Anna - ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA -




Mówi Bartek.


– Witaj. Czekam na rozmowę z tobą, przyznam się, że niecierpliwie. Twoja Mamusia powiedziała mi, że chcesz mi coś pokazać w związku z naszą rozmową po moim powrocie z gór, co mnie ucieszy. Ciekaw jestem.

– Czy przeczytać ci?

– Tak. Ja sam mogę przeczytać... Czy i to mogę przeczytać?

Dziękuję. Ależ ja byłem tępy. Jak ja mogłem nie czuć twojej prawdziwej troski. Jak ja w ogóle mogłem podejrzewać cię o próbę prowokacji. Gdzie ja miałem oczy? Ja cię narażałem na to cierpienie przez cały rok. To musi być okropne. Jak ja ci to wynagrodzę? Wiesz? Ja już byłem prawie nie do uratowania. Tylko Jego ogromna miłość, której nie przeczuwałem nawet, bo dlaczego miałby mnie ktoś kochać, a tym bardziej On, który jest samą Czystością i Pięknem? Kochać trzeba za coś – tak mi się wydawało – a we mnie nie było nic wartego miłości... Jeżeli, to skierowane ku Polsce: dla Niej – wszystko! I dla mojej Matki, ale jej wielką miłość naprawdę zrozumiałem już po jej śmierci. Od tej chwili nie miałem już na świecie nikogo, kto by odniósł się do mnie z miłością...

– Jednego nie mogę zrozumieć, Bartku, jak mogłeś, przeczytawszy część tekstów, nie odczuć ich piękna i prawdy, nie chcieć natychmiast poznać całości, wszystkiego? Na to liczyła nawet twoja Matka, która cię zna najlepiej. Zachwiało to moją wiarę w to, co ona mi mówiła. Po prostu nie mogę tego zrozumieć.

– Wiesz, to było tak. Wyszedłem zupełnie wstrząśnięty. Byłem tak oszołomiony, że wracałem piechotą i wciąż myślałem, co z tym zrobić... Myślałem, skąd ty to masz i po co mi to pokazałaś, jaki masz w tym cel. Tak, powinienem przyjść i zapytać cię wprost, ale ja nie umiem nikogo pytać w ten sposób. Nie wierzyłbym, że mi odpowie co innego niż kłamstwo, po prostu nie potrafiłem już wierzyć ludziom; kilku starym ”kumplom” tak, ale nie obcym, a ty dla mnie byłaś obca i wciąż nie mogłem zrozumieć, czego chcesz, na co liczysz, dlaczego interesujesz się mną...

Wiesz już albo się domyślasz, że „te ciemne siły” robiły wszystko, aby cię ode mnie odepchnąć, a mnie wpędzały w pijaństwo, abym nie przyszedł. Ile ja razy już szedłem do ciebie i zawracałem albo jakaś przeszkoda stawała na drodze. Teraz to wiem. „Mądry Polak po szkodzie” – to takie nasze „narodowe” porzekadło. Chyba żadne nie jest tak prawdziwe. Widzisz, teraz to wiem, poznaję, teraz rozumiem wszystko jasno, ale teraz już nie mam wyboru, a kiedy go miałem, zawsze wybierałem źle. Tak, jednej sprawy nie wyparłem się – Polski. Ale co byłoby dalej? Ja byłem już szmatą. To była cała moja tragedia, że czułem to i że to mnie jeszcze bolało; póki nie piłem.

– A ja cię szanuję.

– Dlaczego? Powinnaś i ty mną pogardzać. Choćby to właśnie – reakcja moja na te teksty.

– Mógłbyś je wyśmiać?

– Nie śmiałbym. To już nie byłbym sobą, żebym tak postąpił. Te sprawy dotyczyły Boga i Polski; to wystarczało, abym odnosił się do nich z szacunkiem.

– Czyli wyczuwałeś „polskość” i miałeś dla niej cześć?

– Tak, tylko to mi już pozostało. Ty za mało o mnie wiesz. Wiesz, ty mnie chcesz siłą uczynić wartościowym człowiekiem.

– Sam nie znasz swoich wartości. Widzisz tylko zło. To trzeba wyrównać...


O prawdomówności nieporozumienie


5–7 V 1968 r. Mówi Bartek.

– To ja, Bartek. Czy jeszcze chcesz ze mną rozmawiać, po tym co usłyszałaś o mnie od ludzi?

– Tak Bartku. Ja nie zmieniam zdania; wszystko, co ci w życiu mówiłam, też było prawdziwe. Dlaczego „pisałeś” mi, że od świąt Bożego Narodzenia już nie piłeś?

– Nie piłem stale. To były sporadyczne wypadki, okazje. Ja już nie piłem całymi dniami, jak przedtem. Przecież to, co zrobiłem, robiłem bez własnej woli, pod wpływem alkoholu.

– ?

– Wiem, stałem się niewolnikiem. Tak o mnie pomyślałaś?

– Tak. Na szczęście jesteś już wyzwolony.

– Jestem wolny, ale odpowiadam za wszystko, co popełniłem. Wiem, chodzi wam o moją śmierć? (...) Ja byłem już przygotowany, a może nigdy później nie byłbym tak gotów, jak wtedy. To dla mnie była łaska; tak jak kara śmierci dla skazanego na dożywotnie więzienie. Naprawdę męczyłem się i męczyłem innych. Już bym nie był zdolny do przyjęcia waszych darów. Widzisz, alkohol niszczy ciało. Już wzrok był zaatakowany, hamulce moralne nie działały, wola była sparaliżowana. Robili ze mną, co chcieli. Spodlali mnie, a ja się godziłem; traciłem dobre imię, godność, szacunek ludzki. Reprezentować powinienem tych, którzy zginęli, a przynosiłem im wstyd, a radość i satysfakcję moim wrogom. Do siebie samego czułem obrzydzenie i pogardę. Czy ty wiesz, co to znaczy z tym żyć?

– Nie mogłabym tak żyć.

– Widzisz, i ja nie mogłem – na trzeźwo. Już było za późno. Rozumiano mnie. Moja wdzięczność jest nie do wyrażenia, żeby po takim życiu, po takiej degrengoladzie znaleźć się tutaj.

– Będę zawsze mówiła: kochałeś Polskę, byłeś gotów w każdej chwili do walki o nią. Nie zniechęciły cię do Niej wszystkie twoje przejścia, rany, choroby, więzienia, prześladowania – a weź, ilu ludzi powiedziało po wojnie: „Mnie już nikt na to nie nabierze”. Z nimi nie chcę mieć nic wspólnego, ale z tobą... Przecież tyś „wytarł wszystkie śmietniki wojny”, widziałeś ją od najohydniejszej strony, żyłeś wśród szpetoty, szczególnie już po wojnie. Miałeś dookoła siebie brzydotę fizyczną i moralną. To może wypaczyć. Uważam to, żeś nie stracił miłości do Polski w takich warunkach, za wielkie osiągnięcie. Byłeś zdolny do oddania życia za coś, co uważałeś za godne miłości. Bartku, wydaje mi się, że nie byłbyś tam, gdybyś tej miłości w sobie nie miał. To było w tobie piękne! Chciałam jeszcze powiedzieć ci, że gdybyś miał wszystkie cnoty świata, a miłości do Polski nie – nie chciałabym mieć z tobą nic do czynienia, byłbyś mi obcy.

– Dziękuję ci. Dodajesz mi otuchy. Tu nie ma innych, ale dookoła mnie są tak wspaniali ludzie, że nie mogę sobie wyobrazić, że właśnie ja mam brać udział w tej pracy – ja, który na nic nie zasłużyłem, wszystko zmarnowałem i zawiodłem wszystkich.

– Tak myślisz? A przecież powróciłeś?

– To nie moja zasługa. Syn marnotrawny wrócił sam, dobrowolnie, a ja? Mnie wszyscy pomagali.

– Czyś ty nigdy nikomu nie pomógł?

– Tak, oczywiście, kiedy się dało. Ale co to ma wspólnego?

– „ Kto daje, ten odbiera” (zacytowałam).

– Wiesz, ja też się muszę przyzwyczaić do twojego sposobu myślenia. Nigdy robiąc coś dla kogoś nie myślałem, że „odbiorę” to. Po prostu robiłem co można, bo tak było trzeba, i to nie zawsze.

– Bartku. Nie chcę, żebyś się naginał. Pozostań sobą, nie zmuszaj się do niczego.

– Tak, ale chciałbym jak najlepiej rozumieć cię, żeby nie zrobić znów jakiejś pomyłki...


Kłamstwo?


Po zakończeniu rozmowy z Bartkiem.

– Mamo! Proszę cię na chwilkę. Chciałabym z tobą pomówić, ale sam na sam, tak żeby Bartek nie słyszał, dobrze?

– Dobrze, słucham, jesteśmy same.

– Mamusiu, proszę cię, porozmawiaj z matką Bartka. On mi jednak skłamał(!). Powiedział wczoraj czy przedwczoraj, że od Bożego Narodzenia nic nie pił, a to z obawy, aby nie powiedzieć nic na mój temat. Tymczasem pani K. mówi, że pił, że koledzy o tym mówili – niejeden raz. Kiedy spytałam Bartka, odpowiedział mi, że „nie pił stale”, że „to były sporadyczne wypadki”, „okazje”, że „już nie pił całymi dniami, jak przedtem”. Po co mi kłamał? Dlaczego takie wykręty? Jestem przerażona, bo jeżeli zawiodę się na nim tutaj, to znając siebie wiem, że mu już nigdy nie uwierzę, tak jak nie wierzę właściwie w nic, co mi mówił „za życia”. Wszystko wydaje mi się „tak” lub „nie”. Jeśli nie będę mu – tu – wierzyła, nie będzie mowy o współpracy, bo jego wszystkie informacje będą dla mnie z góry podejrzane i niepewne. Poproś jego matkę i niech z nim porozmawia, bo to „ostatni dzwonek”. Obiecał mówić prawdę. Tak być nie może!

– Córeczko, słyszałam. Powtórzę matce Bartka. To musi być jakieś nieporozumienie. Dobrze, ale nie uprzedzaj się, proszę.

– On to sam, Mamo, powiedział; nie pytałam go o to. Po co?

– Nie wyobrażam sobie, żeby Bartek mógł teraz kłamać. To nie jest możliwe. Na razie wierz mu, a my wyjaśnimy tę sprawę.Pamiętaj, że nienawidzą go „te siły”, ci, którym został wyrwany. Zrobić mu nic nie mogą, ale na ciebie jeszcze mogą działać. Pomódl się za Bartka.


Po przerwie.

– Córeczko, rozmawiałam o twoich zastrzeżeniach z matką Bartka. Bardzo się tym przejęła i spytała go, jak to było. Otóż Bartek sam chciałby ci to wytłumaczyć. Oddaję mu „głos”, ale chciałabym ci powiedzieć, że trzeba mu wierzyć. On nie będzie ci nigdy mówił nieprawdy. Teraz, kiedy już wie, jak bardzo jesteś wyczulona na wszelkie niuanse, będzie uważał specjalnie. On też się przeraził, bo zrozumiał, jak bliski był utraty współpracy z tobą. Córeczko, proszę cię, zrób wszystko, aby mu ułatwić rozmowę. On boi się, po prostu nie wie, jak z tobą mówić. Za mało jeszcze cię zna.

– A czy on naprawdę chce ze mną współpracować? Czy to nie jakaś kara dla niego? Czy nie musi się ciągle do mnie naginać? Powiedz, czy możesz mi ręczyć, że to jest dla niego rzeczywiście pomoc, radość, i że z serca chciałby ze mną pracować?


Odpowiada Bartek.


– Przysięgam ci, że tak jest! To jest dla mnie największe szczęście. To ja, Bartek, mówię do ciebie. Nawet sobie nie wyobrażasz, czym jest dla mnie możliwość pracy z wami. Sama możność bronienia cię i osłaniania jest już wyrazem ogromnego zaufania do mnie i przysięgam ci, że jeśli nawet nie będziesz chciała ze mną mówić więcej, będę to robił, chyba że mnie odrzucisz! Ja wiem, że nie jestem wart takiej pracy, że wydaję ci się obrzydliwy i brudny; ja to wiem, ale pozwól mi się oczyścić. Jak ja to zrobię inaczej, jak nie w pracy?

– Bartek, dlaczego ty tak do mnie mówisz? Przecież ja nie powiedziałam, że nie chcę z tobą pracować.

– Dziękuję ci, ale wiem, że jeśli stracisz do mnie zaufanie, nie będziesz mogła ze mną pracować. Dlaczego tracisz? Co ja takiego powiedziałem? Ja ci nie skłamałem, naprawdę! To nieprawda, że chodziłem zupełnie pijany. Owszem, kilka razy piliśmy z racji imienin czy innych powodów, ale nie było to upijanie się, takie jakto miało miejsce nieraz przedtem w moim życiu. Przecież tak i ty też możesz pić. Nie byłem już nigdy nieprzytomny i nieodpowiedzialny pilnowałem się... Dzwoniłem do ciebie i chciałem przyjść, postarać się usposobić cię do siebie lepiej, ale odkładałem to tak, że już nie zdążyłem. Taka była prawda. Czy ty mi wierzysz?

– Tak, w to, co mówisz teraz, ale już w nic, coś mi mówił „w życiu”.

– Ja ci mówiłem wiele prawdy, a tylko nie chciałem powiedzieć tego, co mnie malowało źle. Czy możesz to zrozumieć?

– Tak, to zrozumiałe.

– Widzisz, cieszyłem się, że jest ktoś, kto mało o mnie wie i dlatego jeszcze mnie szanuje. Nie chciałem spotkać się z pogardą jeszcze i z twojej strony.

– Bartku, czy ty rozumiesz, dlaczego teraz byłam niepewna prawdy twoich słów?

– Tak, ja wiem, o co ci chodziło. Jeżeli mówiłem ci, że nie piłem, to sądziłaś, że ani kieliszka, a ja rozróżniałem picie „normalne”, tak jak wszyscy ludzie, od całkowitego upijania się, od wielodniowego pijaństwa, jakiemu ulegałem. Ja się nie chcę usprawiedliwiać, chcę ci to wyjaśnić.

– Rozumiem to, ale jak będzie na przyszłość?

