Strona główna |
Maria Valtorta |
Cierpienie dla Jezusa |
Spis treści
|
PRZYSZEDŁBYM PO RAZ DRUGI UMRZEĆ DLA WASZEGO ODKUPIENIA... |
Mówi Jezus:
Za pierwszym razem mój Ojciec, ażeby oczyścić ziemię zesłał obmycie wodą. Za drugim razem - zesłał obmycie krwią i to jaką Krwią! Lecz ani pierwsze, ani drugie obmycie nie zdołało uczynić z ludzi dzieci Bożych. Teraz Ojciec jest zmęczony i dla wygubienia rodzaju ludzkiego, pozwala rozpętać się karom piekielnym, bo ludzie bardziej upodobali sobie piekło niż Niebo, a ich władca, Lucyfer, dręczy ich, chcąc ich nakłonić do złorzeczenia Nam, ażeby się stali jego doskonałymi synami.
Ja przyszedłbym po raz drugi umrzeć dla ich ocalenia przez śmierć jeszcze okrutniejszą... Ale Ojciec mój na to nie pozwala... Moja Miłość zezwoliłaby, ale Sprawiedliwość - nie. Ona wie, że to byłoby daremne. Dlatego przyjdę dopiero w ostatniej godzinie. Lecz biada tym, którzy Mnie wtedy ujrzą, a swoim panem wybrali Lucyfera! Nie będzie wtedy potrzebna broń w rękach Moich aniołów, aby odnieść zwycięstwo z bitwie z antychrystami. Wystarczy Moje spojrzenie.
O! Gdyby ludzie umieli się jeszcze zwrócić do Mnie, który jestem zbawieniem! Pragnę tylko tego i płaczę, bo widzę, że nic nie jest zdolne skłonić ich do podniesienia głowy ku Niebu, skąd Ja wyciągam ręce.
Cierp więc, Mario, i powiedz dobrym, aby cierpieli, czyniąc zadość Mojemu drugiemu męczeństwu, którego Ojciec nie pozwala Mi wypełnić. Każdemu stworzeniu, które złoży siebie w ofierze, jest dane ocalenie kilku dusz. Kilku... i nie należy się dziwić, że tak niewiele przyznaje się małemu odkupicielowi, gdy się pomyśli, że Ja, Boski Odkupiciel, na Kalwarii, w godzinie Mojej ofiary, z tysiąca osób, obecnych przy Mojej śmierci, doprowadziłem do zbawienia łotra, Longina i niewielu, niewielu innych...
Dopisek Marii:
Zastanawiałam się nad rozmową, o jakiej mi doniesiono, w której ktoś rzekł, że wielu liczy na moje modlitwy, żeby coś uzyskać, bo uznano, że to, o co prosiłam, otrzymałam.
Nie odczułam z tego powodu żadnej pychy, tylko głęboką wdzięczność dla Boga, który jest tak dobry, że dał mi poznać osiągnięte szczęście innych serc. Ale tym sercom chcę powiedzieć i mówię - szczególnie tym, które tego ranka dały mi poznać swe myśli - że to się nie stało przez moją zasługę. Wszyscy, gdyby chcieli, mieliby tę samą zdolność. Nie jest potrzebna żadna metoda lub studia, żeby dojść do tej mocy błagania. Ważne jest, by z własnego serca uczynić żłób betlejemski, żeby przyjąć Jezusa-Dziecię, a z samych siebie - krzyż, żeby nosić Jezusa-Odkupiciela. Kiedy będziemy Go tak nosić, nierozerwalnie, staniemy się Jego dopełnieniem, a On - jedynym i prawdziwym obrońcą w każdej sprawie. Sekretem otrzymywania wszelkich łask, jakie bliźni przypisuje naszym nieistniejącym zasługom, jest jedynie nasze unicestwienie w Chrystusie, tak pełne, że rozprasza się nasza własna osoba ludzka i zmusza Jezusa do tego, by jedynie On działał w każdej chwili. My jedynie przynosimy Mu głosy ludzi opatrzone miłosnym pocałunkiem. Reszty dokonuje On Sam.
