjnego i cale wyposażenie, jakim powinien dysponować
taki szpital w buszu, między innymi oftalmoskop i widełki stroikowe,
dr Zigas (lekarz z Kainantu, jedyny z tytułem w prowincji Eastern
Highlands) oraz ja założyliśmy sekcję badawczą choroby kuru. Dotąd jej
działanie opiera się głównie na jego i moim entuzjazmie oraz jego
odwadze, dzięki której zdecydował się zostawić populację europejską w
stosunkowo dobrym zdrowiu, na czas, gdy pracujemy w dalekim buszu, czyli
na tak długo, jak długo władze, które go zatrudniły, będą tolerować
jego „naukowo-badawczą” dywersję.
Gajdusek z entuzjazmem opisywał 41 przypadków kuru, które udokumentował, i błagał o pieniądze na kontynuację swych badań:
Piszę teraz, by Cię przekonać, że mój poprzedni list to nie był żaden
podstęp; naprawdę coś znalazłem. Mogę i chcę nadal finansować mój
projekt z funduszy własnych oraz tych, które dr Zigas może dzięki
pochlebstwom wyżebrać w P.H.D w Port Moresby (obecnie jest to dość
skomplikowana biurokratyczna instytucja z licznymi małostkowymi
zazdrośnikami, w dodatku znajdująca się bardzo daleko od naszej placówki
w dżungli, ale jako jedyna utrzymująca nas przy życiu). Daj mi znać,
proszę, czy istnieje możliwość otrzymania nawet tymczasowej pensji,
którą dorzucę na wsparcie tego projektu, płacąc za siekiery, paciorki,
tytoń i inne przedmioty na handel wymienny. Za przedmioty te kupujemy
zwłoki (z pozwoleniem na sekcję) i jedzenie dla naszych pacjentów -
dzięki normalnej amerykańskiej pensji można tu bardzo dużo zdziałać.
Gdyby udało mi się dostać taką pensję, mógłbym prowadzić móje prace
jeszcze przez kilka miesięcy, przynajmniej tak długo, by móc obserwować
przebieg obecnych przypadków do ich śmiertelnego końca. Jeżeli udałoby
się uzyskać jakieś dodatkowe fundusze, tym lepiej. Za równowartość stu
dolarów w towarze moglibyśmy postawić nowy budynek, na tyle duży, by
pomieścił naszych 30 obecnych chorych i jeszcze kolejnych 10 lub 20,
wszystkich w dobrych warunkach; do budowy można by użyć w większości
tutejszych materiałów.
Gdyby udało ci się załatwić grant, mając do dyspozycji niewiele więcej
niż przekonanie o moim zdrowiu psychicznym i lekarskiej intuicji —
mówię ci, Joe, to nie jest walka z wiatrakami, to naprawdę coś wielkiego;
moja dotychczasowa kariera napawa mnie pewnością siebie — daj mi znać,
bym mógł zaplanować moją pracę tutaj przynajmniej na kilka kolejnych
miesięcy. Własne środki pozwolą mi przetrwać miesiąc lub dwa i starczy
mi jeszcze na powrót do domu przez Europę... stawiam w tej sprawie na
szalę całą moją medyczną reputację. Gdyby ktoś w Stanach pytał o moje
namiary, podaj je, gdyż moje szansę naprowadzenie stąd korespondencji na
jakikolwiek inny temat niż kuru są znikome.
Australijscy naukowcy i władze Australii były wściekłe. Mieli już
opracowany program badań nad tą chorobą i uważali Gajduska za
bezwzględnego uzurpatora. Gdy tylko naukowcy australijscy podzielili
się z nim wynikami swych badań nad osobliwą chorobą układu nerwowego, on
natychmiast zagarnął projekt dla siebie.
„Przejęcie przez pana prac przydzielonych (dr.) Andersenowi było
niewybaczalne”, pisał do Gajduska sir Macfarlane Burnet 9 kwietnia 1957
roku. „Andersen ma o to wielki żal, a ja jestem po jego stronie”. Burnet
był dyrektorem Instytutu Badań Medycznych Waltera i Elizy Hall w
Melbourne i opiekunem Gajduska podczas jego stażu. Gajdusek dowiedział
się po raz pierwszy o nowej chorobie od syna Burneta.
(Słynny uczony Burnet dostał w roku 1960 Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny).
Gajdusek trwał jednak uparcie przy swych badaniach, prowadząc notatki w
zeszytach polowych i nieustannie śląc listy do swych kolegów. „Kuru
staje się coraz ciekawsza i zaskakująca... Udało nam się zebrać próbki
do czystych emaliowanych misek nerkowatych mytych wodą ze zlewiska na
świeżym powietrzu, by uniknąć kurzu i dymu z wnętrz domów”, pisał
Gajdusek do Smadela.
„Dr Gajdusek postąpił, najłagodniej mówiąc, nieetycznie”, formalnie
żalił się w swym liście do Burneta z 9 kwietnia 1957 roku dr John T.
Gunther. Gunther, dyrektor Departamentu Zdrowia Publicznego Papui-Nowej
Gwinei, oskarżył Gajduska o wejście na teren pod fałszywym pretekstem i
oszukańcze przedstawienie się Zigasowi jako reprezentant instytutu.
„Kolejna inwazja amerykańska”, skarżył się przez telefon w rozmowie z
Guntherem jego następca na stanowisku dyrektora dr Roy Scragg. Ze
względu na dumę narodową i etykę naukową trzeba było powstrzymać
Gajduska.
Głęboko w dżungli Gajduska pochłonęły bez reszty jego poszukiwania.
Przyświecał mu jeden cel - rozwiązanie medycznej tajemnicy. „On (Zigas)
mówi mi, że wszyscy chorzy (to zadziwiające, ale pełne 100 procent
spośród 28 przypadków) przyjęci od czterech do dwóch miesięcy temu już
nie żyją”, pisał do Smadela.
Na podstawie zebranych faktów medycznych Gajdusek wyłonił kilku
podejrzanych, dowody jednak nie wskazywały na żadną przekonywającą
przyczynę choroby. „Należy brać pod uwagę zatrucie toksyczne, gdyż
chorują w przeważającej większości kobiety, wśród mężczyzn stwierdza
się coraz mniej zachorowań, mówi dr Zigas. Mówi też, że wszyscy
umierają”.
Scragg wysłał do Gajduska drogą radiową stanowczo sformułowaną
wiadomość, nakazując mu jako dyrektor Australijskiego Departamentu
Zdrowia Publicznego natychmiastowy wyjazd.
BURNET BARDZO ZANIEPOKOJONY PRZEJĘCIEM PRZEZ PANA ZAPLANOWANYCH DLA
ANDERSONA BADAŃ NA POTRZEBY RZĄDU AUSTRALIJSKIEGO. W PEŁNI DOCENIAM PANA
ZAINTERESOWANIE PROBLEMEM, ALE ZGODNIE Z OTRZYMANYMI INSTRUKCJAMI
PROSZĘ PANA, BY OGRANICZYŁ PAN SWE POSZUKIWANIA DO REJONU LUFA. ANDERSON
ZAWIADOMIŁ MNIE TERAZ, ŻE PRZYBĘDZIE W CIĄGU TYGODNIA. Z POWODÓW
ETYCZNYCH PROSZĘ, BY ZAPRZESTAŁ PAN SWYCH BADAŃ NAD KURU. POWIADOMIĘ
PANA O OSTATECZNYM TERMINIE PRZYJAZDU ANDERSONA, PROPONUJĘ SPOTKANIE W
GORKA, ABY PRZEDYSKUTOWAĆ PROBLEM, PROSZĘ POWIADOMIĆ MNIE PRZEZ RADIO O
PAŃSKICH PLANACH W ZWIĄZKU Z POWYŻSZYM.
Młody pediatra, znalazłszy się w centrum międzynarodowej dysputy naukowej, wystosował przez radio odpowiedź z serca dżungli.
INTENSYWNYCH BADAŃ NIE DA SIĘ PRZERWAĆ. POZOSTANĘ PRZY CHORYCH, ZA KTÓRYCH JESTEM ODPOWIEDZIALNY.