– Będę starał się mówić możliwie jasno i jednoznacznie, ale jeżeli będziesz miała wątpliwości, nie trać wiary we mnie od razu, spytaj mnie, dobrze? Ja cię nie chcę zawieść, ale – wierz mi – tak ciężko być wciąż podejrzewanym...

– Bartku, chciałam ci powiedzieć, że na razie nasze trudności wynikają z tego, że za mało się znamy i rozumiemy. Tym się nie zrażę. Teraz nie chciałam ci zrobić przykrości nieufnością, chciałam sprawdzić. Chciałabym, żebyś poznał mojego Ojca – ja mam podobny charakter – wtedy będzie ci łatwiej mnie zrozumieć. Ja nie znoszę żadnych dwuznaczności, „mętności”. Czy ty to możesz zrozumieć?

– Tak, całkowicie cię rozumiem. Będę się starał. Ja już twojego Ojca poznałem. Nie wiem, czy nie pogardza mną...

– Dlaczego?

– Przepraszam cię, ale twój Ojciec jest prawy, a ja jestem przeciwieństwem.

– Powiedziałam ci „w życiu”, Bartku, że nie chcę cię nigdy „uderzyć”, bo dość cię już bito. Nie chcę się włączyć między gestapo a bezpiekę. Nie chcę ci sprawiać bólu! Chcę, żebyś czuł się lubiany, potrzebny, a nawet niezbędny, abyś miał jak najwięcej radości. Zrozum, że to, żeś pił, było nieszczęściem, żeś się tak zaplątał w życiu – także; żaden niewolnik nie jest szczęśliwy, jak mogę ci nie współczuć? Wiem, że czułeś się tak nieszczęśliwy! Inaczej byłbyś zachwycony sobą, szczęśliwy, a tyś cały czas pilnował się, żeby wyglądać na zadowolonego. Przecież widziałam, że cierpi w tobie wszystko to, co Boskie, co człowiecze. Wydawałeś mi się zawsze „ranny”, skuty, związany i bezbronny. Może się obrazisz na mnie za ten sąd o sobie, ale nie chodzi tu o politowanie. Tyś nienawidził „litości”, tak jak ją rozumiałeś, a ja miałam współczucie. Cierpiałam wraz z tobą, kiedy cię upokarzano, np. w redakcji, kiedy słyszałam o tobie pogardliwe opinie. Tragiczne było, że nie mogłam ci nic pomóc. Rozmawiałam z tobą jak z więźniem w obecności straży. Wiedziałam, że jak się rozstaniemy, wrogowie nasi (anioły ciemności) wezmą ciebie w obroty, zapłacą ci podwójnie za każdą rozmowę, która była próbą pomocy. Czy to cię obraża?

– Nie, mów mi to częściej. Jestem ci wdzięczny. Tak było. Tyś czuła, jak było, pod powierzchnią mojej pozy. Wiem teraz, jak się musiałaś czuć. Dałaś słowo mojej Matce – wiem o tym – chciałaś mi pomóc ze wszystkich sił, a ja tę pomoc odrzucałem...

– Tylko nie przepraszaj.

– Nie, nie będę cię przepraszał. Chcę ci to wynagrodzić jakoś...


Do Matki (po przerwie).


– Chciałam cię spytać, czy Bartek jest bardzo smutny?

– Nie, on smutny nie jest. Jest „przywalony” ciężarem miłosierdzia Bożego, Jego łaski i dobroci. Niemożność odwdzięczenia się jest dla niego aż bolesna. Za wszelką cenę chciałby natychmiast coś zrobić, wykazać się, potwierdzić przed samym sobą, że zasługiwał na zmiłowanie, a tymczasem na razie jeszcze mało może i to go przygnębia. On tu nie jest „chory” ani „słaby”, ale jeszcze nie czas do działania, a Bartek nie może znieść czekania, cierpi. Dlatego już to, co mu zlecono – opieka nad twoim bezpieczeństwem, pomoc w potrzebie... –jest dla niego szczęściem...


12 V 1968 r. Mówi Bartek.


Douczam się”


– Witaj, to ja, Bartek, mówię do ciebie. Będę z tobą w drodze i tam na miejscu (wyjeżdżałam na urlop). Nie bój się żadnych żmij.

– Ja je lubię, jak wszystkie inne zwierzęta.

– Pomimo to, że je lubisz, będę je przepędzał. Dobrze, wiem, że będziesz miała dużo pracy, ale może i dla mnie znajdziesz czas. Tak, ja cię poznaję coraz lepiej, ale ty nie wiesz, jakim ja jestem w rzeczywistości. Czy masz do mnie żal, gdy jestem przy twoich rozmowach? Mogę się podzielić z tobą moimi opiniami. Michał jest zupełnie pewny. Możesz polegać na nim. On może dużo zrobić, wielu ludzi zna i chce ci pomagać. On będzie umiał sam pracować. Możesz mieć w nim przyjaciela.

Wiesz, i ja słucham tego, co czytasz. Tak się „douczam”, nadrabiam. Ja bym nie umiał dać ci oparcia w życiu – ciągle byś była w pogotowiu (niespokojna) – a teraz mogę ci dać pomoc i wiesz, że nigdy już głupstw nie zrobię. Tu nie można – widzi się jasno, co jest dobre...


(Prosiłam, żeby mi opowiedział przebieg wypadku).

– Wiem, chcesz, żebym ci opowiedział przebieg. Zrobię to, ale już tam, dobrze?

– Ale może jest to dla ciebie zbyt przykre.

– Nie, ja chcę, żebyś to znała.


16 V 1968 r. W lasach.


Mówi Bartek.


– Czułaś dziś moją obecność? Wiem, że tak. Ja szedłem naprawdę przy tobie, po lewej stronie; wiem, żeś to odczuła. Widzisz, nie chcę cię peszyć ani denerwować, rozstrajać, ale byłem z tobą i wczoraj. Tu jest bardzo ładnie i z przyjemnością znajduję się w tych lasach. Nie wiem, czy potrafiłbym wykorzystać taki pobyt „za życia”, ale prawdopodobnie tak. Naprawdę dużo bym tu pracował. Tu nic nie odciąga uwagi.

Wiesz, staram się nie myśleć o tym, co mógłbym zrobić w życiu, gdybym żył inaczej. To bardzo smutne myśli, a już nic odzyskać nie mogę. Wolę myśleć o przyszłości...

– Czy nie obawiasz się rozmowy ze mną?

– Wiem, że mogłabyś mi wielekroć powiedzieć wiele przykrych i prawdziwych słów, a starasz się mnie oszczędzać. Ja „czuję” twoją życzliwość i wiem, że mogę jej zaufać. Wiem, że nie potrzebuję bać się z twojej strony odmowy współpracy, ale widzisz, boję się nieporozumień.

– Czy opowiesz mi o swojej śmierci?


Zapowiedź relacji o śmierci


– Tak zrobię. Jak zechcesz i będziesz wypoczęta, opiszę ci wszystko. Posłuchaj, wiem, że liczysz na mnie, na to, że jako dobry obserwator wiele spraw ci opiszę i wyjaśnię. Zrobię to, obiecuję ci! Pytaj mnie o wszystko, o różnice, o pierwszy moment, o to, co i jak my tu widzimy.

– Dobrze.

– Cieszę się, że wierzysz mi, że powiem to prawdziwie i dokładnie. Ja zrobię wszystko, co będę mógł, dla ciebie – przecież chcę ci jakoś wyrazić swoją wdzięczność i odwzajemnić twoją troskę i chęć pomocy. (...)

Jeżeli zechcesz, zawołaj mnie tylko; ja cieszę się na każdą rozmowę. I dla nas są one cudowne i niezwykłe, a to, że mogę z tobą mówić bezpośrednio, jest niezwykłym, dla mnie niezasłużonym wyróżnieniem.


Bartek mówi mi o swojej śmierci


17–18 V 1968 r.

– Witaj, mówi Bartek. – (Miałam wątpliwości, czy to naprawdę Bartek mówi ze mną.)

– Czy chcesz, żebym ci opowiedział moją śmierć? Może to będzie dla ciebie sprawdzianem.

– To zbyt smutne dla ciebie.

– Nie, to nie było smutne. To było moje wybawienie, mój ratunek. Wtedy spotkałem matkę, brata, bliskich.

– Czy to jeszcze pamiętasz?

– Wszystko pamiętam. Tego się nie zapomina, to jedna z najważniejszych chwil w życiu, a dla mnie decydująca. Czy ty rozumiesz, że ja byłem o włos od wiecznego odrzucenia – z własnej woli? Wyjaśnię ci to w trakcie opowiadania. Od czego chcesz, żebym zaczął?


Nie myśl nigdy o samobójstwie


– Nie myśl nigdy o samobójstwie, nie wolno tego dopuszczać do siebie. Ja wtedy dopuściłem. Wiesz, ja wiedziałem, że już się kończę, że wzrok mi „nawala” i że już nie wyjdę z tego picia. Nie chciałem wyjść; nie mogłem, to już przekraczało moje siły, bo wola była opanowana przez siły nienawiści i zła, przez tych, co działając przez nasze słabości, usiłują nas zniszczyć naszymi własnymi rękoma. Ja tak zniszczyłem siebie. Byłem niewolnikiem; dobrze to uchwyciłaś. Wracając do tego wieczoru: zdecydowałem się, że to już czas, żeby odejść. Byłem zmęczony, nie wiedziałem, jak wyjść z długów. Ta rozmowa z panią X. (wieczorem, przed wyjazdem, z panią, z którą Bartek się liczył) była dla mnie jakimś błyskiem reflektora. Zobaczyłem, kim ja właściwie jestem: złodziejem, oszustem, łajdakiem! Zawiodłem zaufanie nawet jej, która robiła wszystko, żeby mnie wyciągnąć z błota, w którym tkwiłem. Ty mało jeszcze wiesz, ale nie chciałbym już nic więcej mówić ci. Boję się, że jeśli raz wzbudzę w tobie obrzydzenie, to się nie otrząśniesz.

– To przeszłość.

– Tak, to przeszłość. Ja wtedy postanowiłem, że po powrocie z Rzeszowa kropnę sobie w łeb, i będzie spokój. Po prostu już nie miałem sił dźwigać tego życia i znosić dłużej siebie samego, a zmienić się już bym naprawdę nie mógł.

– Nawet gdybyś wiedział o przyszłości?

– Gdybym wiedział o naszej pracy, o możliwościach służenia, chyba bym ci nie uwierzył. Zbyt dobrze siebie znałem. I ty byś zniechęciła się prędzej czy później. Gdybym uwierzył, starałbym się zasłużyć, ale to by była męka odrobić to wszystko, co już zdążyłem „narozrabiać”. Nie wiem, czy bym to wytrzymał. Byłem za słabyfizycznie. Wiedziałem, że grozi mi utrata wzroku. Na ten czas miałem przygotowaną swoją starą broń. A może przedtem zastrzeliłbym jakąś szuję?

Powiedziałem sobie, że dosyć już zła wyrządziłem. Przecież ja wtedy zrozumiałem, że nigdy nic pozytywnego nie zdziałałem, że zawsze tylko zniszczenie, szkodę i śmierć.

– Przecież zabijając konfidentów, broniłeś ludzi przed torturami w gestapo? (Bartek byl jakiś czas w komórce likwidacyjnej w AK.)

– Tak, nie pomyślałem o tym wtedy. Ja rzeczywiście broniłem, chciałem bronić, ratować, ale widzisz, zawsze musiałem to robić poprzez śmierć, zburzenie, zniszczenie czegoś, a nigdy poprzez dokonanie dobra.

– Chciałeś być artystą?

– Tak, chciałem komponować. Tak, utwory muzyczne to jest już twórczość. Ale nawet i te; tak mało ich mam, a i to wydać ich nie chcą.

– Tyś całe życie zmuszony był działać wbrew sobie?

– Tak, ale w końcu uwierzyłem, że to jest mój sposób życia, że tylko do tego się nadaję.

– Narzucano ci takie opinie, wmówiono.

– Tak, wmówiono, ale powinienem się bronić, a ja to przyjąłem.

Chciałem uciec stamtąd jak najdalej, zapomnieć choć na chwilę, spić się w Rzeszowie do nieprzytomności, aby tylko nie wiedzieć, nie myśleć, zagłuszyć wszystko, zagłuszyć sumienie. Nie powinienem wtedy jechać, nie wolno mi było. Znowu „te złe moce”, nasi wrogowie zaczęli działać. Mieli mnie w ręku. Wiedzieli, że teraz jestem ich, że to jest ich szansa. Oni też „polowali” na mnie. Myślałem tylko o tym, żeby się wyrwać, wyjechać, żeby szybciej być na miejscu, żeby zacząć pić. Tak było. Znowu wykorzystano moje pijaństwo. Tym razem mieli takie szansę, że postanowili działać natychmiast. Przecież ja postanowiłem, że się zastrzelę...

– Postanowiłeś samobójstwo, ale nie wiadomo, czy byś to zrobił?

– Nie wiem, co by było dalej, ale wtedy byłem już zdecydowany. Nie powinienem był prowadzić motoru w tym stanie nerwów, a ja o tym nie pomyślałem nawet. Jechałem bardzo szybko.


Śmierć


– Możesz mi wierzyć, ja nie pamiętam momentu śmierci. Nie widziałem nic, nie wiem, kiedy to nastąpiło. To jest taki straszny wstrząs, ale nie ból – bólu nie czułem wcale – tylko tak jak gdyby szok, porażenie prądem, rozdarcie.

„ To jest śmierć” – to zrozumienie rozbłysło w jednym momencie, całkowicie i bez najmniejszego wahania. Wiedziałem z całkowitą pewnością, że to jest właśnie śmierć: nie wypadek, zranienie, szok – przecież tyle razy przechodziłem przez to – ale teraz miałem pewność, że to jest to, co nazywa się śmiercią. Wtedy oddałem się Bogu cały do rozporządzenia, Chrystusowi – „o ile jest rzeczywiście taki miłosierny”. Tylko to jedno mogłem zrobić – zwrócić się do Niego, niech mnie sądzi.

– Dlaczego to zrobiłeś, Bartku? Dlaczego wezwałeś właśnie Jezusa?

Bartek zdenerwował się, czułam to wyraźnie. Odpowiedział gwałtownie.