OFIARA DZIECI - PIERWSZYCH W ZASTĘPIE MAŁYCH ODKUPICIELI |
Mówi Jezus:
To cię smuci? Mnie też. Biedne dzieci! Dzieci, które tak bardzo kochałem, a które tak muszą umierać! Ja, który je głaskałem z czułością Ojca i Boga, który widzę w dziecku arcydzieło Jego stworzenia, jeszcze niezepsute! Dzieci, które umierają, zabite przez nienawiść i otoczone chórem nienawiści.
O! Ojcowie i matki, nie profanujcie przekleństwami niewinnej ofiary tych złamanych kwiatów! Wiedzcie, ojcowie i matki, że ani jedna łza tych maleństw, ani jeden szloch tych niewinnych ofiar, nie pozostaje bez echa w Moim Sercu. Przed nimi otwiera się Niebo, albowiem niczym nie różnią się od swych małych braci z przeszłości, zabitych przez Heroda z nienawiści do Mnie. Oni też zostali zabici przez złych Herodów, strażników władzy, którą Ja im powierzyłem, żeby się nią posługiwali dla dobra i z której będą musieli zdać Mi sprawę.
Przyszedłbym dla wszystkich. Ale zwłaszcza dla nich, dopiero co zrodzonych do życia - daru Boga, a już wydartych życiu bestialstwem - darem demona. Wiedzcie jednak, że dla zmycia zarażonej krwi, plamiącej ziemię, rozlewanej z zawziętością i złorzeczeniem z powodu nienawidzenia i przeklinania Mnie, który jestem Miłością, potrzeba tej rosy niewinnej krwi, jedynej, która potrafi płynąć bez przeklinania, bez nienawidzenia. Tak samo Ja, Baranek, wylałem Moją krew za was. Niewinne [dzieci] to małe baranki nowej ery, jedyne, których ofiara zebrana przez aniołów stanowi dopełnienie miłe Mojemu Ojcu.
Po nich idą pokutujący. Po nich. Ponieważ nawet najdoskonalszy z nich wlecze w swojej ofierze zgorzelinę ludzkich niedoskonałości, nienawiści, egoizmu. Pierwszymi w zastępie nowych odkupicieli są dzieci, których oczy zamknęły się na potworności, żeby się otworzyć na Moim Sercu w Niebie.
ŻYCIE MIŁOŚCIĄ UZDALNIA DO OFIAR |
Mówi Jezus:
Wielu - gdyby wielu przeczytało to, co mówię do ciebie - uznałoby, że pewne wyrażenia są zbyt mocne, niemal niemożliwe z ich ludzkiego punktu widzenia. Ojca (Kierownika duchowego - o. Migliorini.) zdziwi to mniej, gdyż jako mój sługa, wie, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, nawet pewne sposoby postępowania wobec dusz, za którymi nie nadążają ludzie, którzy oceniają sprawy i stosują wzory i modele, jakie sobie sami stworzyli.
Kiedy powiedziałem: „Tak cię ukochałem, że nawet spełniłem twoje zachcianki...", wypowiedziałem zdanie, które może spowodować, że wielu wytrzeszczy oczy i Mnie skrytykuje, a ciebie - niezbyt miło osądzi. A jednak tak jest i to wynika z mojego najbardziej słusznego sposobu patrzenia.
Kiedy zechciałem mieć cię dla Mnie, biedna Mario, byłaś tak bardzo ziemska. Twoje otoczenie było jeszcze bardziej przeniknięte ludzką naturą niż ty sama i to obciążało cię coraz bardziej tak, że byłaś w istocie małą dzikuską. Gdybym wtedy zażądał od ciebie tego, o co poprosiłem potem, a szczególnie o to, czego, godzina po godzinie, chcę od ciebie teraz, uciekłabyś przestraszona.
Jednak Jezus nigdy nie straszy. Jezus dla Swych drogich dzieci jest ojcem o doskonałej dobroci, boskiej serdeczności, gdyż choć Jezus był człowiekiem i poznał ludzkie uczucia, to zawsze pozostał Bogiem i dlatego w uczuciach posiada doskonałość Boga.
