Antek
Zostawiłem tekst w pierwotnej formie usuwając jedynie kilka rażących błędów.
Historia pewnego konkursu
Pierwszego stycznia 1980 roku stałem na przystanku i czekałem na tramwaj. Oczekiwanie skracałem sobie przeglądając tytuły wyłożonych w kiosku gazet. Nie wiem co takiego było w Gościu Niedzielnym ale naraz poczułem że muszę go kupić. W domu niezwłocznie zacząłem przegląd, bo ten nakaz kupienia był bardzo wyraźny. Gdy mój wzrok padł na informację, że na KULu ogłaszany jest konkurs na temat encykliki Dives in Misericordia, już wszystko wiedziałem. Termin złożenia pracy wyznaczono na 30.04.1982, a uczestnik nie mógł liczyć więcej niż 35 lat. Ja miałem je skończyć półtora miesiąca później.
Gdy otrzymałem warunki konkursu okazało się, że współorganizatorem konkursu jest Fundacja Reinholda Schneidera, która jak na fundację przystało zafundowała nagrody pieniężne. Ja na to nie liczyłem za to zawładnęła mną myśl, by zdobyć nagrodę dodatkową dla kilku wyróżniających się prac, jaką miał być wyjazd do Rzymu i spotkanie z JP2. Tytuł pracy został narzucony...
Praca Konkursowa
O BOŻYM MIŁOSIERDZIU I SPRAWIEDLIWOŚCI LUDZI
Kochany Ojcze Święty
Twoja encyklika Dives in misericordia wywołała w moim sercu sprzeciw i sprawiła, że przez długi czas nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Odłożyłem ją na półkę ale i wówczas nie dawała mi spokoju. Modliłem się do Matki Najświętszej o pomoc w zrozumieniu, i wtedy przyszła do mnie moja mała córeczka i spytała: tatusiu, co to jest „treść”?
Już wiedziałem Ojcze, że muszę do Ciebie napisać, muszę wyjaśnić dlaczego Twoja encyklika nie trafiła ani do mnie, ani nie mogła trafić do świadomości współczesnego, postępowego świata. Wiedziałem, że muszę zabrać głos w sprawie, która wszystkich nurtuje, a której nikt nie potrafi mi przekonująco naświetlić: dlaczego Kościół i Nauka mówią innymi językami? Dlaczego Kościół i Świat nie mogą się zrozumieć?
Chociaż to rozdwojenie spowodowane jest przez Kościół, sądzę, że nie ma w tym Jego świadomej winy, lecz będzie ponosił odpowiedzialność, jeżeli sytuacji, która zaistniała nie naprawi. Encyklice chcę postawić zarzut, że przemówiła do nas językiem sprzed dwóch tysięcy lat i tym samym nie zaspokoiła naszych aktualnych potrzeb duchowych.
O sprawiedliwości i miłosierdziu trzeba dzisiaj mówić, ale mówić inaczej, nie z perspektywy doktryny zbudowanej w oparciu o metafizykę Arystotelesa. Właśnie w metafizyce upatruję dzisiejszą słabość filozofii Kościoła, ale nie zamierzam tego dowodzić. Jedyną rozstrzygającą bronią filozofii jest reductio ad absurdum, a ja chcę zaprezentować Kościołowi komplementarny drugi punkt widzenia, który pozwoli (mam nadzieję) dowartościować myśl Kościoła, a Jemu samemu pokaże jakie może być Jego miejsce i zadanie w dalszym rozwoju świata. W świetle załączonych materiałów spróbuję pokazać, co encyklika mówi niewłaściwie i czego w niej brak dla wyczerpania potrzeb tematu.
Ojcze Kochany, tak naprawdę nie wiem, mimo przeczytania encykliki, jak rozumiesz rolę Kościoła Świętego we współczesnym Świecie?
Sądzę, że zadaniem Kościoła dzisiaj jest kierować ludźmi, pomagać im w rozwoju, doskonaleniu się i pełnieniu woli Bożej. Z mojego punktu widzenia Chrystus pokazał nam cel, przedstawił środki, metody i zostawił sam na sam ze światem. I dał nam jeszcze Ducha Świętego, aby kto tylko zechce mógł korzystać z nieomylnego kierownictwa.
Wiem, że takie ujęcie sprawy różni się zasadniczo od ujęcia Kościoła, bo wynika ono z pojęcia sprawiedliwości określonego w oparciu o osiągnięcia nauk przyrodniczych. Nie ma w nim absolutyzmu, ale nie ma pojęcia grzechu, jest za to pojęcie błędu i niewiedzy. Punkt widzenia Kościoła jest kategoryczny; drugie ujęcie jest względne, ziemskie, zależne od punktu odniesienia. Najważniejsze, że to drugie ujęcie nie jest opozycyjne, ale tylko komplementarne, nie krytykuje encykliki, tylko ja uzupełnia.
Ktoś ze starożytnych powiedział: „Ci, którzy nie zrozumieli historii, skazani są by przeżyć ją jeszcze raz”.
Spróbujmy, Ojcze spojrzeć wstecz i zobaczyć czego możemy nauczyć się od Historii? Historia nie uczy nas niczego nowego, nowe dopiero trzeba odkryć, pomaga nam tylko widzieć ludzkie błędy.
Jaki błąd zrobili Żydzi? Dlaczego Chrystus musiał przekreślić Stary Zakon?
Po mojemu dlatego, że rytuał pozbawili treści religijnej i został sam przepis, gest, widowisko.
„Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleki jest ode mnie” (Mt.15.8).
Ojcze, sądzę, że z powodu naturalnych skłonności popełniamy dzisiaj podobny błąd: z żywej miłości robimy rytuał religijny. A przecież Chrystus powiedział wyraźnie, że „prawdziwi czciciele będą oddawać Cześć Ojcu w Duchu i prawdzie” (Jan 4.23).
