Anna - ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA -



III

MIŁOŚĆ ŁĄCZY LUDZI Z OBU ŚWIATÓW



W dniu uroczystości Wszystkich Świętych


30 X 1967 r. Mówi Matka.

– Święto Wszystkich Świętych to nasz dzień – nas wszystkich, całego wspaniałego Kościoła. Żebyś wiedziała, jak tu jest cudownie, jaka radość, szczęście, wspólnota, ile się tu poznaje, i spraw, i ludzi.

Pomyślałam, że nie każdy z wielkich świętych będzie chciał z nami rozmawiać. Matka natychmiast odpowiedziała mi.

– Kochanie, tu nie ma pychy. Tu każdy jest na usługi innych z radością, że jest potrzebny, że może służyć.

Kochanie! Tu jest dom, rodzina, bliscy, a przede wszystkim perspektywa nieskończoności coraz to bliższej Boga, szczęśliwszej, mądrzejszej! Plany Boże widziane tu to źródło nieustannego podziwu, a kiedy się wreszcie poznaje miłość Boga do nas w jej całej prawdzie, nie sposób po prostu wytrzymać zachwytu i uwielbienia.


31 X 1968 r. Mówi Matka.

– Jutro wszyscy będziemy z tobą na Mszy świętej, a potem – w domu. Tak się cieszę na nasz jutrzejszy dzień. O cokolwiek poprosisz jutro – dla innych lub o konieczne ci sprawy, przede wszystkim duchowe – otrzymasz.

Jutro Jezus, Pan nasz, włącza nas w swoją wszechmoc, miłość i siłę, abyśmy w Nim dawali – abyśmy mogli spełniać dzieło miłosierdzia i pomocy.


PRAWDZIWA BLISKOŚĆ JEST PODOBIEŃSTWEM MIŁOŚCI


10 VI 1968 r. Mówi Matka.

– Miłość wiąże ludzi z obu światów: jeżeli coś (ideę) lub kogoś (np. dzieci, chorych, uczniów, podwładnych) kochali „w życiu” – będą nadal kochać, ale goręcej, silniej i mądrzej, bo ciało fizyczne tłumi energię duchową. Po śmierci, po pozbyciu się ciała zyskuje się prawdziwą swobodę, wolność, niezależność. Wtedy dopiero odczuwa się swoją nieśmiertelność i siłę – przede wszystkim siłę swojej miłości – ale nie tylko nie zapomina się niczego, ale wszystko zna i rozumie lepiej, a koncentruje się na obiekcie swojej miłości. Jeżeli jest nim Ojczyzna, nadal się dla niej tworzy – wraz z podobnymi sobie. A pomaga się „żyjącym”, przede wszystkim tym, którzy to samo co my kochają i nad tym pracują. Prawdziwa bliskość jest bliskością, podobieństwem miłości, tym większa, im większa, czystsza i zbliżona w swej formie wyrażania się jest wspólna miłość, na przykład tobie i mnie – Polska.


Żyjemy w pełni Jego wspaniałomyślnej miłości


16 VIII 1973 r. Mówi Bartek.

– Sama widzisz, że ludzie nas „nie trawią”. Gdyby to były jednorazowe zdarzenia, krótkie przekazy, powiedzmy kilka, to tak, ale stała współpraca? „Tego jeszcze nie było, a więc jest to niemożliwe; po prostu tak być nie może, czyli jest to mistyfikacja lub choroba” – tak rozumują, zamiast zastanowić się nad tym, że Kościół o tym wręcz głosi, że jest to nie tylko zgodne z jego nauką, ale tkwi w założeniach pojmowania Chrystusowego Kościoła: powszechnego, a więc nie wykluczającego nikogo; świętego, a co w nim „świętego”, jak nie ludzie – i to ci, którzy są włączeni w rodzinę Chrystusową i, tak jak On, żyją już życiem wiecznym?

Kościół Chrystusowy, Jego królestwo jest poza czasem, nie podlega przemijaniu i śmierci, natomiast podlega stałemu rozwojowi, ponieważ miłość to energia i w miarę przybywania coraz to nowych pokoleń rośnie potęga miłości, a z nią rozwijamy się wszyscy, dojrzewamy. To takie „szklarnie Pana Boga”, ale to nie jest dobre porównanie. Nie jesteśmy niczym zagrożeni, a rozwój duchowy jest ciągły i nie ma dlań granicy. Ponadto każdy rozkwita tu według własnych predyspozycji, nie zaś do jakiegoś wzorca.

– Nie do Chrystusa?

– Nie, tak nie można powiedzieć. Z Nim i w Nim się rozwijamy, przez Jego miłość do nas, w odpowiedzi na miłość, z miłości. Czy nie widzisz, jak ja się zmieniam, o ile więcej wiem, o ile jestem cierpliwszy i spokojniejszy? Przyszedłem tu „zielony” i „brudny”, absolutnie nie przygotowany, a teraz widzę was Jego oczami, w pełni wyrozumiałości i współczucia. I jakże mogłoby być inaczej, skoro mnie samego Miłosierdzie Boże spotkało i przygarnęło...?

Człowiek nigdy nie zatraca poczucia sprawiedliwości, chociaż może jej zaprzeczać na ziemi. Tu widzi jej cały blask i „włącza się”. Może być sprawiedliwy i może być miłosierny. Żyjemy w pełni Jego wspaniałomyślnej miłości, włączeni w nią, uczestniczymy w Jego działaniu.

Dla ciebie to są tylko słowa. Ty nie możesz tego przeżywać. Nie rozumiesz, bo nie masz żadnego porównania tego „zapierającego dech” szczęścia uczestniczenia w działaniu Jego miłości na was, w tej nieprawdopodobnej radości, jaką napełnia się niebo, gdy Chrystus działa. A On działa bezustannie i bezustannie nowe istoty ludzkie odpowiadają na Jego miłość, przyjmują ją. Ich szczęście jest naszym. To jest taka wspólnota, gdzie nie oddziela nas od siebie nic, a łączy wszystko: przyjaźń, o jakiej nam się na ziemi nie śniło, braterstwo, wymiana, a w stosunku do was takie współczucie, taka troska, opieka, współdziałanie – gdy chcecie – jakiego sobie wyobrazić nie możesz. Na ziemi – to jak w skafandrach (nurków) żyjecie: tępo i martwo, bez miłości (czyli mało słysząc, mało widząc, słabo lub wcale nie reagując na potrzeby ludzkie, służąc zaś ociężale i niewytrwale). Chociaż były takie chwile, przypomnij sobie, w okresie wojny...


Niebo to jest ten właśnie prawdziwy nasz świat


8 V 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Życie nasze – prawdziwe – jest tu, w wieczności, i do niego jesteśmy przeznaczeni: do życia w miłości wzajemnej z Ojcem naszym, który jest Duchem i Ojcem duchów!

– Ale tam już nie ma materii (w znaczeniu: ziemi, świata)?

– To nie jest „mniej niż materia”, to nie jest jakiś zubożony, niepełny świat. To jest ten właśnie prawdziwy nasz świat, nasz dom. Trudno ci to zrozumieć, dziecko, ale pomyśl, że życie na ziemi jest tak niesłychanie krótkie, tak niewspółmierne do wielkości każdego z dzieci Bożych, tak mało możliwości stawia do naszej dyspozycji. Życie nasze w najlepszym przypadku jest tylko zasygnalizowaniem możliwości każdego z nas. Myślę o Chopinie, Norwidzie, Słowackim; z malarzy weź choćby Grottgera. A jeśli myślisz o świętych, to pomyśl, że życie każdego z nich było walką z przeszkodami, przedzieraniem się, karczowaniem, budowaniem dróg, nigdy – dokonaniami w pełni.

Jeżeli czegoś udało się dokonać, założyć zręby nowego porządku, oświetlić na ziemi jeden wąski odcinek dróg, którymi kroczy Miłosierdzie Boże (w wieczności – pełne i nieprzebrane) – myślę o zakonach charytatywnych – to są to tylko sygnały, światła na drodze ludzkości, która idzie w głębokich ciemnościach. Kościół Chrystusowy realizuje się w ludziach i aby mógł zrealizować się w ludzkości całej, musieliby świętymi być wszyscy. A są, jak widzisz, pojedyncze osoby, nawet nie zgromadzenia, nawet nie zespoły; czasami rodziny czy kilka osób bliskich sobie i rozumiejących się. Widzisz, jak to mało.

W tych warunkach największą chwałą Kościoła Bożego na ziemi jest to, że trwa pomimo wszystko, że Chrystus wciąż żyje w nim i pociąga ku sobie nowych uczniów, nowe grono przyjaciół gotowych nieść Jego Ewangelię – światu; że wciąż pomimo znikczemnienia i upadku duchowego w zdeprawowanej, tak zwanej „cywilizowanej” części ludzkości podnoszą się ludzie czyści, aby kochać i służyć.

– Czy naprawdę teraz ludzkość jest w upadku?

– Widzisz, są w życiu ludzkości, tak jak w życiu poszczególnych ludzi, okresy upadków i okresy wzlotów. Nikt nie idzie ku Bogu łatwą i prostą drogą, choćby się tak obserwatorom wydawało. Idzie się szukając, błądząc, i ucząc się na pomyłkach i błędach. Tak samo ludzkość.

– Przecież ma Kościół?

– To prawda, ale czy go słucha? Na przykład Niemcy hitlerowskie były w dużej mierze katolickie, również w innych Kościołach wpajano przez wieki etykę chrześcijańską, a jednak Niemcy potrafili eksterminować całe narody. Słuchać – to znaczy postępować. Jeżeli przykazania Boże uznaje się w domu, a działa publicznie wbrew nim – potępia się siebie.


Jan XXIII


3 III 1968 r. Mówi Matka.

– Chcesz wiedzieć, jak się do mnie zwracać. Mów tak, jak dotychczas, „dzień dobry” lub „witaj”. Tu, u nas nie ma dnia ani nocy, ale to mi nie przeszkadza, a dla ciebie jest normalnym powitaniem.

Tu, u nas, nie ma „autorytetów”, wynoszenia się, pysznienia i niedostępności – odpowiadam na twoje myśli w tej sprawie. Myślałaś, jak zwracać się z prośbą o pomoc np. do papieża Jana XXIII. On już słyszał twoje prośby. Ten, kto ma możność pomagania innym – daną mu przez samego Boga – czyż myślisz, że dobrowolnie odmówi pomocy lub „nie dosłyszy”? Każda myśl, każde westchnienie jest wiadome nam natychmiast i cała możliwa pomoc dawana – wedle waszej możliwości przyjęcia, bezinteresowności, wiary w tę pomoc, no i o ile jest to dobre dla was.

Odczułaś falę miłości, która do ciebie została natychmiast skierowana; to właśnie odpowiedź: chęć przyjścia ci z pomocą, dopomożenia ci, myśl pełna miłości, i jej siłę odczułaś, widziałam.

Dobrze robisz. Proś o pomoc nas wszystkich, kogo możesz; tu nie ma wyłączności, zaborczości czy zazdrości. Papież Jan XXIII jest cudowny, mądry, kochający i niesłychanie dobry. Jezus dał mu ogromne pole do działania: opiekę i patronat nad rozwojem w swoim ziemskim Kościele miłości społecznej, odrodzeniem go; po prostu Jan XXIII zrozumiał to w życiu i nadal realizuje. Przecież kto wkroczył do naszego królestwa miłości, spełniwszy zadanie zlecone mu przez Jezusa tak wiernie i posłusznie, nadal je prowadzi – to jest chyba zrozumiałe? Kto pracował dla Niego i trudził się na ziemi, ten w radości i szczęściu kontynuuje swą twórczość tu, bo jeśli z miłości do Niego (lub Jego praw) działał na ziemi, to tworzył już tam dla wieczności – „budował swój dom na opoce” dla królestwa niebieskiego.

Jan XXIII zbliżył Kościół „oficjalny” do reszty ludzkości. Wprowadził w politykę tego Kościoła zrozumienie, że oblicze Chrystusa może być przezeń reprezentowane jasno, otwarcie i bez obawy o utratę prestiżu. Okazał współczucie, braterstwo, zrozumienie, miłość życzliwą, wielkoduszną i obejmującą całą ziemię. On dał początek i on dalej to dzieło prowadzi, a ponieważ w polityce międzynarodowej to samo oblicze cechować ma postawę Polski, więc i nad nami rozciąga się Jego szczególna opieka. Dotyczy to specjalnie Kościoła w Polsce i możesz mówić to księżom. Niech radzą się Jana XXIII, polecają mu swoje parafie i parafian i proszą o pomoc w rozwijaniu pracy nad odnową życia katolickiego wśród nich. Papież to sama dobroć i ojcowska miłość – prosić go możesz zawsze i o wszystko.

– Jak mam się zwracać do papieża?

– Papież Jan XXIII chce, abyś mówiła wprost: „Ojcze Janie, dopomóż mi w tym i tym, poradź, pokieruj...” itd. z pełnym zaufaniem, bezpośrednio, naturalnie, tak jak w życiu. Zaufaj, przedstaw twoje bolączki tak jak ojcu i wierz, że słyszy cię i rozumie, a także pomoże z całego serca. Nie wstydź się prosić o zdrowie fizyczne, bo jest potrzebne dla kogoś, kto ma przed sobą pracę, i to dużą. (...) Papież wie o waszych kłopotach.

