William Bramley - Bogowie Edenu



Nr 38


NOWY EDEN



W obecnych czasach budowany jest nowy Eden, a właściwie nadawane jest nowe oblicze staremu Edenowi. Współczesny Eden charakteryzuje się sterylną architekturą i jednolitością stylu. Jego mieszkańcom oferuje się wiele sposobów na dawanie sobie rady ze stresami związanymi z życiem w nim. Należą do nich między innymi leki i narkotyki, które umożliwiają zmianę bądź kontrolę prawie wszystkich negatywnych aspektów ludzkiej natury (pozytywnych także). Nowych Edeńczyków naucza się filozofii, które obiecują materialną utopię w ramach duchowego ugoru. Mimo tych wszystkich „osiągnięć” ilość Edeńczyków popełniających samobójstwa rośnie w zastraszającym tempie. Najtragiczniejsze w tym fakcie jest to, że bardzo duży procent owych samobójców stanowią ludzie młodzi. Co powiedzieliby nam niektórzy z nich? Zapewne to, że dzisiejszy Eden jest nadal Edenem - złotą klatką, łagodnym więzieniem. Wielu młodych ludzi czuje to i buntuje się przeciw temu, dając temu wyraz w zmianie sposobu ubierania się lub czesania. Mimo to jednak nadal czują, że tkwią w pułapce, nie mogąc zrozumieć, w jaki sposób się w niej znaleźli i dlaczego. Podobnie jak Adam i Ewa wielu ludzi wciąż próbuje uciec, nawet jeżeli życie ich pieściło i odnosili w nim sukcesy.

Dzisiejszy Eden w dalszym ciągu pozostaje pod silnym wpływem sieci Bractwa. Wszelkie dyskusje na temat Bractwa w obecnych czasach są bardzo delikatną sprawą. Mówiąc o nim, nie mamy na myśli dawnych ludzi i grup, które przeszły już do historii, ale ludzi i organizacje, które w znacznym stopniu stanowią o obrazie współczesnego świata. Pozwolę sobie przypomnieć w tym miejscu dwa istotne punkty:

1. Znaczna większość ludzi, którzy przyłączają się do jakichkolwiek ruchów bądź organizacji, czyni to zwykle z prawych powodów, nawet jeśli są to frakcje Bractwa bądź religie pochodzenia nadzorczego. Skłaniającym ich do tego impulsem może być cząstka prawdy, którą usłyszeli, bądź możliwość rozwiązania jakiegoś problemu. Angażują się w działalność tych organizacji, aby głosić prawdę lub rozwiązywać ów problem. Jak pokazuje historia, prawie nikt z nich, włącznie z większością ich zwierzchników, nie jest świadomy uczestniczenia w działalności o charakterze makiawelicznym. Wiedzą tylko to, że dano im słuszny powód do występowania przeciwko grupom innych ludzi, nie zdając sobie sprawy, że gdzieś indziej, w podobnej organizacji, innym ludziom dostarczono równie słusznego powodu do występowania przeciwko nim. Korupcja występująca w sieci Bractwa oraz wynikające z niej gwałty, są równie niepokojące dla nich, jak i innych ludzi.

2. Moim celem jest korekta, a nie potępianie, jako że nie ma świętych na tej planecie, jak i zapewne gdzie indziej. Owszem, istnieje wielu przyzwoitych ludzi, którzy zasługują na pomoc, lecz prawdopodobnie nie ma na Ziemi ani jednego człowieka, który w jakimś momencie swojego życia nie przyczyniłby się w jakiś sposób do tego, o czym jest mowa w tej książce. Zawstydzanie, oskarżanie lub karanie na obecnym etapie tej gry, mogłoby tylko wszystkiemu zaszkodzić. Moją intencją jest promowanie idei, że bez względu na to, co zrobiliśmy w przeszłości, naprawdę liczy się wyłącznie teraźniejszość i przyszłość. Intencją napisania tej książki była myśl, abyśmy przystanęli na chwilę, spojrzeli wstecz i starali się dostrzec, w co jesteśmy uwikłani. Przypuszczam, że każdy z nas będzie w stanie określić, co należy zrobić (bądź czego nie powinniśmy robić), aby pomóc w wyprostowaniu spraw, bez niszczenia naszej egzystencji bądź instytucji, do których jesteśmy przywiązani. To, czego najbardziej nam obecnie potrzeba, to współpraca, a nie wzajemne oskarżanie się.

Gdy przyjrzymy się współczesnym organizacjom i religiom wyrosłym z sieci Bractwa, odkryjemy pewną ironię. Otóż, kiedy świat skłania się intelektualnie w kierunku materializmu, organizacje Bractwa i religie nadzorcze jako nieliczne źródła głoszą pogląd, że człowiek jest istotą duchową. Z tego właśnie względu organizacje Bractwa i religie nadzorcze przyciągają wielu porządnych ludzi, w których wciąż tli się duchowa iskra. Dziś trudno znaleźć jezuitę, amerykańskiego masona, księdza prezbiteriańskiego lub żydowskiego rabina, którzy nie byliby bardzo porządnymi ludźmi. Większość z nich podkreśla prawdziwie dobroczynne i podnoszące na duchu aspekty swoich teologii. Równie trudno jest nie czuć się dobrze na pasterce w wigilię Bożego Narodzenia bądź nie czuć satysfakcji z rozmowy z różokrzyżowcem na temat sensu życia. Nie sposób nie docenić uśmiechu dziecka wychowywanego w cieple udanej rodziny utrzymywanej w jedności przez zasady religii hebrajskiej bądź nie czuć wartości estetycznych wyjątkowych dzieł sztuki hinduistycznej. Dzieci i starzy ludzie codziennie otrzymują pomoc za sprawą dobroczynnej działalności masonów bądź innych społeczników. Można prowadzić fascynujące dyskusje polityczne z marksistą, a także dowiedzieć się bardzo interesujących rzeczy od typowego prawicowca. Mimo to większość instytucji wyrosłych z sieci Bractwa nadal jest przyczyną poważnych problemów.

W książce tej przyjrzeliśmy się dokładnie systemowi inflacyjnego papierowego pieniądza. W Stanach Zjednoczonych ponad 75 procent wszystkich wypuszczanych na rynek pieniędzy pochodzi z banków prywatnych. Kiedy składasz dolara do depozytu w banku komercyjnym, staje się on dolarem służącym do pożyczania, w którego miejsce bank tworzy dodatkowego dolara, który figuruje na twoim koncie. Znajdujący się na twoim koncie dolar nie jest dolarem gwarantowanym. Jest to po prostu zaciągnięty u ciebie dług. Ten dług bardzo szybko zamienia się jednak w pieniądz, ponieważ możesz go w każdej chwili wyjąć i wydać, zaś bank w dalszym ciągu będzie posiadał twojego oryginalnego dolara. W ten oto sposób bank tworzy pieniądz „z niczego”. Większość zysku banków pochodzi z możliwości takiego tworzenia pieniędzy. Odsetki, które bank pobiera od pożyczek, starczają zazwyczaj zaledwie na opłacenie kosztów administracji i na częściowe kompensowanie inflacji, którą bank sam tworzy produkując „puste” pieniądze. Istnieją oczywiście określone limity ilości produkowanych przez banki pieniędzy. Bank komercyjny musi posiadać minimalną ilość gotówki (w banknotach banku centralnego) stanowiącej odpowiedni procent wszystkich pieniędzy depozytowanych w banku - z reguły niewielki. Tak długo jak ludzie posługują się kontami czekowymi i nie żądają zbyt dużo gotówki, bankowi nie grozi niebezpieczeństwo. Bank może zbankrutować, jeśli zbyt duża ilość pożyczonych przez niego pieniędzy nie zostanie spłacona bądź jeśli zbyt duża ilość depozytariuszy zażąda w krótkim czasie gotówki ogołacając w ten sposób niewielką rezerwę bankową.

Wynikiem tego systemu jest ogólne zadłużenie na wszystkich szczeblach współczesnego społeczeństwa. Banki są zadłużone u depozytariuszy, których pieniądze są pożyczane i wywołują zadłużenie w stosunku do banków. Tym, co upodabnia ten system do delirycznej wizji, jest to, że banki, tak jak i inni pożyczkodawcy, mają prawo do sięgania po dobra fizyczne pożyczkobiorców w przypadku niespłacenia przez nich długów zaciągniętych w papierowych pieniądzach.

W serwisach wiadomości lokalnych i międzynarodowych często słyszymy o państwach Trzeciego Świata uginających się pod ciężarem olbrzymich długów. Większość tych długów jest „iluzoryczna” w tym sensie, że gros tych pożyczek pochodzi z banków, które tworzyły bądź były kanałem przepływu pieniędzy „stworzonych z niczego”. Niektóre z nich, na przykład banki zrzeszone w Międzynarodowym Funduszu Walutowym (IMF) mają prawo do dyktowania polityki ekonomicznej i żądania wdrażania programów oszczędnościowych przez państwa zadłużone, tak by mogły zwrócić zaciągnięte pożyczki. Na przykład na początku lat osiemdziesiątych IMF wymusił na Brazylii program oszczędnościowy obejmujący duże cięcia płac, wzrost cen wszystkich dóbr, dewaluację pieniądza i wzrost eksportu - wszystko to w celu spłacenia długu, którego fundamentem jest iluzja. Wynikiem wdrożenia tego programu było znaczne obniżenie stopy życiowej Brazylijczyków i liczne protesty. Niszczenie brazylijskiej puszczy, którego jesteśmy świadkiem, jest w dużej mierze wywołane koniecznością spłacenia długów wynikających z iluzorycznych pieniędzy. Badania przeprowadzone przez Bank Światowy winą za niszczenie lasów deszczowych obarczają wzrost przyrostu naturalnego, ani słowem nie wspominając roli, jaką on sam odegrał w spowodowaniu niewypłacalności Brazylii.

Kolejnym przykładem może być Republika Dominikany, która w połowie lat osiemdziesiątych miała 3 miliardy dolarów długu. Kraj ten chciał przeznaczyć swój skromny dochód narodowy na poprawę warunków mieszkaniowych swoich obywateli, jednak w roku 1985 okazało się, że na spłatę zaciągniętych długów musi przeznaczyć więcej, niż wynosi jego dochód w walucie wymienialnej. Nie bacząc na nic IMF zażądał wprowadzenia ostrego programu oszczędnościowego, włącznie z dużą podwyżką cen na podstawowe artykuły, co doprowadziło do masowych protestów. IMF spowodował ponadto dewaluację waluty dominikańskiej, co przyniosło wzrost eksportu i znacznie podrożyło import. Kto na tym stracił? Oczywiście ludność Dominikany.

W Stanach Zjednoczonych w czasie prezydentury Ronalda Reagana dług narodowy podwoił się. Większość pożyczonych pieniędzy to pieniądze „stworzone z niczego” przez wielkie banki. Mimo to odsetki od nich muszą być spłacone. By je zapłacić, obcięto wydatki na cele socjalne, przez co obniżył się standard życia wielu Amerykanów. Na co zużyto większość pożyczonych i zaoszczędzonych pieniędzy? Na cele wojskowe.

