Anna - ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA -



II

BÓG – OJCIEC NASZ A MY



DROGI DO BOGA SĄ RÓŻNE


11 IX 1967 r. Mówi Matka.

– Nie niepokój się. My ci wszystko powoli wytłumaczymy. Tu u nas ani „gnozy”, ani „herezji” nie ma. Tu się widzi wszystko w Prawdzie, a wielkość szczęścia i możliwości coraz szerszego poznawania zależą wyłącznie od stopnia miłości naszej do Boga i jej czystości, a nie od ilości pochłoniętych ziemskich teoretycznych spekulacji „na temat Boga”. I gnostycy, i teozofowie, i katolicy, i poganie (tacy jak na przykład Makarenko) są tu, dalej lub bliżej źródła miłości, zależnie wyłącznie od siły swej miłości do Boga w Jego wszystkich atrybutach, Jego „Promieniach”. Nikt z nas nie jest w stanie objąć Boga całego swoją miłością, ale zdolny jest pokochać jeden z Jego „promieni” i ku niemu z całych sił dążyć. Takimi „promieniami” – strumieniami światła są na przykład miłość i miłosierdzie Boże, sprawiedliwość i prawa Boże, rozum Boga, dobroć Boga, wspaniałość i chwała Boga, piękno i harmonia Boża. To On sam dał nam zdolność rozpoznania i szczególnego upodobania tego Jego „blasku” („oblicza”, „promienia światła” jak gdyby), ku któremu nas przeznaczył, w którym chciał nas widzieć dążących ku Niemu. O ile obudzimy w sobie miłość, to ten „blask”, „promień”, „światło” będzie nas prowadzić w kierunku nam przeznaczonym jako dzieciom Bożym. Jest to nasz dom ojczysty, nasze własne miejsce w Jego królestwie.

Zrozumiałam, że np. św. Tomasz z Akwinu czcił Boga szczególnie w „promieniu” Jego mądrości, a św. Wincenty a Paulo i brat Albert – w „promieniu” Jego miłosierdzia.

Nie wątp w naszą zdolność zrozumienia praw Bożych. Tu się je widzi, a nie domyśla się. Wierność Kościołowi Chrystusowemu to wierność miłości do Boga i w Bogu – do wszystkiego, co cię otacza: przyrody, ludzi i nas – całego twojego „domu”. Wszystkich nas, i „złych” i „dobrych”, bo nigdy nie wiesz, kogo Bóg jak ocenia. Jego miłość do wszystkich ludzi jest nieskończona i niejeden niewierzący obudził się w Jego ramionach, a niejeden „wierny”, niezdolny do pokochania odmienności w swoich bliźnich i potępiający gorliwie wszelkie różne od swojej, „prawdziwej”, drogi poszukiwania Pana, widzi ze zdumieniem, że oni są Mu bliżsi – bo bardziej Jego lub Jego dzieci kochali.

Nie po znajomości ilości dzieł poznasz, kto jest na Jego drodze, a po stopniu miłości, jaką daje z siebie innym w Jego imię. Ilość wiedzy, to tylko pojemność aparatu mózgowego – pojemność, którą On przyznaje; nic tu własnego nie ma. Często nawet uczenie się nie jest szukaniem Boga, lecz pychą rozumu ludzkiego, i człowiek staje się przekupniem kramarzącym Jego darami na własną korzyść (niezależnie od wyznania). Patrz na Chrystusa, On nikogo nie oceniał, nie było dla Niego jakichkolwiek podziałów na mądrych i głupich, bogatych i biednych, cudzoziemców i Żydów, grzeszników i tych „czystych”. Czego On znieść nie mógł, to właśnie przyznawania sobie specjalnych praw i przywilejów, a nawet „łaski Bożej” przez faryzeuszy czy saduceuszy...


0 ufności Bogu


15 IX 1967 r. Mówi Matka.

– Mamy nadzieję, że powoli będziesz każdy dzień i każdą kolejną chwilę powierzała Jemu. On tego chce! Zrozum, że zaufanie człowieka jest miarą jego miłości ku Bogu. Ty oddajesz Mu swoje sprawy, ale i cofasz często; no i „spodziewasz się” od razu samych nieprzyjemności. Zrozum, Bóg zawsze i tylko pomaga. Jego miłosierdzie pragnie nam ulżyć, zmniejszyć ciężar, który niesiemy, dać radość i szczęście pomimo ciężarów. A nieść je trzeba – po cóż byłoby inaczej żyć? Życie jest nieustannym przezwyciężaniem materii przez ducha, jest dążeniem poprzez opory i pomimo przeszkód, i tylko pokonując je żyjemy właściwie. Powiedz, jak można by wykazać, co jest nam naprawdę drogie, jeśli nie poprzez ustawiczne ponawianie wysiłków w celu osiągnięcia tego dobra? A im dobro większe, tym większych wysiłków wymaga. To proste, prawda?

Dookoła ciebie odbywa się nie kończąca się nigdy walka o zdobywanie dóbr. Nie bierzesz w niej udziału, poza koniecznymi do życia, bo nie wydają ci się godne starania, a tym bardziej – walki. Ale o to, co najbardziej jest godne zdobycia, też nie zabiegasz zbyt usilnie. Córeczko, wiem, że czujesz się ogromnie osamotniona, że nie widzisz, aby ktokolwiek w twoim otoczeniu dążył do tego celu co ty, a tym bardziej tą samą drogą, ale rozumiesz dobrze, że to w niczym nie umniejsza wartości twojego celu. On jest wart nieskończonego wysiłku, na który nikt na świecie zdobyć by się nie mógł i dlatego przyszedł Jezus i On zapłacił za nas ze swoich nieskończonych zasobów. Posiedliśmy królestwo Jego – bezcenne, bezgraniczne, nie do „opłacenia” nawet przez trud całej ludzkości. To, co Mu w zamian ofiarować pragniemy – odbicie w materii ziemskiej Jego królestwa niebieskiego – też byłoby niemożliwością bez Jego nieustannej pomocy i łaski. Wszystko od Niego pochodzi i do Niego jedynie wraca. I nikt z nas nie może o własnych, skończonych siłach zdobyć tego, co nieskończone. Dlatego Jezus całą swoją bezgraniczną miłosierną miłością „służy” nam – oddaje ją nam do dyspozycji za pragnienie, za chęć, za zaufanie do Niego. Tak bardzo mało!

Córeczko, czy tak trudno naprawdę zdobyć ci się na zaufanie do Tego, który cię stworzył, otoczył miłością, prowadzi cię i strzeże, bez którego opieki zginęłabyś już tysiąc razy, a bez którego miłosierdzia nie mogłabyś kroku zrobić ku Niemu. Przepaść pomiędzy skończonym a Nieskończonym On zasypał sam! Niemożliwe stało się możliwym poprzez Jego miłość ku nam – nie odwzajemnioną nigdy w pełni, pogardzaną, odtrącaną. (...)

Mówiłam o trudności zdobycia się na całkowite zaufanie ze względu na liczne rozczarowania.

– Nie, przy pełnym zaufaniu zrzucasz z siebie całą odpowiedzialność i niepokój, przerzucasz je jak gdyby na drugą Osobę i sama nie przejmujesz się niczym. Spróbuj jednak, a jeżeli nie możesz ciągle, to ponawiaj swoje oddanie się Bogu. Mów częściej: „Jezu, ufam Tobie!”, staraj się pamiętać, żeś zaufała i nie myśleć o tych sprawach, które powierzyłaś w Jego ręce, z pełnym przekonaniem, że On wie, pamięta i rozwiąże je sam. W ten sposób wszelkie próby przestaną być groźne, stracą swoją podstawę, którą jest sprawdzenie, czy i o ile ufasz. Pamiętaj, że Bóg odpłaca za zaufanie – zaufaniem swoim. On gotów jest powierzyć ci wszystkie swoje skarby, bez ograniczenia – dać ci je w ręce, abyś ty rozdawała komu i ile chcesz. On nas kocha jak najulubieńsze dzieci i niczego nam nie odmówi, o ile zdobędziemy się i my na potraktowanie Go jak Ojca i Przyjaciela najbliższego nam, godnego całkowitego zaufania, rozumiejącego nas i nasze wszystkie strapienia.

Mów, córeczko, do Jezusa często w ciągu dnia, kiedy tylko sobie o Nim przypomnisz. Zwracaj się do Niego po radę i pomoc, w strapieniu – o pociechę, w rozterce – o jasność myśli, w kłopotach – o rozwiązanie ich. Przedstawiaj swoje plany, proś o decyzję, o wyjaśnienie, o przyspieszenie (tak!), ale nie żądaj. To On, nie ty, wie, co i kiedy jest najlepsze.

On pragnie brać udział w naszym codziennym życiu, aby je całkowicie przepełnić sobą, nieść cały jego ciężar. A wtedy ty tylko idziesz trzymając Go za rękę i słuchasz: nic nie „robisz”, nic nie „niesiesz” – wszystko przejmuje On. Jeżeli mówię ci, że tego On chce od ciebie, przyjmij to poważnie i zastanów się. Ty też nie chcesz zajrzeć nawet do „worka z brylantami” (tak nazywałam otrzymywane Słowa, myśląc że niosę je jak worek z brylantami na pustyni: ciężki i niepotrzebny nikomu, choć taki wspaniały). Zamiast „sprawdzać” i podejrzewać nas, zaufaj Jemu i bądź pogodna i wierna Mu. Cierpliwość i wytrwałość przyjdą same, ale trzeba próbować.


Twoje zarzuty są „bolesne”


– Ja też uczę się nie reagować na twoje zarzuty i wyrzuty, ale one są bardzo „bolesne” – odczuwamy je jak uderzenia. (...) Twoja prawda jest zawsze połowiczna, więc nie polegaj tak na niej. Bądź wyrozumialsza...


1 IX 1968 r. MówiBartek.

– Chciałaś się spytać, o co się modlić. Proszę cię bardzo – o to przede wszystkim, żebyś nie zapominała o nas; z nami i w naszym i waszym imieniu za Polskę, za ludzkość, za odrodzenie, oczyszczenie i rozwój duchowy całej ludzkości i Polski, za naszą współpracę, dobrze?

Pytałaś się mnie (w myśli), czy twoje modlitwy w ogóle pomagają i w jaki sposób. Dzisiaj modliłaś się specjalnie za mnie. Otóż jest tak:

Twoja modlitwa, jak każdego zresztą, jest zwróceniem się do Boga, odniesieniem się do Niego. To jest uznanie Jego Wszechmocy, a jednocześnie wyrażenie swojego zaufania do Niego. To jest taki stan, dla was przejściowy, w którym my jesteśmy, żyjemy... zawsze. Czyli zwracając się do Boga, łączysz się z nami, wkraczasz w nasz świat. Ty sama jesteś przecież bytem duchowym i twoje prawdziwe działanie jest działaniem woli, rozumu i miłości (razem), jest działaniem „duchowym” poza ciałem, i może odbywać się poza ciałem w modlitwie czyli w łączności, w rozmowie z Bogiem (albo przez ciało, np. gdy teraz piszesz, czyli współpracujesz z nami, czyli współdziałasz w realizacji Jego planów dla Polski), gdyż udział ciała nie jest wcale potrzebny w modlitwie (byle nie przeszkadzało).

A więc twoja modlitwa jest poszukiwaniem łączności z Bogiem. Jeżeli kochasz Go naprawdę, łączysz się, przybywasz po prostu, często, ustawicznie z wszystkimi swoimi sprawami, planami, prośbami. Tak byłoby najlepiej, gdybyś usiłowała żyć stale w Obecności Bożej, ale sam wiem, że to jest trudne i nie od razu można zrozumieć i praktykować taką postawę. Ona jest prawdziwa, to znaczy wszyscy – i wy, i my – tak istniejemy, tyle że wy nieświadomie, a więc żyjecie (jak i ja żyłem) poza Bogiem, mogąc w każdej chwili życia być z Nim. To tak, jak gdyby spędzać życie w sali tronowej z łaski i miłosierdzia Króla i ani razu do Niego samego się nie zwrócić – mogąc zawsze, i mogąc od Niego uzyskać wszystko ze względu na miłość Jego ku nam. Czy rozumiesz, o co mi chodzi?

A więc każda modlitwa, czyli myśl, choćby najkrótsza, zwrócona ku Niemu jest takim, właściwym dla goszczących w Jego domu (którym jest cały wszechświat i więcej), zwróceniem się do Króla. On cię kocha i wie o tobie wszystko (bo widzi cię), ale nie narzuca ci się, nie „przeszkadza”, nie podkreśla swojego władztwa, aby nic nie wymusić, gdyż Bóg pragnie tylko i jedynie świadomej, bezinteresownej miłości. On czeka na ludzką szczerą i serdeczną miłość (karmiąc i podtrzymując człowieka, a także pomagając mu po cichu).

