ROK 2003 - (cz.2)3 lipca 2003 Wyraźnie zaczynam odczuwać, że moja choroba zaczyna przybierać na sile. Powróciłam więc do ćwiczeń na dywanie, choć dla mnie ta godzina dziennie jest uciążliwa i mam poczucie straconego czasu. Listonosz przyniósł mi przekaz pieniężny. Spoglądam na nadawcę: ksiądz Redaktor. Mały dopisek: „Dziękuję bardzo za list — dziś Chrystus Król zwycięża (Urocz. Najśw. Serca). Dzielę się czym mogę na chleb. Brat A. był wczoraj, nie wiem kiedy będzie u mnie. lecz już dziś zapraszam Panią". Przy najbliższej okazji oddam te pieniądze. Ksiądz byłby
ostatnią
osobą, od której przyjęłabym wsparcie ze względu na skromne życie,
jakie prowadzi. 9 lipca 2003, po modlitwie porannej. Jezus: Anna: Jezus: Anna: Jezus: Anna: 10 lipca 2003, kaplica Redakcji Jezus (do księdza Redaktora.): Mój syn nie pyta o nic więcej...? JAM cię „dziś stworzył". Twoja ofiara, składana każdego dnia na ołtarzu i połączona z Moją Ofiarą, jest miłą dla Mnie wonią na czasy ostatnie. Czasy, w których wszystkie kraje będą doświadczane w Bogu wiadomy sposób. Poznane, odkryte zostaną te czasy przez ludzkość jako takie (tzn. ostatnie), kiedy nadciągnie na Europę punkt kulminacyjny czasu oczyszczenia. Synu, wybór, jakiego dokonała ludność waszego kontynentu poprzez przyjęcie założeń Unii Europejskiej, jest wyborem, w którym Mnie, Bogu, nie przyznano żadnych praw: zamknięto Bogu usta, nie wzięto pod uwagę Mnie jako Pana i Stworzyciela, pominięto Moją wolę. Nie uznano Mnie za TEGO, od którego wszystko wzięło początek i od którego przyjdzie zakończenie. Teraz lud Boży przyjmie na siebie bicz doświadczeń ze strony wszelkiego zła, za którym poszedł wybierając „dobro" wyłącznie ciała, tak jakbym duszy nie ukształtował w człowieku. Wybór, którego dokonano z pominięciem Mnie, Boga, jest wyborem „złotego cielca". Wam, ludziom, pojęcie „Europa" przywołuje na myśl dobrobyt, ale bez Boga. Zanosiłem do Ojca modlitwę o to, „aby byli jedno". Tymczasem Kościół będzie słabł, bo pasterze będą się dzielić na tych co z ciała i na tych co z Ducha. Pierwsi będą zwracać swe serce ku mamonie i troszczyć się o swoją chwałę, głosząc obcą Mi naukę, która będzie dotyczyła „Kościoła herezji", tj. praw ludzkich, ale nie duchowych, nie istotnych dla zbawienia dusz. Szukanie własnej wygody zawsze oddalało człowieka od Boga. Idą trudne czasy, gdyż ci, którym ludzkość będzie schlebiać jako swoim idolom—bożkom w nadziei na otrzymanie dóbr materialnych, oszukają się sami. Zniknie ład i względny porządek. Mówię to z bólem o Moim Kościele. Ten, kto będzie trwał przy Mnie i przy Moich przykazaniach, ocali swoją duszę. Dopóki będą sprzyjać bożkom, dopóty Moje oblicze będzie odwrócone od sprawiedliwych i niesprawiedliwych — cierpieć będą wszyscy jednakowo na odkupienie win, jakie ludzkość popełni odwracając się od Mojej nauki. Ludzkość ustala, i jeszcze bardziej zwodzona przez złego będzie ustalać, swoje własne prawa. Spodziewali się dobrobytu, a dopadnie ich klęska. W tej klęsce uczestniczyć będą wszystkie narody, bo pójdzie to jak zapalony lont po ziemi Europy i krajów Zachodu, dosięgnie Ameryk na obu półkulach. Oczyszczenie ziemi jest bliżej niż wszyscy się spodziewacie, i przyjdzie ze strony, z której się go nie spodziewacie, bo w zwodniczym koniu jeździec siłę upatrzył. Tak się stanie, bo wyrok Boży został opieczętowany. Walka szatana, odwiecznego wroga z Bogiem została rozpoczęta, rdza przegryzła mur, który okalał ludzkość. Ludzkość poszła w kierunku zezwierzęcenia, podeptania praw nadanych jej przez Boga. W sposobie ubierania się, w zachowaniach widoczne jest wynaturzenie człowieka, czyniącego siebie podobnym do zwierzęcia i schlebiającego „złotemu cielcowi". To obróci się przeciwko człowiekowi. Teraz zostawiam wam MARYJĘ jako waszą Obrończynię, u Niej należy szukać obrony w walce ze złem. Trwajcie na modlitwie, w której zawsze trzeba przyzywać Maryję, prosząc o Jej wstawiennictwo. Jezus, Syn Maryi. Po zapoznaniu się z powyższym orędziem stanęłam wobec pytania: dlaczego nasz naród tak bardzo ogłupiał? Udzielił mi się ból Zygmunta Krasińskiego: „Niczym Sybir, niczym knuty i cielesnych tortur król, lecz Narodu duch zatruty — to dopiero bólów ból!" Obserwuję, że niektórzy wierni w kościele czują się podzieleni, mając odmienne zdania na temat przeżywania liturgii Mszy świętej. Temat sposobu przyjmowania Komunii świętej wyjaśniłam w swojej drugiej książce „Jezus twój Nauczyciel", powołując się tam na słowa samego Ojca Świętego. Omówił go dostatecznie jasno, zwracając się do kapłanów Rzymu. Jest to widoczne, że niektórzy ludzie nie bardzo umieją się zachować i dostosować do przepisów. Niektórzy, bardziej wrażliwi, są wprost rozżaleni tym, że liturgia jest kształtowana i dostosowywana odrębnie do poszczególnych grup wiekowych: dzieci, młodzieży, dorosłych... Wiele znaków zapytania zaczyna się pojawiać, gdy podczas Komunii świętej ludzie w kościele zaczynają klaskać lub kiedy orkiestra gra melodie w stylu „rozrywkowym", bardziej kojarzące się z tańcem, niż z Ofiarą Pana. Zarysowują się podziały, a Chrystus tak bardzo pragnie, byśmy byli jedno — On, który jest drogą, prawdą i życiem. Pragnę więc odpowiedzieć wszystkim członkom Kościoła na łamach mojej książki słowami Ojca Świętego, aby już nikt nie miał wątpliwości i abyśmy byli jedno. Są to fragmenty jego Encykliki Ecclesia de Eucharistia, O Eucharystii w życiu Kościoła. (W nawiasach klamrowych, np. {10}, podaję numery cytowanych akapitów (lub ich fragmentów) Encykliki, zaś w nawiasach prostokątnych — przypisy.) „[...] Niewątpliwie reforma liturgiczna Soboru w znacznym stopniu przyczyniła się do bardziej świadomego, czynnego i owocniejszego uczestnictwa wiernych w Najświętszej Ofierze ołtarza. Ponadto w wielu miejscach adoracja Najświętszego Sakramentu znajduje swoją właściwą rolę w życiu codziennym i staje się niewyczerpanym źródłem świętości.[...] Niestety, obok tych blasków nie brakuje też i cieni. Istnieją bowiem miejsca, w których zauważa się prawie całkowity zanik praktyki adoracji eucharystycznej. Do tego dochodzą też tu i ówdzie, w różnych środowiskach kościelnych, nadużycia powodujące zaciemnianie prawidłowej wiary i nauczania katolickiego odnośnie do tego przedziwnego Sakramentu. Czasami spotyka się bardzo ograniczone rozumienie tajemnicy Eucharystii. Ogołocona z jej wymiaru ofiarniczego, jest przeżywana w sposób nie wykraczający poza sens i znaczenie zwykłego braterskiego spotkania. Poza tym niekiedy bywa zapoznana potrzeba posługi kapłańskiej, opierającej się na sukcesji apostolskiej, a sakramentalność Eucharystii zostaje zredukowana jedynie do skuteczności jej głoszenia. Stąd też, tu i ówdzie, pojawiają się inicjatywy ekumeniczne, które, choć nie pozbawione dobrych intencji, stosują praktyki eucharystyczne niezgodne z dyscypliną, w jakiej Kościół wyraża swoją wiarę. Jak więc w obliczu takich faktów nie wyrazić głębokiego bólu? Eucharystia jest zbyt wielkim darem, ażeby można było tolerować dwuznaczności i umniejszenia. Ufam, że ta Encyklika przyczyni się w skuteczny sposób do rozproszenia cieni wątpliwości doktrynalnych i zaniechania niedopuszczalnych praktyk, tak aby Eucharystia nadal jaśniała pełnym blaskiem całej swojej tajemnicy {10}. Eucharystia zawiera niezatarty zapis męki i śmierci Pana. Nie jest tylko przywołaniem tego wydarzenia, leczjego sakramentalnym uobecnieniem. Jest ofiarą Krzyża, która trwa przez wieki. [...] Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i «dokonuje się dzieło naszego Odkupienia» {11}. Ustanawiając Eucharystię, nie ograniczył się On jedynie do powiedzenia: «To jest Ciało moje», «to jest Krew moja», lecz dodał: «które za was będzie wydane..., która za was będzie wylana» (Mt 26,26.28; Łk 22,19—20). Nie potwierdził jedynie, że to, co im dawał do jedzenia i do picia, było Jego Ciałem i Jego Krwią, lecz jasno wyraził, że ma to wartość ofiarniczą, czyniąc obecną w sposób sakramentalny swóją ofiarę, która niedługo potem miała dokonać się na krzyżu dla zbawienia wszystkich. «Msza święta jest równocześnie i nierozdzielnie pamiątką ofiarną, w której przedłuża się ofiara Krzyża, i świętą ucztą komunii w Ciele i Krwi Pana» [KKK 1382] {12}. [...] Gdy w Komunii św. przyjmujemy Ciało i Krew Chrystusa, przekazuje On nam także swego Ducha [... ] {17}. Kult, jakim otaczana jest Eucharystia poza Mszą św., ma nieocenioną wartość w życiu Kościoła. [... ] Jest więc zadaniem pasterzy Kościoła, aby również poprzez własne świadectwo zachęcali do kultu eucharystycznego, do trwania na adoracji przed Chrystusem obecnym pod postaciami eucharystycznymi, szczególnie podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu. Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J 13,25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca. Jeżeli chrześcijaństwo ma się wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim «sztuką modlitwy» [Jan Paweł II, List apost. Novo millennio ineunte (6 stycznia 2001), 32: AAS 93 (2001), 288.], jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie! Wielu świętych dało przykład tej praktyki, wielokrotnie chwalonej i zalecanej przez Magisterium [«W ciągu dnia wierni niech nie zaniedbują zwyczaju wizyty przed Najświętszym Sakramentem, który ma być strzeżony w kościołach z najwyższą godnością w osobnym miejscu, zgodnie z prawami liturgicznymi, ponieważ taka wizyta jest dowodem wdzięczności, znakiem miłości i wyrazem uznania dla Chrystusa Pana tam obecnego»: Paweł VI, Enc. Mysterium fidei (3 września 1965): AAS 57 (1965), 771.]. W sposób szczególny wyróżniał się w tym św. Alfons Maria Liguori, który pisał: «Wśród różnych praktyk pobożnych adoracja Jezusa sakramentalnego jest pierwsza po sakramentach, najbardziej miła Bogu i najbardziej pożyteczna dla nas». Eucharystia jest nieocenionym skarbem: nie tylko jej sprawowanie, lecz także jej adoracja poza Mszą św. pozwala zaczerpnąć z samego źródła łaski. Wspólnota chrześcijańska, która chce doskonalej kontemplować oblicze Chrystusa w duchu tego, co proponowałem w Listach apostolskich Novo millennio ineunte oraz Rosarium Virginis Mariae, nie może zaniedbać pogłębiania tego aspektu kultu eucharystycznego, w którym znajdują przedłużenie i mnożą się owoce komunii z Ciałem i Krwią Pana {25}. Nauka Kościoła katolickiego o służebnym kapłaństwie w odniesieniu do Eucharystii, jak też o Ofierze eucharystycznej, była w ostatnich dziesięcioleciach przedmiotem owocnego dialogu na arenie ekumenicznej. Winniśmy wdzięczność Przenajświętszej Trójcy, ponieważ udało się osiągnąć znaczny postęp i zbliżenie w tym zakresie. Dzięki temu możemy się spodziewać, że w przyszłości będziemy w pełni podzielać tę samą wiarę. Nadal jednak pozostaje w mocy uwaga, jaką uczynił Sobór w odniesieniu do Wspólnot kościelnych powstałych na Zachodzie, począwszy od XVI wieku i odłączonych od Kościoła katolickiego: «Chociaż odłączonym od nas Wspólnotom kościelnym brakuje wypływającej ze chrztu pełnej jedności z nami, i choć w naszym przekonaniu nie zachowały one autentycznej i całej istoty eucharystycznego Misterium, głównie przez brak sakramentu Kapłaństwa, to jednak sprawując w świętej Uczcie pamiątkę śmierci i zmartwychwstania Pańskiego wyznają, że oznacza ona życie w łączności z Chrystusem i oczekują Jego chwalebnego przyjścia» [Sobór Watykański II, Dekr. o ekumenizmie Unitatis redintegratio, 22]. Dlatego też wierni katolicy, szanując przekonania religijne naszych braci odłączonych, winni jednak powstrzymać się od uczestnictwa w Komunii rozdzielanej podczas ich celebracji, ażeby nie czynić wiarygodną dwuznaczności dotyczącej natury Eucharystii i w konsekwencji nie zaniedbać obowiązku jasnego świadczenia o prawdzie {30}. Eucharystia tworzy komunię i wychowuje do komunii. Św. Paweł pisał do wiernych w Koryncie ukazując, jak bardzo ich podziały, które się objawiały podczas zgromadzeń eucharystycznych, były w sprzeczności z Wieczerzą Pańską, którą sprawowali. Konsekwentnie Apostoł zapraszał ich do refleksji nad prawdziwą rzeczywistością Eucharystii, aby mogli powrócić do ducha braterskiej jedności (por. l Kor 11,17—34). [...] {40}. Troska o zachowanie komunii kościelnej i o jej umacnianie jest zadaniem każdego wiernego, który znajduje w Eucharystii jako sakramencie jedności Kościoła pole szczególnego zaangażowania. Bardziej konkretnie zadanie to spoczywa na pasterzach Kościoła, którzy ponoszą szczególną odpowiedzialność, według stopnia i pełnionego urzędu kościelnego [...] {42}. [...] Nawet jeżeli logika «uczty» budzi rodzinny klimat, Kościół nigdy nie uległ pokusie zbanalizowania tej «zażyłości» ze swym Oblubieńcem i nie zapominał, iż to On jest także jego Panem, a «uczta» pozostaje zawsze ucztą ofiarną, naznaczoną krwią przelaną na Golgocie. Uczta eucharystyczna jest prawdziwie ucztą «świętą», w której prostota znaków kryje niezmierzoną głębię świętości Boga: O Sacrum convivium, in quo Christus sumitur! Chleb łamany na naszych ołtarzach, ofiarowany nam, jako pielgrzymom wędrującym po drogach świata, jest panis angelorum, chlebem aniołów, do którego nie można się zbliżać bez pokory setnika z Ewangelii: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój» (Mt8,8;Łk7,6){48}. [...] Podczas moich licznych podróży miałem okazję zaobserwować we wszystkich stronach świata, jak bardzo ożywiający jest kontakt pomiędzy celebracją Eucharystii a formami, stylami i wrażliwością różnych kultur. Dostosowując się do zmieniających się warunków czasu i przestrzeni, Eucharystia zapewnia pokarm nie tylko pojedynczym osobom, lecz całym ludom, i kształtuje kultury inspirujące się chrześcijaństwem. Potrzeba jednak, aby to ważne dzieło przystosowania było spełniane z nieustanną świadomością niewypowiedzianej tajemnicy, wobec której staje każde pokolenie. «Skarb» jest zbyt wielki i cenny, żeby ryzykować jego zubożenie czy też narażenie na szwank przez eksperymenty bądź praktyki wprowadzane bez uważnej oceny ze strony kompetentnych władz kościelnych. Ponadto, centralny charakter tajemnicy eucharystycznej wymaga, ażeby taka ocena została dokonana w ścisłym kontakcie ze Stolicą Apostolską [...] {51}. Z tego, co zostało wyżej powiedziane, można zrozumieć, jak wielka odpowiedzialność spoczywa przy sprawowaniu Eucharystii zwłaszcza na kapłanach, którym przysługuje zadanie przewodniczenia jej in persona Christi, zapewniając świadectwo i posługę komunii nie tylko wobec wspólnoty bezpośrednio biorącej w niej udział, lecz także wobec Kościoła powszechnego, który zawsze jest przywoływany przez Eucharystię. Niestety, trzeba z żalem stwierdzić, że począwszy od czasów posoborowej reformy liturgicznej, z powodu źle pojmowanego poczucia kreatywności i przystosowania, nie brakowało nadużyć, które dla wielu były przyczyną cierpienia. Pewna reakcja na «formalizm» prowadziła niekiedy, zwłaszcza w niektórych regionach, do uznania za nieobowiązujące «form» obranych przez wielką tradycję liturgiczną Kościoła i jego Magisterium, i do wprowadzenia innowacji nieupoważnionych, często całkowicie nieodpowiednich. Czuję się zatem w obowiązku skierować gorący apel, ażeby podczas sprawowania Ofiary eucharystycznej normy liturgiczne były zachowywane z wielką wiernością. Są one konkretnym wyrazem autentycznej eklezjalności Eucharystii; takie jest ich najgłębsze znaczenie. Liturgia nie jest nigdy prywatną własnością kogokolwiek, ani celebransa, ani wspólnoty, w której jest sprawowana tajemnica. Apostoł Paweł był zmuszony skierować naglące słowa do wspólnoty w Koryncie z powodu poważnych uchybień w celebracji eucharystycznej, którą sprawowali podzieleni [skismata], tworząc różne frakcje [aireseis] (por. l Kor 11,17—34). Również w naszych czasach posłuszeństwo normom liturgicznym powinno być na nowo odkryte i docenione jako odbicie i świadectwo Kościoła jednego i powszechnego, uobecnionego w każdej celebracji Eucharystii. Kapłan, który wiernie sprawuje Mszę św. według norm liturgicznych, oraz wspólnota, która się do nich dostosowuje, ukazują w sposób dyskretny, lecz wymowny swą miłość do Kościoła. Dla wzmocnienia tego głębokiego poczucia wartości norm liturgicznych poprosiłem odpowiednie dykasteria Kurii Rzymskiej o przygotowanie bardziej szczegółowego dokumentu, także z odniesieniami o charakterze prawnym na ten tak ważny temat. Nikomu nie można zezwolić na niedocenianie powierzonej nam tajemnicy: jest ona zbyt wielka, ażeby ktoś mógł pozwolić sobie na traktowanie jej wedle własnej oceny, która nie szanowałaby jej świętego charakteru i jej wymiaru powszechnego {52}. [...] Droga odnowionego zaangażowania ekumenicznego [...] jest to długa droga, z wieloma przeszkodami, które przerastają ludzkie zdolności; mamy jednak Eucharystię i wobec niej możemy w głębi serca usłyszeć, jakby skierowane do nas, te same słowa, jakie usłyszał prorok Eliasz: «Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga» (l Krl 19,7). Skarb Eucharystii, który Pan oddał do naszej dyspozycji, zachęca do dążenia ku mecie, jaką jest pełne dzielenie się nią z wszystkimi braćmi, z którymi łączy nas wspólny chrzest. Aby nie utracić tego skarbu, potrzeba jednak poszanowania wymogów wypływających z faktu, że jest on sakramentem komunii w wierze i sukcesji apostolskiej. Poświęcając Eucharystii całą uwagę, na jaką zasługuje, oraz dokładając wszelkich starań, aby nie umniejszyć jakiegokolwiek jej wymiaru czy wymogu, stajemy się rzeczywiście świadomi wielkości tego daru. Zaprasza nas do tego nieprzerwana tradycja, która od pierwszych wieków dopatrywała się we wspólnocie chrześcijańskiej strażnika opiekującego się tym «skarbem». Kościół, powodowany miłością, troszczy się o przekazywanie kolejnym pokoleniom chrześcijan wiary i nauki o Tajemnicy eucharystycznej, tak aby nie została zagubiona choćby najmniejsza jej cząstka. Nie ma niebezpieczeństwa przesady w trosce o tę tajemnicę, gdyż «w tym Sakramencie zawiera się cała tajemnica naszego zbawienia [Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, III, q.83, a.4c.] {61}. Wejdźmy, umiłowani Bracia i Siostry, do szkoły świętych,
wielkich
mistrzów prawdziwej pobożności eucharystycznej. W ich świadectwie
teologia Eucharystii nabiera całego blasku przeżycia, «zaraża» nas i
niejako «rozgrzewa». [...] Jeżeli wobec tej tajemnicy rozum doświadcza
własnych ograniczeń, to serce oświecone łaską Ducha Świętego dobrze
wie, jaką przyjąć postawę, zatapiając się w adoracji i w miłości bez
granic {62}". 12 lipca 2003 Odwiedził mnie Artur, młody człowiek, z którym poznaliśmy się w pewnej podróży zagranicznej. Artur kilkakrotnie mówił mi, że zazdrości Pawłowi tak odważnej decyzji. „Sam chciałbym się tam dostać — twierdził — nie daję sobie rady z rodzinnymi problemami". Młody człowiek, dwa lata po ślubie, a bardzo samotny i rzeczywiście mający poważny problem. Czy wytrwa w prawdzie? Powiedziałam: Artur, ty musisz ratować to małżeństwo i nie słuchaj ludzkiej gadaniny, bo ci co teraz chcą pomóc w waszym rozstaniu, narażają cię na liczne pokusy w przyszłości. Czy chcesz iść drogą cierpień — moją drogą, drogą Pawła i wielu, wielu innych?! Teraz ty tego nie widzisz, ale uwierz mi: później to mogą to być dramaty ludzkie na pokręconych ścieżkach, później to tak naprawdę zostaniesz sam... Rozmawialiśmy z Arturem do późnego wieczora. Swoje zdanie wyraziłam jasno: ratuj małżeństwo! Polubiłam tego chłopaka, ale nie potrafię mu pomóc, tu trzeba dużo ofiary i dużo modlitwy. Wybieramy się razem w odwiedziny do Pawła. Artura skierował pewien kapłan do sądu diecezjalnego, jako że — zdaniem tamtego —jest szansa na stwierdzenie nieważności małżeństwa. Przerażona powiedziałam: „Nie idź tą drogą! Najpierw tysiąc razy upewnij się i wyjaśnij, a dopiero potem pomyśl o ponownym założeniu rodziny. Nigdy odwrotnie, bo przebiegłość i chytrość szatana jest mocniejsza od twoich słabości i wpadniesz w pułapkę cudzołóstwa. Jeszcze tego samego dnia Artur zadzwonił do mnie: „Dziękuję za spotkanie. Przyrzekam modlić się za Panią i za Pawła. Zaraz też zrywam z tą dziewczyną — zrozumiałem, że to nie ta droga". Bądź uwielbiony, Boże! Ale czy Artur wytrwa??? 17 lipca 2003 Moja rodzina i tym razem, jak w każdy weekend, wyjechała
odpocząć na
swoje „ranczo". Jest tak pięknie na dworze, więc wyszłam po południu na
mały spacer, przy okazji chciałam poszukać „złotej rączki" do drobnych
prac domowych. Niefortunnie upadłam na krzywo położonych płytach
chodnika i dość długo leżałam, nie mogąc się podnieść. W pobliżu nie
było żadnego człowieka — w tak piękny weekend Warszawa przeważnie jest
wyludniona — postanowiłam więc wstać i dowlec się do pobliskiej
przychodni. Kiedy usiłowałam zgiąć kolano, ból bardzo się nasilał.
