ROK 200418 stycznia 2004 Pewna osoba wybierała się na cmentarz autem i zaproponowała mi wspólny wyjazd, i to zaraz. Zaskoczyła mnie ta niespodziewana propozycja. Wybierałam się co prawda na Mszę świętą poranną, jednak uległam słabości i pojechałam z tą osobą. Tak dawno nie byłam na grobie swoich rodziców! Już kilka razy dojeżdżałam do cmentarza, ale ze względu na złe samopoczucie wracałam do domu. Stąd to moje pragnienie, a zarazem i słabość, jako że ponad Mszą świętą postawiłam nawiedzenie cmentarza... Kiedy szłyśmy dość długi odcinek aleją cmentarną, ledwo
zdołałam
nadążyć za tą osobą. A że mróz był duży, ostre powietrze zatykało dech
w piersi, więc oddychałam otwartymi ustami, łykając mroźne powietrze.
Na drugi dzień dostałam gorączki, i kiedy tej osobie o tym
powiedziałam, usłyszałam: „To po co chciałaś jechać?" Zrobiło mi się
przykro, bo między innymi zdecydowałam się jechać właśnie dlatego, aby
swoją odmową nie zrobić jej przykrości... Jakie to dziwne, że my się
nigdy nie rozumiemy, a moje intencje tłumaczone są na opak. 20 stycznia 2004 Duży ból stawów budzi mnie często w nocy, a do tego to przeziębienie z gorączką... Leżę w łóżku w zupełnym odosobnieniu od ludzi. Nie jest to co prawda powodem cierpienia, ale jakże człowiek przegląda na oczy we wszystkich tego rodzaju oczyszczeniach. Mam wiele czasu na przemyślenia. Zadzwoniłam do Instytutu, chcąc dowiedzieć się, na ile posunęłam się do przodu w kolejce oczekujących na łóżko szpitalne. I ku mojemu zdziwieniu dowiedziałam się, że... nie ma tam wcale mojego nazwiska! Wykonałam kilka telefonów, ale natrafiałam na ludzi o lodowatych sercach. Potraktowano mnie nie jak chorą, lecz jak „sprawę do załatwienia". Uparcie wydzwaniałam dalej, chcąc wyjaśnić to nieporozumienie: przecież czekam już ponad dwa miesiące, więc nie rozumiem, w jaki sposób zniknęłam z listy! Po którymś już z kolei telefonie usłyszałam opatrznościowy głos, płynący ze słuchawki: „Proszę Pani, jeśli pani podda się temu systemowi, to Pani zginie". Oczami wyobraźni ujrzałam człowieka siedzącego na wózku z odkształconymi kończynami, który jechał ze mną karetką do Centrum. Ze względu na to, że czułam się słabo, poprosiłam swoją siostrę, aby podzwoniła po Instytucie, pomagając mi w ten sposób wyjaśnić tę dziwną zagadkę. Okazało się, że lekarz przyjmujący mnie na hospitalizację pomylił oddziały. Jestem zatem na liście oczekujących na łóżko na zupełnie innym oddziale, niż poinformowano mnie wcześniej. I w związku z tym małe sprostowanie: nie pół roku, a osiem miesięcy oczekiwania. Jeśli nie zmienią się do tej pory przepisy. Pomyślałam: Boże mój kochany, to ja się już nie doczekam! Czuję się coraz gorzej, więc na cóż tu jeszcze czekać? Czyżby o to komuś chodziło, żeby ludzie słabsi w „naturalny" sposób schodzili z tego świata? Odwiedziła mnie moja siostra, przynosząc mi książeczkę dr Ewy Dąbrowskiej i zadając pytanie: „A może spróbujesz zacząć się leczyć «postem Daniela»?" Siedząc na łóżku, zaczęłam dokładnie wczytywać się w treść książki, którą dawno temu kupiłam, ale nie interesowała mnie wówczas - była zbyt trudna, by doprowadzić do przemiany mojej mentalności i sposobu dotychczasowego żywienia. W chwili obecnej nie mam nic do stracenia: albo-albo. Najbardziej przekonywały mnie zawsze świadectwa, one pobudzają moje myślenie i inspirują do działania. Co prawda nie wiem co zrobić z lekami, z których w czasie „postu Daniela" powinno się zrezygnować, szczególnie z lekami przeciwzapalnymi, które biorę... Przypominają mi się słowa Jezusa: kiedy zapytałam, czy chce abym podjęła ten post i przeszła na zdrowe żywienie, Pan Jezus odpowiedział: „To jest najlepsze, co możesz zrobić". Podejmuję więc decyzję: przechodzę na zdrowe żywienie, właśnie je wybieram zamiast siedzenia w fotelu w oczekiwaniu na cud. Na drugi dzień, jeszcze z utrzymującą się gorączką, pojechałam do mojej miłej pani doktor. Powiedziałam: „Od dziś odrzucam leki które brałam, przechodzę na «post Daniela». Jeśli po siedmiu tygodniach (przedłużam do siedmiu) przyniesie on ulgę mojemu ciału, to już nie wrócę do sposobu dotychczasowego odżywiania się. Po tym poście przez dwa tygodnie będę odżywiała się zdrowo, a przez następne dwa tygodnie będę wracała do warzyw i soków. Od dziś zamieniam się w «królika» i przepraszam Panią, że dopiero teraz chciałabym wysłuchać Pani zdania na ten temat". Moja lekarka na to: „Pani Aniu, przychylam się do tego oczyszczenia, ale niech Pani pije mleko. Dwie szklanki dziennie prawdziwego wiejskiego mleka, ze względu na osteoporozę". Jednak, o czym nie powiedziałam pani doktor, z tym mlekiem oraz z wapnem w pastylkach i witaminami na razie poczekamy, gdyż