– Do kogo miałem się zwrócić? O Nim mówiono mi, że jest miłosierny, a ja potrzebowałem miłosierdzia.

– Skąd o tym wiedziałeś?

– Wtedy się wie! Jest taka sekunda, błysk, moment, że widzi się siebie zupełnie bezbronnego, samego wobec ogromu tajemnicy, i wydaje się, że jedynym punktem zaczepienia się, oparcia, jedynym jak gdyby światłem, źródłem światła jest On, że On usłyszy i zrozumie. Człowiek nie chce uciekać przed odpowiedzialnością za swoje winy, za to, co zrobił; nie chce się wypierać, ale pragnie być zrozumiany, osądzony przez Kogoś, kto go zna, kto jest sprawiedliwy i miłosierny. Do kogo miałem się odwołać? ON był przy mnie! Czy ty to rozumiesz?

Wybacz mi, jeszcze teraz trudno mi o tym mówić. Ty nie wiesz jeszcze, jakie to jest spotkanie. Zrobię wszystko, żeby dopomóc ci przygotować się, żebyś nie była zaskoczona i nie przygotowana, jak ja.

– Dobrze.

– Dziękuję ci. Ja będę przy tobie. I przy mnie byli wszyscy moi bliscy. Czekali na mnie, otaczali mnie, ale „widziałem” z początku tylko Jego.

(Spontanicznie i nierozsądnie zapytałam, myśląc o wyglądzie zewnętrznym Pana Jezusa, jak „ wygląda” Jezus.)


Jezus


– Nie wiem, jakimi słowami mam ci to opowiedzieć. Brak mi słów. Przecież On mnie uratował, wyrwał, przecież ja byłem zgubiony. Tę śmierć uknuto tak, żebym nie miał szans: postanowiłem się zabić, jechałem, żeby pić znowu – byłem w ich rękach. Byłbym na zawsze przepadł, nigdy tu nie wszedł, gdyby nie On, Chrystus! Ty nie wiesz, czym jest w takim stanie, w jakim ja znajdowałem się wtedy (depresja, rozpacz, nieszczęście), spotkanie się z taką miłością! Gdy zdajesz sobie nagle sprawę z tego, że On wiedział o tobie wszystko, znał cię lepiej niż ty sam siebie, że wiedział, co z tobą się działo, co chciano z tobą zrobić i zezwolił na to tylko dlatego, aby cię uratować, zabrać do siebie, oswobodzić z niewoli już na zawsze. Gdy rozumiesz nagle, że spotykasz się z taką miłością, wobec której wszystkie twoje winy bledną, stają się niczym, że On je odrzuca, nie zwraca żadnej uwagi na to, co w tobie było wstrętne, brudne, obrzydliwe – że kocha cię, całego, takiego jakim jesteś, że przygarnia cię ze wszystkim! Wybacz mi, nie potrafię ci tego spotkania opisać; to jest nie do opisania, to jest po prostu nie do pojęcia dla nas na ziemi. Posłuchaj, On nie widzi twoich wad, nie widzi brudu, choćbyś była unurzana w błocie od stóp do głów. On cię kocha, czeka, poluje całe życie na jedno słowo miłości, zezwolenia na pomoc. Czasem jedna myśl wystarczy – jak u mnie – aby już mógł działać. Potrzebna jest tylko dobra wola, zezwolenie na to, aby być uratowanym; tylko wezwanie Go, zaufanie Mu, prośba, krzyk, myśl...!

Pomyśl, co by się stało ze mną, gdyby On nie był Miłosierdziem!

– Bartku, przepraszam cię, że przerwałam. Może jutro powiesz mi dalej?

– Dobrze, wiem, jak to, co ci mówiłem, przeżyłaś. (...) Ja się cieszę, jeżeli ludziom też się to przyda. Gdyby mogli zrozumieć, jakie jest prawdziwe miłosierdzie Boże, nikt nie mógłby być stracony...

Czy teraz wierzysz, że to ja mówię do ciebie?

– Tak, Bartku, teraz ci wierzę, ja także.


Następnego dnia.

– Witaj Bartku, chciałam cię prosić, żebyś dokończył rozmowy dobrze?

– Witaj, mówi Bartek. Chcesz, żebym podał ci, co było dalej? Widzisz, nie zauważyłem samego momentu śmierci. Wydaje mi się, że jest on zauważalny raczej dla tych, co żyją dalej, dla obserwatorów, chociaż nie jest pewne, czy oni też wiedzą, kiedy następuje rzeczywiste przejście – bo tak to nazywamy; trudno nazywać śmiercią zdjęcie ubrania, prawda? Ten, kto sam przechodzi, zbyt jest przejęty, aby zwracał uwagę na uboczne szczegóły dotyczące ciała, takie jak oddech czy ustanie pracy serca. Podobno byłem cały połamany? – wiem to z waszych rozmów, ale naprawdę to mało istotne dla mnie. Myślałaś mi wczoraj – mogę mówić „mówiłaś”, ale w rzeczywistości przecież myślisz – że znasz to uczucie, że pamiętasz je ze snu, tego na temat roku dwudziestego. Chyba to jest to. Gdy następuje nagle, bez przygotowania – jest straszne; ale to jest poza czasem, nie można określić, jak długo trwa, jedną setną sekundy, może jedną tysiączną? To jest rozdzieranie – pytałem się tych, którzy podobnie zginęli, na ogół potwierdzają – ale też powiedziano mi, że jest to nagłe rozerwanie łączności pomiędzy naszym ciałem a nami, a ta łączność jest tak mocna i tak subtelna, że dotyka poprzez ciało i nas samych, dlatego wywołuje taki szok. Widzisz, ból to jest reakcja nerwów, organów materialnych ciała. My tu nie cierpimy „poprzez nerwy”, ale też „odczuwamy”, i to o wiele silniej i wyraźniej, to znaczy wiemy zawsze, dlaczego odczuwamy radość czy wstyd, który jest tak intensywny, że może być nazwany bólem.

– To znaczy, że ciało jest jak skafander? Osłania?

– Tak właśnie jest, jak po wyjściu ze skafandra, i to takiego, co tłumił i łagodził to, co docierało poprzez te powłoki. Wtedy, gdy zostajemy pozbawieni go, czujemy się okropnie „nadzy” w pierwszej „chwili”. To jest uczucie przerażenia; tak było u mnie, gdyż poczułem się bardziej świadomy siebie, zobaczyłem, kim jestem. Widzisz, to nie jest „oglądanie się”, to jest całkowita i bez żadnych wątpliwości i złudzeń – wiedza o sobie. Wie się, kim się jest, kim jest ten Bartek i co ze sobą zrobił, że jest taki. Wtedy właśnie wezwałem Jego, a On... był przy mnie i czekał na to wezwanie.

– Jakim jest Pan Jezus?


ON”


– Trudno jest pisać o tym, ale ja pragnę, abyś wiedziała, a przez ciebie i inni, jakim On jest. Dlaczego mówię ci – a i twoja Mamusia i moja Matka – On! (zamiast Bóg). Bo widzisz, nie ma słowa, które by mogło wyrazić lub opisać Boga! Jest Ojcem, ale jest i Panem, jest światłością, ale również dobrocią, miłosierdziem, samym dobrem, samą pięknością, czystością, szlachetnością, wielkodusznością. Dla nas (po śmierci ciała) jest bratem, przyjacielem, przewodnikiem, ojcem i matką zarazem. Dla mnie stał się przebaczeniem, miłosierdziem, wyrozumiałością. ON jest tym wszystkim zarazem. Można mówić Jezus albo Chrystus, Zbawiciel, nasz Pan. My w pojęciu „On” zawieramy to wszystko. Ta myśl o Nim, to pojęcie jest miłością. Napisać tego nie można, ale pamiętaj, ilekroć spotkasz się z tym pojęciem – że jest to określenie pełne najwyższej wdzięczności, zachwytu, miłości, i nikt u nas nie wyraża się inaczej (jak z tymi uczuciami).

Chcę ci podać dalej, ale wybacz mi z góry, bo nie jest możliwe prawdziwie dokładne podanie tego, co jest poza odbiorem zmysłów, do czego jesteście przyzwyczajeni. Przede wszystkim tu się nie przypuszcza ani nie domyśla, tu się wszystko wie i zna (to, z czym się spotyka, nie zaś wszystko w ogóle). Wiem, jak ci zależy na dokładności. Staram się. Powiem ci to, co mogę. Tłumaczenia później, a teraz – co czułem, tak?

Kiedy zrozumiałem, że On mnie kocha – takiego, jakim jestem – że rozumie wszystko, że zna całe moje życie, że zawsze był przy mnie, że współczuł mi, pomagał, ochraniał i ratował, że to ja sam tę pomoc odrzucałem, że daną mi wolną wolę poświęcałem z reguły na wybór nie tego, czego dla mnie pragnął On, ale tego, co niosło mi zawsze szkodę, i że On robił wszystko, na co ja przyzwalałem (jak rzadko!), aby mnie uratować. To był szok. A to był jeden moment. On był przy mnie, aby mnie uratować, osłonić i nie pozostawić ani „chwili” dłużej w samotności i rozpaczy, abym od razu wiedział, że On mnie zabiera, kocha i cieszy się, że może mnie mieć! Czy ty to rozumiesz? mnie – ON!!! Po takim życiu, On się mnie nie brzydził, nie odpychał... A On, to czystość, to blask, ciepło, szczęście.

Wiesz, On dostosowuje się do nas. Gdybym zobaczył, jakim On jest naprawdę, nie zniósłbym tego. Do mnie zbliżył się jak starszy brat, jak ojciec, jak przyjaciel. Nie czułem lęku...

– Czy ty od razu uwierzyłeś Panu?

– Czy uwierzyłem? Jemu? Kiedy czujesz się tak kochaną – wierzysz. I ja wierzyłem, „czułem”, pojmowałem Jego miłość. Tak, od razu wiedziałem, że to jest On – Jezus Chrystus. Był piękny, ale nie mogę ci opisać szczegółów. Był piękny, promienny, szczęśliwy – szczęśliwy, zrozum to dobrze! – z tego, że mnie ma. To szczęście udzieliło się i mnie. Poczułem się wolny i bezpieczny, zrozumiałem, że jestem uratowany już na zawsze, że jestem nieśmiertelny (nie do zabicia) i że jestem kochany, zrozumiany, wytłumaczony – dlatego że Bóg jest i że jest taki!

Coraz więcej i coraz szybciej zacząłem pojmować. Zrozumiałem, że to wszystko, co pisałem ci poprzednio, jest dlatego, że Bóg jest! To była prawda! Wszystko, co mi mówiono, było prawdą, a ja w to nie wierzyłem. Jak mogłem? Dlaczego odrzucałem? A jednocześnie to, co jest, jest nie do opowiedzenia i opisania („ani oko nie widziało...” z Listów św. Pawła). Gdybym to wiedział! Gdybym to rozumiał! Żyłem jak ślepy, zmarnowałem życie! Te wszystkie myśli to był też moment. On był przy mnie, widział je, rozumiał, nie pozwolił, aby trwały dłużej – On jest taki delikatny, taki rozumiejący nas – nie chciał, abym od razu przeżywał wstyd. Chciał mi dać radość, wiesz, tak jak choremu dziecku. Zrozumiałem, że nie przyszedł po mnie sam – to nie są słowa i nawet nie „słowo w myśli”, całość przeżycia rozumie się – Pan nasz jak gdyby cofnął się i wtedy „zobaczyłem” Matkę i brata, przyjaciół, kolegów z partyzantki, z powstania, z więzienia. Oni byli wszyscy, czekali. Widzisz, radości takiej i szczęścia naszego nie da się opisać ani zrozumieć...

Po przerwie.

– Bartku, chcę ci serdecznie podziękować za to, coś mi podał. To są przecież twoje jak najintymniejsze sprawy i wiem, że musiało być ci bardzo trudno pisać o tym. Tym bardziej jestem ci wdzięczna. Nigdy nie możemy wiedzieć „za dużo” o Bogu i Jego miłości do nas. – Cieszę się, że mogłem to zrobić. Widzisz, ja szukam sposobu wyrażenia Mu swojej wdzięczności. On rozumiejąc mnie dał mi tę pracę, przez którą staram się cośkolwiek chociaż wykazać się, pokazać, że nie jestem niewdzięczny, że rozumiem, jakim cudem było uratowanie mnie. Całe życie nie dano mi możliwości, poza okresem wojny, ujawnienia, kim właściwie jestem. Nie wykazałem się niczym twórczym, pomimo że pragnąłem tego. Nie mogłem „służyć” i prawdopodobnie to było przyczyną, że tak bardzo spodliłem się. Nie ma co ukrywać, tak było! Ale widzisz, mogę to odrobić. Twoja zgoda daje mi możliwości bardzo duże, a przecież jedno twoje słowo „nie” wystarczyłoby, aby mi to uniemożliwić. Doceniam to. Jesteś dla mnie teraz Przyjacielem, bo rozumiesz mnie, rozumiesz mój stan, moją szansę i chcesz mi to ułatwić. To jest właśnie przyjaźń: zrozumienie i chęć pomocy.


Przyjaźń


1968 r. Mówi Matka.

– Przyznaj się, ucieszyłaś się z tego, że Bartek nazwał cię przyjacielem. Widzisz, on nie rozumiał, że ty postępujesz w stosunku do niego tak, jak postępuje prawdziwy przyjaciel. Po prostu łączył przyjaźń z „kumplostwem”, z koleżeństwem broni. Jego matka, brat wytłumaczyli mu to, otworzyli oczy, zdefiniowali. On też się uczy, ale tu, kiedy się już raz coś zrozumie, nie zapomina się. Tu jest bardzo szybki wzrost wiedzy i chociaż Bartek przyszedł z własnymi pojęciami, szybko je koryguje i zmienia – bo chce tego. Pragnie jak najszybciej przygotować się do pracy. Wie, że okazano mu zaufanie jak gdyby na „wyrost”, że od niego dużo zależy – to znaczy, że jest to próba nowej formy współpracy was z nami – że jeżeli on zawiedzie, zostanie wyłączony z niej, a tobie sprawi zawód. Drży o to, aby nic nie zepsuć, chyba sama to rozumiesz? Cieszymy się, że jesteś wyrozumiała.