Wyobraź sobie, że dla tego Władcy Nieskończoności szczęściem jest każde nasze zwrócenie się do Niego – dobrowolne, ze szczerego serca, a im prostsze, bardziej bezpośrednie, pozbawione lęku i niepewności, ufniejsze, tym radośniej przyjmowane. On jest Bogiem miłości. Zrozum, że modlitwa sztywna, ceremonialna, nieufna obraża Go. Choć wy tego nie rozumiecie, ale obraża Boga uważanie Go za bożka małostkowego, nadawanie Mu ludzkich właściwości i cech.

Do naszego Pana i Przyjaciela, Króla i Brata zarazem trzeba mówić prosto, z miłością, zaufaniem i całkowitym brakiem lęku czy podejrzliwości. To jest Ten, który cię kocha najbardziej i który zna ciebie! Trzeba prosić o radę, o pomoc, o pokierowanie naszymi sprawami, prosić o współudział w każdej sprawie – bezpośrednio i ufnie.

Gdybyś to zrozumiała i potrafiła tak żyć, miałabyś współudział w Jego królestwie, w Jego życiu. On nie „schodzi” do ciebie, On ciebie przygarnia, przybliża do siebie; masz wtedy Jego moc, Jego miłość, Jego dobroć i nimi operujesz. On ci je daje, dzieli się z tobą. On chce się dzielić. To nie On zakazuje czy stawia przeszkody, idą one zawsze od nas. To my sami (na ziemi) oddzieliliśmy się ścianą – nie do przebycia często – od Niego samego. Pamiętaj, że On i Jego dary są dostępne, są do użytku wszystkich, którzy zechcą z nich korzystać. On pragnie tego i cieszy się, gdy korzystacie. Każde zwrócenie się do Niego (modlitwa) jest korzystaniem z nieskończoności jego bogactw.

Jeżeli przychodzisz (bo każda modlitwa jest przybyciem do Niego, stanięciem przed Nim) i prosisz Go o cudze sprawy – wzruszasz Go, gdyż On wie, ile i tobie samej potrzeba. Wtedy możesz wyprosić wszystko – zawsze zdając się na jego wolę, bo przecież prosisz „na ślepo” (ze „ślepą ufnością”). Jeżeli prosisz za mnie, On cieszy się, gdyż ty sama i ja – przez ciebie „wciągany” – wchodzimy do Jego królestwa braterskiej, społecznej miłości, gdzie jedni cieszą się szczęściem drugich i czują się odpowiedzialni za nich.


ŚWIĘTYCH OBCOWANIE


1 XI 1968 r. Uroczystość Wszystkich Świętych. Mówi Bartek.

– Proś w naszym i waszym imieniu za całą Polskę, o podniesienie, obudzenie i odrodzenie narodu, o miłość wzajemną, o dobroć i miłosierdzie, o zdolność wybaczania uraz i krzywd, o prawo do służby Bogu – to jest najważniejsze.

Chciałbym ci teraz powiedzieć – dzisiaj, bo to mówię dla wielu ludzi – czym jest w rzeczywistości to, co Kościół katolicki nazywa dogmatem „o świętych obcowaniu”, a co ostatnio zostało nazwane przez papieża Pawła VI „braterską pomocą”. Wy widzicie tylko cień prawdziwego obrazu – zarys, jak chińskie cienie – w stosunku do przedmiotu. Właściwie jest to tylko jak gdyby stwierdzenie faktu, że taki „przedmiot” czy zagadnienie istnieje naprawdę. Tu widzi się wspaniały, od wieków istniejący gmach współpracy pokoleń ludzkich, gdzie każdy z nas, znajdujących się tu, dołożył swoją cegiełkę, swoim trudem dopomógł w tworzeniu się nowych „pięter” i sam znalazł w nim własne miejsce „po śmierci”. Po prostu budujemy żyjąc, swoim życiem, własny wspólny dom – na wieczność. Nic ślepego, zbędnego, „zmarnowanego” nigdy nie istniało w naszym życiu; myśmy uzupełniali – sobą – „puste miejsca” w Jego królestwie. Gdy przybywamy tu, ze zdumieniem stwierdzamy, że w tym cudownym, wspaniałym mieszkaniu, które On nam przeznaczył, jest i ślad naszej pracy. Każdy ból, cierpienie, krzywda, a jeszcze bardziej każdy czyn miłości jest tu widoczny, jest naszym własnym wkładem, który daje nam poczucie obywatelstwa, prawo czucia się dziedzicem prawowitym, a nie nędzarzem przyjętym z łaski. Widzisz nagle, że jesteś tu oczekiwana, masz swoje miejsce, swoją pracę, swój odcinek tworzenia czy pomagania, że Chrystus wierzył w ciebie i tylko dla ciebie pozostawił to miejsce – nie zajęte, czekające – i że zapłaciwszy, za całą ludzkość, całe swoje nieśmiertelne, nieskończone królestwo dał nam – ale jako swoim dzieciom, swoim braciom w cierpieniu.

Jesteśmy tu jedną rodziną, Jego rodziną. Jeżeli On mnie uratował, zrobił to z miłości do brata! Przy tej skali wielkości i piękna – On i ja – nie „czuje się” poniżenia ani swojej nędzy, „czuje się” prawdziwe braterstwo, a to dlatego, że On też był człowiekiem. Przeszedł całą naszą ludzką drogę krzyżową, zrozumiał nas całkowicie, wszystko tłumaczy, wszystko wybacza, a pragnie tylko nagradzać, pocieszać, przygarniać, kochać!

To, co ci mówię, dotyczy może nie samego „świętych obcowania”, ale jest to obraz Kościoła powszechnego w jego części chwalebnej, zwycięskiej. Jest to nieśmiertelne królestwo miłości, wspólnota świętych w żywocie wiecznym. Sama rozumiesz, że jeśli tu się jest, jest się bratem i przyjacielem wszystkich, żyje się wspólnie, tj. szeroko, nie dla siebie, bo ma się wszystko ze wspólnej miłości, żyje się pragnieniem poszerzania miłości, objęcia nią wszystkiego, co jeszcze jest nieobjęte, przede wszystkim – was.

Pragnienie podzielenia się z wami, dopomożenia wam, ułatwienia zrozumienia i zbliżenia do Boga jest jedną z naszych najgorętszych potrzeb serca. Znasz to i na pewno zrozumiesz, gdy ci porównam do stanu, jaki odczuwasz, gdy jesteś szczęśliwa: np. dowiadujesz się, że gdzieś umierają z głodu, gdy ty jesz ciastka, a jednocześnie nie masz możliwości podzielenia się nimi; gdy patrzysz na góry, czujesz się wolna, a jednocześnie wiesz, że w więzieniach skazani na dożywocie siedzą ludzie, którym ty więzień otworzyć nie możesz. Wiem, że rozumiesz, a to jest tylko bardzo słabe odczucie tego, co my „odczuwamy”. Ale my możemy – rozumiesz? – my możemy pomagać!

Co byś zrobiła, gdyby ci dano klucze od więzień, choćby od jednego ludzkiego więzienia, i dano możność działania? A my w Chrystusie działamy! (...) Z wami możemy uwolnić całą ludzkość, wyprowadzić na światło Boże wszystkie młode narody, „przewietrzyć” ziemię całą. Dla nas nie ma przeszkód ani czasu. A my – to i wy w przyszłości. Jeżeli teraz idziecie z nami, a więc z Nim i dla Niego, nie ma mocy, która by was mogła zatrzymać. I po „śmierci”, po przyjściu do nas, na swoje, czekające na was miejsca, zwiększycie naszą siłę i naszą miłość – sobą, a pracy naszej wspólnej nadacie większą jeszcze potęgę. Królestwo nasze wspólne rośnie nieustannie i jego siła pomocy jest ogromna. (...)

„Świętych obcowanie” jest nie tylko obrazem naszego świata, gdzie nie ma granic, zakazów ani przeszkód, gdzie istnieje zgodność z Jego wolą – a ona jest pragnieniem: „abyśmy się wzajemnie miłowali” – jest obrazem całej ludzkości w przyszłości, ale jest też normalnym, codziennym przejawem kontaktów pomiędzy nami a wami.

Cóż to jest „świętych obcowanie”? Obcowanie – ciągła, nieustająca, codzienna, „normalna” łączność, kontakt, obecność, przebywanie ze sobą, wspólnota celów i dążeń. A święci? Przecież ani ja, ani ty nie jesteśmy „święci”. A jednak ja i ty przebywamy z Nim – ja zawsze już, a ty, gdy tylko chcesz – a kto przebywa z Jezusem Chrystusem, przebywa ze Świętością Świętych. Przebywa, a więc jest otoczony „świętością”. Oczywiście chodzi o miłość Jego, w której żyjemy i przez którą działamy.

Świętość ludzka jest zjednoczeniem woli człowieka z Jego wolą, pozostawieniem Jemu kierownictwa sobą i decyzji, poddaniem się Jego planom. Im jest pełniejsza, czystsza, bardziej bezinteresowna i ciągła, tym więcej działa On. Przez nas On działa bezgranicznie, całym sobą, toteż możesz przyjmować nas jako Jego ludzi, Jego wysłanników, Jego ręce. Ale jeżeli ty się podporządkowujesz Jego woli –jesteś w tej samej sytuacji, jesteś z nami, żyjesz w „Świętości”.

Wiem, co myślisz, ale pamiętaj, że wam się liczy wszystko, gdyż nie wiecie, nie rozumiecie, a tylko wierzycie i polegacie na Jego słowach – a to dla Niego jest szczęściem. Kochacie Go, bo szukacie źródła miłości, Jego – dla Niego samego.

Zresztą sama to zrozumiesz powoli. Nie jest trudno być „świętym”, ale trzeba kochać wszystko i wszystkich – w Bogu, a tego trzeba się uczyć, próbować i próby powtarzać...


O czyśćcu


– Jutro jest nasz Dzień nadal. Przecież ja jeszcze jestem – w ścisłym tego słowa znaczeniu – „duszą czyśćcową”. Ale co to znaczy! Jakie to szczęście w porównaniu z życiem na ziemi, jaka radość, rozmach i możliwości naprawy, zadośćuczynienia za swoje przekroczenia, i to taką pracą, która jest szczęściem.

Wiesz, tu w ogóle nie ma „kar”. Bóg daje szansę, daje pomoc i podtrzymanie. Największą naszą tragedią jest świadomość, że nie można cofnąć naszych „żyć”, że się je zmarnowało, a mogło się przynieść Mu chwałę. Ale to jest tragedia niemożności odpłacenia za taką miłość, jaką On nas darzył zawsze; jest to pragnienie wzrostu w nas miłości i każda możliwość takiego rozwoju jest chwytana zachłannie. Chcemy nadrobić wszystkie przewiny i braki.

A więc „czyściec” jest tam, gdzie istniejemy my – ludzie nieśmiertelni, których On przyjął do siebie ze względu na swoją miłość i miłosierdzie; On, który rozumie nas dogłębnie, który wie, że Jego miłość nie pozostanie bez odpowiedzi, ale obudzi nas, odrodzi i ogrzeje. Przyjął nas jak zmarzłe ptaki, które w Jego cieple odtają i jeszcze będą nieść radość sobie i światu. I robimy, co można, aby być sobą – zdrowymi, zdolnymi do dawania, do wzrostu miłości.

Wiem, że dziwisz się nieraz, że jestem taki „inny”, „dobry” itp. Ja mogłem być taki, gdyby nie potworne sploty okoliczności, moja głupota i zła wola ludzka, a na końcu mój nałóg wyrosły z rozpaczy, beznadziejności, zatracenia się. Traktuj mnie jako kogoś nowego, kogo obecnie dopiero poznajesz, bo z takim będziesz miała do czynienia. Nie urażę cię nigdy. Obiecuję ci to.

Dziękuję ci za twoją modlitwę za mnie. Ona pomaga. To głos orędujący, proszący o wejrzenie pełne wybaczenia w nasze „życiowe” winy. Zawsze jest wysłuchany.


Święta Bożego Narodzenia jesteśmy razem


24 XII 1968 r. Wigilia. Mówi Matka.

– Jesteśmy z tobą przez cały czas i wiem, że naszą obecność odczułaś, gdy wszyscy dzielili się opłatkiem: my z tobą, choć niewidzialnie.

To jest, córeczko, prawdą. Każdy z nas przeżywa to samo zdumienie, niedowierzanie i radość, gdy widzi, że Bóg wziął nas poważnie, podczas gdy myśmy sami traktowali się lekko. On słyszy i pamięta wszystkie pragnienia naszych serc – po to, aby je móc wypełnić. On cieszy się, gdy kochamy, gdy marzymy i nasze pragnienia i plany składamy w Jego ręce.

Dziwisz się i zdumiewasz, że spełnił twoje. Jak mogłoby być inaczej? Przecież oddałaś je Jemu... On dziecku proszącemu o chleb nie daje węża, tylko trzeba prosić o Jego chleb. (...) Pamiętaj o tym, że On nie tylko daje, lecz i towarzyszy. Ciesz się i dziękuj Mu.


Pierwszy dzień świąt.