Poprosiłam jedynego człowieka, którego spotkałam na ulicy, aby dopomógł
mi dojść do przychodni, ale on mi odmówił, tłumacząc się tym, że
wyszedł na spacer z pieskiem bez kagańca. Miałam na tyle szczęście, że
w niedługim czasie pogotowie zabrało mnie do szpitala. Samotnego
człowieka takie sytuacje zawsze przerażają, bo pierwsza myśl, jaka się
nasuwa, to pytanie, jak ja sobie dam radę, będąc unieruchomioną? Jezus (do Bogusławy): Zaczniesz pracować tam, gdzie ci zaproponują, nawet jeśli
będzie to
niedziela. Ty grzechu nie masz, Bóg wie, że musisz mieć środki
utrzymania. Ale możesz zacząć pracować tylko wtedy, gdy nie otrzymasz
innej propozycji, jeśli nie będziesz miała innego wyboru. Jeśli JA
uznam, że jest to dla ciebie szkodliwe, postawię przeszkodę i
przestaniesz pracować. Módl się za pozostałych pracowników, którzy w
niedzielę zmuszeni są do pracy, tak jak powiedział ci ksiądz. 20 lipca 2003 Pewne zaprzyjaźnione małżeństwo zaprosiło mnie na najbliższy weekend na wspólny odpoczynek na łonie przyrody. Przyznam, że była to kusząca propozycja na upalne dni, jednak podziękowałam podając powód: „Pragnę być codziennie na Mszy świętej, a myślę, że twój mąż nie zawiezie mnie do kościoła". Po mojej odpowiedzi nastała cisza... Pomyślałam, że gdyby Chrystus mieszkał w naszych sercach, nie byłoby to dla nas problemem. Zamiast problemu byłaby radość i wzajemna miłość, a tak cóż...? Pozostaje to, co jest. Gdzie nie ma Jezusa, tam nie ma autentycznego otwarcia się na drugiego człowieka i nie ma wzajemnego porozumienia. Moja znajoma spojrzała na mnie i powiedziała: „Wiesz, jak ty się trochę zmienisz, to i mój mąż będzie patrzył na ciebie inaczej". Zaraz po jej wyjściu uklękłam z pytaniem: to jak ja mam się zmienić, Panie Jezu...? Przeczytałam: „A tego, który jest słaby w wierze, przygarnijcie życzliwie, bez spierania się o poglądy" (Rz 14,l)49. Jezus: Anna: 25 lipca 2003 Moja znajoma, liderka grupy modlitewnej, powiedziała mi, że ich grupa zaczyna odprawiać nowennę w tej intencji, by Kościół ustanowił święto Boga Ojca. Jezus: 26 lipca 2003 „Błogosławię cię, Anno, potrójnym błogosławieństwem". 27 lipca 2003 Sen, opisany pod datą 9 stycznia 2003 roku, zwiastujący mi
wielką
radość, jaka miała nastąpić w dzień moich imienin, okazał się
proroczym. Dzięki Ci, Panie, jeszcze raz za wspaniały prezent
imieninowy, który podarowałeś Pawłowi i mnie. W tych dniach zaznałam
również wiele radości od rodziny i przyjaciół. Podczas zajęć domowych. Jezus: Modlę się siedząc w fotelu, boli mnie każdy centymetr ciała, a choć wzięłam już ponad połowę zastrzyków (jestem też po sterydach), ale poprawy nie ma. Jeśli przychodzi, to na krótko, i tak jest przez cały czas. Moja Mamo — modlę się — nie umiem pogodzić spraw duchowych z życiem czynnym, szczególnie teraz, w mojej chorobie. Sprawy zaczynają się piętrzyć, a ja nie daję rady, zrobiłam się bardzo powolna. Maryja: 30 lipca 2003, po porannej modlitwie. Jezus: l sierpnia 2003, pierwszy piątek miesiąca. Jezus: Trzeba pamiętać o tym, aby kierować się dobrem; nie ograniczać, nie zatrzymywać tego dobra tylko dla siebie, dla swojego dobrego samopoczucia, ale zawsze otwierać się na dobro drugiej osoby. To, co chcę ci teraz powiedzieć, jest bardzo ważne. Dobro powinno przynosić korzyść duszy osoby słuchającej, o sobie należy zapomnieć. To nie może być sam wykład teoretyczny ani monolog jednej strony. Wytłumaczę ci to w prosty sposób. Mówiąc o Mnie do ludzi przekazujesz im Moją miłość, a nie swoją. Wsłuchaj się w duszę drugiego człowieka: kim on jest, jaki jest stopień jego inteligencji, jak liczne i wielkie są jego rany, a poznawszy chorobę, dostosuj dawkę lekarstwa do choroby. Pilnuj, abyś nie przedawkowała, bo przedawkowany lek może zaszkodzić organizmowi. Bywa i tak, że ta sama dawka lekarstwa jednemu pomoże, a drugiemu zaszkodzi. Jednemu trzeba tłumaczyć więcej, drugiemu krócej — najwyżej kilka zdań. Wielka dawka może spowodować zniechęcenie, znużenie, bo chora tkanka nie może więcej przyjąć. Zawsze trzeba mieć na uwadze dobro drugiego człowieka, a nie nasze dobre samopoczucie z powodu spełnionego obowiązku. Często milczenie, ale pełne miłości, wystarczy za całą naukę. Przy tym najbardziej ewangelizujesz swoim życiem. Resztę — tę trudną, z którą nie możesz sobie poradzić — zostaw Panu Bogu, składając ofiary za dusze trudne i oporne. Ofiary są najskuteczniejszym lekarstwem dla chorych dusz. Pamiętaj, córko, dobro ma być strzałą w kierunku potrzebującego, ono ma dotrzeć do jego serca i być lekarstwem dla jego duszy. Dlatego twoje intencje powinny być czyste, nie skażone własnym „ja". Sucha nauka, nie zwilżona twóją ofiarą miłości, nie przynosi duszy korzyści, szybko ulatuje z człowieka i nie może wszczepić się w chorą tkankę. Wszędzie i we wszystkim musi być miłość. Miłość jest kluczem do wszystkich zamkniętych drzwi. I choć nieraz trzeba ci będzie czekać pod drzwiami dłużej, to bądź pewna, że jeśli wytrwasz w miłości — ona naoliwi skorodowane zamki i otworzy je już na zawsze, dając dostęp do pomieszczenia, które od lat było zamknięte. Amen. Tu Pan Jezus wskazał mi jako dopełnienie całości Jego Słów
List
świętego Jakuba. Bardzo zachęcam czytelników do przetrawienia jego
treści. 4 sierpnia 2003 Przyszła do mnie siostrzenica prosząc, abym nauczyła ją modlitwy Kościoła, jaką jest Liturgia Godzin. Spełniłam jej życzenie, a ona bardzo łatwo przyswajała sobie moje wskazówki. Troszeczkę otworzyła się przede mną, rozmawiałyśmy na trudne tematy. Myślę, że rozumiała to, co chciałam przekazać jej dla dobra duchowego i wzrostu wiary. Obserwuję też, że zaczęła adorować Pana Jezusa oraz częściej uczestniczyć w tygodniu we Mszy świętej. Proszę Cię, Panie, daj, aby to ziarno nie padło między ciernie... Wszystkie duchowe owoce swoich modlitw składam Panu Bogu każdego dnia w intencji Pawła, aby jego serce otworzyło się na przyjęcie łask Bożych, by Wola Ojca wypełniła się w synu moim do końca. Jezus: Widzisz Anno, to dziecko, jak większość zabłąkanych owieczek, jest potencjałem dobra, które stworzył Bóg. Jednakże okoliczności życia sprawiły u niego „wykrzywienie kręgosłupa", tj. zanik dobra. W warunkach, w jakich znalazł się twój syn — a wierz mi, że jest to najlepsze miejsce na świecie dla młodych, zagubionych przez zranienia tego świata — będzie on jednym z Moich wielu najlepszych apostołów świata. Tak: świata, Anno, dobrze słyszysz i nie bój się użyć tego rzeczownika. Jest w najlepszej szkole, szkole Mojej Mamy, która czuwa nad Pawłem, roztaczając nad nim swoją macierzyńską opiekę. Paweł powróci w czasie danym przez Boga do rodzinnego domu i będzie to już inny człowiek: zdrowy, o zdrowym sercu, kochający Mnie całym sercem i całkowicie oddany służbie bliźniemu. Wtedy włożę w jego ręce dar, którym nie pogardzi, lecz dobrze wykorzysta. Mój talent zostanie doceniony przez twego syna. Anno—matko, teraz już możesz być spokojna o syna, teraz zaznasz już odpoczynku w Bożym Pokoju, którego szatan nie będzie śmiał zakłócić. I choć droga twego życia nie będzie wygodna, to uśmiech nie zniknie już z twojej twarzy. Otrzymasz od Boga to, o co prosiłaś przez wszystkie lata: „Żywej, gorącej wiary błagam dla mojego syna". Jako miłujący Ojciec będę hojny i dam więcej niż prosiłaś. Doczekasz tej wielkiej radości na ziemi, tak jak obiecałem. Kiedy wszystko się wypełni, kiedy nadejdzie twój czas, zamknę twoje powieki na chwilę, aby przyjąć cię w Mojej Ojczyźnie i poprowadzić przed Tron Ojca twego. Jezus, twój Nauczyciel. Jezus: W południe odwiedziła mnie siostrzenica, przynosząc mi bukiecik polnych kwiatków, które po mieczykach lubię najbardziej. — Ciociu, dziękuję, żeś nauczyła mnie modlić się Liturgią Godzin. Kwiatki wstaw sobie do swojej kapliczki. Ciociu, chciałabym należeć do jakiejś grupy modlitewnej, może do neokatechumenatu? Może byś zapytała Pana Jezusa, co mam ze sobą zrobić? — Nie wypowiadam się na temat neokatechumenatu, ale ty tam nie idź. Ja na twoim miejscu poszłabym do księdza Marcina i powiedziała to wszystko, coś mnie tu mówiła. To jest kapłan z wielką charyzmą. Pan Jezus bardzo często mówi do mnie przez tego kapłana podczas jego kazań. Cieszę się, że otworzyłaś się i pozwalasz prowadzić się Duchowi Świętemu, ale już nie opieraj Mu się dłużej, bo Pan Bóg potrzebuje twoich rąk. Jezus (do siostrzenicy): Korzystaj więc z łaski, którą ci daję. Pracuj wytrwale, a co postanowisz, od tego nie odstępuj, choć pokusy będę dopuszczał, aby ćwiczyć cię w wytrwałości, bo tej najbardziej ludziom brakuje. Bądź wytrwała w dobrym, a Ja będę błogosławił ci na każdy dzień. Przez tę twoją wytrwałość podniosę do godności dziecka Bożego twoich rodziców, przygotowując ich do osiągnięcia zbawienia wiecznego, bo taki cel ma życie ludzkie na ziemi. Pamiętaj, że wiele będzie zależeć od twojej upartości, ale w dobrym. I nie bój się niczego co ludzkie, bo JA ponad ludzkość się wznoszę i wywyższam tych, których intencje są czyste, którzy szukają w pracy chwały Mojej, a nie swojej. Twoja droga, droga Mojej uczennicy, dopiero się zaczyna i jeśli wytrwasz na niej, stokrotnie wynagrodzę twój trud. Niech to będzie ci wskazówką, że przy Mnie zawsze jest bezpiecznie, choćby i świat cały miał się zapaść — ci co ze Mną, lękać się nie muszą. Pójdź do księdza, którego wskazała ci twoja ciocia. Doskonale odkryła tego, który całym sercem jest mi oddany. Jezus. Czy „odnawianie Przymierza", dość często praktykowane we współczesnych ruchach katolickich, jest rzeczą właściwą? Jezus: Jednak ze względu na braki w postawie duchowej wielu spośród
was, brak
pełnego zrozumienia wielkości oraz znaczenia Ofiary Syna Bożego,
niektórzy Moi kapłani poszukują środków, które by zmobilizowały
człowieka do gorliwszej i bardziej stanowczej pracy nad sobą. Stosują w
tym celu środki oddziaływujące na zmysły, zwłaszcza na wzrok, jak
chociażby te właśnie „odnowienia Przymierza" (na przykład poprzez wpis
do księgi). Nie należy potępiać tego rodzaju praktyk, ale nie jest to
najlepszy środek do zawarcia pełnego i prawdziwego przymierza człowieka
z Bogiem. Do takiego (prawdziwego) przymierza konieczne jest
rozpoczęcie pracy nad sobą, zwłaszcza nad pokonaniem pychy i
zdobywaniem w jej miejsce pokory. Jezus, wasz Nauczyciel. 7 sierpnia 2003 Dziś odszedł do Pana Boga mój spowiednik, ksiądz Bogdan Boniewicz, pallotyn... Jezu, wezwałeś go do siebie w dzień kapłański, czwartek. Niebo się raduje, a ja jestem smutna... On tak bardzo rozumiał moją duszę, a Ty zawsze mówiłeś do mnie przez niego. Teraz zostałam sama. Ojciec Bogdan cierpiał dość długo, ale nigdy nie żalił się do mnie na swoje dolegliwości. Ostatni raz odwiedziłam Ojca w Instytucie, gdy był na chemii. Zawsze kiedy pamiętałam o nim, w jego oczach pojawiała się wielka radość. Podczas ostatniego jego pobytu w Instytucie nie odwiedziłam mego spowiednika — sama źle się czułam. Teraz bardzo tego żałuję, trzeba było pokonać ból i iść do Księdza. Myślę, a nawet jestem pewna, że na mnie czekał... Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy (było to w dniu poprzedzającym noc sylwestrową) Pan Jezus powiedział mi, że mam iść do tego kapłana, bo Jego mi wybiera na spowiednika, serce waliło mi jak młotem: jaka będzie reakcja księdza, którego ja nie znam i który mnie nie zna... Kiedy uklękłam po raz pierwszy przy konfesjonale, nie musiałam Ojcu długo tłumaczyć sprawy daru, jaki otrzymałam od Pana Jezusa. Szybko zorientowałam się, że Pan Jezus musiał przygotować Ojca Bogdana na nasze pierwsze spotkanie: od razu uwierzył, i to było mi znakiem, że Jezus wybrał Go dla mnie. Przy każdej prawie spowiedzi było tak, że spowiednik mówił do mnie słowami, jakich używał Pan Jezus w prywatnych orędziach do mnie skierowanych. Pojawiały się takie same określenia, dość rzadko albo wcale nie używane w naszej potocznej mowie. Ksiądz Boniewicz w stosunku do mnie był bardzo wymagającym spowiednikiem, zawsze stawiał mi wysoko poprzeczkę, ale właśnie dlatego przylgnęłam do Niego. Jako człowiek, wyróżniał się wysoką kulturą osobistą i dużą inteligencją. Myślę, że prowadził życie w odosobnieniu, życie kontemplacyjne. Dziękuję ci, Ojcze, za twoją cierpliwość w stosunku do mnie i
do Pawła.
