Janina Ochojska - niebo to inni






15. W BEZPIECZNEJ PUSTCE



Kto to jest uchodźca?

Mówiąc najkrócej: człowiek, który został zmuszony do opuszczenia swojej ojczyzny z powodu prześladowań politycznych, rasowych albo religijnych, zagrażających życiu lub zdrowiu jego i jego rodziny. Uchodźcami są więc na przykład Somalijczycy uciekający przed wojną i anarchią w swoim kraju. Somalia jest państwem pogrążonym w chaosie - nie ma rządu, administracji, nie działa policja ani żadne organizacje, jest za to dużo broni... Możesz zostać zastrzelony na ulicy tylko dlatego, że komuś spodobał się twój sweter. Uchodźcami są też Sudańczycy działający na rzecz demokratyzacji kraju od lat ogarniętego wojną domową, mieszkańcy Afganistanu uciekający przed rządami talibów, obywatele Konga, Kamerunu, Sierra Leone, Iraku, Birmy, Białorusi i wielu innych państw, gdzie łamane są prawa człowieka.

A jeżeli powody były ekonomiczne, na przykład - głód, bezrobocie, kryzys gospodarczy?

Wówczas taka osoba jest imigrantem ekonomicznym, ale nie uchodźcą. Czasem powody ekonomiczne są sprzężone z politycznymi: ktoś ma trudności z otrzymaniem pracy, bo zaangażował się w działalność opozycyjną. Jednak sama bieda jako przyczyna wyjazdu to za mało, by uznać kogoś za uchodźcę. Wśród uchodźców są tacy, którzy wcale nie cierpieli biedy, ich życie było natomiast w niebezpieczeństwie.
Status materialny nie wyróżnia uchodźców spośród innych imigrantów. Decydują przyczyny, dla których opuścili swój kraj.

Problem w tym, że potocznie „uchodźcą” nazywa się każdego, kto przybywa „z biednego kraju”, także żebrzących na ulicach rumuńskich Cyganów albo pracujących „na czarno” Rosjan.

To nieporozumienie, i to dość brzemienne w skutkach. Stosunek do tego rodzaju „uchodźców” przenosi się na ludzi, którzy przybyli do Polski, uciekając przed zupełnie innymi problemami. Nie chodzi tylko o uczucia sympatii czy niechęci, ale o zrozumienie, co tych ludzi zmusiło do porzucenia własnych domów, i świadomość, co im się od nas należy.
W Polsce istnieje rozległy i właściwie nie kontrolowany obszar imigracji ekonomicznej. Ludzie - głównie z krajów byłego ZSRR - pracują nielegalnie na budowach czy w prywatnych firmach, zawierają fikcyjne małżeństwa, handlują, czym tylko się da. Jest to problem całej Europy. Do nas przyjeżdżają ze Wschodu, my jeździmy na Zachód. Niedawno próbowano ukrócić we Francji proceder nielegalnego zatrudniania Polaków do zbioru owoców, argumentując, że jest to jedna z przyczyn bezrobocia. Co się okazało? Nikt z Francuzów nie chciał wykonywać tej pracy za tak niskie wynagrodzenie, a właściciele winnic i sadów nie byli w stanie zapłacić więcej, niż płacili Polakom. Taki obszar istnieje więc w każdym kraju i właściwie nigdzie nie udaje się go w pełni kontrolować. Ale to nie ma nic wspólnego z uchodźstwem.

W którym momencie PAH zainteresowała się uchodźcami przebywającymi w Polsce?

Przy okazji pierwszego konwoju, organizowanego jeszcze pod szyldem Polskiej Fundacji EquiLibre, próbowaliśmy - naśladując pomysł Francuzów - przeprowadzić akcję przyjmowania rodzin bośniackich przez rodziny polskie. Zgłosiło się około trzystu rodzin. Musieliśmy wycofać się z tego projektu, ponieważ - o czym już wspominałam - obóz w Trnopolje, z którego chcieliśmy tych uchodźców przywieźć, przestał istnieć. W tym czasie przywieziono rządowym pociągiem około 1500 uchodźców bośniackich, których rozlokowano w obozach na południu Polski. Odwiedziłam wszystkie te obozy, spotkałam się też z przedstawicielem Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców w Warszawie. Ta rozmowa uzmysłowiła mi różnicę pomiędzy uchodźcami wojennymi (jak ci z Bośni czy Kosowa) a uchodźcami opuszczającymi swoje kraje z powodów, o których wspomniałam.