W szaleńczym tempie wyrąbując sobie drogę przez dżunglę i nie zważając
na stale topniejące rezerwy, Gajdusek i Zigas zdali sobie sprawę, że
epidemia zatacza coraz szersze kręgi, a tajemnica tej strasznej choroby
nie jest bliższa wyjaśnienia. „Na naszych oczach pojawiają się nowe
przypadki, stan wszystkich naszych, obecnie 60 do 70, chorych wolno (a
czasem szybko) się pogarsza. Liczba czynnych przypadków, które
znaleźliśmy wśród liczącej od 8000 do 10 000 populacji Fore, wzrosła do
75. W niektórych ośrodkach na czynną postępującą postać kuru choruje
obecnie 6-10 procent. W wielu ośrodkach również kuru stanowiła przyczynę
połowy wszystkich zgonów w ciągu ostatnich pięciu lat. Czy można gdzieś
jeszcze znaleźć bardziej zadziwiający i niesamowity obraz epidemii?”
Podczas gdy władze Australii walczyły z nim za pomocą argumentów
etycznych i odwołań, próbując wyrzucić go z dżungli, Gajdusek i jego
ekipa posuwali się w jej głąb, zmagając się z piekielnym upałem w sercu
dżungli, przenikliwym do szpiku kości chłodem w wysokich górach,
komarami, jadowitymi owadami i pająkami, pchłami, pszczołami,
krokodylami w rzekach, przez które się przeprawiali, i tropikalnymi
chorobami. Z zapisków Gajduska: „Przez całą naszą wyprawę lało
codziennie i dotąd udało nam się odbyć tylko jeden marsz bez
przemoknięcia do suchej nitki w tropikalnej ulewie, a nawet podczas tego
jednego jedynego przemarszu musieliśmy kilka razy zanurzać się w
strumieniach aż po pas”. „Na szlakach wzdłuż grzbietów górskich pojawiło
się mnóstwo pijawek... większość tragarzy ma stopy całe we krwi od ich
ukąszeń”.
Dr Smadel z NIH prosił Narodową Fundację Poliomyelitis o fundusze dla
Gajduska na jego poszukiwania w dżungli, ale jego wniosek został
odrzucony - fundację interesuje poliomyelitis, a nie kuru. Bez pieniędzy
i zaopatrzenia medycznego ekspedycja wkrótce się załamie, a Gajdusek
zostanie bez grosza i bez możliwości powrotu do Stanów.
Dr Thomas Rivers, dyrektor Narodowej Fundacji Poliomyelitis, pisał do Gajduska 21 maja 1957 roku:
W administracji Stanów Zjednoczonych panuje, jak Pan wie, ogromna
biurokracja, dotyczyło również w pewnym stopniu Narodowej Fundacji
Poliomyelitis. Wziąłem byka za rogi i wysłałem do sir Macfarlane 'a
Burneta w Melbourne czek Narodowej Fundacji na 1000 dolarów przeznaczony
dla Pana.
Mam trochę pieniędzy z funduszu dyrektora medycznego, z którego mogę
wspomagać pewne wybitne projekty lub wybitnych młodych ludzi. Mówiono
mi, że jest Pan właśnie taką osobą, i mam nadzieję, że udzielona
panu pomoc nie zostanie uznana za jeden z moich błędów.
„Darzę Gajduska szczególną sympatią, chociaż czasami mnie drażni.
Podziwiam jego zacięcie, odwagę i determinację do ciężkiej pracy”, pisał
Burnet w podziękowaniu za otrzymane pieniądze. „Nie ma chyba drugiej
osoby o takich zdolnościach językowych, zainteresowaniu antropologią i
wykształceniu medycznym, pozwalających tak dobrze ogarnąć cały
problem... Kuru jest jedną z najbardziej fascynujących zagadek
medycznych, z jakimi kiedykolwiek się zetknąłem”.
„Myślę, że może się Panu przydać trochę nieoficjalnych i nieformalnych
informacji o Gajdusku”, pisał Burnet w odręcznym liście do Gunthera,
który oskarżył Gajduska o „nieetyczne zachowanie”.
Ten cudowny człowiek urodził się w Stanach, ale wychował się w Europie
Środkowej i mówi kilkoma językami. Jego inteligencja i wiedza z zakresu
pediatrii i wirusologii nie budzą zastrzeżeń, a mnie samego bardzo ujął
entuzjazm, z jakim prowadzi badania pediatryczne i kulturowe nad
rozwojem dzieci we wspólnotach pierwotnych. Z drugiej strony ma on
niesamowitą osobowość, o której krążą wśród moich kolegów w Stanach
legendy. (John) Enders (z Bostonu) opowiadał mi, że Gajdusek jest bardzo
bystry, ale nigdy nie wiadomo, kiedy opuści pracę na tydzień, by
studiować Hegla, lub na miesiąc, by badać zwyczaje Indian Hopi. Smadel z
Waszyngtonu twierdzi, że jedynym sposobem postępowania z nim jest mocny
kopniak w tyłek. Ktoś inny mówił, że jest bardzo inteligentny, ale nie
ma w nim krzty człowieczeństwa.
Z mojego własnego podsumowania wynika, że ma iloraz inteligencji 180 i
dojrzałość emocjonalną na poziomie piętnastolatka. Jego energia ma
charakter manii, gdy ogarnia go entuzjazm, a entuzjazm ten udziela się
jego asystentom technicznym. Jest skupiony wyłącznie na sobie,
gruboskórny i z niczym się nie liczy, ale co za tym idzie nie pozwoli,
by jakiekolwiek niebezpieczeństwa, trudności fizyczne czy uczucia innych
ludzi przeszkodziły mu w najmniejszym stopniu w dążeniu do celu, który
chce osiągnąć. Najwyraźniej nie interesują go kobiety, natomiast wręcz
obsesyjnie interesuje się dziećmi. Całkowicie obojętne są mu też stroje
i higiena i może z radością mieszkać w slumsach lub chacie z trawy.
Nie jest naukowcem najwyższej klasy w żadnej dziedzinie, ale wątpię, czy
ktokolwiek w świecie może się z nim równać wiedzą o dzieciach we
wspólnotach prymitywnych w wielu częściach świata.
Jakby zrządzeniem losu na scenę wkroczył naukowiec, lekarz i antropolog
kulturoznawca w jednej osobie, wyposażony we wszystkie zdolności, dla
których skompletowania potrzebny byłby duży zespół ekspertów mający się
podjąć tych trudnych badań w ramach programu rządowego. „Szybko uczę się
podstaw języka Fore, znam też trochę słów w językach Kimi i Keiagana i
opanowałem ich wiedze medyczną. Język Fore jest niezbędny do zbierania
wywiadów, dzięki którym stwierdziliśmy, że choroba występuje często
rodzinnie”.
Odnajdowanie chorych na kuru było pracą żmudną, ale, co smutne, niezbyt
trudną, zważywszy wielkość epidemii. Trudności nie do pokonania
sprawiało natomiast pozyskanie materiału sekcyjnego ze względu na
panujące wśród miejscowej ludności przesądy. „W zeszłym tygodniu zmarł
na kuru w naszym szpitalu pierwszy pacjent; o drugiej w nocy, na deszczu
i w zimnym wietrze docta boi (miejscowy asystent medyczny) i ja
przeprowadziliśmy w naszej chacie - pokoju zabiegowym i laboratorium -
pełną sekcję zwłok przy świetle latarni, a po pierwszym pianiu koguta
odnieśliśmy ciało do domu, rewanżując się hojnie pogrążonej w żałobie
matce siekierami, solą i przepaską na biodra (która, jak się wydawało,
interesowała ją bardziej niż śmierć - z czym, trzeba to powiedzieć, od
dawna się pogodziła). W ten sposób wykonaliśmy „mokrą robotę”, nie
wzbudzając zbytniej ciekawości miejscowych i nie zwracając zbytniej
uwagi na naszą „rzeźnię”. Sekcję mózgu musieliśmy wykonywać nożem
rzeźbiarskim, co nie było zadaniem łatwym, bo chociaż mózg wyjęto z
czaszki godzinę po śmierci, był on ciągle bardzo miękki i myślę, że
żaden patomorfolog nie wyrazi pochlebnej opinii o moich sekcjach”.