Dziękuję Ci za to, że prawie do końca oddałeś się konfesjonałowi, choć
musiało być ci zimno, kiedy włączałeś grzejnik, by zagrzały się Twoje
zimne stopy. Niech Dobry Bóg będzie Ci nagrodą w Niebie. 17 sierpnia 2003, — Pani Aniu, mam już dla Pani odłożony telewizor z zaznajomionej hurtowni. — Już kupiłam, stoi u Pawła w pokoju, z podłączonym satelitą. — Naprawdę? Jak to...? — Widzi Pan, ja najbardziej w takich sprawach liczę na Maryję — ja JĄ proszę, a ONA pomaga mi we wszystkim. Długo Pan nie dzwonił, poszłam zatem do salonu, stanęłam na środku bardzo dużej hali i spytałam: „Matko, a Ty jaki telewizor wybrałabyś dla nas? Bo ja chciałabym wybrać Philipsa z dużym ekranem..." A Maryja skierowała moją uwagę na Panasonic składany w Anglii, z mniejszym ekranem. — A ile pani zapłaciła? Podałam sumę. — To tanio, a jak Pani załatwiła satelitę? — Też Maryja pomogła. Tak że, jak Pan widzi, to Maryja załatwia wszystko, a ja tylko Ją proszę i, oczywiście, muszę się trochę potrudzić. Staram się słuchać Jej rad i dobrze na tym wychodzę. Nie wiem, czy Artur uwierzył mi do końca, ale to już nie moje
zmartwienie. Powiedziałam prawdę. 18 sierpnia 2003 — Aniu, czy Pan Jezus mówił coś do ciebie podczas naszego odpoczynku na działce? — zapytała mnie Kasia. —Nie może do mnie mówić, skoro ja nie daję Panu Jezusowi okazji. Zbyt wiele pokus, stale obie rozmawiamy, zbytnio dogadzamy swojemu ciału! Pan Stefan codziennie dowoził nam pyszne pieczone mięsiwa, pierożki, pieczone kurczaczki, pieczone kiełbaski, szyneczki, pączki i ciasta od Bliklego, lody i inne przyjemności dla ciała. Bardzo podoba mi się „góralski" domek, a i inne wygody zupełnie jak w domu. Trudno oprzeć się pokusom — właściwie to wcale się nie opierałam. .. Moje ciało korzysta tu z wielu wspaniałości, jednak wyraźnie czuję, że duch słabnie. Przychodzi tęsknota za Chrystusem, za tym małym sam na sam. Choć każdego dnia uczestniczymy obie we Mszy świętej, mimo wszystko mam niedosyt modlitwy. Pomóż mi, Panie Jezu — prosiłam — aby dobra materialne tego świata nigdy nie przysłoniły mi Ciebie, bo jednak tęsknota za bliskością Boga przewyższa inne pragnienia. Czego mi jeszcze brakuje? ...Dopóki nie nauczysz się odrywać od tego, co posiadasz... Jezus: Praca dla utrzymania rodziny w niedzielę, jeśli nie ma się głównego źródła utrzymania, nie jest grzechem. Grzechem zaś jest dodatkowa praca dla dodatkowego powiększenia dóbr materialnych. Każdy człowiek potrzebuje pracy, aby się mógł utrzymać. Jeśli taka praca nie jest zapewniona w dni powszednie, a jedynie w niedzielę, to człowiek potrzebujący nie ma grzechu. Ciężar odpowiedzialności spada wtedy na pracodawcę, to on według własnego sumienia będzie rozliczany przez Boga. Powtarzam: praca w niedzielę nie jest grzechem, jeśli człowiek nie ma innego źródła utrzymania. Można też żyć skromniej, a opowiedzieć się za Bogiem poprzez wypełnianie Jego przykazań. Dekalog jest po to, aby człowiekowi żyło się lepiej. Niedziela konieczna jest dla odpoczynku człowieka, aby mógł nabrać sił duchowych i fizycznych na trud nowego tygodnia. Ludzkość, przekreślając niedzielę jako dzień odpoczynku, przekreśla dobra, jakie daje jej Bóg. Myślę, że już wystarczająco wytłumaczyłem zasady
przestrzegania
trzeciego przykazania. 20 sierpnia 2003, nadal u moich przyjaciół na działce. „Ojciec Święty zachęcał Polaków do wstąpienia do Unii Europejskiej???" Podczas rozmowy użyto takiego określenia jak powyższy tytuł, dowodząc, że Jan Paweł II wybrał właśnie taką opcję na zasadzie: „coś za coś". W związku z wypowiedzią Papieża niektórzy Polacy wnioskują, że właśnie teraz powinniśmy wstąpić do Unii... Jezus: Ojciec Święty pragnie tego samego, czego pragnie Mój Ojciec: abyście byli jedno, aby poszczególne kontynenty świata stanowiły jedność w PRAWDZIE, a nie w kłamstwie. Aby człowiek w sposób wolny, bez jakiegokolwiek nacisku czy przymusu, zawsze wybierał dobro; bo czy może być radosny człowiek, kiedy zostaje naciskany? Czy robotnik, który stale jest strofowany przez swojego zwierzchnika, może wykonywać pracę w radości i czy może tę pracę wykonać dobrze? Nie, taka praca nigdy nie będzie wykonana dobrze do końca. Człowiek stworzony jest do wolności i sam powinien dokonywać wyborów, kierując się zawsze dobrem drugiego człowieka. Jeśli egoizm będzie pierwszym i głównym czynnikiem w dokonywaniu wyborów, to tenże egoizm wcześniej czy później przyniesie szkodę drugiemu człowiekowi i całemu zespołowi ludzi, całej wspólnocie, całemu światu. Moją naukę najdoskonalej głosi słowem i czynem wasz Ojciec Święty, Mój Piotr. Jest on najmilszym synem Moim i nie może tu być mowy o „zdradzie". Zdradą nazywam wszelkie kłamstwa i potajemne układy. Jan Paweł II jest jednym z wielu Moich świętych — jest już nim teraz, tu na ziemi, i będzie w wieczności. On nigdy nie zdradził Mnie, nie zmienił choćby w najmniejszym stopniu Mojej nauki. Był i pozostaje zawsze wiernym Mi, i za tę wierność jest nierozumiany, fałszywie osądzany, podobnie jak JA byłem fałszywie osądzony, aż po ukrzyżowanie. Dzieci, nie zdajecie sobie sprawy, szczególnie Polacy, jak wielkim darem Bóg obdarzył waszą ojczyznę. Kiedy zgaśnie światło nadziei, nastanie ciemność, i wtedy zrozumiecie zamysł Boży, jaki dokonał się wobec Polski. Wasza ojczyzna po odejściu Ojca Świętego zacznie być doświadczana tak bardzo, że niektórych przyprawi to o zawrót głowy. Powstanie zamęt, znaki zapytania, wykrzykniki, powstanie naród przeciw narodowi. Będzie płacz i zgrzytanie zębów. Szczęśliwi będą ci, co w naturalny sposób odejdą z tego świata do wieczności. Czasu jest mało, czasu, który dzieli was od nadchodzących prób. Teraz są chwile, które należy wykorzystać na zadośćuczynienie i wynagradzanie Bogu za tych, co zaczynają bić pokłony bestii — a wielu będzie takich, co na ołtarzu Moim zechcą stawiać bestię. Módlcie się, dzieci, bo czas zła, który nadchodzi, jest bardzo
bliski.
To mówi wasz Pan i wasz Nauczyciel, Jezus. 23 sierpnia 2003 Otrzymałam od przyjaciół kartkę z pozdrowieniami znad morza, z Juraty, wysłaną 27 lipca: „Kochana Aniu! pragniemy przesłać Ci razem z pozdrowieniami z nad morza najlepsze życzenia z okazji Twoich Imienin. Życzymy, aby nie zabrakło Ci nigdy tej radości, którą ostatnio emanujesz, a która jest pięknym świadectwem Miłości Boga do człowieka. My również tu doświadczamy tej Miłości, korzystając z uroków lata i polskiego Bałtyku. Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen! Całujemy Cię — i do zobaczenia na działce. Kasia, Stefan i Mama". Jestem pełna szacunku dla mojej przyjaciółki i wielbię Boga za jej duchowe bogactwo, pełnię miłości do Pana Boga i bliźniego. Jeszcze raz pragnę uwielbić Cię, Panie, fragmentem hymnu zwycięstwa po przejściu Morza Czerwonego: „Pan jest moją mocą i źródłem męstwa,
Przechadzając się po Starym Mieście kupiłam w przykościelnym sklepiku malutką książeczkę „Twój Patron" z życiorysem patronki matki mojego wnuka. Schowałam ją do szuflady, jednak podczas porannej modlitwy wysunęła się i przypomniała mi o moich pragnieniach. Anna: Zaczęłam przygotowywać się do Spowiedzi. Ponownie, jak niegdyś, pustka w głowie... Kiedy żył Ojciec Bogdan, spowiadałam się co dwa tygodnie lub co dziesięć dni. Teraz, kiedy go zabrakło, wszystko wygląda inaczej. Doszło do tego, że zaprzestałam ćwiczeń duchowych. To jest pewne, że moim największym grzechem jest to, że nie pamiętam sytuacji, w których zraniłam Ciebie, Panie. Czas i moja kolejka do konfesjonału przesuwa się. Zaczynam przerażać się stanem mojego ducha. Tak szybko przeleciał jeden miesiąc, a moje grzechy wraz z nim uleciały, jakby ich nie było! Osiem lat w szkole Jezusa... Okropne uczucie — poczułam pot na czole, patrzę na Chrystusa w Najświętszym Sakramencie i czuję się jak najgorszy grzesznik. Ludzie spowiadają się i odchodzą — nie mają problemu, a moim problemem jest, jak uklęknąć przy konfesjonale, kiedy nic nie pamiętam! Jezu — błagałam — pomóż mi, proszę, ogarnij mnie swoją miłością... Proszę, przyjdź Duchu Święty, oświeć mnie... Wraz z Duchem Świętym przychodzi pomoc z Nieba. W wewnętrznym widzeniu przed mymi oczami ukazuje się napis dość sporych rozmiarów: WIELOMÓWSTWO. Dalej zobaczyłam jakby wydrukowane podpunkty: — Jeśli dużo mówisz, nie jesteś w stanie kontrolować tego co mówisz (treści słów). Dzieje się tak wtedy, kiedy człowiek nie panuje nad słowami: tu i ówdzie wkradnie się obnażenie słabości drugiego człowieka. Złość niby mała, niewiele znacząca — ot, słabostka człowieka — szybko przeleciała, niezauważalnie w potoku słów, w lawinie słów. — Gdzieniegdzie pojawi się z twojej strony sąd — twój sąd, a nie Stwórcy. Tu osądziłaś, tam upiększyłaś, a gdzieniegdzie ogołociłaś. Ujrzałam wiele grzechów popełnionych językiem, płynących wraz z potokiem słów jak z prądem rzeki — słów wypowiedzianych bez zastanowienia, płynących z moich ust. Zrozumiałam, że wielomówstwo jest przyczyną grzechów, które ranią Pana Jezusa. Anna: Jezus: Widzisz, Anno, choć nie masz spowiednika, Ja zawsze jestem przy tobie i pouczam cię. Pragnę, abyś już raz postanowiła i wytrwała w poście milczenia. Niech twoja mowa będzie użyta tam, gdzie jest tego potrzeba, a tam gdzie Ja jestem, ty zachowaj milczenie. Ja mówię do ludzi najczęściej poprzez milczenie, ono jest bardzo wymowne. Jeśli będziesz dawała częściej odpoczywać językowi, dasz odpocząć Mnie Samemu w twoim sercu. Jutro jest środa, więc będziesz miała okazję, żeby podnieść
się z
upadku i dokładnie wypełnić post milczenia. Ponieważ będziesz
załatwiała kilka spraw urzędowych, będzie okazja do sprawdzenia się w
ćwiczeniach, które ci zadaję. Pamiętaj o Moim odpoczynku w twoim sercu. 29 sierpnia 2003 Jezus: Pomyśl Anno, jak Bóg cię ubogaca, że ty w swojej hojności rozdajesz życie prawie już umarłym duszom! Jesteś bogata, Moje dziecko, bo chorobę, którą Bóg na ciebie dopuszcza, możesz nazwać talentem, którym dobrze będziesz obracała. A więc do pracy, Moja córko, i pamiętaj Moje słowa: ty cierpisz, Ja odpoczywam, a dusze chore korzystają. Nigdy nie będziesz już sama, nigdy nie zostawiam chorego człowieka samemu sobie. Ja żyję w tobie i w każdym chorym, choć wasze oczy tego widzieć nie mogą, a sam umysł nie jest w stanie objąć tego, co zachodzi wokół was, kiedy dobrze obracacie talentami. Niosąc swoje chore ciało — niesiesz w sercu Mnie. Och! Gdyby ludzkość to pojąć mogła, użyczaliby sobie chorych nawzajem, zapraszali do swoich domów, abym i Ja mógł wejść pod ich dach. Trudne jest dla was to co mówię, ale u Boga, moje dzieci, jest zawsze inaczej, aniżeli to sobie ludzie wyobrażają. Dlatego nie wolno sądzić drugiego człowieka według pozorów. Masz tego przykład we własnym życiu: kiedy wchodzisz do tramwaju, rozglądasz się za wolnym miejscem i jeśli jest, zaraz je zajmujesz, i tylko Ja wiem dlaczego. Dlatego najlepiej nikogo nie osądzać, bo jaką miarą mierzycie, taką samą i wam odmierzą. Idź, dziecko, w dalszą swoją drogę, umocniona Moją nauką. Z wysokości Krzyża będę do ciebie przemawiał, i tak już będzie do końca twoich dni. Pracuj wytrwale, czyń nadal dobro, nie żałuj ofiary z siebie. Wykorzystuj dobrze talenty: niezręczność, słabą pamięć, nieudolność, niesprawność fizyczną...— jest ich jeszcze więcej, pozwolę ci je odkryć wszystkie. Jezus, twój Nauczyciel. Dziękuję Ci, Panie Jezu, za wszystkie Twoje pouczenia. Rzeczywiście za bardzo użalam się nad sobą. Dziwny jest ten mój ból: przychodzi, nasila się, a później wycisza na dzień—dwa, żeby znowu powrócić. Obserwuję u siebie zupełny brak reakcji na leki. Jeszcze nie potrafię zaakceptować mojej choroby, nie umiem jej
przyjąć
z wdzięcznością. Choć dziękuję za wszystko, co mi Bóg daje, jednak nie
ukrywam, że pragnę powrócić do sprawności fizycznej. Nagle straciłam
zwinność ruchów, zręczność, poczułam się tak bardzo niezgrabna... Kiedy
sztywnieją palce u dłoni, kolana i kończyny, to mnie przeraża — nie
mogę wprowadzić swojego ciała w ruch. Jednak mocno wierzę, że za łaską
Bożą zarówno post milczenia, jak i choroba, nie będą sprawiały mi już
tak dużych trudności jak obecnie i nie będą powodem mojego zniechęcenia. 30 sierpnia 2003 W bloku, w którym mieszkam, rodzina mieszkająca na ostatnim piętrze nie przejmowała się zbytnio zaciekiem z dachu, który pomału poprzez to mieszkanie przedostawał się na niższe piętra. Co prawda, do mojego mieszkania doleciała niewielka ilość wody, pozostawiając mały zaciek na suficie łazienki i przedpokoju, jednak nie powiem, żebym przyjęła to ze stoickim spokojem. Z całą energią, jaka towarzyszyła mi w młodości, przystąpiłam do akcji i w krótkim czasie przyczynę usunięto. Dręczyła mnie jednak głupota ludzka, zobojętnienie, lenistwo. Sama nie wiem, jak określić te cechy... Jezus: Tak też uczyniłam. 3 września 2003 Myślę, że czynię pewne postępy w ćwiczeniach duchowych, ale to zawdzięczam tylko Panu Jezusowi. To On każdego dnia przypomina mi, co jeszcze powinnam zrobić lepiej. Mam teraz więcej wolnego czasu i dużo ciszy. Wykorzystuję to
przede
wszystkim na modlitwę, na kontemplację, bez której coraz trudniej mi
żyć. Wzięłam się też do pracy nad książką, przepisuję odręcznie
wszystkie zeszyty jeszcze raz, aby pismo było bardziej czytelne. 4 września 2003 Idąc wieczorem ulicą do kościoła na Mszę świętą, po drodze odmawiałam Różaniec. Zapytała mnie pewna osoba: „Powiedz mi, co załatwiłaś z tymi ludźmi w sprawie zacieku na suficie, bo umieram z ciekawości?" Żałowałam, że w ogóle o tym wspominałam. Od razu rozpoznałam tu pracę „czarnego", a dusza ta jeszcze bardzo słabiutka. Odpowiedziałam: „Teraz idę na Mszę świętą i niedobrze by było poruszać drażliwe tematy, bo otwieramy furtkę złemu duchowi". Ta osoba od razu zamilkła — myślę, że poczuła się urażona — a ja naprawdę nie chciałam jej zranić... Dlatego zaraz odpowiedziałam (mając na uwadze naukę Jezusa): „Wpadnij do mnie jutro, to ci wytłumaczę", ale usłyszałam oschłe: „Nie mam czasu". Widzisz, Panie Jezu, jeśli idę Twoją drogą, ludzie odwracająsię ode mnie... Pomyślałam: tak wiele oczu, a tak mało serc! Czemu mają służyć pytania, które jedynie mogą zaspokoić ciekawość, a nie mają na celu pomocy drugiemu? Niedobrze jest, jeśli człowiek ukierunkowany jest wyłącznie na własne „ja". Szukam auta i męskiej siły, aby przewieźć duży worek z ubraniami do pewnego klasztoru. Zakon przekazuje je dalej osobom potrzebującym. Zwróciłam się do kilku osób, ale zapanowała cisza, która trwa już czwarty miesiąc... Panie, wyzwalaj nas z samych siebie, byśmy pełnili Twoją Wolę,
aby nic
w nas nie było, co nie jest TWOIM. 5 września 2003 Będę bronić całym sercem autentycznych objawień w Medziugorju. Wczoraj wysłuchałam w katolickim radiu audycji zatytułowanej: „Objawienia prywatne". Zgodziłam się z tym, co mówią „doktorzy Kościoła", że do tego rodzaju objawień należy podchodzić bardzo ostrożnie, i chwała Kościołowi za tę roztropność. Często i ja widziałam, że wielu nadużywa dobroci Bożej, czyniąc z siebie „nawiedzonych", co przyczynia się do ośmieszania Kościoła. Natomiast absolutnie nie mogę zaakceptować negatywnych opinii na temat autentyczności objawień Matki Bożej w Medziugorju. Byłam, widziałam, słyszałam. Kto choć raz miał przyjemność słuchać ś.p. Ojca Slavko, rozmawiać z nim, czy z żyjącym jeszcze Ojcem Joso, nie będzie miał tego rodzaju wątpliwości, bo to święte dusze, oddane Bogu. Wcześniej słyszałam wiele ciepłych słów na temat Medziugorja. Pamiętam, że właśnie po raz pierwszy przez to właśnie radio usłyszałam o Ojcu Slavko, i od tej pory zaczęły się moje posty dwa razy w tygodniu o chlebie i wodzie, a potem przystąpiłam do organizowania pielgrzymek do Medziugorja. Tym razem wykład w radiu odbył się czysto „teologicznie" i sprowadzał się do ataku na Medziugorje. Jestem przekonana, że żaden z zaproszonych gości w Medziugorju nie był. Gdy usłyszałam sporo uszczypliwości oraz opinii, opartych na własnym „ja", sprawiło mi to ból. Spytałam moją przyjaciółkę, czy też tak to odebrała, a jej odpowiedź brzmiała: „Dokładnie tak samo". Pielgrzymi, wracając z Medziugorja, zaczynają pościć o chlebie i wodzie. Nie słyszałam natomiast, żeby w którymś z kościołów księża odnieśli takie zwycięstwo! W ogóle sprawa postów jest tematem przemilczanym, choć przyznam, że nie wiem dlaczego tak się dzieje. Niektórym katolikom post kojarzy się jedynie z Wielkim Piątkiem i Środą Popielcową, a innym z piątkami bez mięsa. Posty o chlebie i wodzie są poruszane jedynie w Medziugorju, a przecież Pan Jezus podkreśla w Ewangelii, że pewnego rodzaju złe duchy wypędza się postem. Anna: Jezus: 6 września 2003, pierwsza
sobota miesiąca. Zaczęłam rozważać tajemnicę V — śmierć Pana Jezusa. Jezus: Ukrzyżowanie było dla Mnie w pewnym sensie tym, czym dla człowieka odchodzącego z tego świata jest oddanie wszystkiego co ziemskie. Człowiek zabrał mi wszystko, co miałem na ziemi; Ja oddałem wszystko, co było Moje na ziemi — podczas ukrzyżowania oddałem całe Moje jestestwo. Moje Ciało, Krew i Woda były ostatnią Ofiarą za wasze zbawienie, połączoną ze straszliwymi cierpieniami duchowymi i fizycznymi — wziąłem na siebie wszystkie wasze grzechy wraz z bólem Mojej Matki. Zamiast łóżka, konając, miałem Krzyż. Człowiek, który w sposób naturalny schodzi z tego świata, ma swoje łóżko, ewentualnie kawałek podłogi czy ziemi. Ja Moje Ciało oddałem Memu Ojcu z wysokości Krzyża, obejmując ramionami wszystkie Moje dzieci. To wszystko, co powiedziałem, niech posłuży ci do rozważania
tajemnicy
bolesnej Mego ukrzyżowania. Zwróć uwagę na chwilę, w której oddaję
Siebie Ojcu „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27,46).