dr Dąbrowska nie zaleca go na chore stawy. „Lepiej kotu między dwiema myszami, niż pacjentowi między dwoma lekarzami" - stwierdził Ojciec Pio. Mojej pani doktor nie wspomniałam więc o niektórych moich postanowieniach tylko dlatego, aby nie zrobić jej przykrości swoją samowolą. Zaraz też po tej wizycie pojechałam prosto na bazar. Śnieg zasypał wszystkie ulice i końca jego padania nie było. Spocona, z podniesioną temperaturą, targając kilka kilogramów warzyw i owoców, resztkami sił poprzez zaspy próbowałam dotrzeć do domu. To była moja droga krzyżowa, podobna do tej, na której dźwigałam kartony oraz do tej, którą przeszłam z dużą torbą ze szpitala — sama. Matko Nieustającej Pomocy, pomóż mi dojść, pomóż mi położyć się do łóżka...! Resztkami sił wrzuciłam wszystkie warzywa do lodówki i natychmiast się położyłam. MAMO, a teraz będę Cię prosiła o następną pomoc: jak tylko odpocznę, pomóż mi oskrobać i przekroić na pół cztery kilo marchwi, abym mogła przepuścić ją przez sokowirówkę... Nie zapomnę tych chwil: płakałam przy obróbce warzyw, która
trwała
około trzech godzin, a przez następną godzinę myłam sokowirówkę i
sprzątałam blat kuchni. Sokowirówka wydawała mi się tak bardzo ciężka,
a moje ręce miały tak mało siły, jak ręce małego dziecka. 21 stycznia 2004 Podczas tych trudnych dla mnie prób i doświadczeń uświadomiłam sobie głębiej, jak blisko mnie jest Pan Bóg i jak bardzo pomaga mi we wszystkich moich czynnościach. Bez pomocy Boga nie byłabym w tym stanie, w jakim obecnie się znajduję, nic koło siebie zrobić. I kiedy jest tak źle, że najmniejszy ruch sprawia mi ogromny ból, wtedy proszę Mamę: „Mamo przyjdź, Mamo pomóż mi". Moje ręce wyciągają się wtedy — z trudem, ale jednak — aby odkręcić nad wanną kran i umyć się. Może niektórzy czytelnicy zrozumieją opacznie moje słowa i dostrzegą w nich użalanie się i roztkliwianie nad sobą — trudno. Jestem pewna, że zrozumieją mnie osoby, które znalazły się w podobnej sytuacji. Kiedy człowiek nie ma z nikąd pomocy, a mimo to musi egzystować, Bóg lituje się wtedy nad biedakiem i przysyła mu przez Maryję pomoc. Ja tej pomocy każdego dnia doznaję. Warzywa na soki szybko wychodzą, a ja leżę nadal. Co będzie jutro, pojutrze? Oddaję to Panu Bogu. Za kilka dni siostrzenica przyniosła mi drugą dużą porcję warzyw. I tym razem wrzuciłam je do lodówki, nie zastanawiając się, w jaki sposób je pokroję. Jeśli będzie nadal źle, to przejdę na post o samej wodzie. Kilka dni wytrzymam, a później zobaczę, co Pan Bóg mi da. Odbieram telefony z tymi samymi pytaniami: „Jak się czujesz?"
Odpowiadam: „Źle". Jeszcze nie może przejść mi przez gardło prośba o
pomoc, aby przygotowywano mi posiłki tak bardzo uciążliwe, jak
przetwarzanie dużej ilości warzyw na soki. Całe zaplecze techniczne i
obróbka wymaga jednak czasu. 23 stycznia 2004 Już drugą noc trwają bóle obu nerek, które nie pozwalają mi usnąć. Zastanawiam się, czy nie wezwać pogotowia — są tak ostre, że trudno mi oddychać. Czyżby to efekt dobrodziejstwa „postu Daniela?" Co robić? A może ten post mi nie służy? Zapukałam do drzwi, do których miałam nie pukać: „Czy nie pożyczyłabyś mi na krótko nowszego wydania książki dr Dąbrowskiej, jako że mam pewne niejasności?" Drzwi: „Wiesz, ja tę książeczkę kupiłam dla swojego dziecka". Patrzę na tę osobę i ból rozrywa mi serce. Drzwi: „Jak chcesz, poszukam ją i przyniosę ci". „Dziękuję, bardzo chcę". Jednak ta osoba nie przyniosła mi książki, ani jutro, ani pojutrze — w ogóle się nie odezwała. Kiedy poczułam się lepiej, kupiłam ją i od razu się umocniłam. Ból nerek był niczym innym jak znakiem, że organizm zaczął pracować i oczyszczać to co chore. Następował tzw. kryzys uzdrowieńczy. Myślę, czy nie lepiej przestać odbierać telefony, żeby nie mieć żalu do ludzi za ich „brak czasu"? A może za bardzo zasklepiam się w swojej skorupce, może zbyt wiele wymagam...? Sięgam po Pismo Święte, Księgę Koheleta: Jezus: Wytrwasz w trudnych doświadczeniach, w oczyszczeniu, które otwiera drogę do Nieba. Ja nie zostawię ciebie. Widzisz, że prowadzę cię trudną drogą, którą pokonujesz przy Mojej pomocy. Trwaj w poście posiłkowym, jak i w milczeniu. Nie oczekuj wiele. Właściwie nie oczekuj od ludzi niczego. Ja będę przysyłał ci posłańców wtedy, gdy wszystkie drzwi domów zamkną się przed tobą. Anna: Jezus: 30 stycznia 2004 Ból stawów nie ustaje. A chory człowiek nie jest atrakcją dla
ludzi
małego serca. Tego doświadczam każdego dnia w swojej chorobie. Ludzie
żyją życiem swoim, życiem swoich najbliższych, i nie są w stanie