„Strach i podejrzliwość stanowią palący problem, a każdy zabieg
(medyczny) budzi podejrzenia... Współpraca z nimi opiera się na
poszanowaniu ich poglądów - niechętnie godzą się na to, by ich bliscy
umierali poza domem, chyba że odda się im ciało, by mogli je pochować”.
Największą trudność stanowiło pozyskanie do sekcji mózgów ofiar kuru,
był to jednak najważniejszy materiał do badań. „Naturalnie, wszyscy
chcieliby położyć łapę na mózgach kuru, udało nam się zdobyć dwa, i może
dostaniemy kolejne, ale tubylcom nie podoba się pomysł otwierania głów,
chociaż odcinanie od zwłok innych członków nie stanowi dla nich
problemu. Śmierć z dala od ich wioski natomiast, zdecydowanie tak!”
Czary nie były oczywiście przyczyną owej śmiertelnej choroby układu
nerwowego, ale, po prawdzie, nauki medyczne nie wniosły nic w jej
poszukiwania, a nowoczesne metody leczenia nie przynosiły efektów
lepszych niż zaklęcia znachorów. Z upływem czasu świadomość tego faktu
wśród tubylców zaczęła nadszarpywać sens badań.
„Narasta opór mieszkańców Fore wobec hospitalizacji”, ostrzegał Gajdusek
Burneta w czerwcu 1957 roku. „Doskonale wiedzą oni, że nie możemy
zrobić nic poza przedłużeniem cierpień poprzez leczenie paliatywne, i
chętnie wróciliby do swych metod głodówki i porzucenia w ciemności,
które prowadzą do szybkiego końca, z chwilą gdy chory traci sprawność”.
Wyleczenie kuru pozostawało w kręgu marzeń, ale lekarze coś już
wiedzieli. Wiedzieli, że mózg chorego zmienia się w gąbkę, co określa
się w terminologii medycznej jako encefalopatię gąbczastą. W mózgach
pełno było dziur. Neurony ulegały zwyrodnieniu i wypełniały się bańkami,
tak jakby je za życia ugotowano. Obserwowano również proliferację
astrocytów, która jednak, jak komentowała Elizabeth Beck po wykładzie
wygłoszonym przez Gajduska w Królewskim Towarzystwie Medycyny
Tropikalnej i Higieny w Londynie 21 lutego 1963 roku, może być reakcją
tkankową na wiele różnych niekorzystnych bodźców. Beck należała do
licznego grona naukowców zgromadzonych na spotkaniu w kilka lat po
zakończeniu prac w terenie przez Gajduska próbującego rozwikłać
skomplikowany przypadek tej strasznej choroby.
Carlton Gajdusek brał pod uwagę i badał każdy możliwy czynnik infekcyjny
- bakterie, wirusy, kleszcze, zakażenie drogą płciową, przeniesienie
infekcji przez mleko matki, grzyby - nic jednak nie pasowało do obrazu
tej dziwnej choroby. Co ciekawe, w niektórych przypadkach rozwijała się
ona nagle wiele lat po opuszczeniu lasu, podczas pobytu w mieście, gdzie
była nieznana. Czy biorąc to pod uwagę, mogła to być choroba zakaźna?
Nikt spoza tego niewielkiego regionu leśnego nigdy się nią nie zaraził,
chociaż ludność Fore szeroko migrowała.
A może, sformułował przypuszczenie Gajdusek, zaraza ta była wywołana
przez jakiś bardzo wolno rosnący wirus, podobnie jak kołowacizna u
owiec, której etiologię wirusową zaczęto wtedy podejrzewać. Kołowacizna
też obraca mózg zwierzęcia w breję i powoduje bardzo podobne objawy.
Gdyby hipoteza była prawdziwa, wirus musiałby pozostawać uśpiony w
organizmie przez wiele lat i potem nagle pokonać siły obronne ofiary i
zniszczyć jej mózg. Chorowały również dzieci, wirus mógł więc też
uaktywnić się w ciągu zaledwie kilku lat.
„Dr Gajdusek jest bez wątpienia jednym z heroldów nowej wirusologii”,
stwierdził w podsumowaniu na zakończenie spotkania w Londynie dr Gordon
Smith.
Bez rozwiązania pozostawała jednak najtrudniejsza część zagadki: Dlaczego nie chorowali mężczyźni?
Gdy Namugoi'ia zmarła na „drżącą” chorobę, odbył się jej pogrzeb.
Uczestniczyła w nim cała wioska, a po jego zakończeniu jej ciotka ze
strony matki zabrała ciało na pole trzciny cukrowej. Tam bambusowym
nożem i kamienną siekierą odrąbała jej ręce i stopy, a potem odsłoniła
mięśnie ramion i ud i oddzieliła je od kości. Następnie otwarła klatkę
piersiową i brzuch i usunęła narządy wewnętrzne, zwracając uwagę, by nie
uszkodzić pęcherzyka żółciowego, gdyż żółć zniszczyłaby mięso. Odcięła
od zwłok głowę i kilkoma uderzeniami kamiennej siekiery otwarła czaszkę,
by wyjąć mózg.
Wszystkie części ciała zostały ugotowane z odrobiną imbiru i zjedzone
przez bliskich krewnych kobiety i ich dzieci. Zjedzono całe ciało: mózg,
narządy wewnętrzne, genitalia, szpik kostny, nawet kości sproszkowano i
podano z zielonymi warzywami. Mężczyźni bardzo rzadko zjadali ciała
kobiet, uważając je za niebezpieczne, a dorośli mężczyźni rzadko zjadali
dorosłych mężczyzn, wierząc, że pozbawi ich to sił życiowych i uczyni
wrażliwymi na strzały wroga. Kobiety zjadały ciała mężczyzn, kobiet i
dzieci. Dzieci zjadały wszystko, co dawały im matki, a w zasadzie
wszystkich. Przyczyna dziwnego przebiegu choroby miała charakter nie
biologiczny, lecz kulturowy.
W roku 1966 Gajdusek i jego współpracownicy udowodnili, że kuru jest
chorobą zakaźną. Gdy na kuru zmarła w grudniu 1963 roku
dwudziestotrzyletnia kobieta Kabuinampa, pobrano po godzinie jej mózg i
zamrożono. W lutym 1964 roku 0,2 mililitra zawiesiny jej tkanki mózgowej
(około dziesięciu kropli) wstrzyknięto do mózgu Joanne, dwuletniej
szympansicy. Dr Gajdusek czekał cierpliwie i po upływie osiemnastu
miesięcy, w sierpniu 1965 roku, u szympansa wystąpiły pierwsze wyraźne
objawy drżącej choroby. Stan zwierzęcia pogarszał się i po przebyciu
wszystkich charakterystycznych stadiów kuru szympansica zmarła.
Elizabeth Beck dokonała analizy histologicznej tkanki mózgowej,
potwierdzając zgodną z przypuszczeniami obecność w mózgu szympansa
charakterystycznych dla kuru zmian typu tkanka zjedzona przez mole.
Analogiczne wyniki uzyskano u kilku kolejnych szympansów, ale był pewien
problem. Mimo wytężonych poszukiwań w tkankach pobranych od osób
zmarłych na kuru i od zarażonych małp nie udało się znaleźć żadnego
wirusa. Nie stwierdzono też żadnych chemicznych cech odpowiedzi
immunologicznej ustroju na infekcję wirusową. Kuru była chorobą zakaźną,
ale, ku frustracji badaczy, zarazek umykał wszelkim próbom jego
identyfikacji.
Szczyt zachorowań na kuru odnotowano w latach pięćdziesiątych ubiegłego
wieku. Rząd Australii zakazał ludożerstwa i epidemia wygasła, a
przynajmniej tak sądzono.
Krowy kanibale i nowa kuru
Wiatach 1996-2004 John Collinge z Kolegium Uniwersyteckiego w Londynie
odbył wraz ze swymi współpracownikami kilka podróży na Nową Gwineę, by
jeszcze raz, 50 lat po szczycie zachorowań na tę chorobę, przyjrzeć się
kuru. W roku 2006 opublikowali raport, w którym donosili, że znaleźli
11 nowych przypadków kuru. Szczegółowe wywiady rodzinne zebrane przez Collinge'a przyniosły zaskakujące
odkrycie. Choroba mogła przebiegać z niezwykle długim okresem
inkubacji: w jednym przypadku zachorowanie nastąpiło co najmniej 56 lat
po ostatnim posiłku z ciała ludzkiego.