Tu nie ma „zaprzątania komuś głowy” i „zajmowania czasu”, a także „spraw nieważnych”, a każdy żyjący jest równie nieskończenie kochany przez Jezusa, dla którego idą wszystkie nasze prace. Wszystkie nasze myśli zwrócone są ku Niemu z jednym pragnieniem: odwdzięczyć się, sprawić Mu radość, udowodnić nasze uwielbienie, móc ukazać, jak Go kochamy. A Jego jedynym pragnieniem jest przygarnąć, zabrać do siebie was wszystkich, bez wyjątku, bez zastrzeżeń – wszystkich!

Ale warunkiem jest obudzenie w was miłości, choć jednego odruchu czasem (On wie, na ile kogo stać), ale ten odruch serca, ten zryw miłości jest konieczny. Dlatego my wszyscy działamy w kierunku obudzenia w was miłości, spotęgowania jej i zwrócenia was ku Niemu, naszemu Odkupicielowi. Drogi są różne – to zależy od struktury duchowej danego człowieka – ale możliwość jest zawsze, a jeżeli wy z waszej strony prosicie nas o pomoc dla swoich braci, czyli okazujecie im prawdziwą miłość (pragnienie, aby byli tu z nami na wieczność – szczęśliwi), my natychmiast reagujemy wzmożoną pomocą. Bo zaczyna działać prawo miłości – „Abyście się wzajemnie miłowali” – czyli zaczynacie postępować prawidłowo, zgodnie z prawami Bożymi, a więc włączacie się w nurt naszego królestwa niebieskiego.

Teraz łatwiej ci będzie zrozumieć, jak ważna jest modlitwa (łączność z nami) dla rozwoju królestwa niebieskiego na ziemi. Każda prośba, orędownictwo, wezwanie o pomoc dla innych jest zalążkiem miłości braterskiej. Chcę ci powiedzieć, że powinnaś starać się myśleć do nas jak najczęściej, przy każdej okazji, interweniując i wskazując nam ludzkie troski i potrzeby, a jeżeli obawiasz się o kogoś, o stan jego duszy, to tym bardziej. To wstawiennictwo jest potrzebne. Mów to innym. To jest włączanie się – was i tych, o których prosicie – w nasze wspólne życie, w miłość. Bez waszej woli nie możemy narzucać się wam. Chrystus może wszystko, a On nam daje – z miłości – prawo do pomocy, i chyba rozumiesz, jakim szczęściem jest z niego korzystać. Dlatego proś nas częściej, mów o tym, tłumacz, a wiele spraw wspólnie zrobimy szybciej i lepiej niż wy waszymi środkami.

Papież Jan XXIII daje ci swoje błogosławieństwo i prosi, abyś go nie krzywdziła posądzeniem, że jest „za wielki, aby go zajmować głupstwami” (miałam te wątpliwości pytając Matkę). Kocha was, wszystkie swoje dzieci, nieskończenie i z radością słucha waszych próśb. Proś o wszystko, szczególnie o sprawy cudze. Ty i wszyscy inni ludzie mają jego miłość i dążenie do pomocy. Wszyscy!

Nie ma gorszej postawy niż „bać się prosić” ze względu na swoją małą wartość. Tym bardziej trzeba! Nikt z nas nie jest wart sam z siebie – wszystko dał nam Bóg. Nasz jest tylko wybór i wierność w ponawianiu go. A według wierności On nagradza. Proś, kochanie, o wszystko dla innych, a dla siebie o wierność, zrozumienie, wiarę, nadzieję i ufność – Jemu.


MaryjaKrólową naszą


5 XII 1968 r. Mówi Matka.

– Proście papieża Jana XXIII o pomoc, a my ze swej strony zwracamy się do tych, którzy „prowadzą” sprawy Kościoła w Polsce. Kieruje nim, tak jak całym narodem (w tych, którzy tego dobrowolnie chcą) Najświętsza Maryja Panna. I Ona sama decyduje o właściwej porze na wszystkie przedsięwzięcia.


POMOC WZAJEMNA


25 VI 1968 r. Mówi Matka.

– Każdy człowiek tęskni za miłością, za atmosferą miłości, w której mógłby rozwinąć się w pełni. To jest ta właściwa nam – jak rybom woda, a ptakom powietrze – atmosfera, otoczenie, to, w czym „zanurzeni” jesteśmy tu. Pomyśl, kochanie, że będziesz już na zawsze z nami, o ile wytrzymasz ten brak, o ile będziesz współpracować z nami nad poszerzeniem królestwa miłości, nad objęciem przez nie ziemi.

– Jak? Co ja mogę zrobić?

– Nie ma człowieka żyjącego na ziemi, który by swoim życiem nie zaważył nad zbliżeniem lub oddaleniem ziemi od nas. I ty obowiązana jesteś dawać innym miłość.

– Skąd?

– Wiesz skąd czerpać, a że nie ma odzewu...? Widzisz nic nie ginie. Każdy odruch miłości, najkrótsza myśl obejmująca kogoś z miłością – działa, jeżeli nawet ty sama nigdy nie zobaczysz skutków.

– Pamiętaj o tym, jeżeli chodzi o N. (koleżankę z pracy); sama chciałaś jej pomóc, teraz masz obowiązek braterski względem niej. I ona ma swoje przeznaczenie, jak każdy z nas, i dla niej istnieje niebo. Poproś dzisiaj przy Komunii o łaskę światła dla niej, o zdolność przyjęcia Chrystusa, który ustawicznie puka do jej drzwi i zawsze zastaje je zamknięte. Wiesz sama, że w sprawach cudzych można wszystko wyprosić. Spróbuj, proszę cię o to. I pomódl się za wszystkie swoje koleżanki, bo wszystkim jest to potrzebne. Ofiaruj je dzisiaj Bogu.


Pamiętaj przy Komunii


– Dobrze robisz, nie zapominając przy Komunii o Bartku i jego przyjaciołach. Im twoja pomoc jest potrzebna. Widzisz, oni są z Nami, mogą się oczyszczać – tu, ale do Jezusa tutaj tak zbliżyć się nie można (o ile nie jest się już czystym) jak na ziemi. Ty możesz im to zbliżenie ułatwić, gdyż ty sama spotykasz się z Nim w każdej Komunii podczas każdej Mszy. To jest zawsze spotkanie prawdziwe, bliskość, rozmowa, obcowanie. Wtedy On jest zawsze tym miłosierniejszy, im ty tego bardziej potrzebujesz, a jeżeli ty prosisz, aby Bartek i inni byli przy tobie, z tobą, to przez ciebie jak gdyby uczestniczą w tej łączności.

Ty nie „czujesz” nic, bo sprawy ducha nie „dzieją się” na płaszczyźnie uczuciowej, ale powinnaś wiedzieć i rozumieć, że to Bóg sam, osobiście, przybywa do ciebie, ponieważ to, że chcesz przystąpić do Komunii świętej, oznacza, że wzywasz Go, że Go pragniesz, potrzebujesz, że Go kochasz (na swój sposób, to znaczy niesłychanie słabo i mało świadomie, tak jak małe dziecko kocha ojca).

Wszyscy na ziemi tak bardzo nie rozumiemy znaczenia Komunii świętej, ale „nasi chłopcy” (czyli Bartek i inni) widzą i rozumieją powagę i wielkość tego złączenia i potrafią z niego korzystać. To tak, jakbyś brała kogoś za rękę i idąc na Błogosławieństwo, na audiencję, na spotkanie z Jezusem, przyprowadzała innych, aby i oni je otrzymali, byli obecni, uczestniczyli w nim. Chrystus się cieszy, gdy myślisz o innych (z obu światów), więc rób to, łącz, spotykaj. Zapewniam cię, że oni są wtedy obecni i są nieskończenie szczęśliwi, a co brakuje twojej adoracji, oni uzupełniają. To jest jeszcze jeden sposób wykazania miłości braterskiej.


21 IX 1968 r. Mówi Bartek.

– Pomoc jest nam potrzebna, pomoc w postaci podtrzymania rozmowy (w myśli), serdecznych myśli. A także pomocą jest dla każdego z nas, gdy wiemy, że ktoś troszczy się o naszą rodzinę, tę na ziemi.


O modlitwie


7 XII 1968 r. Mówi Bartek.

– Dobrze zrobiłaś, tak trzeba zawsze, od rana. I to mówię ci ja, który sam nigdy nie wypełniłem świadomie i dobrowolnie tego podstawowego zadania. Pacierz, to nie chodzi o „odklepanie” formułek. Trzeba każdy dzień oddawać Bogu do dyspozycji, natychmiast, od rana. Cały dzień powinniśmy być Jego czynnymi pomocnikami, sługami, przyjaciółmi – jak wolisz to rozumieć – ale wolną rękę do działania przez nas powinniśmy dawać Bogu dobrowolnie i świadomie. On pragnie, abyśmy sami chcieli Mu pomagać.


Chrystus nigdy nie kładł tamy przed myśleniem


Powiedziałam Bartkowi, że znajomi z obawą lub niechęcią przyjmują ich słowa o niebie i czyśćcu, o współpracy, że boją się herezji i pytają o formę (sposób) rozmowy, zamiast zastanowić się nad treścią.

– Każdy normalny człowiek nie tylko pyta: „Czy to jest zatwierdzone przez autorytet?”, lecz również: „Czy to jest dobre czy złe? W działaniu przyniesie pożytek czy szkodę?” No a chrześcijanie, wydaje się, że nie powinni mieć trudności z pytaniem: „Czy zgadza się to z przykazaniem miłości bliźniego, czy mu zaprzecza?” Zagubiliście się w formułkach, w „zezwoleniach na myślenie”. W oczekiwaniu na dyrygowanie nie śmiecie już myśleć swobodnie i samodzielnie. Przepraszam, ale co to ma wspólnego z prawdziwym królestwem miłości, ze swobodą i wolnością dzieci Bożych? Przypomnij sobie Ewangelię – czyż Chrystus nie uczył „czynić dobrze”? Ale nigdy nie znajdziesz tam słowa o „obawie przed samodzielnym czynieniem dobra”; przeciwnie, a uzdrowienie chorego w szabat? Chrystus sam był przykładem działania z dobroci serca, ze współczucia i chęci pomocy swoim biednym, kalekim i nic nie rozumiejącym bliźnim.

Wszystko, co czynimy my, czynimy w Nim – przez Jego miłość, współczucie i miłosierdzie dla was, a i przez Jego miłość do nas, która obdarza nas prawem współpomocy, uczestniczenia w niej. Zastanówcie się trochę. Przecież wasz ziemski Kościół katolicki to nie budowla sama dla siebie, to ma być odbicie Jego królestwa – tu. Po to został założony, aby dopomóc wam znaleźć drogę, ogarnąć was, objąć wspólną miłością, by łatwiej wam się szło. (...)

Chrystus nigdy nie kładł tamy przed myśleniem. Jednym słowem nie ograniczył możliwości poznawania, a tylko stwierdzał, że (wówczas) nie dorośliśmy jeszcze do zrozumienia wielu spraw. Ale dorastamy.

Nic sprzecznego ze słowami Chrystusa nie powiemy ci nigdy, po prostu dlatego, że kto, jak nie On, wiedział i rozumiał wszystko, a więc był świadomy i tego, co my możemy przyjąć i zrozumieć. Jednak wiele spraw zostało naświetlonych później, przez ludzi – mylnie lub na poziomie ówczesnej wiedzy o świecie. W samym Kościele są przecież różnorodne nurty: augustianizm, tomizm, no i wiele współczesnych teorii, np. Teilharda de Chardin. Nie był on heretykiem, bądź pewna, zależało mu na zbliżeniu myśli naukowej do Boga, na zobrazowaniu, że „religia” jest wiedzą, logiczną wiedzą sięgającą poza materię, uchwytną jednak dla umysłu ludzkiego.

Dużo wiem w stosunku do tego, co znałem „w życiu”. Uczę się tego co ważne, co mądre, co prawdziwe, co wam przyniesie pożytek, a nie tracę czasu na bzdury lub konieczność walki o byt. Tu się chłonie mądrość – bo tak to trzeba nazwać słuszniej niż wiedzą.


PLANY BOŻE OBEJMUJĄ WSZYSTKIE DROGI I WSZYSTKIE TĘSKNOTY LUDZKIE


30 I 1969 r. Mówi Bartek.

– Możemy nie tylko wskazywać słuszny i prawidłowy kierunek „służb”, ale i wytłumaczyć, dlaczego taki jest najlepszy i najpożyteczniejszy dla was.