Rozumiem te słowa jako przekreślenie roli rytuału. Oczywiście nie neguję potrzeby istnienia obrzędu, gdyż wypływa ona wprost z naszej natury, ale idzie mi o sprawę delikatniejszą; rytuał powinien służyć symbolowi a symbol treści religijnej, nie zaś na odwrót. Ludzie powinni zawsze wiedzieć, co znaczy dany gest, co znaczy ofiara mszy świętej.
Sądzę, że pora nieco bardziej rozróżnić formy i treści życia religijnego. Nie każdy ryt jest religijnością i nie każde działanie świeckie jest tak daleki od woli Bożej jak się nam wydaje. Kościół widzi grzeszących i czyniących dobrze.
Ja widzę takich, którzy się rozwijają i takich co się w rozwoju zatrzymali a nawet cofają. Więcej, niektórzy z tych drugich uważają siebie za głęboko religijnych. Czy tkwi w tym co mówię sprzeczność ?
Ze mszą świętą wiąże się podział naszego życia na czas święty i świecki.
Według mnie taki podział jest nieporozumieniem. W tym rytuale zupełnie dzisiaj zaginął pierwotny sens ostatniej wieczerzy.
Uważam, że Chrystus zebrał się ze swoimi uczniami aby ich… dalej uczyć. Ale nie ulegajmy łatwej interpretacji słowa „nauka”. Gdy uczymy metodami dedukcyjnymi zmuszamy niejako ucznia do zobaczenia tego co sami widzimy. Rozumowanie jest nieodparte i niepodważalne. Ale gdy dalej idąc stosujemy indukcję, gdy szukamy uogólnienia, gdy próbujemy ogarnąć antynomię, poruszamy się w krainie względności i tylko przypowieść nadaje się jako metoda, tylko symbol może nam odsłonić tajemnicę.
Lecz czy rzeczywiście dorośliśmy do poznania Prawdy? Istnieje pewna granica, której nie wolno przekraczać przy werbalnym nauczaniu, tego umysł przeciętnego człowieka nie zniesie. Ale i on jeśli głęboko wierzy, może wszystko poznać bo „…Duch prawdy wprowadzi was za wszelką prawdę” (Jan 16.13).
Chrystus w czasie ostatniej wieczerzy objawił swoim uczniom sens życia człowieka na ziemi i rolę mesjasza jaką przychodzi Jezusowi spełnić. Od tej chwili rytuał jest ofiarą, ofiarą człowieka staje się całe jego życie.
Być wtajemniczonym to nie poznać tajemnice przez symbole a tylko uczestniczyć, partycypować w dziele okrytym tajemnicą. Msza św. nie jest rytuałem, jest przypomnieniem, że powinniśmy skończyć z rytuałami a poświęcić Bogu całe życie.
Czy dobrze, Ojcze pojmuję słowa: „to czyńcie na moją pamiątkę”?
Chrystus był postacią historyczną. Był człowiekiem urodzonym dwa tysiące lat temu, wychowanym w mieście Nazaret, mówiącym po aramejsku… Był Bogiem – ograniczonym do konkretu. Paradoks. To co mówił musimy więc również rozpatrywać w kontekście historycznym, bo inaczej sami podpadniemy w antynomie.
Chrystus powiedział „szukajcie a znajdziecie” (Mt.7.7). A przecież gdyby był hindusem powiedziałby: „kto chce znaleźć, powinien przestać szukać”. To zdanie jest również prawdziwe jak poprzednie, tylko wyrażone w logice paradoksalnej. Ileż to razy nie dorastając do rozumienia pewnych spraw wydaje się nam, że nie ma rozwiązania dla naszych problemów.
I dopiero gdy porzucimy a raczej gdy zmuszeni jesteśmy odrzucić nasze dawne poglądy – znajdujemy Prawdę. A jaka jest prawda o Jezusie Chrystusie? Jak wyglądałby dzisiaj gdyby pojawił się na ulicy?
Gdyby w szacie utkanej przez Matkę, w sandałach, z pejsami szedł wśród ludzi ubranych w dżinsy lub dobrze skrojone garnitury, to może coś by nas tknęło. Ale czy poznalibyśmy Go na czele strajku w roboczym ubraniu, za drutami obozu koncentracyjnego lub na czele antyrasistowskiej demonstracji?
Czy my wiemy, która z Jego cech wyczytana z ewangelii jest ważna, ponadczasowa, wzorcowa a która jest związana z historią? Chyba nie wiemy, bo doskonałość Jezusa pojmujemy statycznie. Jego słowa „Bądźcie doskonałymi jak Ojciec Wasz Niebieski doskonały jest” (Mt.5.48) rozumiemy zapominając o realiach. Sądzę, że gdyby był hindusem powiedziałby „kto pragnie być doskonały powinien zrezygnować z wszelkich wzorców i ograniczeń”. Bo czy istnieje na przestrzeni dziejów jakikolwiek wzorzec, który z czasem nie ulega udoskonaleniu, lepszemu przystosowaniu?
Sam Bóg różne zawiera ze swym ludem przymierza, tym doskonalsze im dalej posunięte w czasie: obrzezanie, kamienne tablice, chleb i wino. I zawsze jest to doskonałe, nowe i wieczne przymierze! A jakie postępowanie człowieka dzisiaj uznać za doskonałe? Czy każda filantropia jest dobrodziejstwem? Czy to, że się za drugiego „nosi ciężary” jest zawsze dla niego pożytkiem? Sam wiesz, Ojcze że ocena zależy od układu, sytuacji. A jeżeli sytuacja jest trudna do rozpoznania? Czy możemy się tylko oprzeć na sumieniu, przeczuciu? A może powinniśmy poznać prawa rządzące Przyrodą?
Dochodzimy do paradoksalnej sytuacji: jeżeli papież nie zna praw rządzących Przyrodą, może uznać za obowiązujące normy postępowania będące w kolizji z Wolą Boga.
Ale w tym tkwi wielkość człowieka, Ojcze, ważne więc by świadomie do takiej sytuacji nie doszło. Sądzę, że teologowie powinni z urzędu interesować się nie tylko sprawami Kościoła, ale również osiągnięciami nauki.
