William Bramley - Bogowie Edenu
Nr 38
NOWY EDEN
W obecnych czasach budowany jest nowy Eden, a właściwie nadawane
jest nowe oblicze staremu Edenowi. Współczesny Eden charakteryzuje się
sterylną architekturą i jednolitością stylu. Jego mieszkańcom oferuje
się wiele sposobów na dawanie sobie rady ze stresami związanymi z
życiem w nim. Należą do nich między innymi leki i narkotyki, które
umożliwiają zmianę bądź kontrolę prawie wszystkich negatywnych aspektów
ludzkiej natury (pozytywnych także). Nowych Edeńczyków naucza się
filozofii, które obiecują materialną utopię w ramach duchowego ugoru.
Mimo tych wszystkich „osiągnięć” ilość Edeńczyków popełniających
samobójstwa rośnie w zastraszającym tempie. Najtragiczniejsze w tym
fakcie jest to, że bardzo duży procent owych samobójców stanowią ludzie
młodzi. Co powiedzieliby nam niektórzy z nich? Zapewne to, że
dzisiejszy Eden jest nadal Edenem - złotą klatką, łagodnym więzieniem.
Wielu młodych ludzi czuje to i buntuje się przeciw temu, dając temu
wyraz w zmianie sposobu ubierania się lub czesania. Mimo to jednak
nadal czują, że tkwią w pułapce, nie mogąc zrozumieć, w jaki sposób się
w niej znaleźli i dlaczego. Podobnie jak Adam i Ewa wielu ludzi wciąż
próbuje uciec, nawet jeżeli życie ich pieściło i odnosili w nim sukcesy.
Dzisiejszy Eden w dalszym ciągu pozostaje pod silnym wpływem sieci
Bractwa. Wszelkie dyskusje na temat Bractwa w obecnych czasach są
bardzo delikatną sprawą. Mówiąc o nim, nie mamy na myśli dawnych ludzi
i grup, które przeszły już do historii, ale ludzi i organizacje, które
w znacznym stopniu stanowią o obrazie współczesnego świata. Pozwolę
sobie przypomnieć w tym miejscu dwa istotne punkty:
1. Znaczna większość ludzi, którzy przyłączają się do jakichkolwiek
ruchów bądź organizacji, czyni to zwykle z prawych powodów, nawet jeśli
są to frakcje Bractwa bądź religie pochodzenia nadzorczego.
Skłaniającym ich do tego impulsem może być cząstka prawdy, którą
usłyszeli, bądź możliwość rozwiązania jakiegoś problemu. Angażują się w
działalność tych organizacji, aby głosić prawdę lub rozwiązywać ów
problem. Jak pokazuje historia, prawie nikt z nich, włącznie z
większością ich zwierzchników, nie jest świadomy uczestniczenia w
działalności o charakterze makiawelicznym. Wiedzą tylko to, że dano
im słuszny powód do występowania przeciwko grupom innych ludzi, nie
zdając sobie sprawy, że gdzieś indziej, w podobnej organizacji, innym
ludziom dostarczono równie słusznego powodu do występowania przeciwko
nim. Korupcja występująca w sieci Bractwa oraz wynikające z niej
gwałty, są równie niepokojące dla nich, jak i innych ludzi.
2. Moim celem jest korekta, a nie potępianie, jako że nie ma
świętych na tej planecie, jak i zapewne gdzie indziej. Owszem, istnieje
wielu przyzwoitych ludzi, którzy zasługują na pomoc, lecz
prawdopodobnie nie ma na Ziemi ani jednego człowieka, który w jakimś
momencie swojego życia nie przyczyniłby się w jakiś sposób do tego, o
czym jest mowa w tej książce. Zawstydzanie, oskarżanie lub karanie na
obecnym etapie tej gry, mogłoby tylko wszystkiemu zaszkodzić. Moją
intencją jest promowanie idei, że bez względu na to, co zrobiliśmy w
przeszłości, naprawdę liczy się wyłącznie teraźniejszość i przyszłość.
Intencją napisania tej książki była myśl, abyśmy przystanęli na chwilę,
spojrzeli wstecz i starali się dostrzec, w co jesteśmy uwikłani.
Przypuszczam, że każdy z nas będzie w stanie określić, co należy zrobić
(bądź czego nie powinniśmy robić), aby pomóc w wyprostowaniu spraw, bez
niszczenia naszej egzystencji bądź instytucji, do których jesteśmy
przywiązani. To, czego najbardziej nam obecnie potrzeba, to współpraca,
a nie wzajemne oskarżanie się.
Gdy przyjrzymy się współczesnym organizacjom i religiom wyrosłym z
sieci Bractwa, odkryjemy pewną ironię. Otóż, kiedy świat skłania się
intelektualnie w kierunku materializmu, organizacje Bractwa i religie
nadzorcze jako nieliczne źródła głoszą pogląd, że człowiek jest istotą
duchową. Z tego właśnie względu organizacje Bractwa i religie nadzorcze
przyciągają wielu porządnych ludzi, w których wciąż tli się duchowa
iskra. Dziś trudno znaleźć jezuitę, amerykańskiego masona, księdza
prezbiteriańskiego lub żydowskiego rabina, którzy nie byliby bardzo
porządnymi ludźmi. Większość z nich podkreśla prawdziwie dobroczynne i
podnoszące na duchu aspekty swoich teologii. Równie trudno jest nie
czuć się dobrze na pasterce w wigilię Bożego Narodzenia bądź nie czuć
satysfakcji z rozmowy z różokrzyżowcem na temat sensu życia. Nie sposób
nie docenić uśmiechu dziecka wychowywanego w cieple udanej rodziny
utrzymywanej w jedności przez zasady religii hebrajskiej bądź nie czuć
wartości estetycznych wyjątkowych dzieł sztuki hinduistycznej. Dzieci i
starzy ludzie codziennie otrzymują pomoc za sprawą dobroczynnej
działalności masonów bądź innych społeczników. Można prowadzić
fascynujące dyskusje polityczne z marksistą, a także dowiedzieć się
bardzo interesujących rzeczy od typowego prawicowca. Mimo to większość
instytucji wyrosłych z sieci Bractwa nadal jest przyczyną poważnych
problemów.
W książce tej przyjrzeliśmy się dokładnie systemowi inflacyjnego
papierowego pieniądza. W Stanach Zjednoczonych ponad 75 procent
wszystkich wypuszczanych na rynek pieniędzy pochodzi z banków
prywatnych. Kiedy składasz dolara do depozytu w banku komercyjnym,
staje się on dolarem służącym do pożyczania, w którego miejsce bank
tworzy dodatkowego dolara, który figuruje na twoim koncie. Znajdujący
się na twoim koncie dolar nie jest dolarem gwarantowanym. Jest to po
prostu zaciągnięty u ciebie dług. Ten dług bardzo szybko zamienia się
jednak w pieniądz, ponieważ możesz go w każdej chwili wyjąć i wydać,
zaś bank w dalszym ciągu będzie posiadał twojego oryginalnego dolara. W
ten oto sposób bank tworzy pieniądz „z niczego”. Większość zysku banków
pochodzi z możliwości takiego tworzenia pieniędzy. Odsetki, które bank
pobiera od pożyczek, starczają zazwyczaj zaledwie na opłacenie kosztów
administracji i na częściowe kompensowanie inflacji, którą bank sam
tworzy produkując „puste” pieniądze. Istnieją oczywiście określone
limity ilości produkowanych przez banki pieniędzy. Bank komercyjny musi
posiadać minimalną ilość gotówki (w banknotach banku centralnego)
stanowiącej odpowiedni procent wszystkich pieniędzy depozytowanych w
banku - z reguły niewielki. Tak długo jak ludzie posługują się kontami
czekowymi i nie żądają zbyt dużo gotówki, bankowi nie grozi
niebezpieczeństwo. Bank może zbankrutować, jeśli zbyt duża ilość
pożyczonych przez niego pieniędzy nie zostanie spłacona bądź jeśli zbyt
duża ilość depozytariuszy zażąda w krótkim czasie gotówki ogołacając w
ten sposób niewielką rezerwę bankową.
Wynikiem tego systemu jest ogólne zadłużenie na wszystkich
szczeblach współczesnego społeczeństwa. Banki są zadłużone u
depozytariuszy, których pieniądze są pożyczane i wywołują zadłużenie w
stosunku do banków. Tym, co upodabnia ten system do delirycznej wizji,
jest to, że banki, tak jak i inni pożyczkodawcy, mają prawo do sięgania
po dobra fizyczne pożyczkobiorców w przypadku niespłacenia przez
nich długów zaciągniętych w papierowych pieniądzach.
W serwisach wiadomości lokalnych i międzynarodowych często słyszymy
o państwach Trzeciego Świata uginających się pod ciężarem olbrzymich
długów. Większość tych długów jest „iluzoryczna” w tym sensie, że gros
tych pożyczek pochodzi z banków, które tworzyły bądź były kanałem
przepływu pieniędzy „stworzonych z niczego”. Niektóre z nich, na
przykład banki zrzeszone w Międzynarodowym Funduszu Walutowym (IMF)
mają prawo do dyktowania polityki ekonomicznej i żądania wdrażania
programów oszczędnościowych przez państwa zadłużone, tak by mogły
zwrócić zaciągnięte pożyczki. Na przykład na początku lat
osiemdziesiątych IMF wymusił na Brazylii program oszczędnościowy
obejmujący duże cięcia płac, wzrost cen wszystkich dóbr, dewaluację
pieniądza i wzrost eksportu - wszystko to w celu spłacenia długu,
którego fundamentem jest iluzja. Wynikiem wdrożenia tego programu było
znaczne obniżenie stopy życiowej Brazylijczyków i liczne protesty.
Niszczenie brazylijskiej puszczy, którego jesteśmy świadkiem, jest w
dużej mierze wywołane koniecznością spłacenia długów wynikających z
iluzorycznych pieniędzy. Badania przeprowadzone przez Bank Światowy
winą za niszczenie lasów deszczowych obarczają wzrost przyrostu
naturalnego, ani słowem nie wspominając roli, jaką on sam odegrał w
spowodowaniu niewypłacalności Brazylii.
Kolejnym przykładem może być Republika Dominikany, która w połowie lat
osiemdziesiątych miała 3 miliardy dolarów długu. Kraj ten chciał
przeznaczyć swój skromny dochód narodowy na poprawę warunków
mieszkaniowych swoich obywateli, jednak w roku 1985 okazało się, że na
spłatę zaciągniętych długów musi przeznaczyć więcej, niż wynosi jego
dochód w walucie wymienialnej. Nie bacząc na nic IMF zażądał
wprowadzenia ostrego programu oszczędnościowego, włącznie z dużą
podwyżką cen na podstawowe artykuły, co doprowadziło do masowych
protestów. IMF spowodował ponadto dewaluację waluty dominikańskiej, co
przyniosło wzrost eksportu i znacznie podrożyło import. Kto na tym
stracił? Oczywiście ludność Dominikany.
W Stanach Zjednoczonych w czasie prezydentury Ronalda Reagana dług
narodowy podwoił się. Większość pożyczonych pieniędzy to pieniądze
„stworzone z niczego” przez wielkie banki. Mimo to odsetki od nich
muszą być spłacone. By je zapłacić, obcięto wydatki na cele socjalne,
przez co obniżył się standard życia wielu Amerykanów. Na co zużyto
większość pożyczonych i zaoszczędzonych pieniędzy? Na cele wojskowe.