Ponieważ jej (pewnej osoby) rozumowanie jest zbliżone do naszego (bez zawziętości i mściwości, a przez to nie ciasne), wiele naszych propozycji mogłaby zrozumieć i przekazać innym. Ale jeżeli się „boi” i woli nie wiedzieć lub uważa, że jej żadna pomoc nie jest potrzebna, to trudno. Staramy się nie ranić cudzych ambicji, ale już ci mówiłem, że im więcej ktoś z was otrzymał, tym mniej jest skory służyć Bogu, Krajowi, Kościołowi itp., a tylko służy swojej pysze, zachłanności posiadania i znaczenia, posługując się Bogiem, Kościołem czy Polską. Z takimi ludźmi my nie chcemy mieć nic do czynienia, gdyż nie im służymy, a Bogu dla Jego planów na ziemi i w Polsce.

– Czy wam jest tak trudno rozpoznać ludzi?

– To nie jest takie proste. Dopiero czyny dowodzą, czym kto istotnie jest. Ludzie kłamią nawet przed sobą, poza tym zmieniają się. Gaśnie w nich ogień miłości i stają się niezdolni do służby, chociaż sami mogą jeszcze o tym nie wiedzieć. Odwołujemy się do ludzi dojrzałych, wypróbowanych, tych, co już wiele prób zdali. Inni nie zrozumieliby nas w ogóle. Lecz ci „dojrzali” i znani nam też ciągle rozwijają się i zmieniają, ciągle przechodzą nowe próby – i tak będzie do śmierci. To jest właśnie życie! Nie ma spokoju.

– Właściwie dlaczego?

– Kogo nie pcha naprzód miłość, tęsknota, pragnienie zbliżenia się do swego celu i źródła, ten będzie poganiany przez „przypadki”, aby nie zastygł i nie zasnął, póki żyje (Pan to czyni z miłości, aby oszczędzić człowiekowi wstydu i cierpienia – tu).

Mówiłem ci, że wszyscy jesteśmy w drodze, ale niektórzy idą wstecz lub w bok. Zgnuśnieli, stali się wygodni i ostrożni, „przewidujący”, jeżeli tym słowem można zasłonić egoizm i niezdolność do wyrzeczeń i trudów – a po tym się poznaje, czy miłość jest żywa, czy już tylko popiół się żarzy. My nie rezygnujemy, bo Bóg nie rezygnuje – aż do ostatniego tchu człowiek jest zdolny dać się ogarnąć, porwać Jego miłości. A jak było ze mną? Dlatego i ja nie mam prawa powiedzieć o nikim, że nie będzie już zdolny do służby Bogu.

Istnieje wolna wola, lecz też i nacisk sił zła, a teraz wszyscy pogrążeni są w depresjach, beznadziejności i smutku. Trudno się przez nie przebić nadziei, która nie ma materialnego poparcia. Stąd pozwalamy na próby, ale nadzieję trzeba chcieć podjąć. Kto bardzo kocha, bardzo ufa i bardzo tęskni, ten odpowie nam przyzwoleniem, pragnieniem służenia, dopomożenia nam we wspólnej pracy (dla Boga, dla Polski, dla Kościoła, dla ludzi, dla prawdy, dla sztuki, piękna i szczęścia). Plany Boże obejmują wszystkie drogi i wszystkie tęsknoty ludzkie. W Kazaniu na Górze Chrystus je wymienia, ale gdy mówi: „Błogosławieni, którzy płaczą, którzy cierpią dla sprawiedliwości”, to mowa o tych, co cierpią, bo walczyli, bo przeciwstawiali się, a nie o tych, którzy pogodzili się, czyli uznali niesprawiedliwość – prawem. Błogosławieni są prześladowani, a więc świadczący o Bogu sobą, swoją postawą, swoją walką. Prześladuje się tych, których nie da się przekupić, przekonać czy złamać. My się do takich odwołujemy, bo ci są nam rzeczywiście braćmi, a więc oparciem dla nas i pomocą.

Dodam jeszcze, że nie rezygnujemy z żadnego człowieka uczciwego, choćby nas nie zrozumiał, bał się czy odrzucał. I tak przez niego, aczkolwiek podświadomie, działa Bóg, gdy człowiek chce Mu służyć. Ci, którzy oddali się Mu na służbę, są potem Jego rękoma; nimi On posługuje się, działa i tworzy, tak jak i nami (bo my jesteśmy sługami Bożymi, Jego dziećmi – wszyscy!). Do nich poleca nam się odwoływać, i tak robimy. Czasem bywają zawody, gdy człowiek, który oddał swoje życie Bogu raz na zawsze, zapomniał o tym i zaczął żyć dla siebie. Pamiętaj jednak, że chociaż on zapomniał – Bóg nie zapomina i będzie go szukał i niepokoił aż do ostatniego dnia. Wy możecie w tym dopomóc, przede wszystkim modlitwą; nie odrzucać, nie oburzać się, nie odwracać, a prosić!

Każdy, kto wymaga pomocy, kto walczy, kto się ugina – jest bezgranicznie, niezmiernie ważny dla Niego, a więc i dla nas. To nasz brat, który może przepaść, upaść na zawsze. Dlatego trzeba stale o walczących pamiętać.

– A o tobie kto pamiętał? Kto za ciebie prosił prócz matki?

– Tak, po śmierci Matki nikt tu, z ziemi, już za mną nie prosił, dopiero ty. Gdybyś wiedziała, jak bardzo pomocne, skuteczne są wasze myśli.

– Co zrobić dla takich, którzy porzucają śluby zakonne lub kapłańskie, jak ksiądz X?

– Oddawaj ich w ręce Chrystusa i Maryi. Ona potrafi wyratować z najgłębszego dna. Ksiądz X. ma sumienie, które krzyczy – nie jest tak łatwo zakłamać się do końca – a Jezus pamięta o tych, którzy go kochali, nawet gdy oni chcieliby zapomnieć. Pomyśl, jeżeli pamiętał o mnie, jak mógłby zapomnieć o swoim słudze? On jest wierny i nie pozostawia człowieka samotnego, chociażby ten pragnął skryć się pod ziemię. Proś za niego i za tych, co walczą i łamią się, i za tych, którym trudno jest się podnieść.


Ludzie, opamiętajcie się!


1 II 1969 r. Mówi Bartek.

– Widzisz, Wiesława wciąż odwleka przeproszenie Boga, a ma za co. Ja na jej miejscu poszedłbym natychmiast do spowiedzi, a w ogóle powinna dziękować Mu na kolanach za życie swoje, swoich sióstr, no i za ostatnie wyratowanie jednej z nich. Przecież to nie są przypadki, to jest ratunek; za to się dziękuje. Dlaczego ona uważa, że w stosunku do Boga wdzięczność, po prostu grzeczność – jeśli jej na więcej nie stać – nie obowiązuje? Mogłaby być naszym pomocnikiem, podtrzymywać i ratować ludzi, a ma kogo, a tak sama ledwo żyje i wciąż choruje – nikt sam takiego ciężaru nie udźwignie, a Chrystus czeka obok, kiedy wreszcie będzie jej mógł ulżyć, kiedy Wiesława zgodzi się na pomoc.

– A ty sam, w życiu tu, na ziemi?

– Ja byłem głupcem, ale właśnie dlatego chcę mówić o tym. Krzyczałbym:

„ Ludzie, opamiętajcie się! Co wy robicie ze swoim życiem? Przez wasze lenistwo i głupotę mogą zginąć inni, wam powierzeni w opiekę. Waszym obowiązkiem jest myśleć o innych, chcieć ich dźwigać, pomagać, a jak to zrobicie bez Boga? Sami siebie dźwignąć nie możecie...”

Proś Wiesławę, niech nie zwleka, niech się zastanowi. Jeżeli chce służyć Polsce z nami, jak może to zrobić omijając Boga? Pisać – odrzucając alfabet...? Poproś ją ode mnie. Ja wiem najlepiej, jak się czuje człowiek, który „miał czas”, odwlekał, miał ważniejsze sprawy... Wszystkie sprawy, nawet najmniejsze są ważne, jeśli z Bogiem robione, w Nim, przy Jego pomocy, dla Niego. A bez Boga nic nie jest ważne, życie jest zmarnowane.

– Ona tego nie rozumie.

– „ Ślepą miłością” się nie wytłumaczy – to dobre dla dzieci. Ona dobrze wie, co powinna zrobić i jak żyć – zbyt dużo czytała naszych rozmów. Szanuję ją, a jeszcze bardziej współczuję jej i dlatego o to proszę.

Wiesławaharcerka, przez całą wojnę była w konspiracji; za Powstanie Warszawskie otrzymała awans na ppor. AK i Krzyż Virtuti Militari; potem była więziona i cudem odratowana po próbie samobójstwa. Pochodziła z rodziny patriotycznej z tradycjami PPS. Wiesława przejęła się słowami Bartka i poszła do spowiedzi po 30 latach!


12 II 1969 r. Mówi Matka.

– Rodzina i bliscy Wiesławy cieszą się, gdyż mogą teraz (powróciła do Kościoła po 30 latach od ostatniej spowiedzi) więcej pomagać jej. Rzecz jasna, że przez Chrystusa – tu wszystko się dzieje przez Niego i w Nim. Przecież jesteśmy w Jego domu; wy również, gdy się nie odcinacie. Jesteście teraz po prostu jak głuchoniemi i niewidomi, ale jesteście z nami – równie otoczeni miłością, a stokroć bardziej miłosierdziem i pomocą, gdy tylko nie odrzucacie Go.

Powiedz Wiesławie, żeby pamiętała i myślała częściej o swoich bliskich, zwracając się do nich wprost. Oni słyszą zawsze, a odpowiedź mogą jej poddać.

– Jak?

– Odczuje ją (jako głos wewnętrzny).


Jak pomagać innym


7 IV 1969 r. Mówi Bartek.

– Człowiek naprawdę może pomóc wtedy, gdy jest całkowicie pochłonięty drugim, tym potrzebującym pomocy. Nie może być dobrem nic zdawkowego, połowicznego, zrobionego byle zbyć. (...) Trzeba chcieć pomagać w Jego imieniu, jak gdyby udzielając siebie – swojego ciała, umysłu, woli – Jemu, aby mógł działać poprzez nas. Być chętnym, ale biernym, nie narzucać nic Jemu, a tylko stawiać siebie do dyspozycji na każde zawołanie. To jest współpraca z Bogiem, a więc wolna, swobodna, ochocza, ale sama rozumiesz, kto w niej kieruje.

O to też prosimy Michała. Niech pragnie być tym współpomagającym bez nacisku, bez przymusu, bo to nas krępuje. Nie chcemy przecież unieszczęśliwiać go, a przeciwnie, potrzebny jest nam jako towarzysz, przyjaciel, a nie ślepy wykonawca.

Michał, mój bliski przyjaciel. Oficer służby czynnej, walczył we wrześniu 1939 r. i pod Narwikiem; potem jako cichociemny, oficer AK. Był też w więzieniu, trzy lata w łagrze, w kopalni węgla, stale pod ziemią. Czytał moje zapiski, sam pytał, a przede wszystkim podtrzymywał mnie na duchu i zachęcał do pisania. Patrz też rozdział IV.


MIŁOŚĆ TO OBDARZANIE SIĘ WZAJEMNIE DOBREM


27 IV 1969 r. Mówi Matka.

– U nas nie ma cierpienia w znaczeniu „niezrozumiałego nieszczęścia” lub bólu fizycznego, a przede wszystkim rozumie się „po co?”, „dlaczego?”, i wszelkie inne wątpliwości są wyjaśnione. Ale niebo – Jego królestwo – to nie obojętność, tępe przyglądanie się wam bez reakcji. Tu jest wykluczone wzajemne dokuczanie sobie, niechęć, złośliwość, odraza czy zadawanie sobie wzajem cierpienia. Jest miłość, a miłość to obdarzanie się wzajemne wszelkim potrzebnym nam dobrem – pomoc, dzielenie się, udzielanie, bliskość, dobroć; nieustanna wymiana. Stąd radość, poczucie szczęścia, jak gdyby nieustannej młodości, entuzjazmu, pragnienie dawania i odbierania („poszerzania się”). To jest tak trudno wyrazić, że polegam raczej na twoim odczuciu i wyobraźni niż na słowach.

Sama rozumiesz, że jeżeli żyje się w pełni miłości kochając jednocześnie was, którym tej miłości tak bardzo brak, pragnie się z całych sił móc dać wam jej choć trochę, podzielić się naszym szczęściem. Jednak ta miłość nie jest obojętna – ona łączy nas, w pewien sposób jednoczy. Dlatego ja odczuwam twoje cierpienie tak, jak ty byś czuła ból rannego, którym się opiekujesz, tylko jeszcze o wiele silniej. Czy wobec tego, że tak silnie odczuwasz cudze cierpienie, zdecydowałabyś się z nim walczyć, czy uciec, zostawiwszy cierpiącego bez opieki...? To taki przykład bardzo niedostateczny, ale dam ci jeszcze inny z twego życia. Byłaś świadkiem, jak upokarzano Bartka. Bardzo silnie odczułaś jego reakcję wewnętrzną, pomimo że starał się nic nie okazać. Jak sama na to zareagowałaś? Czyś starała się odsunąć, żeby mieć spokój, czy też przeciwnie, odczułaś zawstydzenie za tych ludzi, a dla Bartka tym większe współczucie i chęć wynagrodzenia mu krzywdy...? Prawda, że to drugie? Wiem, jak broniłaś go przed samoupokorzeniem. On nie zapomniał niczego. Na przykład wspomniał tę sprawę ze sprzedażą palta koleżanki na targowisku (chciał pójść i sprzedać je, wyręczając mnie). Był tak przyzwyczajony do lekceważenia go, wyzyskiwania, zlecania mu każdego, nawet najprzykrzejszego zadania, że w tym wypadku, gdy chciał ci okazać uprzejmość i załatwić sprzedaż, a tyś zaoponowała w imię twojej dbałości o szacunek dla niego, Bartek był wprost zdumiony, a potem i do teraz – wdzięczny ci.