Zatem, żeby się do ciebie zbliżyć i żebyś ty się zbliżyła do Mnie bez obawy i z coraz większą miłością, kierowałem się zasadą, jakiej używają ludzie dla zapanowania nad nieokrzesanymi dziećmi. Ofiarowałem ci i dałem wszystko, czego pragnęłaś. Czasem były to błahostki, czasem rzeczy wielkie. A twój Jezus dawał ci to.
Czasem śniłaś z otwartymi oczyma i uznawałaś sen za rzeczywistość. Człowiek zaprzeczyłby ci i uznał za głupią i nieszczerą. Ja, Bóg, zamieniłem twe marzenia w pewniki, żeby cię nie upokarzać w oczach świata. Dzięki temu tak Mnie pokochałaś, że doszłaś do tego, czym jesteś teraz: istotą zagubioną we Mnie, nierozerwalnie ze Mną złączoną.
Ty, istota ograniczona i niedoskonała, nie istniejesz już ze swymi ludzkimi ograniczeniami i niedoskonałościami, bo Ja cię pochłonąłem i ty pozwoliłaś, żebym cię pochłonął. Widzisz Mnie we wszystkim, co ci się przydarza: w tym, co miłe, niemiłe, radosne, smutne. Działasz, wpatrzona w Moje Oblicze. Jesteś oczarowana Moim Obliczem. Mógłbym kierować tobą spojrzeniem. A nawet mniej: bicie mojego Serca, moja Miłość cię prowadzi. Żyjesz moją miłością. Żyjesz w mojej miłości. Żyjesz dzięki mojej miłości.
Kiedy się cieszysz, biegniesz do Mnie śmiejąc się, żeby Mi podziękować. Kiedy czegoś potrzebujesz, wyciągasz rękę, prosząc o to. Gdy spotyka cię ból, przychodzisz płakać na moim Sercu. Jesteś tak bardzo przekonana, że Ja jestem twoim Wszystkim, że podejmujesz decyzje i ufasz tak, że ludzka krótkowzroczność uznałaby to za nieroztropności i szaleństwa. Ty jednak wiesz, że Ja jestem twoim Wszystkim. Jestem Bogiem-Wszystkim i mogę wszystko, a ty ufasz. I właśnie to twoje całkowite zaufanie, skłania Mnie do spełniania dla ciebie stale małych cudów, bo ufność tego, kto Mnie kocha, otwiera moje Serce Boga, żeby wylać potoki łask.
Jesteś moja, bo umiałem cię pochwycić, bo umiałem uczynić z twojej biednej ludzkiej upokorzonej natury arcydzieło Miłosierdzia. Jesteś moja, moja mała Moja. Należałaś do tylu spraw. Żyłaś ludzkimi troskami. Cierpiałaś, umierałaś w ciele i duszy, gdyż jesteś duszą, której świat nie zaspokaja, a nie umiałaś znaleźć drogi.
Teraz jesteś moja, tylko moja. I nawet na krzyżu jesteś szczęśliwa, bo masz tego, który cię kocha, tak jak chcesz. Masz Mnie, twego Boga i twego Oblubieńca, twego Jezusa.
Kiedy dusza dojdzie do bycia w ten sposób moją, miłość spełnia dla niej rolę Prawa i Przykazań. Boskie jest ono i one, ale odczuwa się ich obecność. Są jak uprząż założona na waszą naturę zwierzęcą. Dzięki niej nie stajecie dęba i nie zmierzacie ku przepaści.
Miłość zaś nie ciąży. Nie jest uzdą, która przymusza. Jest siłą, która was prowadzi, uwalniając nawet z waszej ludzkiej natury. Gdy dusza kocha prawdziwie, Miłość zastępuje wszystko. Jest ona jak małe dziecko w ramionach swej mamy, która je karmi, ubiera, usypia, myje, nosi, bawi się z nim i kładzie do kołyski dla jego dobra. Miłość jest mistyczną karmicielką, która wychowuje dusze przeznaczone do Nieba.