Na czym ta różnica polega?

Uchodźca wojenny zamierza powrócić do swojego kraju, jak tylko ustaną walki. Pobyt na obczyźnie traktuje jako przykrą konieczność i nie zamierza układać tam swego życia. Pomoc, jakiej oczekuje, ma charakter tymczasowy. Równocześnie są to na ogół ludzie mający za sobą dramatyczne przeżycia, obok wyżywienia i schronienia potrzebują więc także opieki psychologicznej. Wreszcie nie bez znaczenia jest fakt, że uchodźców wojennych jest od razu bardzo dużo.

W pomocy uchodźcom - znów - olbrzymią rolę odgrywają stereotypowe wyobrażenia na ich temat

Uchodźców wojennych (przynajmniej u nas) umieszcza się na ogół w izolowanych obozach, w warunkach nieraz dość spartańskich, nie dając im żadnego zajęcia. Ludzie ci mają bardzo małe kieszonkowe, brakuje im pieniędzy nawet na drobne zakupy - na baterie czy papierosy. Są problemy z tłumaczami, z przygotowywaniem posiłków. Wydaje się, że skoro stracili wszystko, powinni przyjąć, cokolwiek się im da, i być wdzięczni. Zapomina się o tym, jak różne bywają ludzkie potrzeby. Uchodźcy pochodzą z innej kultury. Wojna wtargnęła w ich życie i zaburzyła jego rytm. Jednak gdy minie pierwszy szok, zaczynają wracać do dawnego stylu życia, bo w sytuacji, gdy są pozbawieni domów, pracy, majątku, który zgromadzili, właśnie ów styl życia daje im poczucie tożsamości i godności. Dla mnie samej zaskakujące było na przykład, jak bardzo ważne dla uchodźców z Bośni było zapewnienie im źródlanej wody do picia. Mogłoby się to komuś wydać zbytkiem, ostatecznie silne pragnienie można zaspokoić nawet „kranową”. Dla nich jednak źródlana woda była czymś nieodzownym w domu, czymś, co decydowało o jego charakterze.
Nie chcę przez to powiedzieć, że od tych ludzi nie należy niczego wymagać. W kontaktach z uchodźcami najważniejsze jest jednak poznanie i rozumienie ich potrzeb i zachowań.

Jakie miejsce zajmuje pomoc uchodźcom w całej działalności PAH?

W 1993, kiedy - jeszcze jako EquiLibre - podpisaliśmy porozumienie z UNHCR w sprawie pomagania uchodźcom w Polsce, problemem tym zajmowało się u nas „pół osoby”, to znaczy ktoś, kto oprócz tego miał jeszcze inne zadania. Dziś nasze Centrum Pomocy Uchodźcom ma sześć etatów i pod tym względem jest największym działem w fundacji. Ten dział rozrósł się tak dlatego, że po prostu zaczęło do nas trafiać coraz więcej osób szukających pomocy. Najpierw byli to głównie uchodźcy z krajów byłego ZSRR. Dziś pomagamy coraz liczniejszym uchodźcom z różnych części Azji i Afryki - z Armenii, Afganistanu, Pakistanu, Indii, Sri Lanki, Somalii, Sudanu, Kamerunu i innych państw.
Przez pierwsze trzy lata UNHCR w całości finansował nasz program dla uchodźców, bo nasze społeczeństwo nie dostrzegało, że taki problem istnieje. Jakbyśmy zapomnieli, że jeszcze nie tak dawno wielu z nas opuszczało swój kraj z powodów politycznych. Równocześnie z praktyczną pomocą uruchomiliśmy więc program edukacji humanitarnej na temat uchodźców. Staraliśmy się tym problemem zainteresować media, zachęcając, by przedstawiały przede wszystkim konkretne ludzkie biografie. W 1995 roku po raz pierwszy obchodzono w Polsce Dzień Uchodźcy.