W mniejszej skali system inflacyjnego papierowego pieniądza jest przyczyną tracenia przez rolników farm. Większość z nich traci źródło swojego utrzymania nie dlatego, że pracuje źle lub że nie produkuje nic wartościowego. Tracą je dlatego, że nie są w stanie stawić czoła systemowi inflacyjnego papierowego pieniądza, który umożliwia przejmowanie ich ziemi przez wielkie agroprzedsiębiorstwa, co prowadzi do skupienia produkcji żywności w rękach stale malejącej liczby producentów.

Jak więc widzimy, współczesny system monetarny niszczy wiele korzyści, jakie daje nam masowa produkcja, postęp nauki i rozwój technologii. Pochłaniający całe nasze siły trud związany z koniecznością zapewnienia sobie fizycznego przetrwania powinien w obecnym czasie być już w znacznej mierze ograniczony, lecz system inflacyjnego papierowego pieniądza podtrzymuje go na tym samym poziomie poprzez wytworzenie ogólnego zadłużenia, chronicznej inflacji i braku ekonomicznej stabilizacji. Olbrzymia większość ludzi we wszystkich krajach musi dziś w dalszym ciągu poświęcać większą część swojego czasu na pracę, której celem jest zaspokojenie potrzeb finansowych. Cel Nadzorców wyrażony w biblijnej historii Adama i Ewy polegający na zmuszeniu ludzi do znoju od chwili urodzin aż do śmierci jest nadal realizowany.

Kolejnym produktem ubocznym nowoczesnego systemu pieniężnego są podatki. Większość Amerykanów uważa, że rząd USA sam tworzy potrzebne sobie pieniądze. Jeśli to prawda, po co miałby kogokolwiek opodatkowywać? Dlaczego po prostu nie wydrukuje sobie pieniędzy, których potrzebuje? Przecież byłoby to znacznie rozsądniejsze niż budowa olbrzymiego biurokratycznego systemu poboru podatków, który doprowadza ludzi do rozpaczy i bardzo zmniejsza ich wydajność.

Rząd USA nie drukuje sobie pieniędzy. Robi to Bank Rezerw Federalnych razem z bankami komercyjnymi, które nie są instytucjami publicznymi. By otrzymać część produkowanych przez nie pieniędzy, rząd musi ściągać podatki albo pożyczać. W rzeczywistości robi jedno i drugie kosztem obywateli. Podatki, zwłaszcza w krajach o systemie stopniowanego podatku dochodowego, utrudniają ludziom gromadzenie oszczędności i w ten sposób zmuszają ich do poświęcania całego życia na pracę w celu zapewnienia sobie fizycznej egzystencji.

Mimo politycznych reform zmieniających oblicze Rosji i Bloku Wschodniego, komunizm wciąż stanowi potęgę w krajach, w których był w ostatnich dziesięcioleciach źródłem straszliwego ucisku, o czym szczególnie boleśnie przekonali się obywatele Etiopii i Kampuczy.

12 grudnia 1974 roku w Etiopii obalono w wyniku wojskowego zamachu stanu monarchię, która sześć miesięcy później została całkowicie odrzucona przez rząd rewolucyjny. Etiopię proklamowano jako kraj marksistowski ze skolektywizowanym rolnictwem i przemysłem w rękach państwowych. W prowincjach Erytrea i Tigre utworzyła się wkrótce przeciwko nowym, marksistowskim władcom, opozycja. Ten ruch niepodległościowy był i jest w dalszym ciągu utrzymywany przy życiu w głównej mierze przez inną grupę marksistowską: Ludowy Front Wyzwolenia. Toczone między marksistowskim reżimem i marksistowskimi wyzwolicielami walki doprowadziły do olbrzymiej ilości śmiertelnych ofiar. Etiopskie klęski głodu, o których tak wiele ostatnio słyszymy, zostały spowodowanie głównie działaniami etiopskiego rządu, który pragnie stłumić ruch wyzwoleńczy poprzez wstrzymywanie transportów z pomocą dla regionów objętych walkami. Prowadzi to do ludobójstwa. Ludzie, którzy znaleźli się między dwiema równie brutalnymi frakcjami, umierają straszną śmiercią. Za tym wszystkim kryje się jak zwykle sieć Bractwa, co widać między innymi po jego symbolu widniejącym na emblemacie rządu marksistowskiego - „Oku Opatrzności”.

17 kwietnia 1975 roku stolica Kampuczy (poprzednio Kambodży) wpadła w ręce komunistycznych sił rewolucyjnych, które z miejsca zastosowały całkowitą blokadę informacji. Przeciekające na zewnątrz relacje przedstawiały trudny do opisania horror. Po wyborze na premiera komunistycznego przywódcy Pol Pota w kwietniu 1976 roku Kampucza zaczęła przeżywać coś, co eksperci uznali za najstraszliwsze ludobójstwo od czasu II wojny światowej. W krótkim czasie z 7,5 miliona jej mieszkańców zginęło co najmniej milion osób (inni twierdzą, że nawet trzy miliony), co stanowi ogromny procent ogółu obywateli tego niewielkiego kraju. Ludobójstwo było częścią wielkiego planu ekonomicznego stworzonego przez wysoko wykształconych przywódców kampuczańskich, którzy chwalili się naukowymi stopniami z ekonomii i nauk społecznych zdobytymi na uniwersytetach francuskich. Ci „geniusze” uznali, że ich naród powinien mieć ekonomię agrarną... natychmiast. Stolica Kampuczy, Phnom Penh, została siłą ewakuowana, zaś jej mieszkańcy zmuszeni do udania się na prowincję, gdzie czekały na nich rolnicze „spółdzielnie produkcyjne”. Zniesiono własność prywatną. Obywatele, których posądzono o stanie na drodze kampuczańskiej utopii, najczęściej z racji posiadanego zawodu bądź wykształcenia, a także ci, którzy nie godzili się zostać niewolnikami, zostali wymordowani. Do dokonywania morderstw często rekrutowano dzieci, co pozwalało na psychopatologiczne wychowanie młodego pokolenia w stopniu przewyższającym wszystko, z czym mieliśmy do tej pory do czynienia. Wielki plan kampuczański realizowany pod rządami Poi Pota był wierną kopią brutalnych programów znanych z historii - programów realizowanych przez radę rewolucyjną osiemnastowiecznej Francji, reżim Józefa Stalina w Rosji, a także Mao Tse-Tunga w Chinach w ramach Rewolucji Kulturalnej. Reżim Pol Pota upadł w styczniu 1979 roku, kiedy Kampuczę najechały siły zbrojne komunistycznego Północnego Wietnamu, o którym trudno powiedzieć, aby był godnym naśladowania modelem społeczno-politycznym. W roku 1990 Pol Pot i jego Czerwoni Khmerzy ponownie wypłynęli na światło dzienne. Są częścią koalicji dążącej do przejęcia władzy za pomocą wojska. Koalicja jest popierana przez Stany Zjednoczone i według zeznań wielu naocznych świadków broń dostarczana przez CIA w dalszym ciągu trafia do brutalnych oddziałów Czerwonych Khmerów.

Przed rozpadem Związku Radzieckiego wiele ruchów komunistycznych na świecie było wspieranych przez sowieckie KGB oraz inne wschodnie służby specjalne, które inspirowały i finansowały wojny „wyzwoleńcze” w wielu krajach. Co ciekawe, zachodnie służby specjalne również pomagały w ustanawianiu komunistycznych reżimów, podobnie jak zrobiły to niemieckie koła wojskowe w roku 1917. Stany Zjednoczone pomogły początkowo Fidelowi Castro na Kubie i Ho Chi Minhowi w Wietnamie, którzy stali się później liderami komunistycznych reżimów w swoich krajach. W chwili pisania tej książki w obu krajach nadal panuje komunizm. Stany Zjednoczone początkowo wspierały również Pol Pota i pomogły mu w zdobyciu władzy w Kampuczy. Świat komunistyczny, zarówno ten dawny, jak i obecny, jest w dużej mierze efektem działań Zachodu.

Działania współczesnych frakcji politycznych noszą wyraźne znamiona bezpośredniego wpływu sieci Bractwa. Na przykład Zakon Kawalerów Maltańskich jest silnie antykomunistyczny i wpaja swoim członkom antykomunizm jako cel o charakterze duchowym. Nie ma w tym nic złego, dopóki nie staje się to jeszcze jednym uzasadnieniem do gwałtu, ucisku i współzawodnictwa. Jednym z amerykańskich członków tego zakonu jest William Casey, człowiek, który od 28 stycznia 1981 do 29 stycznia 1987 roku kierował CIA. W czasie swojego dyrektorowania przyczynił się w ogromnym stopniu do rozwinięcia przez CIA tajnych operacji, zwłaszcza w Ameryce Środkowej, gdzie wspierała ona rebelie „kontrasów” i działania prawicowych „szwadronów śmierci”, które popełniały straszliwe zbrodnie na ludności cywilnej w imię walki z komunizmem. Inni członkowie tego zakonu wywodzący się z organizacji związanych z państwowymi służbami specjalnymi to James Buckley z Radia Wolna Europa, John McCone (dyrektor CIA w czasie prezydentury Johna Kennedy'ego) i Alexandre de Marenches (szef francuskich służb specjalnych w czasie prezydentury Giscarda d'Estaing).

CIA znajduje się również pod wpływem mormonów, masonów oraz innych mniej znanych gałęzi Bractwa. Mormoni są chętnie werbowani przez CIA z powodu doświadczeń zagranicznych, które wielu z nich zdobywa w trakcie pracy misyjnej. Kilku z nich osiągnęło nawet bardzo wysokie pozycje w amerykańskiej społeczności służb specjalnych. Pewne grupy masońskie o silnie antykomunistycznym nastawieniu udzielają swoim adeptom specjalnych stypendiów umożliwiających im naukę w waszyngtońskiej Szkole Służby Zagranicznej, która dostarcza państwu urzędników, dyplomatów i szpiegów. Wszystkie te wpływy Bractwa tworzą razem właściwe podłoże ideologiczne w kołach amerykańskiej polityki zagranicznej. W rezultacie Stany Zjednoczone stały się skutecznym narzędziem politycznym służącym wciąż żywej idei wzniecania konfliktów na całym świecie.

Wciąż dają znać o sobie „samotni skrytobójcy”. We wcześniejszych rozdziałach tej książki przyjrzeliśmy się źródłom, z jakich wywodzą się samotni skrytobójcy służący jako narzędzie polityczne. Dowody istnienia „konspiracji” otaczającej współczesnych skrytobójców wskazują na to, że ich „usługi” stały się pospolitym narzędziem politycznym. Zasadniczą różnicą, jaką można zauważyć w stosunku do dawnych pierwowzorów, jest to, że współczesny „samotny skrytobójca” często stanowi kamuflaż dla innego „samotnego skrytobójcy”, poza tym usiłuje się stworzyć wrażenie, że rzeczywiście pracują oni na własną rękę. Pod względem pozostałych cech współcześni „samotni skrytobójcy” są prawie identyczni z tymi, których kilkanaście wieków temu programowała należąca do Bractwa, działająca na Środkowym Wschodzie, organizacja izmailitów. Dobrą tego ilustracją są mordy współczesnych skrytobójców.