Dopóki bowiem lekcje przyrody pobieraliśmy z Biblii wszystko było w porządku. Ale od chwili gdy człowiek sam zapragnął poznać przyrodę, świat podzielił się na humanistów, czerpiących doświadczenia z wewnątrz, starających się wszystko waloryzować i wartościować, i przyrodników czerpiących wrażenia z zewnątrz, starających się o chłodny opis, zrozumienie mechanizmu bez jakiegokolwiek wartościowania. Nie da się ukryć, że Kościół padł ofiarą tego rozdarcia, metafizyka zaś tylko utrudniła rozeznanie pomyłki i dostrzeżenie racji przyrodników. Dzisiaj najwyższy czas aby to naprawić, by wewnętrzne zharmonizować z zewnętrznym, życie religijne ze zdobywaniem wiedzy, doskonałość ponadczasową ukazaną przez Jezusa z własnym działaniem pod dyktando sumienia. Bez tego nie znajdziemy Królestwa Niebieskiego wśród nas, na ulicy, w pociągu , w górach – a tylko przy czytaniu encyklik i ewangelii.
Żyjemy w bardzo trudnych czasach. Z jednej strony wzrasta świadomość zagrożeń, barier wzrostu i konieczności walki, a z drugiej strony uświadamiamy sobie nieuchronność totalnej katastrofy jako konsekwencji tej walki. Sądzę, że póki czas trzeba ją sprowadzić na płaszczyznę walki moralnej. Nie idzie o dążenie do ideałów, a tylko by bez przerwy pełnić wolę Bożą. Powinniśmy cały czas w naszych sercach pytać Boga : czy tak właśnie mam postąpić?
Bo miłosierdzie Boże to czas, czas, który jeszcze mamy do dyspozycji.
Przesyłam Ci Ojcze wyrazy miłości i oddania
A D D E N D U M
Jednym z największych osiągnięć nauki XX wieku było udowodnienie twierdzenia, że nie da się układu (systemu) ocenić od wewnątrz. Trzeba znaleźć się poza nim, trzeba mieć układ (system) odniesienia i on dopiero wyznacza relację. Jest to ogromne odkrycie i tylko niezrozumienie jego znaczenia sprawia, że wiele problemów szczegółowych jest jeszcze nie rozwiązanych.
Twierdzenie to ma zastosowanie we wszystkich dziedzinach wiedzy i zawsze gdy mamy do czynienia z oceną powinniśmy o nim pamiętać. Obserwacja zjawisk prowadzi do wniosków, że mamy takie prawa jakie są systemy i układy, czyli inaczej prawa zmieniają się w zależności od systemu.
To błąd, zresztą generalnie popełniany przez większość teorii społecznych i nie tylko społecznych. Prawa natury są zawsze takie same. Badanie nowego typu zjawiska nie polega na poszukiwaniu nowego prawa, któremu by podlegało a jedynie sprecyzowanie do którego układu (systemu) to zjawisko należy.
Przypomina mi się taki dialog:
Student: Czy wolno palić papierosa przy modlitwie?
Nauczyciel: Raczej nie.
Student: A czy wolno modlić się przy paleniu?
Nauczyciel: Oczywiście!
Dialog ten może wydać się zabawny, ale zaraz nasuwa się pytanie: czy istnieje system wartości „bezwzględnych”?
Nasz sposób myślenia określamy jako logiczny a logika, którą posługuje się cywilizacja zachodnia nazywana jest arystotelesowską – w odróżnieniu od logiki paradoksalnej, którą głównie posługuje się cywilizacja wschodnia.
Podstawą logiki Arystotelesa jest aprioryczna zasada ontologiczna orzekająca, że nie istnieje żaden przedmiot taki i nie taki równocześnie i pod tym samym względem. Na tej logice wychowaliśmy się wszyscy, ona kształtuje nasz „zdrowy rozsądek” i pomaga nam rozumować. Logika ta funkcjonuje w nauce w swojej aksjomatycznej postaci jako logika matematyczna. Historia kłopotów z logiką zaczęła się już w starożytności i pierwszą „sławną” ofiarą tych kłopotów był św. Paweł, który nie rozumiejąc źródła paradoksu Epimenidesa wykazał nam, iż wiedza którą posiadał dotyczy jedynie spraw Boga a nie ludzi.
Z paradoksem tym – tzn. niemożliwością określenia prawdy i fałszu w stwierdzeniu ja kłamię, ludzie nie potrafili sobie dać rady przez prawie dwa tysiące lat. Za to wydawało się, że logika matematyczna wolna jest od sprzeczności. Do czasu. Na przełomie wieków znaleziono wiele paradoksów a wszystkie miały coś wspólnego z orzekaniem o nieskończoności, orzekaniem o orzekaniu lub orzekaniem o ogóle własności, czyli tam gdzie stosuje się ekstrapolację.
Problemu do końca nie rozwiązano, ale udało się uzyskać bardzo dużo: stwierdzono, że nie ma formalnego dowodu niesprzeczności logiki. To prowadzi do bardzo daleko sięgających wniosków. Można mianowicie wykazać, że logika to zbiór tautologii i zdań nierozstrzygalnych. A stąd już bardzo blisko do dowodu, że pewne sprawy znajdują się na zawsze poza zakresem logicznego, dyskursywnego rozumu.
Podstawą nauki jest postulat obiektywności przyrody i związany z nim postulat obiektywności badania. Takie postawienie sprawy pozwala w ogóle nie zajmować się problemami ontologicznymi a jedynie poznaniem i zrozumieniem przyrody. Przez „obiektywność badania” rozumiemy weryfikowalną niesprzeczność naszej wiedzo o badającym. Problem na gruncie logiki nie posiada ostatecznego rozwiązania (oceniany nie może być równocześnie oceniającym), ale w aspekcie całej naszej wiedzy jako taki nie istnieje.