„Chyba nie zamierzasz zjeść steka”, spytał przy obiedzie w modnej
restauracji w Londynie mój amerykański kolega po właśnie zakończonym
zjeździe naukowym poświęconym komórkom glejowym. Choroba szalonych krów
zajmowała miejsce w czołówkach wiadomości, a Anglia stanowiła
epicentrum, w którym pojawiła się ta śmiertelna choroba. Jej skutki u
bydła są bardzo podobne do skutków kuru u Leśnych Ludzi, a bydło
nabawiło się choroby w taki sam sposób: przez kanibalizm. W przypadku
bydła jednak był to kanibalizm nieświadomy. Kawałków ich braci i sióstr
dodano do ich wysoko przetworzonej karmy w celu zwiększenia zawartości
białka. Krowie mózgi i rdzenie kręgowe w pożywieniu przeniosły zarazki
choroby szalonych krów. Ludzie spożywający wołowinę zakażoną chorobą
szalonych krów (prawidłowo nazywaną gąbczastą encefalopatią bydła lub
BSE) zachorowali, podobnie jak Leśni Ludzie, na pożerającą mózg chorobę
ze wszystkimi jej strasznymi objawami.
Choroba ta u ludzi nosi nazwę wariantu choroby Creutzfelda-Jakoba
(vCJD). Atakuje ludzi w sposób równie nieprzewidywalny jak kuru a okres
jej wylęgania może być bardzo długi. Nie znamy leku na BSE u
bydła ani na vCJD u ludzi, a obie te choroby zawsze kończą się zgonem. U
bydła potwierdzono około 200 000 przypadków BSE.
Pierwszą zakażoną krowę zidentyfikowano w Wielkiej Brytanii w roku
1986, a szczyt zachorowań odnotowano w roku 1993. W latach
dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zakazano praktyki dodawania mózgu
krów do przetworzonej karmy dla zwierząt, dzięki czemu oraz innym
działaniom zapobiegawczym wołowina brytyjska uważana jest obecnie za
bezpieczną.
Jednakże opublikowane niedawno na podstawie wyników najnowszych badań
nad kuru informacje o przedłużonym okresie inkubacji choroby nie mogą
dodawać otuchy obawiającym się o swoje zdrowie ludziom, którzy mogli
spożywać zakażoną wołowinę. Nawet obecnie osoby te narażone są jeszcze
na ryzyko zachorowania.
Od czasu do czasu pojawiają się doniesienia o przypadkach BSE u bydła w
Stanach Zjednoczonych. Ponieważ choroba ma bardzo długi okres wylęgania,
u zwierzęcia mogą nie pojawić się jej objawy, zanim trafi ono do
rzeźni. Można by badać mięso na obecność zarazków, badanie przed ubojem
wszystkich zwierząt byłoby jednak w praktyce trudne. W roku 2001
odnotowano 92 przypadki vCJD u ludzi, 88 w Wielkiej Brytanii, trzy we
Francji i jeden w Irlandii. Czy powinienem narażać się na ryzyko
śmiertelnej, zżerającej mózg choroby, czy też zrezygnować z brytyjskiej
wołowiny na rzecz bezpiecznego włoskiego spaghetti? Byłem głodny. Stek
rzeczywiście był pachnący, soczysty i doskonale przyrządzony: średnio
wysmażony, co bardzo rzadko się zdarza. Jeszcze teraz od czasu do czasu
o nim myślę.
Zanim jeszcze BSE stała się problemem dla zdrowia człowieka, ludzie
padli ofiara choroby Creutzfelda-Jacoba. która nie miała nic wspólnego z
bydłem. Choroba ta jest w 10-15 procent przypadków dziedziczna, znaczny
odsetek zachorowań jest natomiast wynikiem nowoczesnego
kanibalizmu - przeszczepu tkanek, np. rogówki, wstrzyknięć ludzkiego
hormonu wzrostu czy innego zakażonego materiału biologicznego
pochodzącego od człowieka. Objawy neurologiczne i zwyrodnienie mózgu w
przebiegu kuru, vCJD, CJD oraz BSE są bardzo podobne do kołowacizny, na
którą chorują owce.
Jaki rodzaj wirusów mógłby przeżyć proces przetwarzania odpadów wołowych
dla celów wzbogacania karmy dla bydła? W roku 1967 Tikvah Amper wraz ze
swymi współpracownikami z Jednostki Badawczej Radiopatologii
Doświadczalnej MRC szpitala Hammersmith w Londynie stwierdzili, że
czynnik infekcyjny odpowiedzialny za kołowaciznę jest wyjątkowo odporny
na wszystkie znane metody sterylizacji. Zakaźnego, wolno rosnącego
wirusa kołowacizny nie można zabić promieniowaniem ani silnym światłem
ultrafioletowym. Takie promieniowanie powoduje rozerwanie łańcuchów DNA i
RNA na mniejsze fragmenty, zabijając wszystkie inne formy życia, w tym
również wirusy. Jedyny wniosek, jaki mógł wyciągnąć Amper, to ten, że
zarazek, który wywołuje kołowaciznę, nie ma materiału genetycznego (DNA
ani RNA), czyli że nie jest to wirus ani żaden inny znany drobnoustrój.
Co to więc za zarazek i w jaki sposób się reprodukuje, nie posiadając
genów?
W roku 1967 biofizyk John Stanley Griffith z Bedford College w Londynie
przedstawił trzy możliwe mechanizmy, w których, teoretycznie,
pojedyncze białko mogłoby się samo replikować i wywoływać chorobę. Stanleyowi B. Prusinerowi i
jego współpracownikom udało się wyizolować
takie infekcyjne białko w roku 1990. Nazwali to białko prionem (PrP). Prusiner zgodził się z teorią,
według której białko może się replikować bez
materiału genetycznego i działać jak czynnik infekcyjny i dostarczył wielu dowodów na jej
prawdziwość.
Co ciekawe, w badaniach swych wykazał, że całkowicie zdrowe zwierzęta
mają gen kodujący białko prion. Badacze wkrótce uświadomili sobie, że
choroba musi być wynikiem przekształcenia prawidłowego białka prionu w
jego nową formę toksyczną dla komórki. Białko prion kołowacizny jest z
pewnością zmienionym prionem prawidłowym: enzymy trawiące białka bez
trudu rozkładają prawidłowe PrP, zakaźne PrP kołowacizny jest natomiast
oporne na działanie silnych enzymów proteolitycznych.
Obecnie wiemy, że białka priony stają się odporne na atak, podobnie
jak pancernik, zwijając się w nowy nieprzenikalny kształt. Ponownie
pofałdowane białko ma zdolność wywoływania w prawidłowym PrP
nieustannych zmian kształtu na chorobotwórczy. W ten sposób, na zasadzie
legendarnego ukąszenia w szyję wampira, PrP kołowacizny powiela się
samo przez kontakt z prawidłową cząsteczką PrP, zmuszając ją do
przejścia w śmiercionośną postać. Liczba prionów kołowacizny rośnie
wręcz zatrważająco, zasilając swoje szeregi coraz to nowymi żołnierzami
pozyskiwanymi przez przemianę niewinnych białek w ich makabryczną postać
według schematu molekularnej piramidy zaprojektowanego, by zapanować
nad wszystkimi prawidłowymi prionami w komórce.
To priony, a nie wolno rosnące wirusy, są przyczyną encefalopatii
gąbczastych. Przyczyna dziedzicznego charakteru niektórych chorób
wywoływanych przez priony jest prosta. Mutacja genetyczna w prawidłowym
PrP powoduje zejście tego białka na złą drogę i większą skłonność do
zmiany kształtu w kierunku konfiguracji toksycznej i samopowielającej
się.
Patrząc wstecz na dokonania Gajduska, zastanawiam się, czy możliwe
byłoby tak szybkie rozwiązanie trudnej zagadki choroby kuru przez
jakikolwiek inny indywidualny czy też sponsorowany przez rząd program
badawczy. Bez jakichkolwiek planów ani funduszy, obojętny na protokoły,
etykę naukową, przepisy prawa, nie zważając na olbrzymie ryzyko
zakażenia śmiertelną, wstrętną chorobą, ten samotny pediatra wytrwał w
swym dążeniu. Ekspedycja wymagała od niego więcej, niż jakikolwiek
naukowiec mógłby wytrzymać. Dotarcie do właściwej odpowiedzi w gąszczu
tak wielu mylnych możliwości należy uznać za nie lada osiągnięcie.