Na temat dokonanego 22 listopada 1963 roku zabójstwa prezydenta Johna F. Kennedy'ego napisano wiele, przeto ograniczę się jedynie do podsumowania związanych z tą zbrodnią zdarzeń. Prezydent Kennedy został zabity kulą wystrzeloną z karabinu podczas przejazdu w kolumnie samochodowej w Dallas w Teksasie. Niemal natychmiast po tych strzałach wysunięto podejrzenia, że był to spisek. Rzekomy „samotny skrytobójca”, Lee Harvey Oswald, publicznie stwierdził, że był jedynie „kozłem ofiarnym”. Analiza balistyczna i lekarska wykazała, że Kennedy został trafiony kulami, które wystrzelono z przodu, a nie z tyłu, gdzie znajdował się Oswald. Oswaldowi nie dano szansy przedstawienia swojej racji, że był tylko „kozłem ofiarnym”, i złożenia zeznań przed sądem, ponieważ w dwa dni po aresztowaniu został zastrzelony mimo policyjnej ochrony przez właściciela nocnego klubu, Jacka Ruby'ego, znanego z powiązań z mafią. Za to zabójstwo Ruby został skazany na karę więzienia, w którym cztery lata później zmarł.

Powołano specjalną komisję rządową do zbadania zabójstwa prezydenta Kennedy'ego. Komisja ta, znana pod nazwą „Komisji Warrena” od nazwiska jej przewodniczącego, sędziego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, orzekła, że Oswald działał sam. Kilka lat później komisja Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych poświęciła 26 miesięcy na zbadanie morderstw Johna F. Kennedy'ego i przywódcy ruchu walczącego o prawa murzynów, Martina Lutera Kinga (którego w roku 1968 zamordował rzekomo „samotny skrytobójca”). Stwierdziła ona, że „samotni skrytobójcy” nie działali w pojedynkę, że zabójstwa Kennedy'ego i Kinga były rezultatem spisku. Komisja uważała, że należy zarządzić dalsze policyjne dochodzenie. Wbrew krążącym pogłoskom oraz dowodom na istnienie związku między CIA, mafią i zabójstwem Kennedy'ego nigdy nie doszło do skazania jakiegokolwiek wspólnika obu zabójstw.

Młodszy brat Johna Kennedy'ego, Robert F. Kennedy, został zamordowany niespełna pięć lat później, 5 czerwca 1968 roku, w budynku hotelu Ambassador w Los Angeles w Kalifornii. Robert F. Kennedy startował w wyborach prezydenckich i w chwili zamordowania miał już prawie zapewnioną nominacje z ramienia demokratów. Tuż po zakończeniu przemówienia przechodził przez pomieszczenia gospodarcze w tłumie reporterów i ludzi składających mu życzenia. Właśnie tam skrytobójca Sirhan Sirhan otworzył do niego z bliskiej odległości ogień z pistoletu kalibru 0,22. Rannych zostało wielu ludzi, zaś Kennedy padł na posadzkę trafiony w głowę i ciało. Sirhan został z miejsca ujęty. Kennedy zmarł nazajutrz, Sirhana natomiast skazano jako jedynego zabójcę. Mimo wyroku skazującego pozostały wciąż nie wyjaśnione kontrowersje. W wyniku bardzo zręcznego dziennikarskiego dochodzenia Theodore Charach zebrał dużą ilość materiałów, które wskazują, że to drugi, ukryty, zabójca a nie Sirhan wystrzelił kulę, która zabiła Kennedy'ego. Charach wykorzystał te materiały do produkcji filmu dokumentalnego zatytułowanego The Second Gun (Drugi pistolet). Był on przez bardzo krótki okres wyświetlany w roku 1970, a ostatnio został dopuszczony do rozpowszechniania na kasetach video. Rozpoczęte przez Characha śledztwo podjęli inni, co w konsekwencji doprowadziło do przesłuchań dotyczących tej zbrodni przeprowadzonych przez Komisję Doradców Okręgu Los Angeles.

Sprawa zabójstwa Roberta F. Kennedy'ego zwana „drugim pistoletem” oparta została na fascynującej ekspertyzie balistycznej oraz zeznaniach naocznych świadków. Analiza oparzeń na głowie Kennedy'ego oraz śladów na jego ubraniu wywołanych przez proch wykazała, że lufa pistoletu musiała być w odległości nie większej niż trzy do ośmiu centymetrów od jego głowy, w chwili gdy wylatywały z niej śmiercionośne pociski. Wszyscy naoczni świadkowie twierdzą natomiast, że broń Sirhana nigdy nie była bliżej niż 30 cm, co stanowi istotną różnicę w przypadku śladów pochodzących od prochu. The Second Gun sugeruje, że śmiertelna kula została wystrzelona z broni ochroniarza, który podtrzymywał Kennedy'ego za prawe ramię, w czasie gdy rozpoczęła się strzelanina. Ochroniarz potwierdził, że wyciągnął broń, ale zaprzecza, jakoby z niej strzelał. Jeden ze świadków tego zdarzenia twierdzi jednak uparcie, że widział go, jak strzelał. Nie istnieje żaden dowód, że policja kiedykolwiek poddała badaniu jego pistolet.

Dziwaczny pamiętnik rzekomo autorstwa Sirhana znaleziony w jego mieszkaniu po zabójstwie Roberta F. Kennedy'ego przemawia za spiskiem. Sirhan kilkakrotnie wspomina w nim o konieczności jego śmierci w związku z otrzymaniem dużych sum pieniędzy. Jeden z zapisów wymienia nawet kwotę 100.000 dolarów. Najbardziej interesujący jest w nim jednak zapis, w którym Sirhan ciesząc się na myśl o otrzymaniu czeków na duże sumy pieniędzy, powtarza instrukcję nakazującą mu twierdzić, że nigdy nie słyszał jakichkolwiek przyrzeczeń, że ma dostać jakieś pieniądze za zabicie Kennedy'ego, które powinno nastąpić przed 5 czerwca 1968 roku, dniem wyboru kandydata na prezydenta w Kalifornii. Zapis ten brzmi:

Robert F. Kennedy musi zostać zabity Robert F. Kennedy musi zostać zabity przed 5 czerwca '68 Robert F. Kennedy musi być zabity Nigdy nie słyszałem obietnicy zapłaty za rozkaz wykonania wykonania wykonania wykonania wykonania wykonania.

Policja z Los Angeles uważa, że te zapisy są niczym innym jak rojeniami chorego umysłowo samotnego skrytobójcy. Jeśli Sirhan rzeczywiście jest ich autorem, wówczas jego wzmianki o pieniądzach mogą oznaczać dodatkową zachętę do zastrzelenia Kennedy'ego, którego i tak nienawidził. Nasuwa się pytanie: kto zaproponował Sirhanowi pieniądze i czy wierzy on, że otrzyma je, kiedy w końcu wyjdzie z więzienia? Sirhan do dziś utrzymuje, że działał absolutnie sam, zaś FBI i policja Los Angeles są bardzo zadowoleni z takiego stanu rzeczy.

Jeśli to ochroniarz wystrzelił pocisk, który zabił Roberta F. Kennedy'ego, jest możliwe, że zrobił to przez przypadek. Mógł wyciągnąć pistolet, aby go bronić, i w pośpiechu nacisnął spust, zabijając go. Policja nigdy nie próbowała jednak nawet wziąć pod uwagę takiej możliwości, mimo dowodów świadczących, że Sirhan nie wystrzelił śmiertelnej kuli. Zamiast wziąć pod uwagę wszelkie możliwości, policja Los Angeles bardzo konsekwentnie szła tropem teorii „samotnego zabójcy” i jak podkreślił Los Angeles Times, niewłaściwie potraktowała pewną część dowodów. Znowu zaczęły krążyć pogłoski o możliwych powiązaniach między mafią i CIA w związku z tym zabójstwem, lecz i tym razem żadni wspólnicy mordercy nie zostali wykryci i aresztowani.

Wczesnym popołudniem 30 marca 1981 roku prezydent Ronald Reagan zakończył przemówienie w waszyngtońskim hotelu Hilton. Otoczony swoją świtą i agentami służb specjalnych szedł w kierunku jezdni, gdzie czekała na niego limuzyna. Podobnie jak w przypadku Roberta F. Kennedy'ego z tłumu wynurzył się najwyraźniej szalony, młody człowiek i strzelił z pistoletu w jego kierunku. Reagan został wepchnięty do limuzyny przez agenta służb specjalnych i pospiesznie odwieziony do szpitala, gdzie poddano go operacji usunięcia kuli, która utkwiła z lewej strony klatki piersiowej przechodząc przez płuco. Na szczęście rana nie była śmiertelna. „Samotny skrytobójca”, John Hinckley jun., został oskarżony o usiłowanie zabójstwa. Według dziennikarzy FBI uczyniła wszystko, aby udowodnić, że był on jedynym zamachowcem, który maczał w tym palce. Niektórzy ludzie wyrażali jednak wątpliwość co do tego wniosku.

W czasie konferencji prasowej, która odbyła się miesiąc po powrocie do zdrowia, Reagan odpowiadając na pytania stwierdził, że poczuł uderzenie kuli, dopiero kiedy znalazł się w limuzynie:

PYTANIE: Co pan pomyślał w pierwszej chwili, kiedy zdał pan sobie sprawę, że został pan trafiony?
ODPOWIEDŹ: Przyznam, że trudno mi to sobie dokładnie przypomnieć. Wiedziałem, że zostałem raniony, i sądziłem, że zrobił to człowiek z ochrony, który padł na mnie w samochodzie. To był paraliżujący ból. Porównałbym go do uczucia po uderzeniu młotkiem. To uczucie, jak mi się zdaje, pojawiło się jednak później, gdy byłem już w samochodzie. Pomyślałem, że może jego pistolet lub coś innego, złamało mi żebro, kiedy [ochroniarz] zwalił się na mnie. Gdy usiadłem na siedzeniu i ból nie ustępował, nagle stwierdziłem, że kaszlę krwią. Obaj uznaliśmy, że pewnie złamałem żebro i przedziurawiłem płuco.

W trakcie późniejszego wywiadu żona Reagana, Nancy, potwierdziła jego odczucia.