Nauka badanie przyrody realizuje przez pomiary faktów fizycznych. Aby można było mówić o zaistnieniu faktu trzeba aby w łańcuchu pomiarowym były wymieniane wszystkie jego elementy a więc : obserwator, metoda i tor pomiarowy. Dopiero gdy różni badacze, różnymi metodami i przy pomocy różnych narzędzi otrzymują te same wyniki mówimy, że został ustalony fakt fizyczny. Trzeba jeszcze zauważyć, że elementem wspólnym wszystkich pomiarów jest posługiwanie się matematyką. To paradoksalne może, ale fizyka bez matematyki jest bezwartościowa jak zresztą matematyka bez logiki…
Nauka, a fizyka w szczególności, żyje i rozwija się skokowo. Okresy pewnej stabilizacji jej różnych dziedzin określamy od głównej idei jako okresy obowiązywania paradygmatów. Przykładowo obecnie w fizyce panującymi paradygmatami są kwanty, pole, entropia…
Są niedoskonałe, maja wiele sprzeczności, ale są najlepszymi z możliwych do przyjęcia. Zmiana paradygmatu zaczyna się od faktów mało na pozór znaczących, które nie mieszczą się w nim, zaczynają powstawać nowe hipotezy, teorie, potem przychodzi exsperimentum crucis i zaczyna obowiązywać nowy. Jego racją bytu jest zakres skuteczności. Pozwala wytłumaczyć i przewidzieć większą ilość zjawisk i lepiej zrozumieć przyrodę. Dzisiaj sens słów „zrozumieć przyrodę” jest zupełnie inny niż dawniej. Można zaryzykować twierdzenie, że dawniej o tyle rozumieliśmy przyrodę o ile potrafiliśmy przedstawić jej niesprzeczny obraz. Od pewnego czasu to się zmieniło.
Pierwsi matematycy zastosowali praktycznie zasadę, że każde założenie jest dobre. To znaczy: przy poprawnym rozumowaniu wnioski są funkcją założeń niezależnie od tego, czy są zgodne z naszym zdrowym rozsądkiem. I tak przyszło zastosowanie liczb urojonych.
Potem fizycy zauważyli, że przyrody nie da się adekwatnie opisać, jeśli nie przyjmiemy, że zjawiska trzeba interpretować zupełnie różnie w zależności od układu. Materia raz jawi się nam jako fale, raz jako cząstki. Czas biegnie różnie, zależnie od tego gdzie go mierzymy: zespół atomów (w pewnych wypadkach) po ogrzaniu do temperatury nieskończenie wysokiej staje się nieskończenie zimny, a ogrzewany dalej podnosi swą temperaturę do zera…itd.
Jeden z twórców atomistyki wyraził się: „Ten kto słysząc po raz pierwszy o kwancie działania nie dostaje zawrotu głowy, w ogóle nie zrozumiał o czym mowa”. I to jest sedno - chcąc zaakceptować doświadczenie musimy się zgodzić na sprzeczność interpretacji. Ale robimy to świadomie, zrozumieliśmy bowiem, że sprzeczność jest domeną umysłu a nie przyrody!
Dzisiaj fizyka jest rozdarta między dwoma krańcami: przyczynowością i przypadkowością. Z jednej strony mamy teorię kwantów z regułą nieoznaczoności, która rządzi zachowaniem cząstek elementarnych, z drugiej teorię pola, której podporządkowana jest przestrzeń, czas i grawitacja.
Jak dotychczas wszelkie próby znalezienia kwantowej teorii pola spełzły na niczym. Przyczyna jest zrozumiała. Myślimy kategoriami przeciwieństw, a łączenie biegunowych różnic w naszym umyśle jest bardzo trudne i przebiega zawsze w obecności szoku lub olśnienia.
Jak powiedział pewien fizyk, noblista, autor książki o teorii „wielkiego wybuchu”: „Błędy nasze nie polegają na tym, że zbyt poważnie traktujemy własne teorie, ale na tym, że nie traktujemy ich wystarczająco poważnie”.
Teoria wielkiego wybuchu umiejscawia początek trwania Wszechświata około 20 miliardów lat temu. O samym Wszechświecie wówczas nic powiedzieć nie potrafimy (znajdujemy się wewnątrz), ale jesteśmy w stanie oszacować własności materii około 1/100 sekundy po wybuchu, to jest gdy temperatura spadła do stu miliardów stopni Kelwina. Nie potrafimy określić czy ekspansja będzie trwała wiecznie, czy po osiągnięciu pewnego stanu zacznie się implozja, nie jest to chyba istotne skoro w grę wchodzi około 50 miliardów lat. Za to potrafimy określić, że ziemia uformowała się około 4,6 miliarda lat temu. To co stało się trochę później nauka określa jako ewolucyjne powstanie życia.
Najistotniejsza trudność ogarnięcia wzrokiem procesu kreacji życia polega na tym, że między chwilą przed zaistnieniem życia a jego pojawieniem się w miliard lat potem, wszystkie zmiany zachodziły płynnie.
O warunkach panujących na Ziemi przed powstaniem życia wiemy, że dzisiejszemu życiu nie sprzyjałyby. Było cieplej niż dzisiaj, atmosfera składała się z wodoru, amoniaku, pary wodnej, metanu, dwutlenku węgla. W tej atmosferze, dzięki wyładowaniom elektrycznym i promieniom słońca, zaczęły zachodzić reakcje syntez związków, które nazywamy organicznymi, gdyż dzisiaj poza organizacjami nie występują i jeszcze niedawno sądzono, że syntetyzowane mogą być tylko przez organizmy żywe. Głównie idzie o aminokwasy, choć związków organicznych powstało wówczas bardzo wiele. Uważa się, że powstało niezwykle bogate środowisko w którym można było znaleźć substancje będące protoplastami wszystkich istotnych związków potrzebnych dzisiaj do budowy organizmu.
Każda cząstka związku chemicznego była w dynamicznej równowadze ze swym otoczeniem. Zrozumienie istoty równowagi dynamicznej jest bardzo ważne: cząstka np. aminokwasu w środowisku statycznym mimo, że jest stabilna z czasem może ulec rozkładowi. Natomiast w środowisku dynamicznym, po zaabsorbowaniu pewnej dawki energii, czyli po pobudzeniu ma trzy możliwości: może się rozpaść, może oddać kwant energii i zostać bez zmian, lub może zajść w reakcję z innym związkiem i skomplikować swą strukturę. Ogólnie – rośnie prawdopodobieństwo, że się rozpadnie lub weźmie udział w reakcji a maleje prawdopodobieństwo, że zostanie bez zmian. Cząstka w równowadze dynamicznej ma alternatywę: ewoluować lub przestać istnieć.