W mniejszej skali system inflacyjnego papierowego pieniądza jest
przyczyną tracenia przez rolników farm. Większość z nich traci źródło
swojego utrzymania nie dlatego, że pracuje źle lub że nie produkuje nic
wartościowego. Tracą je dlatego, że nie są w stanie stawić czoła
systemowi inflacyjnego papierowego pieniądza, który umożliwia
przejmowanie ich ziemi przez wielkie agroprzedsiębiorstwa, co prowadzi
do skupienia produkcji żywności w rękach stale malejącej liczby
producentów.
Jak więc widzimy, współczesny system monetarny niszczy wiele
korzyści, jakie daje nam masowa produkcja, postęp nauki i rozwój
technologii. Pochłaniający całe nasze siły trud związany z
koniecznością zapewnienia sobie fizycznego przetrwania powinien w
obecnym czasie być już w znacznej mierze ograniczony, lecz system
inflacyjnego papierowego pieniądza podtrzymuje go na tym samym poziomie
poprzez wytworzenie ogólnego zadłużenia, chronicznej inflacji i braku
ekonomicznej stabilizacji. Olbrzymia większość ludzi we wszystkich
krajach musi dziś w dalszym ciągu poświęcać większą część swojego czasu
na pracę, której celem jest zaspokojenie potrzeb finansowych. Cel
Nadzorców wyrażony w biblijnej historii Adama i Ewy polegający na
zmuszeniu ludzi do znoju od chwili urodzin aż do śmierci jest nadal
realizowany.
Kolejnym produktem ubocznym nowoczesnego systemu pieniężnego są
podatki. Większość Amerykanów uważa, że rząd USA sam tworzy potrzebne
sobie pieniądze. Jeśli to prawda, po co miałby kogokolwiek
opodatkowywać? Dlaczego po prostu nie wydrukuje sobie pieniędzy,
których potrzebuje? Przecież byłoby to znacznie rozsądniejsze niż
budowa olbrzymiego biurokratycznego systemu poboru podatków, który
doprowadza ludzi do rozpaczy i bardzo zmniejsza ich wydajność.
Rząd USA nie drukuje sobie pieniędzy. Robi to Bank Rezerw
Federalnych razem z bankami komercyjnymi, które nie są instytucjami
publicznymi. By otrzymać część produkowanych przez nie pieniędzy, rząd
musi ściągać podatki albo pożyczać. W rzeczywistości robi jedno i
drugie kosztem obywateli. Podatki, zwłaszcza w krajach o systemie
stopniowanego podatku dochodowego, utrudniają ludziom gromadzenie
oszczędności i w ten sposób zmuszają ich do poświęcania całego życia na
pracę w celu zapewnienia sobie fizycznej egzystencji.
Mimo politycznych reform zmieniających oblicze Rosji i Bloku
Wschodniego, komunizm wciąż stanowi potęgę w krajach, w których był w
ostatnich dziesięcioleciach źródłem straszliwego ucisku, o czym
szczególnie boleśnie przekonali się obywatele Etiopii i Kampuczy.
12 grudnia 1974 roku w Etiopii obalono w wyniku wojskowego zamachu
stanu monarchię, która sześć miesięcy później została całkowicie
odrzucona przez rząd rewolucyjny. Etiopię proklamowano jako kraj
marksistowski ze skolektywizowanym rolnictwem i przemysłem w rękach
państwowych. W prowincjach Erytrea i Tigre utworzyła się wkrótce
przeciwko nowym, marksistowskim władcom, opozycja. Ten ruch
niepodległościowy był i jest w dalszym ciągu utrzymywany przy życiu w
głównej mierze przez inną grupę marksistowską: Ludowy Front Wyzwolenia.
Toczone między marksistowskim reżimem i marksistowskimi wyzwolicielami
walki doprowadziły do olbrzymiej ilości śmiertelnych ofiar. Etiopskie
klęski głodu, o których tak wiele ostatnio słyszymy, zostały
spowodowanie głównie działaniami etiopskiego rządu, który pragnie
stłumić ruch wyzwoleńczy poprzez wstrzymywanie transportów z pomocą dla
regionów objętych walkami. Prowadzi to do ludobójstwa. Ludzie, którzy
znaleźli się między dwiema równie brutalnymi frakcjami, umierają
straszną śmiercią. Za tym wszystkim kryje się jak zwykle sieć Bractwa,
co widać między innymi po jego symbolu widniejącym na emblemacie rządu
marksistowskiego - „Oku Opatrzności”.
17 kwietnia 1975 roku stolica Kampuczy (poprzednio Kambodży) wpadła
w ręce komunistycznych sił rewolucyjnych, które z miejsca zastosowały
całkowitą blokadę informacji. Przeciekające na zewnątrz relacje
przedstawiały trudny do opisania horror. Po wyborze na premiera
komunistycznego przywódcy Pol Pota w kwietniu 1976 roku Kampucza
zaczęła przeżywać coś, co eksperci uznali za najstraszliwsze
ludobójstwo od czasu II wojny światowej. W krótkim czasie z 7,5 miliona
jej mieszkańców zginęło co najmniej milion osób (inni twierdzą, że
nawet trzy miliony), co stanowi ogromny procent ogółu obywateli tego
niewielkiego kraju. Ludobójstwo było częścią wielkiego planu
ekonomicznego stworzonego przez wysoko wykształconych przywódców
kampuczańskich, którzy chwalili się naukowymi stopniami z ekonomii i
nauk społecznych zdobytymi na uniwersytetach francuskich. Ci „geniusze”
uznali, że ich naród powinien mieć ekonomię agrarną... natychmiast.
Stolica Kampuczy, Phnom Penh, została siłą ewakuowana, zaś jej
mieszkańcy zmuszeni do udania się na prowincję, gdzie czekały na nich
rolnicze „spółdzielnie produkcyjne”. Zniesiono własność prywatną.
Obywatele, których posądzono o stanie na drodze kampuczańskiej utopii,
najczęściej z racji posiadanego zawodu bądź wykształcenia, a także ci,
którzy nie godzili się zostać niewolnikami, zostali wymordowani. Do
dokonywania morderstw często rekrutowano dzieci, co pozwalało na
psychopatologiczne wychowanie młodego pokolenia w stopniu
przewyższającym wszystko, z czym mieliśmy do tej pory do czynienia.
Wielki plan kampuczański realizowany pod rządami Poi Pota był wierną
kopią brutalnych programów znanych z historii - programów realizowanych
przez radę rewolucyjną osiemnastowiecznej Francji, reżim Józefa Stalina
w Rosji, a także Mao Tse-Tunga w Chinach w ramach Rewolucji
Kulturalnej. Reżim Pol Pota upadł w styczniu 1979 roku, kiedy Kampuczę
najechały siły zbrojne komunistycznego Północnego Wietnamu, o którym
trudno powiedzieć, aby był godnym naśladowania modelem
społeczno-politycznym. W roku 1990 Pol Pot i jego Czerwoni Khmerzy
ponownie wypłynęli na światło dzienne. Są częścią koalicji dążącej do
przejęcia władzy za pomocą wojska. Koalicja jest popierana przez Stany
Zjednoczone i według zeznań wielu naocznych świadków broń dostarczana
przez CIA w dalszym ciągu trafia do brutalnych oddziałów Czerwonych
Khmerów.
Przed rozpadem Związku Radzieckiego wiele ruchów komunistycznych na
świecie było wspieranych przez sowieckie KGB oraz inne wschodnie służby
specjalne, które inspirowały i finansowały wojny „wyzwoleńcze” w wielu
krajach. Co ciekawe, zachodnie służby specjalne również pomagały w
ustanawianiu komunistycznych reżimów, podobnie jak zrobiły to
niemieckie koła wojskowe w roku 1917. Stany Zjednoczone pomogły
początkowo Fidelowi Castro na Kubie i Ho Chi Minhowi w Wietnamie,
którzy stali się później liderami komunistycznych reżimów w swoich
krajach. W chwili pisania tej książki w obu krajach nadal panuje
komunizm. Stany Zjednoczone początkowo wspierały również Pol Pota i
pomogły mu w zdobyciu władzy w Kampuczy. Świat komunistyczny, zarówno
ten dawny, jak i obecny, jest w dużej mierze efektem działań Zachodu.
Działania współczesnych frakcji politycznych noszą wyraźne znamiona
bezpośredniego wpływu sieci Bractwa. Na przykład Zakon Kawalerów
Maltańskich jest silnie antykomunistyczny i wpaja swoim członkom
antykomunizm jako cel o charakterze duchowym. Nie ma w tym nic złego,
dopóki nie staje się to jeszcze jednym uzasadnieniem do gwałtu, ucisku
i współzawodnictwa. Jednym z amerykańskich członków tego zakonu jest
William Casey, człowiek, który od 28 stycznia 1981 do 29 stycznia 1987
roku kierował CIA. W czasie swojego dyrektorowania przyczynił się w
ogromnym stopniu do rozwinięcia przez CIA tajnych operacji, zwłaszcza w
Ameryce Środkowej, gdzie wspierała ona rebelie „kontrasów” i działania
prawicowych „szwadronów śmierci”, które popełniały straszliwe zbrodnie
na ludności cywilnej w imię walki z komunizmem. Inni członkowie tego
zakonu wywodzący się z organizacji związanych z państwowymi służbami
specjalnymi to James Buckley z Radia Wolna Europa, John McCone
(dyrektor CIA w czasie prezydentury Johna Kennedy'ego) i Alexandre de
Marenches (szef francuskich służb specjalnych w czasie prezydentury
Giscarda d'Estaing).
CIA znajduje się również pod wpływem mormonów, masonów oraz innych
mniej znanych gałęzi Bractwa. Mormoni są chętnie werbowani przez CIA z
powodu doświadczeń zagranicznych, które wielu z nich zdobywa w trakcie
pracy misyjnej. Kilku z nich osiągnęło nawet bardzo wysokie pozycje w
amerykańskiej społeczności służb specjalnych. Pewne grupy masońskie o
silnie antykomunistycznym nastawieniu udzielają swoim adeptom
specjalnych stypendiów umożliwiających im naukę w waszyngtońskiej
Szkole Służby Zagranicznej, która dostarcza państwu urzędników,
dyplomatów i szpiegów. Wszystkie te wpływy Bractwa tworzą razem
właściwe podłoże ideologiczne w kołach amerykańskiej polityki
zagranicznej. W rezultacie Stany Zjednoczone stały się skutecznym
narzędziem politycznym służącym wciąż żywej idei wzniecania konfliktów
na całym świecie.
Wciąż dają znać o sobie „samotni skrytobójcy”. We wcześniejszych
rozdziałach tej książki przyjrzeliśmy się źródłom, z jakich wywodzą się
samotni skrytobójcy służący jako narzędzie polityczne. Dowody istnienia
„konspiracji” otaczającej współczesnych skrytobójców wskazują na to, że
ich „usługi” stały się pospolitym narzędziem politycznym. Zasadniczą
różnicą, jaką można zauważyć w stosunku do dawnych pierwowzorów, jest
to, że współczesny „samotny skrytobójca” często stanowi kamuflaż dla
innego „samotnego skrytobójcy”, poza tym usiłuje się stworzyć wrażenie,
że rzeczywiście pracują oni na własną rękę. Pod względem pozostałych
cech współcześni „samotni skrytobójcy” są prawie identyczni z tymi,
których kilkanaście wieków temu programowała należąca do Bractwa,
działająca na Środkowym Wschodzie, organizacja izmailitów. Dobrą tego
ilustracją są mordy współczesnych skrytobójców.