Czy u Reagana rzeczywiście wystąpiła spóźniona reakcja na kulę wystrzeloną z pistoletu Hinckleya, czy też został on postrzelony, zapewne przypadkowo, przez ochroniarza, co sugeruje powyższe oświadczenie? FBI twierdzi, że kula, która zraniła Reagana, rykoszetowała od drzwi limuzyny, w chwili gdy wpychano go do niej. Jeśli wersja FBI jest prawdziwa, to dlaczego kula, która była typu eksplodującego, nie wybuchła przy zetknięciu z drzwiami? Czyżby była niewypałem? Czy to możliwe, aby w przypadku zamachu na Reagana zaistniały aż dwa zbiegi okoliczności: niewypał i opóźniona reakcja na ból. Innym wyjaśnieniem, które nie wymaga żadnych zbiegów okoliczności, jest to, że Reagan został postrzelony, najprawdopodobniej przypadkowo, przez ochroniarza wewnątrz samochodu. Ta wersja wyjaśnia obie sprawy: brak wybuchu kuli (zapewne dlatego, że nie trafiła ona w znajdujące się na jej drodze metalowe drzwi) oraz osobiste odczucia Reagana,

FBI nie podążyło śladem wersji „drugiego pistoletu” w przypadku strzałów do Reagana. Jest to co najmniej dziwne, ponieważ niedoszły zabójca. John Hinckley, utrzymywał, że ten zamach był rezultatem spisku. W The New York Timesie z 21 października 1981 roku podano:

Departament Sprawiedliwości potwierdził dziś późnym wieczorem, że John W. Hinckley napisał w skonfiskowanych z jego celi w lipcu papierach, że był uczestnikiem spisku, kiedy 30 marca strzelał do prezydenta Reagana i trzech innych ludzi.

Zeznanie Hinckleya powinno dać początek intensywnemu śledztwu w sprawie spisku. W końcu John Hinckley nie był przypadkowym indywiduum z amerykańskiego tygla. Był synem zamożnego przyjaciela i politycznego zwolennika ówczesnego wiceprezydenta, który w przypadku śmierci Reagana zająłby jego miejsce. Nie twierdzę, że miał tu miejsce spisek, pragnę jedynie zwrócić uwagę, że tego rodzaju okoliczności powinny zaowocować bardziej szczegółowym śledztwem. The New York Times twierdzi, że FBI posiada notatki Hinckleya dotyczące jego życia i że na ich podstawie doszło do przekonania, że podejrzenie o spisek jest bezpodstawne. Sędzia prowadzący sprawę nakazał urzędnikom i świadkom nie podawać treści notatek Hinckleya do wiadomości publicznej. Strażnicy więzienni, w których ręce one trafiły i którzy je czytali, złożyli sędziemu zeznania w tajemnicy. W czasie procesu zarówno obrona, jak i oskarżenie nie podnosiły sprawy ewentualnego spisku ani możliwości istnienia „drugiego pistoletu”. Zamiast tego cała uwaga skoncentrowała się na bardzo widocznych zaburzeniach umysłowych Hinckleya.

Niewykluczone że te trzy zamachy były dziełem samotnych skrytobójców, przy czym w dwóch przypadkach mogło dojść do przypadkowych strzałów oddanych przez ochroniarzy. Zabójstwo na Filipinach dowodzi jednak, że tego rodzaju sceneria może być czasem kamuflażem kryjącym morderstwo dokonane przez agentów służb specjalnych.

Był rok 1983. Benigno Aquino był popularnym przywódcą opozycji na Filipinach, które były w tym czasie rządzone przez dyktatorskiego prezydenta Ferdinanda Marcosa. Marcos ogłosił w latach sześćdziesiątych stan wyjątkowy i nigdy go nie odwołał. Trzy lata po dobrowolnym opuszczeniu ojczyzny Aquino zdecydował się na powrót do kraju, mimo że sześć lat wcześniej został skazany na śmierć przez rozstrzelanie za swoją działalność polityczną.

Samolot z Aquino wylądował na lotnisku w Manili 21 sierpnia 1983 roku. Otoczony filipińskimi oficerami służb specjalnych Aquino ruszył w dół schodów, kiedy nagle rozległ się huk wystrzałów. Kula trafia go w tył głowy i zabiła na miejscu. „Samotny zabójca”, Rolando Galman y Dawang, znajdował się na pasie startowym i został bezzwłocznie zastrzelony przez stojącego w pobliżu agenta ochrony. Rząd z miejsca ogłosił Galmana „samotnym zabójcą” i starał się zamknąć sprawę.

Zabójstwo to zaczęło szybko rodzić podejrzenia.

Prezydent Marcos miał powody do zabicia Aquino, na którym ciążył wyrok śmierci. Aby oczyścić się z podejrzeń, Marcos powołał oficjalną komisję do zbadania tej zbrodni, podobną do Komisji Warrena powołanej dwadzieścia lat wcześniej w Stanach Zjednoczonych w celu zbadania zabójstwa Johna Kennedy'ego. Opozycja twierdziła, że komisja Marcosa jest stronnicza i broni jego interesu. Większość wątpiła, aby wyciągnęła ona inne od oficjalnych wnioski. Stało się jednak coś niespodziewanego. Komisja przeprowadziła obiektywne dochodzenie i zaakceptowała dowody związane z opaleniami głowy Aquino, które wskazywały, że śmiertelna kula została wystrzelona z odległości od 30 do 45 centymetrów. Rząd twierdził, że Galman zbliżył się do Aquino na taką odległość, lecz naoczni świadkowie zaprzeczyli temu. Przebywający w samolocie dziennikarz zeznał, że dwaj agenci służb specjalnych stojący tuż za Aquino wyciągnęli pistolety i skierowali je w tył głowy Aquino na chwilę przed hukiem wystrzałów. Dowody dostarczone przez medycynę sądową oraz zeznania naocznych świadków wykazały, że Aquino został zastrzelony przez jednego z agentów służb specjalnych, który miał go „ochraniać”. Hipoteza „samotnego skrytobójcy” była niczym innym jak kamuflażem i do takiego wniosku doszła właśnie komisja Marcosa.

Ustalenia komisji doprowadziły do oskarżenia o zbrodnię wielu wysokich rangą oficerów armii, jednak w trakcie procesu wszystkie oskarżenia zostały oddalone. Chimeryczny system filipińskiej sprawiedliwości nie dopuścił większości istotnych dowodów zebranych przez komisję, zaś wielu ważnych dla oskarżenia świadków w ogóle nie stawiło się na rozprawie. Mówiono, że zostali zastraszeni. Po pozbawieniu Marcosa jego urzędu trafił on za sprawą żony Benigno Aquino, Corazon, na luksusowe zesłanie na Hawajach. Dopiero wówczas świadkowie wyszli z ukrycia i oznajmili, że proces był ukartowany przez Marcosa. Zgłosili się ponadto nowi naoczni świadkowie, którzy dostarczyli dalszych dowodów, że Benigno Aquino został zastrzelony przez agenta ochrony.

Znaczenie zbójstwa Aquino polega na tym, że jego scenariusz jest identyczny z innymi zamachami przeprowadzanymi przez „samotnych skrytobójców”. Jeśli zamachy na życie Roberta F. Kennedy'ego i Ronalda Reagana były rezultatem spisków, to były one wykonane niemal identycznie jak zamach na Aquino: psychicznie niezrównoważony bądź politycznie sfanatyzowany „samotny skrytobójca” zostaje użyty jako kamuflaż dla prawdziwego zabójcy, który znajduje się najczęściej w bliskim sąsiedztwie ofiary jako agent ochrony. Oficerowie filipińscy podkreślali, że w opracowaniu planu zastrzelenia Aquino brał udział generał Fabian Ver i jego podkomendni. Ver był nie tylko dowódcą narodowych sił zbrojnych, ale także szefem służb specjalnych. Innymi słowy, zabójstwo Aquino w wykonaniu „samotnego skrytobójcy” było operacją wojskowo-wywiadowczą. Jest to szczególnie istotne, ponieważ w czasie zamachu Filipiny były jednym z głównych sojuszników Stanów Zjednoczonych, które w dalszym ciągu utrzymują tam duże bazy marynarki wojennej. Filipiny otrzymują pokaźną pomoc od Stanów Zjednoczonych, włączając w to doradców wojskowych i specjalistów od służb specjalnych. W ten sposób filipińskie służby specjalne związane są z CIA i amerykańskim wywiadem wojskowym. Nie chcę przez to powiedzieć, że te instytucje zamieszane były w zabójstwo Aquino. Pragnę jedynie pokazać, w jaki sposób zachodnie służby specjalne robią użytek z metody „samotnych skrytobójców”. Czynią to jednak tak infantylnie, że ludzie bez trudu to rozszyfrowują. Nawet prasa amerykańska, która bardzo łatwo zaakceptowała hipotezę „samotnych skrytobójców” w przypadku zamachów dokonanych w USA, potępiła fakt uwolnienia od winy filipińskiej soldateski. Powinniśmy z szacunkiem pochylić czoło przed tymi dzielnymi członkami komisji, którzy odważyli się dotrzeć do prawdziwych faktów ukrytych za zasłoną wersji o „samotnym skrytobójcy”, i przed tymi naocznymi świadkami, którzy nie lękali się zeznać prawdy. Taka solidarność jest bardzo użyteczna.

Współcześni „samotni skrytobójcy” nie są zjawiskiem typowo amerykańskim. Ich zasięg jest międzynarodowy. 13 maja 1981 roku w czasie audiencji generalnej na Placu Sw. Piotra w Rzymie postrzelono papieża Jana Pawła II. Papież przeżył i nadal piastuje swoje stanowisko. Oskarżony „samotny skrytobójca”, Mehmet Ali Agca, strzelał z tłumu otaczającego papamobile, którym jechał Jan Paweł II. Włoska policja aresztowała w związku z tym zamachem drugiego rewolwerowca i oskarżyła bułgarskie służby specjalne o zorganizowanie spisku na życie papieża. Bułgaria była w tym czasie państwem komunistycznym i Rosja ze względów propagandowych z miejsca oskarżyła CIA o sfabrykowanie tego tak zwanego „bułgarskiego śladu”. Jak doniosła potem zachodnia prasa, CIA wywarła presję na włoską policję, aby porzuciła „bułgarski ślad” i wersję „drugiego pistoletu”. Włosi ulegli żądaniom CIA, po tym jak oskarżony, Mehmet Agca. zaprzeczył własnym zeznaniom i zaczął się dziwnie zachowywać, czym zniszczył swoją wiarygodność.

W Szwecji w zamachu w stylu „samotnego skrytobójcy” zginął 28 lutego 1986 roku bardzo lubiany w tym kraju premier, Olaf Palme. Palme wychodził właśnie z żoną z kina, gdy nagle pobiegł do niego zabójca i po oddaniu dwóch strzałów zniknął w mroku nocy. Z miejsca zrodziły się podejrzenia o spisek, lecz oficjalna wersja zdarzeń głosiła, że była to robota „szaleńca”. Aresztowano podejrzanego osobnika, który zaprzeczył oskarżeniom i w rezultacie został zwolniony. W roku 1990 rząd szwedzki wypłacił mu nawet odszkodowanie za czas spędzony w areszcie. Do czasu, kiedy piszę te słowa, nie postawiono żadnego innego podejrzanego przed sądem.

