Anna Bałchan - Kobieta nie jest grzechem
2. Opowieść matki
Przyjechałam na Śląsk w latach osiemdziesiątych. Tam trafiłam na
ulicę. To ciągnie się już ponad dwadzieścia lat. Pochodzę z Mazur. W
wakacje poznałam mężczyznę, który przyjechał na urlop. Na co dzień
pracował w jednej ze śląskich kopalni. Zakochaliśmy się w sobie.
W domu było nas siedmioro rodzeństwa. W takiej sytuacji każdy grosz
jest wiele wart. To wpłynęło na moją decyzję, żeby dom opuścić.
Wyjechałam z tym mężczyzną na Śląsk. Miał kawalerkę, zamieszkaliśmy w
niej oboje. Wszystko było dobrze, dopóki nie zaszłam w ciążę.
Zaczęliśmy się kłócić, pojawił się alkohol. Wyrzucił mnie na ulicę.
Szukałam jakichś możliwości funkcjonowania. Na dworcu zaopiekowali się
mną obcy. To byli werbownicy. Będąc w ciąży, musiałam świadczyć usługi
seksualne. Zamieszkałam z mężczyzną, który prowadził niezbyt jasne
interesy, ale nie wnikałam w to. Gdy urodziłam dziecko, poczułam, że
muszę z tym zerwać, że nie chcę, żeby obcy faceci kręcili się przy moim
dziecku. Wbiłam się na mieszkanie na dziko, tak zwany pustostan.
Pomogli mi koledzy, z którymi pijałam. Potem zgłosiłam się do MOPS-u,
ale zasiłek, jaki dostałam, to były praktycznie grosze. Potem moim
„mieszkaniem” zainteresowała się administracja, mieszkałam tam przecież
nielegalnie. Dostałam ogromną karę. Przepisy były takie, że nie mogli
wyrzucić matki z dzieckiem. Ale co za różnica? Czynszu razem z tymi
karnymi odsetkami i tak nie byłam w stanie spłacać. Na życie nie
zostawało mi już nic. Znowu stanęłam na ulicy. Teraz mój syn ma sześć
lat, a ja dalej pracuję na ulicy.
Wszystko, co miałam w domu, to rzeczy zebrane ze śmietników. Zbierałam
puszki, makulaturę, chodziłam na osiedla bogatych ludzi, gdzie
zbierałam sprzęty domowe, meble, garnki. Ale żyjąc skromnie, i tak nie
miałam pieniędzy, żeby się utrzymać. Kupowałam od złodziei, na giełdach
warzywnych dostawałam zepsute owoce. Miałam pożyczony wózek od
złomiarzy, za który też musiałam zapłacić i czasem postawić kolegom
flaszkę. Tak płynęło mi życie. Cały czas walczyłam też z urzędem miasta
o lepsze lokum. Po latach dostałam mieszkanie socjalne.
Raz zaczęłam pracować jako sprzątaczka, myślałam, że już się ułoży.
Kobieta, u której pracowałam, zaczęła mnie poniżać, wykrzykiwać: „Jak
ty wyglądasz!”. Faktycznie, nie wyglądałam dobrze. Nie miałam
niektórych zębów. Rzuciłam pracę, nie mogłam tego znieść.
I wróciłam na ulicę. Teraz, gdy brakuje mi na życie, prostytuuję się.
Robię to dla dziecka. Nie po to, żeby opływać w luksusy. Kiedy nie
musiałam stać, nie stałam. Jednak gdy brakuje mi pieniędzy, na przykład
na leki, wolę stanąć na ulicy, niż żebrać, prosić po instytucjach. To
upokarzające bardziej niż prostytucja. A tak jestem niezależna. Mam
wykształcenie podstawowe, więc trudno mi będzie znaleźć normalną pracę.
Na ulicy nie jest kolorowo. Nie byłam związana z żadną agencją
towarzyską, ale to bez znaczenia. Każdy odcinek ulicy, na której stoją
dziewczyny, ma swoich właścicieli. Często toczą między sobą boje.
Zdarzało się, że ktoś wjeżdżał i pytał, dla kogo pracuję. Albo zmuszał
mnie, żebym mu płaciła, chociaż formalnie podlegałam pod kogoś innego.
Płacenie podwójnego haraczu to normalka. Jeśli któraś się nie postawi,
nie ma szans. Ale gdy przyjedzie paru osiłków, stawianie się też nie ma
sensu.
Gdy zaczęły się bójki o to, kto przejmie ulicę, nie chciałam ryzykować,
wycofałam się na trasy. Najczęściej w okresie letnim wychodzę na
autostrady, do Krakowa, do Bielska. Szukam miejsc, do których nie dotrą
obstawiacze, właściciele. W wakacje mogę zarobić więcej pieniędzy,
opłacić rachunki. Odkładam sobie na zimę, kiedy na ulicę wychodzę
rzadziej. Ubieram się w lumpeksach albo z darów.
Nie jestem już młoda, mam czterdzieści lat. Ulica niszczy. Staram się,
żeby moje dziecko na tym nie ucierpiało. Póki co nic nie wie, mam
nadzieję, że nigdy się nie dowie, jak zarabiam. Mojego syna pilnują
koleżanki. W nocy nigdy nie zostawiam go samego w domu. Dom to miejsce,
w którym jesteśmy razem. Mieszkamy sami. Nie chcę się z nikim wiązać,
boję się, że znowu źle trafię. I że nie będzie to korzystne dla mojego
dziecka. Jeżeli środki, jakie mam, pozwolą mi na skromne życie, zejdę z
ulicy. W przeciwnym razie - nie.