Ekspedycję mógł przeprowadzić jedynie poszukiwacz przygód o
wytrzymałości fizycznej, która mogłaby sprostać trudom życia w dżungli.
„Przeszliśmy od 1000 do 1500 mil, częściowo wspinając się po górach
(nierzadko torując sobie drogę maczetami), próbując śledzić przebieg
epidemii kuru od 14 marca”.
Mógł ją przeprowadzić jedynie lekarz o altruizmie matki Teresy, ceniący sobie życie wśród ludzi ubogich i chorych.
„Wciskaliśmy się często do ciasnych chat przez małe niskie drzwi i
siedzieliśmy tam wśród pcheł i wszy. Pasożyty tych ludzi są źródłem
naszego nieustannego cierpienia. Bierzemy prysznic i całkowicie
zmieniamy ubranie, by po chwili brać na ręce dzieci i od nowa poczuć
nieznośne swędzenie”.
Mógł ją przeprowadzić jedynie antropolog zachwycony obcowaniem z
kulturą pierwotną i niewzdragający się przyjąć obcych zachowań
niezgodnych ze swoimi standardami kulturowymi.
„Ludzie ci (Kukukuku) mają lepkie ręce i biorą wszystko, z czego
spuścimy oko. Nie wahają się dotykać klawiszy, ruszać karetką czy w
jakikolwiek inny sposób ingerować w pracę maszyny do pisania, gdy piszę
te słowa”.
Zadanie ułatwiała mu jego szczególna otwartość, dzięki której
akceptowała go miejscowa ludność, manifestując to w sposób dla
większości innych odrażający: „Wróciłem do domu mężczyzn w wiosce i znów
obiegli mnie miejscowi, chcący dotykać i badać moje genitalia, bardziej
natrętni młodzieńcy zachęcali mnie do zbliżenia (homoseksualnego).
Wszyscy mężczyźni, niezależnie od wieku, wydawali się żywo
zainteresowani nakłonieniem gości do takich praktyk, wyrażając to
obscenicznymi gestami i sugestiami... Powinienem się głębiej
zainteresować rolą homoseksualizmu i pederastii w tej kulturze”.
Z jego dziennika polowego następnego dnia:
„Do wszystkich członków naszej ekspedycji przytulał się przynajmniej
przez część drogi do Anji jakiś Kukukuku; i znów pewne sugestie
zachęcające do (homoseksualnej) aktywności seksualnej oraz dotykanie
genitaliów były jedyną formą agresji. Wszystko to odbywało się w
gościnnej i przyjaznej atmosferze w sposób sprośny i entuzjastyczny i
niesieni tym entuzjazmem Kukukuku dotarliśmy do ich otoczonej
częstokołem wioski. Spędziliśmy od trzech do czterech godzin w ich
osadzie przed wyruszeniem do Aurooga i w tym czasie mieliśmy okazję
obserwować naszych gospodarzy”.
Carleton Gajdusek otrzymał w roku 1976 Nagrodę Nobla w dziedzinie
fizjologii i medycyny za badania nad kuru i CJD. W roku 1997 Stanley
Prusiner uhonorowany został Nagrodą Nobla w dziedzinie fizjologii i
medycyny za badania nad prionami. W roku 1996 Carleton Gajdusek został
aresztowany za molestowanie seksualne siedemnastoletniego chłopca w
Bethesda w stanie Maryland. Był to jeden z 56 chłopców, których
przywiózł z Południowego Pacyfiku w roku 1960. Gajdusek przyznał się
otwarcie do seksu oralnego (którego nie uważał za szkodliwy) i został
uznany za winnego molestowania seksualnego dziecka i skazany na karę 19
miesięcy więzienia. Po zwolnieniu w roku 1998 powrócił do Europy, gdzie
kontynuował swą błyskotliwą karierę w dziedzinie badań nad prionami i
był zapraszany do współpracy w ramach zespołów badawczych w wielu
różnych krajach. Zmarł w grudniu 2008 roku.
Choroby prionowe: poszukiwania poza neuronami
W połowie lat dziewięćdziesiątych nie znano jeszcze mechanizmu, w jakim
priony, owe wadliwie sfałdowane białka, powodują uszkodzenie mózgu.
Wielu badaczy zwracało uwagę na podobieństwo akumulacji tych białek w
komórkach i blaszkach otaczających komórki do zjawiska obserwowanego w
innych chorobach neurodegeneracyjnych, jak choroba Alzheimera i
Parkinsona, ale białko kumulowane w tych chorobach nie jest białkiem
PrP.
„Nikt nie wie dokładnie, w jaki sposób rozprzestrzeniające się białko
PrP niszczy komórki”, pisał Stanley Prusiner w artykule na łamach
„Scientific American” w roku 1995. Jego poszukiwania skupiły się na
neuronach, a jego badania wykazały, że mają one zdolność przyjmowania
replikujących prionów. „W hodowlach komórkowych konwersja prawidłowego
PrP do formy wywołującej kołowaciznę następuje we wnętrzu neuronów, po
czym PrP kołowacizny gromadzi się w pęcherzykach wewnątrzkomórkowych
zwanych lizosomami”, donosił w artykule. Astrocyty stanowiły odrębne
zagadnienie.
„Glioza astrocytowa widoczna jest w obrazach mikroskopowych ośrodkowego
układu nerwowego”, rozpoczął swój wykład na rozdaniu Nagród Nobla 8
grudnia 1997 roku Prusiner, odnosząc się do pierwszego obrazu swej
prezentacji przedstawiającego astrocyty barwione tak, by ukazać znaczne
ilości gromadzącego się w nich GFAP, białka występującego obficie w
chorych lub narażonych na stres astrocytach, w mózgu myszy zakażonej
prionem kołowacizny. Udział astrocytów w chorobach prionowych nie budził
wątpliwości: nagromadzenie licznych reaktywnych astrocytów w zakażonym
mózgu jest znakiem rozpoznawczym kuru, CJD, BSE i innych chorób
prionowych. Należało odpowiedzieć na pytanie, czy astrocyty reagują na
uszkodzenie mózgu, czy też przyczyniają się do rozwoju zmian
chorobowych. W swoim wykładzie z okazji Nagrody Nobla Prusiner wyraził
opinię, że astrocyty jedynie reagują na uszkodzenie. Taki pogląd
przeważał w tamtych czasach.
„W kołowaciźnie poziom mRNAGFAP oraz samego białka narasta wraz z
postępem choroby, ale kumulacja GFAP nie jest swoista dla tej choroby,
nie jest też konieczna dla jej transmisji ani patogenezy”, powiedział.
Naukowcy zaczęli się powoli przekonywać do koncepcji udziału astrocytów w
patogenezie chorób prionowych, rola ich miałaby głównie polegać na
uwalnianiu cytokin i innych czynników toksycznych dla neuronów. Gajdusek
na przykład opublikował kilka prac na temat udziału wszystkich rodzajów
komórek glejowych oun - mikrogleju, astrocytów i oligodendrocytów - w
patogenezie chorób prionowych. Pierwsza z nich ukazała się mniej więcej w
momencie ogłoszenia skazującego go wyroku, a ostatnie już po wyjściu
na wolność.
Dowody na brak udziału astrocytów w destrukcji neuronów, wynikające z
eksperymentu przedstawionego przez Prusinera na rozdaniu Nagród Nobla,
nie stanowiły w tej historii ostatniego słowa. W roku 2004 naukowcy z
Francji opublikowali wyniki badań wykazujące, że priony mogą zakażać
hodowle komórkowe zarówno astrocytów, jak i neuronów. Co więcej, w obu
tych typach komórek możliwa jest replikacja PrP. W drugim mózgu
dochodzi do replikacji białek prionów, niezauważanej dotąd przez badaczy
skupionych na neuronach.