Ostatnie z godnych uwagi wydarzeń o podobnym charakterze miało miejsce 25 kwietnia 1990 roku w Niemczech Zachodnich i było wymierzone przeciwko Oskarowi Lafontaine'owi. Lafontaine był premierem kraju związkowego Saary i startował w wyborach na kanclerza Niemiec jako kandydat socjaldemokratów. W czasie zjazdu politycznego znajdował się na podium razem z innym przywódcą socjaldemokratów, Johannesem Rauem. Osoba, która wyglądała jak członek ochrony, weszła na podium prowadząc kobietę niosącą bukiet kwiatów. Gdy kobieta podeszła do Lafontaine'a. wyciągnęła nóż rzeźnicki i z zimną krwią przecięła mu gardło. Lafontaine mimo dużej utraty krwi szczęśliwie przeżył i w czasie gdy piszę tę książkę, nadal uczestniczy w kampanii wyborczej. Niedoszła zabójczym, Adelheid Streidel, została natychmiast ujęta i uznana za „samotną zabójczynię” z zaburzeniami umysłowymi. Dokonany przez nią zamach posiada jednak typowe dla dotychczas opisanych akcji z udziałem „samotnych skrytobójców” elementy: pozorni agenci służby bezpieczeństwa, „samotny zabójca” wykazujący oznaki umysłowej manipulacji oraz jawny sposób popełnienia zbrodni. Zastosowanie rzeźnickiego noża upodabnia Adelheid Streidel do średniowiecznych perskich asasynów, którzy używali noży i sztyletów. Zamach ten miał miejsce w przełomowym politycznie okresie. Lafontaine był przeciwnikiem kanclerza Helmuta Kohla, który był entuzjastycznym zwolennikiem szybkiego zjednoczenia Niemiec i europejskiej jedności, co wiązało się ze znacznymi zmianami w światowej gospodarce, polityce i układzie sił militarnych. Lafontaine i socjaldemokraci głosili program bardziej umiarkowany, znacznie zwalniający proces zjednoczenia Niemiec.

Podobnie jak w przypadku Adelheid Streidel znaczącym elementem prawie wszystkich ostatnich zamachów w stylu „samotnych skrytobójców” w chwili ich dokonywania był stan umysłu zamachowców. Pozorne zaburzenia umysłowe, które przejawiało wielu z nich, mogły być równie dobrze wynikiem odpowiedniego uwarunkowania psychicznego. Wiadomo, że Sirhan Sirhan był często hipnotyzowany przez „przyjaciół”, których policja należycie nie zbadała. Naoczni świadkowie twierdzą, że Sirhan Sirhan wyglądał, jakby był w transie, gdy strzelał do Roberta F. Kennedy'ego. John Hinckley jun. odbył wiele wizyt u psychiatry w dniach poprzedzających zamach i do dziś nie wiemy, co z nim w ich trakcie robiono. Czy poddano go sugestiom podobnym do tych, którym poddano Hitlera w czasie kuracji w szpitalu w Pasewalk? Niczym starożytni perscy asasyni Hinckley został umotywowany szaleńczą ideą, że trafi do nieba po zabiciu Reagana, tyle że jego niebem była nieosiągalna miłość pewnej gwiazdy filmowej. Hinckley sądził, że zdobędzie jej miłość zabijając prezydenta. Osobliwe stany umysłu Mehmeta Ali Agcy i innych współczesnych „samotnych skrytobójców” (jak na przykład „Piskliwego” Fromme'a, który próbował w roku 1975 zamordować prezydenta Geralda Forda) są dalszymi dowodami na to, że możliwość ewentualnego uwarunkowywania psychicznego może być istotnym elementem większości współczesnych „samotnych skrytobójstw”, podobnie jak to było w średniowiecznej Persji.

W świetle tych faktów nie powinien więc nikogo dziwić wniosek, że współczesne skrytobójstwa prowadzą bezpośrednio bądź pośrednio do sieci Bractwa. John Hinckley jun. należał na przykład przez pewien czas do amerykańskiej organizacji nazistowskiej. Współczesny nazizm amerykański reprezentowany przez organizacje typu Aryjskie Narody znajduje się pod głębokim wpływem typowego dla Bractwa mistycyzmu, tak jak wcześniej nazizm niemiecki. „Piskliwy” Fronime był sympatykiem Charlesa Mansona, który kierował w Kalifornii sektą i głosił dziwaczny, apokaliptyczny mistycyzm. Manson i jego „rodzina” zamordowali z niezwykłym okrucieństwem w roku 1969 w Los Angeles znaną aktorkę Sharon Tate (żonę Romana Polańskiego - przyp, red.). Co ciekawe, Manson był kiedyś informatorem policji.

Dopóki metoda „samotnego skrytobójcy” nie zostanie potępiona, dopóty narody, które ją stosują, nie wzniosą się ponad poziom republik bananowych. Dotyczy to zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i państw europejskich. Wystarczy tylko przyjrzeć się, w jaki sposób skrytobójstwa wpłynęły na sukcesje prezydentów w USA, aby uzmysłowić sobie ich niszczący wpływ na rozwój demokracji. Problemy związane z amerykańskim przywództwem we współczesnym świecie nie wynikają z procesu elekcyjnego bądź niedociągnięć konstytucyjnych. Problem polega na tym, że proces elekcyjny i Konstytucja są w wyraźnie podważane przez zabójstwa przywódców i kandydatów do fotela prezydenckiego. Kiedy organy ścigania ignorują bądź ukrywają dowody, a także unikają prowadzenia właściwego śledztwa, stają się narzędziami zbrodni zarówno w dosłownym, jak i prawnym znaczeniu. Tak się dzieje, gdy umiera demokracja.

Przez całą tę książkę zwracałem uwagę na rolę sieci Bractwa we wzniecaniu rewolucji. Ponieważ rewolucje i zbrojne ruchy oporu sporo kosztują, nietrudno było stwierdzić, że większość z nich finansowana jest ze środków będących w dyspozycji służb specjalnych. Jednym z bardzo szkodliwych produktów ubocznych tych działań stał się terroryzm.

Grupy terrorystyczne są bardzo skutecznym narzędziem podsycającym konflikty. Interesująca książka The Terror Network (Sieć terroru) Claire Sterling ujawnia istnienie silnych powiązań między nie mającymi ze sobą na pierwszy rzut oka nic wspólnego grupami terrorystycznymi. Terrorystyczne organizacje wspierane są przez wspólne dla nich wszystkich „bezpieczne domy” i zaopatrzeniowców. Sieć terroru ujawnia, że wiele wspólnych źródeł zaopatrzenia ma powiązania z rosyjskim KGB, przemilcza jednak rolę zachodnich służb specjalnych we wspieraniu różnych form terroryzmu.

Celem niektórych grup terrorystycznych jest utrzymywanie stanu „permanentnej rewolucji”, który oznacza nigdy nie kończącą się rewolucję. Jej korzenie tkwią w marksistowskiej teorii nieuniknionej walki klas, która musi być prowadzona cały czas, aby mogła powstać utopia. Jak sobie przypominamy, ta ideologia ma dodatkowe oparcie w kalwinizmie nauczającym, że świat w stanie wojny jest bliżej Boga. „Permanentną rewolucję” wymyślono, aby utrzymywać ludzi w stanie ciągłej wojny, co ma im umożliwić osiągnięcie w przyszłości utopii. Brzmi to zwariowanie, prawda? Bo jest zwariowane. „Permanentna rewolucja”, która jest finansowana przez najróżniejsze służby specjalne i inspirowana ideami pochodzącymi z sieci Bractwa, jest jednym ze środków utrzymujących ludzkość w stanie ustawicznej wojny i podziału.

Wysiłki zmierzające do generowania nieustannego współzawodnictwa na Ziemi zostały uwieńczone sukcesem i to do tego stopnia, że niemal prawie całkowicie pozbawiły nas ludzkich uczuć. Przygotowując się do kolejnej „ostatecznej bitwy” między siłami „dobra” i „zła” skonstruowano broń atomową. Osobom uważającym, że wojna nuklearna jest nie do pomyślenia, radziłbym zastanowienie się, czy rzeczywiście. Trwający od wieków na Ziemi klimat nieustannej konfrontacji sprawia, że jak dotąd rzadko się zdarzało, aby jakaś istniejąca broń nie została użyta. Dwie bomby atomowe zrzucono w czasie II wojny światowej i jeśli wierzyć pewnym dowodom, broń ta była prawdopodobnie użyta w zamierzchłej przeszłości do zmiecenia ludzkości z powierzchni Ziemi. Kryje się w tym głęboka ironia. Jeśli ciągłe niesnaski między ludźmi są dziełem społeczeństwa Nadzorców, to może stać się ono wkrótce właścicielem zniszczonej ziemskiej posiadłości. Broń nuklearna jest bardzo niestabilna i wiele wystrzelonych głowic może okazać się niewypałami, lecz do chwili obecnej wyprodukowano ich taką ilość, że mogłyby one z powodzeniem zabić nas wszystkich i wywołać niewyobrażalne zniszczenia. Na szczęście koniec Zimnej Wojny przyniósł nadzieję na znaczne ograniczenie zarówno amerykańskich, jak i rosyjskich arsenałów tej broni. Również i w tym tkwi ironia, bowiem Zimną Wojnę szybko zastąpiły nowe podziały i waśnie. Odpowiednie zredukowanie arsenałów nuklearnych umożliwi wszczęcie wojny na dużą skalę bez obawy, że Ziemia stanie się bezużyteczna dla nadzorczych właścicieli.

Największe niebezpieczeństwo nie grozi nam jednak ze strony niestabilnych jądrowych pocisków latających, lecz bomb stacjonarnych ukrytych w miejscach ataku. W pochodzącym z roku 1945 oznaczonym klauzulą najwyższej tajności raporcie Pentagon wyraził zaniepokojenie z powodu tej możliwości. Niepokój ten znalazł po raz kolejny wyraz w bardziej współczesnych raportach sporządzonych w czasie podjęcia intensywnych prac nad programem tak zwanych „gwiezdnych wojen”, czyli systemem służącym do zestrzeliwania za pomocą laserów wrogich rakiet. Niektórzy stratedzy obawiali się, że zbudowanie skutecznego systemu „gwiezdnych wojen” zachęci nieprzyjaciela do przemycenia i rozmieszczenia na terenie Stanów Zjednoczonych bomb atomowych z obawy, że jego rakiety mogą okazać się bezużyteczne. Tego rodzaju bomby mogą być z łatwością ulokowane i stale przemieszczane w różnego rodzaju pojazdach. Wyrażane w latach siedemdziesiątych w środkach masowego przekazu obawy dotyczące „atomowego terroryzmu” mogą oznaczać, że pewna ilość stacjonarnych bomb atomowych już została umieszczona na terenie USA. Tego rodzaju bomby niekoniecznie muszą być zainstalowane przez obcy kraj lub wrogą grupę terrorystyczną. Istnieje niebezpieczeństwo, że może to zrobić własny rząd w ramach planu tak zwanej „spalonej ziemi”, podobnie jak zrobili to Szwajcarzy, którzy umieścili miny we wszystkich swoich mostach na wypadek, gdyby nieprzyjaciel dokonał inwazji ich kraju i starał się je wykorzystać. W ksenofobicznych narodach tego rodzaju wewnętrzne nuklearne zagrożenie jest całkiem realne. Jest to coś, czego powinni obawiać się obywatele wszystkich krajów posiadających broń jądrową.