odgadnąć, co czuje człowiek chory — samotny. 8 lutego 2004 Kiedy powróciłam z wieczornej Mszy świętej, nastąpiło ponowne nasilenie bólu, tak że nie mogłam dokończyć mycia sokowirówki ze względu na bolące ręce. Właściwie bolało mnie znów całe ciało. Przeraziło mnie to. Post nie zadziałał? Załamana tym stanem rzeczy wrzuciłam niedomytą sokowirówkę w zlewozmywak. W Godzinie Miłosierdzia rozpłakałam się przed Cudownym Obliczem i z żalem w sercu wyrzuciłam cały mój ból swojemu Ukochanemu: — Jezu, ja już nic nie rozumiem! Powiedziałeś mi, że wkrótce poczuję się lepiej i że zdobędę źródło utrzymania, a wszystko jest odwrotnie: nie mogę przekręcić klucza w zamku, nie mogę do ust włożyć fyżki z zupą... Może już oszukuję sama siebie, bo tak bardzo pragnę wyzdrowieć? To już trwa dwa lata, a od siedmiu miesięcy jest coraz gorzej. Stosuję i przestrzegam ściśle „postu Daniela", a poprawy żadnej nie widzę. Jestem na utrzymaniu moich przyjaciół, żyję w przeświadczeniu, że postawiłam ich pod murem, w sytuacji bez wyjścia. Jestem dla nich trudną przyjaciółką. Obroń mnie, Panie, przede mną samą. Lękam się, że wkrótce zacznę buntować się. Widzisz, że ten bunt narasta we mnie! Ludzie chorzy zazwyczaj mają zapewnioną opiekę, a ja jej nie mam. Wszystkie trudności i przeciwności naprawdę zaczynają mnie przerażać. To wszystko mnie przerasta, a ja nie mogę zrozumieć sytuacji, w której się znajduję. Na nic nie mam wpływu. Ogarnia mnie coraz większa ciemność, uleciała z serca cała radość. Został tylko ból, osamotnienie, niedołężność... Poruszam wargami podczas Koronki do Bożego Miłosierdzia, ale i na modlitwie odczuwam oschłość. Jezu, ratuj mnie! Ojcze Pio, pociesz mnie, bo Pan Jezus milczy, a ja czuję się jak małe, zagubione, nieporadne dziecko! „Pod krzyżem człowiek uczy się miłości — czytam u Ojca Pio — a Ja nie obdarzam nim wszystkich ludzi, ale tylko te dusze, które sami najdroższe". Jak mogę Ci być „najdroższą", Panie, skoro swego krzyża nie umiem przyjąć z radością i pragnę się z niego jak najszybciej uwolnić?! Jezus: Wieczorem zadzwoniła do mnie Dioniza, moja przyjaciółka. Dość długo rozmawiałyśmy. Dziękuję Ci, moja Kochana Przyjaciółko, za każde dobre słowo, które z ust Twoich padło. Zamiast ja Ciebie, to Ty mnie umacniasz. Ale to cieszy mnie bardzo, bo widzę, jak duże postępy czynisz na drodze do naszego Pana. Wstyd mi przed Tobą, że skarżę się na swoje dolegliwości. Ty o swoich milczysz nawet do mnie. Nie pomyślałam, że i Ty bardzo cierpisz, mój Kochany Polny Kwiatuszku, choć na inny sposób. I tego Twojego cierpienia to nawet końca już nie widać, a rozłożone jest na długie lata. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem, ukierunkowanym na innych ludzi, pełnym miłości, dobroci i oddania. Dziękuję Ci, moja Kochana Przyjaciółko, za wszelkie dobro, jakie z Twoich umęczonych rąk otrzymałam. Klękając do wieczornej modlitwy poczułam się w sercu jak Judasz. Nieopisany żal palił mnie za ten mój bunt przed Panem. Właściwie nic mi się nie należy. Ofiarowałam cierpienia swojego ciała w wiadomych intencjach, a teraz w chwilach prób proszę, by Bóg mi je zabrał! — Liczysz na mnie, Panie... Kto Ci pomoże, jeśli ja i podobni mnie uciekną? Kto Ci pomoże?! — Cisza... — Boże mój, zraniłam Pana Jezusa za tyle dobra, które mi okazał! Ojcze Pio, proszę, powiedz mi, co się ze mną dzieje? Skąd ta oschłość na modlitwie? Co oznacza to odrętwienie, zniechęcenie... A może to rezygnacja?! Boże!!! Nie mogę tego przed Tobą ukryć, Ty wszystko wiesz. Twoja droga wiąże się dla mnie z ciężarem nie do uniesienia. Są chwile, kiedy chciałabym wrócić do spokojnego życia, bez niesienia ciężaru odpowiedzialności... Ojciec Pio odpowiada mi słowami swojego listu: „Zupełnie nie
mogę
uwierzyć w to co mówisz i wskutek tego zwolnić cię z medytacji, i to
tylko z tego powodu, iż wydaje ci się, że nie odnosisz z niej żadnego
pożytku. Poprzez święty dar, moja dobra córko, Zbawiciel trzyma cię w
prawej ręce i w takiej mierze, w jakiej będziesz niezależna wewnętrznie
od siebie samej, czyli wolna od miłości do ciała i twej własnej woli,
będziesz dobrze zakorzeniona w świętej pokorze. A wówczas Bóg wejdzie
do twego serca i udzieli mu tego daru modlitwy". 9 lutego 2004 Jezu, nie poczytuj mi za złe mojego buntu... Jestem słaba, i choć pragnę kochać Cię miłością Twojej Mamy, nie potrafię. Proszę, przyjmij choć moje intencje: nie jako ja, ale jako Ty chcesz, niech się we mnie stanie. Jeśli chcesz, abym nadal chorowała, to ja tę chorobę przyjmuję, ale poślij mi Anioła Stróża do opieki, kiedy nie będę mogła koło siebie nic zrobić sama. Jezus: 11 lutego 2004, Najświętszej Maryi Panny z Lourdes. Nie czuję zbytniej poprawy zdrowia, choć jakby coś drgnęło. Puszczają pewne blokady. Pan Jezus zechciał, abym w tym dniu przyjęła Sakrament
Chorych.