Niech to będzie ci umocnieniem, kiedy przychodzą na ciebie
dolegliwości. Niech nic nie będzie stracone. Jezus, Twój Nauczyciel .
— Aniu, jak się czujesz? — zadzwoniła do mnie siostra Eulalia — może wpadłybyście z Kasią do mnie? — Siostro, nie bardzo mogę — odpowiedziałam — muszę wykonać pewną pracę. Ręce mi opadają na ludzką obojętność! Worek, który stoi w mojej piwnicy już bardzo długo, nie może dotrzeć do potrzebujących, bo zabrakło serca tym, którym Pan Bóg powierzył talenty. Postanowiłam, że nie będę już więcej prosić nikogo. Kończę właśnie jeść obiad i zaczynam przepakowywać ubrania z worka do reklamówek. Będę jeździć tak długo autobusem, aż wszystko dowiozę na miejsce. Sama mam wiele wad, ale obojętności i egoizmu nie znoszę. Bóg daje człowiekowi dary, a człowiek przywłaszcza je sobie, nie chcąc się z drugimi dzielić. Do Kasi w tej sprawie nie dzwonię, bo i ją eksploatuję na różne sposoby, zresztą czy nikogo więcej nie ma oprócz niej do zrobienia dobrego uczynku? Jakie to przykre, że życie ludzkie niekiedy ukierunkowane jest wyłącznie na siebie i na swoich najbliższych! Przeprosiłam też zaraz s. Eulalię, że te moje żale spadły na nią, ale już nawet nie mam komu się pożalić... Odpowiedziała: — Aniu, nie denerwuj się, a może ja z tobą...? Może pomogę ci, przyjadę z torbą na kółkach i obie to poprzewozimy? — O nie, od Siostry już Pan Jezus tego nie wymaga. Zresztą ja się nie denerwuję, to krzyk niemocy! Siostra Eulalia znowu zaczęła obmyślać wszystkie warianty pomocy, abym tylko nie dźwigała sama ciężkich siatek. — Jeśli nie ma nikogo chętnego, muszę to zrobić ja — stwierdziła. Odłożyłam słuchawkę, podeszłam do stołu, by skończyć obiad, ale zaraz ponownie zadzwonił telefon. Jednak nie odbierałam, postanowiłam spokojnie skończyć obiad. Nie mam zresztą ochoty z nikim już rozmawiać. Zaraz zacznę pakowanie. Jednak telefon cały czas dzwoni, z krótkimi przerwami. Wstaję, podnoszę słuchawkę. — Aniu, zadzwoń do Janusza, a on zaraz przyjedzie do ciebie i zabierze wszystko, co masz do klasztoru. Taka jest s. Eulalia i taką ją znam od lat, dlatego reszta nie ma znaczenia, wystarczy gorące serce. Pan Janusz zaraz też podjechał pod dom. Sam wszystko zapakował i pojechaliśmy do wspomnianego miejsca. Podczas jazdy opowiadał mi: „Zaraz po telefonie s. Eulalii żona powiedziała do mnie «Janusz, masz do zrobienia dobry uczynek». Skończyłem obiad, wstałem od stołu i oto jestem". Tenże sam pan Janusz zaoferował mi swoją pomoc stolarską w usprawnieniu jednej części mebla w związku z nowym ustawieniem telewizora. Obcy dla mnie ludzie, obce powinny być dla nich moje sprawy, a jednak Jezus autentycznie narodził się w ich sercach. Akurat w tym wypadku duża jest zasługa żony. Wiem, że to ona nieustępliwie pomaga swemu mężowi gwałtem zdobywać Niebo. Dziękuję Pani Bożenie i Jej mężowi Januszowi za bezinteresowne
dary z
siebie w wielu dziełach Bożych. 23 września 2003 — rocznica śmierci świętego Ojca Pio. Z radością w sercu szłam dziś na adorację do Pana Jezusa, aby podziękować za dar życia Pawła — za jego powtórne narodzenie, przepraszając, że nie byłam najlepszą matką. Z wieczornej Mszy świętej wracałam trochę smutna. Pomimo że wręczyłam pewnym osobom obrazek z intencją mszalną za Pawła w tym dniu, niestety tych osób nie było. Wiem, że zamówiły one również Mszę świętą za Pawła w najbliższą niedzielę, ale pomocy nigdy nie jest za dużo, tym bardziej, że taki dzień jest raz w roku. Pomyślałam, że dziś można uprosić szczególnie wiele łask za wstawiennictwem Ojca Pio, a Paweł na pewno potrzebuje duchowego wsparcia. Dlaczego brak zrozumienia, brak ducha ofiary, dlaczego? Kiedy Paweł był w domu, spotykaliśmy się tego dnia wszyscy przy stole, a teraz, kiedy jest bardzo daleko, prócz mnie nikt nie uczestniczył we Mszy świętej... Właśnie dziś kapłan wypowiedział bardzo głębokie słowa: „Msza święta ma być centrum naszego życia, a nie dodatkiem do naszego życia". Anna: Jezus: Kiedy zaczęłam odprawiać Drogę Krzyżową według Ojca Pio, poruszyły mnie dogłębnie jego słowa przy stacji XI: „Tylko Jezus może zrozumieć moje cierpienie, kiedy staję wobec bolesnej sceny Kalwarii. Jednocześnie jest rzeczą niepojętą, jak wielką ulgę przynosi Jezusowi współcierpienie z Nim, zwłaszcza gdy znajdzie się ktoś, kto z miłości do Chrystusa — nie oczekując pocieszenia — jest gotów uczestniczyć w Jego bólu". Anna: Jezus: I na razie przestań pukać do drzwi. Druga strona również powinna tego zapragnąć. Na siłę nic nie można uczynić, nawet jeśli intencją jest pomoc drugiemu. Jeżeli intencja ta jest odrzucana, trzeba cierpliwie czekać na wzór Maryi. Przyjmij swoją drogę życiową, drogę samotności, jako coś, co dostałaś od Mego Ojca w prezencie, bo nie każdemu Bóg udziela takich prezentów. Do samotni trzeba dojrzeć, i ty już dojrzałaś. Przestań więc już pukać, a będziesz miała zawsze coś do ofiarowania Mi. To „coś" to skarby, które będziesz oglądać w przyszłym życiu. To „coś" jest twoją ofiarą, która w połączeniu z Moją Męką na ołtarzu płynie jak najmilsza woń kadzidła do tronu Mego Ojca. Wieczorem przez otwarte drzwi balkonowe wdychałam ciepły powiew odchodzącego już lata. Po raz pierwszy w swoim życiu podziwiałam tak piękną, gorącą, pełną słońca jesień. Zapaliłam świecę przy figurce i relikwiach Ojczulka Pio i
zaczęłam
odmawiać Brewiarz. 24 września 2003 W zeszłym tygodniu mąż mojej przyjaciółki powiedział mi, że
podjął taką
decyzję, iż będzie mi pomagał materialnie. Odpowiedziałam: „Ależ Pan ma
dzieci i rodzinę..." „Och, trochę się mniej zje, tego czy tamtego, nic
się nie stanie" — taka była jego odpowiedź. 25 września 2003 Dwadzieścia lat temu rozpoczęto budowę Sanktuarium, do którego przygarnęła nas, Pawła i mnie (po przeprowadzce), Matka Boża Miłosierdzia. W tym roku uroczystość obchodów rocznicowych została połączona z bierzmowaniem młodzieży. Ksiądz Proboszcz, jak zawsze pełen starania, nadał uroczystościom odpowiednią oprawę. Sam stał z boku, przy drzwiach zakrystii, zupełnie niewidoczny dla oka, jak ktoś mało znaczący. Przed samą Komunią świętą wyszedł do ołtarza i pouczył gości (swoich parafian nie musiał): „Komunię świętą przyjmujemy klęcząc na oba kolana, z szacunkiem". Kapłan, który otacza Chrystusa szacunkiem, sam zostanie otoczony szacunkiem przez swoich parafian. Czytam list od mojej przyjaciółki, siostry pewnego kapłana. Zawiera, jak zwykle, ciepłe zaproszenie na jesienne owoce z ogrodu. Będzie to raczej niemożliwe w obecnym czasie, choć sercem jestem już przy niej. Aldona jest umiłowanym dzieckiem Jezusa, choć sama o tym nie wie. Pełna prostoty, pokory, a przy tym bardzo serdeczna i bardzo gościnna. Myślę, że nie sprawię jej przykrości, jeśli zapożyczę z jej listu kilka zdań i umieszczę je w swojej książce, ze względu na ich głęboką treść... „Niestety, moja miłość do Pana jest w pragnieniu, a nie zawładnęła ona mną całkowicie — na tyle, bym umiała zrezygnować z siebie w każdym calu. Nie wiem, jak to jest możliwe, czy jest możliwe i na ile jest możliwe, by dojść do Pawłowego: „Już nie żyję ja, ale żyje we mnie Chrystus"? Moje wołanie: „Panie, uwolnij mnie ode mnie samej", winno iść w parze ze stałym zapieraniem się siebie (od rana do wieczora)". Następnie Aldona napisała coś, co stało się powodem mojego serdecznego śmiechu. Od dawna nie miałam okazji do śmiechu, który trudno było mi powstrzymać. „Mam świadomość — pisze — że ty to jesteś Ktoś, wobec mojej nędzy. Nie mogę inaczej przyjąć myśli, którą usłyszałam tamtego dnia: że Ciebie przerastam". Rzeczywiście podczas naszego ostatniego spotkania, żegnając przyjaciółkę, tak do niej powiedziałam: „Ty mnie przerastasz". I tak jest, tylko Aldona o tym nie wie... Ale to dobrze, to bardzo dobrze, to się podoba Panu Bogu. Świadomie użyłam tych słów: „Przerastasz mnie", gdyż Aldona
jest bez
masek na twarzy, a przy tym małomówna. Podobnie jej brat. 26 września 2003, piątek, post milczenia. Jezus: — Chciałbym zaprosić Panią w ten weekend do siebie na obiad. — Dziękuję, Kochany, ale ja już nie uczestniczę w tego rodzaju spotkaniach. Powiem wprost: to mnie męczy; poza tym brakuje czasu, aby dogodzić ciału w tego rodzaju doznaniach. Jeśli spotykam się z ludźmi, to w konkretnej sprawie. Tak to już u mnie jest. — No tak... — odpowiedział bardzo smutnym głosem. — To spotkajmy się, ale pod warunkiem, że zrobi Pan wszystko, aby nawiązać kontakt z żoną. — To jest takie skomplikowane, właśnie w tej sprawie chcę z Panią rozmawiać. — Dobrze (nie mogę odmówić mojemu młodemu przyjacielowi), ale proszę, niech Pan przyjdzie do mnie na obiad, tak będzie dla nas obojga wygodniej. Miałam wspaniały schab w warzywach — gościniec od Kasi, więc pomyślałam, że uraczę nim młodego człowieka. Również dzisiaj rozmawiałam z pewną osobą, której dorosła córka przeżywa dramat. Związek niesakramentalny — dom zbudowany na piasku — rozpadł się. Pojawiły się trudne sprawy związane ze wspólnym mieszkaniem. Ciężkie przeżycia dla matki, która chcąc nie chcąc, aby ratować mieszkanie córki, uczestniczy w całym jej dramacie. Zamiast spokoju na starsze lata, ma niepokój. Jest to cena, którą płacą nie tylko oboje błądzący, ale i najbliżsi: dzieci, babcie, dziadkowie. Tu trzeba dużo modlitwy, wiary, i bardzo dużo cierpliwości. A nade wszystko postawy opartej na PRAWDZIE. Zazwyczaj bałagan tworzy się bardzo szybko, ale remont — wymaga dłuższego czasu. Warte przemyślenia: „Radość zewnętrzna nie zazna radości
wewnętrznej,
dopóki nie nauczy się kochać bliźniego. Jeśli tylko motorem życia
będzie pożądliwość rzeczy — będzie temu towarzyszył lęk". 2 października 2003 Jezus: Polecenie Pana Jezusa kojarzy mi się ze słowami Modlitwy Franciszkańskiej: „O Panie, uczyń z nas narzędzia Twego pokoju, Wypowiedź Jana Pawła II, udzielona Henrykowi Frosardowi: „Na Pańskie pytanie: czy mogę być pewny, że miłuję? — odpowiedziałbym: mogę (a raczej powinienem) czynić wszystko co mogę, aby wpisywać się w samo serce Bożej ekonomii — i nie pytać o «moją miłość». Ona sama będzie wtedy dojrzewać. A kiedy wypadnie człowiekowi stanąć wobec próby, która go przerasta — wtedy trzeba tym bardziej się modlić — tak jak Chrystus w Ogrójcu [...]. Ojciec wydał Jezusa Chrystusa, ale został On także wydany przez Judasza [...]. Ojciec i Syn działali powodowani miłością, a Judasz zdradą". Kiedy zamiast miłości okazałam ludziom swoje „ja" (w dość trudnym konflikcie), mając do czynienia z ludźmi niepraktykującymi, wówczas po tej utarczce słownej wdarł się do mojej duszy niepokój. Trwał dość długo. Jezus: Pracuj i ćwicz się w tym, czego cię uczę. Dziś zaliczyłaś drugi egzamin. Widzisz więc, że można zwrócić uwagę czyniącemu zło w delikatny sposób; wówczas ten człowiek czuje się zawstydzony, napotykając na twoją pokorę, a nie poniżony. Nikt z was nie może poniżać drugiego stworzenia — jego stwórcą jest Sam Bóg, i tylko Bóg będzie jego sędzią. Światło: 10 października 2003, „Pan Jezus każdego z nas powołał do pracy na rzecz swojego Królestwa i przygotował łaski potrzebne w tej pracy. Napotykamy jednak na przeszkody w wypełnieniu naszego powołania: na pokusy i ataki szatańskie, utrudnienia ze strony naszego środowiska, często pochodzące od najbliższych, dają się nam też we znaki nasze słabości i wady [...]. Święta Faustyno [...], twoja droga była szczególnie ciężka, a przeszkody nie do pokonania ludzkimi siłami. Byłaś zawsze wierna natchnieniom, pouczeniom wewnętrznym [...], dlatego przeszłaś zwycięsko wskazaną ci drogę [...]. Naucz i mnie pokonywać wszystkie przeszkody [...], dobrze wykorzystać Boże dary, łaski, natchnienia, pouczenia". Usiadłam w fotelu, aby zasmakować w dalszym czytaniu „Poematu". Każdego dnia staram się przeczytać choć parę kartek. Jakże często spotykam na stronach „Poematu" słowa (zwroty) Pana Jezusa, identycznie sformułowane jak te, które kieruje do mnie. Ten fakt bardzo raduje moje serce, i nieistotne, że ludzie mi nie uwierzą. Wystarczy, że ja wierzę, a moja radość jest tak ogromna, iż postanowiłam zrobić małe zestawienie. Oto dialog Pana Jezusa z matką sparaliżowanego dziecka, które Jezus uzdrowił: „Bądź radosna" (jakże często i do mnie Pan Jezus powtarzał: „Będziesz jeszcze radosna tu na ziemi"). Matka zapytała: „Co mam uczynić, aby Ci wyrazić, jak jestem szczęśliwa?" Jezus mówi, głaszcząc ją: „Bądź dobra, kochaj Boga i bliźniego..." Kiedy zostawiwszy Pawła za granicą wracałam do Polski, spytałam Pana Jezusa: „Jak mam Ci się odwdzięczyć za to wszystko, co uczyniłeś dla Pawła?" Pan Jezus odpowiedział mi: „Czyń dobro ludziom, czyń im tyle dobra, ile otrzymał Paweł". W „Poemacie" Jezus mówi o uzdrowionym chłopcu: „Nie trzeba było więcej. On był w ramionach Mojej Matki, i nawet gdyby nie przemówiła, uzdrowiłbym go. Ona jest szczęśliwa, mogąc nieść pociechę w smutku, a Ja chcę sprawić Jej radość". Odsyłam czytelników pod datę 9 maja 2003 r., kiedy to Pan Jezus mówi do mnie: „Anno, wytrwaj jeszcze trochę, to tylko chwile, kiedy twój syn znajdzie się pod opieką, w ramionach Mojej Matki". Kiedy wczytuję się w powyższe słowa „Poematu", porównuję je z wypowiedzianymi do mnie. Głos mego Pana rozpoznam zawsze i wszędzie. Wszystko to jest tak bardzo prawdziwe i przejawia się w sposób tak naturalny, że aż nieprawdopodobne... A może to tylko zbieg okoliczności? „Zbieg okoliczności nie istnieje w Bożej Opatrzności" —
twierdzi Jan
Paweł II. 25—lecie pontyfikatu Jana
Pawia II. „[...] Prorok to ten, który mówi w imieniu Boga. To Bóg takich wybiera i posyła. Czasem ten powołany opiera się i wierzga, boi się i nie chce iść do ludzi i powiedzieć im w imieniu Boga przykrej i trudnej prawdy. Takim był Jonasz. Położył się pod krzakiem janowca i powiedział: Mogę tu zdechnąć, a dalej nie pójdę! Usnął. Przyszedł anioł, przyniósł mu chleb i dzban z wodą. Jonasz posilił się i mocą tego pokarmu szedł czterdzieści dni aż na świętą górę Horeb. Wielki prorok Jan Chrzciciel nie wahał się powiedzieć królowi: nie wolno ci mieć żony twego brata! Królowie nie lubią takich, co mówią prawdę. Wolą pochlebstwa i kadzidła. Ludzie nie lubią proroków [...]. Zdenerwowali się Żydzi, wyprowadzili Pana Jezusa na stok góry i chcieli Go strącić, a On przeszedł pośród nich i odszedł. Nie ma proroka w Ojczyźnie... Ja też tak się czasem czuję. Jadę z radością do swoich, mówię im o tym, że wierzę, że kocham, że ufam. [...] Co oni wtedy myślą? Przecież jego matkę i ojca, i rodzeństwo znamy. Skąd on taki mądry? Czuję, że myślą jak tamci: lekarzu, ulecz samego siebie [...]. Nie lubimy cię. Strącimy cię ze zbocza góry. Nie lubią ludzie proroków... Dlaczego? Bo mówią w imieniu
Boga". 12 października 2003 Wieczorem oglądałam w drugim programie TVP wręczenie (na Zamku Królewskim) nagród TOTUS 2003 osobom, które wyróżniły się w czynieniu dobra. Zastanawiam się, dlaczego pośród nominowanych zabrakło Ojca Dyrektora Radia MARYJA i Telewizji TRWAM. Czyżby po Ojcu Świętym Janie Pawle II znalazł się drugi człowiek w naszej Ojczyźnie, czyniący tak dużo dobra? „[...] Królowie nie lubią takich, co mówią prawdę". Myślę, że u Pana Boga autentycznie Wielcy nominowani są... do
niesienia