Potem takie cząstki jak aminokwasy zaczęły łączyć się w białka a te samoorganizować w mikrosfery z wyraźnie odgraniczającą je od otoczenia błoną. Nie były to białka żywe, ich sekwencje były bezsensowne, ale już tworzyły odrębny od otoczenia układ. Warto dodać, że dzisiaj bardzo łatwo zademonstrować przebieg tych przemian w laboratorium i nie ma w tym nic tajemniczego. Te skupiska cząstek, które tworzą układy są bardzo różne i bardzo różne reakcje w nich zachodzą, ważne, że zachodzą szybciej niż na zewnątrz, ale to dlatego, iż stężenie reagentów jest większe. Dzięki osmozie powstaje pojęcie układu otwartego: do wewnątrz przenikają materia i energia, tam zachodzą reakcje dzięki którym układ się reorganizuje a produkty przemian wydostają się na zewnątrz. Układy o szybciej zachodzących reakcjach wygrywają. Powstaje dodatnie sprzężenie zwrotne – te układy, które są najlepsze, najwięcej mogą czerpać ze środowiska. Struktura wewnętrzna układów komplikuje się. Niektóre związki, gdy powstaną przypadkowo mają zdolność ułatwiania syntezy identycznych – to autokataliza. Inne o podwójnych i potrójnych wiązaniach tworzą stabilne struktury zdolne do przewodzenia energii lub informacji. Dzięki tym i innym reakcjom układy opanowują samozachowawczość i samoodtwarzanie. Jedne układy wykorzystują energię przez rozkład innych, one są protoplastami heterotrofów, inne „wynalazły” fotosyntezę. Środowisko z czasem ubożeje a w atmosferze pojawia się tlen.
Komplikacja i doskonalenie zachodzi dale i w końcu stwierdzamy istnienie układów samozachowawczych i samoregulujących się , zdolnych do samoodtwarzania. To już są żywe komórki. Proces zaszedł, bo musiał zajść!
Ogromną większość z reakcji jakie zachodziły w komórkach in statu nascendi potrafimy dzisiaj powtórzyć in vitro. Już niedługi czas dzieli nas od chwili gdy powtórzymy kreację życia w laboratorium. Bardzo wiele osób o małej wiedzy i małej wierze przeżyje wówczas kryzys sumienia. Czy to świat nauki będzie za to odpowiedzialny?
To co żywe ewoluuje i rozwija się, od bardziej do mniej prawdopodobnego, od prostszego do bardziej złożonego, od niżej do wyżej sharmonizowanych. Bez zrozumienia tego, sprawiedliwość jest pustym słowem i może być źródłem wielu nieporozumień. Rozwój i ewolucja człowieka przebiega w sposób naturalny a co to znaczy, chyba najlepiej potrafi pokazać etologia porównawcza na przykładzie rozwoju zdolności poznawczych u zwierząt. Etolodzy twierdzą , że mózg jest odwzorowaniem duszy człowieka tak jak kształt ryby odwzorowuje własności hydrodynamiczne wody, a oko jest odwzorowaniem własności światła.
Kluczowym dla zrozumienia pojęcia przystosowania do pełnienia jakiejś funkcji jest właśnie odwzorowanie. Nauka obstaje przy przeświadczeniu, że wszystko co nam donosi nasz aparat informacyjny jest odwzorowaniem rzeczywistych danych obiektywnego świata (pozapodmiotowego).
Przystosowanie jest formą zdobywania wiedzy. W tym świetle zrozumiałe staje się badanie mózgu i organizacji narządów zmysłowych człowieka jako aparatu informacyjnego, który swój kształt zawdzięcza milionom lat zmagań i przystosowań do rzeczy równie rzeczywistej jaką było środowisko człowieka.
Tak więc, by człowiek mógł zdobywać wiedzę o świecie, musiała się ona w nim wcześniej znaleźć w postaci takiego a nie innego ukształtowania mózgu i zmysłów. W określeniu przystosowania jako odwzorowania wydaje się tkwić sprzeczność ale owocność badań w tym zakresie uprawomocnia takie właśnie postanowienie sprawy. Tego typu sprzeczności spotkamy jeszcze nie raz i właściwie należy powiedzieć gdzie tkwi ich źródło. Organizacja mózgu jest binarna, to znaczy komórki nerwowe są elementami dwustanowymi. Albo impuls przekazują albo nie, w konsekwencji dany obwód w mózgu albo jest uruchamiany albo nie. Nie potrafimy płynnie w myśli przejść od jednej kategorii do drugiej.
Opis powstania życia przerwałem na etapie pojedynczej komórki. Taką modelową komórką zwierzęcą jest ameba. Charakterystyczne jest, że dla poruszania się, rozpoznawania otoczenia, pożerania zdobyczy wykorzystuje ona jeden i ten sam mechanizm, z konieczności niedoskonały. Organizmy chcąc udoskonalić swoje poszczególne funkcje musiały w toku filogenezy stać się wielokomórkowe a poszczególne komórki musiały się wyspecjalizować. Specjalizacja stworzyła strukturę, ale tym samym poszczególne komórki utraciły „stopnie swobody”. Kiedy obserwujemy strukturę jakiegoś układu widzimy, że jest to coś więcej niż suma poszczególnych części. Każda nerwowa komórka naszego mózgu ustępuje amebie, gdy chodzi o indywidualną sprawność, ale razem… potrafiły wymyślić teorię względności. Struktura jako całość nie jest sumą części. Elektron i proton z osobna nie pozwalają wywnioskować jak będzie wyglądał atom wodoru. Z mieszaniny wodoru i tlenu powstaje po reakcji woda, ale jej własności nie da się wywnioskować z własności reagentów. Kiedy połączymy ze sobą dwa obwody, jeden składający się z bateryjki i kondensatora a drugi z bateryjki i cewki, dostajemy obwód drgający (radio) czego nie da się przewidzieć wcześniej. Z połączenia części w strukturę może powstać nowa jakość, wyższa integracja nie dedukowana z własności starego systemu.