Zrobiłam to w nadziei, że jeśli ciało zostanie chore, to duszę na pewno
Bóg uzdrowi, wzmacniając mnie na dalsze zmaganie się. 12 lutego 2004 W windzie spotkałam się ze swym sąsiadem, który przez swoje zaniedbanie spowodował zaciek na suficie mojej łazienki. — Chciałem przeprosić Panią za ten incydent i spytać, czy już Pani zapomniała o wszystkim? — Tak, zapomniałam: przeszło, minęło... — To cieszę się bardzo. Zatem potwierdziła się zasada: zło dobrem zwyciężaj. 16 lutego 2004, szósty tydzień „postu Daniela ". Zaczynam sprawniej się poruszać. Co prawda idzie to bardzo wolnym krokiem, ale jednak idzie do przodu. Pozostaje jeszcze większa niesprawność w prawej ręce, jednak mam nadzieję... Wcześniej niż za zwyczaj wybrałam się na Mszę świętą, aby móc w ciszy adorować Pana Jezusa w tabernakulum. Był tylko Jezus i ja, ale spod podłogi dochodziła głośna muzyka w stylu „łupu—cupu". Zrobiło mi się żal Pana Jezusa: „U siebie w domu nie możesz zaznać spokoju! Przepraszam Cię za tych, co nie czują... Jakby na ten krótki czas nie można było zrezygnować z doznań zmysłowych. Nie rozumiem, dlaczego..." Podczas Mszy świętej wyjątkowo nie grały organy, więc tym bardziej słychać było uporczywą muzykę, szczególnie podczas Przeistoczenia. Pomyślałam: „Zupełnie jak dwa tysiące lat temu — umierasz, Panie, w zgiełku i hałasie, a tu najmniejszego szacunku dla Sacrum". Kapłan, wygłaszając płomienną homilię, poruszył temat skupienia i ciszy, prosząc wiernych, aby „w nadchodzącym Poście wyciszyli telewizory i radia, ażeby nie zagłuszać głosu Boga, bo kiedy wchodzimy do swoich domów, to od razu włączamy radia — tak bardzo nie lubimy ciszy i Bóg nie może do nas mówić". Pomyślałam, że czujemy to samo — sądziłam, że ksiądz w podtekście nawiązuje do tej właśnie głośnej muzyki. Sercem ujrzałam ewangeliczny napis: „Nie czyńcie z domu Ojca Mego targowiska". Po Mszy świętej podjęłam taki oto dialog z tymże kapłanem: — Proszę Księdza, proszę mi wyjaśnić, wytłumaczyć to, czego zrozumieć nie potrafię. Wokół umierającego Gospodarza zgromadziła się cała rodzina, a wraz z nią pojawił się też bardzo głośny zespół muzyczny, który przygrywał Umierającemu... Właśnie tego pojąć nie mogę: czy to jest właściwe zachowanie w tak wyjątkowym momencie? — Może ten umierający wcale się nie smucił z tego powodu, że umiera...? — Byłam kilkakrotnie przy śmierci człowieka. To jest bardzo ważna chwila dla umierającego, a do tego każdemu z nich przeważnie towarzyszy ból ciała, więc komu tu ma być wesoło: umierającemu czy rodzinie? — Może to była rodzina cygańska, oni w ten sposób modlą się... — Ksiądz mnie nie zrozumiał, więc postaram się wypowiedzieć jaśniej. Podczas Mszy świętej Chrystus autentycznie umiera za nas grzesznych na ołtarzu. Jego rodzina, czyli my, wierni, klęczymy wokół Jego ołtarza. Chrystus niewątpliwie bardzo cierpi, choć w jaki sposób i na ile, okryte jest to tajemnicą. Tej strasznej Męce towarzyszy dyskotekowa muzyka... — Mnie to nie przeszkadza. — A mnie tak. Nie jestem kapłanem, nie trzymam w rękach Ciała Pana Jezusa. Jestem tylko słabym człowiekiem, który z trudnością usiłuje się skupić na Chrystusie i nie może, bo jedno z drugim się kłóci. Wesela nie da pogodzić się z pogrzebem. Nie doszłam jeszcze do takiej doskonałości! — To niech Pani powie o tym Proboszczowi. Zaraz też ten ksiądz odszedł ode mnie. Podchodzę więc do ołtarza i przepraszam Pana Jezusa za doznane cierpienia: „Jezu, proszę, wytłumacz mi, dlaczego tak jest, że ja rozumuję inaczej, a ksiądz inaczej?" Pan Jezus wskazał mi Pierwszy List do Koryntian 12,8: „Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętności poznawania według tego samego Ducha". Zastanawiając się nad odpowiedzią księdza: „Może umierający wcale się nie smucił z tego powodu, że umiera?", sięgnęłam do opisu śmierci Pana Jezusa według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich. Oto jego fragmenty: „Gdy siepacze odwiązali powrozy przytrzymujące ciało Zbawiciela, krew, dotychczas tamowana więzami, rzuciła się gwałtownie do ran, powodując ogólny