krzyża. 13 października 2003 Moja choroba postępuje, i to w dość szybkim tempie. Kiedy na łóżku chcę przesunąć nogi, muszę pomagać sobie obiema rękami, i to mnie przeraża. Przestałam ćwiczyć, nie jestem w stanie — zbyt duży ból. Każdego dnia ponawiam moją ofiarę za wszystkich zniewolonych, jedynie to pozwala mi przetrwać i znajdować sens w mojej bezsilności. Rozmyślam nad słowami księdza Marcina: „Pan jest hojny w dawaniu, a my ograniczeni w proszeniu o to, co u Boga ma większe znaczenie niż u ludzi. Prosimy często o uleczenie duchowe dla naszych bliskich, a jak rzadko prosimy o uleczenie nas z wad, których w ogóle nie dostrzegamy w sobie, a które są bardzo często wysokim murem, oddzielającym nas od Chrystusa i Jego błogosławieństwa". Jezus: 14 października 2003 W nocy obudził mnie silny ból kręgosłupa, obu nóg i obu rąk, z tym że lewa noga i prawa ręka całe były bezwładne. Te dolegliwości nasilały się coraz bardziej. Nastąpiło zesztywnienie dłoni — obu, szczególnie palców. Rozmyślałam, czy by nie wezwać pogotowia. Może jednak przejdzie? Jest środek nocy, po co robić wokół siebie niepotrzebne zamieszanie... Nawet gdyby przyjechali, nie jestem w stanie sama się ubrać ani spakować. Jezu, Maryjo, proszę, dopomóżcie mi! Około czwartej nad ranem zebrałam resztkę swych sił i dotarłam do lodówki. Zaraz wzięłam swoje przeciwbólowe „forte", w godzinę później usnęłam. Mamo, proszę, pomóż mi. Ja muszę chodzić, muszę pracować, dopóki Paweł nie powróci! Tak dobrze wszystko się układało, a teraz leżę zupełnie unieruchomiona... Zaskoczyło mnie to nagłe nasilenie choroby! Jezus: Pan Jezus wytłumaczył mi, dlaczego dopuszcza na mnie te przeciwności: pragnie, żebym zrezygnowała z tego, co dawało mi duży komfort materialny, jak nigdy w całym życiu. Nie mogłam zrozumieć do końca sensu i znaczenia słów, które Nauczyciel do mnie wypowiadał. Pan wcześniej zaakceptował mój wybór, a teraz musiałam zrezygnować z mego komfortu, otrzymując coś odwrotnego niż się spodziewałam... Podjęłam nowennę do świętego Ojca Pio, aby dobry Bóg dostarczył mi środków utrzymania. W chorobie staję się coraz bardziej niezaradna, przekonując się, że nawet wykonywanie najprostszych czynności upodabnia się do problemu pokonywania dużych barier, o które się ciągle potykam i z którymi nie mogę się uporać. Mam kłopoty nawet z podniesieniem łyżki do ust, nie mówiąc o innych codziennych potrzebach! Rezygnuję z podjętej walki, ciągłego zmagania się, i kładę się do łóżka, oddając swój los w ręce Tego, który kieruje losami całego świata. Rozmyślam: niektórych ludzi zdrowych denerwują chorzy. Posądzają chorego o różne rzeczy: o lenistwo, o udawanie osłabienia dla zwrócenia na siebie uwagi, dla wymuszenia współczucia. Ja zaś spotykam się z milczącą obojętnością. Całkowicie zdana jestem na łaskę Pana Boga... Jezus: Przyjm zatem, Anno, wszystkie trudne łaski jako dar ŁASK
nadzwyczajnych, bo hartuję twoją duszę, jak sprawdza się złoto w ogniu.
Z tych wszystkich doświadczeń wyjdziesz zdrowa, silna i podejmiesz to,
co JA włożę w twoje ręce, co będzie dla ciebie najbardziej odpowiednie.
Tylko proszę: bądź cierpliwa. 15 października 2003 W samo południe przyjechali do mnie moi przyjaciele: Kasia z mężem. Przywieźli kilka par adidasów, kupionych dla potrzebujących ze wspólnoty Pawła. Zeszłyśmy obie z Kasią do piwnicy. Sama zaproponowała, że zdejmie karton, abyśmy mogły wyjąć z niego adidasy dla Pawła. Odjechali autem spod mojego bloku, a ja pomachałam im ręką na pożegnanie. W swojej bezsilności i samotności rozpłakałam się. Zabrakło mi znamiennych słów: „Pamiętaj, że masz przyjaciół, na których możesz liczyć". Myślę, że tym swoim pragnieniem zraniłam Pana Jezusa — On chce, abym liczyła wyłącznie na Niego. Podczas tej choroby zaczyna kłócić się we mnie dusza z ciałem. Duch szuka pomocy u Boga, a ciało u ludzi. Co ja teraz zrobię? Znalazłam się w beznadziejnej sytuacji! Jestem trudną przyjaciółką dla moich przyjaciół. A jednocześnie sama duszę się w tym. Brakuje mi wolności wyboru. Ciąży mi to uzależnienie od Pana Boga, że ja sama z siebie już nic nie mogę. Jednocześnie jestem świadoma, że jest to oczyszczeniem dla mnie. W duszy zachodzi straszna walka, przechodzę czas próby. Wiem, że Jezus stoi obok i patrzy na mnie, jak szamocę się w potrzasku. Bardzo trudno jest mi zaakceptować moją chorobę, a wraz z nią to, że zostałam przesunięta na boczny tor jako człowiek nieużyteczny, niepotrzebny nikomu... Wieczorem zadzwoniła ponownie moja przyjaciółka. — Aniu, kiedy odjeżdżaliśmy autem, widziałam że płaczesz... Czemu? — Przyjdzie odpowiedni czas, to ci powiem, nie będę uprzedzać Pana Jezusa. ON jest zawsze ze mną, tylko ja lękam się, zwyczajnie po ludzku. Widzisz więc, jak jestem jeszcze bardzo słaba duchowo. — Aniu, pamiętaj, że masz przyjaciół, na których zawsze możesz liczyć! Wiedziałam, że to Jezus pochylił się nad moją duchową nędzą i
tymi
słowami odpowiedział mi przez moją przyjaciółkę, abym przestała się
lękać. I to jest dowodem na to, jak ON jest wielki i Dobry w swojej
hojności, kiedy patrzy na tchórzliwego człowieka i podaje mu swą rękę —
zawsze! Dobrze, jeśli człowiek zobaczy tę rękę Boga i potrafi chociaż
powiedzieć Ojcu „Dziękuję". Gorzej, jeśli przypisuje sobie i swojej
inteligencji to, co dostał z łaski Pana. Jakże wtedy musi cierpieć
Chrystus... 17 października 2003. „Gdzie jest teraz Bóg, który przecież będąc moim Ojcem, będąc Miłością, nie może być obojętny na Moje przykre i bolesne przeżycia?... Moja ufność w Nim pokładana zaczyna się chwiać, podkopuje ją szatan" — czytam w tekstach nowenny do św. O. Pio. Wychodząc z adoracji spotkałam Katarzynę. Właściwie mijałyśmy się: ona spieszyła się do domu, a ja wychodziłam z kaplicy do górnego kościoła na Mszę świętą wieczorną. Moja przyjaciółka z uśmiechem wręczyła mi książkę: „Ojciec Pio mistrz sumień. Wybór niepublikowanych listów zawierających porady duchowe". — Aniu, to od mojego męża — stwierdziła. — Żebyś czytała do chwili, aż znajdziesz stałe źródło utrzymania. — Naprawdę od pana Stefana ta książka? — Tak, naprawdę. Wchodząc do autobusu poprosiłam: kochany Ojczulku Pio, powiedz choć słówko... „Wszystkie Twe troski i zmartwienia nie mają prawa istnieć, ponieważ są bezzasadne. Niestety, trzeba mieć cierpliwość i pogodzić się z koniecznością znoszenia także tego wewnętrznego męczeństwa duchowego..." Ze środka książki wysunęła się koperta. Były w niej pieniądze
od pana
Stefana i Kasi... 22 października 2003 Mija już drugi tydzień, a ja czuję się coraz gorzej. Psychicznie również, bo jestem lekceważona przez lekarza prowadzącego. Bez żadnych dodatkowych badań, jedno spojrzenie lekarza na mnie i... testowanie nowych leków. I tak wygląda wizyta po wizycie, na którą trzeba pokornie czekać równy miesiąc. Jakiekolwiek domaganie się zabiegów fizykoterapeutycznych jest źle widziane przez lekarza. Na swoją prośbę usłyszałam odpowiedź: „Pani Argasińska, czy Pani nie za dużo wymaga?" Właśnie wtedy zaczął się stan zapalny prawej ręki, o czym nie wiedziałam, a co dopiero w przyszłości ujawnią rentgen i silne bóle. Ojciec Pio: „Jeżeli lekarze nie mają w sobie miłości, niech nie podchodzą do leczenia pacjenta". W południe zadzwoniła siostra Eulalia z propozycją, abym z nią pojechała w pewne miejsce, gdzie „Boża kobieta" ma dobre rozeznanie chorób i odpowiednim masażem pomogła już wielu ludziom w powrocie do zdrowia. W pierwszym odruchu mechanicznie wyraziłam zgodę. Jednak kiedy odłożyłam słuchawkę, pomyślałam sobie, że tak naprawdę to ja nie boję się choroby ani bólu, ale boję się następstw, tj. trudnej sytuacji finansowej oraz tego, że nie będzie komu koło mnie chodzić. Boję się być ciężarem dla ludzi, pragnę utrzymywać się z pracy własnych rąk, ale do tego potrzeba zdrowia i pracy. Wracając do propozycji siostry Eulalii — wzięłam do ręki Pismo Święte z pytaniem: „Panie, czy Ty chcesz przez tę kobietę uzdrowić mnie? Wiesz, jak bardzo tępię wszelkich «uzdrowicieli» i jak wielką czuję do nich niechęć". Ostatnio, jak wiadomo, rozmnożyli się oni jak przysłowiowe grzyby po deszczu. „Wolna amerykanka", a wszystko opiera się na pieniądzach. Ta chora moda przyszła z USA. „Jezu, jeśli Ty sam chcesz, to mnie uleczysz. Ja nie wiem, z jakich mocy ta kobieta korzysta". Otwieram Pismo Święte: „Ufność, którą w Nim pokładamy, polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszystkich naszych próśb, pewni jesteśmy również posiadania tego, o cośmy Go prosili [...]. Wiemy, że jesteśmy z Boga, cały zaś świat leży w mocy Złego. Wiemy także, że Syn Boży przyszedł i obdarzył nas zdolnością rozumu [...]. Dzieci, strzeżcie się fałszywych bogów" (l J 5,14—21). Zaraz oddzwoniłam do siostry Eulalii: przepraszam, ale ja wycofuję się z tej eskapady. Pan Jezus chce, abym zaufała JEMU. On sam wszystko może. Te uzdrowienia przez masaże i nałożenie rąk nie od Boga pochodzą. Przypomniały mi się słowa Pana Jezusa, które powiedział do
mnie na
działce: „Choroba to również krzyż, który niesie zbawienie innym". 28 października 2003 Pierwszy telefon — Dioniza, „Polny Kwiatuszek": — Aniu, czy odwiedzisz mnie? Zapraszam cię z panią Kasią, koniecznie przyjedźcie. — Pragnę całym sercem, ale to, moja kochana, się nie uda, zbyt dużo pojawiło się zajęć. O Kasi nawet nie wspomnę — ona nie wie, gdzie ręce włożyć. Drugi telefon — Aldona: — Czy dostałaś mój list? — Tak, dostałam, dzięki ci. Pewną jego część włączyłam już do książki. Teraz nie będę mogła przyjechać do was, ale już czuję smak śliwek prosto z drzewa — takie najbardziej mi smakują. Zaczęłam brać hydromasaże każdego dnia, więc nie mogę wyjechać z Warszawy. Porządkuję zapiski do książki. Przyjadę wiosną, jeśli Pan pozwoli. Trzeci telefon — zaprzyjaźniona siostra: — Pani Aniu, ktoś zostawił u nas list do Pani od Pawła... — Siostro, jutro z samego rana pędzę do Siostry i dzwonię do
furty
dotąd, aż mi otworzycie. Wszystko zostawiam i przyjeżdżam. Ten list
jest dla mnie najważniejszy! (Zamieszczam w następnym rozdziale) l listopada 2003 — Uroczystość Wszystkich Świętych Trzeci tydzień gorączka. Trudno mi zejść z łóżka. Temperatura 38 stopni, OB ponad 70. Kiedy ksiądz kapelan (przyjaciel księdza Jerzego Popiełuszki) jeszcze o brzasku wszedł do sali szpitalnej, mocą Chrystusa mogłam uklęknąć na podłodze i przyjąć Ciało Pana Jezusa do swego serca. Szczególnie w szpitalu człowiek zaczyna odczuwać, jak wielką łaską jest Komunia święta. Zaczyna się bardziej doceniać pracę i poświęcenie kapłana. Trudno sobie wyobrazić życie duchowe, jeśli by Ich zabrakło. Dziękujmy Panu Bogu za Kapłanów. Już ósmy dzień leżę na szpitalnym łóżku. Prawie nie wstaję. Dość dużo zdjęć rentgenowskich. Przez całe życie tyle nie otrzymałam rentgenów. Kiedy wwieziono mnie na wózku po raz pierwszy do zimnej, nie ogrzanej sali, dość szybko zorientowałam się, że oprócz bólu fizycznego trzeba będzie doświadczyć i duchowego. Słuchając Radia Maryja nie zauważyłam, że moje słuchawki wypadły z gniazdka radiowego i na salę popłynął głos Madzi Buczek. Niewiele starsza ode mnie kobieta, mocnej postawy, o dość potężnych gabarytach i mocnym makijażu, ogólnie mówiąc — o ostrych rysach twarzy, dość energicznym głosem nie znoszącym sprzeciwu zaczęła bez ogródek obrzucać ordynarnymi określeniami Dyrektora Radia, a w dalszej kolejności wszystkich kapłanów. Jej przepalony nikotyną głos, gestykulujące palce, obwieszone obficie złotymi pierścionkami, używały sobie na całym „klerze", jak nazywała ta pani kapłanów. Najpierw przedstawiła mi się jako osoba wierząca i dużo modląca się, a później z jej ust sączył się jad nienawiści do Kościoła, a w konsekwencji i do mnie. Ta osoba mówiła bardzo dużo przez cały dzień, i to bardzo głośno, a do tego „mówiło" jej radio: „złote przeboje" w dzień i w nocy... Byłam przekonana, że jest pod wpływem szatana. „Widziałam", jak czarny ją męczy i jak biedna jest jej dusza — tym biedniejsza, że ona sama nie może dostrzec przebiegłości szatana. On sam posługiwał się nią jako swoim doskonałym narzędziem. Dowiedziałam się, że zarówno ona, jak i jej rodzina żyją w związkach niesakramentalnych tylko dlatego, że są biedni i nie mogą nabijać kasy klerowi... To były urozmaicenia dla mnie, przygotowane przez czarnego na czas pobytu w szpitalu. Kiedy zobaczył, że się nie zniechęcam, uderzał we mnie coraz silniej. Pewnego ranka, kiedy wyczułam, że Pan Jezus za chwilę przyjdzie w dłoniach kapłańskich, poprosiłam tę panią, aby wyciszyła muzykę płynącą z radia. Kiedy kapłan wszedł z Panem Jezusem do sali, czarny przez tę kobietę wypowiedział swoje słowa, nie zważając na doniosłą chwilę obecności Chrystusa: „Tę panią to musi Ksiądz najpierw wyspowiadać. Ona całą noc nie dała mi tu spokoju". Po tych zdaniach i po następnych do mnie skierowanych w stylu: „Kochanka księdza, dewotka, jak ksiądz wchodzi do sali, to ona pada na podłogę, cały dzień nic innego nie robi tylko się modli, żeby cię piekło pochłonęło" — zdemaskowałam czarnego! Wszystkie te przykrości ofiarowałam w intencji tej kobiety i jej całej rodziny. Zastosowałam post milczenia, jako że czarny pilnował, abym się potknęła. Opracowałam sobie system obrony, zakładając słuchawki na uszy i łącząc się na modlitwie z Radiem Maryja. W ten sposób obecna ciałem, lecz nieobecna duchem mogłam osłonić się od zła. Druga osoba, leżąca na tej samej sali, choć przyjmowała Pana Jezusa w Komunii świętej i dobrze słyszała wszystkie szykany pod moim adresem, też zastosowała — ale dziwny, powiedziałabym — niechrześcijański — post milczenia. Należała do osób strachliwych, schlebiających siłom zła, aby tylko nie narazić się i mieć święty spokój. Stosowała metodę kameleona. Wszystko to budziło we mnie odrazę. Kiedy już naprawdę nie mogłam wytrzymać tej ciężkiej atmosfery, najpierw poprosiłam Pana Jezusa, żeby mi pomógł, a później poszłam do pana ordynatora, powołując się na Konstytucję, która zapewnia mi swobodne praktykowanie i wyznawanie mojej wiary. Szczególnie miałam tu na uwadze przyjmowanie Komunii świętej w spokoju. Poprosiłam, aby tę panią przeniesiono do innej sali. W rezultacie to mnie przeniesiono w bardzo delikatny sposób do spokojnej, jasnej, przestronnej sali, gdzie nabrałam oddechu. Nie trwało to jednak długo, bo dziwnym „zbiegiem okoliczności" ta kobieta za trzy dni została położona również na tej sali, na której ja leżałam, i od początku zaczął się atak! Mój post milczenia nie przeszkadzał tej pani w robieniu mi przykrości swoim językiem. Wtedy powiedziałam do Pana Jezusa: „Panie Jezu, to już przekracza moje siły, moje leczenie mija się z sensem w takiej atmosferze!". I oto sama się zdziwiłam, kiedy stanęłam na środku sali i mocnym, pewnym głosem wypowiedziałam słowa: „Jeżeli Pani nie zmieni swojego zachowania w stosunku do mojej osoby i nie przestanie mnie szykanować, obiecuję Pani, że pozna oblicze prawdziwego katolika. Nie takiego, jakiego obraz nosi pani w swoim sercu. Z natury jestem spokojna, ale kiedy ktoś tego nie docenia i przekracza wszelkie granice dobrego wychowania, staję się nieustępliwa, co w konsekwencji okaże się przykre dla Pani!" Na drugi dzień czarny poddał się! Patrzę