Astrocyty mogą przyczyniać się do rozwoju chorób prionowych przez
wytwarzanie i rozprzestrzenianie prionów zakażających neurony, ale czy
same zakażone astrocyty mogą zabijać neurony? Lisa Kercher i jej
współpracownicy z laboratorium przetrwałych chorób wirusowych NIH w
Montanie opublikowali w roku 2004 wyniki badań, w których selektywnie
zmieniali gen PrP w astrocytach lub neuronach myszy laboratoryjnych, a
następnie zakażali zwierzęta kołowacizną. Zarówno u zwierząt ze
zmienionym genem PrP w neuronach, jak i w astrocytach dochodziło do
degeneracji mózgu. Astrocyty zakażone PrP kołowacizny mogą zabijać
neurony, nawet jeśli neurony nie mają białek prionów.
Obecnie wiadomo, że choroby prionowe są w równym stopniu chorobami
komórek glejowych, jak i neuronów. Jak wiele bliżej bylibyśmy obecnie
znalezienia przyczyny i metod leczenia chorób prionowych, gdyby naukowcy
nie lekceważyli tak dalece drugiego mózgu? Obecnie, po upływie
dziesiątków lat, nadrabiamy stracony czas.
Astrocyty reagują na uszkodzenie mózgu w chorobach prionowych i
przyczyniają się do śmierci neuronów. Astrocyty replikują białka prionu i
biorą udział w tworzeniu blaszek amyloidu (podobnie, jak dowiemy się w
dalszej części rozdziału, uczestniczą w tworzeniu blaszek amyloidu w
chorobie Alzheimera). Astrocyty zakażone zmienionymi chorobowo
prionami uwalniają cytokiny i czynniki neurotoksyczne, tracą też
zdolność utrzymywania prawidłowego poziomu kwasu glutaminowego w
otoczeniu neuronów. W rezultacie neurony umierają. W końcowym etapie
astrocyty wchodzą też w interakcje z oligodendrocytami. Gdy chorują
oligodendrocyty, cierpią otoczki mielinowe aksonów. Co jeszcze
pomocnego w rozwiązaniu zagadki prionów moglibyśmy znaleźć, zwiększając
zakres naszych poszukiwań?
Grażyna Szpak i jej współpracownicy opublikowali w roku 2006 wyniki
przeprowadzonych w Instytucie Neurologii i Psychiatrii w Warszawie
badań sekcyjnych mózgów 40 chorych zmarłych z powodu CJD. Stwierdzili
oni, że cechą charakterystyczną CJD jest aktywacja mikrogleju i zapalna
reakcja immunologiczna tych komórek. Wiele komórek mikrogleju
wypełnionych było poza tym pęcherzykami (wakuolami), podobnie do
neuronów w chorobach prionowych.
Wyniki innych badań sekcyjnych osób zmarłych na CJD wskazują również, że
komórki mikrogleju przyjmują do swego wnętrza uszkadzające formy PrP. W
badaniach przeprowadzonych na hodowlach komórkowych stwierdzono, że
komórki mikrogleju mogą gromadzić i replikować wywołujące chorobę formy
białek prionów. Autorzy badania sugerują we wnioskach, że komórki
mikrogleju mogą przyczyniać się do szerzenia infekcji, gdyż w
przeciwieństwie do neuronów szybko i na duże odległości poruszają się
w mózgu, pozostawiając na swojej drodze zakaźne PrP.
W odpowiedzi na zakażenie prionami komórki mikrogleju produkują
toksyczne cząsteczki (cytokiny, tlen reaktywny, protazy i białka
dopełniacza), które zabijają neurony. Komórki mikrogleju aktywowane
przez nieprawidłową formę białka prionu uwalniają też substancje
stymulujące reakcję astrocytów na uszkodzenie i pobudzają podziały
komórkowe astrocytów. W ten sposób komórki mikrogleju odgrywają być
może zasadniczą rolę w inicjacji zmian patologicznych w chorobach
prionowych.
Komórki mikrogleju odszukują i wybiórczo zabijają neurony zakażone
prionem kołowacizny, i w związku z tym są bezpośrednimi sprawcami
śmierci neuronów w chorobach glejowych. Wynika stąd, że leki hamujące
aktywację komórek mikrogleju mogą działać korzystnie w chorobach
prionowych przez ograniczenie uszkodzenia neuronów wywołanego przez
neurotoksyczne cząsteczki uwalniane przez komórki mikrogleju w celu
zwalczania infekcji.
Pogląd ten jednak ma wielu przeciwników. Twierdzą oni, że komórki
mikrogleju, tak pomocne w zwalczaniu innych uszkodzeń mózgu oraz ze
względu na pełnione w nim niezwykle istotne funkcje immunologiczne,
odgrywają w chorobach prionowych pozytywną rolę. Walka komórek
mikrogleju z chorobą i usuwanie przez nie zakaźnych PrP z mózgu może być
jedną z przyczyn bardzo długiego okresu uśpienia choroby przed
wystąpieniem objawów. Z chwilą gdy komórki mikrogleju przegrywają
bitwę, a proces uszkodzenia mózgu przyspiesza, stan chorego bardzo
szybko się pogarsza, co prowadzi do nieuniknionej śmierci, gdyż
zniszczone zostały fragmenty drugiego mózgu, a choroba atakuje kolejno
najważniejsze ośrodki czynnościowe mózgu. Niektórzy badacze sugerują, że
najlepszym sposobem leczenia byłoby wspomaganie korzystnych działań
komórek mikrogleju. Komórki mikrogleju odnajdują wprawdzie i zabijają
zakażone wywołującymi chorobę prionami neurony, uszkadzając w ten sposób
obwody czynnościowe mózgu, ale w ten sposób chronią być może mózg,
ograniczając ogniska choroby i nie dopuszczając do rozsiewu prionów
chorobowych. Komórki mikrogleju zatrzymują też złogi PrP na zewnątrz
neuronów, nie dopuszczając tym samym do tworzenia blaszek PrP lub
zwalniając proces ich powstawania. Z chwilą jednak gdy dojdzie do
zakażenia komórek mikrogleju przez priony, ich zdolność pochłaniania PrP
ulega zaburzeniu. Dysfunkcyjne komórki mikrogleju mogą nawet
przyczyniać się do postępu choroby, czyniąc pewne osoby bardziej
podatnymi na choroby prionowe od innych.
W chorobach prionowych komórki mikrogleju przejmują w dodatku pewne
niezwykle istotne funkcje uszkodzonych w przebiegu choroby astrocytów. W
warunkach prawidłowych astrocyty wychwytują neuroprzekaźnik (kwas
glutaminowy) z synaps. Ma to zasadnicze znaczenie dla transmisji
synaptycznej i zapobiega wzrostowi stężenia kwasu glutaminowego do
poziomu toksycznego. W chorobie Creutzfelda-Jakoba komórki mikrogleju
ulegają transformacji i przejmują najistotniejsze funkcje astrocytów z
chwilą ich zakażenia i śmierci. W chorobach prionowych komórki
mikrogleju zaczynają syntetyzować cząsteczki transportowe błony
komórkowej, które pompują neuroprzekaźnik do wnętrza astrocytów.
Wyposażone w układ transportowy neuroprzekaźnika komórki mikrogleju
zasilają szeregi, by zastąpić poległych glejowych towarzyszy w ich
funkcji obniżania poziomu toksycznego neuroprzekaźnika w uszkodzonej
tkance mózgowej. Chroni to neurony od śmierci w wyniku nadmiernej
stymulacji przez nadmiar kwasu glutaminowego.
Komórki mikrogleju mogą też
okazać się przydatne w diagnostyce chorób prionowych. W odpowiedzi na
zakażenie prionami w komórkach mikrogleju dochodzi do specyficznych
zmian, które można wykryć za pomocą odpowiednich technik
diagnostycznych. Można sobie wyobrazić, że staranne monitorowanie zmian w
komórkach mikrogleju będzie pełnić w infekcjach mózgu funkcję podobną
do monitorowania poziomu leukocytozy przy ocenie rodzaju i nasilenia
infekcji ogólnoustrojowych.
Co ciekawe, wyniki najnowszych badań sugerują, że oligodendrocyty nie
mają zdolności podtrzymywania replikacji zakaźnych białek prionów. Ta
odporność odróżnia je zarówno od neuronów, jak i od astrocytów. W
chorobach prionowych dochodzi jednak do uszkodzenia oligodendrocytów i
mieliny. Inne badania wskazują, że oligodendrocyty obumierają w wyniku
stresu oksydacyjnego towarzyszącego infekcjom prionowym.