krwotok, tak że Jezus zwiesił głowę na piersi i zdawało się przez siedem minut, że już umarł. Całe ciało pokryte było ranami i sińcami, które były czarne, niebieskie i żółte: krew, zrazu czerwona, stawała się wodnista i blada. Biodra, ręce i nogi powyrywane były ze stawów, a członki tak naciągnięte, że można było policzyć wszystkie kości". Z listów Ojca Pio: „Tylko sam Pan Jezus może zrozumieć, jaką mękę przeżywam, gdy jawi się przede mną bolesna scena Kalwarii. Podobnie nie można pojąć pociechy, którą sprawia się Panu Jezusowi, gdy nie tylko współczuje się Jego cierpieniom, ale kiedy On znajduje duszę, która nie prosi Go o pocieszenie, ale o to, aby się stała uczestniczką Jego boleści". Na zakończenie mojego rozważania pragnę postawić pytanie, by pobudzić nim do refleksji: gdyby umierała matka któregoś z was, czy nie przeszkadzałaby wam w tym czasie głośna dyskotekowa muzyka przy łóżku umierającej? Chesterton: „Nie chcemy Kościoła, który zmienia się wraz ze
światem.
Chcemy Kościoła, który zmieni świat". 25 lutego 2004, Środa Popielcowa Zanoszę modlitwy w intencji swojej, Pawła, moich bliskich i przyjaciół, abyśmy nasze dobre postanowienia przy pomocy Maryi zdołali wypełnić w czasie Wielkiego Postu i w ten sposób skorzystali z owoców Odkupienia. Czuję się już o wiele lepiej. 3 marca 2004 Dziś kończy się siódmy tydzień mojego „postu Daniela". Jak już wspomniałam, ze względu na ciężki stan zapalny stawów przedłużyłam o tydzień dietę warzywną. I to było rzeczywiście najlepsze, co mogłam zrobić. Poczułam zdecydowaną poprawę. Na sto procent schorzenia według mojego odczucia pozostało 20—30 procent dolegliwości. Myślę, że przy kontynuacji dwutygodniowych postów powrócę do dobrej sprawności fizycznej. Po dwudziestej pierwszej zadzwoniła do mnie prowadząca mnie lekarz: „Pani Aniu, mam już wyniki Pani badań. Są rewelacyjne! Nie ma to jak głodówka. Poza tym Pani była bardzo zdecydowana i pełna wiary przy podejmowaniu decyzji. OB z 76 spadło na 9". „Dziękuję za tę radosną wiadomość — odpowiedziałam. Czuję się już całkiem nieźle. Ze 100% bólu zostało mi jakieś 30%, ale widzę, że pomału zanika. Zostanę już przy żywieniu zdrowym, wegetariańskim". Czyż Jezus mi nie powiedział: „To najlepsze, co możesz zrobić"? 7 marca 2004, niedziela Moi przyjaciele, rodzina Ostrowskich, przyjechali dziś po
mnie, byśmy
wspólnie przeżyli śmierć Pana Jezusa w czasie Wielkiego Postu. Co
prawda siedząc w fotelach przed ekranem, ale chociaż w taki sposób —
uczestnicząc w „Pasji". Już teraz dziękujemy Panu Bogu za twórczy
talent i natchnienia Mela Gibsona, jakimi został obdarowany. 8 marca 2004 Anna: Jezus: Kochana Aniu — pisze do mnie żona, matka, teściowa, babcia, uczestniczka grupy modlitewnej — obiecałam, że napiszę do Ciebie! Bo przez telefon nie wszystko się powie, dużo się zapomina. Jeszcze raz chciałam Ci podziękować za wszystko. Jestem szczęśliwa, i to dzięki Tobie, bo Ty, Aniu, pokazałaś mi Pana Jezusa, a także naszą Najświętszą Mamę. To Pan Jezus odmienił moje serce — prawie codziennie mam wielką radość w sercu. Wszystkie kłopoty bledną i łatwiej je znosić. Bałam się bardzo przyjazdu mojego męża, a teraz jestem szczęśliwa, że wrócił. Jest dla mnie lepszy. Zauważyłam też, że to ja nie umiałam z nim żyć. Byłam zbyt nerwowa, często się obrażałam. Teraz postępuję inaczej (chociaż nie zawsze mi się to udaje). Dużo chwalę mojego męża za każde dobro, które zauważam u niego. Staram się też mu nie sprzeciwiać, tylko ogródkiem tłumaczyć. Usługuję mu z większą miłością, częściej się uśmiecham i staram się go zrozumieć. I on jest lepszy. Dziękuję za to Bogu i Matce Najświętszej. Wspominałam Ci przez telefon, że mam zamiar zrezygnować z uczestnictwa w grupie modlitewnej. Bardzo długo nad tym rozmyślałam, a to ze względu na niezdrową sytuację w grupie. Podjęłam decyzję — zostaję, chyba że zostanę wyrzucona. Pomyślałam sobie, że jeśli źle postępowałam z moim mężem i między nami było źle, może też czynię coś podobnego, co drażni naszą moderatorkę, i dlatego mnie ona nienawidzi. Więc proszę Boga o