Bartek był szczęśliwy, żeś zrozumiała tak dobrze jego informacje, jego intencje wykazania ci (i innym ludziom) na własnych przeżyciach, jaki jest stosunek Chrystusa Pana do nas, jak wielka jest Jego miłość.


20 V 1968 r. Mówi Bartek.

– Tu nie ma hierarchii ani stopni wojskowych, jest przyjaźń i zawsze chętna pomoc. To właśnie jest wspaniałe. (...)

Chciałem cię zawiadomić, że poznałem twojego kuzyna (Jasiek St., żołnierz AK, zamordowany w więzieniu przez ubowców). Zgadaliśmy się, że właściwie tylko przypadkiem nie poznaliśmy się „w życiu”.

To jest zabawne określenie, bo życie prawdziwe to jest dopiero tu – nasze. Powiedz sama, czy taką wegetację, jak była moja, można nazwać życiem? Tak, ja byłem niewolnikiem podwójnie, bo i z własnej woli i wyboru nałogu, ale przecież i wy wszyscy prawie nic zrobić nie możecie dla wspólnego dobra.


Ten jest Przyjacielem...

– Chciałaś wiedzieć, jaka jest moja definicja przyjaźni? W „życiu” była inna, bardzo powierzchowna, a teraz sądzę, że prawdziwym przyjacielem jest ten, kto drugiemu okazuje pomoc i podtrzymuje go w drodze ku Bogu, kto wskazuje mu prawdziwe wartości i sposób, w jaki ten mógłby do nich dojść, kto nie spycha nigdy w dół, nie pogardza, nie odrzuca, ale i nie toleruje lub nie zachęca do czynienia zła sobie i innym. Ten jest przyjacielem prawdziwym, kto widzi w nas i pomaga nam wydobyć z siebie to, co w nas jest najlepszego, kto zachęca i podnosi z upadku, kto nigdy nas nie potępia, a stara się wytłumaczyć, kto nas szanuje. Myślę, że to jest właśnie definicja przyjaciela. Wierność i głęboka prawdziwa życzliwość, pewność, że zawsze można na tego kogoś liczyć, też wydają mi się ważne, i to już w życiu ceniłem, ale czym jest przyjaźń, ku czemu powinna prowadzić, zrozumiałem dopiero tutaj. Pomogli mi w tym moi bliscy.

Wiesz, zdumiewające jest, jak mało rozumiemy, jak mało zastanawiamy się „żyjąc”. Przecież po to żyjemy, żeby wyciągać wnioski z naszych błędów, żeby je naprawiać, znaleźć wreszcie ten nasz własny kierunek i nim pójść, dojść, osiągnąć metę przed „śmiercią”, a tymczasem prawie nikomu się to nie udaje. (...)

Wiesz, że właściwie to jest niesłychane. Ciągle od nowa się dziwię. Nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że można tak po prostu „normalnie”, bezpośrednio rozmawiać. Przecież ja jestem „umarły”, pochowany, „leżę na cmentarzu” jako Bartek, cały, w komplecie (choć połamany) i tam się rozkładam. Tak myślą o mnie. Wiem o tym, słyszę.

– Kto tak myśli?

– Właściwie wszyscy. Pomyśl tylko, takie rozmowy; przecież tego nie ma, o tym się nie wie, nie mówi. I że też właśnie ja mogę. Słuchaj, właśnie ja, taki najgorszy, zmarnowany, przegrany, „wariat”, „pijak”, „niebezpieczny bandyta”.

– Tak nikt z nas nazwać cię nie mógł.

– Wiem, ten tytuł nosiłem z dumą. Bali się mnie łajdacy. Jak oni się cieszyli moją śmiercią!


O sposobie myślenia i widzenia


– Pytasz, czy się identyfikuję wciąż z tymi epitetami? No, jestem nadal Bartkiem – kim mam być? –jestem nim. Mam ten sam charakter, sposób rozumowania, myślenia, pamiętam wszystko (i to o wiele lepiej, możesz mi wierzyć), no po prostu nic się nagle nie zmieniło, bo nie mogło. Czy cię to zraża?

– Nie, Bartku, ale trudno mi wyobrazić sobie twój obraz teraz.

– Czy mam się opisać? My się tu widzimy wzajemnie. Poznasz mnie od razu. Jestem sobą, tylko takim w najlepszej formie, tak jakbym się umył, uczesał, specjalnie czysto ubrał, był trzeźwy, zdrowy, wypoczęty. Tyś nigdy nie widziała mnie szczęśliwego – musisz sobie wyobrazić, ale z tym wszystkim, to jestem ja.

Tu się zmienia sposób widzenia i pojmowania. Nie patrzy się tylko oczyma – widzi się sobą; widzi, wyczuwa i rozumie – razem. Jeżeli jestem przy tobie, tak jak w tej chwili, to „widzę cię”, wyczuwam twój nastrój, stan psychiczny, słyszę twoje myśli do mnie, a także czuję twoje zmęczenie, ale i spokój, to, że nie wątpisz teraz w moją obecność, że jesteś „nastawiona” życzliwie, że „rozmawiasz” ze mną swobodnie, bez napięcia, zdenerwowania czy podejrzliwości. „Widzę”, że mnie rozumiesz...

Chcę ci też powiedzieć, że to, w co jesteś ubrana i jak jesteś uczesana, jest tak nieistotne, że nie widzę tego wyraźnie, ale za to czytam to, co piszę twoją ręką, a właściwie słuszniej będzie określić to jako „co piszemy razem”. Trudno mi określić porę dnia, ale wnioskując z zapalonej lampy, jest wieczór.

– A kwiaty widzisz?

– Tak, bukiet kwiatów, bzy. Jeżeli ześrodkuję na nich uwagę, widzę je wyraźnie, i kolor, i kształt.

– A czy widzisz szczegóły?

– Gdyby to było potrzebne, to bym zobaczył dokładnie każdy szczegół w pokoju, ale po co? Tu ci nic nie zagraża. Co innego, kiedy jesteś wśród ludzi albo gdzieś wchodzisz; wtedy zwracam uwagę na wszystko.

– Wygląda na to, że oglądanie naszego świata was męczy?

– To nie wymaga siły, wysiłku, to tylko akt woli: chcę to widzieć, i widzę; tak samo, jak stan psychiczny i stosunek ludzi do ciebie, bo to jest ważne. Tak się cieszę, że moja Matka podoba ci się. To ona umożliwiła mi wejście tu, wychowując mnie w miłości i szacunku dla spraw Polski. To szczęście zawdzięczam Matce. Ona mnie tu prowadzi.

– Czy można ci zadać kilka pytań, takich nie bardzo istotnych? Chciałam cię zapytać, czyś ty siebie, swojego ciała po śmierci wcale już nie oglądał? Nie byłeś przy nim?

– Jakby ci to wyjaśnić? I byłem, i nie. Byłem z nim jak gdyby związany, ale go nie „oglądałem”. Nie wiem, jak „wyglądałem po śmierci”, po prostu wcale nie miałem ochoty tego zobaczyć. Wiedziałem, że to był wypadek. Wiesz, to jest tak: skoro jesteś, istniejesz nadal, no to co cię obchodzi, co kto robi z twoją suknią? Chyba, że komuś na tym zależy, mnie – nie. Ale wiedziałem, że wiozą „mnie” do mojego miasta, że wiele osób przeżywa pewien szok na wiadomość o tym wypadku. Czułem ich myśli, i twoje też, a ponieważ na ogół wszystkie były myślami o mnie jako o moim trupie, więc rozumiałem, że identyfikują mnie z moim ciałem. Wiesz, że śmiać się chce i płakać, takie to się wydaje śmieszne i naiwne po prostu, a jednocześnie nie ma możliwości sprostowania, człowiek jest bezradny. Z drugiej strony pamiętałem swoje reakcje na śmierć kolegów i teraz wiem, co oni czuli. W tym okresie, jeśli to tak można określić, byłem ze swymi bliskimi, przeżywałem radość spotkania, szczęście z poczucia swobody, wolności, wyzwolenia od nałogu.

Myślałaś parę razy o tym, czy tu nie mam ochoty na picie alkoholu? To by było jak kąpiel w szambo – trudno inaczej to określić – na to nikt nie ma ochoty.


Tutaj widzi się wszystko prawdziwie


– Tu zło jest złem, a dobro – dobrem; czuje się to, rozumie, wie natychmiast, bez sprawdzania, bez wątpliwości. Od początku, tutaj „widzi” się wszystko inaczej – prawdziwie. Tego nie trzeba się uczyć. W jednym momencie otwierają się jak gdyby oczy, zaczyna się widzieć prawdziwy obraz rzeczy, takich jakimi są w istocie. A także ludzi. I siebie – to jest straszne. Tak jak na biel nie możesz powiedzieć „czerń” i uwierzyć w to, tak i o sobie wiesz prawdę, i to całą. To, co wymykało się twojej uwadze, co wydawało się mało ważne, błahe, wszystkie „głupie” sztuczki, żeby zamydlić sumienie, usprawiedliwić się i wytłumaczyć, wszystkie „uniki” w życiu, każde zdarzenie, nawet najdrobniejsze, o ile zaważyło na twoim dalszym postępowaniu w sposób pozytywny lub nie – widzisz tu bardzo wyraziście i rozumiesz jego konsekwencje.

Posłuchaj, będę ci pomagał, o ile mi pozwolisz, aby cię to nie spotkało. Właśnie dlatego, że tak dużo zła i błędów zrobiłem sam, wiem tak dobrze, co jest błędem i jakie może mieć skutki. Ja cię nie chcę uczyć, nie pomyśl sobie tego. Chcę, żebyś przeskakiwała wszystko, na czym ja się potykałem – żeby ci oszczędzić wstydu, tylko dlatego.

– Bartku, jeżeli w tym mi pomożesz, staniesz się moim prawdziwym przyjacielem, nie tylko w naszej pracy, ale „przyjacielem w drodze”, to jest moim osobistym.

– Rozumiem to. Kto jest tak „poobijany” (przez życie), jak ja nim jestem, chciałby stać na drodze z latarnią, z sygnałem świetlnym, z syreną – i ostrzegać innych.


O przyrodzie ja to wszystko „widzę”


25 V 1968 r. Mówi Bartek.

– Zawsze kiedy zechcesz, będę. To jest nie tylko możliwe, ale zupełnie pewne; przecież choć tyle możemy dla ciebie zrobić, żeby być, kiedy ty masz czas na rozmowę.

Pomyślałam, że szkoda, że Bartek nie widzi tego wszystkiego, co ja. Byłam w parku poniemieckiego pałacyku myśliwskiego. Park przechodził w las. Kiedy wzięłam pióro do ręki, Bartek powiedział:

– Słyszę cię. Chciałbym, żebyś wiedziała, że ja to wszystko „widzę”, „czuję” – dlatego nie mogę żałować, że straciłem, bo nic nie straciłem, a tylko zyskałem (nie mówię o najważniejszych sprawach, ale o tym, o co mnie pytałaś). Nie tylko wiem, że jest wiatr, ale odczuwam jego zapach i nasilenie, widzę niebo i chmury na nim, czuję ciepło słońca, widzę nawet tę owcę pod świerkami. Dla mnie też liście są liśćmi, a drzewa drzewami. To są resztki szpaleru, prawda? Powiem ci, co to za drzewa – chyba graby, prawda? Wiesz, tego, czego „w życiu” nie wiedziałem, i tu nie wiem, ale mogę zawsze dowiedzieć się (chodzi o nazwę przyrodniczą), ale myślę, że to są jednak graby. Jestem tu z tobą, boś mnie zapraszała, a i bez tego też byłbym, ale nie narzucając ci się.

Wiesz, nie jest łatwo zdefiniować, jak albo czym „odczuwamy” czy „widzimy”. Nie zmysłami cielesnymi, bo ciało moje w tej chwili rozkłada się na Cmentarzu Wojskowym (Bartek został tam pochowany jako Kawaler Krzyża Virtuti Militari).

– Cieszę się, że tam leżysz.

– Zawsze marzyłem, aby tam „leżeć”, ale to się nie da.

– Jak to?

– Tam nikt nie „leży” – tylko „ubrania”, powłoki, taki „zbiór pamiątek” po nas. Przychodzimy tam spotkać się z wami (kiedy przychodzicie „na groby”), ale o wiele przyjemniej jest na przykład tu. Jeżeli chcesz, to dowiem się dokładnie i wtedy ci podam. Mogę tylko od siebie dodać, że tu się widzi i odczuwa szerzej, więcej, wyraźniej jak gdyby rozróżniając każdą rzecz (obiekt). Więcej jest radości odbierania.


Mówiliśmy o poległych przyjaciołach Bartka...

– Oni wszyscy tu są. Nawet nie wiesz, jak wysoko „ceniona” jest śmierć za ideę, o ile nią była w rzeczywistości. Ta była. Oni wszyscy bili się za wolność kraju, a nie o stanowiska, karierę czy inne korzyści osobiste.

– Cieszę się, że czytasz te wspomnienia i notatki. To było „osobiste”, inaczej nie umiem, chociaż starałem się możliwie mało „odkrywać”. Ty bardzo wychwytujesz to. Tak, wiem, że rozumiesz mnie, ale też nie wiem, na czym to polega. Dlaczego mnie rozumiesz?

– Nie wiem. A ty skąd o tym wiesz?

– Wiem, boś sama o tym myślała. Słyszałem.

– Myślałam o tym, że gdybym cię lepiej rozumiała „w życiu”, może mogłabym więcej ci pomóc.

– Nic by się nie dało zrobić. Wiem teraz, że ci ręce opadały po prostu po rozmowach ze mną. Widzisz, byłem już zbyt zmęczony, wewnętrznie. Nie byłbym zdolny do przyjęcia tego, o czym całe lata marzyłem. Tak, wiem, nie tylko marzyłem, ale piłem, staczałem się coraz niżej. Nie można z rynsztoku iść służyć Polsce. Trzeba wybierać. Ja wybierałem źle, zawsze źle, przez wiele lat. To robi swoje, człowiek jest już niegodny.

– Przestań się ciągle oskarżać.