Na temat dokonanego 22 listopada 1963 roku zabójstwa prezydenta
Johna F. Kennedy'ego napisano wiele, przeto ograniczę się jedynie do
podsumowania związanych z tą zbrodnią zdarzeń. Prezydent Kennedy został
zabity kulą wystrzeloną z karabinu podczas przejazdu w kolumnie
samochodowej w Dallas w Teksasie. Niemal natychmiast po tych strzałach
wysunięto podejrzenia, że był to spisek. Rzekomy „samotny skrytobójca”,
Lee Harvey Oswald, publicznie stwierdził, że był jedynie „kozłem
ofiarnym”. Analiza balistyczna i lekarska wykazała, że Kennedy został
trafiony kulami, które wystrzelono z przodu, a nie z tyłu, gdzie
znajdował się Oswald. Oswaldowi nie dano szansy przedstawienia swojej
racji, że był tylko „kozłem ofiarnym”, i złożenia zeznań przed sądem,
ponieważ w dwa dni po aresztowaniu został zastrzelony mimo policyjnej
ochrony przez właściciela nocnego klubu, Jacka Ruby'ego, znanego z
powiązań z mafią. Za to zabójstwo Ruby został skazany na karę
więzienia, w którym cztery lata później zmarł.
Powołano specjalną komisję rządową do zbadania zabójstwa prezydenta
Kennedy'ego. Komisja ta, znana pod nazwą „Komisji Warrena” od nazwiska
jej przewodniczącego, sędziego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych,
orzekła, że Oswald działał sam. Kilka lat później komisja Izby
Reprezentantów Stanów Zjednoczonych poświęciła 26 miesięcy na zbadanie
morderstw Johna F. Kennedy'ego i przywódcy ruchu walczącego o prawa
murzynów, Martina Lutera Kinga (którego w roku 1968 zamordował rzekomo
„samotny skrytobójca”). Stwierdziła ona, że „samotni skrytobójcy” nie
działali w pojedynkę, że zabójstwa Kennedy'ego i Kinga były rezultatem
spisku. Komisja uważała, że należy zarządzić dalsze policyjne
dochodzenie. Wbrew krążącym pogłoskom oraz dowodom na istnienie związku
między CIA, mafią i zabójstwem Kennedy'ego nigdy nie doszło do skazania
jakiegokolwiek wspólnika obu zabójstw.
Młodszy brat Johna Kennedy'ego, Robert F. Kennedy, został
zamordowany niespełna pięć lat później, 5 czerwca 1968 roku, w budynku
hotelu Ambassador w Los Angeles w Kalifornii. Robert F. Kennedy
startował w wyborach prezydenckich i w chwili zamordowania miał już
prawie zapewnioną nominacje z ramienia demokratów. Tuż po zakończeniu
przemówienia przechodził przez pomieszczenia gospodarcze w tłumie
reporterów i ludzi składających mu życzenia. Właśnie tam skrytobójca
Sirhan Sirhan otworzył do niego z bliskiej odległości ogień z pistoletu
kalibru 0,22. Rannych zostało wielu ludzi, zaś Kennedy padł na posadzkę
trafiony w głowę i ciało. Sirhan został z miejsca ujęty. Kennedy zmarł
nazajutrz, Sirhana natomiast skazano jako jedynego zabójcę. Mimo wyroku
skazującego pozostały wciąż nie wyjaśnione kontrowersje. W wyniku
bardzo zręcznego dziennikarskiego dochodzenia Theodore Charach zebrał
dużą ilość materiałów, które wskazują, że to drugi, ukryty, zabójca a
nie Sirhan wystrzelił kulę, która zabiła Kennedy'ego. Charach
wykorzystał te materiały do produkcji filmu dokumentalnego
zatytułowanego The Second Gun (Drugi pistolet). Był on przez
bardzo krótki okres wyświetlany w roku 1970, a ostatnio został
dopuszczony do rozpowszechniania na kasetach video. Rozpoczęte przez
Characha śledztwo podjęli inni, co w konsekwencji doprowadziło do
przesłuchań dotyczących tej zbrodni przeprowadzonych przez Komisję
Doradców Okręgu Los Angeles.
Sprawa zabójstwa Roberta F. Kennedy'ego zwana „drugim pistoletem”
oparta została na fascynującej ekspertyzie balistycznej oraz zeznaniach
naocznych świadków. Analiza oparzeń na głowie Kennedy'ego oraz śladów
na jego ubraniu wywołanych przez proch wykazała, że lufa pistoletu
musiała być w odległości nie większej niż trzy do ośmiu centymetrów od
jego głowy, w chwili gdy wylatywały z niej śmiercionośne pociski.
Wszyscy naoczni świadkowie twierdzą natomiast, że broń Sirhana nigdy
nie była bliżej niż 30 cm, co stanowi istotną różnicę w przypadku
śladów pochodzących od prochu. The Second Gun sugeruje, że
śmiertelna kula została wystrzelona z broni ochroniarza, który
podtrzymywał Kennedy'ego za prawe ramię, w czasie gdy rozpoczęła się
strzelanina. Ochroniarz potwierdził, że wyciągnął broń, ale zaprzecza,
jakoby z niej strzelał. Jeden ze świadków tego zdarzenia twierdzi
jednak uparcie, że widział go, jak strzelał. Nie istnieje żaden dowód,
że policja kiedykolwiek poddała badaniu jego pistolet.
Dziwaczny pamiętnik rzekomo autorstwa Sirhana znaleziony w jego
mieszkaniu po zabójstwie Roberta F. Kennedy'ego przemawia za spiskiem.
Sirhan kilkakrotnie wspomina w nim o konieczności jego śmierci w
związku z otrzymaniem dużych sum pieniędzy. Jeden z zapisów wymienia
nawet kwotę 100.000 dolarów. Najbardziej interesujący jest w nim jednak
zapis, w którym Sirhan ciesząc się na myśl o otrzymaniu czeków na duże
sumy pieniędzy, powtarza instrukcję nakazującą mu twierdzić, że nigdy
nie słyszał jakichkolwiek przyrzeczeń, że ma dostać jakieś pieniądze za
zabicie Kennedy'ego, które powinno nastąpić przed 5 czerwca 1968 roku,
dniem wyboru kandydata na prezydenta w Kalifornii. Zapis ten brzmi:
Robert F. Kennedy musi zostać zabity Robert F. Kennedy musi zostać
zabity przed 5 czerwca '68 Robert F. Kennedy musi być zabity Nigdy nie
słyszałem obietnicy zapłaty za rozkaz wykonania wykonania wykonania
wykonania wykonania wykonania.
Policja z Los Angeles uważa, że te zapisy są niczym innym jak
rojeniami chorego umysłowo samotnego skrytobójcy. Jeśli Sirhan
rzeczywiście jest ich autorem, wówczas jego wzmianki o pieniądzach mogą
oznaczać dodatkową zachętę do zastrzelenia Kennedy'ego, którego i tak
nienawidził. Nasuwa się pytanie: kto zaproponował Sirhanowi pieniądze i
czy wierzy on, że otrzyma je, kiedy w końcu wyjdzie z więzienia? Sirhan
do dziś utrzymuje, że działał absolutnie sam, zaś FBI i policja Los
Angeles są bardzo zadowoleni z takiego stanu rzeczy.
Jeśli to ochroniarz wystrzelił pocisk, który zabił Roberta F.
Kennedy'ego, jest możliwe, że zrobił to przez przypadek. Mógł wyciągnąć
pistolet, aby go bronić, i w pośpiechu nacisnął spust, zabijając go.
Policja nigdy nie próbowała jednak nawet wziąć pod uwagę takiej
możliwości, mimo dowodów świadczących, że Sirhan nie wystrzelił
śmiertelnej kuli. Zamiast wziąć pod uwagę wszelkie możliwości, policja
Los Angeles bardzo konsekwentnie szła tropem teorii „samotnego zabójcy”
i jak podkreślił Los Angeles Times, niewłaściwie potraktowała pewną
część dowodów. Znowu zaczęły krążyć pogłoski o możliwych powiązaniach
między mafią i CIA w związku z tym zabójstwem, lecz i tym razem żadni
wspólnicy mordercy nie zostali wykryci i aresztowani.
Wczesnym popołudniem 30 marca 1981 roku prezydent Ronald Reagan
zakończył przemówienie w waszyngtońskim hotelu Hilton. Otoczony swoją
świtą i agentami służb specjalnych szedł w kierunku jezdni, gdzie
czekała na niego limuzyna. Podobnie jak w przypadku Roberta F.
Kennedy'ego z tłumu wynurzył się najwyraźniej szalony, młody człowiek i
strzelił z pistoletu w jego kierunku. Reagan został wepchnięty do
limuzyny przez agenta służb specjalnych i pospiesznie odwieziony do
szpitala, gdzie poddano go operacji usunięcia kuli, która utkwiła z
lewej strony klatki piersiowej przechodząc przez płuco. Na szczęście
rana nie była śmiertelna. „Samotny skrytobójca”, John Hinckley jun.,
został oskarżony o usiłowanie zabójstwa. Według dziennikarzy FBI
uczyniła wszystko, aby udowodnić, że był on jedynym zamachowcem, który
maczał w tym palce. Niektórzy ludzie wyrażali jednak wątpliwość co do
tego wniosku.
W czasie konferencji prasowej, która odbyła się miesiąc po powrocie
do zdrowia, Reagan odpowiadając na pytania stwierdził, że poczuł
uderzenie kuli, dopiero kiedy znalazł się w limuzynie:
PYTANIE: Co pan pomyślał w pierwszej chwili, kiedy
zdał pan sobie sprawę, że został pan trafiony?
ODPOWIEDŹ: Przyznam, że trudno mi to sobie dokładnie przypomnieć.
Wiedziałem, że zostałem raniony, i sądziłem, że zrobił to człowiek z
ochrony, który padł na mnie w samochodzie. To był paraliżujący ból.
Porównałbym go do uczucia po uderzeniu młotkiem. To uczucie, jak mi się
zdaje, pojawiło się jednak później, gdy byłem już w samochodzie.
Pomyślałem, że może jego pistolet lub coś innego, złamało mi żebro,
kiedy [ochroniarz] zwalił się na mnie. Gdy usiadłem na siedzeniu i ból
nie ustępował, nagle stwierdziłem, że kaszlę krwią. Obaj uznaliśmy, że
pewnie złamałem żebro i przedziurawiłem płuco.
W trakcie późniejszego wywiadu żona Reagana, Nancy, potwierdziła jego odczucia.
Czy u Reagana rzeczywiście wystąpiła spóźniona reakcja na kulę
wystrzeloną z pistoletu Hinckleya, czy też został on postrzelony,
zapewne przypadkowo, przez ochroniarza, co sugeruje powyższe
oświadczenie? FBI twierdzi, że kula, która zraniła Reagana,
rykoszetowała od drzwi limuzyny, w chwili gdy wpychano go do niej.