Dlaczego niektórzy uchodźcy wybierają właśnie nasz kraj?

Dla części z nich jest to wybór świadomy. Na przykład katolicy z Sudanu, którzy w swoim kraju są prześladowani, przyjeżdżają do Polski, bo wiedzą, że to ojczyzna Papieża. Wybierają też Polskę osoby, które tu studiowały lub studiował tu ktoś z ich rodziny, albo takie, które mają w naszym kraju jakąś grupę wsparcia - krewnych, przyjaciół, ludzi z tego samego plemienia. Inni trafiają do nas przypadkowo: dlatego że w drodze na Zachód zabrakło im pieniędzy, że ich z tej drogi zawrócono albo że zostali porzuceni przez przemytników.
Musimy zdawać sobie sprawę, że ponieważ jesteśmy państwem demokratycznym i - cokolwiek by się o tym myślało - coraz zamożniejszym, będziemy nieuchronnie przyciągać uciekinierów z innych, znacznie biedniejszych państw. Na razie wielu z nich traktuje Polskę jako kraj „tranzytowy”. Ale kiedy Polska stanie się w ich oczach „Zachodem”, będą chcieli się tu osiedlać. Dziś możemy ich zniechęcać złym prawem i nieudolnymi działaniami. Kiedy staniemy się członkami Unii Europejskiej, właśnie w naszym kraju - jako pierwszym bezpiecznym, do którego dotrą - będą musieli starać się o status uchodźcy. Powinniśmy być na to przygotowani.

Ta fala może przyjść wcześniej, niż się spodziewamy.

Tymczasem polityka naszych władz jest w tej kwestii dość zagmatwana. Powinno być na przykład ustalone, ilu osobom rocznie nasze państwo może przyznać status uchodźcy. A jeżeli nie da się tego dokładnie zaplanować (bo nieraz trudno przewidzieć, gdzie wybuchnie wojna czy zaczną się prześladowania i jaką migrację ludności spowodują), to przynajmniej powinno się w budżecie zagwarantować środki na ten cel - tak jak to się robi w przypadku klęsk żywiołowych. Powinien być też jasny podział kompetencji - za co odpowiada rząd, a czym mają się zająć organizacje pozarządowe - i wynikający zeń podział środków. W Danii na przykład państwo zajmuje się tylko przyznawaniem statusu uchodźcy, cała reszta jest w rękach organizacji pozarządowych, które mają umowy z rządem. Taki system ma wiele korzyści, bo te organizacje pracują sprawniej i dużo taniej.

Pamiętam, jakim szokiem bylo ogłoszenie, że utrzymanie jednego uchodźcy z Kosowa w ośrodku prowadzonym przez PCK kosztuje 1380 złotych miesięcznie. Znam rodziny, których miesięczny budżet jest mniejszy niż ta suma.

Organizacje państwowe mają na ogół rozbudowaną administrację, której utrzymanie dużo kosztuje. Nikt od nich nie wymaga, żeby troszczyły się o obniżanie kosztów czy racjonalizację zatrudnienia. Organizacje pozarządowe natomiast są przyzwyczajone do tego, że każdą złotówkę trzeba obejrzeć dwa razy, zanim się ją wyda, bo zawsze mają za mało środków w stosunku do potrzeb.
Ale właściwy problem nie tkwi w pieniądzach, tylko w podejściu do ludzi, którym się pomaga. U nas nie ma urzędników. Nasi pracownicy są dla uchodźców lekarzami, powiernikami, towarzyszą im tak, jak się towarzyszy komuś, kto nie potrafi rozpocząć samodzielnego życia. Kontakty opierają się na zaufaniu. Zdaję sobie jednak sprawę, że w skali masowej zachowanie takiego charakteru kontaktów nie byłoby możliwe.

Puka do waszych drzwi uchodźca. Co się z nim dzieje?