– Widzisz, to nie jest ekshibicjonizm, to jest prawda. Mówię ci o tym, bo tak jest. Nie proszę cię o „pocieszanie”, bo za swoje winy płaci się samemu i żadne „pociechy” tu nie pomogą; tyś mi dała szansę odrobienia, spłaty długów, a to jest więcej niż wszystkie pociechy razem wzięte.

Wiesz, cieszę się na moment twojego przyjścia – tu. Tak bym chciał cię w nasze życie wprowadzić, widzieć twoje zdumienie i zachwyt.

– Może nigdy do was nie przyjdę?

– Nie myślisz tego poważnie. Jak byśmy mogli dopuścić, żebyś po tym, co dla nas robisz, nie znalazła się z nami? To by musiała być z twojej strony świadoma zła wola, nienawiść, zdrada. Nie wyobrażam sobie tego.

– Mogę robić źle „niechcący”.

– „ Podświadomie” i „niechcący” nigdy Boga nie zdradzisz ani Polski – tego trzeba chcieć! Nawet o tym nie myśl, to absurdalne.

– Może nie wykonam tego, co powinnam?

– Też nie. Nikt od ciebie nie żąda więcej, niż możesz zrobić. Przecież wiemy, że masz mało sił, ale wiem, że my ci dopomożemy, że będziesz silniejsza w przyszłości. To atmosfera ogólna tak bardzo wszystkich przytłacza.


W królestwie miłości


26 V 1968 r. Mówi Matka.

– Cieszymy się bardzo z matką Bartka i jego bratem z waszego szybkiego zżywania się. Ty nie wiesz, dlaczego go tak dobrze rozumiesz, a on tak samo. Pytał nas o to po wczorajszej rozmowie z tobą. A to takie proste: macie razem współpracować, bo tak On sobie życzy. On wam chciał dać to szczęście, ten niezwykły dar, z którego tak mało zdajesz sobie sprawę. On was widział w tej pracy, zanim urodziliście się; znał was i rozumiał oboje. Każde z was uzupełnia cechy drugiego, ale jednocześnie macie dużo cech wspólnych, podobieństwo psychiki, braterstwo jak gdyby – bez niego nic by z waszej współpracy nie wyszło. Bartek dał do niej bardzo duży wkład cierpienia, pragnienia służenia, działania. Ty też, ale inaczej – cierpieniem czekania, odrzucenia, niepotrzebności; wiem to teraz i rozumiem, jak było dla ciebie ciężkie (do tego stopnia, że pomimo półtora roku naszej pracy jeszcze się od niego nie uwolniłaś). Teraz jednak rozumiesz, czym jest ta współpraca i chętnie „przygarniasz” ludzi (z obu światów).

Moja malutka. Trzeba było do tej wspólnej pracy takich cech, jakie wy macie lub wyrobiliście w sobie: fantazji, wyobraźni, a nawet tego zamiłowania do „przygody”, niespodzianki. I ja to mam, inaczej też trudno byłoby nam zrozumieć się. Widzisz, jeszcze ci brak radości życia, tej „dziecięcości”, która jest w tobie ukryta, ale kiedy czasy się zmienią, i ona się wyzwoli. Wasza praca musi być radością, szczęściem. Pomyśl, pokonanie takiej „zapory” – współpraca tych, co wiedzą, rozumieją i kochają, z tymi, co kochają i mogą działać w materii, a tylko często się gubią; dla Bartka ponad wyobrażenie wspaniała, fascynująca, tak jak wszystko „w życiu” było potwor-niejsze, brudniejsze, niż mógł to sobie wyobrazić. Ale czy inaczej doceniłby tę pracę, to szczęście? On jest tu tak niedawno, tak bardzo jeszcze związany z wami. Zna sytuację, ludzi, fakty, wszystkie realia, tak że będzie ci ogromną i rzeczywistą pomocą w życiu.

Cieszymy się, patrząc na was; ja specjalnie, gdyż od twojej dobrej woli wiele zależało. Bartek „w życiu” już nie był zdolny do zrozumienia cię ani zaskarbienia sobie twego zaufania. Był więc teraz zdany tylko na ciebie, a to, żeś tak natychmiast i z całego serca pospieszyła mu z pomocą, dało mu tę szansę pracy, ale i zaskarbiło całą jego wdzięczność; tak że w pierwszej „fazie” waszej pracy tyś „odrobiła” jego niedociągnięcia. Jestem dumna z ciebie, żeś to zrozumiała i chciała – to są trwałe fundamenty przyjaźni. Bartek nadal nie rozumie, dlaczego jesteś taka dla niego. Powoli zrozumie.


Chrystus podzielił się z nami możnością ofiary


Widzisz, tak jest w naszym królestwie, w królestwie miłości. Bierzemy z Niego przykład. Chrystus, nasz Pan, Brat, Zbawca i Ojciec, nasz najbliższy Przyjaciel miał moc osłonięcia nas wszystkich – odkupienia – ale i nam dał te możliwości. Podzielił się z nami swoją najcudowniejszą bronią – możnością ofiary. Ty rozumiesz, że można za kogoś ofiarować życie, ale nie wiesz, że można wszystko – można odrobić, naprawić, odcierpieć, przejąć na siebie to, czego ktoś inny dźwigać już nie miał sił. Na „ziemi” nie tylko jedni na drugich ciężary zrzucają, również można je z innych zdjąć.

„ Nie ma większej miłości, jak oddać życie za przyjaciół swoich” – i to dzieje się ciągle. Wiesz, że matka Bartka okupiła jego „uratowanie” ostateczne, a brat – nie raz –jego życie; ale dlatego też są tutaj wszyscy razem. Nie tylko dlatego, ale każda miłość większa niż miłość siebie podnosi i zbliża człowieka do Boga. Wiesz, że królestwo Jego miłości obejmuje i was i nas – wszystkich, którzy kochamy Go, tu i u was na ziemi. Tylko wy kochacie go często przez zasłony, a my wprost. Mówiłam ci, że i „zasłony” dał nam On – z miłości, aby wam – w materii łatwiej było pokochać Jego – niematerialnego. Najbliższą Mu „zasłoną” jesteście wy sami, dlatego ilekroć ktoś z was osłania – sobą, podnosi ciężar drugiego człowieka, zbliża się sam i zbliża tego drugiego ku Jezusowi. „Jedni drugich ciężary noście” – to jest to!

Cieszę się, żeś zrozumiała, jaki ciężar dźwigał Bartek, że cię to nie odrzuciło od niego, a przeciwnie, tak bardzo zaczęłaś mu pomagać. Tak trzeba. Widzisz, „ciężary” pozostają na ziemi, ale wstyd z ugięcia się pod nimi trwa nadal. Bartek nie wie, nie rozumie tego, że ciężar, który dźwigał był ponad jego siły. Nie rozumie, bo nie wie ile, a właściwie jak mało miał już sił. Gdyby mu inni nie dorzucali, a pomogli, mógłby się podnieść. Widzisz, Bartek nie znalazł Szymona Cyrenejczyka, nie spotkał w życiu bliźniego (poza matką, która niosła wszystko, co mogła, ale nie była w stanie zdjąć wszystkiego). Dlatego dla Bartka miłosierdzie Jezusa było czymś „nie do zniesienia”, czymś za wielkim, za dobrym! A przecież takiego właśnie potrzebował po życiu, w którym nie było dla niego nawet najmniejszego. Chrystus Go znał i rozumiał. Wynagradza mu brak miłości, brak miłosierdzia, brak, jaki Bartkowi „okazywali” jego „bliźni” – takie same dzieci Boże, ci, na których Jezus liczył (byli przecież nawet chrześcijanami). Jeśli człowiek bliźniemu (którego głód zna) nie daje chleba, to daje mu nie „nic”, lecz kamień.

Widzisz, Bóg uzupełnia ze swego nieskończonego miłosierdzia głód dobra, jeżeli spotkało to w życiu któreś z Jego dzieci (zawsze z winy innych). Bartek był „zagłodzony” tak, że nie czuł już tego potwornego głodu, potrzeby miłości, dobroci i miłosierdzia. Był „skamieniały”. Ale już taje...

Teraz wiem, że poznałaś go na tyle w życiu, aby móc chcieć z nim współpracować teraz. Na pomoc tam było już za późno, o całe lata! Chodziło o ratunek ostateczny, bo to się już ważyło. Bartek był obezwładniony, związany, omotany, ale ponieważ była w nim nadal wielka żywa miłość, gotowość w każdej chwili do nowej ofiary, ponieważ kochali go tu i za niego oddali Bogu życie i zdrowie, cierpienia i śmierć i ponieważ Bóg jest Miłością, kocha nas bezgranicznie i rozumie do dna –jest tutaj! Jest kochany, otoczony bliskimi i otrzymał możność takiej pracy. Właśnie dlatego.


Mówi Bartek.


– Witaj, mówi Bartek. Naprawdę chcesz ze mną mówić? Wiesz, nie przypuszczałem, że tak będzie. Tu spotykają mnie same radości, teraz, gdy ja już wiem, że na nic nie zasłużyłem sobie. Pomyśl, gdybym „w życiu” spotkał choć setną, tysiączną, stutysiącz-ną część tego szczęścia – byłbym innym człowiekiem, inaczej bym żył. Wiesz, że jedynie nadzieja na „odpracowanie”, zasłużenie sobie, wysłużenie „zatarcia win” sprawia, że nie jestem zrozpaczony niemożnością odwzajemnienia tej miłości, z którą się spotkałem, która mnie objęła, otoczyła, w której żyję.


Śmierci nie ma!


11–17 VII 1968 r. Mówi Bartek.

– Żebyś ty wiedziała, jak ja się wstydzę swojego postępowania w życiu, jak ciężko mi z tym. Ile bym dał, aby móc cofnąć to, co robiłem.

– Czy nawet za cenę powtórzenia życia?

– Tak, nawet za cenę przeżycia tych wszystkich rzeczy po raz drugi, a nic gorszego już by być nie mogło. Ale tu być czystym, z podniesioną głową móc ludziom patrzeć w oczy. Tu jest życie i tu jest wieczność, a tamto tak bardzo krótko trwało...


Mogę pomagać


– Wiesz, że „leżałem”, jeżeli chodzi o picie. Tu przegrałem w pełni, a zacząłem przegrywać w konsekwencji i na innych frontach. Nie wiem, co mógłbym zrobić, gdybym dalej żył, ale nic dobrego. Już bym nie naprawił win, bo sił na to nie wystarczyłoby mi. Najlepiej nie robić zła, ale jeśli już się zrobiło, to naprawiać od razu, bo można nie zdążyć. (...)

Tak, wygrałem walkę o szacunek dla siebie w czasie więzienia, w najcięższym okresie życia. Najgorszy – był po śmierci mojej Matki. Wtedy zrozumiałem, że wszyscy inni zawsze będą mi obcy. Nie znają mnie lub nie szanują i nie chcą pomóc.

Jeszcze wygrałem sprawę zawodu. Jednak komponowałem, grano mnie... Jednak walczyłem o wiele spraw: o honor kolegów, o pamięć o nich i ich czynach, o sprawiedliwy osąd. Pomagałem też tam, gdzie mogłem.

Wiesz, dlaczego ci to mówię? Tak, pragnę, abyś mnie rozumiała, ale też i dlatego, że w tym, o co walczyłem, mogę pomagać innym. Tak że zawsze możesz liczyć na moją pomoc, skuteczną w takich sprawach.

Słyszę każdą twoją myśl o mnie. Cieszę się, że jesteś dumna ze mnie (w okresie wojny). Naprawdę, z tego okresu nie dowiesz się nigdy o żadnych „świństwach” z mojej strony. Ja naprawdę służyłem z całych sił i serca.

Żebyś wiedziała, co to jest za szczęście, kiedy się nagle spotyka twarzą w twarz tych, którzy byli „odliczeni na straty”, wykreśleni jako „straceni dla nas na zawsze”. A tu nagle okazuje się, że żadnych strat nie ma, że ludzie nie giną, nie przepadają, że są żywi, tacy sami, serdeczni, życzliwi, koleżeńscy, że wreszcie x razy już ci pomogli w życiu i ty dopiero teraz widzisz, że nie zapomnieli cię – przeciwnie, czekają, są bardziej bliscy nawet niż byli.


Natychmiastowa pomoc


– Chciałaś wiedzieć, w czym mi pomogłaś najbardziej, kiedy mówiłem, że „udzieliłaś mi natychmiastowej pomocy”. Przede wszystkim tym, że podtrzymałaś kontakt, że wiedziałaś, że jestem, żyję i potrzebuję pomocy. Prosiłaś za mnie, tłumaczyłaś mnie; to jest modlitwa, ale to jest też wstawiennictwem, braterską „protekcją” jak gdyby. Dla nas to jest poczucie łączności. Nie czujemy się wtedy tacy „wydarci z muszli” i odrzuceni gdzieś na bok.

Gdy ty tu przyjdziesz, sama zrozumiesz, jak to się „odczuwa”. Pomimo miłości i bliskich wszystko jest przerażające, obce, inne. Mam nadzieję, że dla ciebie takim nie będzie, ale jeżeli się nic nie wie albo ma bardzo mętne wyobrażenia, jak ja, i do tego mylne – jest to niesamowity szok. Ciągle ci się wydaje, że to sen, że to nie może być prawda. Masz wrażenie, że za chwilę obudzisz się i wrócisz znów, a ziemia wydaje ci się czymś w rodzaju nory, gdzie człowiek chciałby się zaryć wraz ze swymi winami, żeby go nikt nie oglądał w świetle dziennym.


Nagość duchowa”


– Wiesz, co to jest „nagość duchowa”? Tak, przechodzimy tam. Wszystko, co na ziemi udawało nam się „zamazać”, zapić, przesłonić – tu staje w całej prawdzie. Nie ma możności zakłamania się, wykręcenia i nie chce się tego. Ale jeżeli ogląda cię w takim stanie Ktoś, kto za ciebie zapłacił własnym życiem, obdarował,pomagał i chronił, kto ci wreszcie wszystko wybaczył i wyratował w ostatniej chwili od zagłady kto cię tak kocha, jak On nas – to jest tak straszliwy wstyd, poczucie nieodwracalności czynów, słów i myśli. Nie ma innego marzenia, jak tylko: „Żebym mógł teraz wrócić, mieć szansę odrobienia, naprawienia...”, i wie się, że to jest już niemożliwe. To tak, jak wkroczenie do sali tronowej Władcy świata w obecności całego dworu w brudnych, cuchnących szmatach – ukryć się tego nie da (przy czym wszyscy wiemy, że dobrowolnie się te szmaty nałożyło – Oni wszyscy i ja sam). Tego się nie zapomina. Można się potem „myć” i „czyścić” (robię to teraz), ale pamięć takiego wejścia pozostaje.