Oczywiście te nowe systemy po zintegrowaniu w system jeszcze wyższego rzędu wykonują następny skok jakości. To przejście jest zupełnie naturalne w całym tego słowa znaczeniu. Powróćmy jednak do prostego organizmu. Potrafi on przetrwać o tyle, o ile jest przystosowany do środowiska a informacje o tym jaki ma być, otrzymał od organizmu macierzystego w zapisie genomu. Zarówno aparat dzięki któremu uzyskuje informację genom jak i ten dzięki któremu czyni to badający człowiek zmienia się zdobywając nową wiedzę. Zmienia się zatem nie tylko organizm ale i jego system informacyjny. W przypadku prostych organizmów dzieje się to w sposób losowy, tak mianowicie, że z puli danego gatunku różniących się minimalnie od siebie osobników przeżywają te, które są najlepiej przystosowane do otoczenia. Można powiedzieć, że genom uczy się tylko na sukcesach. Zmiana warunków z czasem sprawia, że genom wzbogaca się o zapis „odwzorowania” warunków przez jakie przechodziły poprzednie pokolenia. Jeżeliby w genomie tego zapisu nie było, to znaczyłoby, że gatunek przez te warunki nie przechodził.
Ale mimo iż genom ma zapisy tak różnych warunków nie byłby w stanie zabezpieczyć odpowiedniego przystosowania organizmowi gdy środowisko zmienia się szybko. A mimo to proste organizmy wykształciły mechanizmy przyjmujące i wykorzystujące informację chwilową bez odnotowywania jej w genomie. Paradoks: co było najpierw jajo czy kura?
Oczywiście struktury do zdobywania wiedzy chwilowej zawdzięczają swoje powstanie i budowę metodzie prób i błędów stosowanej przez genom. Skuteczność rozwiązania kiedy już raz się przypadkowo pojawiło stanowi o jego przetrwaniu.
Mechanizm genomu przyjmujący i wykorzystujący informację chwilową w toku ewolucji doskonali się . Na pierwszym etapie, gdy zmienia się środowisko zmieniają się bodźce działające na organizm, wywołując w nim reakcje ruchową lub sekrecję jakiejś substancji. U organizmów niższych jedno jest związane z drugim – u wyższych po rozdziale pracy między system nerwowy i mięśniowy przyjęcie bodźca może być wykorzystane „potem” a nie natychmiast po przyjęciu.
Na dalszym etapie pojawia się mechanizm filtrujący. Pozwala to rozdzielić dochodzące bodźce na nieważne i ważne: tzw. kluczowe – każdy uruchamiający jeden określony rodzaj reakcji, i dlatego np. samiczka świerszcza słyszy tylko wabienie samczyka. Jeszcze później na określony bodziec organizm potrafi odpowiedzieć całą serią reakcji, gdzie zakończenie jednej jest sygnałem do rozpoczęcia innej. Przebieg takiej koordynacji dziedzicznej nie jest sam w sobie procesem poznawczym. Zawarta w nim, jako gotowe przystosowanie, umiejętność, jest do dyspozycji zwierzęcia tak, jak dobrze skonstruowane narzędzie, którego przydatność okazuje się tym większa im bardziej jest ono wyspecjalizowane. Gdy np. młody jastrząb, który zaczyna latać i nigdy dotąd nie polował, dopadnie w locie drugiego ptaka, to wyląduje z już ubitą zdobyczą nie wiedząc skąd mu się to wzięło. Był to jeszcze odruch bezwarunkowy na określoną sytuację. U zwierząt wyższych do działania dołącza się człon dodatkowy: aktywne poszukiwanie wywoławczej sytuacji bodźcowej, poszukiwanie bodźca kluczowego, które zwiemy działaniami apetencyjnymi.
Apetencja zostaje wygaszona dopiero zaspokojeniem tj. zrealizowaniem programu. Mechanizm ten stanowi podłoże uczenia się, ale ponieważ jeszcze brak tu elementu gromadzenia doświadczeń, uczeniem sensu stricto nie jest.
Wraz z pojawieniem się apetencji powstaje po raz pierwszy w systemie informacyjnym zwierzęcia taki ciąg zależności, który nazywamy ujemnym sprzężeniem zwrotnym, fundamentalną cechą systemu warunkującą osiągnięcie równowagi. Istotą ujemnego sprzężenia zwrotnego jest powstanie łańcucha zależności, gdzie po zadziałaniu bodźca powstaje sytuacja, która w konsekwencji doprowadza do wygaszenia tego bodźca. Ważne jest, że nie chodzi o zrównoważenie akcji i reakcji spowodowanej przez bodziec, a do wygaszenia bodźca przez skutki akcji: proces jest „kołowy” a nie równowagowy. Jak zobaczymy obecność ujemnego sprzężenia zwrotnego warunkuje możliwość osiągnięcia równowagi przez system – każdej równowagi, w każdym systemie. Bez ujemnego sprzężenia zwrotnego system równowagi nie osiągnie.
Wróćmy do koordynacji dziedzicznej ruchów – dochodzi ona do skutku za sprawą produkcji impulsów i ich koordynacji mających miejsce w samym centralnym systemie nerwowym. Można się o tym przekonać oglądając np. system nerwowy dżdżownicy całkowicie wypreparowany i umieszczony w roztworze Ringera jak wysyła nieustannie impulsy nerwowe, które za życia robaka pobudziły go do skoordynowanych ruchów pełzania.
Aby taka koordynacja ruchowa albo cała sekwencja koordynacji mogła zadziałać musi zostać odhamowana przez pojawienie się określonej sytuacji bodźcowej. Organizmy posługujące się tym mechanizmem działają instynktownie, bezwarunkowo w oparciu o wykorzystanie programów otwartych, którymi dysponuje genom.