i nie dowierzam własnym oczom: atak przemienił się w tchórzliwość... Moja przeciwniczka zaczęła pakować kilka toreb, upychać cały swój bagaż i bez słowa wyjaśnienia wynosić po kolei swoje tobołki na sam koniec korytarza do innej sali... Jezus: Anna: Jezus: Anna: Jezus: Anna: Jezus: Z moich przemyśleń. Szczególnie w szpitalu zaraz po Komunii świętej dużą ulgę i umocnienie przynoszą mi Słowa Pana Jezusa w Piśmie Świętym: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami" (Mt 5,10—11). Umocnienia szukałam także w samym Ojcu Świętym, w Jego cierpieniach. Ojciec Konrad Hejmo relacjonował: „Mimo cierpienia, choroby i słabnięcia sił fizycznych Ojciec Święty wciąż pozostaje aktywny. Nie dąży do ograniczenia liczby spotkań, audiencji. Nie chce słyszeć o zmianach rygorystycznego rozkładu zajęć, jak też o dłuższym odpoczynku. Wciąż bardzo wiele czasu poświęca też na osobistą modlitwę: odmawia Brewiarz, Drogę Krzyżową, Różaniec. To niewiarygodne, ale On więcej klęczy, niż siedzi..." Do chorych i cierpiących Papież mówi: „Wy stoicie w pierwszym szeregu tych, których Bóg miłuje". Tutejszy personel szpitalny pomimo trudnej sytuacji finansowej jest bardzo serdeczny dla pacjentów. Powiedziałabym, że gorzej jest pod tym względem z chorymi: niestety nie da się tu zauważyć ciszy, refleksji nad swoim życiem... A przecież jest to czas idealny, by podczas choroby przemyśleć, co dalej ze sobą zrobić i w jakim iść kierunku, jakie wybrać wartości. Zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że ludzie chorzy prawie nie zamykają swoich ust — od piątej rano do dwudziestej drugiej, cały Boży dzień! Cisza panuje jedynie na OIOM—ie lub na salach, gdzie leżą ciężej chorzy. Aby móc ochronić się od ciągłego „ble, ble", zakładam radiowe słuchawki na uszy (uciekając się do swojego wypróbowanego sposobu), a pod kołdrą trzymam w ręku różaniec. Przy zamkniętych powiekach mam pewność, że już nie przerwą mi modlitwy. Do tej pory byłam pewna, że jestem jedyną osobą na świecie, której z trudnością przychodzi milczenie, jednak są „lepsi" ode mnie — biją wszelkie rekordy! Dopiero w szpitalu widziałam, że dzięki Panu Jezusowi, mojemu Nauczycielowi, mówię o połowę mniej niż kilka lat temu. I również teraz doznałam, jak męcząca jest wielorakość i pustość słów dla osób, które prowadzą życie kontemplacyjne. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie w szpitalu przeważnie nie modlą się, a jeśli już, to są to bardzo krótkie chwile. Przez cały miesiąc mego tam pobytu bardzo rzadko zauważyłam różaniec w ręku chorego. Również nie widziałam, by ludzie czynili znak Krzyża rano i wieczorem, chyba że po zgaszeniu światła i pod kołdrą, czego widzieć się nie da. Od dziś zaczęto podawać mi lek, który będę musiała przyjmować,
zwiększając dawki przez około półtora roku, kontrolując przy tym co
miesiąc biochemię kliniczną. Trzeba będzie także jeszcze raz położyć
się w szpitalu, niestety według kolejności — oczekiwanie będzie trwało
około pół roku. Czy przy tak szybkim postępowaniu stanu zapalnego
dotrwam...? I kto koło mnie będzie przez ten czas chodził? Zrozumiałam,
że lekarze właściwie są bezradni przy tego rodzaju schorzeniach.
Przeważnie chory faszerowany jest dużą ilością przeciwzapalnych leków,
które nie są bez znaczenia dla takich organów, jak nerki i wątroba. 5 listopada 2003 Naprzeciw mojej sali, po drugiej stronie korytarza, leżą mężczyźni uzależnieni od narkotyków i alkoholu. W większości młodzi ludzie, których odratowano, niedoszli samobójcy. Pan Bóg tak zrządził, że postawił ich na mojej drodze. Jednego z nich dokarmiałam, a później oboje zaczęliśmy się modlić. Chodziłam do jego łóżka każdego dnia trzy razy dziennie. Polubiłam pana Romana, choć jego wygląd był odrażający: trzydziestoletni zniszczony człowiek, gardło popalone od denaturatu. Samo nieszczęście, pewne zmiany zachodzące w mózgu. Jednak widziałam, jak bardzo wrażliwy jest na okazanie mu miłości: on po prostu chłonął miłość Chrystusa, którą starałam się mu zanieść. Drugiego — dwudziestoczteroletniego Pawła — Pan Jezus poprowadził prosto na mnie, w moje ramiona, i już go nie wypuściłam. Wypił owadobójczy środek — w tak głupi sposób chciał odciąć się od życia. Odratowano go, bo Pan Bóg miał inne plany wobec niego. Młody chłopak kręcił się ciągle wokół mnie, zadając mi pytania — a to o księdza kapelana, a to o inne sprawy, z którymi miał problemy. Upewniłam się, że to sam Pan Jezus delikatnie popycha go w moje ramiona, zaprosiłam więc Pawła do stolika, podając mu drobne monety, aby przy gorącej czekoladzie lepiej nam się rozmawiało. Całe szczęście, że (według mojego rozeznania) nie dostrzegam opętania, choć niewiele do niego brakowało. Młody człowiek, jak na swój wiek, ma dość dużo zniewoleń, uzależnień, których nie rozpoznawał, a które przed nim odkryłam. Słuchając tego wszystkiego, co chciał mi powiedzieć, delikatnie od czasu do czasu zadawałam mu pytanie, wypisując Pawłowi na kartce, od czego jest uzależniony. Opowiedziałam mu również o inteligencji szatana i jego planach, jakie miał wobec Pawła, jako że te niby małe, nieznaczne uzależnienia, doprowadziły go właśnie do podjęcia decyzji odebrania sobie życia. Odkryłam przed Pawłem, jak bardzo jest słaby, a jak szatan mocny. Powiedziałam mu również, że jeśli wyjdzie z tego szpitala i radykalnie nie zmieni swojego życia, to drugi raz może mu się nie udać. Paweł patrzył na mnie z wypiekami na twarzy. Jego oczy iskrzyły się radością małego dziecka — myślę, że po części zrozumiał, jak Pan Jezus go kocha, jak uratował go, by posadzić nas oboje naprzeciw siebie, byśmy mogli rozmawiać. Na drugi dzień Paweł zaproponował mi spotkanie, mały spacer z różańcem w ręku po korytarzu: „Chciałbym z Panią odmawiać Różaniec". Szczęśliwa odpowiedziałam: „Tak, tak, tak!" Niestety, podniosła mi się gorączka i źle się poczułam. Przez otwarte drzwi widziałam Pawła, chodzącego po korytarzu w oczekiwaniu na mnie. Kiedy zobaczył, że leżę w łóżku, przyszedł do mnie, ukląkł na zimnej posadzce i zaczęliśmy oboje na głos rozważać tajemnice bolesne Różańca. Paweł prowadził, przy mojej delikatnej pomocy. Widziałam, że po odtruciu jest jeszcze bardzo słaby fizycznie. Zaproponowałam, aby usiadł na moim łóżku, ale on energicznie przecząco pokręcił głową. Do końca modlitwy wytrwał na kolanach, choć pot z jego czoła spływał dość obficie. Jedna ze starszych pań (osiemdziesięcioletnia) podczas Różańca oświadczyła: „Ale ja nie umiem się modlić na różańcu". Nie było to jednak przeszkodą, bo pozostałe osoby włączyły się do wspólnej modlitwy, włącznie z tą, która nigdy nie modliła się na różańcu. Uśmiechnęłam się do mojego młodego przyjaciela i powiedziałam: „Widzisz, Pawle, zacząłeś już ewangelizować ludzi". Wychodzącemu ze szpitala młodemu człowiekowi na pożegnanie uczyniłam znak krzyża na czole, prosząc, aby nie zapomniał tego wszystkiego, co mu Jezus przekazał przeze mnie. „Zrób to, w czym cię pouczyłam, a wyjdziesz na prostą. Jest jeden warunek, Pawle: wytrwać w dobrym; choć będzie ci trudno, tym bardziej trwaj w Jezusie". „Zapewniam Panią, że tak zrobię. Najpierw zacznę od Spowiedzi". „Tak, zawsze zaczyna się od konfesjonału!" Po tygodniu, podczas obiadu, przyszedł do mnie bardzo przystojny, elegancki, odświętnie ubrany... Paweł. Zupełnie go nie poznałam. Jego twarz promieniała uśmiechem. Z wielkim zapałem opowiadał mi o swojej pracy nad sobą i o tym, jak zaczął wspólnie z rodzicami odmawiać Różaniec. Poszedł do swojego księdza proboszcza, a ten włożył mu różaniec w rękę i zaproponował wstąpienie do wspólnoty. Patrzyłam na Pawłowy zapał i gorliwość, widziałam tę radość, która z niego emanowała. W imieniu swojej mamy zaprosił mnie do siebie na uroczysty obiad. Musiałam podziękować, choć zrobiłam to z przykrością. Paweł wręczył mi karteczkę ze swoim adresem. Obiecałam, że na pewno napiszę. Niestety, zagubiłam ten adres w szpitalu. Pawle, ja nie umiem cię odnaleźć, a nie chcę, byś źle o mnie myślał. Noszę cię w pamięci modlitewnej. Podchodzę do pana Romana. Rzęzi mu bardzo w piersiach. Wkładam do jego ust kawałeczek bułki z polędwicą, którą przyniosła mi rodzona siostra. Pan Roman połyka szybko i łakomie, jest bardzo wygłodzony. Jedzenie szpitalne jest po prostu trudne do przełknięcia. Nie jestem wybredna, ale żywienie chorego tłustą mortadelą przez trzydzieści dni czyni go bardziej chorym... Po nakarmieniu mojego drugiego przyjaciela zaczynam się modlić w prosty sposób, odmawiając Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Z zaciekawieniem podchodzi do nas pielęgniarka i następuje mniej więcej taki oto dialog: — Czy Pani nie jest wyznawcą jakiejś religii? — Czy Siostra podejrzewa, że jestem świadkiem Jehowy? — No, wie Pani, trzeba szanować każdą religię. — Świadkowie Jehowy nie należą do żadnej religii. Proszę Siostry, to jest po prostu sekta. Ja wyznaję wiarę katolicką. — Czy Pani na co dzień pracuje zawodowo z osobami uzależnionymi, czy robi to Pani dla przyjemności? — Nie czynię tego ani zawodowo, ani dla własnej przyjemności — żeby się lepiej poczuć — ale z miłości do bliźniego. Po prostu jest mi żal tych ludzi. Oni też są synami matek, które może są daleko od nich. Ja też jestem matką i mam syna. Jemu też ktoś w tej chwili pomaga. Wracam do pana Romana i ponownie uczę go modlitwy. Krótkiej modlitwy, bo pragnę, aby się jej nauczył i żeby mógł odmawiać sam sercem: „Jezu, ratuj mnie, Jezu, potrzebuję Twojej pomocy". Pan Roman układa usta do modlitwy, powtarzając za mną: „Jezu, ratuj mnie..." Jego twarz rozpogadza się. Okrywam go kołdrą. Usypia, a ja odchodzę. W korytarzu patrzę na chorych i odwiedzających ich. Do moich nozdrzy dochodzi zapach ciast, mandarynek i innych wiktuałów. Obok w sali leży zwykły pijak, do którego lepiej się nie zbliżać. Jego twarz obsypana jest ropnymi krostami. Nie ma u ludzi wyrobionego poczucia solidarności w biedzie,
otępiały
serca ludzkie... Ojcze, okaż tym biedakom swoje Miłosierdzie,
szczególnie tym wszystkim, którzy pomocy znikąd nie mają. Poślij im
swego Anioła Stróża, aby poznali, jak jesteś dobry. 11 listopada 2003 — Święto Niepodległości. Gorączka znowu podnosi się. Dzięki łasce Bożej każdego poranka, o godzinie szóstej trzydzieści, przychodzi ksiądz kapelan z Panem Jezusem, i to jest wielka radość moja — nie czuję się samotna pośród obcych ludzi. Uczestniczę duchowo we Mszy świętej (zawsze z radiem, bo gorączka nie pozwala mi na zejście do kaplicy, w której jest dość zimno), dziś z kościoła Świętego Krzyża. Wielkie dziś święto dla nas Polaków. Podczas uroczystej Mszy
świętej
wśród dostojnych osób i różnych przedstawicieli zabrakło Prezydenta
Rzeczypospolitej Polskiej. Polska nie ma prezydenta. Żal mi moich
rodaków, którzy dokonali świadomie takiego wyboru. Moje rozmyślania: „Panie, naucz nas być wolnymi" (Jan Paweł II). „Tak przyzwyczają się do niewoli, że będą gryźć ręce ściągające kajdany" (Adam Mickiewicz). Spacerując korytarzem, usłyszałam podniesiony głos syna, dyskutującego z matką i ojcem. Z ich rozmowy wnosiłam, że cała trójka oczekuje na odbiór wyników testu na obecność narkotyków. Chłopak wszedł na „drogę szeroką" i kamufluje się dość sprytnie, a rodzice nie orientują się zupełnie w tej materii — myślę, że są nieświadomi: coś podejrzewają, ale trudno im uwierzyć, żeby ich syn... Poprosiłam matkę tego chłopca na bok. Rozmawiałam z nią przez krótką chwilę, na koniec wskazałam jej w Warszawie adres skutecznej wspólnoty katolickiej: „Jeśli Pani chce uratować syna, proszę pojechać tam jak najszybciej. W każdą sobotę o godzinie osiemnastej. Tam pani wszystkiego się dowie". Młoda matka z wdzięcznością spojrzała na mnie i schowała kartkę z adresem do kieszeni. Wracając na swoje szpitalne łóżko dziękowałam Panu Bogu, że dał mi wyostrzony słuch, wzrok oraz odwagę. Przy porannym obchodzie lekarskim delikatnie wspomniałam pani doktor o ewentualnym moim wyjściu do domu. Nie widzę sensu dłuższego leżenia, nie czuję poprawy. Odpowiedziała: „No, no, nie śpieszmy się tak; ja też bym chciała, ale Pani cały czas gorączkuje". Anna: Jezus: Anna: Jezus: 13 listopada 2003 Podczas porannego obchodu poprosiłam panią doktor, aby
uwzględniła moją
prośbę, tj. moją rezygnację z leków przeciwbólowych. Dowiedziałam się,
że są one na bazie narkotyków, o czym mnie nie poinformowano. Spróbuję
obyć się bez nich. Najgorsze są noce, bo nie można usnąć na boku, ani
prawym ani lewym, jedynie na wznak. Jest to dodatkową uciążliwością,
gdyż zwykle najszybciej usypiam na boku. Dzień po dniu nie kończące się
badania. Jutro przewożą mnie do Centrum na dodatkowe badania. Nie mogę
się jeszcze pogodzić z tym, że zakres moich ruchów stał się tak
upośledzony. Idąc bujam się na boki jak kaczka. Każdy najmniejszy ruch
sprawia ból. Teraz nawet kiedy leżę — boli. 16 listopada 2003 — niedziela, Matki Bożej Ostrobramskiej. Smutno mi z tego powodu, że ani ja, ani Paweł nie będziemy mogli wziąć udziału w uroczystości. Łączę się duchowo z Matką Bożą Miłosierdzia, na ile warunki szpitalne pozwalają mi. Jezus: Dziecko, wszystkie trudności które dopuszczam, wszelkie ciche heroiczne znoszenie upokorzeń, mają przy gotować cię do wejścia do Mego Królestwa. Moja zapowiedź, że „w oczach świata będziesz dziwaczką", jak i wiele innych, do których cię przygotowywałem wcześniej — wypełnią się do końca, ale radość twoja będzie wielka, tak jak miłość Moja do ciebie. Twój Jezus. Usiłuję odmówić Litanię Loretańską: „Święta Panno nad Pannami — módl się za nami..." — Jak ja nienawidzę płatków owsianych — słyszę, a z drugiego łóżka: — A ja uwielbiam płatki owsiane! „Matko Łaski Bożej — módl się za nami". — Ile córka ma lat? — Moja córka...? — Nie Pani, ale tej drugiej pani spod okna. „Panno można — módl się za nami". — Trzeba powiedzieć salowej, żeby nam mleka kupiła. — O! w tamtej sali się kłócili, słyszała pani? — Jutro mam imieniny Elżbiety... i takie wielkie żarcie ominie mnie. — Pani Aniu (to do mnie), ma pani nóż z czubkiem? — Mam, ale bez czubka. Do sali wchodzi córka chorej spod kroplówki. — Kupiłam ci kapcie. — Ile zapłaciłaś? — Dwadzieścia dwa złote. — Jezu, (to moja myśl), nie mogę się modlić...! — Boże, jak dużo! „Królowo Pokoju — módl się za nami". — O Jezu, jakie niedobre jedzenie! — Jezu Chryste, co ty opowiadasz! „Królowo rodzin, módl się za nami". Maryjo, błagam Cię, pomóż mi jak najszybciej wyjść z tego szpitala: nie można się modlić, nie mogę spać w nocy, tu nie ma ani chwili spokoju. Właściwie co ja tu robię? Wcale nie czuję się lepiej. Leżę pośród ludzi o tak małym kalibrze, jakby duszy nie mieli. Cały dzień jak pszczoły w ulu: o brzuszku, o trawieniu, o braku soli we krwi, o nadmiarze czerwonych krwinek... — tym jest dzień wypełniony. Poznałam życiorysy wszystkich z sali. Pani spod kroplówki dzień po dniu wzywa Imienia Pana Boga nadaremno. Pilnuję się, aby nie otworzyć powiek i nie dać się wciągnąć w pustkę słów, których tu jest tak bardzo dużo. Jeśli się nie upilnuję, to i godziny będzie za mało, żeby przerwać te niekończące się dialogi, które tak mnie męczą. Myślę, że i z tego Pan Bóg dobro wyprowadzi, bo inaczej wytłumaczyć tego nie potrafię... W południe do mojego łóżka przyszła prowadząca mnie lekarz. — Pani Aniu, do Pani leków przeciwzapalnych dołączyłam lek przeciwdepresyjny. Chciałam uprzedzić Panią, że dobrze by było, ażeby odbyła Pani rozmowę z lekarzem psychologiem. Informuję Panią, żeby nie była Pani zdziwiona. Ja niczemu się już nie dziwię, jednak nie wyrażam zgody na leki przeciwdepresyjne, o których nic mi nie wiadomo że łykam, jak i nie wyrażam zgody na rozmowę z psychologiem. Szkoda czasu tej pani doktor i mojego — stwierdzam. — Proszę się nie obawiać, to wcale nie oznacza zaszufladkowania Pani do chorych na depresję. Ale obserwuję Paniąw szpitalu — jest Pani jakaś inna: zamyślona, smutna, a ja chcę Panią pobudzić. — Pani Doktor, w tym miejscu Pani się myli. Sprawy duchowe powierzam kapłanowi i bardzo Panią proszę o odstawienie mi leków, które są mi podawane. — W porządku, jeśli Pani chce, już idę zlecić odstawienie leków. Rozmowy z psychologiem też nie będzie. — Wolałabym, aby określono moją chorobę i nazwano ją po imieniu. Czy jest to RZS? Cały czas jestem leczona lekami, które podaje się przy tym schorzeniu zapalnym. — Będzie Pani hospitalizowana w instytucie i tam określą nazwę choroby. Rozmyślam nad tym, jaki świat jest dziwny... Kiedy widzą osobę