Gdyby wskutek jakiegoś szczególnego cudu, upragnionego w trzech czwartych przez waszą wolę - gdyż bez waszej woli pewne cuda nie mogą i nie potrafią się zdarzyć - a w jednej czwartej przez Moją życzliwość wszystkie dusze zaczęły żyć tylko dla ducha, a więc wszystkie byłyby godne Nieba, Ja powiedziałbym do ziemi słowo: „Koniec", żeby móc was zabrać wszystkich do Nieba, zanim nowy kwas ludzkiej natury zepsułby na nowo któregoś z najsłabszych z was. Ale niestety to nigdy się nie zdarzy. Raczej coraz więcej duchowości i miłości umiera na ziemi.
Dlatego dusze umiejące żyć tym, co duchowe i miłością, muszą dosięgać szczytów ducha, miłości i ofiary, gdyż nigdy nie brak ofiary w tej trójcy rzeczy potrzebnych, aby być Moim prawdziwym uczniem - i wynagradzać za innych, którzy wykorzenili ducha i miłość ze swych serc.
Wynagradzać, pocieszać, cierpieć. Takie ofiary uratują świat.
OFIARA ZA KAPŁANÓW |
Mówi Jezus:
Módl się, składaj wiele ofiar i cierpień za Moich kapłanów. Wielka ilość soli utraciła smak i dusze cierpią z tego powodu, tracąc smak Mnie i Mojej Nauki.
Mówię ci o tym od jakiegoś czasu, ale ty nie chciałaś tego słuchać. Nie chciałaś też pisać o tym. Zaniechałaś tego. Rozumiem, dlaczego. Jednak inni przed tobą mówili o tym, z Mojego natchnienia, i byli świętymi. I to daremne chcieć zamknąć oczy i uszy, aby nie widzieć i nie słyszeć. Prawda woła nawet milcząc. Woła wydarzeniami, które są mocniejsze od słów.
Dlaczego już nie odmawiasz modlitwy Magdaleny de Pazzi? Dawniej stale ją odmawiałaś. Dlaczego nie ofiarowujesz części twoich codziennych cierpień za cały stan duchowny? Modlisz się i cierpisz za mojego Wikariusza. To dobrze. Modlisz się i cierpisz za każdego kapłana i zakonnicę, którzy są ci polecani lub za tych, którym szczególnie winna jesteś wdzięczność. To dobrze. Ale to nie wystarcza. Co robisz dla innych? Podjęłaś intencję cierpienia za stan kapłański w środy. To nie dość. Musisz we wszystkie dni modlić się za moich kapłanów i ofiarować za nich część twoich cierpień. Nigdy nie ustawaj w modlitwie za nich, bo oni są najbardziej odpowiedzialni za życie duchowe katolików.
Jeśli osobie świeckiej wystarczy starać się dziesięciokrotnie, żeby nie wywoływać zgorszenia, to Moi kapłani powinni starać się sto i tysiąc razy bardziej. Powinni być podobni do Nauczyciela w czystości, w miłości, w oderwaniu od spraw tego świata, w pokorze, we wspaniałomyślności. Tymczasem to samo rozluźnienie życia chrześcijańskiego, co u świeckich, dotknęło Moich kapłanów i w ogóle każdej osoby poświęconej szczególnymi ślubami. Ale o tym powiem potem.
Teraz mówię o kapłanach, którzy mają wzniosły zaszczyt uwieczniać na ołtarzu moją Ofiarę, dotykać Mnie i powtarzać Moją Ewangelię. Powinni być płomieniem. Tymczasem są dymem. Ociężale czynią to, co mają czynić. Nie kochają się wzajemnie i nie kochają was jako pasterze, którzy powinni być gotowi oddać dla swoich owiec samych siebie, aż po ofiarę z własnego życia. Podchodzą do mojego ołtarza z sercem napełnionym ziemskimi troskami. Konsekrują Mnie w roztargnieniu i nawet moja Komunia nie rozpala ich ducha miłością, która powinna być żywa we wszystkich, lecz u Moich kapłanów powinna być najżywsza.
Kiedy myślę o diakonach, o kapłanach Kościoła w katakumbach i kiedy ich porównam z obecnymi, odczuwam nieskończoną litość nad wami, tłumem, który albo jest pozbawiony pokarmu mojego Słowa, albo cierpi jego wielki niedostatek.