Przypomnij sobie, że PrP jest prawidłowym białkiem neuronów, które ulega
mutacji i staje się zakaźne w chorobach prionowych. Rola biologiczna
prawidłowego PrP w komórkach pozostaje tajemnicą. W roku 2005
stwierdzono obecność PrP w oligodendrocytach i oczyszczonej mielinie.
Frank Baumann opublikował wraz ze swymi współpracownikami ze Szpitala
Uniwersyteckiego w Zurychu wyniki badań dowodzące, że mutacja pewnego
szczególnego fragmentu PrP prowadzi do rozpadu mieliny zarówno w
ośrodkowym, jak i obwodowym układzie nerwowym myszy. Obserwacje te
sugerują, że jakieś nieznane działanie prawidłowego PrP mieliny
podtrzymuje jej integralność. Badając rolę PrP w obrębie mieliny,
dowiemy się być może czegoś więcej o funkcji tego białka w komórkach.
Na zakończenie jedno z najbardziej zaskakujących odkryć w badaniach
poświęconych chorobom ośrodkowego układu nerwowego: w przeprowadzonym
niedawno eksperymencie udowodniono, że komórki Schwanna (komórki
obwodowego układu nerwowego) mogą w hodowli replikować priony
kołowacizny owiec, co sugeruje, że infekcje prionowe mogą się szerzyć
przez obwodową tkankę nerwową. Gdyby to było prawdą, od ryzyka
zachorowania na kuru nie byliby wolni nawet najbardziej wybredni
smakosze na Nowej Gwinei. A co to może oznaczać dla zjadaczy wołowiny?
Epilog
Wcześniej tego samego roku uczestniczyłem w zjeździe naukowym, na którym
cieszący się autorytetem w dziedzinie chorób prionowych naukowiec
przedstawiał wyniki swych najnowszych badań poświęconych roli komórek
glejowych w ich patogenezie. Podczas rozmowy podzielił się ze mną pewną
swoją osobistą opinią. Otóż on i kilka innych osób nie byli przekonani,
że wyniki badań wykluczają wolno rosnące wirusy jako czynniki
etiologiczne chorób prionowych. „A co z eksperymentami z
promieniowaniem?”, spytałem.
„Niektóre wirusy są bardzo odporne na promieniowanie,” powiedział.
„Rzekłbym, że około dziesięciu procent ludzi zajmujących się tym
zagadnieniem uważa, że w chorobach prionowych mogą odgrywać pewną rolę
wolno rosnące wirusy, ale trudno opublikować taki artykuł”. Przytoczył
inne argumenty przemawiające za etiologią wirusową, a przeciw ogólnie
przyjętej teorii prionowej, ale w momencie gdy zaczął zdradzać
frustrację z powodu trudności z publikacją kontrowersyjnych wyników,
przerwał. Dokończyłem zdanie za niego: „No bo przecież jest ta Nagroda
Nobla...”.
Osobom myślącym inaczej niż większość jest zawsze trudno, ale o
prawdzie naukowej nie decyduje głos większości. Poza ekscytującymi
odkryciami i świeżym spojrzeniem jest to najlepsza lekcja, jaką oferuje
nam historia drugiego mózgu.
Nasza dżuma - HIV i komórki glejowe
Piąty listopada 1991, Los Angeles - gwiazda koszykarskiego klubu Los
Angeles Lakers Ervin Johnson, od piętnastego roku życia znany ze względu
na cuda, jakich dokonywał w grze, jako „Magie”, ogłosił światu, że jest
zakażony wirusem HIV.
„Będę musiał odejść z drużyny Lakers”.
W przepełnionej sali, w której odbywa się konferencja prasowa, zapadła
cisza. Zahartowani w bojach reporterzy sportowi oniemieli ze zdumienia.
„Czasami nam się wydaje, że choroba dotyka tylko gejów, a mnie się to
nie może zdarzyć”, mówi Johnson. „I oto stoi przed wami żywy przykład,
że może to spotkać każdego, nawet mnie, Magica Johnsona”.
Nie litując się nad sobą, Magie odważnie i spokojnie opowiada
zgromadzonym dziennikarzom o wszystkim; wielu z nich bezskutecznie
próbuje powstrzymać łzy.
Tego dnia wiele osób pozbyło się złudzeń, że AIDS jest tylko
niedotyczącą ich ciekawostką medyczną. Choroba nabrała wymiaru
osobistego. Dokonano gwałtu na pewnego rodzaju poczuciu bezpieczeństwa.
Obraz wychudzonego, zakażonego HIV homoseksualisty lub narkomana o
oczach zapadłych w pozbawionych ciała oczodołach został zastąpiony przez
znany wszystkim wizerunek gwiazdy sportu, bohatera o uśmiechniętych
oczach, którego ciało było symbolem siły i żywotności, koszykarza u
szczytu sławy, którego kariera legła w gruzach.
Przeżywamy teraz epidemię nowej dżumy. Zwana w średniowieczu czarną
zarazą dżuma pochłonęła wtedy w Europie, według obecnych szacunków,
życie 25 milionów ludzi. Jednakże, według opublikowanego przez władze
Stanów Zjednoczonych w roku 2006 globalnego raportu AIDS w samej Afryce
zmarło już na AIDS 22 miliony osób. W Afryce zakażeniu wirusem HIV
uległo 50 milionów ludzi, a każdy z nich umiera powoli na nieuleczalną
chorobę. W Stanach Zjednoczonych według danych Centrum Zwalczania i
Profilaktyki Chorób Zakaźnych z kwietnia 2005 roku odsetek zakażenia HIV
wśród aktywnych seksualnie mężczyzn sięga od 18 procent w Miami do 40
procent w Baltimore. Czterdzieści osiem procent zakażonych mężczyzn nie
wiedziało o zakażeniu przed wykonaniem badań zleconych przez centrum.
Mimo naszej olbrzymiej naukowej wiedzy na temat chorób zakaźnych i
pokaźnego arsenału leków świat eksploduje epidemią śmiertelnej choroby
wirusowej. Choroba ta szerzy się na całej kuli ziemskiej, a największy
przyrost liczby zakażonych odnotowuje się obecnie wśród kilkumiliardowej
ludności Chin.
AIDS atakuje mózg. Mózg jest w rzeczywistości
jednym z pierwszych celów ataku śmiercionośnego wirusa HIV. Zakażenie
prowadzi do otępienia, które charakteryzuje się zaburzeniami funkcji
ruchowych i poznawczych. Chorzy łatwo zapominają, mają problemy z
koncentracją, a ich myślenie ulega znacznemu spowolnieniu. Zakażenie
mózgu wirusem HIV prowadzi też do zaburzeń psychicznych, takich jak
mania, apatia i niestabilność emocjonalna. W badaniach sekcyjnych mózgów
osób zakażonych HIV cierpiących na otępienie stwierdza się zmniejszenie
masy, zanik dendrytów, martwe neurony, dziury (wakuole) w tkance
mózgowej oraz ubytki istoty białej. Przed wprowadzeniem stosowanego
dzisiaj skutecznego leczenia antyretrowirusowego u jednej czwartej
chorych z HIV dochodziło do uszkodzenia układu nerwowego. Obecnie
choroba ta ogranicza się zwykle do wczesnego stadium, dzięki lekom
przeciwwirusowym chorzy żyją znacznie dłużej, u większości następuje
jednak w końcu związane z AIDS uszkodzenie mózgu.
Układ nerwowy atakują różne rodzaje wirusów. Dwa najbardziej znane
przykłady to wirus polio, wywołujący porażenie i wirus herpes powodujący
opryszczkę warg i narządów płciowych. Te dwa przykłady ukazują bardzo
ważną cechę wirusów: charakterystyczny dla danego wirusa sposób wejścia
do komórki decyduje o jego wybiórczości. Tłumaczy to, dlaczego
większość wirusów nie przechodzi łatwo z jednego gatunku zwierzęcia na
inny. Nie zarażamy się od naszych zwierząt domowych wirusem kociej
żółtaczki, one też na ogół nie zarażają się od nas katarem. Do tej pory
wirusy ptasiej grypy nie zakażały łatwo komórek ludzkich, naukowców
martwi jednak to, że jedna prosta mutacja umożliwia im rozpoznawanie
komórek ludzkich i może doprowadzić do wybuchu epidemii u ludzi.