Zimna Wojna między USA i Rosją, zawieszona ostatnio dzięki sowieckim reformom, miała na nas wpływ, który odczuwamy po dziś dzień. Wyższe podatki, wtrącające się do wszystkiego agencje wojskowe i służby specjalne oraz cała gama innych niedogodności została wymuszona na nas w imię budowy systemów mających chronić nas przed nieprzyjacielem. Zostaliśmy poddani również innym wpływom, mniej znanym, ale równie istotnym.

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych do mass-mediów przeniknęły rewelacje na temat amerykańskich doświadczeń z bronią bakteriologiczną prowadzonych przez wojsko i CIA. Co dziwne, wiele tych eksperymentów było przeprowadzonych w amerykańskich miastach na obywatelach USA. Na przykład w roku 1950 statek floty wojennej rozpylił „bakteriologiczną mgłę” w San Francisco. Jak podał Los Angeles Times:

Jak się dowiadujemy z wojskowych archiwów, w ramach eksperymentów mających na celu określenie możliwości ataku za pomocą broni bakteriologicznej oraz obrony przed nią okręt marynarki wojennej USA rozpylał w roku 1950 przez sześć dni w San Francisco i jego okolicy mgłę zawierającą bakterie.
Dane zawarte w raportach zawierają wniosek, że prawie wszyscy spośród około 800.000 mieszkańców San Francisco zostali wystawieni na działanie chmury rozpylonej przez okręt marynarki wojennej pływający tuż za mostem Golden Gate.
Rozpylony przez okręt aerozol zawierał bakterię zwaną serratia, którą wojskowi uważali w tamtym czasie za nieszkodliwą, a która jak się później okazało, może wywoływać pewien typ zapalenia płuc grożącego śmiertelnym zejściem.

Los Angeles Times dodał, że co najmniej 12 ludzi było hospitalizowanych w tym czasie z powodu zapalenia płuc, z których jedna zmarła. Był to jednak zaledwie początek. Armia ujawniła, że w okresie od 1949 do 1969 roku przeprowadziła 239 prób tego rodzaju! W osiemdziesięciu z nich użyto prawdziwych zarazków. Próby prowadzono w rejonie Waszyngtonu, Nowego Jorku, Key West, Panama City (Floryda) i San Francisco. Biorąc pod uwagę tylko próby z użyciem bakterii chorobotwórczych otrzymamy średnio cztery „ataki bakteriologiczne” rocznie skierowane przeciwko amerykańskim miastom w ciągu dwudziestu lat! Inne dokumenty rządowe ujawniają niezależne eksperymenty z tego rodzaju bronią prowadzone w podobny sposób przez CIA. Oznacza to, że szereg głównych miejsc zamieszkania na terenie USA było intensywnie skażanych bakteriologicznie przez dwadzieścia lat i to przez własne siły zbrojne i służby specjalne!

Jak się oficjalnie podaje, te eksperymenty zakończono w roku 1969. Istnieją jednak uzasadnione podejrzenia w związku z ostatnimi nagłymi wybuchami epidemii, zwłaszcza tych, które stoją w sprzeczności z naszą wiedzą na temat epidemiologii, że to nieprawda. Najbardziej współczesną z nich jest epidemia AIDS (Acquired Immune Deficiency Syndrom - syndrom nabytej niewydolności systemu immunologicznego). Po jej wybuchu Związek Radziecki wysunął w swojej prasie skierowane pod adresem amerykańskich sił zbrojnych oskarżenia, że AIDS jest stworzoną przez nie bronią biologiczną. Oskarżenia te zostały potraktowane jako kłamliwa propaganda i Związek Radziecki odwołał je pod naciskiem USA. Mimo tego dementi są w USA uczeni, którzy twierdzą, że istnieją dowody na poparcie tych oskarżeń.

Obywatele USA byli atakowani nie tylko zarazkami chorobotwórczymi, ale również innymi środkami. Nadany 16 lipca 1981 roku intrygujący program telewizyjny NBC Magazine with David Brinkley ujawnił, że północno-zachodnia część Stanów Zjednoczonych była nieustannie bombardowana przez Związek Radziecki falami radiowymi o niskiej częstotliwości zbliżonej do częstotliwości fal wytwarzanych przez organizmy biologiczne. Prowadzący program David Brinkley stwierdził:

Jak już mówiłem, trudno mi w to uwierzyć. To szaleństwo i nikt z nas nie wie, co o tym sądzić, ale wygląda na to, że rząd rosyjski usiłuje zmienić ludzkie zachowanie za pomocą zewnętrznego oddziaływania o charakterze elektronicznym. Tyle wiemy na ten temat. Wiemy także, że rosyjski nadajnik bombarduje nieustannie ten kraj falami radiowymi o bardzo niskich częstotliwościach.

Rzecznik prasowy rządu Stanów Zjednoczonych stwierdził, że te fale miały niską częstotliwość i były podobne do fal radarowych, nie potrafił jednak wyjaśnić, jak działał ów „radarowy system”. Fale o niskiej częstotliwości oddziaływają na neurologiczne i fizjologiczne funkcje organizmu, najczęściej ograniczając aktywność umysłową ludzi oraz zwiększając ich podatność na sugestie. I zapewne w tym celu są stosowane. Informacja prasowa z 20 maja 1983 roku przekazana przez agencję Associated Press mówiła, że Związek Radziecki posiada i od co najmniej 1960 roku wykorzystuje urządzenie o nazwie „Lida”, które oddziaływuje na ludzkie zachowanie emitując fale radiowe o częstotliwości 40 MHz. Lida jest używana w Związku Radzieckim jako uspokajacz i wywołuje coś w rodzaju transu. Rosyjska „instrukcja obsługi” określa Lidę jako „aparat do pulsacyjnej kuracji na odległość” łagodzący zaburzenia psychiczne, nadmierne napięcie i neurozy. Jest zalecana jako środek zastępcy dla leków psychotropowych. W chwili kiedy ukazała się ta informacja, jedno z tych urządzeń znajdowało się w szpitalu im. Jerry'ego L. Pettisa, któremu wypożyczone zostało w ramach programu wymiany medycznej. Szef oddziału badawczego szpitala powiedział, że Lida może być stosowana w amerykańskich szkołach do konnoli zachowania dzieci z zaburzeniami oraz opóźnionych w rozwoju. Lida jest miniaturową wersją tej samej maszyny, o której wspomniał w swoim programie David Brinkley. W informacji agencji Associated Press podano:

[Szef wydziału badawczego] stwierdził, że niektórzy ludzie wysuwają przypuszczenia, że Sowieci mogą używać w tajemnicy tego urządzenia, aby za pomocą sygnałów emitowanych z terenu ZSRR zmienić zachowanie mieszkańców USA.

Wygląda na to, że dzięki uprzejmości rządu radzieckiego Amerykanie poddani byli elektronicznej kuracji uspakajającej. Najbardziej zadziwiające w tej sprawie jest to, że Stany Zjednoczone nie zażądały głośno natychmiastowego zaprzestania tych praktyk. Jak na ironię, choć nie jest to zbyt zaskakujące, Ameryka stała się w czasie trwania tej „kuracji” bardziej wojownicza. Wzrosły antysowieckie nastroje i co za tym idzie - nakłady na zbrojenia. Oczywiście wzmożonej wojowniczości Stanów Zjednoczonych nie można w całości przypisywać wpływowi rosyjskich maszyn. Dowodzi ona jednak nieskuteczności sowieckiej kuracji uspokajającej. Okazuje się, że elektroniczne uspokajacze w rzeczywistości mocno podrażniają umysł i w konsekwencji wzmagają agresję. Rosjanie i wszyscy inni, którzy używają tego typu urządzeń, lepiej by zrobili, gdyby przestali z nich korzystać i trzymali je pod kluczem.

Istniejące dowody wskazują, że czołowe formacje wojskowe i służby specjalne robią teraz z ludźmi dokładnie to samo, co kiedyś UFO i niektórzy „Wniebowzięci Mistrzowie”: faszerują ludzi niebezpiecznymi zarazkami oraz promieniowaniem zmieniającym zachowanie. Kiedy zdamy sobie z tego sprawę, przestanie dziwić, dlaczego wojsko i służby wywiadowcze - przynajmniej w Stanach Zjednoczonych - sieją dezinformację i ośmieszają wszystko, co dotyczy UFO.

Pierwsze oficjalne dochodzenie amerykańskiego rządu w sprawie zjawiska UFO zostało wszczęte 22 stycznia 1948 roku. Było ono prowadzone przez siły powietrzne. Nadano mu nazwę „Project Sign” („Projekt Znak”). Zaskakującym wnioskiem Projektu Znak zawartym w jego końcowym raporcie noszącym nazwę „Estimate of the Situation” („Ocena sytuacji”) było stwierdzenie, że NOLe są pojazdami z „innego świata”. Wniosek ten został z miejsca odrzucony przez szefa sztabu generała Hoyta S. Vandenberga, który określił zgromadzone dowody jako „niewystarczające”, aby można było coś takiego twierdzić. 11 grudnia 1949 roku powołano kolejny program, który nazwano „Project Grudge” („Projekt Uraza”). Celem Projektu Uraza było zbadanie zjawiska UFO pod kątem założenia, że pozaziemskie pojazdy nie mogą istnieć. Project Uraza działał do roku 1952, w którym nastąpił lawinowy wzrost obserwacji NOLi. W tymże samym roku przekształcił się w osławiony „Project Blue Book” („Projekt Niebieska Księga”). Po latach badań Projekt Niebieska Księga stwierdził, że obserwacje NOLi dają się wytłumaczyć w oparciu o naturalne zjawiska przyrodnicze, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę założenia, z jakimi pracował jego poprzednik, Projekt Uraza.

W rok po powołaniu do życia Projektu Niebieska Księga do badań zjawiska UFO włączyło się CIA. W roku 1953 powołało zespół składający się ze znanych naukowców nazwany „Komisją Robertsona” („Robertson Panel”). Komisja CIA szybko przyłączyła się do oficjalnej opinii, że NOLe nie reprezentują pozaziemskiej rasy. Dodała ponadto, że nie stanowią one bezpośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa i w związku z tym nie są warte zainteresowania. Co ciekawe, stwierdziła dla odmiany, że zagrożenie bezpieczeństwa państwa mogą stanowić doniesienia na ich temat! Zalecił „wyciszanie” doniesień na ich temat, uzasadniając to następująco:

...dalsze nakłanianie do relacjonowania tych zjawisk zagraża w tych [niebezpiecznych] czasach właściwemu działaniu organów bezpieczeństwa państwa.

W rezultacie CIA i FBI przesłuchiwało wielu ludzi, którzy twierdzili, że widzieli UFO. Podporządkowując się powyższemu wnioskowi siły powietrzne wydały w roku 1958 instrukcję, która nakazywała ich oficerom wywiadu, podawanie FBI nazwisk ludzi, którzy utrzymywali, że widzieli lub mieli kontakt z UFO, bowiem zwracali oni w ten sposób „nielegalnie lub oszukańczo uwagę opinii publicznej na ten temat”. Mimo iż została ona później wycofana i FBI przestało rzekomo zajmować się tymi sprawami, istniała w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w rządzie amerykańskim chęć zablokowania informacji i publicznej dyskusji na temat zjawiska UFO.