Tak, gdyby On sam nie skrócił mi życia, wszedłbym jeszcze gorzej albo na zawsze drzwi byłyby przede mną zamknięte.

– To nie jest możliwe! Przecież tyś kochał Polskę, walczyłeś aż do śmierci – sama to widziałam. Byłeś tak bardzo słaby i chory, a przecież nie ustępowałeś. To było bardzo piękne.

– Dziękuję ci. To samo mówiłaś mi wtedy, zaraz po wypadku. Ale, widzisz, ja naprawdę nie wykazywałem Polsce miłości. Jeżeli niszczyłem siebie – przez pijaństwo – stawałem się niezdolny do służenia Jej; sam odrzucałem służbę. Cóż z tego, że walczyłem o byt, o zawód, o możność życia w ogóle, jeżeli przekreślałem – pijąc – możność takiej pracy, jaką bym mógł mieć, możność wykazania swojej miłości.

– A w czasie wojny?

– Nie wystarczy wykazać ją w młodości, przez kilka lat przy sprzyjających warunkach, które same cię „pchają” w walkę – gdy po prostu innej drogi nie było.

– To kształt miłości.

– „ Kształtem miłości” jest całe życie, do końca. Śmierć powinna być „podkreśleniem rachunku”, kropką, ostatnim zdaniem – wtedy jest dobrze. Dziękuję ci za twoje dobre myśli. Widzisz, trudno, żebym nie miał wcale dobrych cech. Tak, wierność i odwaga, ale i one zostały mi dane, wpojone przez tradycję, wychowanie – nie mogłem być inny. Cała bieda w tym, że tam, gdzie mogłem wybierać, „nawalałem” –jakże często.

Wiesz, staram się mówić poprawnie, ale czasem coś mi się wyrwie. Tu przecież sposób myślenia pozostaje ten sam – nie mogę mówić językiem Słowackiego, tylko swoim własnym. Owszem, pisałem lepiej, ale kiedy rozmawiam z tobą potocznym językiem, wpadam czasem w stare nawyki...

Jak to się stało, żeś ty mi w ogóle chciała pomagać po „wypadku”? Wybacz, że tak mówię, ale przecież to nie jest śmierć. Śmierci w ogóle dla nas nie ma!!!


Jak nas widzą


29 VI 1968 r. Mówi Bartek.

– Dziwisz się, że mówię inaczej niż „w życiu”. Ale ja przecież żyłem jak ślepy. Widziałem skutki, ale nie rozumiałem przyczyn. Niczego nie widziałem całościowo, tylko wyrywki, dlatego wszystko wydawało się takie obłędne, nielogiczne, bezsensowne, okrutne i niesprawiedliwe. Lecz jeśli już widzę, ogarniam i pojmuję całość spraw ludzkich, prawa rządzące nami i ich konsekwencje, nie mogę – sama rozumiesz – udawać ślepca. Poza tym pragnę ci jak najdokładniej podać przebieg zdarzeń, a czyż mogę to zrobić bez nakreślenia ogólnego zarysu sensu podskórnego, prawdziwego znaczenia faktów...?

Tu „uczymy się” inaczej. To tak, jak gdyby niewidomy nagle przewidział. Całe życie słyszał o słońcu, ziemi, drzewach itp. Jeżeli je zobaczy i raz mu je nazwą, nie może pomylić drzewa ze słońcem. Już na zawsze wie, że słońce to słońce, rozumiesz? To samo jest z prawami Bożymi. Jeżeli poznasz je i widzisz ich działanie wstecz w dziejach ludzkości, a i wszechświata...

– Czy wszystko możecie zrozumieć?

– To jest bogactwo! Na poznanie go trzeba chyba wieczności. To jest taka wspaniałość, która przekracza naszą zdolność objęcia jej, ale cieszę się na myśl, że będę ci mógł część objaśnić, wprowadzić, wskazać – o ile pozwolisz?

– Czuję twoją radość.

– Tak, to jest po prostu dziecinna radość, szczęście ze znalezienia się w naszym świecie, szczęście z dzielenia się nim (naszym Bożym, duchowym światem)...

Wracam do sedna – tu już nie możesz patrzeć inaczej, jak poprzez porównanie faktów z prawami Bożymi. Widzisz od razu wszelkie odchylenia i błędy (tak jak błąd w rachunku, gdy porównujesz np. z tabliczką mnożenia).


Pomoc


– Chciałbym ci powiedzieć, że nie stałem się nagle „pobożny”. Tu trudno mówić o dewocji. Tu zna się całą wielkość miłości Boga do nas i samemu jest się jej „chodzącym dowodem”. Każde zbliżenie do Niego jest szczęściem. On je nam daje – jest nim. Dlatego tak ci jesteśmy wdzięczni za zapraszanie nas do współuczestniczenia w twoich spotkaniach z Jezusem Chrystusem, Panem naszym (chodzi o Komunię św.).

I ty kiedyś zrozumiesz znaczenie Komunii i Mszy świętej, ale wierz mi – to jest spotkanie z Nim, z miłością, szczęściem, łaską. Wiesz, nie chciałbym ci zrobić przykrości, ale ty nie wykorzystujesz tych Spotkań. Wtedy można prosić o wszystko, wypraszać, przedstawiać, interweniować, bronić... On tego pragnie. On czeka na takie prośby.

Czy pozwolisz, że i my będziemy wtedy prosili – tyle mamy próśb – w twoim imieniu, dobrze?

– Tak, ale przypominajcie mi o potrzebach ludzkich.

– Dobrze, będziemy i to robić. Wspólnie, razem, ty w naszym, a my w twoim imieniu.

– Czy tak można?

– Wszystko można, co płynie z miłości braterskiej. Tak nawet trzeba.


20 VII 1968 r. do Bartka.

– Jak ci mogę pomóc?

– Możesz mi pomóc najbardziej, gdy będę mógł uczestniczyć w twoich spotkaniach z Bogiem. I nie tylko ja: zapraszaj, kogo tylko się da. My wszyscy tacy jesteśmy ci wdzięczni za umożliwienie nam takiej sposobności proszenia i bycia w Jego obecności.

– Czy Chrystus Pan tym się nie zdziwi?

– Nie, On się nie dziwi, On się tym cieszy. Przecież On nas kocha tak, jak i ciebie, a ponadto uszczęśliwia Go, gdy my się wzajemnie traktujemy z braterską miłością i troską. Przecież to jest Jego pragnienie, abyśmy byli sobie braćmi. Więc proś w naszym imieniu, dobrze?

– Przyjacielem trzeba umieć być. To kosztuje. W przyjaźni daje się i dzieli, i przyjmuje przyjaciela z całym bagażem jego przeszłości (tak jak i w małżeństwie).


25 VIII 1968 r. Mówi Bartek.

– Tak ciężko jest nam patrzeć stąd, jak wy się tam borykacie. Jaka straszna atmosfera jest teraz na ziemi; wszędzie, i w Polsce też. Ogólnie mówiąc jesteście pogrążeni w nienawiści, wzajemnych złośliwościach i mściwości. Jedni mszczą się na drugich za swoje nieszczęścia, a te rosną stale. (...)

– Czyja lub inni nie „denerwują” was?

– My was widzimy inaczej, tak jak gdyby bez „naleciałości” – takich, jakimi jesteście naprawdę. Ta reszta, to jak ubranie: w czymkolwiek akurat jesteś, pozostajesz sobą. Jedno może mi się bardziej podobać niż inne (to twoje stany wewnętrzne, nastroje, ale te duchowe), ale to zawsze jesteś ty...

Ja cię rozumiem rzeczywiście – taką, jaką jesteś. I właśnie taka ty okazałaś mi pomoc i serce. Gdybyś była inną, nie byłabyś sobą i może reagowałabyś inaczej. Ja taką cię cenię, jaką jesteś. Nic mnie nie może drażnić...


27 VIII 1968 r.

– Nikt z nas „w życiu” nie otrzymał tyle dobroci, ile jej potrzebował, aby się w pełni rozwinąć – z winy innych ludzi. Teraz ty i inni musicie stale pamiętać o tym, żeby te braki zmniejszać, a nie powiększać. A my, jak sama widzisz, staramy się „odrobić” nasze zaniedbania. Teraz, kiedy już mamy „z głowy” te wszystkie błahe sprawy, które wam zajmują z konieczności lwią część czasu, możemy poświęcić całą uwagę sprawom poważnym, takim jak pomoc wam. (...)

Nie wyobrażasz sobie, jak wygląda ziemia od nas. Żyjecie po prostu w zatrutej atmosferze. Cierpicie i dusicie się nie wiedząc o tym, ale ona osłabia, paraliżuje; u ciebie wywołuje to, co ty nazywasz ciągłym zmęczeniem. W takich warunkach każde dobre słowo, każdy uśmiech, chęć pomocy, najmniejszy wysiłek celem przełamania tej niechęci, wrogości wzajemnej, pogardy i chamstwa ogólnie mówiąc – już jest zwycięstwem. Możesz mi wierzyć, że to się liczy. (...)

Chcę ci wykazać, że teraz jestem inny. Jestem sobą prawdziwym, takim, jakim mogłem być i „w życiu”, gdyby inaczej się ułożyły warunki. Ale teraz, kiedy mam pełnię swobody, kiedy wiem, kim jestem, do czego dążę i jak mam najprędzej i najdoskonalej przysposabiać się do tego zadania – robię to.


12 IX 1968 r.

– Nawet nie wiesz, jak tu się odczuwa cudzy zawód czy ból: jak swój własny, tylko o wiele silniej niż na ziemi.


Niebo. Czyściec


29 IX 1968 r. Mówi Bartek.

– Wszyscy, którzy tu są (w królestwie Chrystusowym), są mniej lub więcej „święci”, ale nie ma zbyt wielu takich, którzy już w momencie śmierci byli całkowicie dojrzali, czyści i u których motorem działania była wyłącznie czysta, bezinteresowna miłość Boga, którzy kochali Go i ufali Mu, a także ci, którzy swoją śmierć złożyli w Jego ręce. Twoja i moja Matka są takie, także twoja ciotka – pani Alina, „Garda” i wielu innych, którzy są z nami. Oni pomagają w „rozwoju”, w zrozumieniu innym, takim jak ja.

Tu się widzi, ile kto ma w sobie miłości. Miłość to siła. Przejawia się jako energia, blask, ciepło, dobroć. Po prostu, zbliżając się do kogoś, kto żyje miłością, odczuwamy ją również. Ona i nas obejmuje. Dlatego nie czujemy wstydu czy zażenowania wobec tych osób, bo one w stosunku do nas mają pragnienie podzielenia się z nami swoim szczęściem, zbliżenia do Boga, no, po prostu kochają nas. U mnie jest np. „uczucie” bólu, żalu, że nie potrafiłem zrozumieć sensu ani celu istnienia, że nie odpowiadałem na Jego miłość, że nie oddałem się Zbawicielowi na służbę, póki mogłem. Że On liczył na mnie, kochał, a ja się nieustannie odwracałem i odrzucałem Jego miłość. Wstyd jest za własną głupotę i ślepotę. A przebywanie z ludźmi pełnymi miłości jest szczęściem, praca z nimi – najwyższym zaszczytem, dowodem zaufania.

To nie wygląda tak, że niebo i czyściec, to jest coś oddzielnego, odgrodzonego od siebie. Gdy Jego miłosierdzie nas obejmuje, już jesteśmy włączeni (potencjalnie) do Wspólnoty Świętych, jesteśmy w obrębie Jego królestwa – ale na prawie „żebraka”: kogoś, kto wprosił się korzystając z miłosierdzia Gospodarza (może nie żebraka, a raczej kogoś, kto nie nałożył „szaty godowej” z własnej woli). On, Pan i Władca przyjmuje cię, bo wie, co byłoby z tobą, gdyby cię nie przyjął, ratuje cię po prostu, i to nie przed „śmiercią”, a przed przerażającą, potworną wiecznością bez miłości; wiecznością nienawiści, głodu miłości i wiecznego braku w pełnej świadomości, że dobrowolnie ten stan się wybrało, mogąc wybierać.


To nie Bóg odrzuca...


– Dlatego nigdy nikt, kto w sobie miał choć iskrę miłości do czegokolwiek poza sobą samym, nie został „odrzucony”, a raczej „nie uratowany”, bo to nie On odrzuca, a od Niego odrzuca nas nasz egoizm, pycha czy nienawiść. Ale sama rozumiesz, że dlatego właśnie jest mnóstwo ludzi właściwie niegodnych bycia tu, ludzi takich jak ja, którzy nie zasługują na taką miłość i przebaczenie, bo nie chcieli o nich słyszeć ani ich przyjąć „za życia”.

Ja siebie znam. Wiem, że zostałem cudem uratowany, ale rozumiem to i nie mam innych pobudek jak odwdzięczenie się, udowodnienie, że jestem zdolny do miłości, że pojmuję Jego miłość do siebie i pragnę być jej godnym. Dlatego też dano mi możność wykazania się.

– Przez pomaganie mi? Chyba bardzo trudną dla ciebie?

– Nie trudną, przeciwnie, najłatwiejszą i najpiękniejszą dla mnie. (Bo chodzi tu o pomoc ludziom.)


Chrystus Pan


– Widzisz, Chrystus Pan nas kocha, nie – siebie. Nam pragnie dawać, nas uszczęśliwiać, nas przyciągać ku sobie. Nie jest możliwe „zrozumienie” miłości Boga do nas. Wydaje się nieprawdopodobna – taka jest skala wielkości pomiędzy Nim a nami. Trzeba ją przyjąć, zawierzyć i oprzeć się na niej; po to mamy życie na ziemi. Tu się to wie od pierwszego momentu, ale im większe było nasze oddalenie od Niego w życiu, tym trudniej jest uwierzyć w Jego miłość do nas. A dopiero od tego „uwierzenia”, przyjęcia tego jako pewnika, zaczyna się nasze zbliżanie się ku Niemu. Widzisz, ja to zrozumiałem, „przyjąłem” bardzo prędko. To było właśnie w wasz Wielki Piątek. W tym „czasie” byłem obecny przy prawdziwej drodze krzyżowej, przy ukrzyżowaniu i śmierci: potwornej, powolnej śmierci Jezusa za nas wszystkich, za mnie i za ciebie.