A więc i ty, mając mnóstwo nieustannych przykrości i „ukłuć” na co dzień, wychodzisz naprzeciw nowym; zamiast zamknąć się przed ludźmi, ryzykujesz nowe policzki – a my mielibyśmy się zamknąć jak w szklanej kuli i odsunąć się od was w imię „własnego” szczęścia i spokoju? I to nazwałabyś „Jego królestwem miłości”? I chciałabyś w takim być? Z tak kochającymi...?

Widzisz, my żyjemy w Miłości, w stanie miłości. Tego nie możesz zrozumieć, bo go nie znasz (nikt na ziemi nie może go sobie wyobrazić), ale musisz przyjąć, że istniejąc w pełni szczęścia, odczuwa się – poprzez współczucie, więź miłości i braterstwa – wasze cierpienia, i to tak, jak u was jest to niemożliwe – całym sobą, rozumiejąc was i przyczynę bólu, nawet wtedy, gdy wy nie wiecie, dlaczego wam źle.

Córeczko. Nigdy zamierzeniem Bożym nie było oddzielenie nieprzebytą zasłoną „nieba” od ziemi, nas od was. Przeciwnie, Jezus uczył nas wszystkich: „Przyjdź królestwo Twoje. Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”. A więc uczył nas pragnąć objęcia całej ludzkości jedną miłością, tą „niebiańską”. Uczył nas pożądać pełni, doskonałego szczęścia dla wszystkich. Naturalne jest więc, że ci, którzy przechodzą do Jego „owczarni”, pragną udzielić wszystkim łaknącym tego, w czym sami się pławią – wypełnić miłością pustkę i głód.

Ponieważ istnieje prawo wyboru, czyli dano nam cudowną szansę bycia współtwórcami naszego szczęścia, możemy naszą pomoc kierować ku tym, którzy pragną ją przyjąć, którzy wybierają drogę do Niego, natomiast nie mamy prawa przeszkadzać i uniemożliwiać ludziom żyjącym na ziemi dokonania „złego” wyboru. Zresztą o każdym z was wie wszystko tylko Bóg i tylko On zna przyszłość każdego z was. Wielu uczy się na błędach, i nigdy o nikim nie można powiedzieć, że jest stracony, a tylko, że bardzo zagrożony z własnego wyboru, opanowany przez siły zła, którym zawierzył, a zatem sprzedał im swoją wolność. Jednak jeden krzyk o ratunek przywołuje Pana, a Jego mocy nic we wszechświecie oprzeć się nie śmie.

My możemy współpracować z wami tak jak towarzysze, przyjaciele, rodzina – im więcej nas pokochacie i zaufacie nam, tym bardziej my możemy być pomocni. Nasze rady, dobre myśli, pomoc w wypadku potrzeby – istniały, są i będą zawsze, i to coraz potężniejszą pomocą, ale... jeżeli zechcecie z nich korzystać. O „zmuszaniu” nie może być mowy. Tylko współpraca, dla waszego dobra, która i dla nas jest szczęściem służenia pomocą.


Niewola zła


O pewnej osobie.

– Ponieważ nie jest zdolna do przyjęcia czyjejkolwiek życzliwości, musi pozostać sama. Może jeszcze wtedy cokolwiek zrozumie. Jej stan jest bardzo zły i duchowo również.

To jest przerażające, jak stary człowiek zagrożony śmiercią może być tak obojętny na swój los. Jest w niej coraz bardziej rosnąca nienawiść do wszystkich, do ludzi, losu, a i Chrystusa odepchnęła od siebie. Dlatego promieniuje z niej złość, która tak ją opanowała, że nie jest w stanie jej ukryć. Złością odpowiada na wszystko, cokolwiek zbliżyłoby się ku niej. Widzisz sama, jak wygląda człowiek, który stał się niewolnikiem. Jest nieszczęśliwa, bo poddała się siłom nienawiści i złości, a także kłamstwa. Jednak tak im pozwoliła rozrosnąć się w sobie, że stały się częścią jej istoty. Poprzez nie rozumuje, sądzi i działa, myśląc, że czyni to samodzielnie.

Tam, między nami mówiąc, potrzeba by egzorcyzmów, a i to nie wiem, czy by pomogły, dlatego że ona CHCE im służyć – tym siłom, które wybrała ponad inne: kłamstwu, nienawiści, złości, zawiści i zazdrości. (Mojej Matce za życia też dokuczała, kiedy tylko zdarzyła się jej okazja spotkać ją).

Martwi nas każdy, kto tak głupio szykuje sobie straszliwą przyszłość. Przecież gdyby przyszła w tym stanie, w jakim teraz jest, byłaby zgubiona. Ale Chrystus czuwa nad każdym, kocha ją tak samo jak innych, których swoją Krwią odkupił, i sądzimy, że chociaż w chwili śmierci, jeżeli nie wcześniej, zrozumie ona zło swojej postawy i będzie żałować. (Umarła w kilka lat później oddana do domu dla przewlekle chorych w stanie pełnej sklerozy. Ale to niczego nie dowodzi, bo Bóg może wszystko).


Obrona przed mocami zła


27 VI 1968 r. Mówi Matka.

– Wzywałaś mnie. Czy rzeczywiście chcesz mojej pomocy? Dobrze. Przede wszystkim pomódl się. Ofiaruj cały dzień Jezusowi i proś o opiekę. Widzisz, my tu znamy te „siły”, a i umiemy z nimi walczyć. To znaczy my sami już nie walczymy, jesteśmy poza ich dostępem, ale możemy pomagać wam.


W KAŻDYM Z NAS BYŁA TĘSKNOTA DO MIŁOŚCI


10 VIII 1969 r. Mówi Bartek.

– Możesz na nas polegać. Tu nie dlatego jest się „dobrym”, że się „musi”; z drugiej strony nikt z nas nie zmienia się momentalnie i całkowicie. Jest tak, że tu, gdzie my jesteśmy, nie może być nikt, kto w sobie nie miał miłości.

– Przecież nie jesteście „święci”?

– Poczekaj, wytłumaczę ci to inaczej. W każdym z nas była tęsknota do miłości, pragnienie bycia „dobrym” dla innych, chociaż pod innym mianem, np. bycia pożytecznym, przyniesienia innym szczęścia, dania czegoś z siebie służbą wojskową, wychowaniem młodych, przez sztukę pisania, leczenie, przez wiedzę, czy nawet przez umiejętność strzelania, jeżeli „strzelało się” agentów i donosicieli (w okresie wojny Bartek był przez pewien czas w Kedywie). A wierz mi, że jest to straszne przeżycie: wiesz, że odejmujesz temu, kogo zabijasz wszelką szansę poprawy, a przecież to nie jest pluskwa, to człowiek. Przecież my wszyscy byliśmy katolikami. „Nie zabijaj” – to w nas tkwiło, czuliśmy strach i ból tamtych, wiedzieliśmy, że mają rodziny, może niewinne, które ich kochały. Dla mnie każda likwidacja była straszna; już po wykonaniu, wtedy gdy powinienem był odprężyć się, przeżywałem ją od nowa, od strony tych, których zabiłem. Czy wiesz, że kiedy siedziałem w więzieniu, mówiłem sobie, że to pokuta za nich (przyjmowałem karę jako wyrównanie rachunku), pomimo że zrobiłbym zawsze od nowa to samo.

– Dlatego, że to był rozkaz?

– Nie tylko dlatego, że rozkaz, ale że ten rozkaz był potrzebny. Wiesz, co zrobił sam „Motor”. To była obrona tych, którzy jeszcze nie zostali wydani. Chciałbym ci powiedzieć, że ten chłopak (młody konfident gestapo, który wydal wielu ludzi z namowy swojej matki), na którym wykonałem wyrok, jest tutaj. To był ratunek dla niego. Gdyby żył dłużej, zrobiłby tyle zła, że nic by go już nie uratowało. Śmierć czasem jest ostatecznym środkiem miłosierdzia. I dla mnie tak się stało.

Ile bym dał, żeby nie było ostatniego roku, a właściwie, żebym inaczej postępował, bo gdybym zginął wcześniej, nie znałabyś mnie.

– Czy to było aż tak ważne?

– Wiesz, czasem wydaje mi się, że taka współpraca, jaka jest między nami – jeżeli pozwolisz, nazwę ją przyjaźnią – nie byłaby możliwa, gdybyś nie znała mnie osobiście. Wiem, że budziłem litość. Robiłem, co mogłem, żebyś tego nie czuła, a nie wiedziałem, że moja Matka i twoja robią co mogą w odwrotnym kierunku, żebyś zrozumiała, jak bardzo potrzebuję pomocy. Dlatego nie rozumiałem, skąd tyle życzliwości i chęci pomożenia mi. Pamiętaj, że nikt, póki żyje, nie zdaje sobie sprawy z tego, do jakiego stopnia jego życie jest żałosne i nieszczęśliwe. Ja też nie czułem; uważałem, że to skutki pijaństwa, no i „ustrój winien”. Nie zdawałem też sobie sprawy ze swojego stanu fizycznego; organizm był już w rozpadzie, długo bym nie żył.

Tak jak to dzisiaj myślałaś, dla mnie i dla naszej współpracy było to najdoskonalsze rozwiązanie i przyszło w najbardziej krytycznym dla mnie czasie, ale dla ciebie to był wstrząs, szok. Chciano złagodzić go, ulżyć ci, dlatego już nie widziałaś mnie przez ostatnie miesiące, ale to jest cena, jaką zapłaciłaś za pomoc innemu człowiekowi. To właśnie jest miłość bliźniego! I ja zobaczyłem, ile zapłaciłaś za mnie, za moje zaniedbania, lenistwo i zmarnowanie całych lat życia. Boś to ty za wszystko płaciła. Im bardziej chciałaś mi dopomóc, tym drożej musiałaś zapłacić, drożej cię kosztowała moja śmierć. Ja nie mogę zrozumieć, dlaczego nie odwróciłaś się ode mnie. Po takim strasznym przeżyciu nadal miałaś do mnie tę samą życzliwość, brałaś mnie w obronę, tłumaczyłaś, zapewniałaś o swojej chęci do dalszej współpracy – właściwie za co?

– Wiesz co, Bartku, chyba dlatego, że poznałam twoją wrażliwość i zrozumiałam, ile cię kosztowało to, coś robił – między innymi egzekucje, powstanie, śmierć przyjaciół i kolegów w walkach, śledztwo, zamknięcie, upokorzenia, szykany ze strony władz i UB – to, że ci nie dawano żyć po ludzku, że bezustannie byłeś „bity”. (...) Widziałam, że występujesz w obronie kolegów, że żyjesz ich sprawami, bronisz swojej i ich godności, szacunku dla tego, o co się walczyło – a to i w moim imieniu w takim razie, a i tych, którzy się bronić nie mogą. Widziałam też, jak się szarpiesz, jak walczysz o swoje miejsce w społeczeństwie, o możność dania swojego wkładu, no i wiedziałam, że jesteś zupełnie sam, bez oparcia, że nie masz prawdziwych przyjaciół, to jest ludzi, którzy by ci pomogli podnieść się wewnętrznie. W zasadzie przerastałeś swoje otoczenie wrażliwością i inteligencją, tak że nikt ci pomóc nie mógł, z drugiej strony pozowałeś na cynika i lekceważyłeś cudzą pomoc. Chciałam ci pomóc okazując szacunek, podnosząc sprawę wartości wewnętrznych, zresztą ściśle według wskazówek twojej matki. Chciałam cię odciążyć po prostu dlatego, że właśnie ja nie musiałam nikogo zabijać, nie byłam nigdy ranna ani w gestapo, nie byłam bita ani torturowana, cały czas osłaniano mnie (chyba opieka Boska, prawda?) i uważałam, że to nie jest sprawiedliwie, że tyś miał za dużo ciężaru – chciałam ci ująć go, odciążyć cię, uważałam, że należy ci się pomoc, że nie można dopuścić, żebyś się poddał. Nadal sądzę, że miałeś za ciężko, a ja za lekko; przecież kochamy to samo, więc dlaczego jedni płacą więcej, a inni mniej? Chyba jasne? Ja tak patrzę na twoje życie.

– Dobrze, żeś mi to tak dokładnie wytłumaczyła. Teraz wiele mi się wyjaśniło. Widzisz, trudno jest rozumować cudzym sposobem rozumowania.

– Dlaczego? Przecież słyszycie nasze myśli?


Gdybym mógł przewidzieć...