– W dniach świąt Bożego Narodzenia towarzyszymy wam i w waszym (i naszym) imieniu dziękujemy Jezusowi za miłość i ratunek dany wam. Jak poznasz sama szczęście, które panuje tu, zrozumiesz, czym było dla Niego samo zanurzenie się w materię ziemską, wejście w atmosferę niskich instynktów nienawiści i zła. On był samą Miłością, niesłychanie subtelną, wrażliwą i czułą, a zdaną na prymitywizm, fałsz, głupotę i podłość ludzką. Jedyny odpoczynek znajdował w prostocie ludzi i w naturze. On nie był w stanie żyć w mieście, nawet współczesnym, takim jak Jeruzalem. Odczuwał każdy akt złości, każdą myśl wrogą jak uderzenie. Przecież cały należał do nieba – był Miłością!

Widzisz, miłość jest zawsze wrażliwa. To jej atrybut: zdolność współodczuwania, współradości, ale i współcierpienia. Miłość jest wspólną, bo to jest nie „nasza” miłość, ale zawsze i tylko Jego – w której i którą żyjemy, o ile zdolni jesteśmy ją przyjąć. Dlatego nikt nigdy na ziemi nie był „kochający” czy „dobry”, był tylko zdolny do włączenia się w Jego miłość, która wtedy poprzez niego działała. Żaden człowiek nie „czyni dobrze” – czyni przez niego Bóg, a on tylko sobą służy Bogu, jest do rozporządzenia, a to wystarcza.

Oddanie się Bogu jest tym, czego On od nas pragnie. Jeśli postąpi tak cała ludzkość, będzie to koniec jej trudu i męki. Powstanie rzeczywiste królestwo Boże. Oczekujemy też od was, abyście zrozumiawszy to, stawali do Jego dyspozycji, chcieli być Jego żołnierzami, chcieli walczyć o zbliżenie i wypełnienie Jego planów dla ziemi – abyście po prostu przestali żyć samopas, bez sensu i celu marnując życie, a włączyli się do wielkiej wspólnoty miłości. Poprzez zasłonę śmierci (która jest złudzeniem tylko) przenika ona ziemię i tam, gdzie się przejawia, jest źródłem, początkiem, pierwszym ogniem przyszłych potężnych ognisk. Czytałaś dzisiaj w Liście św. Pawła: „Aniołów swych czyni wichrami, sługi swoje płomieniami ognia”. Tak jest, gdyż On sam jest źródłem ognia i zapala „swoich” płomieniem miłości. Wszystko, cokolwiek dzieje się na ziemi ku dobru, co ulepsza, odradza, budzi, uduchawia, prostuje i rozwija, co tworzy, co żyje – jest działaniem Jego samego w swoich ludziach, w swoich przyjaciołach.

Oby i w tobie zyskał przyjaciółkę. Życzę ci tego z całego serca. Twoja kochająca cię bezgranicznie matka.


WOŁANIE BOGA


20 II 1969 r. Mówi Matka (w odpowiedzi).

– ... Jeżeli by tak było nawet „w życiu” (mijanie się z prawdą), to tu tak być nie może. Po prostu złośliwość świadoma nie jest możliwa – a taką byłoby zamierzone kłamstwo – natomiast mogą być pomyłki, szczególnie co do czasu oraz intencji i zamiarów ludzi. My widzimy ogólny stan człowieka, to, co ten człowiek kocha i do jakiego stopnia – wiemy po prostu, komu służy. Ale każdy z was przechodzi próby nieustannie i nie zawsze pomyślnie: upada i cofa się, przechodzi okresy załamania, i nigdy nie wiadomo, co wtedy wybierze i kiedy.

My nie jesteśmy wszechwiedzący – jest nim tylko Bóg. Nie jesteśmy bogami. Czy to tak trudno zrozumieć? (...)

Każdy z was przeznaczony jest do świętości, i wielu tego pragnie i czyni wysiłki, aby zbliżyć się do Chrystusa. Wtedy On odpowiada pomocą, łaską i udostępnia im możliwości, drogi, daje prace zgodne z ich pragnieniami. Lecz jeśli któryś z was mówi: „dosyć, dalej nie pójdę” lub „zawracam, chcę żyć dla siebie”, to jest to jego wolna wola, jego wybór – i nigdy przeszkody nie zazna. Jeśli dał dużo dobrej woli, dużo miłości, Chrystus czuje się zobowiązany, i usiłuje obudzić w nim miłość i ofiarność, ale nie narzuca się nikomu ani siłą do siebie nie przyciąga. Mówiłam ci: „On jest Bogiem wolnych”. Tylko swobodny, świadomy wybór uczyniony z miłości zadowala Boga. Król nie żebrze ani nie przymusza. Jeżeli otwiera swoje bramy wszystkim, bo ich kocha, kocha miłością rzeczywistego, prawdziwego Ojca, to jednak pozostawia nam pełną swobodę. On chce być kochanym dla siebie samego: nie dlatego, że daje, a pomimo tego, że daje, i nie dlatego, że jest władcą; dlatego nie okazuje nam swej potęgi i nic nie narzuca.

Bóg jest miłością, szczęściem, prawdą i odpoczynkiem naszym, naszym Ojcem i domem, wieczystym schronieniem, przystanią, celem i centrum naszej istoty duchowej. Żyjemy w Nim i z Nim, bez Niego nic by istnieć nie mogło. Jesteśmy Jego dziećmi, a więc duchami nieśmiertelnymi, o nieograniczonej możności wzrastania w poznaniu i w miłości. Ale On – Duch zwraca się do nas, swoich rzeczywistych dzieci, do nas – istot duchowych, abyśmy poznali Go po wołaniu i chcieli sami iść ku Niemu. Wołaniem Jego w nas jest nieustający, nie do zaspokojenia głód duchowy (bo wszystko, co duchowe, przerasta nasze możliwości cielesne). A więc głód prawdy, miłości, sprawiedliwości, piękna, głód przyjaźni, dzielenia się, dawania, ulepszania, tworzenia, upiększania – to wszystko jest Jego głosem w nas (a nie dookoła nas). Duch przemawia do ducha wprost!

Zastanówcie się, jak często słyszycie głos Boga, Jego wołanie do was? Jak często On w was jest i w was cierpi nad złem, w którym żyjecie... ?


Tęsknota


22 III 1969 r. Mówi Matka.

– Materię należy czynić posłuszną, poddaną sobie. Tą materią jest przede wszystkim twoje własne ciało, które powinno chcieć służyć tobie, dla twoich celów – a twoimi celami są cele duchowe, ponieważ jesteś istotą duchową, wieczną, nieśmiertelną, stworzoną po to, abyś była wieczyście szczęśliwa. A czym może być twoje prawdziwe stałe szczęście, jeżeli nie możnością poszerzania się w tobie miłości i poznania?

Poznawanie i wzrastanie miłości w nas w miarę zrozumienia, bez ograniczeń czasu, bez pośpiechu i zagrożenia – przez (całą) wieczność jest i będzie zawsze ostatnim celem, na dnie wszelkich innych celów i motywów ludzkich. Jeżeli odrzucisz wszystko, pozostanie miłość –jasna, olśniewająca, promieniejąca i rozjaśniająca wszelkie wątpliwości, niepokoje i trwogi.

Nie odbiegłam od tematu. Chciałam ci tylko przypomnieć istotę sprawy – Bóg i ty. Jesteś dla Niego tak ważną, cenną, jedyną, ukochaną, jak był nim Sokrates, Augustyn, Franciszek, Katarzyna Sieneńska, Królowa Jadwiga czy Jan XXIII, jak jest nim każdy żebrak, każde ginące z głodu dziecko czy każdy zamordowany przez białych Wietnamczyk czy Murzyn, jak był nim każdy z nas!!! Pamiętaj o tym, że to On „wyposaża”, On udziela talentów i nie wedle ich wartości ceni; bo sami z siebie nie mamy i nie mieliśmy nigdy nic – tylko od Niego. On patrzy na nasze szukanie, naszą drogę ku Niemu, na naszą tęsknotę, pragnienie i miłość, i na wierność!

Prawdziwym nieustannym naszym brakiem, a więc i twoim – na ziemi – jest tęsknota za Nim samym, za Bogiem, za Pełnią Szczęścia, i tego złagodzić nie zdoła nic na świecie. O ile już obudzona jest miłość, szuka ona dopełnienia się, a dopełnieniem istoty duchowej jest Bóg i tylko On! Dla każdego z nas, który jest sam z siebie zerem, On jest cyfrą nadającą jej wartość –jest jak „1” przed milionami zer „00000000...... ”. Tu, w Nim wszyscy tworzymy wartość, potęgę, a ty, biedaczko, jesteś jednym zagubionym zerem pomiędzy innymi równie nie znającymi swego miejsca i szukającymi go. Czyż sami – sobie – ze siebie coś dać możecie? Postaw milion zer, a też będą niczym. Takie porównanie nasunęło mi się, ale jest – jak każde inne – zawodne. Chodzi o to, że taka tęsknota, jaką w sobie nosisz, jest prawidłowa, „normalna” w rozwoju duchowym, i będzie rosła. Z góry uprzedzam cię, że nie wyzwolisz się od niej, bo nie uciekniesz od siebie. Ale ona jest twoim motorem, twoją „siłą napędową”, twoim osiągnięciem. Skoro rozpoznałaś ją i wiesz, czym jest, a więc rozumiesz, że żadne „ziemskie” cele nie zmniejszą jej, nie będziesz szukać celów pozornych niepotrzebnie tracąc czas. To już jest dużo, bo teraz można wszystkie siły zużytkować na właściwą drogę.


TO JEST WŁAŚNIE NIEBO!


17 X 1968 r. Mówi Bartek.

– To jest właśnie niebo! Nikt nikomu niczego nie „ma za złe”. Tu jest wzajemna miłość, a ta obejmuje zrozumienie, chęć pomocy, pociechy również – wszystkiego, co jest potrzebne drugiej osobie. A to się tu wie, odczuwa i pragnie się służyć wszystkim, czym można.

– Zmieniłeś się?

– Jestem sobą samym, a nie zlepkiem ludzkich dążeń ku uczynieniu mnie jak najgorszym i jak najnieszczęśliwszym. Gdy człowiek jest w pełni szczęśliwy, chce się tym dzielić z innymi. To możesz zrozumieć, prawda?


31 III 1969 r. Mówi Bartek.

– Tu, w naszym domu jest nieustanny rozwój, rośniecie, ruch, wymiana miłości i w miłości; tzn. udzielamy się sobie wzajemnie, ponieważ jest w nas miłość, która pragnie się dzielić, podnosić, pomagać i przekazywać swoje szczęście innym. Tak jest pomiędzy nami i tak jest również w stosunku naszym do was. Dlatego nie dziw się, że cię czasem „pouczam”. Może robię to nietaktownie, ale chcę ci pomóc i tylko to.

Powiedziałam, że jestem mu wdzięczna za pomoc.

– Naprawdę tak uważasz? (Bartek ucieszył się.) Widzisz, ja tu jestem sobą. Mogę nim być. Nie muszę być już „gruboskórny” i „cyniczny”. Zresztą nigdy taki nie byłem – to jedne z wielu masek, których używałem dla samoobrony. Ale jak już je zrzucisz, co za ulga!

– Czy to łatwo zrobić?

– Nie jest tak łatwo. Początkowo człowiek jest „najeżony” i nieufny. Po prostu nie może uwierzyć, że tu nikt go nie zrani, a wszyscy chcą obdarzać wedle swej możności. Pomyślałaś o tych z obozów, ze śledztw z Szucha, Pawiaka czy Mokotowa? Chrystus sam ich przyjmuje tak, jak w ciągu wieków każdego, kto dzielił Jego krzyż. Cierpienie każde (i wewnętrzne również) jest kluczem do Jego serca. On jest tak nieskończenie wrażliwy na głos bólu. Każdy, kto cierpi, ma całą Jego miłość, współczucie; dysponuje Jego sercem. Jeżeliby wtedy prosił o kogoś, o inne sprawy – nie własne – otrzyma wszystko. A teraz pomyśl, ilu z nas prosiło o te nasze, „polskie”? Jeżeliby tak to można określić, tymi prośbami „związaliśmy Mu ręce, a otworzyli Serce”.

Tu nic nie przemija bez śladu. Mimo żeśmy szczęśliwi, ale On nasz ból ma w Sercu; bo szczęście nasze osobiste jest wynagrodzone nieskończenie, ale nasze cierpienie „ogólne”, nasze prośby, „orędownictwo” trwają, stały się zastawem danym Chrystusowi przez nas – za was, dla was. Dlatego wiemy z całkowitą pewnością, że otrzymacie NASZĄ zapłatę. Mówię to z prawdziwą dumą, bo miałem zaszczyt uczestniczenia, ale pragnę, abyście wiedzieli, że byliście i jesteście póki żyjecie – współofiarodawcami. Daliście już, (...) każdy wedle swoich sił i wytrzymałości, każdy inaczej, ale daliście również swój udział w cierpieniu. A ile jeszcze dać możecie? (...) Każdy, któremu to przeczytasz, albo jest naszym współtowarzyszem, albo nim może być.