Golgota


– Posłuchaj. Nie ma i nie było nigdy nic straszliwszego i nic wspanialszego. Jeżeli jesteś wtedy tam, to uczestniczysz, a nie „oglądasz”. I zapominasz o sobie. A jednocześnie dziękujesz za każdy ból w życiu, za każde przeklinane kiedyś cierpienie, które daje ci jakieś prawo do współudziału. Rozumiesz, że On dał ci je po to, abyś była bogata, abyś miała swój malutki udzialik w wybawianiu ludzkości, w wykupie samego siebie. Że dał ci je z miłości, szanując cię, dbając o twój honor, o twoją godność człowieka. Że tak wysoko cię cenił, że pragnął dać ci braterstwo z sobą samym, synostwo Boże – nie darowane, a podzielone z Nim samym, podzielone poprzez udział w Jego cierpieniu.

Czy ty rozumiesz mnie? Mówię ci to, bo nie rozumiałaś, co właściwie zaszło w Wielki Piątek, kiedy twoja Mamusia powiedziała ci, że już jestem z nimi.

Przejrzałem! Byłem i przedtem, ale ślepy, z bielmem na oczach, a od tego momentu zacząłem żyć! Być sobą, rozumieć kim jestem, rozumieć sens cierpienia, które mnie w życiu spotykało...

Proszę cię, uwierz mi. Mówię ci to, abyś wiedziała, jaki jest sens i wartość cierpienia. Tragedią jest dla człowieka życie łatwe i wygodne, a największą łaską możność walki, wyboru, pokonywania przeszkód, przyjęcia cierpienia, pomimo że nasza ziemska skorupa boi się go. Bo boi się unicestwienia, zagrożenia swojego bytu; i ją musimy pokonać, okiełznać i „wytresować”. To poprzez nią mogą nami rządzić siły zła i nienawiści.

– A nie przez intelekt?

– Intelekt jest „funkcją” aparatu mózgowego, wynikiem jego sprawności. Dlatego pycha jest głupotą, że człowiek pyszny uważa za własne to, co otrzymał, aby służyć. Najczęściej im więcej otrzymał człowiek, tym więcej w nim pewności siebie, swojego znaczenia, i tym więcej pragnienia brania, bo sądzi, że w imię tych darów „należy mu się” coś więcej niż innym. To jest tragedią tych bogato uposażonych. Gdyby można wybierać, należałoby zawsze pragnąć mniej otrzymać niż więcej. Wtedy odpowiedzialność jest mniejsza i mniej możliwości nadużycia tych darów, sprzeniewierzenia ich dla siebie.

Dlatego ciesz się ze swoich braków i nie myśl o tym, że pragnęłabyś być w czymś „lepsza”, więcej otrzymać; na ogół z takich ludzi mało mamy pożytku (my, ludzkość). Myśl o jednym, że pragniesz, aby Chrystus tobą kierował, abyś mogła dopomóc Mu w Jego pracy nad podniesieniem ludzkości. A ludzkość to miliony pojedynczych ludzi; im trzeba pomagać.


Oczyszczenie


21 XI 1968 r. Mówi Bartek.

Nabrałam zaufania do Bartka, ale zdarzało się, że je cofałam, gdy przypominałam sobie, jakim był za życia. Bartek to odczuwał i kiedyś powiedział mi:

– To jest właśnie „czyśćcem” – cierpieniem – tu, że idą za nami skutki naszego postępowania na ziemi i odbiera się je z całą ostrością. Jeżeli powodowaliśmy, że nam nie ufano – to pozostaje i nikt z was zaufać nam tu nie chce. Nikt bowiem nie może zrozumieć, jakie tu następują w nas zmiany. Ty wiesz, że charakter mam ten sam, ale motywy postępowania – inne. (...)

Widzisz, i ty uczestniczyłaś w Jego miłosierdziu uczynionym mi. Powiedz to innym, że ich dobre czyny i myśli o nas i dla nas po naszej śmierci są współuczestniczeniem w Jego miłości. (...)

W zasadzie jest tak, że cokolwiek „w życiu” zrobimy dobrego, wszystko to jest „za mało”. Na pewno każdy z nas mógłby zdziałać więcej, gdybyśmy założyli, że od początku istnienia jest już dojrzały, rozumiejący wszystko, „święty” – a to jest nieporozumienie. Po to właśnie jest życie, aby sobie wybrać cel, coś, co się tak kocha, że wszystko inne pozostaje na boku, że się odrzuca – ale na ogół powoli, po kolei – wszystko, co zawadza czy utrudnia zbliżenie do celu naszej miłości. To jest przebieg życia – w czasie. Na dojrzewaniu się kończy, a nie zaczyna od niego. Od siły naszej miłości zależy szybkość, z jaką zbliżamy się, ale sam cel jest tu. Jeżeli ktoś ma przed sobą krótkie życie, jest szybciej „szkolony”, ale ma też większą pomoc. Zresztą Bóg nas obdarza i pragnie służby wedle swoich darów, a nie ponad nie.


Miłosierdzie Chrystusa


8 XII 1968 r. Mówi Bartek.

– Przeczytałem to, co napisałaś wtedy (moja opinia o Bartku, pisana za jego życia; „pokazałam” mu ją) – to była prawda. Niech ci nie będzie przykro: taki byłem i miałaś zupełną rację. Nie nadawałem się do takiej pracy, nie byłem jej godny ani wart. Ale teraz jest inaczej; to tak jakby ślepy przewidział, a trędowaty został uzdrowiony. Teraz mogę ze wszystkich sił i z całego serca pomagać ci.

Wszystko zależało tylko od ciebie, od tego, czy ty, pomimo że byłem taki, jak napisałaś, zechcesz jeszcze dać mi tę szansę. To było jak jedyne koło ratunkowe na całym oceanie. I ty byłaś tą jedyną osobą, która je miała. Czy zechcesz je rzucić? To była największa moja tragedia tu, po przyjściu, kiedy zrozumiałem, co mogłem mieć i co straciłem. Gdybyś była tylko „sprawiedliwa”, nie rzuciłabyś mi koła. Już ci mówiłem – byłaś współuczestniczką miłosierdzia Bożego okazanego mi.

Miłosierdzie jest wtedy, gdy On świadczy nam dobrodziejstwo, obdarza i nagradza, pomimo że należy się nam sprawiedliwie kara, to znaczy powinny spaść na nas skutki naszego własnego sposobu życia. On je (te skutki) powstrzymuje, bo tak nas kocha, a ponieważ dał za nas życie, więc może nas zasłonić – sobą – wobec sprawiedliwości Bożej. Wszystkie prawa wszechświata podporządkowane są prawu miłości. Miłość kieruje nimi, inaczej działałby bezlitosny mechanizm i każdy z nas odbierałby w całości konsekwencje swojego postępowania, a to by było potworne. Przez jedno krótkie życie szykujemy sobie wieczność lub prawie wieczność (czyściec) nieszczęścia i rozpaczy. Wracam do tematu. Chciałem tylko jeszcze raz objaśnić wielkość miłosierdzia i miłości do nas Chrystusa, bo wszystko Jemu zawdzięczam.


Śmierćjesteśmy wzięci na ręce...


12 VIII 1969 r. Mówi Bartek.


– Nie ma słów, którymi można by wyrazić wielkość dobroci i miłości Jezusa. Mówiłaś, że pragnęłabyś przekazać przez mnie wyrazy zachwytu i wdzięczności za Jego miłosierdzie nade mną. Mów sama, mów, ile tylko możesz – On pragnie słyszeć nas – wprost. Pragnie być z tobą, więc korzystaj. To ja proszę Cię: jeśli możesz, pomóż mi, mów i za mnie, za nas oboje. On wie, że ja zrozumiałem wielkość Jego miłości do mnie, ale jeżeli Ty to powiesz, będzie to dowodem, że widzisz przejawy Jego działania poprzez pozory nieszczęścia, śmierci, przypadku. To ważne, abyś ufała Bogu, abyś polegała na Nim samym, bo niczego nikt by nie wymyślił (ni przeprowadzić by nie mógł) lepszego, bardziej dla nas zbawiennego – tak to trzeba nazwać – niż On to czyni.

Moja śmierć była tak krótka, bezbolesna i lekka, że w ogóle nie „zaznałem” jej. Jeden moment wstrząsu wewnętrznego, jak otwarcie się drzwi, i już byłem cały i przytomny w naszym świecie – w Jego domu, w Jego rękach, pod Jego opieką. Wierz mi – ani sekundy strachu czy bólu. Nic. Moment jak zamknięcie i otwarcie oczu i już znowu pełna, pełniejsza świadomość i jasne zrozumienie, że się już przeszło i że tej „strasznej śmierci” w ogóle nie zauważyło się. Zanim zdążyłem się bać, stwierdziłem, że nie trzeba. Były powody, ale inne. Bać się trzeba przede wszystkim i tylko siebie samego, własnej głupoty i niezrozumienia sensu życia. Jeżeli Ty sobie sama nie zaszkodzisz, nie ma w całym wszechświecie siły zdolnej Ci przeszkodzić na drodze ku Niemu! Chciałbym Ci powiedzieć, że Jego troskliwość i współczucie są tak olbrzymie, że w chwili śmierci jest Sam obecny i Jego miłość otacza nas jak pancerz. Niezależnie od tego, co wy widzicie, co dzieje się z ciałem, my jesteśmy po prostu wzięci na ręce i wniesieni przez Niego w Jego dom. Tak wygląda surowość Jego Sprawiedliwości!!!...


Dowód miłości Taki jest Chrystus!


20 V 1970 r.

Rozmawiałam z krewnym Bartka. Powiedział mi o okolicznościach jego śmierci identycznie to samo, co mówił mi Bartek; ściśle zgadza się to z jego relacją. Cieszę się, że są sprawdziany, że to nie jest produkt mojej podświadomości.

Mówi Bartek.

– Widzisz! Mówiłem ci prawdę, a jeszcze mój krewniak nie wie wielu szczegółów. Nie „drzemałem” wtedy, a byłem zupełnie oszołomiony, przemęczony; to był skutek napięcia poprzednich godzin. Absolutna bierność i obojętność, dno zmęczenia. Śmierci w ogóle nie „spostrzegłem”, bo nie miałem czasu na uświadomienie sobie jej groźby. Przy moim refleksie, musiałem być wtedy specjalnie na „zwolnionych obrotach”, tak że nie mogę powiedzieć ci, jak wygląda „umieranie”. Nie było go. Natychmiast byłem cały – tu; przytomny i jasno rozumiejący sytuację. To tak jak po wyjściu z ciemności obraz jasnego dnia – prawdziwy i jednoznaczny, choć oślepia. Ale niczego nie możesz żałować, bo jesteś – tu. Zostawiłeś ubranie i ono już cię nie obchodzi, szczególnie wobec takich okoliczności, jak stwierdzenie swojego dalszego istnienia. Zrozumienie, że jest się w nowej rzeczywistości – wobec Boga, w obliczu Prawdy, w pełni światła. Dalej ci nie napiszę. Wyobraź to sobie.

Przeskok jest szalony, ale prawdą jest to, coś mówiła, że „Bóg uratował mnie” (Bartek wtedy postanowił samobójstwo), a ściślej – Chrystus z miłości do mnie oszczędził mi wstydu, dał mi śmierć bezbolesną, szybką, łatwą, a uratował na wieczność, jednocześnie ratując przed upokorzeniem, a nawet ratując moją opinię wobec was wszystkich, ratując przed waszą pogardą. Czyż można zrobić więcej? I to dla mnie, który Go zawiódł: nie spełnił nadziei, zawiódł zaufanie, zmarnował wszystkie dary łącznie z ostatnim – czasem, a szykował się do odrzucenia nawet życia. Czyż to nie jest najpiękniejszy, największy dowód miłości? Taki jest Chrystus!


OJCIEC LUDWIK


7–9 XI 1969 r. Mówi Bartek.

– Chcę ci zakomunikować teraz, kiedy już wiesz o śmierci ojca Ludwika, że już poznałem tu ojca, to jest ojciec poznał mnie i twoją Matkę. Bardzo dobrze się stało, że ojciec tyle o nas wiedział, gdyż jest już wprowadzony w prawdę o naszych sprawach – tu się rozumiemy prosto i łatwo.

Ojciec Ludwik prosi, żeby Ci przekazać, że nie cierpiał; śmierć przyszła bardzo szybko (ojciec Ludwik chorował na serce; później mi opowiedziano, że zasłabł i nim go doprowadzono do celi, osunął się na ziemię i zmarł). Jest tak szczęśliwy, jak nie wyobrażał sobie, że mógłby być. Ojciec otrzymał prawo pomocy swoim penitentkom (...). Pyta, czy życzysz sobie jego pomocy, bo on obecnie może dużo więcej ci wyjaśnić niż „za życia”. Prosi, abyś nie zapominała o jego radach.


Pierwsza rozmowa z ojcem Ludwikiem


Mówi ojciec Ludwik.

– Moje dziecko, jestem przy tobie. Czuję się odpowiedzialny za ciebie, gdyż opierałaś się na moim sądzie. Istnieje współpraca wewnątrz Kościoła Chrystusowego, w Chrystusie Panu. Zaufaj Mu w pełni i przyjmuj wszystko, co otrzymujesz, ze spokojnym sercem, bez trwogi i niepokoju. Otacza cię miłość i opieka, a ty w zamian służ Panu z całego serca. Najważniejsze jest spełnianie wszystkich obowiązków, których się podjęłaś. Wszystkich! Staraj się być gotowa do pomocy dobrą i życzliwą dla wszystkich, z którymi spotykasz się na co dzień. (...) Nie ma spraw i rzeczy nieważnych. Ja będę ci służył pomocą. Czy pozwolisz, że zwrócę ci uwagę, jeżeli zauważę błędy w postępowaniu? (...)

– Proszę o to. Jak Ojcu pomóc?