Po pierwsze, musimy się dowiedzieć, jaka jest jego sytuacja i jakiej pomocy od nas oczekuje. Czy zamierza starać się o status uchodźcy? Jeżeli tak, to czy został zarejestrowany w momencie przekraczania granicy, czy też dopiero oczekuje na rejestrację? Czasem przychodzi do nas z karteczką zawierającą adres naszej siedziby, którą dostał w ministerstwie, gdzie wyznaczono mu spotkanie na przykład za tydzień. Gdzie ma się podziać przez ten czas? Czasem podrzuci go pod nasze drzwi przemytnik. Bywa, że w środku Polski odnajduje się człowiek, który nie ma dokumentów świadczących o tym, że przekroczył naszą granicę - nie wiadomo, jak się tu znalazł i jak długo u nas przebywa. Pierwsza rozmowa służy temu, by wyjaśnić wszystkie te kwestie. Na tym etapie okazuje się, czy dana osoba w ogóle ma podstawy, by występować o status uchodźcy.
Jeżeli dany człowiek nie przeszedł jeszcze procedury rejestracyjnej, możemy go umieścić tymczasowo w naszym Domu Uchodźcy na ulicy Marywilskiej. Znajduje się on na terenie „Markotu”, w kontenerze budowlanym oddanym nam przez Marka Kotańskiego, który sami zaadaptowaliśmy. Taka osoba trafia do tak zwanego „tramwaju”, czyli pokoju, w którym mieszka się przez krótki czas. Jeżeli zostanie zarejestrowana, otrzymuje miejsce w państwowym ośrodku dla uchodźców w Nadarzynie, Lublinie, Łukowie czy Smoszewie i czeka na decyzję o statusie.
Oczekiwanie na pierwszą decyzję może trwać dwa lata i więcej. W tym czasie uchodźca nie ma prawa do pracy. Ośrodek państwowy zapewnia mu wyżywienie, ubranie i opiekę medyczną na podstawowym poziomie. Inaczej niż w przypadku uchodźców wojennych, może wychodzić poza teren ośrodka. Tylko po co? Nie ma dość pieniędzy, by coś kupić czy gdzieś pojechać. Zresztą nie bardzo może się oddalać, ponieważ nie zna języka; w ośrodku nie prowadzi się lekcji dla dorosłych. Bardziej zapobiegliwi znajdują sobie pracę „na czarno”, reszta jest skazana na takie życie w „bezpiecznej pustce”. Stosunkowo najlepsza jest sytuacja dzieci, przynajmniej tych, które chodzą do normalnej szkoły. Dla dorosłych ten okres jest po prostu stratą czasu. W dodatku nie mają pewności, czy dostaną status uchodźcy, czy nie. Trzeba pamiętać, że w ciągu ostatnich ośmiu lat taki status otrzymało u nas niewiele ponad tysiąc osób, a wnioski składa od dwóch do czterech tysięcy rocznie!
Ten, komu przyznany zostanie status uchodźcy, musi w ciągu trzech miesięcy opuścić ośrodek. Ma prawo stałego pobytu i prawo do pracy - to wszystko. Ideałem byłoby, gdyby istniał przejściowy ośrodek integracyjny, w którym uchodźcy mogliby nauczyć się języka, dowiedzieć się czegoś o polskim prawie i organizacji podstawowych dziedzin życia, a także znaleźć w tym czasie pracę i mieszkanie. Ale takiego ośrodka nie ma.

Uchodźca przechodzi z jednej pustki w drugą.