Następnym wielkim krokiem ewolucji mechanizmu wykorzystującego informację chwilową jest tzw. modyfikacja, a jest nią każda zmiana organizmu zwierzęcia (a nie zachowania) spowodowana w toku życia przez okoliczności zewnętrzne. Kiedy psu, gdy znajdzie się w zimnym klimacie gęstnieje futro, oznacz to, że został uruchomiony otwarty program zawarty w genomie a zdobyty już wcześniej w czasie filogenezy. W trakcie realizacji programu otwartego dokonuje się poznanie to znaczy przystosowanie. Oddziaływanie otoczenia dostarcza informacje, które decydują o realizacji jednej z przewidzianych w programie możliwości, tej mianowicie, która jest najlepiej dostosowana do sytuacji. Wszelka zdolność uczenia oparta jest na wykorzystaniu programów otwartych, ale korzystanie z otwartego programu zawartego w genomie nie jest jeszcze nauką, bo oznacza, że został on zdobyty na wcześniejszym etapie ewolucji.
Procesami uczenia się nazywamy tylko takie modyfikacje adaptacyjne, które dotyczą zachowania. Wszystko wskazuje na to, że modyfikacje adaptacyjne dotyczące zachowań a więc uczenia się polegają na zmianach struktury centralnego systemu nerwowego. Zauważmy zatem, że modyfikacja adaptacyjna dotycząca zachowania umożliwia centralnemu systemowi nerwowemu osiągnąć na wyższym poziomie to co potrafi już genom a czego brak w procesach uzyskania informacji chwilowej.
Aby modyfikacja zachowania była rzeczywistym uczeniem się musi pojawić się jeszcze jedna konstruktywna cecha jaką jest kojarzenie i której celem jest ustanowienie łączności pomiędzy dwiema funkcjami nerwowymi uprzednio nie powiązanymi przyczynowo. Dzięki tej łączności sytuacja bodźcowa, nieraz bardzo złożona, uzyskuje wpływ na wrodzony sposób zachowania. U wszystkich zwierząt, których centralny system nerwowy osiągnął określony poziom zróżnicowania a więc u głowonogów, raków, pajęczaków, owadów oraz oczywiście kręgowców z człowiekiem włącznie występuje zatem nowa umiejętność zdobywania wiedzy opierająca się na fakcie, że końcowy rezultat działań może wpłynąć na inicjujące te działania sposoby zachowania i modyfikować je. Jest to ujemne sprzężenie zwrotne w łańcuchu zachowań.
Poszukiwawcze sposoby poruszania się, które w zachowaniu apetencyjnym występowały mniej lub bardziej przypadkowo, zostają wskutek takiego oddziaływania zwrotnego wzmocnione, jeśli wykonanie całego ciągu przyniosły sukces sprzyjający utrzymaniu gatunku, w przeciwnym razie słabną. Innymi słowy: sukces oddziaływuje jak to, co powszechnie zwiemy „nagrodą” , niepowodzenie zaś jak „kara”. Działanie lub odruch , wyuczone w ten sposób zwiemy warunkowymi. Bezpośrednim powodem dla którego rozwój zwierząt wybrał tę właśnie drogę jest dynamiczna zmienność przyrody, gdzie jeden fakt powodując zaistnienie drugiego jest z nim nierozerwalnie związany w postaci serii zdarzeń, które zwierzę obserwuje: grzmoty nadchodzącej burzy wiążą się z deszczem, zbliżający się zmierzch zapowiada ochłodzenie, itp.
Ale nie tylko łańcuchy przyczynowo-skutkowe powodują skojarzenie następstwa zdarzeń; również przebywanie często tej samej drogi pozwala wyłowić regularność sekwencji pojawiających się obrazów. W receptoryce zwierząt przejawia się to jak gdyby tablicą, którą przygotował genom, a która musi być zapisana przez najczęściej pojawiający się obraz: młoda gęś szara nie wie który dorosły osobnik jest jej rodzicem, zostanie uwarunkowana na tego, kto ją najczęściej karmi. Pszczoła nie zna okolic ula i swój otwarty program musi zapełnić dopiero jego „geografią”.
Ogólnie – receptoryczne warunkowanie związane jest najczęściej, choć nie zawsze z wyuczeniem drogi a ta znajomość pozwala zwierzęciu czuć się bezpiecznie gdy jest na swoim terenie, wśród swoich. Ta organizacja mózu, która umożliwiła zwierzęciu warunkowanie receptoryczne okazuje się brzemienna w skutkach w dalszym rozwoju tj. u człowieka w zakresie myślenia kazualnego. Mamy w związku z nią trudność dostrzeżenia losowości przy ekstrapolacji zdarzeń następujących po sobie czasowo np.: trudno nam zrozumieć, że po kilkakrotnym pod rząd wyrzuceniu orła podczas serii rzutów nie musi wcale wypaść reszka, gdyż rzuty są niezależne i prawdopodobieństwo wypadnięcia reszki nie wzrasta.
W motoryce zwierząt warunkowanie wiąże się z wpojeniem ruchu, co pozwala zwierzęciu zaoszczędzić czas na reakcję i często ratuje mu życie. Wpojony ruch i zwierzęciu i człowiekowi sprawia swego rodzaju przyjemność, poczucie pewności i bezpieczeństwa. Jego mankamentem jest trwałość o czym łatwo przekonać się gdy chcemy pozbyć się jakiegoś przyzwyczajenia ruchowego. Metoda reakcji warunkowej pozwala zwierzęciu coraz lepiej poruszać się dzięki coraz lepszemu rozpoznaniu środowiska. Organizm zwierzęcia realizuje to przez rozbudowę ilości synaptycznych połączeń tak w sferze receptoryki jak metoryki. W dalszym rozwoju pozwoli to zwierzęciu na wyabstrahowanie tylko tych cech i własności otoczenia, które są istotne ze względu na jego zachowanie.