światło, żebym zrozumiała czym ją drażnię i żebym zaczęła wykorzeniać tę wadę, aby nasza moderatorka z mojego powodu nie denerwowała się. Aniu, bałam się, czy powinnam chodzić na te spotkania i narażać innych na słuchanie tych ciągłych uwag i docinków. Będę się teraz modlić przed każdym spotkaniem. Wiem, że wszystko dzieje się z przyzwolenia Bożego, więc powinnam to znosić cierpliwie, bo na pewno służy to dobru, chociaż ja tego nie rozumiem. Czytam teraz „Poemat Boga—Człowieka" i zastanawiam się, jak wiele miłości i cierpliwości musiał mieć Pan Jezus dla Judasza. Zastanawiam się też, Aniu, czy powinnam powiedzieć naszej moderatorce o tym, że tak ciągle przy ludziach mnie upokarza, czy lepiej nadal zachować milczenie? Moja pycha ciągle podnosi głowę. Cierpię z tego powodu, chociaż wierz mi, że się wcale nie odzywam. Przepraszam Cię, że cały list jest na mój temat... PS. Zrobiłam sobie pokoik do modlitwy w tym malutkim
pomieszczeniu,
gdzie miałam maszynę. Mam nawet klęcznik i już nikomu nie przeszkadzam.
Pozdrawiam Cię serdecznie. Twoja przyjaciółka. (Opowiadanie Pani Kwiatkowskiej) „Mój kuzyn, odkąd sięgnę pamięcią, nie umiał okazywać ludziom miłości. Jego „ja" decydowało zawsze i wszędzie. Chodzi o to, że to jego „ja" nie mogło poddać się Panu Bogu. Jego najbliższa rodzina nieświadomie zaczęła przejmować jego cechy, co było dużym błędem. Zabrakło im siły i wiary do pokojowej walki o prawdę. Ludzie uczciwi, dobrzy — często byli obiektem kpin i drwin ze strony mojego kuzyna. Jego zachowanie było powodem cierpień całej rodziny. Pod wpływem ducha nienasyconej żądzy gromadził różne materialne rzeczy, a kiedy ktoś zwrócił się do niego o pomoc — zdecydowanie odmawiał. Jak już wspomniałam, dużą rolę w jego życiu, rolę niechlubną, odgrywała pycha. Lubił też żyć życiem innych, chętnie oddając się lekturze kolorowych tygodników lub zatapiając się w programach telewizyjnych, serwowanych dla ludzi ciekawskich. Jeśli usłyszał, że komuś w czymś się nie powiodło, z drwiną na ustach i niepohamowaną ciekawością podpytywał, co u niego słychać. Te pytania miały na celu zaspakajanie niskich pobudek dla własnego lepszego samopoczucia. Kiedy w jego towarzystwie mówiło się coś pozytywnego o drugim człowieku, nie mógł tego spokojnie słuchać — tak go „nosiło", że czasami rozmowa stawała się niesmaczna, a atmosfera nieznośna. Pan Kowalski nie umiał panować nad emocjami. Tylko on musiał mieć zawsze rację, choć ta racja mijała się przeważnie z prawdą i dobrem drugiego człowieka. Czasami — mówi pani Kwiatkowska — myślałam sobie, że Kowalski ma kompleks niższości, ale tak naprawdę była to zwykła zazdrość i raczej poczucie wyższości. I tak sobie spędzał wygodnie całe swoje życie, stwarzając niewygodę ludziom, których Bóg stawiał na jego drodze. Jednak pewnego dnia mój sąsiad zapytał mnie: „Pani kuzyn coś źle wygląda, dlaczego...?" „Musi Pan się spytać o to jego, a nie mnie" — odpowiedziałam. Sąsiad nadal nie ustępował, chcąc zaspokoić swoją ciekawość, a że sam był dość wychudzony, pomyślałam, że podejrzewa mojego kuzyna o „podobną chorobę", aby poczuć się samemu lepiej. Sąsiad jest uzależniony od alkoholu. Moją intencją było obronienie kuzyna od niesprawiedliwych podejrzeń, dlatego odpowiedziałam zgodnie z prawdą: „Mój kuzyn choruje na... (tu podałam nazwę choroby. Dodam, że nie jest to żadna wstydliwa choroba. Ot, zwykła, jak wszystkie inne). I na tym rozmowa zastała zakończona. W Wielkim Poście kuzyn mija mnie raz i drugi na drodze i wcale mi się nie kłania. Przechodzi obok, jakby mnie nie zauważał... Nagle wieczorem dzwoni do mnie z awanturą, że nie życzy sobie, abym o nim rozmawiała z ludźmi. Chciałam się wytłumaczyć, ewentualnie go przeprosić. Zdziwiłam się, że tak bardzo go to zabolało. Pomyślałam od razu o Ojcu Świętym, z jaką pokorą znosi swoją chorobę, na którą wszyscy ludzie patrzą, i nie jest to powodem fałszywego wstydu. Tak może rozumować tylko człowiek niewierzący. Nie mogłam tego wszystkiego powiedzieć, bo nie dane mi było dojść do słowa. Monolog stawał się nieprzyjemny i bez