I wtedy znów trafia do nas. Niestety, nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim, mamy pewną grupę osób, którymi się zajmujemy. Szukamy dla nich pracy i niedrogiego mieszkania. Mieszkań do wynajęcia poszukujemy przez agencje, i tu od jakiegoś czasu nie mamy specjalnych problemów. Dawniej zdarzało się, że ktoś gotów wynająć mieszkanie za przyzwoitą cenę wycofywał się, dowiedziawszy się, że jego lokatorzy będą kolorowi... Miewamy natomiast problemy ze znalezieniem zatrudnienia. Pracodawcy nie wierzą w to, że uchodźca może być normalnym pracownikiem. To pokazuje zresztą, że taki program integracyjny obejmować powinien nie tylko uchodźców, ale i ich przyszłe otoczenie. Musi ono zaakceptować różnice w stylu życia, zachowaniu, mentalności.
W Stanach Zjednoczonych opracowano wspaniały program, polegający na tym, że osobą, która otrzymała status uchodźcy, nie zajmuje się już żadna organizacja, lecz kilka rodzin z okolicy, w której ta osoba się osiedliła. Jedna rodzina robi z nią zakupy, druga pomaga założyć konto w banku, jeszcze inna zabierają w niedzielę na festyn... Ciężar wprowadzenia jej w życie bierze na siebie lokalna społeczność.

Ale tam ludzie przyzwyczajeni są do kulturowej różnorodności. My nie mamy takich doświadczeń, przeciwnie - to, co odmienne, przyjmujemy raczej z nieufnością.

Dlatego tak ważny jest program edukacji humanitarnej, o którym wspomniałam. Organizujemy w szkołach lekcje, na których pytamy młodzież: „co byś zrobił, gdyby jutro obok ciebie w ławce usiadł czarnoskóry kolega?”

Wiadomo, co. Na przerwie zrobiłoby mu się w kiblu „pucowanie”...

Na tym właśnie polega problem, że wszyscy - najczęściej nieświadomie - oczekujemy od takiej osoby, że będzie „biała”, że będzie taka jak my. A to przecież niemożliwe. Przychodzi z innego kręgu kulturowego, została inaczej wychowana, inaczej myśli i reaguje. Zobaczmy, jak ogromne trudności mają Polacy z tym, żeby zaadaptować się we Francji czy w Stanach. Wielu nigdy się to nie udaje. A przecież różnice kulturowe nie są tak duże! Cóż więc mówić o przybywających do nas uchodźcach z Afganistanu, Somalii czy Sri Lanki?
W ramach edukacji humanitarnej proponujemy uczniom między innymi grę symulacyjną zatytułowaną „Przejścia”. Uczniowie wcielają się w rolę uchodźców: ich życie jest w niebezpieczeństwie, muszą się zdecydować, co zabrać ze sobą, uciekając. Po drodze część z tych rzeczy trzeba będzie pozostawić, za każdym razem dokonując trudnego wyboru. Kiedy docierają do granicy, otrzymują do wypełnienia formularz, z którego nic nie rozumieją. W ten sposób poznają całą drogę, jaką uchodźca musiał przebyć, zanim znalazł się w naszym kraju.

Wróćmy do naszego uchodźcy. Co dzieje się z nim dalej?

Nasza pomoc kończy się w momencie, kiedy uchodźca jako tako „stanie na nogi”. Ale to nie następuje szybko. Bardzo trudnym problemem jest sprowadzenie rodziny. Nie ma przeszkód prawnych, jest natomiast bariera finansowa. Uchodźca - z powodów, o których mówiłam - nie dostaje na ogół dobrze płatnej pracy. Przeważnie przyjmuje ofertę, której nikt inny nie chciał.

A co w wypadku, gdy ktoś nie otrzyma statusu uchodźcy? Czy zostaje deportowany?

Po drugim „negatywie” może jeszcze apelować do Najwyższego Sądu Administracyjnego. Jeżeli NSA podtrzyma wcześniejsze decyzje, wtedy teoretycznie grozi mu deportacja. W praktyce taki człowiek gdzieś „znika”: albo znajduje pracę „na czarno”, albo próbuje przedostać się na Zachód, albo staje się bezdomnym.

Pytam o deportacje, bo obydwoje mamy w pamięci akcję „Obcy” w 1998 roku, kiedy to funkcjonariusze policji i Straży Granicznej wygarnęli z hoteli robotniczych na Śląsku kilkuset nielegalnych imigrantów i odstawili ich na lotnisko w Pyrzowicach. Odesłano tych ludzi do ich macierzystych krajów, nie troszcząc się o to, co ich tam czeka.