Jeśli wersja FBI jest prawdziwa, to dlaczego kula, która była typu
eksplodującego, nie wybuchła przy zetknięciu z drzwiami? Czyżby była
niewypałem? Czy to możliwe, aby w przypadku zamachu na Reagana
zaistniały aż dwa zbiegi okoliczności: niewypał i opóźniona reakcja na
ból. Innym wyjaśnieniem, które nie wymaga żadnych zbiegów okoliczności,
jest to, że Reagan został postrzelony, najprawdopodobniej przypadkowo,
przez ochroniarza wewnątrz samochodu. Ta wersja wyjaśnia obie sprawy:
brak wybuchu kuli (zapewne dlatego, że nie trafiła ona w znajdujące się
na jej drodze metalowe drzwi) oraz osobiste odczucia Reagana,
FBI nie podążyło śladem wersji „drugiego pistoletu” w przypadku
strzałów do Reagana. Jest to co najmniej dziwne, ponieważ niedoszły
zabójca. John Hinckley, utrzymywał, że ten zamach był rezultatem
spisku. W The New York Timesie z 21 października 1981 roku podano:
Departament Sprawiedliwości potwierdził dziś późnym wieczorem, że
John W. Hinckley napisał w skonfiskowanych z jego celi w lipcu
papierach, że był uczestnikiem spisku, kiedy 30 marca strzelał do
prezydenta Reagana i trzech innych ludzi.
Zeznanie Hinckleya powinno dać początek intensywnemu śledztwu w
sprawie spisku. W końcu John Hinckley nie był przypadkowym indywiduum z
amerykańskiego tygla. Był synem zamożnego przyjaciela i politycznego
zwolennika ówczesnego wiceprezydenta, który w przypadku śmierci Reagana
zająłby jego miejsce. Nie twierdzę, że miał tu miejsce spisek, pragnę
jedynie zwrócić uwagę, że tego rodzaju okoliczności powinny zaowocować
bardziej szczegółowym śledztwem. The New York Times twierdzi,
że FBI posiada notatki Hinckleya dotyczące jego życia i że na ich
podstawie doszło do przekonania, że podejrzenie o spisek jest
bezpodstawne. Sędzia prowadzący sprawę nakazał urzędnikom i świadkom
nie podawać treści notatek Hinckleya do wiadomości publicznej.
Strażnicy więzienni, w których ręce one trafiły i którzy je czytali,
złożyli sędziemu zeznania w tajemnicy. W czasie procesu zarówno obrona,
jak i oskarżenie nie podnosiły sprawy ewentualnego spisku ani
możliwości istnienia „drugiego pistoletu”. Zamiast tego cała uwaga
skoncentrowała się na bardzo widocznych zaburzeniach umysłowych
Hinckleya.
Niewykluczone że te trzy zamachy były dziełem samotnych
skrytobójców, przy czym w dwóch przypadkach mogło dojść do
przypadkowych strzałów oddanych przez ochroniarzy. Zabójstwo na
Filipinach dowodzi jednak, że tego rodzaju sceneria może być czasem
kamuflażem kryjącym morderstwo dokonane przez agentów służb specjalnych.
Był rok 1983. Benigno Aquino był popularnym przywódcą opozycji na
Filipinach, które były w tym czasie rządzone przez dyktatorskiego
prezydenta Ferdinanda Marcosa. Marcos ogłosił w latach sześćdziesiątych
stan wyjątkowy i nigdy go nie odwołał. Trzy lata po dobrowolnym
opuszczeniu ojczyzny Aquino zdecydował się na powrót do kraju, mimo że
sześć lat wcześniej został skazany na śmierć przez rozstrzelanie za
swoją działalność polityczną.
Samolot z Aquino wylądował na lotnisku w Manili 21 sierpnia 1983
roku. Otoczony filipińskimi oficerami służb specjalnych Aquino ruszył w
dół schodów, kiedy nagle rozległ się huk wystrzałów. Kula trafia go w
tył głowy i zabiła na miejscu. „Samotny zabójca”, Rolando Galman y
Dawang, znajdował się na pasie startowym i został bezzwłocznie
zastrzelony przez stojącego w pobliżu agenta ochrony. Rząd z miejsca
ogłosił Galmana „samotnym zabójcą” i starał się zamknąć sprawę.
Zabójstwo to zaczęło szybko rodzić podejrzenia.
Prezydent Marcos miał powody do zabicia Aquino, na którym ciążył
wyrok śmierci. Aby oczyścić się z podejrzeń, Marcos powołał oficjalną
komisję do zbadania tej zbrodni, podobną do Komisji Warrena powołanej
dwadzieścia lat wcześniej w Stanach Zjednoczonych w celu zbadania
zabójstwa Johna Kennedy'ego. Opozycja twierdziła, że komisja Marcosa
jest stronnicza i broni jego interesu. Większość wątpiła, aby
wyciągnęła ona inne od oficjalnych wnioski. Stało się jednak coś
niespodziewanego. Komisja przeprowadziła obiektywne dochodzenie i
zaakceptowała dowody związane z opaleniami głowy Aquino, które
wskazywały, że śmiertelna kula została wystrzelona z odległości od 30
do 45 centymetrów. Rząd twierdził, że Galman zbliżył się do Aquino na
taką odległość, lecz naoczni świadkowie zaprzeczyli temu. Przebywający
w samolocie dziennikarz zeznał, że dwaj agenci służb specjalnych
stojący tuż za Aquino wyciągnęli pistolety i skierowali je w tył głowy
Aquino na chwilę przed hukiem wystrzałów. Dowody dostarczone przez
medycynę sądową oraz zeznania naocznych świadków wykazały, że Aquino
został zastrzelony przez jednego z agentów służb specjalnych, który
miał go „ochraniać”. Hipoteza „samotnego skrytobójcy” była niczym innym
jak kamuflażem i do takiego wniosku doszła właśnie komisja Marcosa.
Ustalenia komisji doprowadziły do oskarżenia o zbrodnię wielu
wysokich rangą oficerów armii, jednak w trakcie procesu wszystkie
oskarżenia zostały oddalone. Chimeryczny system filipińskiej
sprawiedliwości nie dopuścił większości istotnych dowodów zebranych
przez komisję, zaś wielu ważnych dla oskarżenia świadków w ogóle nie
stawiło się na rozprawie. Mówiono, że zostali zastraszeni. Po
pozbawieniu Marcosa jego urzędu trafił on za sprawą żony Benigno
Aquino, Corazon, na luksusowe zesłanie na Hawajach. Dopiero wówczas
świadkowie wyszli z ukrycia i oznajmili, że proces był ukartowany przez
Marcosa. Zgłosili się ponadto nowi naoczni świadkowie, którzy
dostarczyli dalszych dowodów, że Benigno Aquino został zastrzelony
przez agenta ochrony.
Znaczenie zbójstwa Aquino polega na tym, że jego scenariusz jest
identyczny z innymi zamachami przeprowadzanymi przez „samotnych
skrytobójców”. Jeśli zamachy na życie Roberta F. Kennedy'ego i Ronalda
Reagana były rezultatem spisków, to były one wykonane niemal
identycznie jak zamach na Aquino: psychicznie niezrównoważony bądź
politycznie sfanatyzowany „samotny skrytobójca” zostaje użyty jako
kamuflaż dla prawdziwego zabójcy, który znajduje się najczęściej w
bliskim sąsiedztwie ofiary jako agent ochrony. Oficerowie filipińscy
podkreślali, że w opracowaniu planu zastrzelenia Aquino brał udział
generał Fabian Ver i jego podkomendni. Ver był nie tylko dowódcą
narodowych sił zbrojnych, ale także szefem służb specjalnych. Innymi
słowy, zabójstwo Aquino w wykonaniu „samotnego skrytobójcy” było
operacją wojskowo-wywiadowczą. Jest to szczególnie istotne, ponieważ w
czasie zamachu Filipiny były jednym z głównych sojuszników Stanów
Zjednoczonych, które w dalszym ciągu utrzymują tam duże bazy marynarki
wojennej. Filipiny otrzymują pokaźną pomoc od Stanów Zjednoczonych,
włączając w to doradców wojskowych i specjalistów od służb specjalnych.
W ten sposób filipińskie służby specjalne związane są z CIA i
amerykańskim wywiadem wojskowym. Nie chcę przez to powiedzieć, że te
instytucje zamieszane były w zabójstwo Aquino. Pragnę jedynie pokazać,
w jaki sposób zachodnie służby specjalne robią użytek z metody
„samotnych skrytobójców”. Czynią to jednak tak infantylnie, że ludzie
bez trudu to rozszyfrowują. Nawet prasa amerykańska, która bardzo łatwo
zaakceptowała hipotezę „samotnych skrytobójców” w przypadku zamachów
dokonanych w USA, potępiła fakt uwolnienia od winy filipińskiej
soldateski. Powinniśmy z szacunkiem pochylić czoło przed tymi dzielnymi
członkami komisji, którzy odważyli się dotrzeć do prawdziwych faktów
ukrytych za zasłoną wersji o „samotnym skrytobójcy”, i przed tymi
naocznymi świadkami, którzy nie lękali się zeznać prawdy. Taka
solidarność jest bardzo użyteczna.
Współcześni „samotni skrytobójcy” nie są zjawiskiem typowo
amerykańskim. Ich zasięg jest międzynarodowy. 13 maja 1981 roku w
czasie audiencji generalnej na Placu Sw. Piotra w Rzymie postrzelono
papieża Jana Pawła II. Papież przeżył i nadal piastuje swoje
stanowisko. Oskarżony „samotny skrytobójca”, Mehmet Ali Agca, strzelał
z tłumu otaczającego papamobile, którym jechał Jan Paweł II. Włoska
policja aresztowała w związku z tym zamachem drugiego rewolwerowca i
oskarżyła bułgarskie służby specjalne o zorganizowanie spisku na życie
papieża. Bułgaria była w tym czasie państwem komunistycznym i Rosja ze
względów propagandowych z miejsca oskarżyła CIA o sfabrykowanie tego
tak zwanego „bułgarskiego śladu”. Jak doniosła potem zachodnia prasa,
CIA wywarła presję na włoską policję, aby porzuciła „bułgarski ślad” i
wersję „drugiego pistoletu”. Włosi ulegli żądaniom CIA, po tym jak
oskarżony, Mehmet Agca. zaprzeczył własnym zeznaniom i zaczął się
dziwnie zachowywać, czym zniszczył swoją wiarygodność.
W Szwecji w zamachu w stylu „samotnego skrytobójcy” zginął 28 lutego
1986 roku bardzo lubiany w tym kraju premier, Olaf Palme. Palme
wychodził właśnie z żoną z kina, gdy nagle pobiegł do niego zabójca i
po oddaniu dwóch strzałów zniknął w mroku nocy. Z miejsca zrodziły się
podejrzenia o spisek, lecz oficjalna wersja zdarzeń głosiła, że była to
robota „szaleńca”. Aresztowano podejrzanego osobnika, który zaprzeczył
oskarżeniom i w rezultacie został zwolniony. W roku 1990 rząd szwedzki
wypłacił mu nawet odszkodowanie za czas spędzony w areszcie. Do czasu,
kiedy piszę te słowa, nie postawiono żadnego innego podejrzanego przed
sądem.
Ostatnie z godnych uwagi wydarzeń o podobnym charakterze miało
miejsce 25 kwietnia 1990 roku w Niemczech Zachodnich i było wymierzone
przeciwko Oskarowi Lafontaine'owi. Lafontaine był premierem kraju
związkowego Saary i startował w wyborach na kanclerza Niemiec jako
kandydat socjaldemokratów. W czasie zjazdu politycznego znajdował się
na podium razem z innym przywódcą socjaldemokratów, Johannesem Rauem.