– Wiesz, Bartku, wydaje mi się, że zaczynam rozumieć, dlaczego tak ciągle jest akcentowane: „ofiarowywać za coś, za kogoś – nie za swoje sprawy”. Za mnie ofiarował się Jezus, ale jeżeli mam zostać Jego przyjaciółką, Jego siostrą, współofiarodawczynią, mogę to zrobić tylko robiąc tak jak On – ofiarowując wszystko, co mnie spotyka, za innych; z pominięciem siebie, tak jak On. Wtedy dopiero staję się z osoby wykupionej przez Jego Ofiarę osobą współtowarzyszącą Mu; wchodzę do Jego rodziny, tak?

– Tak! O to mi chodziło, żebyście zrozumieli, że macie dzień po dniu niesłychaną szansę włączania się w nasze życie, współtowarzyszenia Jemu w zbawianiu was samych – służąc sobą, swoją ofiarą z najdrobniejszych nawet przykrości na co dzień. Zsumowane – są często większe niż cierpienie wielkie, ale krótkotrwałe.


Prawa fizyczne a prawa duchowe


20 IV 1969 r. Mówi Matka.

– Czas to jest stan, w którym żyjecie wy. My nie podlegamy mu. Po prostu tu są inne prawa. Nie ma dnia i nocy, pór roku, cykliczności, przemian w przyrodzie, a więc i starzenia się, a także konieczności podlegania kolejności przebiegu zdarzeń według czasu – jednego za drugim. Nie zdajesz sobie może sprawy, ale to wszystko jest dlatego takie, że podlega prawu grawitacji ogólnie mówiąc; tu go nie ma. Prawa dla nas są – duchowe, dla was – związane z ruchem w przestrzeni. Dlatego trudno nam porozumieć się ze sobą. Z tym że nam jest łatwo żyć – tu, a to dlatego, że w zasadzie prawa Boże dla duchów nie związanych z „materią” są wolnością, swobodą wobec naszych praw „ziemskich”. A wy nie możecie wyjść poza granice praw, w których żyjecie. Umysł ludzki jest do nich przystosowany. Można mówić o czwartym, piątym czy dziesiątym „wymiarze”, ale to tylko spekulacje, gdyż trudno sobie wyobrazić istnienie w ogóle poza „wymiarami” – a tak jest. Dlatego wybacz mi te moje nieszczęsne „lada dzień”, „zaraz”. Naprawdę tak się tu widzi przyszłość wraz ze wszystkimi szczegółami; ale trzeba nauczyć się tak „widzieć”.

– Jak? Czy się poznaje, wie?

– Wie się, tak, to prawda. Ja się tu nie uczę, nie „wkuwam” czy z mozołem powolutku dochodzę do zrozumienia. Tu się pojmuje „w prawdzie” – widzi całe zagadnienie w swojej istocie, celu, sensie, intencjach i skutkach, ale trzeba na nie zwrócić uwagę, skoncentrować się na nim. Nie przypuszczasz chyba, że zdolni jesteśmy objąć naszą uwagą wszystkie Plany Boże, całe Jego Dzieło? On udziela nam zrozumienia wedle naszej miłości, ale i naszych możliwości, które nie są „bezgraniczne”. Bezgraniczny jest Bóg!

My wszyscy, z którymi masz łączność, skupiamy się na sprawach, ogólnie biorąc, Polski. Ogólnie, bo właściwie Polska zasięgiem działania, wpływem obejmie całą ziemię, a więc nie są nam obce sprawy innych narodów, religii czy ras, ale koncentrujemy się na tych, które są nam najbliższe, najdroższe.

– Jak?

– Oczywiście – w Bogu. Znowu nieporozumienie. Tu, działając dla Polski nie „odwraca się” od Boga; działa się w Nim, z Jego życzenia, z Jego miłości, która obejmując was i nas daje nam możność pomagania Jego łaską, energią, siłą – czyli miłością – wam wszystkim. Wszystko dzieje się w Nim, z Nim, przez Niego i dla Niego, tak jak On jest cały Miłością – dla nas, nie dla siebie.

Nasze królestwo, czyli Jego królestwo, jest „nie z tego świata”, nie łączy nas żadne „prawo fizyczne”, a tylko i jedynie prawo miłości. Miłość dąży do rozszerzania się, udzielania, wymiany – w miarę jak tu królestwo Jego rośnie (w nas), a u was rozwija się tęsknota za Nim. Może prawidłowiej – w miarę jak nas, ludzi przybywa w Jego królestwie, nasza miłość w większym „napięciu” działa na was i udziela się, gdy znajdzie się odzew. Ale nasza miłość jest zawsze Jego i z Niego. Poza Bogiem nie ma miłości. Tylko On!!!


O SZTUCE I WIEDZY – TAM


28 IX 1967 r. Mówi Matka.

– Sztuka i wiedza kwitną u nas dopiero – bo w prawdzie! Tu się poznaje w prawdzie i tworzy w niej, to znaczy nie dla siebie, a dla chwały Bożej, poznania Jej, zrozumienia, wysłowienia. Poetą na przykład jest ten tylko, kto z wielkim wysiłkiem, pasją, poszukując swojej prawdziwej drogi umiłował ten kierunek, ten „promień”, tę drogę, którą mu w zamierzeniu swoim Bóg przeznaczył; w tym wypadku – drogę wyrażenia piękna i chwały Bożej. A więc jest on na swojej drodze na wieczność, może się tylko rozwijać.

Córeczko, ile poezji było inspirowanej lub zgoła „dyktowanej” stąd! Ale praca odbierającego jest też duża. Cała forma jest jego dziełem, a dopiero poprzez doskonałość formy wyrazić się może najprecyzyjniej treść. U Krasińskiego – widzisz, jaka jest nierówność w jego twórczości. Myśl jest zawsze głęboka, ale ubrana raz lepiej, raz gorzej, zależnie od włożonej pracy, miłości, skupienia; tam, gdzie one były największe, np. w „Traktacie” właśnie, treść przerasta jego możliwości (przy ówczesnej, i także przy dzisiejszej wiedzy). On po prostu to wie, a taka wiedza, to już zawsze – stąd.

Skądinąd wiem, że ty bardzo czule wychwytujesz takie prawdy. Po prostu w momencie odbioru „wiesz”, że to jest Prawda! Zachwycasz się, a ponieważ jesteś „nastawiona” na te same prawdy, którymi i my żyjemy tutaj, po prostu włączasz się w nasz wspólny nurt myśli. Chciałabym, aby to działo się częściej, ale na to trzeba czasu i ćwiczenia.

Pytałaś mnie o Krzysztofa Baczyńskiego. On jest typowym wyrazicielem „promienia” piękna i chwały Bożej. Ale to nie znaczy, że nie kocha Polski. Ona dała mu kierunek i to, że za nią dał życie, sprawiło, że wzniósł się jak gdyby, wszedł szybciej w nasze niebo. Tak, tworzy i to niezwykle piękne dzieła. Wszyscy twórcy tworzą, każdy tak, jak mu dyktuje jego własny typ odczuwania i zachwytu. Norwid, córeczko, tak jak i Słowacki – to nauczyciele, nie tylko artyści, to myśliciele, przewodnicy, mistrzowie, nasi starsi bracia na drodze Polski ku Bogu, a przez to dawcy prawdy i światła dla całej ludzkości. Ich sława na ziemi będzie rosła, będzie wskazywała drogę. Ile my wszyscy mamy im do zawdzięczenia! I oni tworzą. Jakie zachwycające rzeczy!


1 VIII 1968 r. Prosiłam Matkę, aby podziękowała Krzysztofowi Baczyńskiemu ode mnie za jego wiersze, zwłaszcza za „Mazowsze”. W odpowiedzi Matka przekazuje mi:

– Jest ogromnie wzruszony pamięcią wielu ludzi. Nigdy nie przypuszczał, aby jego prace, takie jeszcze nieporadne, tak długo trwały i dawały ludziom wzruszenie. Ten wiersz o Mazowszu jest jednym z tych, które uważał za dobre i cieszy się, że inni również tak sądzą.

– Czy nadal pisze?

– Tak, pisze, ale inaczej. Tu się tworzy inaczej, inne są motywy twórczości: przede wszystkim zachwyt, uwielbienie, szczęście, a nie niepokój, rozpacz, szukanie, głód prawdy, niezrozumienie celu cierpienia. Te „motywy” odpadają, a pozostają: radość i pragnienie wyrażenia jej.


Artyści w niebie


3 V 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.

– O prośbie Klary pamiętam i proszę cię, podaj jej odpowiedź. Ojciec jej, Jan (artysta malarz) prosi, żebyś powiedziała jego córce, jak bardzo jest mu droga i bliska i jak wiele ich łączy ze sobą. Jest szczęśliwy. Nie zapomina o nikim z tych, których kochał, i często przebywa w „swoim domu”, tj. z nimi (z żoną i córką). Żadna „odległość” ich nie dzieli, a łączy miłość.

– Czy jest mu potrzebna pomoc?

– Nie może powiedzieć, że pomoc córki jest zbyteczna, gdyż myśli pełne miłości, serdeczna pamięć są zawsze radością, ale pragnie, aby córka wiedziała, że jest w obrębie Chrystusowego Kościoła powszechnego, obejmującego Jego miłością tych wszystkich, którzy go czcili w pięknie i bogactwie świata widzialnego, który On powołał do bytu.

Tu piękno jest nieporównywalne z ziemskim, ponieważ wrażliwość ducha ludzkiego nie jest ograniczona zasięgiem zmysłów. Tym niemniej nie jest to piękno, które można opisać (z braku odniesienia), ale można je odczuwać i wysławiać z coraz to rosnącym zachwytem. Szczęście artystów jest w zrozumieniu logiki, harmonii i mądrości, z którą uzewnętrznia się zamysł Boży w materii wszechświata. Tego nikt z nas przekazać wam nie potrafi. Mogę ci tylko powiedzieć przez porównanie, że zmysły to są raczej narządy czy przyrządy techniczne o wielkiej, ale określonej i ograniczonej do pewnej skali zasięgu – wrażliwości, którymi duch ludzki – poprzez ciało fizyczne – bada swoje fizyczne otoczenie; bez tych narządów zmysłowych pozostałoby ono niedostępne dla niego. Są one zupełnie wystarczające dla człowieka w jego roli gospodarza planety. Uzupełnia je poprzez dany sobie aparat – o wiele doskonalszy, bo twórczy – umysł, oparty na działaniu koordynującym, selekcjonującym i wybierającym to, co ważne i wartościowe z informacji napływających poprzez zmysły. Ale już to, co wybiera i uznaje za ważne i jak szereguje swoją hierarchię ocen czyli wartości, jest działaniem ducha ludzkiego używającego swego umysłu dla własnego celu.

Tu dygresja. Ojciec Klary pragnie jeszcze przekazać, że Bóg żadnemu artyście-twórcy – sam Twórca Najwyższy i Twórca twórców –jego szczęścia nie odbiera. Istnieje nadal w nieosiągalnym na ziemi stopniu szczęście tworzenia, ale jest ono inne i uzależnione jest w sile swojego oddziaływania od stopnia rozwoju duchowego (który wciąż wzrasta), a nie od umiejętności „ziemskich”, szczególnie tych „technicznych”.


8 XI 1980 r. Bartek odpowiada na pytanie o „sytuację” artystów w niebie, o muzykę, o ludzi wrażliwych na urodę świata, którzy za życia nie mogli zaspokoić swoich tęsknot.

– Cieszę się, że to właśnie mnie o to pytasz, bo ja podobnie jak ty odczuwałem pragnienie przeżycia i nasycenia się pięknem ziemi. Może zacznę od tego, że my istniejemy poza czasem. Znaczy to, że nie tylko przyszłość, ale i przeszłość w stosunku do nas nie ma znaczenia przebiegu w czasie i przemijania. Dotyczy to wszystkiego, co nazywamy materią. Świat nasz ją niejako przenika: jesteś tam, gdzie pragniesz być i w tym „czasie”, w którym chcesz być, ponieważ dla nas on „jest”, a nie „przeminął i zniknął”. Dotyczy to również ziemi, tak że cokolwiek zostało stworzone, w tym my możemy –jeżeli zechcemy – być i uczestniczyć w pełni wedle praw naszego świata, a świat duchowy, to wolność w miłości Stwórcy, Jego wolność, w której z Jego miłości uczestniczymy.

Ta dana nam wolność zobowiązuje nas do szanowania jej we wszystkim, co nieustannie powstaje z Jego woli (ponieważ Pan stwarza stale: twórczość jest uzewnętrznianiem się Jego darzącej, ojcowskiej miłości), a więc uczestniczymy – nie ingerując w zakresie cudzej wolności – w sferze materii takiej jak ziemska. Nie znaczy to jednak, że nie żyjemy pełnią twórczego istnienia w rzeczywistości naszej. O niej opowiedzieć się nie da, tak jak gąsienica nie wyobrazi sobie szczęścia życia motyla, ale motyl może w każdej chwili być przy gąsienicy, istnieje w jej świecie, jest go świadomy, tyle że szerzej i głębiej, z pozycji większej wolności, większej percepcji wszystkich walorów świata niedostępnych dlań, gdy był gąsienicą. To bardzo ubogie porównanie. Dodaj sobie, że ów motyl żyje wiecznie, wciąż piękniejący i niczym nie zagrożony, że dostępna jest mu cała ziemia obecna i przeszła...