– Nie potrzeba mi waszej pomocy dzięki miłosierdziu Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego jestem kapłanem. Z Jego woli i dobroci mogę pomagać wam i czynię to z radością. Dziękuję wam za serce i pamięć. Powiedz (...) innym, że jestem z wami i słyszę wasze myśli; chcę wam pomagać, pamiętajcie o tym.

Daję wam moje błogosławieństwo.

Takie są zwykle pierwsze życzenia każdego, kto przechodzi na „tamten świat”. Po niedługim czasie przychodzi zrozumienie, że nie jest to możliwe, bo ludzie nie są przygotowani na przyjęcie takich przekazów. Nie wierzą lub, gorzej, traktują osobę przekazującą jako umysłowo chorą; w najlepszym razie traktują informację od bliskich jako sensację. Doświadczyłam tego kilkakrotnie i nie godzę się na przekazywanie, jeśli nie znam dobrze osoby, do której informacja jest kierowana. Czasem godzę się, gdy ktoś prosi o rozmowę z osobą zmarłą pragnąc jej dopomóc, kierowany miłością, a nie ciekawością. Smutne, że wśród katolików tak mało osób naprawdę wierzy w „żywot wieczny” i w miłosierdzie Pana naszego i Jego królestwo miłości.


Mówi Matka.

– Córeczko, cieszymy się z twojej reakcji na śmierć ojca Ludwika; tak być powinno. Nie płacz ani zmartwienie, a myśl o nim i chęć porozumienia się w sprawach ważnych dla ciebie, którymi kierował. Przyjmij słowa ojca jako jego testament. Ojciec jest, widzisz, w ogromnej rodzinie zakonnej, w ich wspólnocie, ale jest i z nami, gdyż sprawy kraju były mu drogie; tak samo sprawy rozwoju Kościoła w Polsce, rozwoju myśli dominikańskiej. Nikt nie traci zainteresowań, a zyskuje wiedzę, sprawdzenie swoich wątpliwości, potwierdzenie wiary. To wielka radość.


Pierwsze rady ojca Ludwika


26 XI 1969 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Moje dziecko, postaraj się o większy spokój przy kontaktach z ludźmi. Przeszkadza ci zniecierpliwienie, a tym samym okazujesz innym, że są dla ciebie mało ważni. Staraj się skupić na tym, co w danym momencie robisz, bez pośpiechu. Słuchaj uważnie, rozmawiaj uważnie, spokojnie, tak jak gdybyś w tym momencie nie miała nic innego do zrobienia. Możesz uprzedzić, że masz tylko niewiele czasu, ale ten, który masz, poświęcaj danej sprawie lub człowiekowi bez reszty. (...) Pamiętaj, że dla Chrystusa jesteśmy wszyscy ważni jednakowo – niezmiernie. Ty naśladujesz Go i w postępowaniu. (Tak postępował O. Ludwik w życiu).


22 III 1970 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Witaj dziecko. Cieszę się, żeś dostała ten numer pisma (z życiorysem Ojca); chciałem, żebyś go miała. W ten sposób więcej o mnie wiesz, a zawsze łatwiej rozmawiać z kimś znajomym – prawda?

Prosisz mnie, żebym się podjął „obmodlenia” waszych spraw. Nic innego nie czynię, ponieważ wasze sprawy są moimi. Jestem nadal aktywnie zainteresowany, chociaż teraz w inny sposób. (...) ?

Ponieważ brałem udział w twojej pracy – na ziemi i ponieważ ufałaś mi, ufałaś moim radom i opiniom, mogę ci dalej służyć swoją pomocą. Chyba, jeżeli ci to nie odpowiada...?

– Ależ tak, proszę.

– Dziękuję ci za zaufanie. Oczywistym jest, że najbardziej interesują mnie „sprawy Boże”, ale – chciej mi wierzyć – w ogóle innych nie ma. Są albo działania ludzkie wedle woli Bożej, z pełną dobrą wolą, choć z różnym zrozumieniem, albo przeciwstawianie się Bogu świadomie lub na skutek egoizmu ludzkiego, krótkowzroczności czy też pychy, która zupełnie zaślepia – tak zupełnie, że słusznie stoi na czele wszystkich wad ludzkich. Człowiek owładnięty pychą widzi wszystko w fałszywym, skrzywionym zwierciadle. Nie jest zdolny wybrać prawidłowo, bo prawdy nie jest w stanie zobaczyć.

Mogę cię zapewnić, że Chrystus przyjmuje wyłącznie służbę dobrowolną, bezinteresowną, pełnioną z miłości do Niego lub Jego praw. Kto pracuje z miłości, ten pragnie szerzyć ją poprzez łączenie się, rozwijanie wspólnoty, braterstwa, jedności, poprzez udzielanie się innym, przez służbę. (...)

Widzisz, nie należy odnosić się źle do ludzi, lecz do zła, które szerzą, gdyż mogą postępować w najlepszej wierze. (...)

Chciałbym jeszcze długo z tobą rozmawiać, ale wiem, że już jest pora do wyjścia na Mszę świętą. Będę tam z tobą uczestniczył i jeśli chcesz – w imieniu was wszystkich prosił o wasze sprawy?

– Tak, proszę, bardzo proszę.

– Dobrze, to moja powinność wobec was! Tu wszystko jest radością! A więc na razie...

Po powrocie z Mszy.

– Cieszę się, że byliśmy razem. Niech ci się zawsze wydaje, że jestem z tobą.

Byłam oburzona sposobem mówienia w kazaniu o Bogu, jako o bezlitosnym, karzącym władcy, i te moje myśli Ojciec „słyszał”.

– Widzisz, to jest ten błąd, że kapłani chcąc wstrząsnąć sumieniami, czynią to powołując się na Pana Boga tak jak dzisiaj. Wiem, że cię to oburzyło – nas również. Mówiąc, że „Bóg przeklnie, odepchnie, potępi grzesznika”, kaznodzieja zaprzeczał samej istocie Boga – Miłości. Jak potem można żądać od ludzi, aby Boga kochali? „Takiego” Boga! Sam siebie zapytuję, czy aby nigdy nic podobnego nie powiedziałem. W każdym razie proszę cię, ty ze swojej strony staraj się mówić ludziom prawdę.

Wiesz, jakim jest nasz Pan i Stwórca. To Miłość udzielająca się, przygarniająca, oczyszczająca. Nie Bóg odrzuca człowieka, a człowiek odcina się sam, o ile z miłością walczył, zaprzeczał jej. Jeżeli w sobie nie chciał nigdy obudzić miłości, nie może przyjąć jej ogromu po śmierci; chyba że żałuje, że pragnie, że wzywa, teraz gdy już ją zna w jej blasku i dobroci – a to jest zawsze możliwe, dlatego nie wolno mówić o potępieniu przez Boga!


23 III 1970 r. Mówi Bartek.

– Ojciec Ludwik jest naszym współtowarzyszem, nie „wychodząc” ze swojej rodziny zakonnej, która służy Bogu całą swoją mocą. Przecież sama słyszałaś, że ich działalnością jest kontemplacja i apostolstwo. Tu kontemplacja jest współżyciem z Bogiem, życiem w Nim, a apostolstwo – służbą Jego planom. Chyba już wiesz dobrze, że tu dopiero trwa praca, działalność, twórczość – pomoc wam. Przecież realne wyniki naszej pracy masz u siebie w postaci naszych rozmów. Tylko tyle, że szczęście pracy naszej jest większe niż jakakolwiek radość ziemska i trwa nieustannie.


O formacji duchowej


14 I 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

Po rozmowie na temat wyboru stałego spowiednika.

– Ty byłaś już pod moim kierownictwem (no i nadal „współ-pisujemy”), a nie jest dobrze zmieniać formację. Może nie zauważyłaś, lecz cały czas działam według mojej formacji zakonnej: staram się kierować cię ku Chrystusowi, otwierając cię na Jego miłość ku tobie – nie ku analizowaniu siebie i swoich win, a ku zobaczeniu siebie w świetle Jego miłości.

Rozwój człowieka powinien być naturalny i odbywać się wedle tego kierunku, który wyznacza mu Pan nasz, i w tempie, jakie jest dla jego duszy właściwe. Spowiednik nie może niczego narzucać, przymuszać ani krytykować, a tylko naprowadzać ku właściwemu pojmowaniu rzeczywistości duchowej, w której żyjemy, objaśniać w razie potrzeby, zachęcać i nie przeszkadzać Chrystusowi Panu w Jego osobistym prowadzeniu każdego z was. Można tylko starać się zobaczyć, jaką to drogą Pan duszę prowadzi, aby wspomagać ją, w miarę jak postępuje wedle swoich umiejętności, posiadanej wiedzy i sakramentalnych darów. Tak postępowałem, kiedy mało cię jeszcze znałem i chciałem dopiero rozeznać twoją drogę, tak postępuję teraz, kiedy znam cię dobrze i wiem, jak mogę pomóc nie tylko tobie, lecz i twoim przyjaciołom, skoro mnie o to proszą.


Do wspólnoty domowej.


– Cieszę się, moi drodzy, że jestem wam pomocny i że cenicie sobie moje rady. Zawsze służę nimi, gdy są wam potrzebne, ale chciałbym też pozostawić jak najwięcej czasu Panu naszemu, waszemu prawdziwemu Przewodnikowi i Ojcu. On jest tym prawdziwym sercem waszych dusz, rzeczywistym Ojcem, kochającym was nieskończenie i rozumiejącym całkowicie. On was uzdrawia, oczyszcza, uczy, prowadzi, przyciąga ku sobie. On wam przebacza, odpuszcza, dźwiga, nasyca i obdarza. On jest waszym (i naszym) Życiem. On jeden może darować winy, odrodzić, napełnić swoim życiem.

My działamy w Jego imieniu, ale On – sam, swoją mocą i miłością. Nikt z nas nie tylko nie mógłby, lecz i nie śmiałby Go zastępować. Wszyscy jesteśmy tylko braćmi w różnym „wieku”, ale Ojciec jest jeden – Pan nasz, Bóg, nasza miłość, zbawienie i szczęście.


Pan jest dostępny


27 II 1979 r.

Skarżyliśmy się na spotkaniu wspólnoty domowej, że różne osoby z ruchu Odnowy w Duchu Świętym, w tym młodzi i bardzo pewni siebie księża, zarzucali nam, że zmyślamy sami, bo „Pan mówi tylko krótko i zwięźle, najwyżej parę zdań” (a nam zdarzało się otrzymywać dłuższe „katechezy” bądź prowadzić z Panem rozmowy). A przecież przez proroków Pan mówił długo i wręcz rozmawiał z nimi, np. z Jonaszem (Jon 4), i w ten sposób wychowywał ich; dyskutował (np. Ha 1 i 2; Iz 58), ostrzegał (Iz 65, 114; Jr 7, 115), tłumaczył przyczyny swego gniewu (Jr 7, 1. 1620; 9, 1215). Mówił też z Abrahamem, Mojżeszem, Dawidembo cieszył się rozmową z synami ludzkimi.


Mówi ojciec Ludwik.

– Czy naprawdę nie jesteście zdolni do przyjęcia tak wielkiego miłosierdzia Boga, że chce On mówić wprost do was i nie szczędzi słów? Czy tak trudno jest pojąć, że On jak matka mówi do dzieci i że jak matka słów nie „wydziela” i nie „cedzi”, a swoją miłość objawia przestając z wami często i chętnie, że jest szczodry i przystępny, a nie wyniosły i zniżający się tylko do wybranych? Czy to nie powinno was napełniać szczęściem i wdzięcznością zamiast nieufnością i podejrzliwością?

Zastanówcie się, czy chcecie przestawać z Bogiem prawdziwym, Bogiem miłości i miłosierdzia, czy też z wymyślonym przez was samych wyobrażeniem władcy groźnego i niedostępnego.

Otóż Pan jest dostępny! Zwłaszcza tym, którzy Go tak bardzo potrzebują jak wy, a przez was inni. Pan zna przyszłość i pragnie was przygotować, zachęcać, uzdrowić i umocnić, abyście nie stracili się w czasach złych.


Dzieło miłosierdzia


4 I 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Idą czasy, kiedy Pan użyje do walki z nieprzyjacielem wszystkich środków, i to, co wydawało się niemożliwym, stanie się możliwe, „normalne” i „zwyczajne”. Taką się stanie nasza współpraca. Nie można jej sobie „wytłumaczyć”. Można ją tylko przyjąć jako dar płynący z niezmierzonego miłosierdzia Bożego, dany nam, Polakom, dla wspomożenia was w wielkim i trudnym dziele budowania rzeczywistego królestwa Chrystusa na ziemi – systemu społecznego, w którym będzie mogła rozwijać się i wzrastać miłość Chrystusowa pomiędzy ludźmi, prawdziwa więź braterska jednocząca i wyzwalająca nieskończone moce ukryte w każdym człowieku.

Dzieło naszej wspólnej pracy wyrasta i całe zanurzone jest w miłosierdziu Bożym, i ufność w tym dziele – ufność w miłość i miłosierdzie Boga do nas wszystkich – jest warunkiem jakiejkolwiek współpracy. Cóż w całej nieskończoności mogłoby spowodować możliwość połączenia się we wspólnym działaniu (widocznym, realnym i stałym) obu Kościołów: wiecznego, spełnionego z wami, z Kościołem „potencjalnym”, niedoskonałym, pełnym skazy i brudu – cóż, jeśli nie nieskończone miłosierdzie, z którym Chrystus Pan przybywa na ziemię. Do tak wielkiej skażoności i biedy z tak niewyobrażalnym ogniem miłości schodzi Pan i całe niebo z Nim.

Chcę, żebyście dobrze zrozumieli powagę sytuacji i waszą własną odpowiedzialność, bo chociaż współpraca nasza będzie przebiegać cicho, spokojnie i „zwyczajnie”, tym niemniej zobowiązuje was ona do zachowywania możliwie pełnej czystości duszy w woli, umyśle i uczuciach. Czystość intencji to zrozumienie, że działanie nasze jest wypełnianiem woli Bożej i służyć ma budowaniu królestwa Bożego, jego pierwowzoru na ziemi dla pomocy wam i reszcie narodów. Starajcie się przygotować, aby nie zmarnować łask Bożych. Siostra Faustyna będzie wam przewodniczką i pomocą.