sensu. Przebijał ton wyższości osoby mówiącej, nie znoszącej sprzeciwu. Dlatego też odłożyłam słuchawkę, ucinając w ten sposób szatanowi trochę zadowolenia. Za niedługą chwilę, rozwścieczony na dobre, zadzwonił ponownie, ale tym razem nie żałując pod moim adresem wulgarnych określeń, więc i tym razem odłożyłam słuchawkę". List ten pobudził mnie do refleksji, na pewno aktualnych w Wielkim Poście. Jakże często sami lubimy żyć na co dzień sensacjami o innych ludziach, jeśli zaś ci inni powiedzą cokolwiek na nasz temat, bronimy swoich tajemnic przed światem. Nie lubimy, by o nas cokolwiek wiedziano. Zapomniałam dopowiedzieć, że pan Kowalski pragnie być zawsze młody, piękny, zdrowy, aby móc dominować. Niech nikt nie waży się powiedzieć o nim, że jest chory — on sobie tego nie życzy. Nikt nie ma prawa o nim nic wiedzieć, bo tylko pan Kowalski może mówić wszystko o innych. Pójdzie on, jak co roku, na Drogę Krzyżową w Wielkim Poście.
Pójdzie w
tym tłumie ciekawskich, co biegli za Jezusem z sensacji dwa tysiące lat
temu. Pójdzie wyprostowany, zdrowy, elegancko ubrany, bo on nie z tych,
co ciężar krzyża dźwigają, co pozwolą sobie w kaszę dmuchać. Powróci z
Drogi Krzyżowej do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku... Na ostatni odcinek mego życia Pan wyprowadza mnie na pustynię. Weszłam na nią za pomocą Łaski: zapragnęłam tej pustyni, staję na niej każdego dnia, przygotowana do walki z odwiecznym naszym przeciwnikiem. Na pustyni bardziej poznaję samą siebie: wszystkie swoje wady i słabości, to wszystko, co jeszcze oddala mnie od Chrystusa. Pan Jezus stawia mnie w sytuacjach, powiedziałabym, niekiedy bardzo trudnych. Pokonuję te trudności, jeśli Jezus tego chce. A jeśli mój Zbawiciel chce inaczej, przyjmuję i to, stając przed Bogiem jako nic nie znaczące NIC. W szkole Chrystusa nauczyłam się przyjmować wszystko z wdzięcznością w nadziei, że kiedyś zarówno czas zmagań, jak i ciężar krzyża musi się skończyć, bo Chrystus zmartwychwstał. „W ucisku wzywałem Pana, a Pan mnie wysłuchał i na wolność
wyprowadził.
Niczego się nie boję, bo Pan jest ze mną: cóż może uczynić mi człowiek?
Pan jest ze mną, mój wspomożyciel, z góry będę spoglądał na mych
wrogów. Lepiej się uciekać do Pana, niż pokładać ufność w książętach.
Osaczyły mnie wszystkie narody, lecz w imię Pana je pokonałem. Ze
wszystkich stron mnie okrążyły, lecz w imię Pana je pokonałem. [...]
Abym upadł, uderzono mnie i pchnięto, lecz Pan mnie podtrzymał. Pan
moją mocą i pieśnią, On stał się moim zbawcą. [...] Nie umrę, ale żyć
będę i głosić dzieła Pana" (Ps 118 — świąteczny hymn dziękczynny). 29 maja 2004 — Wigilia
Zesłania Ducha Świętego Jezus: W każdym dniu przeżywacie swoje małe czy większe trudności, pojawiające się w kontaktach międzyludzkich. Targają wtedy wami niepokoje, lęki, różne rozterki, mnóstwo znaków zapytania pojawia się na waszej drodze. Próbujecie sami rozwiązywać swoje problemy po ludzku. Walczycie ze znakami zapytania, zastępując je znakami wykrzykników. Taka walka nie jest miła Memu Ojcu, a i wam także nie przynosi ona pożytku. Wszystkie lęki, obawy, znaki zapytania waszego życia znajdą właściwe naświetlenie, jeśli każdego dnia będziecie rozważać Pismo Święte, a do waszych modlitw wprowadzicie choć krótką modlitwę Psalmami. Psalmy dane są człowiekowi dla umocnienia, ku pomocy. Niestety wielu z was nie korzysta z tych darów Mego Ojca. Dzieci, SŁOWO podnosi, ożywia, umacnia i nadaje kierunek waszym codziennym zmaganiom, nadaje sens waszemu życiu. Proszę, czytajcie Pismo Święte choć przez krótką chwilę, jednak Ja pragnę, aby ta chwila była dla was jak najdłuższa, bo okaże się ona dla was zbawienna zarówno teraz, jak i w wieczności. Niech Pismo Święte stanie się ogniwem łączącym całą rodzinę. Na tę noc, noc Zesłania Ducha Świętego, przekazuję wam Moje
najważniejsze przesłanie: czytajcie, rozważajcie i żyjcie Ewangelią na