,, Nurek”


8 XI 1980 r. Mówi Bartek.

– Pytałaś o artystów. Widzisz, każdy człowiek jest choćby w minimalnym stopniu twórcą – jak Ojciec, Pan nasz jest Stwórcą. Tu, w stanie ciągłego wzrastania, rozwoju rośnie też potrzeba twórczości. Przyjmujecie nieustannie nasze inspiracje we wszystkich gałęziach twórczości, a są one nikłym śladem ich autentycznej wspaniałości w naszym świecie.

Kiedyś mówiłem ci, że zmysły to narzędzia służące do poruszania się, życia i pracy w środowisku ziemskim (dawałem za przykład przebywanie pod wodą nurka), ale po wyjściu na ląd są one niepotrzebne, zawadzające.

Naturalnym środowiskiem człowieka, do jakiego był on przeznaczony, jest królestwo Boże, nasz świat, ale nie znaczy to, że człowiek zmienia się wchodząc tu, podobnie jak nurek jest tą samą osobą zdejmując skafander, a tylko zaczyna żyć „normalnie”, podczas gdy pod wodą poruszał się ociężale, mało widział, nic nie słyszał i był połączony przewodami, czyli ograniczony do małego terenu, małej głębokości i krótkiego czasu przebywania tam. Po wyjściu na ląd staje się wolny, swobodny, lekki, a świat przyjmuje bezpośrednio, a nie poprzez przyrządy. Zmysły potrzebne są ciału – temu ciężkiemu skafandrowi nurka.

Tu wszystko chłoniemy sobą, ale wrażliwość na wszelakie piękno pozostaje, bo jest naszą cechą człowieczą. Ona wzrasta i piękno stokrotnieje, ale człowiek je nadal wysławia, z tym że wie, kto jest Dawcą, i do Niego odnosi swój zachwyt i wdzięczność.

O naszym wyglądzie i życiu też ci opowiem, ale już nie dzisiaj. Chcę tylko, żebyś nie sądziła, że my się tu zmieniamy w jakieś punkty, kule, bryły geometryczne czy inne formy, jak to opisał Moody w swojej książce. To bzdura! Jesteśmy sobą, ale jest w nas – utajona na ziemi – chwała synów Bożych: piękno duchowe, odbity blask chwały Pana, w którą Chrystus swoją Ofiarą nas przyoblekł, zbawiając i otwierając nam dom Ojca. Chwała Mu za to!

Zachód słońca


15 VII 1969 r. Na urlopie, w lasach podziwiałam pogodny, wspaniały zachód słońca i pomyślałam z żalem, że szkoda, że Bartek tego nie widzi. Wieczorem, kiedy wzięłam pióro do ręki, Bartek powiedział:

– Współczujesz mi, że już nie mogę oglądać zachodów słońca, tymczasem widzę je tak, jak i Ty, tylko o wiele wspanialej. Nie jesteśmy pozbawieni niczego, co było dla nas pięknem, a przeciwnie, otacza nas ono, żyjemy w nim. Bóg jest stwórcą wszelkiego piękna. Jak mógłby je nam odjąć? On tylko poszerza je, a i my mamy o wiele większą wrażliwość odbierania. Słyszymy, czujemy, widzimy wprost, sobą, a nie poprzez zmysły. Nie jestem w mocy wytłumaczyć Ci tego inaczej niż przez porównanie. Wyobraź sobie, że całe życie jesteś zamknięta w pokoju i masz kontakt ze światem wyłącznie przy pomocy telewizora, a z ludźmi przez, powiedzmy, video-telefon, a potem nagle otwierają się drzwi i wychodzisz na świat, wchodzisz weń. Nie jesteś już oddzielona – ludzie są bliscy, jawni, odkryci, a całe piękno świata – dostępne. Jesteś tam, gdzie chcesz być; podziwiasz to, co chcesz podziwiać; odbierasz każde wzruszenie w pełni, uczestniczysz w nim, odczuwasz. Zrozum, że zmysły to są narzędzia, i to bardzo ograniczone, słabe w zasięgu, właśnie tak jak obraz w telewizorze w porównaniu z byciem, uczestniczeniem w tym, co się ogląda. Jeżeli tyś widziała ten zachód słońca jako piękny, jest to tylko odbicie w twoich zmysłach prawdziwego zachodu słońca. Przecież barw jest więcej, skala, zmienność i blask ogromny, przejrzystość, przestrzeń i muzyka – bo każda barwa ma swój dźwięk, nie do „odebrania” przez was. To, co jest – tak jak wschody i zachody słońca, las, niebo, chmury – jest tym i dla nas, tyle, że dla nas istnieje poza tym piękno większe i wspaniałość nieskończona. Ale też nikt nam nie odejmuje i tego „ojczystego” piękna, które kochaliśmy i kochamy nadal.

Zrozum, Jego królestwo – to nie oderwanie nas, pozbawienie, odebranie nam czegokolwiek, cośmy darzyli miłością, a co jest Jego tworem, bo On się z nami dzieli, udostępnia nam wszystko swoje. Kto wejdzie do Jego królestwa, jest synem Bożym, dziedzicem, współposiadaczem wszystkiego, co Jego – czyli bezgraniczności. Cokolwiek istnieje, jest tworem Jego miłości, Jego natury twórczej, rozwijającej, wciąż darzącej, uszczęśliwiającej, dającej. Bóg jest Dawcą.

Czy teraz rozumiesz proporcje naszych cierpień i wysiłków w stosunku do Jego miłości? Otrzymujesz wszystko – za nic; nieskończone szczęście – za co? Właściwie za wszystko złe: obojętność, głupotę, lenistwo, upór – bo pomimo to, czym jesteś, On cię kocha! Bo Jego miłość jest ponad wszystkie nasze małe, bardzo małe i nędzne błędy. Jego miłość jest oceanem bez dna i granic, który pragnie przyjąć i otoczyć miłością swoją, dobrem, szczęściem wszystko, co biedne, samotne, nieszczęśliwe, co jeszcze nie objęte. Tylko pragnienie, tylko wezwanie, tylko te trochę miłości, którą możemy dać my, wystarcza, by cała potęga nieba stanęła przy tobie.

Naprawdę, taka miłość do takich tworów jak my jest niepojęta, jest tajemnicą Boga. Nie mam możliwości wyrazić jej ani nawet pojąć Jej ogromu. Tu wszystko nas przerasta.


JEZUS NIE POTĘPIA, NIE GARDZI, NIE BRZYDZI SIĘ NAS...


23 IV 1969 r. Mówi Bartek.

– Jeżeli kocha się coś więcej niż siebie, aż do ofiary z życia, chociażby była dawana niechętnie, ze strachem (zresztą w chwili śmierci nie zawsze można strach opanować), jest to jak gdyby szansą wejścia do Jego królestwa. To znaczy Chrystus, widząc naszą miłość zwróconą ku innym – nie ku nam samym – nie chce pamiętać nam naszych nawet ciężkich win. Wita nas jak Ojciec swoich prawych synów. Bo tak jest, że jeśli pokonamy swój egoizm, odsuniemy swoją wygodę, swoje „dobro” na rzecz dobra dla innych, szerszego – działamy już nie sami, a w imię Jego miłości, jesteśmy Jego Ducha, jesteśmy Jego rzeczywistymi synami przyznającymi się do synostwa i świadczącymi o Ojcu. A On przyznaje się do nas.

I pamiętaj o tym, że On wychodzi naprzeciw, niesie nasz krzyż, uczestniczy, wspiera, dodaje sił. To się tu wie, ale naprawdę bez Jego obecności wielu z nas nie wytrwałoby, nie wytrzymało nacisku zła. Żebyście wiedzieli, dla ilu z was Jezus jest przyjacielem, towarzyszem prawie codziennym pracy, szczególnie w czasie prób. On chce być z wami. Słuchaj, to jest taka miłość, o jakiej nie mamy pojęcia. Taka czułość, wrażliwość, delikatność. On jest wszystkim: Ojcem i Matką, Bratem i Przyjacielem, kimś, kto cię zawsze zrozumie, zawsze usprawiedliwi, kocha pomimo wszystko, co byś zrobiła, i tylko współczuje. On nie potępia, nie gardzi, nie brzydzi się nas. Kocha tak, że ślepy jest na wszystkie nasze występki, odrzuca je.

Poczuj się naprawdę Jego dzieckiem. Spróbuj, chciej. Nie bój się i nie wstydź, wzywaj go nieustannie, radź się, proś, polecaj, chciej być z Nim, chciej kochać! Przyjmij jako pewnik, że jesteś kochana całkowicie i bezgranicznie, zawsze, stale jednakowo; nie że jesteś tego warta, ale że On inaczej nie umie. Kocha całym sobą, całą potęgą swojej miłości. Jest Nią! Tego „zrozumieć” nie można, bo nasze możliwości kochania są prawie żadne, ale taka jest prawda. O ile mądrzej można by żyć, przyjmując ją.

Za mało prosisz i inni też – za was, za nas, za nasze wspólne sprawy. Czemu tak mało myślisz o swoich znajomych paniach? Polecaj je częściej.

– Nie chcę być natrętna.

– Napieraj się, dlaczego nie? W sprawach cudzych powinnaś być „nachalna”. Ja walczyłem o cudze sprawy, chętnie ci pomogę. Odwołuj się do Niego we wszystkim, ze wszystkimi sprawami; nie ma zbyt błahych lub „głupich”. Jeśli się komuś wierzy i ufa w pełni, zwraca się zawsze, w każdej sprawie. Widzisz, to jest jedyny sposób odpowiedzi na Jego miłość. Na inny nas nie stać, ale polegać na Nim, ufać Mu i prosić Go – możesz.

– A ty czy tak robiłeś?

– Ja nie rozumiałem. Raniłem bezustannie i znieważałem Jego miłość zwątpieniem, odrzucaniem Jego pomocy, Jego ratunku, którym przecież byłaś i ty. Wszystkie Jego próby ocalenia mnie zmarnowałem. Uwierzyłem dopiero tu, widząc, wiedząc i rozumiejąc – jak Tomasz. Chrystus uratował mnie po prostu wbrew mnie samemu. Bo jeśli się Jego unika, znienawidzi się wreszcie i siebie, tak jak ja to zrobiłem.

Proszę cię, to nie są „morały”. Chciej mnie zrozumieć. Tak pragnę, żebyś była szczęśliwa, żebyś nie straciła możliwości współdziałania z Nim, póki masz czas, żebyś wykorzystała wszystkie szansę, które On ci daje. Przyjmij je. Naprawdę mało osób może tak rozmawiać, jak my. Czyż mam nie wykorzystać takiej możliwości dopomożenia ci...?

Proszę cię, uwierz mi. Daj sobą kierować, daj się prowadzić; pytaj i słuchaj. Po prostu pozwól się kochać! Wtedy będziesz mogła zrobić bez porównania więcej dla was i dla nas, a przecież chcesz tego? A Jemu się należy cała twoja miłość, całe serce, wszystkie myśli, tak jak ty masz Jego serce. Proszę cię o to dlatego, że uważam cię za przyjaciela. Życzę ci szczęścia.


TO JEST NASZA WSPÓLNA DZIAŁALNOŚĆ W OBRĘBIE KOŚCIOŁA CHRYSTUSOWEGO


19 X 1969 r. Mówi Matka.

– Jesteście w obrębie Kościoła Chrystusowego, tak jak i my zresztą, i mogę zapewnić, że nikt spoza niego udziału w naszych kontaktach nie ma i mieć nie może. Są one z łaski i miłości Jezusa Chrystusa, którą On darzy nas i was – „swoich”, swoje dzieci okupione poprzez cierpienie i śmierć. To jest nasza wspólna działalność wewnątrz Kościoła Chrystusowego, jak w rodzinie, a dla dobra was i wszystkich innych, także spoza rodziny. Kościół Chrystusowy obejmuje Jego wieczyste królestwo, zwane przez was Kościołem Triumfującym, i was – pokolenia obecnie żyjące, walczące o Jego prawa, a więc Kościół Walczący.

– A czyściec?

– Kościół Cierpiący obejmuje niezliczoną ilość osób, które w chwili śmierci nie miały „szaty godowej”, ale apelowały do Jego miłosierdzia, i które On przyjął, gdyż zawsze przyjmował, przyjmuje i będzie przyjmował każdego, kto Mu zawierzy, kto bronił Jego praw lub starał się czynić dobro, niezależnie od tego, czy rozumiał, czemu to czyni i kogo broni. Nie ma ścisłej granicy oddzielającej nas od siebie (już po śmierci ciała, poza życiem w materii), o ile Chrystus ogarnął nas swoją opieką. Jest oczyszczanie się, wzrost zrozumienia, poznania, dążenie do zadośćuczynienia, do zasłużenia na miłość, z jaką się człowiek po śmierci spotyka. W czyśćcu trwa cierpienie, żal i wstyd, ból zabijanej miłości własnej człowieka, ból rozpadającej się pychy, śmierć złudzeń o własnej wyolbrzymionej wielkości, ale jest nadzieja nieba, pewność przebaczenia i miłości Boga do cierpiącego, świadomość wielkości Jego miłosierdzia. Jest też możność pomagania wam.