Osoba, która wyglądała jak członek ochrony, weszła na podium prowadząc
kobietę niosącą bukiet kwiatów. Gdy kobieta podeszła do Lafontaine'a.
wyciągnęła nóż rzeźnicki i z zimną krwią przecięła mu gardło.
Lafontaine mimo dużej utraty krwi szczęśliwie przeżył i w czasie gdy
piszę tę książkę, nadal uczestniczy w kampanii wyborczej. Niedoszła
zabójczym, Adelheid Streidel, została natychmiast ujęta i uznana za
„samotną zabójczynię” z zaburzeniami umysłowymi. Dokonany przez nią
zamach posiada jednak typowe dla dotychczas opisanych akcji z udziałem
„samotnych skrytobójców” elementy: pozorni agenci służby
bezpieczeństwa, „samotny zabójca” wykazujący oznaki umysłowej
manipulacji oraz jawny sposób popełnienia zbrodni. Zastosowanie
rzeźnickiego noża upodabnia Adelheid Streidel do średniowiecznych
perskich asasynów, którzy używali noży i sztyletów. Zamach ten miał
miejsce w przełomowym politycznie okresie. Lafontaine był przeciwnikiem
kanclerza Helmuta Kohla, który był entuzjastycznym zwolennikiem
szybkiego zjednoczenia Niemiec i europejskiej jedności, co wiązało się
ze znacznymi zmianami w światowej gospodarce, polityce i układzie sił
militarnych. Lafontaine i socjaldemokraci głosili program bardziej
umiarkowany, znacznie zwalniający proces zjednoczenia Niemiec.
Podobnie jak w przypadku Adelheid Streidel znaczącym elementem
prawie wszystkich ostatnich zamachów w stylu „samotnych skrytobójców” w
chwili ich dokonywania był stan umysłu zamachowców. Pozorne zaburzenia
umysłowe, które przejawiało wielu z nich, mogły być równie dobrze
wynikiem odpowiedniego uwarunkowania psychicznego. Wiadomo, że Sirhan
Sirhan był często hipnotyzowany przez „przyjaciół”, których policja
należycie nie zbadała. Naoczni świadkowie twierdzą, że Sirhan Sirhan
wyglądał, jakby był w transie, gdy strzelał do Roberta F. Kennedy'ego.
John Hinckley jun. odbył wiele wizyt u psychiatry w dniach
poprzedzających zamach i do dziś nie wiemy, co z nim w ich trakcie
robiono. Czy poddano go sugestiom podobnym do tych, którym poddano
Hitlera w czasie kuracji w szpitalu w Pasewalk? Niczym starożytni
perscy asasyni Hinckley został umotywowany szaleńczą ideą, że trafi do
nieba po zabiciu Reagana, tyle że jego niebem była nieosiągalna miłość
pewnej gwiazdy filmowej. Hinckley sądził, że zdobędzie jej miłość
zabijając prezydenta. Osobliwe stany umysłu Mehmeta Ali Agcy i innych
współczesnych „samotnych skrytobójców” (jak na przykład „Piskliwego”
Fromme'a, który próbował w roku 1975 zamordować prezydenta Geralda
Forda) są dalszymi dowodami na to, że możliwość ewentualnego
uwarunkowywania psychicznego może być istotnym elementem większości
współczesnych „samotnych skrytobójstw”, podobnie jak to było w
średniowiecznej Persji.
W świetle tych faktów nie powinien więc nikogo dziwić wniosek, że
współczesne skrytobójstwa prowadzą bezpośrednio bądź pośrednio do sieci
Bractwa. John Hinckley jun. należał na przykład przez pewien czas do
amerykańskiej organizacji nazistowskiej. Współczesny nazizm amerykański
reprezentowany przez organizacje typu Aryjskie Narody znajduje się pod
głębokim wpływem typowego dla Bractwa mistycyzmu, tak jak wcześniej
nazizm niemiecki. „Piskliwy” Fronime był sympatykiem Charlesa Mansona,
który kierował w Kalifornii sektą i głosił dziwaczny, apokaliptyczny
mistycyzm. Manson i jego „rodzina” zamordowali z niezwykłym
okrucieństwem w roku 1969 w Los Angeles znaną aktorkę Sharon Tate (żonę
Romana Polańskiego - przyp, red.). Co ciekawe, Manson był kiedyś
informatorem policji.
Dopóki metoda „samotnego skrytobójcy” nie zostanie potępiona, dopóty
narody, które ją stosują, nie wzniosą się ponad poziom republik
bananowych. Dotyczy to zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i państw
europejskich. Wystarczy tylko przyjrzeć się, w jaki sposób
skrytobójstwa wpłynęły na sukcesje prezydentów w USA, aby uzmysłowić
sobie ich niszczący wpływ na rozwój demokracji. Problemy związane z
amerykańskim przywództwem we współczesnym świecie nie wynikają z
procesu elekcyjnego bądź niedociągnięć konstytucyjnych. Problem polega
na tym, że proces elekcyjny i Konstytucja są w wyraźnie podważane przez
zabójstwa przywódców i kandydatów do fotela prezydenckiego. Kiedy
organy ścigania ignorują bądź ukrywają dowody, a także unikają
prowadzenia właściwego śledztwa, stają się narzędziami zbrodni zarówno
w dosłownym, jak i prawnym znaczeniu. Tak się dzieje, gdy umiera
demokracja.
Przez całą tę książkę zwracałem uwagę na rolę sieci Bractwa we
wzniecaniu rewolucji. Ponieważ rewolucje i zbrojne ruchy oporu sporo
kosztują, nietrudno było stwierdzić, że większość z nich finansowana
jest ze środków będących w dyspozycji służb specjalnych. Jednym z
bardzo szkodliwych produktów ubocznych tych działań stał się terroryzm.
Grupy terrorystyczne są bardzo skutecznym narzędziem podsycającym
konflikty. Interesująca książka The Terror Network
(Sieć terroru) Claire Sterling ujawnia istnienie silnych powiązań
między nie mającymi ze sobą na pierwszy rzut oka nic wspólnego grupami
terrorystycznymi. Terrorystyczne organizacje wspierane są przez wspólne
dla nich wszystkich „bezpieczne domy” i zaopatrzeniowców. Sieć terroru
ujawnia, że wiele wspólnych źródeł zaopatrzenia ma powiązania z
rosyjskim KGB, przemilcza jednak rolę zachodnich służb specjalnych we
wspieraniu różnych form terroryzmu.
Celem niektórych grup terrorystycznych jest utrzymywanie stanu
„permanentnej rewolucji”, który oznacza nigdy nie kończącą się
rewolucję. Jej korzenie tkwią w marksistowskiej teorii nieuniknionej
walki klas, która musi być prowadzona cały czas, aby mogła powstać
utopia. Jak sobie przypominamy, ta ideologia ma dodatkowe oparcie w
kalwinizmie nauczającym, że świat w stanie wojny jest bliżej Boga.
„Permanentną rewolucję” wymyślono, aby utrzymywać ludzi w stanie
ciągłej wojny, co ma im umożliwić osiągnięcie w przyszłości utopii.
Brzmi to zwariowanie, prawda? Bo jest zwariowane. „Permanentna
rewolucja”, która jest finansowana przez najróżniejsze służby specjalne
i inspirowana ideami pochodzącymi z sieci Bractwa, jest jednym ze
środków utrzymujących ludzkość w stanie ustawicznej wojny i podziału.
Wysiłki zmierzające do generowania nieustannego współzawodnictwa na
Ziemi zostały uwieńczone sukcesem i to do tego stopnia, że niemal
prawie całkowicie pozbawiły nas ludzkich uczuć. Przygotowując się do
kolejnej „ostatecznej bitwy” między siłami „dobra” i „zła”
skonstruowano broń atomową. Osobom uważającym, że wojna nuklearna jest
nie do pomyślenia, radziłbym zastanowienie się, czy rzeczywiście.
Trwający od wieków na Ziemi klimat nieustannej konfrontacji sprawia, że
jak dotąd rzadko się zdarzało, aby jakaś istniejąca broń nie została
użyta. Dwie bomby atomowe zrzucono w czasie II wojny światowej i jeśli
wierzyć pewnym dowodom, broń ta była prawdopodobnie użyta w
zamierzchłej przeszłości do zmiecenia ludzkości z powierzchni Ziemi.
Kryje się w tym głęboka ironia. Jeśli ciągłe niesnaski między ludźmi są
dziełem społeczeństwa Nadzorców, to może stać się ono wkrótce
właścicielem zniszczonej ziemskiej posiadłości. Broń nuklearna jest
bardzo niestabilna i wiele wystrzelonych głowic może okazać się
niewypałami, lecz do chwili obecnej wyprodukowano ich taką ilość, że
mogłyby one z powodzeniem zabić nas wszystkich i wywołać niewyobrażalne
zniszczenia. Na szczęście koniec Zimnej Wojny przyniósł nadzieję na
znaczne ograniczenie zarówno amerykańskich, jak i rosyjskich arsenałów
tej broni. Również i w tym tkwi ironia, bowiem Zimną Wojnę szybko
zastąpiły nowe podziały i waśnie. Odpowiednie zredukowanie arsenałów
nuklearnych umożliwi wszczęcie wojny na dużą skalę bez obawy, że Ziemia
stanie się bezużyteczna dla nadzorczych właścicieli.
Największe niebezpieczeństwo nie grozi nam jednak ze strony
niestabilnych jądrowych pocisków latających, lecz bomb stacjonarnych
ukrytych w miejscach ataku. W pochodzącym z roku 1945 oznaczonym
klauzulą najwyższej tajności raporcie Pentagon wyraził zaniepokojenie z
powodu tej możliwości. Niepokój ten znalazł po raz kolejny wyraz w
bardziej współczesnych raportach sporządzonych w czasie podjęcia
intensywnych prac nad programem tak zwanych „gwiezdnych wojen”, czyli
systemem służącym do zestrzeliwania za pomocą laserów wrogich rakiet.
Niektórzy stratedzy obawiali się, że zbudowanie skutecznego systemu
„gwiezdnych wojen” zachęci nieprzyjaciela do przemycenia i
rozmieszczenia na terenie Stanów Zjednoczonych bomb atomowych z obawy,
że jego rakiety mogą okazać się bezużyteczne. Tego rodzaju bomby mogą
być z łatwością ulokowane i stale przemieszczane w różnego rodzaju
pojazdach. Wyrażane w latach siedemdziesiątych w środkach masowego
przekazu obawy dotyczące „atomowego terroryzmu” mogą oznaczać, że pewna
ilość stacjonarnych bomb atomowych już została umieszczona na terenie
USA. Tego rodzaju bomby niekoniecznie muszą być zainstalowane przez
obcy kraj lub wrogą grupę terrorystyczną. Istnieje niebezpieczeństwo,
że może to zrobić własny rząd w ramach planu tak zwanej „spalonej
ziemi”, podobnie jak zrobili to Szwajcarzy, którzy umieścili miny we
wszystkich swoich mostach na wypadek, gdyby nieprzyjaciel dokonał
inwazji ich kraju i starał się je wykorzystać. W ksenofobicznych
narodach tego rodzaju wewnętrzne nuklearne zagrożenie jest całkiem
realne. Jest to coś, czego powinni obawiać się obywatele wszystkich
krajów posiadających broń jądrową.