z
różańcem w ręku, czy z książeczką do nabożeństwa, to od razu stawiaj ą
diagnozę! Jaki ten świat jest dziwny: niby ponad 90 procent moich
rodaków jest wierzących, ale tak naprawdę to chyba nie wierzą... 20 listopada 2003 Podczas przejazdu karetką na badania do Centrum odmawiałam Różaniec. Rozkoszowałam się też widokiem opadających jesiennych liści. Ujrzałam drzewko, co prawda już zupełnie ogołocone z liści, ale za to wspaniale wyposażone przez naturę: całe w rajskich jabłuszkach koloru złotawo—czerwonego. Wyglądało przepięknie. Szczególnie miły dla oka był widok tego drzewka po prawie miesięcznym odizolowaniu od normalnego życia. Długo się w nie wpatrywałam, jako że karetka w której siedziałam, czekała na jeszcze jednego pacjenta. Przeraziłam się widokiem rąk i nóg tego mężczyzny. Ów człowiek chory był na podobną chorobę jak moja. Co prawda młodszy ode mnie, ale posunięty w chorobie, bo siedział już na wózku inwalidzkim. W stanie jego nóg i rąk ujrzałam swoją przyszłość. Twarz tego człowieka mówiła o tym, że został nafaszerowany dużą ilością sterydów. Przewożono go na dializę, gdyż nerki nie wytrzymały tak dużych dawek leków przeciwzapalnych. Ten widok pobudził mnie do dziękowania Bogu za wszystko, co otrzymałam do tej pory, a jednocześnie zmusił do myślenia. Ojcze — modliłam się — dziękuję Ci za dar życia, i bardzo Cię przepraszam, że jeszcze niedawno wypowiadałam słowa: „nienawidzę swojego życia". Trzeba było miesiąca pobytu w tym miejscu, cierpienia, odizolowania od dotychczasowego życia, trzeba było doznać bezwładu ciała leżąc tylko na wznak, odczuwając ból przy najmniejszym poruszeniu, pośród jęków chorych, wśród przykrych zapachów szpitalnych — by zachwycić się rajskimi jabłuszkami na drzewie, padającym deszczem i... darem życia oraz tym, że jeszcze mogę chodzić o własnych siłach! Dziękuję Ci za wszystkie doznania i doświadczenia — za te dobre i za te złe. Przyszedł wynik biochemii krwi: białe ciałka nie spadają. Zatem od przyszłego tygodnia zwiększają mi dawkę leku. Nie mogę już więcej pisać. Bolą mnie palce i nadgarstki,
sztywnieją.
Powiedziano mi, że lek, który jest mi podawany, jest lekiem o dłuższym
działaniu i na polepszenie stanu zdrowia trzeba będzie jeszcze trochę
poczekać. Ja jednak nie bardzo wierzę w skuteczność leków, od dwóch lat
podawano mi już różne — bez efektu. Jeśli Pan nie zechce tą drogą mnie
uleczyć, to jestem przeświadczona, że poprawa nie przyjdzie od samych
lekarstw. Wysokie OB i gorączka cały czas utrzymują się. 21 listopada 2003 Imieniny mojego syna. Dostałam prezent od Jezusa: wychodzę ze
szpitala!
Uczę się chodzić na nowo, jak małe dziecko. Najmniejszy wysiłek urasta
do miary dużego problemu. Oddaję to Panu Jezusowi. 24 listopada 2003 Przed chwilą wróciłam z Instytutu. Po konsultacji wpisano mnie w kolejkę oczekujących na łóżko. Lekarz pouczył mnie, jakie ruchy i zwroty mogę wykonywać, a jakich nie. Nie powiedział mi natomiast, jak mam wejść i wyjść z autokaru... Zaczął się czas mojej pracy nad książką. 27 listopada 2003 Nadal czuję się źle. Stan podgorączkowy utrzymuje się już drugi miesiąc. Budząc się rano, długo jeszcze leżę w łóżku zastanawiając się, jak wprowadzić swoje ciało w ruch, żeby zaoszczędzić sobie bólu. Właściwie wypisano mnie w stanie wcale nie lepszym niż przyszłam. Myślę, że medycyna nie mogła mi pomóc, ale jednocześnie wiem, że na to wszystko przyzwala Pan Jezus. Jego to jest tajemnicą. Jak na ironię, dostałam zawiadomienie ze swojej administracji, że na dniach będą wymieniać w moim mieszkaniu barierę balkonową wraz z oszkleniem... Zostałam zobligowana do zabezpieczenia terakoty na balkonie i podłogi w mieszkaniu. Oznacza to przyniesienie kartonów ze sklepu... Ze względu na wyżej wspomniany ból palców i obu dłoni było mi ciężko przejść z tym ciężarem odcinek drogi ze sklepu do domu. Osiem kartonów, mimo iż rozłożyłam je na obie ręce, co chwilę mi wypadało. Chciało mi się płakać, bo moje ręce były rękami małego dziecka, które przerasta noszenie tego co wielkie i ciężkie. Dla zdrowego człowieka to żaden problem. Schylałam się, aby kartony pozbierać z chodnika, co sprawiało mi dodatkowy ból kręgosłupa i kolan. Przeszłam z dziesięć kroków i znowu wypadały, a ja zbierałam je znowu — i tak cały czas, aż doszłam do klatki schodowej. Obok mnie przeszły dwie znane mi osoby, które kilkakrotnie odwiedziły mnie w szpitalu. Uśmiechnęły się do mnie, a jedna z nich spytała: „Gdzie z tym idziesz?" „Do domu" — odpowiedziałam i schyliłam się, żeby podnieść swój krzyż i pójść z Jezusem dalej swoją „wąską drogą". Było mi bardzo smutno, ale postanowiłam nie użalać się nad sobą. Muszę iść dalej drogą, którą wybrał mi Pan. Szkoda mi tylko tych obojętnych dusz, bo wiele tracą: „Cokolwiek uczyniliście drugiemu, Mnieście uczynili". Często rozważam pewne słowa z Ewangelii odwracając je, np. „Nie uczyniliście Mnie tego, czego drugiemu nie uczyniliście". Czekałam z utęsknieniem na te osoby w domu, w nadziei że
odwiedzą
mnie... Niestety... 4 grudnia 2003 Pan Jezus na mojej drodze postawił nową panią doktor, która od tej pory będzie mnie prowadzić. Jest to osoba bardzo oddana pacjentom i zależy jej na tym, abym ja lepiej się czuła. Mały promyk nadziei rozpalił się w moim sercu. Moja pierwsza wizyta trwała trzy godziny i kiedy miałam wychodzić z gabinetu usłyszałam: „A ja czytałam Pani książkę". Hm, jaki ten świat mały, czasem robię w sklepie zakupy i słyszę to samo... Uśmiechnęłam się. Mam zaufanie do tego lekarza, a to jest bardzo ważne w bliskich kontaktach. Pani doktor, ku mojemu zaskoczeniu, odczytała z klisz początek osteoporozy, o czym nie powiedziano mi w szpitalu. Otrzymałam bardzo dużo recept, a w tym dużo wapnia: 21 pastylek dziennie. Dostałam też skierowanie do Konstancina, następnie propozycję wyjazdu do sanatorium, aby mnie powyciągali i naciągnęli. Często słyszę z ust mojego lekarza: „Pani powróci do zdrowia". W drodze do domu rozważałam różne warianty: do sanatorium jechać teraz nie mogę. Po pierwsze, nie jestem w stanie się spakować i unieść ciężaru swojej torby; po drugie, do tej pory nie znalazłam stałego źródła utrzymania; po trzecie, Pan Jezus powiedział, że daje mi ten czas na zamknięcie książki. Ćwiczenia mogę kontynuować w gabinecie fizykoterapii w Warszawie, na miejscu. Następnie dokładnie wysprzątam mieszkanie, i to będzie mój „Konstancin" — wyciągnę się cała dokładnie... Anna: Jezus: Do siebie odniosłam przeczytane zdanie: „W przyszłości, kiedy
stanę
przed Tobą, zobaczę tych, dla których niemoc moja była siłą, mój ból —
łaską". 6 grudnia 2004 Kiedy najmniejszy ruch sprawia ból, to wcale nie chciałoby się wstawać z łóżka, a kiedy i noc nie przynosi ulgi, to nie wie się, co z sobą począć! Trzeba dużo samozaparcia, po prostu zmuszania się do wykonywania najprostszych zajęć, aby nie dopuścić do bezruchu. Jednak to zmuszanie się przychodzi z wielkim trudem. Wszystko przeraża: ubranie się, osobista higiena, nawet podniesienie łyżeczki do ust czy przekręcenie klucza w drzwiach. Prawą ręką tego uczynić nie mogę... Pomimo świadomości, że złożyłam w ofierze tę moją niemoc, są chwile, że chciałoby się uwolnić od tej bezradności życiowej. „Panie, pozwól mi poznać kres mego życia i jaka jest miara dni
moich,
bym wiedział, jak jestem znikomy [...]. Oto wymierzyłeś dni moje tylko
na kilka piędzi, a moje życie jest nicością przed Tobą. Każdy człowiek
trwa tyle, co tchnienie. Jak cień przemija człowiek, na próżno się
niepokojąc, gromadzi i nie wie, kto weźmie to wszystko" (Psalm 39). 9 grudnia 2003 Panie Jezu — modlę się — nie pokładam nadziei w tej furze leków, które muszę codziennie łykać. W dodatku boli mnie już od nich żołądek i mam nudności. Jeśli Ty Sam nie zechcesz mi pomóc, same lekarstwa mi nie pomogą. Boję się o nerki, zawsze miałam z nimi kłopoty. Stoję przed Tobą zupełnie bezsilna z moim ciałem, nad którym
straciłam
władzę. Wiem, że tylko Ty masz władzę nade mną i nikt inny. Proszę,
uzdrów mnie, abym mogła podjąć jakiekolwiek zajęcie, by zdobyć źródło
utrzymania i nie stawiać ludzi w przymusowej sytuacji. Proszę, pomóż
mi, abym dla nikogo nie była ciężarem. Proszę o uzdrowienie dla mnie na
tyle, na ile Ty chcesz bym wyzdrowiała. Proszę o to choć do czasu, w
którym Paweł nie powróci do domu. Mój jedyny Lekarzu — jednocześnie
dodaję — nie jako ja, ale jako Ty chcesz, niech się stanie. 11 grudnia 2003 W południe wpadła do mnie na chwilkę Katarzyna ze swoim synem. Przywieźli mi pokojowy rower i łakocie na świąteczne dni. — Zapraszamy cię na Wigilię do nas. Stefan odwiezie cię później autem do domu. — Kasiu, dziękuję wam obojgu z całego serca, ale zostanę w domu. Wyjaśniłam mojej przyjaciółce, dlaczego rezygnuję z miłej atmosfery Świąt w ich domu. — Doskonale cię rozumiem — odparła. Nasze serca biją Bożym rytmem. Wieczorem zadzwonił pan Stefan. — Pani Aniu, ja nie przyjmuję do wiadomości takiej odpowiedzi. Zapraszamy i czekamy na Panią. Kiedy człowiek czuje się źle, nie chce innym psuć dobrego nastroju swoją osobą. Każdego ranka budzę się w nadziei, że to już ten dzień, który mi Pan obiecał, że poczuję się w nim trochę lepiej, ale ten dzień nie nadchodzi... Jak bardzo przykro — snuję myśli — żyć w kraju, który za wszelką cenę usilnie zabiega o „wejście do Europy", jednocześnie będąc w Europie... Ja przecież żyję pośrodku Europy, a na łóżko szpitalne muszę czekać pół roku! W następstwie nasilenia się choroby lekarze mówią: „Dlaczego Pani tak się zaniedbała, czemu dopuściła do takiego stanu?" Kilkakrotnie już tego doświadczyłam. Tego samego dnia pewna siostra zakonna, wiedząc że jestem chora, podesłała mi dwóch mężczyzn z samochodem. Oni też zabrali duży worek foliowy z ubraniem dla Pawła i obuwiem dla wspólnoty. I tym razem obcy, ale Boży ludzie wyświadczają mi dobro, a więc nie jesteśmy już dla siebie obcy. Jesteśmy jedną wielką rodziną — ludzie o otwartych sercach, przez których Pan Jezus może działać. „Wielkie dzieła tworzą wielkie serca, a nie wielka ręka" —
twierdzi
święty Maksymilian Kolbe (z moich rozmyślań adwentowych). 15 grudnia 2003 Ojczulku Pio, proszę, umocnij mnie — Ty, który tak bardzo cierpiałeś dla Pana Jezusa. Jezus powiedział do Ojca Pio: „Nie bój się, sprawię że będziesz cierpiał, ale dam ci także siłę do zrozumienia cierpienia. Pragnę, aby twoja dusza była oczyszczona i doświadczona codziennym ukrytym męczeństwem. Nie przerażaj się". Ojcze Pio, pomóż mi cierpliwe znosić moją chorobę. Ja nie potrafię przyjmować prezentów od Pana Jezusa z tak wielką radością i wdzięcznością jak Ty!!! Otrzymałam od pewnej siostry zakonnej piękne życzenia świąteczne oraz żłóbek z Panem Jezusem, wszystko wykonane rękami sióstr. Wywiązał się między nami krótki dialog: „Jak się Pani czuje?". „Źle". „Niech się Pani mocno przytuli do Serca Jezusa". Podczas ostatniej rozmowy telefonicznej powiedziałam do pewnego kapłana: „Nie wiem, co będzie ze mną dalej, jestem na garnuszku państwa Ostrowskich". Mój przyjaciel odpowiedział mi w liście: „Nasza ufność ma się przejawiać w dziękczynieniu za szczęśliwe „dziś" i „jutro" — tak, by diabeł nie miał się gdzie wcisnąć. Niech Pani dziękuje za pp. Ostrowskich, bo my — biedni — jesteśmy dani bogatym do pełnienia dobrych uczynków. Kiedyś wspólnie będziemy cieszyć się ich owocami w Niebie..." Dalej mój przyjaciel udziela mi porady co do moich pewnych wątpliwości, które nawiedzają mnie wraz z chorobą: „Gdy diabeł wzbudza wątpliwość, niech się Pani tak próbuje «zapaść w siebie», zmaleć, uznać za stępione pióro Pana Jezusa, zanurzone w fotelu—«kałamarzu», by cała reszta przestała istnieć. Albo jak dziecko (Boże!) w piaskownicy. O resztę niech się troszczy Bóg!" Podobnie umacnia mnie Sam Pan Jezus, kiedy widzi, że coraz bardziej się zniechęcam i kiedy pojawiły się pokusy, żeby przestać już pisać i zniknąć z pola ludzkiego zainteresowania, które mnie męczy. W chorobie praca nad książką jest dodatkową uciążliwością. Jestem już bardzo zmęczona, chciałabym zamknąć oczy i odpocząć. Wieczorem otrzymałam karteczkę: „Szanowna Pani Aniu, proszę o kontakt pod numer telefonu..., byłem u Pani bodajże we wrześniu na rozmowie. Chciałbym się z Panią umówić i przyjść na spotkanie z moją żoną Elżbietą. Potrzebujemy rozmowy — pomocy Pani. Damian z Elżbietą, kolega Pawła ze Śródmieścia. Dziękuję". Kiedy powracam myślą wstecz do własnej młodości — do okresu zdrowia i urody — zastanawiam się nad treścią tej kartki i rozmyślam, jaki człowiek jest beznadziejnie głupi, a przy tym jak bardzo uparty i niewdzięczny za wszystko, co Bóg mu daje najcenniejszego... Tylko żyć pełnią życia, kochać Pana Boga i ludzi i radować się życiem — a człowiek sam sobie wszystko komplikuje, popadając w tarapaty! Jezus: „Jezu, otoczony rzeszą Spotkanie z osobą, która napisała wspomnianą kartkę, trochę mnie kosztowało, i gdyby nie wyraźna wola Pana Jezusa, nie wyraziłabym na nie zgody, ponieważ ta osoba prowadziła podwójną grę, o czym ja wcześniej nie wiedziałam; ale wiedział dobry Pan Jezus i tę okazję chciał wykorzystać, ażeby i ta dusza mogła dokonać wyboru. Jezus: Niech radość Maryi i Józefa z Mego Narodzenia połączy się z
twoją
radością z nowego narodzenia twojego syna, bo dla was wszystkich:
małych, biednych, chorych, chromych i zagubionych przyszedłem na świat,
aby wszyscy mogli przyjść do Mnie. Niech Świąt Narodzenia Boga nie
przyćmi twoje cierpienie. Przypomnij sobie słowa, które wypowiedziałem
do ciebie na początku książki: „Głodny rozumie głodnego". A teraz
rozważ w swoim sercu to wszystko, co ci powiedziałem. Jezus z Betlejem. 18 grudnia 2003 Jezus: Anna: Jezus: 20 grudnia 2003 Jestem dziś bardzo radosna. Moje dolegliwości zostały trochę
wyciszone,
mogłam zatem sprzątnąć swoje mieszkanie, choć nie w taki sposób i z
taką dokładnością, jak to czyniłam zawsze przed wielkimi świętami.