Chciałam jasno powiedzieć, że tylko i wyłącznie poprzez Boga, w Bogu i z Jego woli możliwa jest nasza współpraca, nigdy nie wykraczająca poza powszechnie znany dogmat „świętych obcowania”. Trochę dobrej woli wystarczyłoby, aby znaleźć tysiączne przykłady z życia w Kościele (a jeszcze przed założeniem Kościoła Chrystusowego – z życia osób chcących służyć Bogu, np. prorocy, Józef, Abraham...), i to osób nie zawsze „świętych”, a w każdym razie w okresie życia za takie nie uznawanych (Dawid), a tylko mających dobrą wolę służenia Bogu.


Braterstwo w Bogu


Rozwój wewnętrzny człowieka jest rozwojem w nim miłości Bożej, a więc rozwojem jego osobowości w obecności Bożej, jest zezwoleniem człowieka, aby w nim i poprzez niego działał Bóg, tak jak zechce sam. Jest to więc złożenie własnej woli w ręce (przebite ręce!) Chrystusa, zaufanie za Zaufanie (obdarzenie nas pełnią wolności), miłość za Miłość, zakiełkowanie w nas ziarna złożonego w każdym z nas w chwili narodzin, początek rozwoju – wrastania w życie wieczne, które jest współżyciem z Bogiem! Tu, w wieczności każdy z nas współuczestniczy w życiu Boga, każdy indywidualnie współżyje z Nim, jak dziecko w domu Ojca, a ponieważ Ojciec jest jeden – wszyscy jesteśmy braćmi! Braterstwo „w Bogu” jest jedną z najcudowniejszych, najbardziej oszałamiających rzeczywistości w naszym życiu!


31 III 1970 r. Wtorek po Wielkanocy. Mówi Matka.

– Jesteś członkiem wspólnoty i nigdy nie będziesz „wyłączona”, nie będziesz „osobno”. Współżyjesz z innymi, a pracujesz dla nich z nami, dlatego trzeba, żebyś pamiętała o naszej wspólnocie: jednym, wielkim, wspaniałym, wieczystym (ponadczasowym), powszechnym i apostolskim (a więc aktywnym, promieniującym i rozrastającym się) Kościele Chrystusowym – Jego dziele, Jego wspaniałej myśli o wspólnym działaniu Jego samego i nas wszystkich, od założenia Kościoła, którego upamiętnieniem jest to święto, aż po koniec istnienia ludzkości w jej obecnej formie.

– A co będzie potem?

– Wtedy skończy się ta forma działalności Kościoła katolickiego (czyli powszechnego) na ziemi, jaka jest dzisiaj, a więc apostolstwo i walka, pokonywanie przeciwności, ale nie skończy się Jego królestwo. Stanie się tylko utrwaloną na wieczność potęgą braterskiej miłości, wspólnotą miłości, taką, jakiej Chrystus pragnął i jaką – sobą samym, swoją Ofiarą – założył. Plany Boże nie mogą nie spełnić się. Mogą odpaść na własne nieszczęście poszczególne drobiny ludzkie, ale zawsze znajdą się inne gotowe do ofiar. I rozwój Kościoła Chrystusowego trwa, tak jak przypływ i odpływ morza, niezmiennie i wciąż z równą potęgą – przecież jest żywiony Jego energią, Jego miłością.


25 X 1973 r. Mówi Bartek.

– Poznaję cały ziemski Kościół w jego rozwoju, bo to jest i mój Kościół, moja rodzina, rozumiesz mnie?

– J esteś teraz dumny z przynależności do Kościoła Chrystusowego?

– Chcę być dumny i jestem. Przecież to Jego plan, Jego działanie, w które z miłości do nas „wciągnął” nas samych. Widzisz, uszanował naszą godność dzieci Bożych powołanych do bytu z miłości i pomimo koszmarnej po prostu nędzy, małości naszej, zaprosił nas do czynnego udziału w formowaniu swojego królestwa na ziemi.

– Królestwo Boże jest w niebie?

– Tu, u nas, to jest Jego dom, tu uczestniczymy w Jego życiu, ale na ziemi możemy sami dobrowolnie dodawać coś od siebie, aby powiększać wspólne dobro, aby własnymi uzdolnieniami coś ulepszać lub stwarzać (np. dzieła sztuki). Całą umiejętnością Bożą jest to, że On się posługuje nami, takimi, jakimi jesteśmy, ze wszystkimi naszymi wadami i skazami. Jednym słowem z byle jakiego tworzywa, o ile ono tylko zapragnie, Chrystus buduje swoją budowlę.

Czytaliście, że cała ziemia jest Jego Kościołem, a Kościół – ten istniejący –jedynie ołtarzem w Jego gmachu. Zaplątałaś się w pojęciach o tym, co jest materią i czymś czasowym, a co duchowym i wiecznym? Widzisz, wyobraź sobie, że ludzkość jest jedną rodziną (bardzo biedną, ciemną i słabą, a także uparcie trwającą przy swoich prawach, a uparcie odrzucającą – Boże, a więc dobrowolnie chorującą). Ludzkość – istoty duchowe otrzymały swój teren, podłoże materialne, na którym mają rosnąć i dojrzewać. Obdarzone zostały wolnością, ponieważ Bóg jest Bogiem wolnych! On też dał im ziemię: piękną, ogromną i rozmaitą w swoim bogactwie z rozrzutnością Pana nieskończoności. Dał im też dar tworzenia, albowiem choć tak ułomni, są jednak Jego dziećmi (na obraz i podobieństwo swoje nas ukształtował).

Wszystko Bóg nam dał: teren, czas, wolność i całą swoją pomoc. Miłość Jego spowodowała, że wbrew naszej woli – jeszcze jako całej rodziny ludzkiej, ale za zgodą jedynej istoty ludzkiej prawdziwie wolnej, Maryi – litując się nad naszym błądzeniem i tęsknotą, ofiarował się nam sam. I odtąd mamy kierunek.

Kościół Chrystusowy jest Matką naszą, Przewodnikiem i Nauczycielem, ponieważ jest w nim żywy Pan. Ale On jest również władcą królestwa niebieskiego: Duch – duchowego, Wieczny – wiecznego. Jego Kościołem spełnionym, triumfującym, jesteśmy my, dlatego tylko, że On aż tak nas pokochał.

Nauczył nas prosić: „Przyjdź królestwo Twoje, jako w niebie, tak i na ziemi”. Teraz wyobraź sobie tak: to co nieśmiertelne i niewidzialne rozwija się przez wieki pracą fizyczną w materii (acz nie dla materii) wykonywaną przez istoty przemijające w szeregu pokoleń, z których każde coś od siebie dobudowuje. Wyobraź sobie gmach Katedry tak wielki, że buduje się go już dwa tysiące lat. Mrowie robotników się roi, każdy coś tam dłubie, jakiś malutki szczegół, często nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie i do czego on będzie służyć. Cała budowla pokryta jest tak gęsto siecią rusztowań, że nikt jej kształtu nie odgadnie. Nie zmienia się tylko Architekt. On rozdaje robotę i wskazuje miejsce pracy, każdemu według uzdolnień. Ale czyż Architekt, który wie czego pragnie i zna przyszły kształt budynku, może każdemu z dniówkowych robotników tłumaczyć całość budowy? Trzeba zaufać temu, który plany stworzył, tym bardziej że dla nas buduje. On ma królewski dom!

Teraz zrozum, przyjdzie czas, kiedy rusztowania spłoną, opadną i ujawni się całe piękno Katedry: ona sama, a nie jej przyobleczenie. Będzie „ziemia nowa”, przemieniona, przesycona Duchem, wieczna już, gotowy dom ludzkości ofiarowany Bogu. I jeszcze coś, każdy robotnik będzie sam „cegłą” w tej budowli. Jesteśmy istotami duchowymi, wiecznymi, ale jesteśmy związani z ziemią, ponieważ kochamy się. Ludzkość jest rodziną!

Póki tu u was męczą się i cierpią ludzie, my jesteśmy z wami; pomagamy, podtrzymujemy i działamy z Nim i w Nim. Ale przyjdzie dzień, kiedy Jego królestwo dopełni się. Opadną rusztowania...

Jeszcze nie teraz. Jeszcze Bóg was ratuje, a my z Nim. Jeszcze jest szansa na odrodzenie ludzkości. Pomyśl, my tu widzimy naszą budowlę już bez rusztowań, taką, jaką ma być, aczkolwiek nie skończoną jeszcze.

– A kiedy będzie gotowa?

– Czyż może nas interesować czas potrzebny na skończenie? Ważne jest tylko dokonanie dzieła, dzieła zbawienia nas, ludzkości, dzieła zgromadzenia owczarni pod berłem jednego Pasterza. On wie kiedy. My widzimy piękno, ogrom, majestat Jego planów i z Jego miłości uczestniczymy w nich. Jeden jest Kościół – święty, bo Jego, Chrystusowy Kościół powszechny; jeden dom ludzkości; jedna ludzkość i jeden Ojciec!


BÓG W TRÓJCY ŚWIĘTEJ


14 V 1973 r. Mówi ojciec Ludwik.

Posłuchaj uważnie. Tłumaczę to tobie po to, abyś zrozumiała, czym jest miłość.

Każda miłość jest energią udzielającą się, dążącą do wypełnienia próżni. Jest to energia duchowa, a więc udziela się bytom duchowym i jest przez nie przyjmowana aż do granic możliwości wchłonięcia jej, różnej dla każdego z nieprzeliczonej mnogości rodzajów bytów duchowych. Dawcą jest tylko jeden Bóg. Wszystkie inne byty zrodzone zostały przez Niego – z miłości, gdyż miłość pragnie mnożyć szczęście, uszczęśliwiać (w człowieku wyraża się poprzez każdą działalność twórczą). Bóg jest Istotą Miłości. On jest Tym, Który Jest, „a wszystko z Niego powstało”.

Jest jeden Bóg, ale w trzech Osobach, bowiem miłość w Trójcy Świętej jest wymianą energii wypełniającej trzy Osoby Trójcy. Możesz sobie wyobrazić nieustanne krążenie Energii o nieskończonej mocy i potędze? Jest to miłość zespalająca Ojca z Synem i Duchem Świętym.

Nic więcej nie mogłabyś zrozumieć. I nikt z ludzi nie może objąć spraw dziejących się w wymiarach, wobec których jesteśmy tylko pojedynczymi atomami. Dlatego trzeba przyjąć dogmat o istnieniu Boga w Trójcy Jedynego jako tajemnicę miłości Bożej w jej pełni. Wobec tej Pełni miłości, w której jest Trójca Święta udzielająca się sobie, nie jest potrzebny Bogu żaden wszechświat – nikt i nic – gdyż nic powiększyć nie zdoła istniejącej w Bogu miłości ani też jej ująć.

Dlatego też przyjmować należy z wdzięcznością i podziwem tajemnicę miłości Boga do nas – zrodzenie nas i wszystkich innych bytów powołanych do miłości, gdyż powstałych z miłości bezinteresownej, wielkodusznej i nieskończenie wspaniałomyślnej. W powołaniu nas do istnienia wyraża się dobroć i miłosierdzie miłości Bożej, Jej ojcowski charakter.

Widzisz! Wszystkie słowa są za małe i prawie nic nie znaczą wobec Prawdy. Świadczą jedynie o tym, że Prawda istnieje w swojej pełni, tajemniczej dla nas, bo nie dającej się objąć ani zmierzyć. Trzeba przyjąć, że istnieją wielkości dla nas niepojęte, a cokolwiek dotyczy tajemnicy miłości obejmującej Trójcę Świętą, a także miłości Boga powołującej z niebytu istoty duchowe, rozumne i świadome siebie (po to, aby mogły być nasycone miłością i stały się same jej dawcami w mierze dla nich dostępnej), to wszystko należy do zakresu wielkości, w których my się mieścimy, ale których nigdy nie posiądziemy. Trzeba je przyjmować w świadomości ich zawrotnej głębi i mądrości!


Pewność, że Bóg nas kocha


24 II 1972 r. Odpowiada ojciec Ludwik na moją prośbę o pomoc w napisaniu o śmierci Chrystusa Pana na podstawie obrazów religijnych.

– Chcesz, żebym powiedział ci coś o drodze krzyżowej i śmierci Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ale pozostawiasz mi bardzo mało czasu. Cóż więc mam ci wytłumaczyć? Oba obrazy widziałem; oba są jakąś sumą przeżyć, a nie sceną realistyczną, mimo że bardzo realistycznie malowaną.