– Wiem, co myślisz do mnie, ale nie wiem dlaczego. Pytasz, czy twój sposób myślenia mi się nie podoba? Mogę się tylko cieszyć, że jest taki. Ale teraz wiem, że twoim motywem najważniejszym jest wyrównanie niesprawiedliwości, chęć naprawienia krzywdy. Jeżeli o mnie chodzi, cokolwiek zła mi uczyniono, tyś to już wyrównała, biorąc mnie do współpracy. Możność czynnego włączenia się w nasze wspólne działanie jest nie do opłacenia. Gdybym mógł przewidzieć, że tak będzie wyglądało „przyszłe życie”, cieszyłbym się ze wszystkiego, co mnie spotyka. Ale to przyszło przez ciebie, zależało od twojej dobrej woli.

– Bóg to wiedział.

– Nie o to chodzi. On liczy na nas, ale zawsze możesz odmówić, a ty nie odmówiłaś.

– Już ci powiedziałam dlaczego.

– Jednak cały ciężar dźwigałaś ty. Pytałaś się rano, jak wyglądało moje wprowadzanie we współpracę, kiedy się zorientowałem w nowym świecie. Nie mogę odpowiedzieć ci na to pytanie precyzyjnie co do czasu. Wiem, że bardzo szybko rozmawiałem z tobą, bo nalegała na to moja i twoja matka, ale uwierzyłem w twoją życzliwość prawdziwą i stałą znacznie później. Zrozum, że nie znałem twoich motywów: już nie potrzebowałaś „litować się”, a dowiedziałaś się o moich najbrzydszych postępkach – to powinno było odrzucić cię od chęci włączenia mnie w sprawy tak piękne i czyste.

– Powiedziałam ci.

– Rozumiem, ale i ty zrozum, że ja się nie stykałem z takim „podejściem”. Teraz rozumiem cię, bo i ja tak myślę, ale chcę ci przedstawić, jak myślałem wtedy.


Prawdę trzeba pojąć


Zaraz po „przyjściu” tu nie mogłem odmienić się – cudownym sposobem. Prawdę trzeba zobaczyć, pojąć i przyjąć jako swoją. Ja rozumowałem po swojemu. Nigdy też nie spotkałem się z takim traktowaniem „zmarłego”. Nie wiedziałem, że w ogóle można zachować łączność. Zresztą tylko ty jedna taka byłaś; nikt inny z setek znajomych i bliskich, których pozornie miałem. Odczuwali brak mojej obecności, ale nie myśleli, jak mi pomóc – usiłowali pogodzić się z tym, że mnie „nie ma”, wymazać z pamięci dla własnego spokoju, ale nikt z nich nie pomyślał o mnie. Nie przychodziło im do głowy, że ja jestem, czuję, słyszę ich sądy, że nie mogę się obronić ani nic cofnąć, a wszystko, co złe, widzę, że tak bardzo potrzebuję ich współczucia, wybaczenia, słów serdecznych, poczucia, że jestem kochany, bliski.

– Strasznym szokiem jest zrozumienie, że nikt nas naprawdę nie kochał, że wszyscy, o których sądziliśmy, że są nam bliscy, a my im – drodzy, okazują się egoistami, obojętnymi na nasze osobiste sprawy, o ile ich już nie dotyczą, i są niezdolni do pomocy.

– Przecież dano ci pomoc i podtrzymanie?

– Owszem, tu mi to okazano, ale pomimo wszystkie dowody miłości, radość i wzruszenie, ja tkwiłem jeszcze w sprawach waszych i swoich „z ziemi”. Przy nagłej śmierci nie można się tak od razu „wyłączyć”, chyba że ktoś żył już blisko Boga. Ja, jak wiesz, bardzo „siedziałem” w swoich planach, projektach na przyszłość, nawet w tym, co chciałem wyrazić. Miałem tyle kłopotów, terminów, zobowiązań, tyle osób, o które się martwiłem, z którymi miałem się spotkać, pogadać itp. Teraz widzę, że tkwiłem w środku chaosu drobnych i nieważnych spraw, ale byłem przez nie pochłonięty. Więc widzisz, nie mogłem od razu przerzucić się – tu wszystko było nowe, obce, zdumiewające, jak sen, a tam rzeczywistość. Ciągle od was spodziewałem się pomocy, odzewu, a tu cisza i obojętność. Ty wiesz, w jakim ja byłem stanie, jak bardzo potrzeba mi było zachęty i podtrzymania. Na skraju zupełnej zatraty zostałem zatrzymany cudem – bo tym mi się wydaje moja śmierć – cudem miłości i miłosierdzia Bożego. Jednak nie jest łatwo wytrzymać tyle dobroci, nie mogąc w zamian nic oddać. Wiem, że mój stan był ci wiadomy, bo obie nasze matki informowały cię i apelowały do ciebie; powtarzam z całym naciskiem: od ciebie i tylko od ciebie zależało, jak odniesiesz się do mnie – a tu już pozory nie grały roli, tylko prawda. Tyś mi naprawdę chciała dopomóc. Nie myśląc o swoim zawodzie, zdenerwowaniu i bólu zwróciłaś się do mnie ze słowami otuchy, zapewnieniem pomocy, z prośbą o współpracę. To była dla mnie –jak dla tonącego – pomocna ręka, dająca możliwość oparcia, coś, co mi stwarzało nadzieję na kontynuowanie pracy dla wspólnego celu. Po to żyłem, żeby jeszcze coś zrobić. To się urwało, pozostał wstyd za głupie życie, hańba na zawsze, a ty przerzuciłaś most.

– Dlaczego tylko ja?

– Tylko ty mogłaś. Mało jest takich „dróg”, a tylko ty znałaś mnie i tylko przez ciebie mogłem otrzymać pomoc. Tak jest pomiędzy ludźmi.

– A Chrystus Pan?


Chrystus liczy na nas


– On! Chrystus, to sama dobroć. On dawał mi zawsze i wszystko, ale jeżeli chodzi o wolną wolę ludzką, On nas szanuje: liczy na nas, pragnie współpracować z wami, być z wami, lecz o ile zapragniecie tego sami. Na ciebie też liczył. Dał twojej Matce, na jej ogromne prośby, łaskę łączności z tobą, dał mojej Matce możność pomocy mi (przez zgodę twojej Matki i ciebie), dał mnie szansę poznania ciebie („w życiu”, której o mało przez własną głupotę nie przekreśliłem). On daje, ale wykorzystanie Jego darów zależy wyłącznie od waszej dobrej woli. Tu wrócę do twojego pierwszego pytania.


Każdy z nas pragnie nieść dobro


Tu wszyscy wykorzystujemy całkowicie wszystkie możliwości, które On nam daje, dlatego że rozumiemy, Kto daje i dlaczego: aby wzmóc nasze szczęście! Nikt nie odrzuci ani nie zmarnuje szansy niesienia wam pomocy, bo to był cel naszego życia. Każdy z nas z całych swych możliwości, ze wszystkich sił pragnie nieść dobro, dawać, dzielić się, bo kochamy was. Jesteśmy wspólnotą, jesteście naszą rodziną, z tym że walczycie, męczycie się, a my żyjemy w pełni szczęścia – czy to jest „sprawiedliwe”? Posłużę się twoim sposobem rozumowania. Jeżeli tyś chciała „nadrobić”, wyrównać swoim postępowaniem nadmiar ciężaru krzywdy który spotykał mnie, jak uważałaś, w stosunku do twojego – a zapewniam cię, że ja bym twojego nie udźwignął – to ja też tego teraz pragnę.

– Przecież mój ciężar nie jest taki ciężki jak twój?

– Jest inny, ale nie lekki, a dla mnie byłby zbyt trudny na przykład... Czy teraz rozumiesz, jak my pragniemy podzielić się z wami?

Jesteśmy sobą, nie aniołami, ale jesteśmy świadomi Prawdy, widzimy wszechświat i ludzkość prawidłowo, w świetle miłości Bożej – czyż możemy wybrać coś, co Jej zaprzecza? Nie „musimy być dobrzy”, jesteśmy po prostu ludźmi szczęśliwymi, wiedzącymi, ogarniętymi Jego miłością, objętymi Jego wyrozumiałym miłosierdziem; bandą przybłędów, żebraków, którym Król objawił, że są Jego prawymi dziećmi, „synami” Bożymi – my i wy. Wy jeszcze „za bramą”, ale czekamy na was... Jak moglibyśmy wam nie tylko szkodzić, lecz zrobić choćby najdrobniejszą przykrość? Jeżeli On dał nam możność takiej pomocy, która wyraźnie wskazuje, Kto ją daje, możemy zrobić dla was wszystko, ale w imię Boga, w Jego ojcowskim imieniu! Zrozum, że my naszymi drobnymi wysiłkami reprezentujemy Jego samego – do tego stopnia kocha nas i zaufał Nam! Gdybyśmy zawiedli Jego zaufanie, kim bylibyśmy? Niegodnymi Jego domu.

I jeszcze jedno. Nasza wrażliwość jest różna. Tu się odczuwa wszystko o wiele intensywniej, bogaciej, szerzej i głębiej. Ponadto wiąże nas, zespala ze sobą miłość; nas i was również. Tu czujemy wasz stan jak matka cierpienie swojego dziecka: nie cierpi, lecz uczestniczy w cierpieniu, ale z wielką siłą. Gdybym ci sprawił przykrość, byłbym po prostu podłym.

– Może niechcący?

– A „niechcący” u nas się nie działa. Wiem i rozumiem, co cię boli, a co cieszy. Ponadto bez ustanku współczuję ci. Wydaje mi się, że nie zniósłbym takiego życia, jakie masz ty, i wszelkie moje wysiłki zmierzają ku ulżeniu ci. Niedużo mogę, bo żyjesz pomiędzy ludźmi i oni właśnie cię ranią (bo chcą lub z tępoty czy wygodnictwa, ale to jest ich wola), ale w sprawach nie „ludzkich”, np. drogi życia, można pomóc dużo więcej, a tam, gdzie jest dobra wola ludzka – wszystko.


ROŻNE FRAGMENTY – WYBÓR 1969 R.


O wiedzy


Mówi Bartek.

– Każdy wie tutaj więcej niż największy filozof na ziemi, bo zna Prawdę; a jej szczegóły – wedle swoich zainteresowań.


Wezwanie Boże


– W oczach Boga każdy z nas ma swoje własne „miejsce”, swoją własną indywidualną doskonałość możliwą do osiągnięcia. On nas kocha – każdego z osobna – nieskończenie i każdemu z nas daje szansę bycia Jego pomocnikiem, Jego przyjacielem, Jego „prawą ręką” w pomocy dla innych ludzi. Jest to udział w Jego zbawianiu świata, w Jego Męce i Jego Odkupieniu ludzkości, w tym i nas samych. Zamiast być biernym podmiotem, możemy stać się – o ile zechcemy – Jego braćmi; z Nim razem własnym życiem odradzać i przemieniać ziemię w królestwo Boże. Ono nie „zejdzie”, ono staje się w nas i poprzez nas: „Królestwo Boże w was jest”. Tak jest tu u nas, ale i ziemia winna nim zostać. Wtedy, gdy zechcemy – jako cała ludzkość – pełnić wolę Bożą, będzie nim. A więc trzeba chcieć pełnić wolę Bożą samemu, nie oglądając się na innych. Pełnić Jego wolę – znaczy służyć Mu sobą, tym, co się otrzymało, ale z całego serca i w pełni.

Zamysły Boże (względem poszczególnych ludzi) są nam nieznane. Wiemy to tylko, że są zawsze najwspanialszą szansą rozwoju i rozkwitu dla każdej indywidualności ludzkiej.


Jesteśmy sobie braćmi


– Myślałaś o tym, w jaki sposób pomóc Michałowi w „wyjściu do ludzi”. Informowałem się u jego bliskich. Widzisz, on boleje nad tym i nie wie, z której strony zacząć. Poradź mu, aby zaczął od okazywania swoich uczuć – niech się nie wstydzi być sobą. Powiedz mu, że nie jest możliwe poznanie w pełni drugiego człowieka, ale jeśli się chce zbliżyć do ludzi, trzeba im dać szansę poznania nas choć trochę, ułatwiać to, a nie utrudniać poprzez maskowanie się. Nie jest prawdą, że każdy z was jest samodzielną, niezależną jednostką. W rzeczywistości stworzeni zostaliśmy, aby żyć we wspólnej wzajemnej miłości, radości i współpracy: jedni pomagając drugim, inni tę pomoc przyjmując – lecz zawsze jest to wymiana wzajemna, i to płynąca z potrzeby wewnętrznej, z chęci dzielenia się, z miłości naprawdę braterskiej. Jesteśmy sobie braćmi i powinniśmy o tym wiedzieć, gdyż to jest stosunek prawidłowy tu, u nas, w królestwie Bożym, a mógłby być realizowany już na ziemi.