Zimna Wojna między USA i Rosją, zawieszona ostatnio dzięki sowieckim
reformom, miała na nas wpływ, który odczuwamy po dziś dzień. Wyższe
podatki, wtrącające się do wszystkiego agencje wojskowe i służby
specjalne oraz cała gama innych niedogodności została wymuszona na nas
w imię budowy systemów mających chronić nas przed nieprzyjacielem.
Zostaliśmy poddani również innym wpływom, mniej znanym, ale równie
istotnym.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych do mass-mediów przeniknęły
rewelacje na temat amerykańskich doświadczeń z bronią bakteriologiczną
prowadzonych przez wojsko i CIA. Co dziwne, wiele tych eksperymentów
było przeprowadzonych w amerykańskich miastach na obywatelach USA. Na
przykład w roku 1950 statek floty wojennej rozpylił „bakteriologiczną
mgłę” w San Francisco. Jak podał Los Angeles Times:
Jak się dowiadujemy z wojskowych archiwów, w ramach eksperymentów
mających na celu określenie możliwości ataku za pomocą broni
bakteriologicznej oraz obrony przed nią okręt marynarki wojennej USA
rozpylał w roku 1950 przez sześć dni w San Francisco i jego okolicy
mgłę zawierającą bakterie.
Dane zawarte w raportach zawierają wniosek, że prawie wszyscy spośród
około 800.000 mieszkańców San Francisco zostali wystawieni na działanie
chmury rozpylonej przez okręt marynarki wojennej pływający tuż za
mostem Golden Gate.
Rozpylony przez okręt aerozol zawierał bakterię zwaną serratia, którą
wojskowi uważali w tamtym czasie za nieszkodliwą, a która jak się
później okazało, może wywoływać pewien typ zapalenia płuc grożącego
śmiertelnym zejściem.
Los Angeles Times dodał, że co najmniej 12 ludzi było
hospitalizowanych w tym czasie z powodu zapalenia płuc, z których jedna
zmarła. Był to jednak zaledwie początek. Armia ujawniła, że w okresie
od 1949 do 1969 roku przeprowadziła 239 prób tego rodzaju! W
osiemdziesięciu z nich użyto prawdziwych zarazków. Próby prowadzono w
rejonie Waszyngtonu, Nowego Jorku, Key West, Panama City (Floryda) i
San Francisco. Biorąc pod uwagę tylko próby z użyciem bakterii
chorobotwórczych otrzymamy średnio cztery „ataki bakteriologiczne”
rocznie skierowane przeciwko amerykańskim miastom w ciągu dwudziestu
lat! Inne dokumenty rządowe ujawniają niezależne eksperymenty z tego
rodzaju bronią prowadzone w podobny sposób przez CIA. Oznacza to, że
szereg głównych miejsc zamieszkania na terenie USA było intensywnie
skażanych bakteriologicznie przez dwadzieścia lat i to przez własne
siły zbrojne i służby specjalne!
Jak się oficjalnie podaje, te eksperymenty zakończono w roku 1969.
Istnieją jednak uzasadnione podejrzenia w związku z ostatnimi nagłymi
wybuchami epidemii, zwłaszcza tych, które stoją w sprzeczności z naszą
wiedzą na temat epidemiologii, że to nieprawda. Najbardziej współczesną
z nich jest epidemia AIDS (Acquired Immune Deficiency Syndrom - syndrom
nabytej niewydolności systemu immunologicznego). Po jej wybuchu Związek
Radziecki wysunął w swojej prasie skierowane pod adresem amerykańskich
sił zbrojnych oskarżenia, że AIDS jest stworzoną przez nie bronią
biologiczną. Oskarżenia te zostały potraktowane jako kłamliwa
propaganda i Związek Radziecki odwołał je pod naciskiem USA. Mimo tego
dementi są w USA uczeni, którzy twierdzą, że istnieją dowody na
poparcie tych oskarżeń.
Obywatele USA byli atakowani nie tylko zarazkami chorobotwórczymi, ale również innymi środkami. Nadany 16 lipca 1981 roku intrygujący program telewizyjny NBC Magazine with David Brinkley ujawnił, że północno-zachodnia część Stanów Zjednoczonych była nieustannie bombardowana przez Związek Radziecki falami radiowymi o niskiej częstotliwości zbliżonej do częstotliwości fal wytwarzanych przez organizmy biologiczne. Prowadzący program David Brinkley stwierdził:
Jak już mówiłem, trudno mi w to uwierzyć. To szaleństwo i nikt z nas
nie wie, co o tym sądzić, ale wygląda na to, że rząd rosyjski usiłuje
zmienić ludzkie zachowanie za pomocą zewnętrznego oddziaływania o
charakterze elektronicznym. Tyle wiemy na ten temat. Wiemy także, że
rosyjski nadajnik bombarduje nieustannie ten kraj falami radiowymi o
bardzo niskich częstotliwościach.
Rzecznik prasowy rządu Stanów Zjednoczonych stwierdził, że te fale
miały niską częstotliwość i były podobne do fal radarowych, nie
potrafił jednak wyjaśnić, jak działał ów „radarowy system”. Fale o
niskiej częstotliwości oddziaływają na neurologiczne i fizjologiczne
funkcje organizmu, najczęściej ograniczając aktywność umysłową ludzi
oraz zwiększając ich podatność na sugestie. I zapewne w tym celu są
stosowane. Informacja prasowa z 20 maja 1983 roku przekazana przez
agencję Associated Press mówiła, że Związek Radziecki posiada i od co
najmniej 1960 roku wykorzystuje urządzenie o nazwie „Lida”, które
oddziaływuje na ludzkie zachowanie emitując fale radiowe o
częstotliwości 40 MHz. Lida jest używana w Związku Radzieckim jako
uspokajacz i wywołuje coś w rodzaju transu. Rosyjska „instrukcja
obsługi” określa Lidę jako „aparat do pulsacyjnej kuracji na odległość”
łagodzący zaburzenia psychiczne, nadmierne napięcie i neurozy. Jest
zalecana jako środek zastępcy dla leków psychotropowych. W chwili kiedy
ukazała się ta informacja, jedno z tych urządzeń znajdowało się w
szpitalu im. Jerry'ego L. Pettisa, któremu wypożyczone zostało w ramach
programu wymiany medycznej. Szef oddziału badawczego szpitala
powiedział, że Lida może być stosowana w amerykańskich szkołach do
konnoli zachowania dzieci z zaburzeniami oraz opóźnionych w rozwoju.
Lida jest miniaturową wersją tej samej maszyny, o której wspomniał w
swoim programie David Brinkley. W informacji agencji Associated Press
podano:
[Szef wydziału badawczego] stwierdził, że niektórzy ludzie wysuwają
przypuszczenia, że Sowieci mogą używać w tajemnicy tego urządzenia, aby
za pomocą sygnałów emitowanych z terenu ZSRR zmienić zachowanie
mieszkańców USA.
Wygląda na to, że dzięki uprzejmości rządu radzieckiego Amerykanie
poddani byli elektronicznej kuracji uspakajającej. Najbardziej
zadziwiające w tej sprawie jest to, że Stany Zjednoczone nie zażądały
głośno natychmiastowego zaprzestania tych praktyk. Jak na ironię, choć
nie jest to zbyt zaskakujące, Ameryka stała się w czasie trwania tej
„kuracji” bardziej wojownicza. Wzrosły antysowieckie nastroje i co za
tym idzie - nakłady na zbrojenia. Oczywiście wzmożonej wojowniczości
Stanów Zjednoczonych nie można w całości przypisywać wpływowi
rosyjskich maszyn. Dowodzi ona jednak nieskuteczności sowieckiej
kuracji uspokajającej. Okazuje się, że elektroniczne uspokajacze w
rzeczywistości mocno podrażniają umysł i w konsekwencji wzmagają
agresję. Rosjanie i wszyscy inni, którzy używają tego typu urządzeń,
lepiej by zrobili, gdyby przestali z nich korzystać i trzymali je pod
kluczem.
Istniejące dowody wskazują, że czołowe formacje wojskowe i służby
specjalne robią teraz z ludźmi dokładnie to samo, co kiedyś UFO i
niektórzy „Wniebowzięci Mistrzowie”: faszerują ludzi niebezpiecznymi
zarazkami oraz promieniowaniem zmieniającym zachowanie. Kiedy zdamy
sobie z tego sprawę, przestanie dziwić, dlaczego wojsko i służby
wywiadowcze - przynajmniej w Stanach Zjednoczonych - sieją
dezinformację i ośmieszają wszystko, co dotyczy UFO.
Pierwsze oficjalne dochodzenie amerykańskiego rządu w sprawie
zjawiska UFO zostało wszczęte 22 stycznia 1948 roku. Było ono
prowadzone przez siły powietrzne. Nadano mu nazwę „Project Sign”
(„Projekt Znak”). Zaskakującym wnioskiem Projektu Znak zawartym w jego
końcowym raporcie noszącym nazwę „Estimate of the Situation” („Ocena
sytuacji”) było stwierdzenie, że NOLe są pojazdami z „innego świata”.
Wniosek ten został z miejsca odrzucony przez szefa sztabu generała
Hoyta S. Vandenberga, który określił zgromadzone dowody jako
„niewystarczające”, aby można było coś takiego twierdzić. 11 grudnia
1949 roku powołano kolejny program, który nazwano „Project Grudge”
(„Projekt Uraza”). Celem Projektu Uraza było zbadanie zjawiska UFO pod
kątem założenia, że pozaziemskie pojazdy nie mogą istnieć. Project
Uraza działał do roku 1952, w którym nastąpił lawinowy wzrost
obserwacji NOLi. W tymże samym roku przekształcił się w osławiony
„Project Blue Book” („Projekt Niebieska Księga”). Po latach badań
Projekt Niebieska Księga stwierdził, że obserwacje NOLi dają się
wytłumaczyć w oparciu o naturalne zjawiska przyrodnicze, co nie powinno
dziwić, biorąc pod uwagę założenia, z jakimi pracował jego poprzednik,
Projekt Uraza.
W rok po powołaniu do życia Projektu Niebieska Księga do badań
zjawiska UFO włączyło się CIA. W roku 1953 powołało zespół składający
się ze znanych naukowców nazwany „Komisją Robertsona” („Robertson
Panel”). Komisja CIA szybko przyłączyła się do oficjalnej opinii, że
NOLe nie reprezentują pozaziemskiej rasy. Dodała ponadto, że nie
stanowią one bezpośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa i w
związku z tym nie są warte zainteresowania. Co ciekawe, stwierdziła dla
odmiany, że zagrożenie bezpieczeństwa państwa mogą stanowić doniesienia
na ich temat! Zalecił „wyciszanie” doniesień na ich temat, uzasadniając
to następująco:
...dalsze nakłanianie do relacjonowania tych zjawisk zagraża w tych
[niebezpiecznych] czasach właściwemu działaniu organów bezpieczeństwa
państwa.
W rezultacie CIA i FBI przesłuchiwało wielu ludzi, którzy
twierdzili, że widzieli UFO. Podporządkowując się powyższemu wnioskowi
siły powietrzne wydały w roku 1958 instrukcję, która nakazywała ich
oficerom wywiadu, podawanie FBI nazwisk ludzi, którzy utrzymywali, że
widzieli lub mieli kontakt z UFO, bowiem zwracali oni w ten sposób
„nielegalnie lub oszukańczo uwagę opinii publicznej na ten temat”. Mimo
iż została ona później wycofana i FBI przestało rzekomo zajmować się
tymi sprawami, istniała w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w
rządzie amerykańskim chęć zablokowania informacji i publicznej dyskusji
na temat zjawiska UFO.