Miłość, która łączyła Jezusa Chrystusa z Matką, była tak silna, że można mówić o współodkupieniu, o przeżyciu przez Matkę Bożą takiej męki, która jest porównywalna z męczeńską śmiercią Jezusa. Ale Maryja była człowiekiem, podczas gdy ofiara naszego Pana była ofiarowaniem się za ludzi – Boga, który „po to stał się człowiekiem”, ażeby stać się jednym z nas, naszym Bratem, bliskim każdemu, kto jest otwarty na Prawdę. To znaczy, że każdy człowiek etyczny, wrażliwy i umiejący odróżnić dobro od zła, czytając Ewangelię dochodzi do tego samego wniosku (bez względu na rasę, wiek, wykształcenie, religię, epokę, w której żyje), że Chrystus Pan dawał nam Prawdę, a czynił dobro, że był człowiekiem nieskazitelnie prawym, czystym i mądrym, a dla potwierdzenia swoich słów dał życie. Czyli Jego śmierć jest świadectwem prawdy Jego słów.

Przez takie poświadczenie każde słowo Ewangelii nabiera blasku prawdy. A słowa Jezusa mówią nam, że „Jam jest początek”, „wy jesteście z niskości, a Ja z wysokości”, „wy jesteście z tego świata, a Ja nie jestem z tego świata”, „Jam jest światłość świata”, „Jam jest chleb żywy, który z nieba zstąpił”, „Ale to jest wolą Ojca, który Mnie posłał, abym nic nie stracił z tego, co Mi dał, ale żebym to wskrzesił w dzień ostateczny”. To „to”, co Bóg dał Synowi – to ludzkość, my, bo tylko to, co duchowe, skupia uwagę Ducha (a więc nieśmiertelne, posiadające podobieństwo do swego Stwórcy; to tylko jest istotne i od rozwoju tego podobieństwa w nas zależy nasze szczęście w wieczności). Ale ta ludzkość była taka ciemna, biedna, błądząca, że Król postanowił zmieszać się z poddanymi, ażeby Go poznali.

– Po czym możemy poznać Boga?

– Po sile Jego miłości.

– Jak to rozumieć?

– Świat duchowy jest ogromny, ale i on został wyłoniony z miłości. Miłość jest przyczyną stwórczą. Miłość stoi u początku wszystkiego. Dlatego tam, gdzie przejawia się miłość, jest na pewno zawsze działanie Boga. Jezus Chrystus zezwolił na najstraszliwszą, haniebną śmierć, ażeby stała się świadectwem prawdy Jego słów! A więc przejawiła się nam miłość w kształcie najczystszym – bezinteresowna, całkowita, aż do zatracenia siebie. Jego miłość była tak niecierpliwa, że zeszedł „do swoich”, gdy świat był jeszcze nie przygotowany, gdy tylko jedna kobieta zgodziła się zaufać Bogu, gdy kilkunastu ludzi zdolnych było pokochać Jezusa i uznać Go Nauczycielem.

– Czy dziś jesteśmy już przygotowani?

– Sądzę, że i dziś byłoby „za wcześnie” z ludzkiego punktu widzenia. Ale Jezus Chrystus przyszedł nie na „przygotowany świat”, ale aby świat przygotować. I dzięki Jego świadectwu obraz ludzkości jest jednak optymistyczny. Istnieje potężny Kościół powszechny którego oddziaływanie będzie coraz bardziej odciskać się na kształcie ludzkości, istnieje dla was sens życia, cel i nadzieja, a przede wszystkim zaszczepiona została ludzkości miłość jako konkret, sposób działania jednych na drugich – i tam, gdzie działa, tworzy cuda. Ale pamiętaj, że u podstawy leży pewność, że Bóg nas kocha, a to objawił nam Chrystus sobą, swoją śmiercią. Przeczytaj jeszcze raz Dzieje Apostolskie od początku, bo to, co zaszło po śmierci Jezusa Chrystusa, zaprzecza ludzkiej logice. Już nie na Nim, a na Jego słowach opierali się pierwsi chrześcijanie – na słowach potwierdzonych świadectwem śmierci i zmartwychwstania.


Chrystus umiera za każdego z was


14 IV 1974 r. Niedziela Wielkanocna. Mówi ojciec Ludwik.

– Dzisiaj w tym wielkim dniu chciałbym z tobą rozmawiać o sprawach Bożych. Mogę i pragnę przekazać wam prawdę tego Dnia.

Trwa on wiecznie. Nie pamiątkę obchodzimy, a przeżywamy Ukrzyżowanie, Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie Pana naszego – takie, jakie było, jest i trwać będzie. Kiedy jest mowa o życiu ziemskim Chrystusa Pana, to, co dotyczy Jego, dotyczy Boga-Człowieka: co ludzkie, rozgrywa się w czasie, co Boże – w wieczności, poza czasem, który ma sens jedynie w zastosowaniu do przedmiotów przemijających (podlegających biologicznej cykliczności rodzenia się, wzrostu i umierania). Sama rozumiesz, że Bóg istnieje w wieczności. Działanie Boga, który „tak umiłował świat, że Syna swego dał, aby świat zbawił”, to działanie (aktywność miłości) istnieje, i ono zbawiało, zbawia i zbawiać będzie ludzkość do końca jej istnienia, a więc do końca potrzeby zbawiania (które jest namaszczeniem każdego z nas Krwią Chrystusową, przyznaniem mu – poprzez wspólnotę ze Zbawicielem – Jego „uprawnień”: synostwa Bożego, prawa do współżycia z Bogiem we wspólnocie miłości).

A kiedy powstanie „jedna owczarnia i jeden Pasterz”, też trwać będzie Jego Ofiara przemieniona w Chwałę.

Zrozum, że nikt z nas nie jest i nie będzie nigdy godzien wejść do królestwa Bożego – sam. Król nas zaprasza i wzywa do siebie z miłości do nas. Tajemnica miłości Boga do człowieka jest najbardziej zdumiewającą i najgłębszą z tajemnic! Drzwi królestwa swego On sam otworzył nam z wielkodusznością i wspaniałą hojnością – wedle własnej natury Bożej – z nieprzebranego i bezgranicznego miłosierdzia. Otworzył nam swój dom własną śmiercią poniesioną wśród nas i przez nas. Ten akt miłości nieskończonej czcimy i przeżywamy w całej pełni świadomości, a wy powinniście w tym uczestniczyć, ponieważ póki żyjecie, Chrystus umiera za każdego z was. Chodzi o to, aby Jego męka i śmierć nie były daremne.

Pamiętajcie, że tylko wy możecie to sprawić własną złą wolą, świadomą i wrogą Panu. Nic i nigdy nie pokona piętna Jego Krwi, którą zostaliście namaszczeni, tylko wy sami, gdy pogardzicie miłością, odsuniecie ją na ubocze waszego życia, staniecie się obojętni na poświęcenie, na Jego mękę i zignorujecie tę Ofiarę, która trwa – za was i dla was – wybierając nędzne „gliniane bożki” szczęścia ciała i zaszczytów umysłu.

Tak łatwo jest kochać i współpracować z Tym, którego się kocha, tak łatwo jest też ranić Jego miłość. Proszę was, myślcie o tym, myślcie więcej o tych obojętnych, którzy zapomnieli o cenie, jaką za nich zapłacono.

Pogardzenie Ofiarą Boga obciąża gardzącego wedle wielkości ofiary, i chociaż Bóg sam lituje się nad naszą głupotą i gotów jest przebaczyć zawsze i wszystko, to jednak pozostanie na nas wieczna plama hańby i wstydu – skaza naszego sumienia, gorzka świadomość ducha, który nie będzie mógł zapomnieć o sponiewieraniu Boga w sobie. Współczujcie ludzkiej nędzy i proście o miłosierdzie, o światło, o obudzenie się sumienia w tych, którzy je sami uśpili. Mówiliście dzisiaj o ludziach, którzy wybrali „mamonę” lub „posługują się” Bogiem dla własnych celów; módlcie się za nich, proście o czas na żal za grzechy, o świadomość swoich win w chwili śmierci. Starajcie się o nich, jak możecie.

Tyle jest teraz na świecie winy. Świat zdradził swego Boga, jedyne zbawienie. Skąd będzie czerpał nadzieję w cierpieniu i lęku? Jak odnajdzie drogę ku Niemu w tak krótkim czasie, jaki pozostanie pomiędzy zagrożeniem a śmiercią? A przecież czeka to miliony ludzi.


CHRYSTUS NIE DAŁ MI ZGINAĆ


25 VI 1974 r. Mówi Bartek.

– Niebo to stan nieskończonego szczęścia w pełnym zjednoczeniu z Bogiem, to życie w Życiu Bożym, udział w nim: aktywny, świadomy, niezmiernie nasycony, bogaty; to wymiana miłości, która ze strony człowieka ma możność wzrostu nieskończonego. W niebie jest tylko kierunek dośrodkowy – ku Niemu, w pełni świadomości, z pełnią pragnienia. Niebo to nie bramy ani forteca. To my jesteśmy fortecami, każdy – sobie. To od nas zależy otwarcie bram, zburzenie murów, którymi oddzieliliśmy się. Jeśli już na ziemi zrobimy to, zwalimy przeszkodę, która „nie pozwala” Bogu zbliżyć się do nas, wówczas On może nas kochać (tak jak sam tego pragnie); a jeśli da się Bogu tę możność, o resztę już można być spokojnym.

Masz we mnie przykład: ja tak śmiertelnie broniłem się przed miłością Chrystusa, a jednak On znalazł do mnie drogę i nie dał mi zginąć. Chrystus obronił mnie przede mną samym; bo głupota ludzka naprawdę jest nieskończona. Tak broni wszystkich, kogo tylko może. A kto jest uratowany, ten jest Jego, a więc jest „u Niego”. Nasz Pan już nigdy nikogo ze swych ramion nie odda. W Jego rękach dojrzewamy do współżycia z Nim (ten stan nazywamy „czyśćcem”).


Czyściec


Wszechświat to Boży dom. Nieskończone jest Jego królestwo, bez przestrzeni i czasu, bez śmierci, bólu i trwogi, ale każdy z nas wnosi tu siebie, i ile jeszcze jest w nas niedoskonałości, tyle może być cierpienia. Tylko jest to cierpienie wewnętrzne, nasze własne, a nie płynące z zewnątrz. Tu nikt nikomu bólu zadać nie może, ale boli nas nasza niedoskonałość. Przede wszystkim bolesne jest zmarnowanie szans, które każdy z nas otrzymał do wykorzystania, jak gdyby do „rozliczenia się”, ale przecież naprawdę po to, aby przynieść Mu sobą chwałę – według swoich możliwości.


Ludzkość obecnie


Jesteśmy jak pojedyncze nuty nieskończonej pieśni, w której każdy instrument jest innym zespołem (narodem, miastem, zakonem, związkiem) i każdy śpiewa we właściwym czasie własny wątek. Ten hymn ku chwale miłości Pana do nas i Jego miłosierdzia powinien być nieskazitelnie harmonijny cudownie czysty potężnie brzmiący – taki, na jaki Bóg zasługuje. A tymczasem to, co teraz ludzkość „wygrywa”, jest przerażające. Jedne nuty są głuche, inne fałszywe, całe instrumenty fałszują. Tak mówiąc między nami, czyli gdybyśmy dalej opierali się na przenośni, to głos ludzkości obecnie jest przerażającym wyciem, i to wyciem trwogi i przerażenia, jak głos syreny samochodów gestapo. To, co ludzkość przejawia, w naszym świecie jest przeczuciem katastrofy, krzykiem lęku, grozy, bólu i obrzydzenia. Ludzkość jako całość jest jak człowiek zgangrenowany: czuje, że gnije, cierpi i miota się szukając ratunku – tyle że nie u Boga, a wprost przeciwnie. To jak granat przed wybuchem: wre, syczy – i nie ma odwrotu.

Gdyby nie miłosierdzie Boga, Jego cierpliwa i wyrozumiała miłość, Jego współczucie dla tej części ludzkości, która cierpi wraz z Nim, która kocha i przebłaguje, nie byłoby ratunku. Tylko, widzisz, On zna całość, całą ludzką rodzinę, tę teraz żyjącą i nas. A my też prosimy. Gdyby nie miłość tak silnie łącząca Boga z nami wszystkimi, ludzkość nie istniałaby już obecnie (czyli nie miałaby przyszłości). Królestwo Jego ograniczyłoby się, a plany Boże zamyślone dla nas (ludzkości obecnie żyjącej i przyszłej) byłyby przekreślone przez naszą złą wolę.

Jakim nieskończonym cudem jest miłość Boga do nas!


O DZIELE MIŁOSIERDZIA


5 III 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Towarzyszyłem ci przy czytaniu na temat siostry Faustyny i jej objawień. Możesz być pewna, że dzieło miłosierdzia jest pośrodku działań Bożych dla ludzkości; nic innego jej nie chroni i nie uratuje, ponieważ tylko Miłosierdzie może zmazać zło, w jakim pogrążona jest w większości – z własnej i nieprzymuszonej woli. Ludzkość jako taka obecnie nie zasługuje na nie, ale widzisz, Chrystus Pan kocha nas w sposób niepojęty, pomimo wszystko, wbrew sprawiedliwości, ponieważ jest nieskończenie wyrozumiały i usprawiedliwiający, a kiedy już niczego usprawiedliwić nie może, staje pomiędzy nami a Ojcem, osłaniając nas swoją męką, krwią i ranami.