Tamci diakoni, tamci kapłani mieli przeciw sobie całe nieprzychylne społeczeństwo, mieli przeciw sobie ustanowioną władzę. Tamci diakoni, tamci kapłani musieli pełnić swą posługę pośród tysięcy trudności. Jeden nierozważny ruch mógł sprawić, że wpadliby w ręce tyranów i zostali skazani na śmierć w mękach. A jednak, jaka była w nich wierność, jaka miłość, jaka czystość, jaki heroizm! Swą krwią i miłością scementowali rodzący się Kościół i każde z ich serc stało się ołtarzem.
Teraz jaśnieją w niebiańskim Jeruzalem jako jednakowe wieczne ołtarze, na których Ja, Baranek, odpoczywam, ciesząc się nimi, moimi mężnymi wyznawcami, czystymi, którzy potrafili zmyć brudy pogaństwa, przenikające ich przez całe lata, zanim się nawrócili na Wiarę. Ono opadało na nich swym błotem, także po ich nawróceniu, ale było jak ocean szlamu wobec niewzruszonych skał.
W mojej Krwi się obmyli i przyszli do Mnie w białych szatach, które zdobiła ich wspaniałomyślna krew i silna miłość. Nie mieli zewnętrznych szat ani materialnych znaków swej kapłańskiej służby. Lecz byli Kapłanami w duszy.
Teraz mają zewnętrzny strój, ale ich serca już nie są moje.
Żal Mi was, trzódko pozbawiona pasterzy. Dlatego powstrzymuję jeszcze Moje gromy: bo żal Mi was. Wiem, że wiele z tego, czym jesteście, wynika z braku opieki.
Zbyt mało jest prawdziwych kapłanów, którzy poświęcają samych siebie, by hojnie udzielać się swym synom! Nigdy, tak jak teraz, nie było trzeba prosić Pana żniwa, żeby posłał prawdziwych robotników na Swoje żniwo. Ono upada marnując się, gdyż zbyt mało jest prawdziwych niestrudzonych robotników, na których Moje oczy spoczywają z nieskończonymi i wdzięcznymi błogosławieństwami i miłością.
Chciałbym móc powiedzieć wszystkim moim Kapłanom:
„Pójdźcie, słudzy dobrzy i wierni, wejdźcie do radości waszego Pana!"
Módl się za kapłanów diecezjalnych i za zakonnych.
W dniu, w którym na świecie nie byłoby już prawdziwych kapłanów, świat stałby się tak potworny, że nie sposób tego opisać. Nadeszłaby chwila „ohydy spustoszenia". Ale nadeszłaby z gwałtownością tak straszliwą, jakby piekło zostało przeniesione na ziemie.
Módl się i mów, żeby się modlono o to, aby cała sól nie zwietrzała we wszystkich lub choć w Jednym, w ostatnim Męczenniku, który odprawi ostatnią Mszę, aby do ostatniego dnia mój Kościół walczący przetrwał i aby Ofiara została dopełniona.
Im więcej będzie na świecie prawdziwych kapłanów, gdy czasy będą się dopełniać, tym krótszy i mniej okrutny będzie czas trwania Antychrysta i ostatnich konwulsji rodzaju ludzkiego. 'Sprawiedliwi' bowiem, o których mówię, kiedy ogłaszam koniec świata, to prawdziwi kapłani, prawdziwi konsekrowani w klasztorach rozsianych po świecie, to dusze-ofiary, nieznany zastęp męczenników, których znają jedynie Moje oczy. Świat zaś ich nie widzi. Oni działają z prawdziwą czystością wiary. Oni, nawet o tym nie wiedząc, są składającymi ofiarę i ofiarami.
BÓG W PEŁNI UDZIELA SIĘ CIERPIĄCYM |
Mówi Jezus:
Najpierw posłuchaj, co mam ci do powiedzenia, a potem, z posłuszeństwa Ojcu, przepisz dyktando o konsekrowanych.
Wiesz dlaczego, Mario, otrzymujesz światło w odniesieniu do spraw, jakie są zastrzeżone jedynie dla ciebie? Dlatego, abyś nie poprzestała na towarzyszeniu Jezusowi do Wieczernika, ale żebyś weszła za twoim Oblubieńcem boleści także do sali tortur. Potrzeba [do tego] wiele wspaniałomyślności, wiele miłości, wiele wierności i za to trzykrotne 'wiele' Ja potrafię wynagradzać.