Dziś rząd Stanów Zjednoczonych oficjalnie nie zajmuje się tą sprawą. Działania dezinformacyjne przekazano prywatnej grupie o nazwie Committee for the Scientific Investigation of Claims of the Paranormal (Komitet do spraw Naukowego Badania Zgłoszeń Zjawisk Paranormalnych). CSICOP chełpi się robiącym wrażenie areopagiem naukowych i technicznych doradców, wśród których jest wielu profesorów prestiżowych uniwersytetów. Zainspirował ponadto powstanie lokalnych filii, które zwą siebie potocznie „towarzystwami sceptyków”, oraz wydaje kwartalnik zatytułowany Sceptical Inquirer (Sceptyczny Badacz).

Podstawową przesłanką, na której CSICOP opiera swoją - działalność jest brak dowodu, że NOLe są pojazdami pozaziemskimi. CSICOP stara się również „wyjaśniać” inne nieznane zjawiska, takie jak jasnowidzenie, spirytyzm, Bigfoot, Yeti, potwór z Loch Ness etc, które uważa za fałszywe, zmyślone lub „pseudonaukowe”. Wszelkie poważne wysiłki zmierzające do rzetelnego zbadania tych zjawisk określa jako „pseudonaukowe”, z lubością nadużywając tego terminu. CSICOP uprawia w swoim mniemaniu „prawdziwą” naukę, zaś członkowie jego lokalnych filii z dużą energią propagują naukowy sceptycyzm i regularnie goszczą w różnych programach radiowych i telewizyjnych.

Wpływy CSICOP są obecnie dość znaczne. Poza obecnością na uniwersytetach w formie wydziałów będących jego filiami wywiera także duży wpływ na środki masowego przekazu. Na liście jego honorowych członków znajduje się na przykład sławny astronom Carl Sagan. Inni znani członkowie tego komitetu to Bernard Dixon, wydawca europejskiej wersji magazynu Omni; Paul Edwards, wydawca Encyclopedia of Philosophy; Leon Jaroff, wydawca magazynu Discover; Philip Klass, redaktor magazynu lotniczego Aviation Week & Space Technology oraz nieżyjący już B.F. Skinner, pisarz i słynny behawiorysta, który w ogromnym stopniu przyczynił się do wypromowania w czasie życia naszego pokolenia bodźcowo-reakcyjnego modelu ludzkich zachowań.

CSICOP zyskał tak wielkie znaczenie przede wszystkim dzięki skutecznemu promowaniu wrażenia obiektywizmu. W jego stwierdzeniach dotyczących celu, jaki mu przyświeca, możemy przeczytać na przykład:

Komitet do spraw Naukowego Badania Zgłoszeń Zjawisk Paranormalnych zachęca do krytycznego badania zjawisk paranormalnych oraz z pogranicza nauki z odpowiedzialnego, naukowego punktu widzenia oraz rozpowszechnia wyniki tych dociekań w środowisku naukowców, a także przedstawia je społeczeństwu. [...] Komitet jest niedochodową, naukową i edukacyjną organizacją.

Komitet wydaje się być wspaniałą organizacją. Świat może odnieść wielkie korzyści z jego obiektywnego badania zjawisk paranormalnych i UFO. Niezwykle ważne jest, aby poważni badacze potrafili odróżniać rzeczy prawdziwe od zmyślonych, co nie zawsze jest łatwe. Smutne, ale CSICOP nie zapewnia obiektywizmu niezbędnego do osiągnięcia tego celu. Wyniki prowadzonych przezeń badań zawsze były, jak pamiętam, zdecydowanie ośmieszające. Zawsze zastanawiało to wielu ludzi, którym trudno było zrozumieć, jak można odrzucać dowody, głosząc wszem wobec, że jest się bardzo obiektywnym. Rozwiązania tej zagadki należy szukać w odpowiedzi na pytanie, kto i po co założył tę organizację.

CSICOP założono w roku 1976 z inspiracji i pod patronatem Amerykańskiego Towarzystwa Humanistycznego. Towarzystwo to zajmuje się rozwojem filozofii „humanizmu”. „Humanizm” jest trudny do zdefiniowania, ponieważ znaczy on zwykle dla różnych ludzi zupełnie co innego. Ogólnie mówiąc jest on szkołą myślenia opartą na ludzkich potrzebach i wartościach przeciwnych do potrzeb i wartości religijnych. Zajmuje się zagadnieniami etyki i egzystencji z perspektywy istot ludzkich traktowanych jako istoty fizyczne. „Religijni humaniści” rozumieją go w kontekście wartości duchowych i teologicznych, na które patrzą jednak z punktu widzenia człowieka, a nie boskiego lub duchowego, jak postuluje większość religii.

Najbardziej znaną formą zorganizowanego humanizmu w Stanach Zjednoczonych jest „sekularyzowany [świecki] humanizm”. Świecki humanizm uznaje istnienie jedynie fizycznej rzeczywistości, całkowicie odrzucając rzeczywistość duchową. Jest to filozofia ścisłego materializmu. Wielu świeckich humanistów skłania się ku bodźcowo-reakcyjnemu modelowi ludzkich zachowań.

Założycielem i obecnym przewodniczącym CSICOP jest Paul Kurtz, profesor filozofii na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Buffalo. Kurtz przez wiele lat był redaktorem naczelnym magazynu Humanist (Humanista). Był współautorem Manifestu humanistycznego II (Humanist Manifesto II) oraz autorem książki In Defense of Seular Humanism. Jest to interesujące dzieło, ponieważ przedstawia poglądy, cele i doktryny ruchu świeckiego humanizmu, które są znaczące w świetle roli, jaką Kurtz i inni świeccy humaniści odegrali w tworzeniu CSICOP. W sprawie rzeczywistości duchowej Kurtz pisze, co następuje:

Humanizm odrzuca tezę, że duch jest oddzielalny od ciała lub że życie trwa w jakiejś formie po jego śmierci.

Według Manifestu humanistycznego II:

Nauka skłania się ku poglądowi, że rasa ludzka wyrosła z sił rządzących naturalną ewolucją gatunków. W świetle posiadanej wiedzy uważamy, że cała osobowość jest funkcją biologicznego organizmu wynikającą ze społecznego i kulturowego uwarunkowania.

Tego rodzaju poglądy są wygodne dla tych, którzy je głoszą. Chodzi mi o to, że osoby i organizacje, które je wyznają, będą miały trudności z prawdziwie obiektywnym podejściem do badania dowodów, które ze swej natury stoją w sprzeczności z tym sposobem myślenia. Ludzie ci z góry określają, w co wierzą, a co odrzucają.

Obiektywizm staje się jeszcze trudniejszy do osiągnięcia, gdy ci sami ludzie starają się rozpowszechnić swój sposób myślenia i traktują to jako cel społeczny. Według Manifestu humanistycznego II:

Akceptujemy zbiór powszechnych zasad, które mogą służyć jako podstawa zbiorowego działania - zasad pozytywnych, mających istotne znaczenie w obecnym stanie ludzkości. Są one fundamentem do budowy świeckiego społeczeństwa w skali całej planety.

Jak pokazuje ten cytat, intencją świeckich humanistów jest stworzenie świeckiego społeczeństwa w skali światowej. Założyciel-przewodniczący CSICOP, profesor Kurtz, pomagał sporządzić dokument, który głosi ten zamiar. W rzeczy samej nie ma w tym nic złego, ponieważ religijni działacze i filozofowie od wieków starają się ukształtować świat na swoją modłę. Istnieje jednak cena, którą należy zapłacić za taką działalność, i jest nią utrata wiarygodności przez CSICOP i stowarzyszone z nim grupy sceptyków. Należy traktować ich jako zwolenników pewnego punktu widzenia, a nie bezinteresownych poszukiwaczy prawdy. Są oni jedynie oskarżycielami w „sądach” prowadzących badania, a nie sędziami lub ławą przysięgłych.

CSICOP stanowi problem, który nęka ludzkość od stuleci. Większość wojen ideologicznych prowadzą ekstremiści. Świeccy humaniści to ekstrema materialistyczna, która często prowadzi batalie ze współczesnymi „fundamentalistami chrześcijańskimi”, którzy reprezentują z kolei ekstremę „religijną”. Obie strony stanowią ekstremę dlatego, że trzymają się poglądów, które mają rację bytu tylko przy ignorowaniu stojących w sprzeczności z nimi dowodów. Są łatwym celem dla swoich przeciwników, ponieważ każda z tych stron ma dużo wad. Ludzie przystają do jednej bądź drugiej strony, rozumując, że skoro jedna ze stron nie ma racji, to musi ją mieć druga będąca w stosunku do niej w opozycji. Jest to bardzo niebezpieczne rozumowanie. Często zdarza się, że dwoje ludzi kłóci się zawzięcie ze sobą, przy czym każdy z nich uważa, że ma rację, lecz kiedy ostatecznie poznają prawdę, okazuje się zwykle, że żaden z nich jej nie miał. Dwóch wariatów może w nieskończoność spierać się, który z nich jest prawdziwym Napoleonem Bonaparte, lecz biada temu, kto weźmie stronę jednego z nich! Gdy walczą ekstremiści, prawda znajduje się zwykle gdzie indziej i jest całkowicie przez nich ignorowana.

Wbrew wysiłkom świeckich humanistów oraz innych grup o podobnych inklinacjach do negowania religii i teologii, religie w dalszym ciągu stanowią dużą siłę w ludzkim społeczeństwie. Gdyby zgromadzono razem całość ocalałych prawd ze wszystkich religii i systemów mistycznych, starczyłoby ich do umożliwienia ludziom przekroczenia barier, które stoją na ich drodze do pełnego duchowego wyzwolenia, bądź udzieliłyby wskazówek pomocnych do przeprowadzenia całkowicie nowych poszukiwań. Nie zamierzam pomniejszać korzyści, jakich bardzo wielu ludzi doznaje z racji stosowania się do przykazań najróżniejszych religii. Większość teologii głosi wartości zdolne wzbogacić życie jednostki.

Tak dziś, jak i dawniej nowe religie przychodzą i odchodzą i jest ich dużo. Bardzo niewielu z nich udaje się przetrwać dłużej, a jeszcze trudniej zdobyć wielu wyznawców. Mimo to nowe religie są atakowane tak samo często, jak były w przeszłości. Współczesne ataki przybierają tę samą formę, jaką miały na przestrzeni wieków: nowe religie są określane tajemniczym złem, które podważa wszelkie dobro. Często nazywa się je „kultem”, mimo iż „kultem” w dosłownym tego słowa znaczeniu nie są. „Kult” oznacza podgrupę większej religii, na przykład kult chrześcijański lub kult muzułmański. Zupełnie nowa, autonomiczna religia bardziej zasługuje na określenie jej mianem „sekty” lub po prostu nową religią. Słowo „kult” stało się popularne prawdopodobnie ze względu na jego łatwo wpadające w ucho brzmienie fonetyczne. Bardzo ładnie prezentuje się także w nagłówkach gazet.