Kto odsuwa się od ludzi mówiąc, że nic od nich nie potrzebuje, że sam sobie da radę, wystarcza – myli się bardzo. Zastyga, drętwieje, gdyż wymiana, krążenie miłości, uzupełnianie się i dzielenie są ludziom niezbędne w rozwoju wewnętrznym, tak jak powietrze i woda. Wycofując się „w siebie”, zostajemy egoistami psychicznymi. Boimy się bólu, cierpienia, zawodów, przykrości, które zawsze nas spotykają w kontaktach z ludźmi, ale przestajemy też mieć udział w ich radościach; stajemy się im też niepotrzebni. Skutkiem tego jest straszliwe poczucie wyobcowania, samotności, izolacji, a przecież sami zamknęliśmy bramy przed ludźmi, którzy byli gotowi wesprzeć się na nas, prosić o radę, liczyć się z naszym zdaniem, czerpać od nas siły i radość, dając nam szansę bycia potrzebnymi, a więc szczęśliwymi. Trzeba otworzyć się na cudze cierpienia i cudze radości: myśleć, w czym mógłbym pomóc, czy nie mógłbym się przydać?

Każdy z nas jest konieczny dla rozwoju innych i musi o tym wiedzieć. Służyć Polsce – to służyć ludziom w Polsce, społeczeństwu całemu, ale poprzez niektórych – tych, z którymi się stykamy. Zawsze coś im możemy z siebie dać, gdy chcemy, i to nie pracą, za którą otrzymujemy ekwiwalent pieniężny, a swoją osobą: zainteresowaniem, życzliwością, radą, no i pomocą w razie potrzeby. Najważniejsze jest nastawienie wewnętrzne na chcieć stać do ludzi frontem, widzieć i reagować.


Nowicjat szkolenia


Mówi Matka.

– Jeśli zechcesz podporządkować się Jego woli, twoje życie stanie się twórcze i pożyteczne w taki sposób, jaki dla ciebie jest najwłaściwszy i jedynie dla ciebie – możliwy. Wierz mi, że wszystkie twoje wysiłki samodzielne mogą przynieść mało pożytku, a nawet – szkody, podczas gdy zdanie się na Jego kierownictwo, zawierzenie Mu w pełni i spokojne, ufne postępowanie wedle Jego woli poprowadzi cię tam, gdzie twoja pomoc będzie szczególnie pożyteczna. Chciej zostać jednym z wielu palców Jezusa na ziemi, a wtedy On wykorzysta twoją dobrą wolę, twoje pragnienie służenia, tak jak w najpiękniejszych marzeniach nie wyobrażałabyś sobie. On wie, na co cię stać.

Teraz to jak nowicjat szkolenia, uczenie się. Ty jeszcze wciąż się wprawiasz, jeszcze nam nie dowierzasz, jeszcze bardzo mało wiesz. To jest przygotowanie do właściwej współpracy, która rozpocznie się w okresie zagrożenia. Nie możesz przeczuć nawet, jaką ona będzie, bo nie było jeszcze takiej formy współpracy, ale Bóg wie, co kiedy jest wam potrzebne i jeżeli dał nam do takiej współpracy prawo, a więc sam ją dla nas i dla was wybrał, to widać stąd, jak będzie ona konieczna.

W takim napięciu, wśród takiej grozy i obrazu zniszczenia będzie ona (współpraca) podtrzymaniem dla was, ostoją pewności, sprawdzianem naszej pomocy i rękojmią waszego odrodzenia. Da wam pewność, że ocalejecie i będziecie budować nowy ustrój – wedle Jego planów.

Kochanie, wszystko inne będzie ci przydane, ale ważne są tylko Jego plany, Jego miłość do ciebie i twoja na nią odpowiedź.


Nie jesteśmy „małymi bogami”


– Jak ktoś może pomyśleć, że jesteśmy „nieomylni”, „wszechmocni” czy „wszechwiedzący”? W ogóle jesteśmy „odbiciem”, a nie Istotą samą z siebie, bo źródło jest tylko jedno – Bóg. My z Niego, od Niego, ale nie równi – Jemu. Jednym słowem, nie jesteśmy „małymi bogami”, lecz dziećmi Bożymi – a to różnica. (Jest to odpowiedź Matki na opinię jednego z księży, że żyjąc w niebie z Bogiem będziemy „w Nim” wiedzieli wszystko


O doskonałości


– Widzisz, doskonałość bez wad nie istnieje na ziemi. Nawet święci nie byli „wyprani” z indywidualnych cech charakteru, raczej przeciwnie, byli bardzo odrębni i wielu ludziom byli solą w oku – a mowa o tych, co doszli do bardzo pełnego, wysokiego stopnia rozwoju wewnętrznego. Ty masz drogę przed sobą: stajesz się, a nie „jesteś”. Zresztą stawać się tu, na ziemi można by jeszcze lepiej, doskonalej, czyściej. Radzę ci z góry założyć, że doskonałością idealną nie będziesz (zresztą, jeśli ci się ktoś taką wydaje, są to na pewno skutecznie stwarzane pozory lub absolutna obojętność na sprawy bliźnich; stąd spokój i samozadowolenie). Nikt tego od ciebie nie wymaga. Masz stawać się coraz bardziej sobą, a nie czyimś odbiciem.


Przyjaźń


Mówi Bartek.

– Nie kocha się tylko „dobrych”. Kocha się tych, z którymi wspólnie walczyło się o jakieś dobro, którzy ci towarzyszyli w działaniu. A jeżeli u kogoś znosisz jego wady, to dlatego, że znasz jego wartości, a także wiesz, ile przeszedł, rozumiesz go. Ja tak rozumiem W. (dowódcę i przyjaciela, ale alkoholika).

Ponadto wiem, czym jest piekło, i gdyby o mnie chodziło, stąd, tutaj broniłbym chyba nawet esesmana (Bartek przeszedł przez gestapo w al. Szucha). Będę go bronił z całego serca, tak jak ty broniłaś mnie. Dla wielu osób nie byłem lepszy od niego i chociaż, przyznaję, tego co on, nie zrobiłem, ale nie wiem, co zrobiłbym w jego sytuacji i nikt z was nie wie, bo nie byliście nim.

Każdemu należy dać szansę naprawienia swoich win, a dać szansę – to znaczy dopomóc w tym, okazać, że się nie potępia i nie pogardza tak bezapelacyjnie.


Dojrzałość

– Kto jest dojrzałym człowiekiem, ten zdolny jest do współczucia, zrozumienia. W dojrzałości człowieka przejawia się opiekuńczość, spieszenie z pomocą.


Rocznica śmierci


Mówi Matka.

– Napisałaś „rocznica śmierci”, a przecież wiesz już, że to inaczej wygląda. Rocznica naszego fizycznego rozstania się – tak można by ją nazwać. Ja mówię: dzień mego wyzwolenia, przybycia do Jego królestwa, dzień spotkania się z Królem i Zbawcą, i Przyjacielem najbliższym, dzień otwarcia oczu, odzyskania pełni świadomości, dzień prawdziwych i uroczystych narodzin, przybycie do swojego domu. Czyż może być coś piękniejszego?


Śmierć. Sens życia


Mówi Bartek.

– Cieszymy się widząc, że nas rozumiesz i słyszysz. To tak, jak pośród mnóstwa głuchych ludzi trafić na tego jednego, z którym można się porozumieć, a przez niego z resztą. (...) Trudno, żeby wszyscy, przecież to jest właśnie rozdział, oddzielenie; to jest prawdziwy skutek śmierci, bo ona jako taka nic dla nas nie znaczy, lecz odcina nas od siebie, czasem strasznie gwałtownie, odłącza od wspólnego działania, „wyłącza z obiegu”. Dla was jest to nagłe opustoszenie, ubytek towarzyszy pracy czy walki, poczucie tęsknoty, smutku, ciężaru, a dla tych co odchodzą – żal za nie wykonanym zadaniem, odczucie waszego smutku i bezradność z powodu niemożności porozumienia się, ale także wkraczanie w inny świat, nowy i poczucie własnej nieśmiertelności. Widzisz, ono jest radością, niespodzianką na miarę Boga, ale przecież my o tym wiemy, przez całe życie słyszymy i... nie bierzemy pod uwagę. Ta świadomość, że się zlekceważyło najważniejsze dla nas sprawy, przygnębia – jak inaczej każdy z nas żyłby, gdyby mógł żyć jeszcze raz, zachowując świadomość naszego świata.

Właśnie na tym polega cała rzecz, żeby zawierzyć Bogu, skoro sam przyszedł i dał świadectwo – sobą. Ale my, ludzkość, chcielibyśmy uwierzyć nie Bogu, a sobie. A przecież jeśli własnymi zmysłami nie możemy ocenić nawet świata ziemskiego, jak oczyma – biegu atomów, a rękoma – ich ciężaru, tym bardziej nie możemy poznać świata duchowego. Po prostu jest za subtelny. Istnieje, ale to my jesteśmy zbyt prymitywni, aby móc Go rozpoznać, póki żyjemy. Nie On jest „mało realny”, ale my, ludzie, jesteśmy „gruboskórni” jak dinozaury. Owszem, mamy umysł, mamy środki przekazu, mamy logiczne sprawdziany, mamy sumienie, które nam mówi, i to jakże wyraźnie, co i jak, ale chcielibyśmy ten świat „mieć”, „widzieć”, „dotykać”, zanurzyć się weń, a wtedy dopiero... „raczyć przyjąć”. No to po co byłoby życie na ziemi takie właśnie, które jest próbą naszej wiary, naszego zaufania, naszej dojrzałości do „tamtego świata”? Jak moglibyśmy tu (w niebie) istnieć, nic nie rozumiejąc, nic nie zdecydowawszy, niczego nie wybrawszy? Właśnie życiem mamy dać odpowiedź, czy pragniemy rozwoju w nas dobra. I do jakiego stopnia pragniemy: czy trochę tylko, czy pomimo wszystko? I co w ogóle uznajemy za dobro? Trzeba wybrać i dążyć, po prostu coś pokochać i dążyć do zjednoczenia się ze swoją miłością, iść ku niej. Tu dojrzewamy, ale wybór, wybór jest wasz, póki żyjecie i tylko wtedy! Całym życiem „uzdalniacie się” jak gdyby do przyjęcia naszego sposobu istnienia lub szykujecie sobie niemożność istnienia „w Bogu”. Pamiętaj, że tęsknota, pragnienie sprawiedliwości i dobroci jest wzywaniem Boga, a opowiedzenie się za prawem do sprawiedliwości, prawem do wolności wyboru, prawem do uszanowania godności ludzkiej w człowieku jest opowiedzeniem się za Dawcą praw. Czciliśmy Go nie poznając Jego samego pod zasłonami praw, ale za nie byliśmy gotowi na śmierć. Ot, cała tajemnica „polskiej drogi”. Mamy na niej bardzo wielu męczenników, a warunki umierania bardzo skutecznie zastępowały „czyściec”.


Tu nikt aureoli nie nosi


– Tu nikt aureoli nie nosi, a poziom rozwoju wewnętrznego, czyli stopień czystej Miłości Boga w człowieku, przejawia się jako energia, siła, blask, szczęście, wszystko razem.


Co jest ważne tam?


Mówi Matka.

– Jeżeli chodzi o Bartka, to mówiłyśmy ci, że nie zawiedziesz się na nim. Jego „złe” cechy były związane z jego ludzkim organizmem. Te sprawy tutaj opadają z człowieka jak stare ubranie, a pozostaje to, czym żył naprawdę, co kochał, ku czemu dążył, z czym walczył i czasem ilość upadków jest zależna od trudności wybranej drogi. Ten, kto na wszystko się godził, dostosowywał, zawsze szedł z prądem – wybierał drogę ułatwioną, wygodną, na której trudno się potknąć, ale też taka droga prowadzi często donikąd – jest jak pętla, jak obwodnica dookoła własnej osoby. I tacy, którzy wydają się wam „porządnymi obywatelami”, jak ty mówisz, są ludźmi, którzy tu przychodzą „z pustymi rękoma”, nadal ślepi i głusi – ale z własnego wyboru, dla wygody osobistej. Natomiast tacy jak Bartek, którzy z reguły przeciwstawiają się kompromisom, muszą wybierać i konsekwencje walki – życie trudne, jak po grudzie; jeśli często upadają, to przecież dlatego, że są bardzo obarczeni.

Tu się inaczej patrzy, a moja ukochana książka „Moc i chwała” Grahama Greena ma właśnie „nasze” spojrzenie. Ważne jest niepoddawanie się, wierność własnemu wyborowi, nieustawanie w wysiłkach pomimo przeszkód – a upadki bywają miarą wielkości przeszkód w stosunku do sił człowieka (danych mu). Bartek miał taką właśnie drogę, zbyt ciężką na jego siły fizyczne i psychiczne, na jego wrażliwość, zdolność odbierania cierpienia i wytrzymałość nerwową, bardzo już słabą. Często to, czego się człowiek wstydził „w życiu”, tu jest mu zaszczytem, zwiększa jego „dorobek”. Dlatego nic się nie przejmuj opiniami o Bartku, nawet gdybyś usłyszała złe. My go znamy takiego, jakim jest, a widzę, że i ty, córeczko, już go dobrze poznałaś.


Chcę, żeby to służyło innym


Mówi Bartek (w odpowiedzi na szereg pytań i wątpliwości).

– To ja, Bartek, pomagam ci. Chcę, żeby to, co ci mówię, jak najlepiej służyło innym. Przecież temu służy cała nasza współpraca, prawda?