co dzień. Jezus, wasz Nauczyciel. Noc Zesłania Ducha Świętego, „ Wieczernik". Jezus: Spotyka cię coś nieprzyjemnego, coś, czego nie spodziewałaś się od osoby, której nic złego nie uczyniłaś. Od razu pojawia się chytra myśl, wsączona przez Mego wroga. Myśl ta żąda odwetu, i zaraz masz przedstawiony „jasny" obraz — „jasny" plan swojej obrony, którą podsuwa szatan. Ten plan jest tak jasny i nakreślony obrazowo, że już prawie uwierzyłaś, iż tak właśnie masz postąpić. Masz przecież prawo dać nauczkę swemu bratu, masz prawo mu się „odwdzięczyć", obronić się i nie dać się już więcej poniżać. Masz prawo pokazać przeciwnikowi całą swoją inteligencję. I w ten sposób ty zniszczysz jego — ty go poniżysz, ty go pokonasz, aby on już nigdy więcej nie czynił ci zła. Musi poznać twoją siłę, bo inaczej nigdy nie zostawi cię w spokoju i będzie pozwalał sobie na coraz więcej. Musisz jakoś zareagować na te nikczemności. Niech nie myśli sobie, że wszystko mu wolno. „Myśli twórcze" pracują coraz bardziej w twoim mózgu. Wspaniały plan już został ułożony w twojej głowie. Teraz będziesz tylko czekać na nadarzającą się okazję i wtedy zakończysz całą wojnę. Odwdzięczysz się twemu bratu, bo jaki to z niego brat, skoro karmi cię na co dzień udrękami? Teraz ty pokażesz mu swoją klasę. Krótko mówiąc, zmiażdżysz całe jego chamstwo. Skoro taki idealny plan, to dlaczego tak wiele niepokoju w twoim sercu, dlaczego zaczynają pulsować twoje skronie, dlaczego zaczyna bić szybciej twoje serce??? Ja jestem miłością, pokojem, słodyczą. Nie rozpoznałaś jeszcze, że tamto wszystko jest planem walki odwiecznego wroga ludzkości? Na tak trudnej drodze małych i dużych znaków zapytania, kiedy staniecie na rozdrożu i nie wiecie, w którą stronę pójść, weźcie do ręki Pismo Święte. Wyciszcie swoje wnętrze poprzez krótką, ale gorącą modlitwę, przyzywając pomocy Ducha Świętego, i zacznijcie czytać Pismo Święte. Zacznijcie od Siedmiu Błogosławieństw — od tej ważnej nauki, którą wam zostawiłem. Moje Słowo jest dla was pokarmem, który wzmocni wasze decyzje, uciszy pulsujący ból głowy, uciszy kołatanie serca. I poznacie odpowiedź, jak macie postępować wobec podłych i niecnych zamiarów brata, którego szatan chciał wykorzystać na jego i waszą zgubę. Moja prawda nie wnosi w życie chaosu, ale przynosi pokój i radość, również na drodze ucisku. Po tym rozpoznacie i odróżnicie dobre rady od złych, poznacie też, od kogo one pochodzą. Nie upominaj się o swoje, przyjmij wszystko co ci daję, takim najbardziej Mi się podobasz. Jezus: Kocham was, wszystkich Moich synów i wszystkie Moje córki, i pragnę wam pomóc. Jak może pomóc ojciec swoim dzieciom, jeśli nie poprzez nawiązanie dobrego, mądrego dialogu? Wy modlicie się na różny sposób, zanosząc modlitwy do Ojca. Ja tych modlitw wysłuchuję i żadnej nie pozostawiam bez odpowiedzi. Jest jednak duży problem: Moje dzieci nie bardzo chcą słuchać Mojej odpowiedzi. Niekiedy traktujecie Mnie jak bożka, do którego mówi się, zapala się przed nim kadzidła i odchodzi, jako że bożek nie może dać odpowiedzi człowiekowi. Pragnę, aby Moje dzieci każdego dnia stawały w Prawdzie. Ja jestem Prawdą, Moje Słowo jest Prawdą. To Słowo będzie wam umocnieniem i drogowskazem na każdy dzień, bo kiedy zaczną spadać na was różne ciężkie doświadczenia, na wasze rodziny, domostwa — sami nie będziecie mogli się obronić przed kłamstwem i złem, które będzie dopuszczone na was i które będzie was dotykać. Stracicie rozeznanie, bo tak dalece wasz odwieczny wróg będzie usiłował zamącić obraz Prawdy, że stanie się on dla was zamglony. Kłamstwo będą uznawać za prawdę, zaś Prawdę będą podważać, aby jej do was nie dopuścić. Dzieci, czytając Pismo Święte będziecie jasno rozumieć, o czym Ojciec chce przypomnieć swoim dzieciom. Niech każdy z was, kto tej nocy czuwa w „Wieczerniku", wcieli w życie Moje Słowo, niech nim zacznie żyć na co dzień. To jest Moje przesłanie dla wszystkich dzieci w waszej ojczyźnie Polsce i dla wszystkich Moich dzieci na globie ziemskim. Starannie przechowujcie Moje Słowo w waszych sercach i żyjcie nim na co dzień, a nikt nie będzie w stanie nagiąć i złamać gałęzi, która jest poprzez pień złączona aż z korzeniem. Pismo Święte jest Moją dłonią w waszych rękach. |