Wirus polio atakuje wybiórczo neurony ruchowe rdzenia, zabija je i
paraliżuje swoje ofiary. Funkcje intelektualne pozostają prawidłowe, ale
polecenia nerwowe z mózgu nie dochodzą do mięśni, a mięśnie pozbawione
łączności z centralą zanikają. Jeżeli wirus atakuje neurony ruchowe
wysyłające polecenia do nóg, chory zostaje przykuty do wózka
inwalidzkiego, gdy jednak zaatakowane zostaną neurony zawiadujące
mięśniami klatki piersiowej, ofierze pozostaje jedynie respirator lub
inna metoda sztucznej wentylacji do końca życia.
Wirus herpes natomiast atakuje neurony czuciowe. Podobnie jak polto,
zakażenia herpes nie da się wyleczyć, a wirus stale przebywa w
neuronach czuciowych, stanowiąc niewyczerpalny rezerwuar dla okresowych
nawrotów infekcji mających miejsce przez całe życie chorego. Wirus
Herpes simplex typu l działa poniżej pasa, a wirus Herpes simplex typu 2
wywołuje opryszczkę pospolitą warg.
Jaki typ neuronów ulega zakażeniu wirusem HIV? W jaki sposób wirus HIV
wnika do neuronów? Czy przemyka się w górę aksonu z zakończeń nerwowych
do ciała komórki, jak to czyni wirus herpes, czy też atakuje wyłącznie
białka na powierzchni dendrytów lub ciała komórki?
Z badań sekcyjnych wynika, że wirus HIV sieje w mózgu spustoszenie,
znacząc go krostami i zostawiając ugór bez neuronów. Naukowcy jednak
szybko odkryli, że wirus HIV w ogóle nie atakuje neuronów. HIV atakuje
komórki glejowe.
Trudno o bardziej dramatyczny dowód na znaczenie komórek glejowych dla
czynności mózgu niż zniszczenie mózgu w przebiegu AIDS. HIV, jak
wszystkie wirusy, może wnikać tylko do komórek mających w błonie
komórkowej odpowiedni typ białka. Wirus HIV przyczepia się do tego
specyficznego białka i przewierca przez błonę komórkową. Gdy znajdzie
się w komórce, przejmuje kontrolę nad maszynerią syntezy DNA w jądrze
komórkowym i zmienia komórkę gospodarza w fabrykę produkującą roje
nowych wirusów HIV. Te nowe wirusy wyrzucane są z komórek i infekują
kolejne, a eksplozja obejmuje cały organizm na zasadzie reakcji
łańcuchowej. Neurony jednak nie mają w swej błonie komórkowej receptora
białkowego, do którego mógłby przyczepić się wirus HIV, i dlatego nie
mogą zostać zakażone wirusem. Magnes białkowy, za pomocą którego wirusy
HIV łączą się z błoną komórkową, nazywany jest CD4.
Wirus HIV przyczepia się do białka błonowego CD4 obecnego w specyficznym
typie krwinek białych zwalczających zakażenie - limfocytach T-helpers
zwanych limfocytami T. Osoby zakażone HIV obserwują w przebiegu swej
choroby stały spadek liczby limfocytów CD4 dodatnich we krwi, gdyż wirus
wyszukuje swoiście te komórki, zakaża je i zabija. Wraz z ich ubytkiem z
krwi chory traci zdolność do walki z zakażeniem i staje się podatny na
atak wszelkiego rodzaju drobnoustrojów.
Wirus HIV wnika do mózgu z limfocytów krwi, które po zakażeniu
przechodzą przez barierę krew-mózg osłabioną przez chorobę. W mózgu
znajdują się komórki mikroleju, dalecy kuzyni limfocytów mający ten sam
receptor błonowy CD4, dzięki któremu wirus HIV może zakażać limfocyty.
Komórki mikrogleju zostają zaatakowane przez HIV, a następnie migrują w
mózgu i rozprzestrzeniają wirusy na całym jego obszarze poprzez komory,
rozrzucając za sobą cząstki wirusa na całym przebiegu dróg istoty
białej zbudowanych z otoczonych mieliną aksonów łączących odległe
okolice mózgu. Oligodendrocyty nie ulegają zakażeniu, ale, jak to
zostanie omówione później, atakują i niszczą komórki mikrogleju zepsute w
wyniku infekcji HIV. Komórki mikrogleju nie tylko szerzą infekcję HIV w
mózgu, stają się też permanentnym rezerwuarem wirusa. W ten sposób
komórki mikrogleju podtrzymują zakażenie HIV wbrew wysiłkom układu
odpornościowego i lekarzy próbujących usunąć wirusy z mózgu i całego
organizmu.
Astrocyty również mogą ulegać zakażeniu wirusem HIV. W porównaniu z
komórkami mikrogleju są one gorzej wyposażone w sprzęt do replikacji
wirusów w momencie zakażenia, ale zakażenie powoduje w astrocytach
zmiany komórkowe, zmieniając je w zabójców. Astrocyty i komórki
mikrogleju łączą swe siły w dziele niszczenia mózgu w przebiegu
zakażenia HIV, przerywając obwody nerwowe, zabijając neurony i powodując
otępienie.
Wczesnym objawem zakażenia HIV jest też uszkodzenie nerwów obwodowych,
wirus jednak nie rusza aksonów. Sześćdziesięciopięcioletnia mieszkanka
Bangaluru w Indiach poczuła nagłe osłabienie kończyn górnych i dolnych.
Niedowłady, podobnie jak w polio, szybko postępowały i chora zwróciła
się o poradę do neurologa. Po dwóch miesiącach rozwinęła się u niej
anemia oraz objawy niedożywienia i otępienie. Jej lekarz wykonał biopsję
nerwu kończyny dolnej, która wykazała dużą utratę osłonki mielinowej,
zmiany zapalne i zniszczenie aksonu. Włókna mięśniowe wyglądały
prawidłowo. Przyglądając się bardziej szczegółowo wycinkowi w
mikroskopie elektronowym, dr Mahadevan i jego współpracownicy dokonali
zaskakującego odkrycia - komórki Schwanna pacjentki wypełnione były
wirusami HIV.
Lekarze stwierdzili, że chora miała kilkakrotnie przetaczaną krew, w
wyniku czego mogła ulec zakażeniu wirusem HIV. Badania trojga innych
chorych z uszkodzeniami nerwów obwodowych również wykazały obecność
wirusów HIV w komórkach Schwanna. We wszystkich przypadkach uszkodzenie
nerwu przez zakażone komórki Schwanna było pierwszym objawem infekcji
HIV. Dramatyczne zniszczenie aksonów po zakażeniu komórek Schwanna HIV
dowodzi krytycznej zależności komórek nerwowych od tych komórek
glejowych.
Dżuma naszych czasów jest w znacznym stopniu chorobą komórek glejowych.
Wirus zabójca zostaje przemycony do mózgu w komórkach glejowych, które
dają najeźdźcy schronienie i umożliwiają jego reprodukcję. Mózg
pozbawiony w wyniku zakażenia HIV zasadniczego wsparcia ze strony swego
cienia - drugiego mózgu - poddaje się.
W każdej chorobie infekcyjnej układu nerwowego komórki glejowe
odgrywają główną rolę zarówno w samym procesie chorobowym, jak i w
zdrowieniu. Jest to zgodne z naszą wiedzą na temat ochronnej i służebnej
roli komórek glejowych względem neuronów. Aby jednak wykonywać to
zadanie prawidłowo, komórki glejowe muszą mieć zdolność wykrywania zmian
aktywności czynnościowej wynikających z choroby. Ta zdolność percepcji
aktywności neuronów i jej zaburzeń oraz zdolność wywoływania w neuronach
głębokich korzystnych lub niekorzystnych zmian sugeruje, że komórki
glejowe być może nieustannie modyfikują czynność mózgu, nie tylko w
chorobie. Gdyby tak było, to czy przypadkiem przyczyną niektórych chorób
psychicznych nie może być defekt komórek glejowych? Czy drugi mózg może
doprowadzić mózg do szaleństwa? Czy ta wiedza mogłaby nam pomóc w
leczeniu chorób psychicznych?