Nie mamy prawa niczego wam narzucać


– Od nas możecie spodziewać się bardzo wiele, ale w zakresie naszej wspólnej pracy, bo nie jesteśmy niczym innym dla was niż kolegami, przyjaciółmi, współpracownikami. Nie mamy prawa kierować waszym wyborem, nalegać na was, pouczać – jednym słowem niczego wam narzucać ani wpływać na zmianę waszych planów, poglądów czy zamierzeń, szczególnie w sprawach waszego prywatnego życia. Jeżeli nas pytacie wręcz, wyrażamy swoją opinię, jeżeli pytacie o radę, radzimy, ale o tyle tylko, o ile zechcecie przyjąć, raczej ogólnie, abyście nie czuli się rozczarowani. Przecież wasze życie do was należy, musicie sami nim kierować, bo sami za ten kierunek odpowiadacie (przed Bogiem).

W sprawie Michała, widzisz, on ma zdecydowane zdanie i kryteria ocen – własne. Nie możemy nalegać na ich zmianę, nawet gdy wydają się nam niesłuszne. Swoje zdanie wyraziliśmy, twoja matka nawet dokładnie podawała, co robić. Jeżeli Michał uważa, że jego własne zdanie jest słuszniejsze, w porządku. To nie wojsko – przyjaciół można nie słuchać. My wam możemy pomóc w waszych usiłowaniach, gdy zmagacie się z trudnościami, ale nie możemy niczego robić za was. (...)


Sprawy prywatne


– Nie tyle jesteśmy obojętni na wasze prywatne sprawy, ile wciąż powstrzymywać się musimy od „mieszania się” w wasze życie. Nasza współpraca skierowana jest ku celom ogólnym, a my, kochając was, chcielibyśmy ułatwiać wam życie jak najbardziej, ale jakie byłyby wówczas wasze własne osiągnięcia? Zaszkodzilibyśmy wam, a nie pomogli. Wiem, że to rozumiesz.


Długość życia


– Długości waszego życia znać nie możemy. O tym decyduje sam Bóg i On wybiera czas najlepszy – tak jak było ze mną. Tak że nieraz czas śmierci jest zależny od nas samych. Bóg może nasze życie skrócić, abyśmy nie zaszkodzili bardziej sobie i bliźnim. Może też przedłużyć, abyśmy mieli czas na przejrzenie, np. w bólu czy chorobie, lub wykorzystali je jak najlepiej, oddając je wtedy z ufnością Opatrzności Bożej.


Dobro i zło


– Co do wątpliwości Michała, czy „reagujemy wyłącznie na dobro i zło” – to nie jest właściwa definicja. Michał rozumie, o co chodzi, ale pojął to ciasno. Jeżeli założymy, że dobre jest to, co jest zgodne z prawami Bożymi, a „złem” nazwiemy wszystko, cokolwiek im się przeciwstawia, to można by taką definicję pozostawić – tylko że „złem” będzie każda forma przeciwstawiania się zamysłom Bożym, nie tylko w zrozumieniu moralnym tego słowa. Złem jest np. rozwój nauki kierowany tak, aby jej osiągnięcia mogły szkodzić ludzkości. A więc złem jest na pewno istnienie broni jądrowej, aczkolwiek sama bomba A czy H nie może być „zła” lub „dobra”. Jest po prostu wytworem ludzi, którzy dar twórczości rozwinęli w kierunku niszczenia, a więc wykorzystali dar otrzymany od Boga dla wyprodukowania narzędzi śmierci służących po to, aby niszczyć życia ludzkie, największy dar Boży. Czy rozumiesz ten nonsens?

Jeżeli rozważysz ten przykład i pod tym kątem będziesz rozpatrywała inne, zawsze zauważysz sprzeczność, błąd logiczny. I z reguły pojawia się on tam, gdzie nadużyta zostaje przez człowieka dana mu wolność. Gdyby ludzkość (w poszczególnych ludziach) stale pamiętała o tym, że wszystko otrzymała, i umiała odnosić się do Dawcy z wdzięcznością i zrozumieniem – stawiano by tylko jedno pytanie: „Jak mogę najlepiej wykorzystać dany mi talent, aby przyniósł jak najwięcej pożytku, a nigdy nie wyrządził szkody?” Trzeba by słowo „mam” zamienić na „otrzymałem”, a skoro „otrzymałem”, to na to, aby rozwijać, powiększać, ulepszać, pomagać, mnożyć – skoro to, co otrzymałem jest dla mnie „dobrem” – więc, aby mnożyć dobro, a nie niszczyć. Bóg czyni nas swoimi pomocnikami, udziela nam ze swojej Pełni tyle, ile każdy z nas zdolny jest udźwignąć – po to, aby dać nam szczęście pomnażania dobra. Każdy, kto choćby podświadomie stosuje się do Jego woli, jest szczęśliwy. Cieszy się i umie się posługiwać darem tworzenia rolnik, ogrodnik, hodowca, artysta... (...)

Nawet dar leczenia zużytkowano na okaleczanie i mordowanie ludzi (weź Ravensbruck), tak jak odkrycia Pasteura obraca się obecnie na produkowanie broni bakteriologicznej. Nie potrzeba wojny, w razie trzęsienia ziemi na przykład nie można zabezpieczyć dobrze takich hodowli, tym bardziej że nikomu to na myśl nie przychodzi. Jak zawsze, ludzie produkujący śmierć myślą najpierw, jak ją najlepiej rozszerzyć, a później – jak przed nią ochronić chociażby własną ludność.

Wracając do sedna sprawy. Prawdziwym „złem” jest zła wola ludzka wykorzystująca otrzymane dary w celach destrukcyjnych. Wszystko jedno, czy darem będzie zdolność logicznego myślenia, przewidywania, talent twórczy, jasność i precyzyjność w obserwowaniu zjawisk i wysnuwaniu prawidłowych wniosków, zdolności organizacyjne, pedagogiczne, umiejętność leczenia, kierowania, gospodarowania itd. Najwięksi święci i najwięksi zbrodniarze operowali tymi samymi darami, odmienny był tylko kierunek ich używania. Jeżeli wykorzystywali je zgodnie z planami Bożymi – których celem jest zawsze rozwój miłości, a więc powolny wzrost zrozumienia, współpracy i miłości społecznej wewnątrz ludzkości – wynikiem było pomnażanie wspólnego dobra: rozwój sztuki, wiedzy, filozofii, higieny, stosunków społecznych: więcej szczęścia, więcej dobroci, miłosierdzia i miłości, a także więcej mądrości.

Praca zgodna z planami Bożymi dla ludzkości rzadko jest aż tak świadoma celu, ale jeżeli człowiek kieruje się pobudkami bezinteresownymi, służy Im – sobą, i wtedy przynosi korzyść wszystkim. Zarówno uczciwy naukowiec poszukujący odpowiedzi na pytanie „jak powstaje?” lub „dlaczego tak?”, jak i myśliciel pytający „dlaczego istnieję?”, „skąd się wziąłem?”, „jaki jest cel mojego życia?” czy artysta po prostu sławiący Twórcę pod postacią piękna – pracują prawidłowo, a ich praca służy poszerzeniu wiedzy, ulepszeniu życia i spotęgowaniu zdolności odbioru piękna całej reszcie ludzkości obdarzonej mniej bogato lub innymi darami.

Teraz weź pod uwagę, że wielu bogato obdarowanych handluje swoimi darami: sprzedają to, co otrzymali, za cenę sławy, korzyści materialnych, władzy itp. – jednym słowem brak im bezinteresowności, ich pobudką działania jest miłość własna. Jakże łatwo stają się wtedy narzędziem mocy zła i nienawiści, które istnieją, ale bez przyzwolenia człowieka nie mogą nic. Są niematerialne, mogą działać jedynie na umysł ludzki, a ten dopiero kieruje wolą, wolnym wyborem.

– Więc możemy zaprzeczyć planom Bożym?

– Żaden człowiek na świecie nie jest dość silny aby móc przeciwstawić się planom Bożym, ale Bóg pozostawił nam samym kształtowanie losów ziemi.

Nie jesteście tylko ciałem. Jesteście istotami duchowymi, nieśmiertelnymi, stworzonymi do życia w wieczności; możecie odwoływać się do innych istot duchowych, do całego ogromnego, niezmierzonego świata istniejącego poza zasięgiem pięciu zmysłów ciała ludzkiego. Sam Bóg współpracuje z wami, o ile Go pragniecie prosić o pomoc, o ile zechcecie służyć Mu swoją wolą. Przecież my tak ściśle współpracujemy ze sobą; czy nie przyszło ci na myśl, że można tak samo współpracować z siłami zła i nienawiści?

– Chyba nieświadomie?

– Owszem, świadomie również, ale to rzadkie wypadki. Te moce tak gardzą ludźmi, że nie „zniżają się” do jawnej współpracy. Po co? Ludzie tak idą na byle przynętę. Są ich narzędziami biernymi i posłusznymi myśląc, że służą sobie. Ale to, że chcą służyć sobie i tylko sobie, jest ich własnym wyborem i odsuwa ich od Miłości. Wtedy mogą łatwo stać się niewolnikami dobrowolnymi, bo służba – sobie, wymaga coraz to nowych ofiar z prawdziwych wartości, aby utrzymać lub powiększać swój (złudny i jakże krótkotrwały) stan posiadania.

W takich czasach, jak nasze, w Polsce drogo się płaci, aby coś „mieć” lub być „kimś”, a zobacz, ilu chętnych walczy ze sobą o dostęp do korzyści, ilu zrezygnowało z honoru, godności własnej, uczciwości, ilu zdradza własne przekonania, oszukuje, kradnie, szkaluje innych ludzi, donosi i intryguje...? Wydaje im się, że robią to „na własny rachunek”. Szkoda, że nie pamiętają o przykładach – jak skończyli Hitler, Mussolini i Stalin, takie „asy” służby duchom nienawiści, no i jak im zapłacono?

– Szatan zawsze niszczy zużyte narzędzia – powiedziałam.

– O tym my wiemy, ale sam rodzaj śmierci też jest przykładem. W każdym razie chodziło mi o wykazanie, że „złem” w dokonaniach kieruje wyłącznie zła wola ludzka zbuntowana przeciwko swemu Dobroczyńcy – i tak należy rozumieć „zło” na ziemi. Trudno, żebyśmy tego – tu – nie rozumieli.

– Czy wszyscy to rozumiecie?

– U was „zło” może mieć aspekt moralny, my tu widzimy w nim zaprzeczanie Prawom Bożym, przeciwstawianie się Planom Bożym wynikłe ze złej woli ludzkiej ogłupionej miłością własną. Suma złej woli takich zbuntowanych jednostek wyraża wolę zbiorową ludzkości, a ta obecnie pragnie zniszczenia, zagłady, śmierci wszystkiego, co żyje (broń jądrowa, chemiczna, bakteriologiczna i inne niszczą wszystkie żywe organizmy, może za wyjątkiem pluskiew; dlatego gdyby tylko od was to zależało, wyłącznie one by na tym skorzystały).

Na szczęście Bóg wysłuchuje wasze pragnienia nie wedle ilości istot ludzkich, a wedle bezinteresowności ich pragnień. Zbyt wielu wspaniałych ludzi od pokoleń walczyło i ginęło dla Jego praw, aby ich ofiara miała nie mieć znaczenia. Dlatego jest możliwy ratunek, dlatego to jeszcze nie jest kres istnienia ludzkości.

Jednak to, co nadchodzi, będzie zapowiedzią końca, a nienawiść istniejąca wyładuje się na narodach, które nią żyją. Tym razem zetrze się nienawiść z nienawiścią, dlatego trudno w ogóle mówić o „sprawiedliwej” wojnie. Napastnicy i napadnięci są jednakowo skażeni i ich zagłada jest jedyną szansą ocalenia dla reszty ludzkości. Sama wiesz, że w kataklizmach tej miary nie ma wyraźnej granicy bezpieczeństwa. Dla nas będzie opieka i wyzwolenie, ale przyznaj, że drogo zapłaciliśmy, i nasz wybór, całego narodu, wszystkich jego warstw, był jednoznaczny. Dlatego spotka nas to, cośmy sami wybrali. (...)


Co wiemy


Zaraz po śmierci rzeczywiście wiemy tyle, ile wiedzieliśmy, ale już sama śmierć ukazuje zupełnie inne horyzonty. O ile dawniej utożsamialiśmy się z ciałem, teraz istniejemy bez niego o wiele pełniej i bez porównania lżej. Wszystkie potrzeby ciała odpadają wraz z jego niedomaganiami. Czujesz się tak, jak przy najlepszym stanie zdrowia, a jeszcze nie istnieje konieczność jedzenia, nie odczuwasz zimna, gorąca, bólu, głodu itp. Jednocześnie stajesz się niesłychanie uwrażliwionym na ból psychiczny. Spotęgowane jest „odbieranie” intencji; znasz je i rozumiesz zamierzenia innych. Łatwo ci będzie to zrozumieć, gdyż chwytasz czasami cudzą nieżyczliwość, złośliwość, tak jak i serdeczność. Wyobraź sobie, że wiesz to stale, zawsze i nieomylnie; zrozumiesz, że wtedy zbędne są słowa, a przede wszystkim nie istnieją pozory i maskowanie się – każdy jest tu sobą. Znowu wyobraź sobie, że zawsze pojmujesz absolutnie i prawdziwie stosunek do ciebie każdego, z kim się spotykasz; jasne, że wtedy omijać będziesz nieżyczliwych, a lgnąć do przyjaznych ci, a przede wszystkim do najbliższych. (Tylko tu nieżyczliwych nie ma.)