Kiedy Mnie ujęto, uciekli apostołowie i uczniowie, którzy, aż do łamania chleba, umieli iść za Mną, przysięgając Mi wierność. Tylko dwóch szło za Mną. Miłujący Jan i impulsywny Piotr. W Piotrze jednak, jak we wszystkich impulsywnych, ostygł zapał w obliczu pierwszej poważnej trudności i lęku: zatrzymał się we drzwiach. Jan, będący samą miłością, stawiając czoła wszystkiemu i wszystkim, wszedł.
Jan, w tej jednej chwili, był bardziej odważny niż przez całą resztę swego życia. Później, w apostołowaniu umacniał go Duch Święty i pomagała mu w pierwszych latach Moja Matka, Nauczycielka mocy i apostołowania. Poza tym wzmacniała go wiara w moje Zmartwychwstanie, pierwsze cuda i widok coraz większego rozszerzania się mojej nauki.
Jednak w tę noc był sam. Miał przeciw sobie wściekłe zezwierzęcenie, a szatan podsuwał wątpliwości, aby pociągnąć, szczególnie wiernych, do zwątpienia, które jest pierwszym krokiem do zaprzeczenia. Miał przeciw sobie bojaźliwość swego ciała, które odczuwało niebezpieczeństwo, w jakim był Nauczyciel, i czuło, że to samo niebezpieczeństwo grozi Jego uczniom.
Jednak Jan - miłość i czystość - pozostał i szedł za swoim Nauczycielem, za swoim Oblubieńcem, za swoim Królem. Królem boleści, Oblubieńcem boleści, Nauczycielem boleści.
Dopóki dusza nie zgadza się na dopuszczenie do „tajemnicy boleści", jaką Ja, Chrystus, zakosztowałem do głębi, nie może ubiegać się o dogłębne poznanie Mojej nauki ani o posiadanie świateł, które odbiegają od małych światełek, znanych wszystkim.
Ja roztaczam z Mojego ukoronowanego cierniem czoła, z Moich przebitych rąk, z Moich przedziurawionych stóp, z Mojej rozdartej piersi promienie szczególnego światła. One jednak dosięgają tych, którzy wpatrują się w Moje Rany i w Mój ból, i uznają ból i rany za piękniejsze od wszystkiego, co stworzone.
Stygmatyzacja nie zawsze jest krwawa. Jednak każda dusza, rozmiłowana we Mnie do tego stopnia, żeby iść za Mną, aż po udrękę i śmierć, które są życiem, nosi Moje stygmaty w swoim sercu, w swoim umyśle. Moje promienie to broń, która kaleczy i światło, które oświeca i wznosi. To łaska, która wchodzi i ożywia, to łaska, która poucza i wznosi.
Udzielam, z życzliwości, wszystkim, lecz daję nieskończenie tym, którzy oddają Mi siebie całkowicie. I wierz, że naprawdę, o ile dzieła sprawiedliwych są zapisane w wielkiej Księdze, która zostanie otwarta w dniu ostatnim, to dzieła Moich miłujących aż do ofiary całopalnej, dzieła dobrowolnych ofiar, na moje podobieństwo, dla odkupienia braci, są zapisane w Moim Sercu, i nigdy, na wieki wieków nie zostaną wymazane.
To, że nie potrafisz wyjaśnić, jak dochodzi do tego zjawiska widzenia pewnych szczególnych rzeczy, bardzo jasno, zachowanych jedynie dla ciebie, to naturalne. Nie próbuj nawet tego tłumaczyć. Wyrzekłabyś wiele słów, a nic byś nie powiedziała. Są sprawy, które się przyjmuje, a nie wyjaśnia, nawet samemu sobie. Przyjmuje się je z łatwowiernością dziecka, z prostotą gołębia.
Gdy dajesz bliźniemu to, co dobry Jezus mówi, że masz dać, i zatrzymujesz dla siebie resztę, jak kosztowne perły zamknięte w sercu, usiłuj zasłużyć - życiem całkowicie przepełnionym miłością, wiernością, wspaniałomyślnością, czystością - na wiele innych.