Największym niebezpieczeństwem grożącym ze strony nowych religii nie jest to, że głoszą one coś zupełnie nowego, innego niż dotychczasowe, ale to, że mogą się one stać efektywnym narzędziem dzielącym ludzi na frakcje, jak to było w przeszłości. Stać się to może nawet bez winy nowej religii. Sam fakt jej istnienia oraz bycia przedmiotem ataków może sprawić, że stanie się ona wojowniczą frakcją, jeśli będzie działała w społecznym klimacie „kultowej histerii”. Ów klimat bardzo łatwo stworzyć w dzisiejszych czasach, gdyż wielu wykształconych ludzi uważa, że zna świetnie ludzką psychikę. Odwołując się do tego mniemania, bardzo łatwo zasiać jest wśród nich wrogość do nowych religii poprzez podsuwanie im zasad religijnej nietolerancji w postaci psychologicznej terminologii. Być może zabrzmi to ironicznie, ale większość współczesnych antykultowych batalii wywodzi się z tak zwanego „prawego skrzydła” chrześcijaństwa zaciekle zwalczającego wszelkie „dzieła szatana”, do których zalicza ono wszystkie religie nie spełniające fundamentalnych, chrześcijańskich prawd wiary. Chrześcijańskie księgarnie są dziś w Stanach Zjednoczonych głównym źródłem antykultowych książek. Fundamentaliści chrześcijańscy znajdują, o dziwo, sprzymierzeńców w takich grupach jak CSICOP oraz innych skrajnie materialistycznych (na przykład związanych z naukową psychiatrią), które traktują wszelkie religie jako coś niezdrowego, znajdując łatwe ofiary w postaci nowych religii.

Kluczem do analizy nowych religii nie jest wrzucanie ich do jednego kotła błędnie nazwanego „kulty” i wyciąganie ogólnikowych wniosków na ich temat. Właściwym do nich podejściem jest indywidualne rozpatrywanie każdej z nich, wyszukiwanie cech odróżniających je od innych oraz analiza ich złych i dobrych cech w zależności od ich specyfiki. Tak potraktowane, jedne okazują się niczym innym jak nieudaną kontynuacją tego, czemu przyjrzeliśmy się w tej książce, inne zaś szczerą próbą duchowego oświecenia ludzi. Powodem, dla którego warto być obiektywnym w stosunku do nowych religii, jest to, że prawdziwa wiedza duchowa przyjdzie do nas wyłącznie poprzez którąś z nich. Stare teologie nie odejdą zbyt daleko od swoich skostniałych doktryn, zaś nauka nie uzna nawet za zasadne rozpatrywanie dowodów na istnienie rzeczywistości duchowej.

W ostatnim okresie zrodził się pewien ruch religijny, któremu warto się przyjrzeć. Jest to bardzo luźno związany i szybko rosnący ruch zwany „New Age” („Nowy Wiek”). Jego nazwa oznacza zapowiedź nadejścia na Ziemi nowej epoki, w której nastąpi duchowe wyzwolenie, a także zapanuje fizyczne zdrowie i ogólnoświatowy pokój. Powstające w duchu filozofii tego ruchu utwory muzyczne brzmią bardzo przyjemnie, zaś podkreślanie przezeń znaczenia naturalnej, zdrowej żywności jest bardzo pozytywną jego cechą. Niektóre z doktryn ruchu New Age zawierają elementy „bezpańskich” religii odnoszące się do natury formy duchowej, lecz podobnie jak hinduizm większość reguł tego ruch niweczy korzyści płynące z ich idei, mieszając je z dużymi dawkami mistycyzmu, doktryn nadzorczych (to znaczy holistycznych doktryn głoszących konieczność jedności umysłu, ciała i ducha zamiast ich rozdzielności) oraz metodami samopomocy, które obejmują hipnozę oraz podświadome programowanie (z których żadna nie jest warta polecenia).

Na największą naszą uwagę zasługują niektóre poglądy New Age na sprawę UFO. Bardzo dużo ludzi na całym świecie słyszało o teorii „starożytnych astronautów”, która głosi, że pewne religijne wydarzenia, które miały miejsce w starożytności, były efektem działalności przedstawicieli pozaziemskiej społeczności zdolnej do odbywania podróży kosmicznych. Teoria ta przyczyniła się do częściowego opadnięcia zasłony mitu otaczającego zjawisko UFO. Rezultatem tego są wysiłki New Age zmierzające do odrodzenia starych wierzeń religijnych głoszących, że przemierzająca nasze niebo pozaziemska rasa składa się z oświeconych, prawie boskich istot, które należy traktować z odpowiednim szacunkiem i u których należy szukać źródła zbawienia. Ta czołobitna postawa jest ostatnio promowana przez część literatury wywodzącej się z New Age oraz niektóre amerykańskie filmy, takie jak Close Encounters of the Third Kind (Bliskie spotkania trzeciego stopnia) czy Cocoon (Kokon). Za sprawą ludzi, którzy twierdzą, że otrzymali posłania od załogantów UFO (niewykluczone że niektórzy z nich rzeczywiście je otrzymali), do New Age przenika ostatnio wiele nadzorczych doktryn, łącznie z przepowiednią końca świata. Zamiast określenia „aniołowie” używa się teraz terminu „kosmiczni bracia”. Jeśli historia może być jakąś wskazówką, to należy stwierdzić, że owi „kosmiczni bracia” mają nam niewiele do zaoferowania poza uciskiem, ludobójstwem, chyba że uda się ich przekonać do zmiany postawy. Wydaje się, że to raczej ludzie mogliby uczyć ich dobroci, a nie odwrotnie. Humanitarni Nadzorcy, którzy od czasu do czasu odwiedzają Ziemię i pomagają niektórym ludziom, należą do mniejszości i nie są w stanie udzielić znaczącej pomocy całej ludzkości. Nigdy nie przełamali naszych więziennych murów. Wygląda na to, że jedynymi „aniołami” i „kosmicznymi braćmi”, na których możemy liczyć, jesteśmy my sami.

W chwili gdy oddaję do druku obecną edycję tej książki, na świecie dokonuje się wiele zmian. Niektóre z nich są bardzo znaczące, jak na przykład demontaż komunizmu w państwach Europy Wschodniej, wysiłki rządu Południowej Afryki zmierzające do zniesienia apartheidu oraz obecne wybory nowych prezydentów w wielu krajach Trzeciego Świata. Wydarzenia te dowodzą, że można poprawić warunki bytu ludzi na Ziemi, być może nawet w takim stopniu, aby uwolnić się od sugerowanej w tej książce niedoli.

Niestety, współzawodnictwo etniczne oraz umacnianie systemu papierowego inflacyjnego pieniądza w ramach zmian zachodzących w Europie są sygnałem, że wciąż coś jest na opak. Lata dziewięćdziesiąte, w które wkracza świat, przypominają okres sprzed dwustu lat (patrz rozdział „Apokalipsa Marksa”), kiedy na całym świecie ustanawiano rządy typu republikańskiego. Tak jak wtedy tkwiące korzeniami w Bractwie frakcje są aktywne i inspirują wojny i społeczne choroby.

Przy wydatnej pomocy Chin i państw zachodnich kraje Trzeciego Świata oraz islamskie wchodzą w posiadanie broni balistycznej. Islamski radykalizm w dalszym ciągu powoduje narastanie społecznych niepokojów w krajach Środkowego Wschodu oraz w innych częściach świata. W roku 1990 radykalnej sekcie muzułmańskiej o nazwie „Bractwo Muzułmańskie” udało się zwyciężyć w wyborach do władz samorządowych w jordańskich miastach Zarqa i Akaba.

W chwili gdy piszę tę książkę, marksistowscy rewolucjoniści wciąż mordują ludzi w Peru i na Filipinach. Słynący z bezwzględności peruwiańscy marksistowscy partyzanci tworzą tajne stowarzyszenie o nazwie „Sendero Luminoso” („Świetlisty Szlak” lub „Droga do oświecenia”).

Kartele narkotykowe stały się potęgami politycznymi; na przykład w Kolumbii prowadzą regularną wojnę z rządem. Wpływy Bractwa w świecie podziemnym są wyraźnie widoczne na przykładzie peruwiańskiego „Świetlistego Szlaku”, który zaangażował się w uprawę koki i handel narkotykami, oraz handlu heroiną, w którym dominują potężne azjatyckie triady założone przez tajne stowarzyszenia sięgające korzeniami do XVII wieku.

Prawicowe organizacje nacjonalistyczne, ogólnie niezbyt popularne na świecie, takie jak obecny rosyjski sojusz o nazwie Narodowy Front Rosyjski używający jako symbolu przypominającego swastykę krzyża na żółtym tle, wciąż otrzymują wsparcie ze strony niektórych członków rządu. W roku 1990 ludzie związani z rym ruchem byli sponsorowani przez Agencję Informacyjną USA i zapraszani przez nią do Stanów w celu wygłaszania odczytów, mimo protestów, że są antysemitami.

W maju 1990 roku ujawniono, że szeroko nagłośniona profanacja grobów żydowskich w Haifie w Izraelu była dziełem tajnej sekty żydowskiej. Jeden z jej członków oświadczył, że celem tej akcji było nasilenie konfliktów między żydami i antysemitami.

Bank Światowy przewiduje pojawienie się nowych, podobnych do AIDS, niszczących system immunologiczny chorób wirusowych. W tym celu w marcu 1990 roku wysłano ze Stanów Zjednoczonych do Afryki z pięcioletnią misją grupę lekarzy, których zadaniem jest odkrycie nowych wirusowych chorób zakaźnych oraz inne przedsięwzięcia. Misja ta finansowana jest głównie przez rządową agencję zajmującą się badaniem AIDS, a konkretnie wchodzący w jej skład Instytut Alergologii i Chorób Zakaźnych. Jeden z lekarzy, Nicholas Lerche z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, zacytowany na stronie A8 San Francisco Chronicie z 15 marca 1990 roku powiedział:

Problemem tkwi w tym, że zaczynamy zdawać sobie sprawę z powstawania wirusowych chorób zakaźnych i że może istnieć jeszcze wiele innych wirusów odzwierzęcych czekających na okazję przeniknięcia do ludzkiego organizmu i wywołania nowych chorób.

W świetle podejrzeń i dowodów, że AIDS mogło być z rozmysłem wprowadzone do ludzkiej społeczności, istnieją uzasadnione obawy, w jaki sposób nowe choroby zakaźne odkryte przez wspomnianych lekarzy, będą potraktowane przez niektórych ludzi sponsorujących te badania.

Do czasu zanim państwo przeczytacie to, co tu napisałem, zdarzy się wiele rzeczy. Wyłonią się i zejdą ze sceny nowi przywódcy, politycy i instytucje, a także ścierające się ze sobą frakcje. Mam nadzieję, że historyczne wzorce opisane w tej książce dostarczą państwu interesującego i być może użytecznego narzędzia do analizy przyszłych wydarzeń w miarę ich zachodzenia. Żywię nadzieję, że ta książka stanie się pewnego dnia jedynie wspomnieniem złego snu, z którego uda się nam wszystkim przebudzić.