Przyjaźńtu jeden drugiemu służy sobą


Jeżeli przychodzi się tu jako osobowość o zdecydowanym kierunku zainteresowań (rozwoju uwarunkowanego wyborem), to zrozumiałe jest poszukiwanie innych o podobnym ukierunkowaniu – tyle że oni znajdują nas pierwsi, gdyż zwykle już z nami pracowali i przyjaźnili się za życia lub pomagali nam po swojej śmierci. Czym ja żyłem, wiesz, i nie muszę ci tłumaczyć, że wszyscy moi przyjaciele i koledzy, a także dowódcy, którzy przyszli tu przede mną, natychmiast otoczyli mnie swoją przyjaźnią, serdecznością i opieką. Wiesz, dla tego samego warto by było wybierać „w życiu” cel wielki i godny miłości (gdyby można interesownie wybierać bezinteresowną służbę). Jednak swój wybór człowiek musi po wielekroć potwierdzać, a próby są tak ciężkie, że kto nie kocha prawdziwie, musi się wycofać w swój „organiczny” egoizm. Przez wiele sit przechodzi każdy z nas, a przechodzenie boli; weź to pod uwagę. Nie zawsze potrzebny jest obóz lub gestapo, czasem codzienne warunki wystarczą. Ważne jest tylko wytrwanie – ono jest dowodem (szczerości i stałości naszego wyboru).

Tu w moim otoczeniu są ci, którzy potrafili oprzeć się naciskom, a jeśli nawet nie oparli się nałogom, czyli często wywracali się na drodze i przynieśli na sobie wiele błota, to jednak nigdy się swego wyboru nie zaparli ani nie wstydzili – i dlatego jesteśmy Tu! Jesteśmy kochani, wiele nam wybaczono, a nadto dano nam możność kontynuowania naszych dążeń poprzez pomoc wam i współpracę z wami.

– Dlaczego mówisz w liczbie mnogiej?

– Mówię rzeczywiście w imieniu wielu z nas, np. Mariana R, o którym tak źle się wyrażałaś, a przecież jest on z nami i też ma możność pracy (zginął podczas wojny).

U nas, mówiąc nie o swoim minionym życiu, a o naszym świecie, trudno jest używać formy „ja”; to są nasze wspólne plany, wysiłki, pomysły, prace. To, czego ja pragnę, jest pragnieniem wszystkich. Moje słowa są odbiciem pojmowania czy dążeń wielu z nas, chociaż mogłyby być przez innych lepiej wyrażone. Jest to wspólnota w pracy i w Miłości.

Naprowadzam cię ku zrozumieniu rodzaju naszej „wiedzy”. Że jaśniej i bardziej całościowo, no i logicznie widzimy, to jest wam zrozumiałe, ale trudno będzie wam wytłumaczyć, że istnieje również „wspólnota wiedzy”; też nie bezgraniczna ani wszechstronna – zależna od stopnia naszego pragnienia poznania, naszej chłonności i od kierunku naszych zainteresowań. Zaczyna się od tego, z czym się przyszło, to fakt. Kto się już uczył ułamków, może się uczyć logarytmów, ten, kto nie umiał dodawać, musi się nauczyć najpierw tego – o ile zechce (oczywiście przenośnia).

Podstawą naszego życia – tu jest brak przymusu. Otrzymuje się wszystko, czego się pragnie, w miarę pragnienia i w odpowiedzi na pragnienie, nigdy inaczej. Prawdą jest też i to, że żyjemy w ciągłej potrzebie wzrostu poznania, zrozumienia, ale też i zainteresowania nasze są bardzo zróżnicowane, a chłonność nie absolutna. Domyślasz się chyba, co dla mnie było najważniejsze – przyszłość Polski, sprawiedliwość Boga względem nas, odpowiedź na pytanie, mnóstwo pytań „dlaczego?”; nie będę wyliczał, sama wiesz. Jednak już samo spotykanie się z kolegami i przyjaciółmi wiele mi wyjaśniło. Każdy z nich jest przecież „dowodem” sprawiedliwości Bożej, a ja – dowodem Jego miłosierdzia. Faktów nie trzeba się uczyć. Tu nie potrzeba „wiary”, tu prawda wciąż się staje, jest – nami, w nas!

Teraz przechodzę do konkretów. Nasza przyjaźń tu jest twórcza, udzielająca się. Jeden drugiemu służy sobą, tym, co wie, co umie, co poznał. Od początku otoczyła mnie pomoc i miłość mojej Matki, rodzeństwa, przyjaciół i innych kolegów, a twoja matka pomagała mi zrozumieć możność naszej współpracy, łączności, twojego sposobu rozumowania. Prawdą jest, że nie wszystko przyjmowałem. Z początku tak byłem przygnębiony sobą, że nie wierzyłem w naszą współpracę i nie chciałem o niej wiedzieć, aby się nie rozczarować. Nie wierzyłem tobie, pamiętając twoje wysiłki i moją reakcję.

– Ale próbowałeś?

– No, jednak próbowałem, a kiedy nabrałem wiary w możność kontynuacji łączności, w twoją prawdziwą życzliwość, zacząłem się starać „ze wszystkich sił”, żeby cię nie zawieść. Chciałem poznać twój sposób myślenia i reakcji, a także wszystko, w czym mógłbym być ci pomocny. To chyba „ludzkie”, nie? Każdy by tak zareagował.

Toteż wiem na pewno o wiele więcej, niż wiedziałem („za życia”), ale o tym, o czym chciałem wiedzieć – nie o astronomii, matematyce, fizyce czy medycynie. To nie znaczy, że nie rozumiem praw Bożych. One są fundamentem poznania. Niektóre podaliśmy wam (...), te ważne dla ludzkości, które jesteście zdolni przyjąć. Pamiętaj, że formuły matematyczne, wzory itp. są przetransponowaniem na potrzeby życia w materii ułamków zaledwie (jak dotychczas) praw Bożych, i to dotyczących tegoż życia, natomiast „ABYŚCIE SIĘ SPOŁECZNIE MIŁOWALI” jest najważniejszym prawem wszechświata, prawem warunkującym rozwój ludzkości, a odwracanie go przynosi zagładę i śmierć „w materii”, u was, a w świecie duchowym – oddalenie od Boga, istnienie w nienawiści, samotności i pustce, pozbawienie się możności dalszego rozwoju, martwotę. Straszne!

Najważniejsze dla was prawo dał ludzkości sam Jezus. Ono jedno jest źródłem innych i dla nas wystarczyłoby stosowanie się doń, żeby ludzkość stała się szczęśliwa.

Wracając do wiedzy. Wiemy i to coraz więcej, jednak losy ziemi są sumą waszych wyborów i o tym trudno mówić bez „ale”, tak jak i o waszych planach. Jeśli mówiłem o wojnie itp., to tylko to, co już jest pewne. Reszta warunkowo, a i nasilenie grozy i zła też zależne są od waszej złej lub dobrej woli. (Mogę się na waszą prośbę spytać fachowców, ale też nie o wszystko, raczej w zakresie naszej współpracy. Po prostu i tak jesteście przygnieceni wiedzą w porównaniu do „dziania się w czasie”. Po co to potęgować i męczyć was?)


Jesteście ważni dla Chrystusa


Wy wszyscy jesteście ważni dla Chrystusa i On o waszym życiu decyduje, jak i o życiu nas wszystkich. My wiemy, że dla was najważniejsze jest to, czego On sobie od każdego z was życzy. Ja nie jestem przecież informowany. To są wszystko Jego plany, a wy jesteście Jego pomocnikami, jak teraz i my. Na przykład, gdyby Jezus chciał, żebyś umarła teraz pomimo planów naszej współpracy, uważałbym to za widocznie najlepsze dla ciebie, bo najważniejsi są dla Niego sami ludzie, których chciałby mieć wszystkich, uratowanych i szczęśliwych. Pracę może kontynuować następny, a ty sama jesteś Mu potrzebna u nas, na wieczność – bo On nie dla siebie, a dla was swoje plany przeprowadza, aby wam poprzez lepsze warunki ułatwić zdobycie Jego królestwa. Jeżeli ty bierzesz udział w tej pracy z Nim, to dla ulżenia ludziom, dla pomożenia im. Najbardziej zresztą potrzebna jest pomoc duchowa, a więc stworzenie warunków, w których nie tyle wzrośnie bogactwo (połączone z wygodnictwem), ile zapanuje jaśniejsze widzenie sprawiedliwości, współpracy i współodpowiedzialności ludzkiej za innych ludzi, lepsze zrozumienie praw Bożych, przede wszystkim „społecznych”, jaśniejsze widzenie wielkości, logiki i kierunku, który One ludzkości wytyczają. Nad tym właśnie pracujemy i o tym wiemy bardzo dużo.

Michał jest zawiedziony, że nie „obchodzą” nas sprawy nauk ścisłych, co on nazywa wiedzą, ale niech weźmie pod uwagę, ile nieszczęść powoduje przesadny rozwój tej wyzutej z moralności wiedzy, a właściwie nawet ulepszeń i odkryć technicznych, czemu one służą i do czego prowadzą? Dobrze by było zatrzymać je przed wybudowaniem pierwszych bomb atomowych, ale już są, bo tego właśnie chcieliście i na to zużyliście dane wam zdolności. Będą też skutki, bo wszechświat materialny oparty jest na prawie przyczyn i skutków. Może to doprowadzi do zrozumienia, jakie kierunki nauk są wam potrzebne. Spowoduje poznanie siebie i swoich potrzeb. Powinniście też uczyć się po prostu udzielania się sobie, dobroci, współczucia, miłosierdzia, spieszenia z pomocą, zanim ktoś o nią prosi – to jest ważne!

Całe zainteresowanie ludzkie skupione jest teraz wyłącznie na wszystkim, co służy wygodzie i upiększeniu ciała. Przecież to bzdura! Czyż naprawdę nie rozumiecie, jak krótko się żyje i po co? Całe systemy filozoficzne buduje się po to, aby was omamić, okłamać, ogłupić, odwrócić waszą uwagę.

Wybacz, że tak ostro mówiłem. Wy, to i my. Ja też nie umiałem żyć właściwie. Wracam do sedna sprawy.


Specjaliści


Michał (żyjąc na ziemi) sądzi, że „u nas” fachowcy w swoich specjalnościach nie wiedzą nic dalej poza wiedzą poznaną za życia. Myli się. Przecież każdy pragnie zrozumieć, poznać, wiedzieć więcej o tym odcinku pracy, któremu poświęcił życie. I o to pyta, a tu nikt mu nie zabrania poznawania, poszerzania wiedzy. Jednak pierwej każdy z nas musi zrozumieć i przyjąć prawa Boże, pojąć świat duchowy, własną nieśmiertelność, sens i cel swego życia i istnienia ludzkości. No po prostu, żeby się uczyć czegokolwiek na jakiejkolwiek uczelni, musisz przedtem znać język, którym tam się wykłada, umieć nim mówić i pisać. Tego „abc” uczą się tu często od zera „geniusze” ziemscy, czyli ludzie bardzo obficie obdarzeni jednokierunkowo, a duchowo malutcy (z własnej winy). Dopiero zrozumiawszy język naszego świata, czyli dojrzawszy do życia „w Bogu”, można pytać o szczegóły. Nam to przychodziło szybko i łatwo ze względu na – specjalnie w Polsce – zespolone zrozumienie praw społecznych, religijnych (moralnych) i politycznych. Polska jest klasą obecnie najwyższą na drodze „miłości Ojczyzny”, tak jak kiedyś była nią Grecja. Tam rozwój jest najdoskonalszy, gdzie jest najmniejszy rozdział (lub wcale go nie ma) racji politycznych i moralnych.

Wracając do tematu. Wiemy więcej, ale nie dlatego, aby przekazywać wam. Zadaniem waszego życia na ziemi jest taka praca, aby jej rezultaty mogły służyć lepszemu rozwojowi następnych pokoleń – sztafeta – i nie można swoich zaniedbań uzupełniać stąd. Nasza współpraca jest wyjątkowym darem zaskarbionym przez pokolenia tych, co walczyli i zginęli dla praw Bożych, więc nie zdążyli nic prócz przykładu przekazać. Dlatego najlepiej rozwija się w tym nurcie. Ale przekazywać wam formuł ani recept nie możemy, pomagamy tylko w pracy tym, którzy pracują w swoich kierunkach uczciwie i bezinteresownie. To tak, jakbym chciał wyrzeźbić rzeźbę ze współczucia dla rzeźbiarza, a to byłaby jego krzywda (mogę pomóc natomiast w zdobyciu drewna czy kamienia).