Święto Miłosierdzia będzie wielkim dniem dla całej ludzkości, ale wówczas dopiero, gdy zrozumie ona, że została uratowana, a nie że „się uratowała” – bo wbrew sobie, wyłącznie dzięki łasce Chrystusa.

Wszyscy, którzy już rozumieją Jego nieskończone miłosierdzie, powinni na nim się opierać, o nie apelować, z Nim współpracować. Nie ma służby gorętszej niż ta, gdzie współpracujemy z Chrystusem miłującym nas, nie władcą, nie sędzią, nie królem – a miłującym nas najbliższym, najbardziej kochającym nas Przyjacielem, tym, który nas kocha jak dzieci własne, jak swoją bezcenną własność kupioną własnym życiem.

Widzisz, nie mam możności wyrazić potęgi ani ognia Jego miłości. Nie da się tego przełożyć na język ludzki. Jedno ci powiem: cokolwiek zrobisz, niezależnie od tego, czy ci się uda, czy też nie, masz Jego miłość i pomoc; niedługo bowiem nic nie będzie tak ważne, jak zrozumienie tego, że Bóg nas kocha miłością swojej miary, i nie może zginąć nikt, kto tej miłości zaufa. Syn marnotrawny nie spodziewa się przebaczenia, ponieważ Ojca sądzi swoją miarką sprawiedliwości, i będąc grzeszny, trwa w odosobnieniu swojej nieufności, raniąc miłość Jego boleśniej wtedy, niż przedtem – grzesząc. Miłość bowiem nie jest atrybutem – jest istotą, duchową tkanką, naturą Boga. Jeżeli Bóg nie jest dla nas bezgraniczną płomienną Miłością, to znaczy, że czcimy bożki i wyznajemy pogaństwo pełne okrutnych mściwych potęg stworzonych na naszą miarę przez naszą marną, ograniczoną wyobraźnię.

Centrum chrześcijaństwa stanowi Chrystus Pan, a jego sercem jest miłosierdzie, które skłoniło Go ku ludzkiej słabości i niedoli. Tylko ktoś nieskończenie wielki, nie mający granic swej szczodrobliwości, wyrozumiałości i dobroci, może być miłosiernym bez miary.

Mówiłem ci, że w miłości pełnej miłosierdzia objawia się ludzkości prawda o niepojętej dla nas naturze Boga. W Jego świecie nie ma wielkości, odległości i wymiarów, przydatnych nam, i dlatego nie da się przekazać skali porównawczej Jego nieograniczoności wobec ograniczoności naszej. Jedno tylko musisz pamiętać: z Niego jesteśmy; cała ludzkość jest Jego dzieckiem i Jego ramiona nas obejmują. Nie ma niczego poza Bogiem. Wszystko – co jest – istnieje w Nim.


JESTEŚMY DZIEĆMI BOŻYMI


31 III 1977 r. Mówi Bartek.

– Zaufaj Bogu i mów Mu o swoich obawach odwołując się do Niego i prosząc Go, aby wziął twoje sprawy w swoje ręce. Nie masz pojęcia, jak Go ucieszysz! To taka radość wiedzieć, że ktoś ci ufa.


Pomyślałam: jakie to ludzkie.

– To nie Bóg jest „ludzki”, to my jesteśmy „Boży”. Jesteśmy rzeczywiście Jego dziećmi. Nosimy w sobie iskrę Jego miłości, dobroci, miłosierdzia, pragnienia darzenia, udzielania się, bycia pomocnymi innym. To przecież Jego dary, bo my z Jego natury zostaliśmy stworzeni. Dlatego poza Nim nie znajdziemy szczęścia ani spokoju.


Bóg jest Panem wolnych


20 III 1977 r.

– Pan mówi tak prosto, tak łaskawie i serdecznie. Niczego poza skruchą i miłością nie żądając, obiecuje wszystko, na wieczność. Jeden akt miłości, uznania Go Bogiem i żalu, że się tego nie rozumiało wcześniej – za wieczne szczęście... Taki właśnie jest Bóg! Nieskończona, darząca Miłość, łaknąca tylko naszej dobrej woli pokochania Go, bez której nie możemy wejść do Jego domu. Bóg jest Panem wolnych i aby nas uratować, potrzene Mu nasze zezwolenie, ponieważ nie odbierze nam nigdy wolności, którą nas obdarował.


Bóg nie zwraca uwagi na wiek człowieka


27 III 1977 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Słyszałem, co mówiłaś o tym (myślałam o tym), że każdy z nas ma swoją indywidualną, inną niż wszystkie znane ci, drogę do Boga. I dodałaś, że osobiście wolałabyś inną niż twoja własna historię życia, że wolałabyś, aby to wszystko zaczęło się w twojej młodości.

Widzisz, Bóg w ogóle nie zwraca uwagi na wiek człowieka (choć zna jego stan fizyczny i możliwości), ponieważ Bóg widzi nas – duchy – nigdy nie starzejących się. My dla Niego jesteśmy zawsze Jego dziećmi. Przecież wiesz, że przemijaniu podlega to, co podlega prawom fizycznym; popularnie określamy to jako materię. Świat duchowy jest ponad (i oczywiście poza), ale podkreślam: ponad prawami fizycznymi – istnieje w innych kategoriach, bez porównania szerzej, wspanialej, poza czasem rozumianym jako przemijanie, starzenie się, śmierć. Tu istnieje młodość stała, a „młodość” to radość, przyjaźń, bezinteresowność, entuzjazm, pragnienie dzielenia się wszystkim, to miłość i czystość pragnień, braterstwo, otwartość, szczerość, zachwyt, wdzięczność – słowem to, co na ziemi uważamy za atrybuty młodości, tu jest atmosferą, w której żyjemy. Ale posiadamy też cechy „dojrzałości” czy „mądrej starości”, a więc mądrość, wyrozumiałość, spokój, łagodność, przenikliwość widzenia itd. Zastanawiam się właśnie, jak niewiele one znaczą w „ziemskim” rozumieniu tych pojęć, bo tu jesteśmy prześwietleni Jego miłością, mądrością i pokojem, żyjemy Jego życiem, w Jego radości – zawsze młodzi.


Długość życia


Wiek, którego dożywa się na ziemi, nie ma dla Boga żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko nasz rozwój, przebiegający u każdego z różną, właściwą mu szybkością. Długością życia dysponuje Pan tak, aby każdy mógł osiągnąć dostępną mu pełnię. On wybiera nam czas śmierci, gdy dojrzewamy.

– Wydaje mi się, że rzadko kto jest dojrzały, tzn. „święty”, w chwili śmierci.

– Jeśli nawet tak jest, to na pewno Bóg wybierze moment śmierci dla danego człowieka najlepszy. Dotyczy to każdego, chociaż czasem wydaje się to nieprawdopodobne.


O darze Ducha Świętego


18 III 1977 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Otrzymuje Ducha Świętego ten, kto pragnie służyć Bogu, kochać Go bardziej i skuteczniej pracować dla Niego, kto zdecydowany jest być Mu posłusznym, nawet gdyby to burzyło wszystkie jego osobiste plany czy perspektywy „szczęścia ludzkiego”. Bóg musi mieć w człowieku wolność działania dla przygotowania go do królestwa Bożego, a także po to, aby mógł on być rzeczywiście pożyteczny swoim bliźnim.


O oddaniu się Panu


14 V 1978 r. Święto Zesłania Ducha Świętego. Mówi ojciec Ludwik.

– Cieszę się, że odwołujesz się do pomocy Ducha Prawdy i Miłości, naszego Przewodnika i Nauczyciela. Powinnaś zawsze tak postępować, aby On miał wolność działania w tobie i mógł kierować twoja pracą.

Co do Elizy – otóż trzeba coś wybrać. Ona stoi wciąż na rozstajnych drogach i dlatego pełna jest niepokoju. Z jednej strony oddaje się Panu całkowicie, z drugiej dodaje: „... pod warunkiem, że Bóg spełni moje życzenia, a ja chcę mieć to i to...”, czyli w ogóle nie liczy się z planami Bożymi co do niej. Skutkiem tego braku szczerego i bezwarunkowego oddania się jest zawieszenie w próżni, niepokój sumienia, rozdwojenie pomiędzy miłością siebie a Boga.

Bóg nie żąda od nikogo, aby Mu się oddał, pragnie bowiem od nas tylko bezinteresownej miłości; to ona dopiero kieruje nas ku Niemu. Miłość prawdziwa zawsze dąży do swego źródła. Jednak Eliza wchodząc dobrowolnie do ruchu odnowy okazywała, że chce być z Bogiem. I Pan pragnie przyjść jej z pomocą, wylać na nią swoją łaskę i moc, uszczęśliwić ją – o ile ona zdecyduje się zawierzyć Mu.

Wytłumacz jej, jakim nonsensem jest kochać kogoś, komu się jednocześnie nie ufa i od kogo człowiek spodziewa się cierpienia i krzywdy. Jak można taką osobę w ogóle wybierać jako cel swojej miłości? Służyć złemu i mściwemu „Bogu” – to służyć szatanowi.

Jest to jednocześnie głupotą i obrazą Największej Miłości, największą, jaką może wyrządzić Bogu Jego stworzenie powstałe z miłości Stwórcy do niego i stworzone po to, aby cieszyć się mogło miłością Pana na wieczność. On tak nas kocha, że nasze obrazy nie dotykają Go, lecz zasmucają, ponieważ Ten, kto poniósł za Elizę straszliwą śmierć, kocha ją na swoją miarę i boleje, że nie może jej uszczęśliwić już, teraz, co byłoby możliwe, gdyby Mu zaufała.


Boga można zranić odmawiając przyjęcia Jego miłości


6 XI 1978 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Musisz wiedzieć, że Pan pragnie udzielać się wam, być z wami, słuchać was, wejść w wasze życie nie w przenośni, ale prawdziwie. Kto kocha, ten interesuje się wszystkim, co dotyczy osoby kochanej. Dlatego zapraszaj Pana stale do siebie w każdym momencie życia i wiedz, że On pragnie być u ciebie ciągle, zawsze, wiecznie. Tego nie sposób zrozumieć, to trzeba przyjąć, gdyż miłość Boża jest inna niż nasza. Jest stała, wierna, wieczysta; nie dwa razy czy dwadzieścia, czy dwa miliony razy mocniejsza niż ludzka, lecz czysta, bezinteresowna, zwrócona tak całkowicie ku swoim stworzeniom, że nie ma w niej miejsca na „miłość własną”, w ludzkim rozumieniu tego słowa. Bóg się udziela, promieniuje miłością tak, jak słońce świeci – ze swej natury po prostu. On nie może „nie kochać”, ponieważ jest źródłem miłości, istotą miłości, która się z Niego wylewa nieskończonym potokiem.

Dlatego Boga można zranić, zadać Mu ból, odmawiając przyjęcia Jego miłości, wtedy kiedy jest nam ona konieczna do życia, a niezbędna w Jego królestwie. Bóg to wie, wy zaś, niczego nie rozumiejąc, pędzicie do zguby dusz waszych na oślep, bezmyślnie lub kierowani przez szatana swoimi wadami, dumni ze swej „wolności”, która jest iluzją, kiedy bowiem nie przebywacie z Bogiem, macie innych gości, którzy gospodarzą w was, z zapałem niszcząc i demolując wasze wnętrze. Człowiek nie może żyć w pustce. Tam, gdzie jest brak miłości, wchodzi szatan i ściele sobie gniazdo, każda zaś miłość (poza własną) jest wezwaniem, bo szukaniem Boga.


Człowiek jest stworzony do życia w miłości ze swym Stwórca, i będzie jej szukał zawsze – „niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Panu” (św. Augustyn) – tak jest, bo tylko On (nic mniejszego) potrafi zaspokoić głód miłości człowieka. Człowiek jest bytem duchowym nieśmiertelnym, przeznaczonym do istnienia w atmosferze miłości – w wieczności, tak jak ciało człowieka przeznaczone zostało do życia w atmosferze, gdzie jest tlen, i bez niego zginie. Tak też giną ludzie, którzy chcą się obyć bez miłości – usychają, więdną, degenerują się – a Chrystus, który ich sobą odkupił, widzi to i nic nie może poradzić na ludzkie „nie” – „bez naszej woli nie może nas zbawić” (Z. Krasiński „Psalm dobrej woli”).

Tak więc największą radością, jaką możesz sprawić Bogu, jest powrót do Jego miłości, zawierzenie Mu. Wtedy będziesz już absolutnie bezpieczna, kiedy pozwolisz się kochać, poddasz się Jego miłości, która pragnie cię osłonić, strzec, uchować „od złego”. Więc daj się kochać, dziękuj Panu za Jego miłość, zawsze i gorąco.