Byłam oburzona już samym tym, w jaki sposób tę akcję nazwano. Zapewne chciano dać opinii publicznej sygnał, iż chodzi o ludzi, których obecność u nas jest niepożądana i niechciana.

Działano zgodnie z prawem. Ci ludzie przebywali u nas nielegalnie, handlowali, pracowali „na czarno”...

Ale akcentując ich „obcość”, odwołano się do tkwiącego w każdym z nas lęku przed odmiennością, innością. Jeżeli państwu zależy na tym, żebyśmy byli społeczeństwem ksenofobów, to proszę bardzo - róbmy więcej takich akcji.

Kiedy w 1998 zapytano Polaków, na jaki cel humanitarny najchętniej przeznaczyliby pieniądze, tylko 1,3 % ankietowanych wymienilo uchodźców i imigrantów. Rozumiem, że jest wiele dziedzin, które mają pierwszeństwo, ale tak nikły procent zainteresowanych pomocą uchodźcom świadczy o tym, że akcja „Obcy” mogła liczyć na społeczne poparcie...

...gdyby w porę nie obudziły się media. Nie wiem, czy z wyników tej ankiety można wyciągać tak dalekie wnioski. Nie ulega natomiast wątpliwości, że problem będzie narastał. Mamy teraz niepowtarzalną szansę nauczenia się na stosunkowo małej grupie ludzi, jak zbudować sprawnie funkcjonujący system, który radziłby sobie z problemem uchodźstwa. Inne kraje chętnie nam pomogą, dysponują bowiem sprawdzonymi rozwiązaniami, a nawet środkami, które mogą przeznaczyć na ten cel. Na razie wykorzystujemy tę szansę w niewielkim procencie.
Musimy zrozumieć, że pomoc uchodźcom nie jest z naszej strony żadną łaską, że to jest nasz obowiązek. Dotyczy to zresztą tak samo naszego stosunku do niepełnosprawnych czy bezdomnych. Pomaganie im również traktuje się jako łaskę, jako coś ekstra, na co ostatecznie możemy sobie pozwolić, bo nas stać. To nieporozumienie!

Pomoc uchodźcom to dziedzina, w której chyba najtrudniej nie tylko o zrozumienie, ale też o sukces.

W tej pomocy najlepiej widać, ile prawdy jest w stwierdzeniu, że „każdy człowiek to osobny problem”. Przychodzi do nas na przykład Somalijczyk, który przebywa w Polsce od połowy lat osiemdziesiątych; nie ma pracy, nie ma mieszkania, jest nie ubezpieczony. Kiedyś przyjechał tu na studia, ale go wyrzucono. Został deportowany, ale wrócił - kiedy i jak, nie wiadomo. Nie ma oparcia w nikim, inni Somalijczycy patrzą na niego wrogo, bo pochodzi z plemienia, z którym ich plemię jest w stanie wojny. Albo mężczyzna z Afganistanu, postrzelony w plecy w czasie wojny. Chodzi z kulą w kręgosłupie, bo nikt nie chce się podjąć operacji. Co możemy dla niego zrobić? Nic. Szukamy, próbujemy... Dla takich ludzi jesteśmy wszystkim: miejscem, w którym można odebrać lub wysłać listy, skąd można zadzwonić, gdzie można przyjść się pożalić, dostać potrzebny adres, poradzić się w konkretnej sprawie.
Najbardziej przykre jest to, gdy po przejściu tych wszystkich etapów, o których mówiłam - uzyskaniu statusu, znalezieniu mieszkania i pracy, sprowadzeniu rodziny (a trwa to, podkreślam, latami) - uchodźca, którego, wydawałoby się, udało nam się „osadzić” w Polsce, ucieka na Zachód. Nie dziwi nas to, ale - boli. Jakie są tego przyczyny? Czy tylko takie, że Polska nie jest dla tych ludzi częścią „lepszego świata”? Czy nie chodzi raczej o to, że trudniej im się tu wtopić, zakorzenić? Że co rusz natykają się na jakieś bariery?