Dziś rząd Stanów Zjednoczonych oficjalnie nie zajmuje się tą sprawą.
Działania dezinformacyjne przekazano prywatnej grupie o nazwie
Committee for the Scientific Investigation of Claims of the Paranormal
(Komitet do spraw Naukowego Badania Zgłoszeń Zjawisk Paranormalnych).
CSICOP chełpi się robiącym wrażenie areopagiem naukowych i technicznych
doradców, wśród których jest wielu profesorów prestiżowych
uniwersytetów. Zainspirował ponadto powstanie lokalnych filii, które
zwą siebie potocznie „towarzystwami sceptyków”, oraz wydaje kwartalnik
zatytułowany Sceptical Inquirer (Sceptyczny Badacz).
Podstawową przesłanką, na której CSICOP opiera swoją - działalność
jest brak dowodu, że NOLe są pojazdami pozaziemskimi. CSICOP stara się
również „wyjaśniać” inne nieznane zjawiska, takie jak jasnowidzenie,
spirytyzm, Bigfoot, Yeti, potwór z Loch Ness etc, które uważa za
fałszywe, zmyślone lub „pseudonaukowe”. Wszelkie poważne wysiłki
zmierzające do rzetelnego zbadania tych zjawisk określa jako
„pseudonaukowe”, z lubością nadużywając tego terminu. CSICOP uprawia w
swoim mniemaniu „prawdziwą” naukę, zaś członkowie jego lokalnych filii
z dużą energią propagują naukowy sceptycyzm i regularnie goszczą w
różnych programach radiowych i telewizyjnych.
Wpływy CSICOP są obecnie dość znaczne. Poza obecnością na
uniwersytetach w formie wydziałów będących jego filiami wywiera także
duży wpływ na środki masowego przekazu. Na liście jego honorowych
członków znajduje się na przykład sławny astronom Carl Sagan. Inni
znani członkowie tego komitetu to Bernard Dixon, wydawca europejskiej
wersji magazynu Omni; Paul Edwards, wydawca Encyclopedia of
Philosophy; Leon Jaroff, wydawca magazynu Discover; Philip Klass,
redaktor magazynu lotniczego Aviation Week & Space Technology
oraz nieżyjący już B.F. Skinner, pisarz i słynny behawiorysta, który w
ogromnym stopniu przyczynił się do wypromowania w czasie życia naszego
pokolenia bodźcowo-reakcyjnego modelu ludzkich zachowań.
CSICOP zyskał tak wielkie znaczenie przede wszystkim dzięki
skutecznemu promowaniu wrażenia obiektywizmu. W jego stwierdzeniach
dotyczących celu, jaki mu przyświeca, możemy przeczytać na przykład:
Komitet do spraw Naukowego Badania Zgłoszeń Zjawisk Paranormalnych
zachęca do krytycznego badania zjawisk paranormalnych oraz z pogranicza
nauki z odpowiedzialnego, naukowego punktu widzenia oraz rozpowszechnia
wyniki tych dociekań w środowisku naukowców, a także przedstawia je
społeczeństwu. [...] Komitet jest niedochodową, naukową i edukacyjną
organizacją.
Komitet wydaje się być wspaniałą organizacją. Świat może odnieść
wielkie korzyści z jego obiektywnego badania zjawisk paranormalnych i
UFO. Niezwykle ważne jest, aby poważni badacze potrafili odróżniać
rzeczy prawdziwe od zmyślonych, co nie zawsze jest łatwe. Smutne, ale
CSICOP nie zapewnia obiektywizmu niezbędnego do osiągnięcia tego celu.
Wyniki prowadzonych przezeń badań zawsze były, jak pamiętam,
zdecydowanie ośmieszające. Zawsze zastanawiało to wielu ludzi, którym
trudno było zrozumieć, jak można odrzucać dowody, głosząc wszem wobec,
że jest się bardzo obiektywnym. Rozwiązania tej zagadki należy szukać w
odpowiedzi na pytanie, kto i po co założył tę organizację.
CSICOP założono w roku 1976 z inspiracji i pod patronatem
Amerykańskiego Towarzystwa Humanistycznego. Towarzystwo to zajmuje się
rozwojem filozofii „humanizmu”. „Humanizm” jest trudny do
zdefiniowania, ponieważ znaczy on zwykle dla różnych ludzi zupełnie co
innego. Ogólnie mówiąc jest on szkołą myślenia opartą na ludzkich
potrzebach i wartościach przeciwnych do potrzeb i wartości religijnych.
Zajmuje się zagadnieniami etyki i egzystencji z perspektywy istot
ludzkich traktowanych jako istoty fizyczne. „Religijni humaniści”
rozumieją go w kontekście wartości duchowych i teologicznych, na które
patrzą jednak z punktu widzenia człowieka, a nie boskiego lub
duchowego, jak postuluje większość religii.
Najbardziej znaną formą zorganizowanego humanizmu w Stanach
Zjednoczonych jest „sekularyzowany [świecki] humanizm”. Świecki
humanizm uznaje istnienie jedynie fizycznej rzeczywistości, całkowicie
odrzucając rzeczywistość duchową. Jest to filozofia ścisłego
materializmu. Wielu świeckich humanistów skłania się ku
bodźcowo-reakcyjnemu modelowi ludzkich zachowań.
Założycielem i obecnym przewodniczącym CSICOP jest Paul Kurtz,
profesor filozofii na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Buffalo. Kurtz
przez wiele lat był redaktorem naczelnym magazynu Humanist
(Humanista). Był współautorem Manifestu humanistycznego II
(Humanist Manifesto II) oraz autorem książki In Defense of Seular Humanism.
Jest to interesujące dzieło, ponieważ przedstawia poglądy, cele i
doktryny ruchu świeckiego humanizmu, które są znaczące w świetle roli,
jaką Kurtz i inni świeccy humaniści odegrali w tworzeniu CSICOP. W
sprawie rzeczywistości duchowej Kurtz pisze, co następuje:
Humanizm odrzuca tezę, że duch jest oddzielalny
od ciała lub że życie trwa w jakiejś formie po jego śmierci.
Według Manifestu humanistycznego II:
Nauka skłania się ku poglądowi, że rasa ludzka wyrosła z sił
rządzących naturalną ewolucją gatunków. W świetle posiadanej wiedzy
uważamy, że cała osobowość jest funkcją biologicznego organizmu
wynikającą ze społecznego i kulturowego uwarunkowania.
Tego rodzaju poglądy są wygodne dla tych, którzy je głoszą. Chodzi mi o
to, że osoby i organizacje, które je wyznają, będą miały trudności z
prawdziwie obiektywnym podejściem do badania dowodów, które ze swej
natury stoją w sprzeczności z tym sposobem myślenia. Ludzie ci z góry
określają, w co wierzą, a co odrzucają.
Obiektywizm staje się jeszcze trudniejszy do osiągnięcia, gdy ci
sami ludzie starają się rozpowszechnić swój sposób myślenia i traktują
to jako cel społeczny. Według Manifestu humanistycznego II:
Akceptujemy zbiór powszechnych zasad, które mogą służyć jako
podstawa zbiorowego działania - zasad pozytywnych, mających istotne
znaczenie w obecnym stanie ludzkości. Są one fundamentem do budowy
świeckiego społeczeństwa w skali całej planety.
Jak pokazuje ten cytat, intencją świeckich humanistów jest
stworzenie świeckiego społeczeństwa w skali światowej.
Założyciel-przewodniczący CSICOP, profesor Kurtz, pomagał sporządzić
dokument, który głosi ten zamiar. W rzeczy samej nie ma w tym nic
złego, ponieważ religijni działacze i filozofowie od wieków starają się
ukształtować świat na swoją modłę. Istnieje jednak cena, którą należy
zapłacić za taką działalność, i jest nią utrata wiarygodności przez
CSICOP i stowarzyszone z nim grupy sceptyków. Należy traktować ich jako
zwolenników pewnego punktu widzenia, a nie bezinteresownych
poszukiwaczy prawdy. Są oni jedynie oskarżycielami w „sądach”
prowadzących badania, a nie sędziami lub ławą przysięgłych.
CSICOP stanowi problem, który nęka ludzkość od stuleci. Większość
wojen ideologicznych prowadzą ekstremiści. Świeccy humaniści to
ekstrema materialistyczna, która często prowadzi batalie ze
współczesnymi „fundamentalistami chrześcijańskimi”, którzy reprezentują
z kolei ekstremę „religijną”. Obie strony stanowią ekstremę dlatego, że
trzymają się poglądów, które mają rację bytu tylko przy ignorowaniu
stojących w sprzeczności z nimi dowodów. Są łatwym celem dla swoich
przeciwników, ponieważ każda z tych stron ma dużo wad. Ludzie przystają
do jednej bądź drugiej strony, rozumując, że skoro jedna ze stron nie
ma racji, to musi ją mieć druga będąca w stosunku do niej w opozycji.
Jest to bardzo niebezpieczne rozumowanie. Często zdarza się, że dwoje
ludzi kłóci się zawzięcie ze sobą, przy czym każdy z nich uważa, że ma
rację, lecz kiedy ostatecznie poznają prawdę, okazuje się zwykle, że
żaden z nich jej nie miał. Dwóch wariatów może w nieskończoność spierać
się, który z nich jest prawdziwym Napoleonem Bonaparte, lecz biada
temu, kto weźmie stronę jednego z nich! Gdy walczą ekstremiści, prawda
znajduje się zwykle gdzie indziej i jest całkowicie przez nich
ignorowana.
Wbrew wysiłkom świeckich humanistów oraz innych grup o podobnych
inklinacjach do negowania religii i teologii, religie w dalszym ciągu
stanowią dużą siłę w ludzkim społeczeństwie. Gdyby zgromadzono razem
całość ocalałych prawd ze wszystkich religii i systemów mistycznych,
starczyłoby ich do umożliwienia ludziom przekroczenia barier, które
stoją na ich drodze do pełnego duchowego wyzwolenia, bądź udzieliłyby
wskazówek pomocnych do przeprowadzenia całkowicie nowych poszukiwań.
Nie zamierzam pomniejszać korzyści, jakich bardzo wielu ludzi doznaje z
racji stosowania się do przykazań najróżniejszych religii. Większość
teologii głosi wartości zdolne wzbogacić życie jednostki.
Tak dziś, jak i dawniej nowe religie przychodzą i odchodzą i jest
ich dużo. Bardzo niewielu z nich udaje się przetrwać dłużej, a jeszcze
trudniej zdobyć wielu wyznawców. Mimo to nowe religie są atakowane tak
samo często, jak były w przeszłości. Współczesne ataki przybierają tę
samą formę, jaką miały na przestrzeni wieków: nowe religie są określane
tajemniczym złem, które podważa wszelkie dobro. Często nazywa się je
„kultem”, mimo iż „kultem” w dosłownym tego słowa znaczeniu nie są.
„Kult” oznacza podgrupę większej religii, na przykład kult
chrześcijański lub kult muzułmański. Zupełnie nowa, autonomiczna
religia bardziej zasługuje na określenie jej mianem „sekty” lub po
prostu nową religią. Słowo „kult” stało się popularne prawdopodobnie ze
względu na jego łatwo wpadające w ucho brzmienie fonetyczne. Bardzo
ładnie prezentuje się także w nagłówkach gazet.