Posprzątałam mieszkanie tak jak na niedzielę, ale i za tę łaskę bardzo
Panu Bogu dziękowałam. 21 grudnia 2003 Nadal czuję się lepiej i to jest powodem mojej radości. Choć wszelkie czynności wykonuję już o wiele wolniej, z opracowanymi metodami ruchu ciała, ale jednak mogę coś niecoś zrobić. Odwiedziła mnie moja siostra z siostrzenicą, zapraszając do swojej rodziny na Wigilię i na pierwszy dzień Świąt. — Ciociu, czy ty nie będziesz miała choinki w swoim domu...? — Nie czuję się na tyle dobrze, żeby przynieść drzewko, ubrać je, a później rozebrać. Ostatnio nie mogę przewidzieć, jakie będzie jutro moje samopoczucie, dlatego nie porywam się na większy wysiłek. Mam jednak Dzieciątko Jezus i żłóbek, który kupiłam w Betlejem. Przyniosę trochę gałązek z choiny — to wystarczy. Najważniejsze, aby Pan Jezus narodził się w nas. Nadeszła karta świąteczna od syna: „Niech we wszystkich
Waszych sercach
narodzi się Jezus Chrystus. Pozdrawiam wszystkich — Paweł". 24 grudnia 2003 — Boże Narodzenie. Przy stole wigilijnym zasiedliśmy wspólnie z rodziną w domu mojej siostry. Także w radości upłynął pierwszy dzień Świąt. Dziękuję Ci, Panie Jezu, za te szczęśliwe chwile w moim życiu... W drugim dniu Świąt Ojciec Pio, dzięki lekturze jego pism, pomógł mi wejść głębiej w autentyczny klimat Narodzenia Pana Jezusa. Oto kilka jego myśli. „Nie żądajcie nigdy od Boga tłumaczeń lub podawania powodów Jego postępowania, nie pytajcie Go nigdy «dlaczego?» Nie patrzcie nawet, jaką drogą was prowadzi [...]. Chodzi o to, abyście do tego celu doszli i abyście szli drogą, która dla was jest przeznaczona [...]. Oto dlaczego znamy Go tak mało: chcemy miłości, ale odtrącamy cierpienie! A Chrystus wyciąga ku nam ramiona, lecz dłonie ma przybite do krzyża. Ażeby Go spotkać, trzeba konać wraz z Nim... Jeżeli On oczekuje nas na krzyżu, jakże byśmy mieli uniknąć krzyża...? Czy Najświętsza Panna i święty Józef, znajdujący się tuż obok
Boskiego
Dziecięcia, słyszeli także głosy Aniołów? [...]. Nie, Oni słyszeli
płacz Nowonarodzonego [...], widzieli oczy Dzieciątka pełne łez,
widzieli Jego ciało skostniałe z zimna [...]. Pytam was więc, córki
kochane, co wy byście wybrały: czy ciemną stajenkę wypełnioną
kwileniem, czy udział w gromadzie pasterzy, uniesionych radością,
otoczonych niebiańskimi pieniami? [...] Zapewniam was, że znajdujecie
się w betlejemskiej szopce tuż przy drżącym z zimna Dzieciątku Jezus, a
właściwie przy boku Maryi Panny: jesteście na Kalwarii, gdzie was
otaczają kolce i gwoździe, ciemności i opuszczenie, konanie i śmierć.
Błagam was, pokochajcie Żłóbek i Kalwarię naszego Boga, ukrzyżowanego w
głębiach ciemności". 29 grudnia 2003 Za oknem pada deszcz i jest bardzo pochmurno. Dziś powróciło nasilenie choroby i znowu boli każdy centymetr ciała. Wracając wczoraj od mojej przyjaciółki, jadąc autobusem trzymałam się lewą ręką poręczy. Autobus bardzo mocno kołysał, tak że całą sobą wpadłam na mężczyznę, który od razu zwrócił mi uwagę: „Trzeba się trzymać prawą ręką uchwytów, a nie lewą". Chciało mi się płakać, bo moja prawa ręka znowu jest nieużyteczna. To samo dotyczy lewej nogi i obu kolan. Ojcze, proszę, pomóż mi w moim zniedołężnieniu. Czas radości, czas Bożego Narodzenia już się skończył i znowu zostałam sama. Jest mi trudno prosić kogokolwiek o pomoc, ludzie są tak bardzo zabiegani... Nie potrafię prosić o pomoc Szymona z Cyreny. Kiedy widzę, że ktoś pomaga z przymusu, wolałabym umrzeć... Jezus: Nie zawsze będziesz czuła się aż tak źle, jak w dniu dzisiejszym. Spożytkuj więc ten dzień na sprawy, które na ciebie nałożyłem. Ja będę ci błogosławił. Nie lubię wracać do domu późnym wieczorem, kiedy jest duży mróz na dworze i sypie śnieg. A taką właśnie chwilę wybrał dla mnie Pan do pełnienia Jego dzieła. Stałam na pustej wyludnionej ulicy w oczekiwaniu na autobus. Śnieg sypał obficie. Niebo nie żałowało białego puchu, aby przykryć całą zabrudzoną przez człowieka ziemię. W kieszeni płaszcza trzymałam zmarzniętą jeszcze chorą prawą rękę, a w niej różaniec. Rozważałam wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Nagle ni stąd ni zowąd, prosto na mnie szła, prawie biegła grupa rozbawionych osiłków (prawie po dwa metry wysokości), każdy z puszką piwa w ręku. Było to ośmiu—dziesięciu młodych mężczyzn. Usłyszałam urywające się sylaby — to jest taka nowa moda, okaleczająca piękny język polski, stosowana przez tuzinkową młodzież. Kiedy grupa wyrostków była tuż przede mną, jeden z nich zaczął biec prosto na mnie z nienawiścią w oczach. Patrzyłam na nich z Chrystusowym pokojem w sercu, jakby to nie mnie dotyczyło. Później doceniłam ten dar — pokój Boży, jaki został mi podarowany. Kiedy ten biegnący prosto na mnie chłopak był tuż przede mną (jakieś 20 cm), ja cały czas odmawiałam Różaniec. Nagle na oczach moich i swoich kumpli ten młody człowiek zaczął się łamać (widok ten przypominał zgniatanie gazety) i z całą siłą upadł przede mną, najpierw na kolana, a następnie na twarz, i przewrócił się! Jego kumple otoczyli mnie z wielkim zdziwieniem, ale i śmiechem: co się stało ich koledze? Ten zaś porwał się z kolan i natychmiast — trudna to do wytłumaczenia reakcja — zaczął biec szybko przed siebie w miejsca niezabudowane. Przypomniało mi to scenę ewangeliczną, kiedy to Pan Jezus z opętanego wypędził złe duchy i posłał je w świnie, a te popędziły do wody. Pozostali opętani patrzyli na mnie, wykrzykując słowa: „Boga nie ma!", „Kościoły są puste!", „Nikt do kościołów nie chodzi teraz!" Spojrzałam na nich z odwagą i miłością Chrystusa, a podnosząc rękę do góry i pokazując różaniec powiedziałam: „Przed wami obronił mnie różaniec, i dlatego wasz kolega padł przed nim na ziemię. Widzicie więc, że Bóg istnieje!" Oni na to: „To on padł, a nam się nic nie stało". Anna: „On dziś, bo Bóg tak chciał, a jutro wy. Zastanówcie się nad tym!" Rozwścieczone złe duchy próbowały mnie okrążyć. Nawet nie zauważyłam, że natychmiast podjechał mój autobus. Weszłam do niego, dziękując zaraz Panu Bogu i Jego Matce za to, w czym dał mi uczestniczyć, aby i tym, co są poza Kościołem, mogło ukazać się światło w ciemnym tunelu... Jezus: „Ten, co z nieba przychodzi, jest ponad wszystkim. Świadczy On o tym, co widział i słyszał, a świadectwa Jego nikt nie przyjmuje. Kto przyjął Jego świadectwo, wyraźnie potwierdził, że Bóg jest prawdomówny. Ten bowiem, kogo Bóg posłał, mówi słowa Boże: a z niezmierzonej obfitości udziela mu Ducha" (J 3,31—34). Dzieci trzech kobiet mają problemy, a matki nie umieją pomóc, bo nie sięgają po właściwą pomoc — Prawdę! Prawda wiele kosztuje, jednak innego wyjścia nie ma: „Poznajcie Prawdę, a ona was wyzwoli". „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem; kto idzie za Mną, nie zginie, ale będzie miał życie wieczne". Trzy matki, które znasz, nie chcą uznać do końca prawdy:
„Mówcie
tak—tak, nie—nie, a co ponadto jest, od złego pochodzi". Tak bardzo
kochają swoje dzieci, że wszystkie trzy zapomniały dać pierwszeństwo
Mnie! Do matki pierwszej: W tym przypadku należy natychmiast odkryć prawdę. Do tej pory jest zakryta, skrywana, jak coś, czego należy się wstydzić. Lepiej więc — myśli matka — milczeć i czekać na cud. Ale cud nie przyjdzie. Bóg dał człowiekowi wolną wolę i człowiek sam musi chcieć. Dopóki dobra tego świata będą osłabiały wolę, młody człowiek sam nie wyjdzie z tego straszliwego zniewolenia. „Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie, gdy bowiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują. Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie ku złemu, ani też nikogo nie kusi" (Jk 1,12). To dobra tego świata, duch żądzy, oddzielają młodzieńca ode Mnie. Dopóki nie odetnie się od tego, nad czym trudno jest mu zapanować, dopóty będzie uwikłany w siedlisku złego ducha. Do matki drugiej: Jeżeli sama matka nie będzie przykładem wypełniania przykazania miłości bliźniego, jej poranione dziecko wejdzie w życie dorosłe bez miłości, ogołocone z umiejętności dawania siebie bliźnim. Będzie podobnie zasklepione w skorupce, jak jego rodzice. Do matki trzeciej: Tutaj matka powinna zacząć wymagać posłuszeństwa i uczyć swoje dzieci szacunku dla tradycji, w jakiej sama została wychowana. Za bardzo została zagubiona dyscyplina, co przyniesie cierpkie owoce na jesieni życia. We własnym ogrodzie powinien ogrodnik pilnować roślinek, które wyrastają, i w odpowiedniej porze podcinać je. Pozostawione samym sobie, spowodują zachwaszczenie ogrodu. Przypominam sobie, jak dzieci tych kobiet miały kłopoty ze zdrowiem i pamiętam, jak te matki energicznie stawiały służbę zdrowia na nogi, usiłując dochodzić wszelkich praw pacjenta, aby ich dzieci miały zapewnioną skuteczną pomoc lekarską. Starania te dotyczyły przyniesienia ulgi ciału ich dzieci. W sytuacji, w której chora jest tkanka duszy, matki te wyznają zasadę cierpliwego oczekiwania... Na co? — nie wiem. „Jeżeli mówimy, że mamy z Nim współuczestnictwo, a chodzimy w ciemności, kłamiemy i nie postępujemy zgodnie z prawdą" (l J 1,6). „EFFATHA" znaczy „otwórz się". Ale czy jednocześnie nie
znaczy: „stań w
Prawdzie"? Bo jeśli się zamykasz, żyjesz w ciemności, czyli w kłamstwie! 31 grudnia 2003 Intymność adoracji Pana Jezusa zakłócały decybele hałasu zabawy sylwestrowej, która odbywała się w sali pod kościołem. Muzyka była tak bardzo głośna, że przenikała posadzkę kościoła, „adorując" w ten sposób Pana Jezusa. Obu tych adoracji nijak nie da się pogodzić! Wspominam o tym w wielkiej nadziei, że... prawda nas wyzwoli. Prosiłam dziś mojego Pana, aby podarował mi to, czego ostatnio jestem pozbawiona: Bożą radość; aby te wszystkie przeciwności, które się ostatnio na siebie nakładają, nie były powodem mojego smutku i rozgoryczenia. Prosiłam też Nauczyciela o ten dar, bym zawsze pamiętała o tym, co Bóg uczynił dla mnie i dla mojego syna, bym też gorącym sercem każdego dnia potrafiła dziękować za wszystko. A więc — dziękuję Ci, Boże, za dar życia, dziękuję za moich rodziców, dziękuję za mego syna, za moją rodzinę, za mojego męża i za to, że Twoja Mama przytuliła do swego Serca moje dzieci. Dziękuję za każdą chwilę mego życia na ziemi: za lata chude i za tłuste. Dziękuję, że pozwoliłeś mi oddalić się od Ciebie, bym mogła zrozumieć, KOGO utraciłam, i bardziej zbliżyć się do Ciebie. Dziękuję za wszystkie moje łzy w samotności, za niedosyt miłości. Dziękuję za moich przyjaciół, ale i za moich wrogów. Dziękuję Ci też, Panie, za słabe zdrowie, za nieprzespane noce, za cierpienia duchowe i fizyczne, które towarzyszyły mi zawsze. Dziękuję za słabą pamięć, za wszystkie utrapienia oraz przeciwności, z którymi borykam się przez całe swoje życie. Dziękuję, bo dzięki tym łaskom poznałam Twoją miłość, dobroć i wierność. Dziękuję za wszystkie cudowne chwile, spędzone sam na sam u stóp Twoich, ale i za te, w których ukrywałeś się przede mną, a ja tak bardzo pragnęłam Cię ujrzeć. Dziękuję, że rozpaliłeś moje grzeszne serce miłością ku Tobie, i że bez Ciebie nie potrafiłabym już żyć. Dziękuję Ci, Panie, za to że mówisz do mnie, a ja mogę Cię słuchać, choć nie śmiem pytać, dlaczego mnie wybrałeś? Dziękuję Ci też już dziś za wszystko, czym jeszcze mnie obdarzysz, zanim stanę przed Tobą na sądzie, a nade wszystko za Miłosierdzie Twoje, Panie, które okażesz mi w ostatniej chwili mojego życia. Dziękuję Ci, Ojcze... Czy przyjmiesz, mój Ukochany Jezu, to moje nieudolne i mało znaczące da Ciebie — dziękuję...? Jezus: To wszystko przyjmę, bo zamknąłem cię w Moim sercu. Kiedy byłaś jeszcze daleko ode Mnie, twoje imię już było wyryte w sercu Moim. Ścigałem cię przez te wszystkie lata, kiedy ty biegałaś za marnościami tego świata, a Ja Moje łzy i tęsknotę za tobą nosiłem w ranie Mego serca — teraz ci je oddaję. Teraz już, Moja mała sekretarko, kosztujesz tej gorzkości, której Ja zakosztowałem wcześniej, po to, abyś zdjęta z krzyża, miała udział w Moim zmartwychwstaniu. Pragnę cię mieć u swego boku na Dworze Ojca Mego. I Ja dziękuję ci, Anno, żeś wypełniła Moją wolę; żeś nie uległa temu, który chciał cię odciągnąć od Mojego dzieła. Przez nie pragnę pociągnąć ku Sobie podobnych tobie i Pawłowi, wszystkich ludzi, którzy na Moje wezwanie odpowiedzą „tak". Dziękuję ci, Anno, za wszelkie dobro, które przekazywałaś swoim braciom i siostrom, aby mogła wypełnić się Wola Mego Ojca. Teraz będę czekał na ciebie w Moim Królestwie, aby dać ci Siebie. Będziesz mogła nie tylko patrzeć na Mnie, ale przebywać tam, gdzie jest MIŁOŚĆ, POKÓJ I DOBRO. A te lata, które ci podarowuję jeszcze na ziemi, niech upływają w oczekiwaniu na Oblubieńca. Jezus, twój Nauczyciel. |