Największym niebezpieczeństwem grożącym ze strony nowych religii nie
jest to, że głoszą one coś zupełnie nowego, innego niż dotychczasowe,
ale to, że mogą się one stać efektywnym narzędziem dzielącym ludzi na
frakcje, jak to było w przeszłości. Stać się to może nawet bez winy
nowej religii. Sam fakt jej istnienia oraz bycia przedmiotem ataków
może sprawić, że stanie się ona wojowniczą frakcją, jeśli będzie
działała w społecznym klimacie „kultowej histerii”. Ów klimat bardzo
łatwo stworzyć w dzisiejszych czasach, gdyż wielu wykształconych ludzi
uważa, że zna świetnie ludzką psychikę. Odwołując się do tego
mniemania, bardzo łatwo zasiać jest wśród nich wrogość do nowych
religii poprzez podsuwanie im zasad religijnej nietolerancji w postaci
psychologicznej terminologii. Być może zabrzmi to ironicznie, ale
większość współczesnych antykultowych batalii wywodzi się z tak zwanego
„prawego skrzydła” chrześcijaństwa zaciekle zwalczającego wszelkie
„dzieła szatana”, do których zalicza ono wszystkie religie nie
spełniające fundamentalnych, chrześcijańskich prawd wiary.
Chrześcijańskie księgarnie są dziś w Stanach Zjednoczonych głównym
źródłem antykultowych książek. Fundamentaliści chrześcijańscy znajdują,
o dziwo, sprzymierzeńców w takich grupach jak CSICOP oraz innych
skrajnie materialistycznych (na przykład związanych z naukową
psychiatrią), które traktują wszelkie religie jako coś niezdrowego,
znajdując łatwe ofiary w postaci nowych religii.
Kluczem do analizy nowych religii nie jest wrzucanie ich do jednego
kotła błędnie nazwanego „kulty” i wyciąganie ogólnikowych wniosków na
ich temat. Właściwym do nich podejściem jest indywidualne rozpatrywanie
każdej z nich, wyszukiwanie cech odróżniających je od innych oraz
analiza ich złych i dobrych cech w zależności od ich specyfiki. Tak
potraktowane, jedne okazują się niczym innym jak nieudaną kontynuacją
tego, czemu przyjrzeliśmy się w tej książce, inne zaś szczerą próbą
duchowego oświecenia ludzi. Powodem, dla którego warto być obiektywnym
w stosunku do nowych religii, jest to, że prawdziwa wiedza duchowa
przyjdzie do nas wyłącznie poprzez którąś z nich. Stare teologie nie
odejdą zbyt daleko od swoich skostniałych doktryn, zaś nauka nie uzna
nawet za zasadne rozpatrywanie dowodów na istnienie rzeczywistości
duchowej.
W ostatnim okresie zrodził się pewien ruch religijny, któremu warto się
przyjrzeć. Jest to bardzo luźno związany i szybko rosnący ruch zwany
„New Age” („Nowy Wiek”). Jego nazwa oznacza zapowiedź nadejścia na
Ziemi nowej epoki, w której nastąpi duchowe wyzwolenie, a także
zapanuje fizyczne zdrowie i ogólnoświatowy pokój. Powstające w duchu
filozofii tego ruchu utwory muzyczne brzmią bardzo przyjemnie, zaś
podkreślanie przezeń znaczenia naturalnej, zdrowej żywności jest bardzo
pozytywną jego cechą. Niektóre z doktryn ruchu New Age zawierają
elementy „bezpańskich” religii odnoszące się do natury formy duchowej,
lecz podobnie jak hinduizm większość reguł tego ruch niweczy korzyści
płynące z ich idei, mieszając je z dużymi dawkami mistycyzmu, doktryn
nadzorczych (to znaczy holistycznych doktryn głoszących konieczność
jedności umysłu, ciała i ducha zamiast ich rozdzielności) oraz metodami
samopomocy, które obejmują hipnozę oraz podświadome programowanie (z
których żadna nie jest warta polecenia).
Na największą naszą uwagę zasługują niektóre poglądy New Age na
sprawę UFO. Bardzo dużo ludzi na całym świecie słyszało o teorii
„starożytnych astronautów”, która głosi, że pewne religijne wydarzenia,
które miały miejsce w starożytności, były efektem działalności
przedstawicieli pozaziemskiej społeczności zdolnej do odbywania podróży
kosmicznych. Teoria ta przyczyniła się do częściowego opadnięcia
zasłony mitu otaczającego zjawisko UFO. Rezultatem tego są wysiłki New
Age zmierzające do odrodzenia starych wierzeń religijnych głoszących,
że przemierzająca nasze niebo pozaziemska rasa składa się z
oświeconych, prawie boskich istot, które należy traktować z odpowiednim
szacunkiem i u których należy szukać źródła zbawienia. Ta czołobitna
postawa jest ostatnio promowana przez część literatury wywodzącej się z
New Age oraz niektóre amerykańskie filmy, takie jak Close Encounters
of the Third Kind (Bliskie spotkania trzeciego stopnia) czy Cocoon
(Kokon). Za sprawą ludzi, którzy twierdzą, że otrzymali posłania od
załogantów UFO (niewykluczone że niektórzy z nich rzeczywiście je
otrzymali), do New Age przenika ostatnio wiele nadzorczych doktryn,
łącznie z przepowiednią końca świata. Zamiast określenia „aniołowie”
używa się teraz terminu „kosmiczni bracia”. Jeśli historia może być
jakąś wskazówką, to należy stwierdzić, że owi „kosmiczni bracia” mają
nam niewiele do zaoferowania poza uciskiem, ludobójstwem, chyba że uda
się ich przekonać do zmiany postawy. Wydaje się, że to raczej ludzie
mogliby uczyć ich dobroci, a nie odwrotnie. Humanitarni Nadzorcy,
którzy od czasu do czasu odwiedzają Ziemię i pomagają niektórym
ludziom, należą do mniejszości i nie są w stanie udzielić znaczącej
pomocy całej ludzkości. Nigdy nie przełamali naszych więziennych murów.
Wygląda na to, że jedynymi „aniołami” i „kosmicznymi braćmi”, na
których możemy liczyć, jesteśmy my sami.
W chwili gdy oddaję do druku obecną edycję tej książki, na świecie
dokonuje się wiele zmian. Niektóre z nich są bardzo znaczące, jak na
przykład demontaż komunizmu w państwach Europy Wschodniej, wysiłki
rządu Południowej Afryki zmierzające do zniesienia apartheidu oraz
obecne wybory nowych prezydentów w wielu krajach Trzeciego Świata.
Wydarzenia te dowodzą, że można poprawić warunki bytu ludzi na Ziemi,
być może nawet w takim stopniu, aby uwolnić się od sugerowanej w tej
książce niedoli.
Niestety, współzawodnictwo etniczne oraz umacnianie systemu papierowego
inflacyjnego pieniądza w ramach zmian zachodzących w Europie są
sygnałem, że wciąż coś jest na opak. Lata dziewięćdziesiąte, w które
wkracza świat, przypominają okres sprzed dwustu lat (patrz rozdział
„Apokalipsa Marksa”), kiedy na całym świecie ustanawiano rządy typu
republikańskiego. Tak jak wtedy tkwiące korzeniami w Bractwie frakcje
są aktywne i inspirują wojny i społeczne choroby.
Przy wydatnej pomocy Chin i państw zachodnich kraje Trzeciego Świata
oraz islamskie wchodzą w posiadanie broni balistycznej. Islamski
radykalizm w dalszym ciągu powoduje narastanie społecznych niepokojów w
krajach Środkowego Wschodu oraz w innych częściach świata. W roku 1990
radykalnej sekcie muzułmańskiej o nazwie „Bractwo Muzułmańskie” udało
się zwyciężyć w wyborach do władz samorządowych w jordańskich miastach
Zarqa i Akaba.
W chwili gdy piszę tę książkę, marksistowscy rewolucjoniści wciąż
mordują ludzi w Peru i na Filipinach. Słynący z bezwzględności
peruwiańscy marksistowscy partyzanci tworzą tajne stowarzyszenie o
nazwie „Sendero Luminoso” („Świetlisty Szlak” lub „Droga do
oświecenia”).
Kartele narkotykowe stały się potęgami politycznymi; na przykład w
Kolumbii prowadzą regularną wojnę z rządem. Wpływy Bractwa w świecie
podziemnym są wyraźnie widoczne na przykładzie peruwiańskiego
„Świetlistego Szlaku”, który zaangażował się w uprawę koki i handel
narkotykami, oraz handlu heroiną, w którym dominują potężne azjatyckie
triady założone przez tajne stowarzyszenia sięgające korzeniami do XVII
wieku.
Prawicowe organizacje nacjonalistyczne, ogólnie niezbyt popularne na
świecie, takie jak obecny rosyjski sojusz o nazwie Narodowy Front
Rosyjski używający jako symbolu przypominającego swastykę krzyża na
żółtym tle, wciąż otrzymują wsparcie ze strony niektórych członków
rządu. W roku 1990 ludzie związani z rym ruchem byli sponsorowani przez
Agencję Informacyjną USA i zapraszani przez nią do Stanów w celu
wygłaszania odczytów, mimo protestów, że są antysemitami.
W maju 1990 roku ujawniono, że szeroko nagłośniona profanacja grobów
żydowskich w Haifie w Izraelu była dziełem tajnej sekty żydowskiej.
Jeden z jej członków oświadczył, że celem tej akcji było nasilenie
konfliktów między żydami i antysemitami.
Bank Światowy przewiduje pojawienie się nowych, podobnych do AIDS,
niszczących system immunologiczny chorób wirusowych. W tym celu w marcu
1990 roku wysłano ze Stanów Zjednoczonych do Afryki z pięcioletnią
misją grupę lekarzy, których zadaniem jest odkrycie nowych wirusowych
chorób zakaźnych oraz inne przedsięwzięcia. Misja ta finansowana jest
głównie przez rządową agencję zajmującą się badaniem AIDS, a konkretnie
wchodzący w jej skład Instytut Alergologii i Chorób Zakaźnych. Jeden z
lekarzy, Nicholas Lerche z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis,
zacytowany na stronie A8 San Francisco Chronicie z 15 marca 1990 roku powiedział:
Problemem tkwi w tym, że zaczynamy zdawać sobie sprawę z powstawania wirusowych chorób zakaźnych i że może istnieć jeszcze wiele innych wirusów odzwierzęcych czekających na okazję przeniknięcia do ludzkiego organizmu i wywołania nowych chorób.
W świetle podejrzeń i dowodów, że AIDS mogło być z rozmysłem
wprowadzone do ludzkiej społeczności, istnieją uzasadnione obawy, w
jaki sposób nowe choroby zakaźne odkryte przez wspomnianych lekarzy,
będą potraktowane przez niektórych ludzi sponsorujących te badania.
Do czasu zanim państwo przeczytacie to, co tu napisałem, zdarzy się
wiele rzeczy. Wyłonią się i zejdą ze sceny nowi przywódcy, politycy i
instytucje, a także ścierające się ze sobą frakcje. Mam nadzieję, że
historyczne wzorce opisane w tej książce dostarczą państwu
interesującego i być może użytecznego narzędzia do analizy przyszłych
wydarzeń w miarę ich zachodzenia. Żywię nadzieję, że ta książka stanie
się pewnego dnia jedynie wspomnieniem złego snu, z którego uda się nam
wszystkim przebudzić.