Elementy zachowań zwierząt, które teraz omówię występują i u człowieka ale w o wiele klarowniejszej postaci. Samo przejście od zwierzęcia do człowieka odbyło się skokowo. Zwierzę-człowiek jako gatunek, system, jest niestabilne i powstanie nowego gatunku sapiens zachodzi bardzo szybko. Podobnie jak w reakcji tlenu z wodorem : faza przejściowa, interfenomen, istnieje ale jest trudno uchwytny.
Zdolność abstrahowania receptorowego zawdzięczamy swoistym urządzeniom przeliczeniowym, które się tworzą w oku i odpowiednim strukturom w mózgu. Te prawdziwe komputery pozwalają zwierzętom, a potem człowiekowi, postrzegać kształt, kolor, wielkość przedmiotu niezależnie od ruchu, odległości i rodzaju oświetlenia. Wierzyć się nie chce, że jest to związane z samą organizacją aparatu receptorycznego. Dla przykładu, oko człowieka zawiera około 130 milionów komórek wzrokowych w siatkówce a do mózgu prowadzi jedynie 1 milion włókien nerwowych. Obróbka i kodowanie sygnałów zaczyna się w samym oku. Już w oku zaczynają się procesy które zwierzęciu pozwalają rozróżnić osobnika tego samego gatunku a człowiekowi wyłowić subtelną cechę wspólną kilku pozornie nie różniącym się rzeczom.
Ruch dowolny. Im lepsza była receptoryka i orientacja w przestrzeni u zwierzęcia, tym lepiej rozwijała się motoryka ruchu. Ale właśnie dlatego, że nie zawsze rozwijały się zgodnie, wiemy, że rozwijały się oddzielnie. Zwierzęta nie wykonują ruchów dowolnych: u konia step, kłus, galop to koordynacje zamknięte jako całość i innego sposobu poruszania koń uczy się bardzo mozolnie. Dlatego też, gdy widzi przeszkodę musi kilka kroków wcześniej dostosować swój chód aby odbicie wypadło we właściwym miejscu. Gdy przeszkoda jest niespodziewana koń łatwo się potyka. Zwierzęta u których zachodzi konieczność bardziej plastycznego poruszania się rozbijają na drobniejsze trwale skoordynowane ciągi ruchów powodowanych przez endogenną produkcję bodźców lub koordynację centralną. Ale to wszystko jeszcze nie są ruchy w pełni dowolne. Dopiero gdy zwierzę zaczyna łączyć naukę ze zdobywaniem wiedzy o otoczeniu, dochodzi do ruchów dowolnych.
Dzięki istniejącej współzależności między motoryką i receptoryką, działanie z ciekawości staje się nie tylko napędem eksploracji ale i czynnikiem powodującym zwiększenie plastyczności ruchu. Ciekawość poniekąd wymusza rozwój motoryki i sprawia, że wzięcie czegoś do ręki będzie odtąd nie tylko istotnym procesem poznawczym ale i powiększy elastyczność motoryki ruchu, który dopiero u człowieka stanie się w pełni dowolny. Potrzeba poznania terenu po drobnym przesunięciu akcentu w działaniach zwierząt zmienia się w działanie z ciekawości. Zwierzę przestaje działać z apetencji będącej celem i zaspokojeniem popędu przez realizację jednej konkretnej koordynacji dziedzicznej a zaczyna na jednym i tym samym obiekcie wypróbowywać kolejno wszystkie prawie koordynacje jakimi dysponuje.
Ciekawe, że działania te zwierze realizuje gdy nie jest głodne, zmęczone ani zaniepokojone. Wskazuje to na wyraźnie inną motywację. Zwierzę zdobywa wiedze o swoich możliwościach – sądzimy tak , tym bardziej, że robią to tylko młode, niedoświadczone osobniki. U prymatów eksploracja dotyczy nie tylko możliwości zachowań ale i ciała. Młode małpy zaczynają „dostrzegać” własne ciało i obok eksploracji pojawia się samoeksploracja.
Naśladowanie powstało prawdopodobnie w procesie filogenezy z zabawy i zachowania eksploratywnego zwierząt towarzyskich o długotrwałym współżyciu rodzinnym. Utarło się przekonanie, że najlepiej naśladują małpy – małpowanie jest przysłowiowe, a jednak ich zdolność dokładnego powtórzenia postrzeżonego procesu ruchowego jest jeszcze w formie zapowiedniej a naprawdę perfekcyjnie opanowały to dopiero ptaki śpiewające i ludzie. Naśladowanie spełnia (między innymi) funkcję rozróżniania i nie pozwala na mieszanie się gatunków. U człowieka właśnie naśladowanie pewnych manier, osobowości wysławiania i stroju pozwala czuć przynależność do grupy i stanowi o jej spójności. Ciekawe, że dzieci naśladują dorosłych i to bardzo wiernie jeszcze zanim zrozumieją istotę podpatrzonych czynności.
Rozeznanie i uczenie się są kluczem do zrozumienia istoty procesu rozwoju i ewolucji człowieka. Postępowanie czy to zwierzęcia czy człowieka jest tym bardziej sensowne im lepsze jest „zrozumienie” sytuacji w której się znajdzie. Gdy zwierzę niespodziewanie postawimy w nowej sytuacji to po krótkim rozeznaniu zaczyna działać, a o kierunku tego działania decydują procesy zachodzące w jego mózgu będące funkcją mechanizmów wykorzystania informacji chwilowej. Mysz włożona do słoika powęszy, obiegnie słój w kółko i spróbuje z niego wyskoczyć. Będzie usiłowała się z niego wydostać „sensownie” tzn. nie zacznie kręcić się w kółko, ssać łapy lub drapać się. Jej postępowanie będzie zależne od orientacji w sytuacji ale i od doświadczeń zebranych w jej życiu. Przy powtórnym włożeniu do tego samego słoja o wiele szybciej wpadnie na to żeby wyskoczyć. Po kilku doświadczeniach mysz będzie skakała natychmiast po włożeniu jej do słoja. Rozeznanie sytuacji nowej, różniącej się tylko nieznacznie od spotkanych dotychczas jest dla zwierzęcia tym trudniejsze im mniej istotna zaszła zmiana w stosunku do wspomnianej z przeżytych uprzednio doświadczeń. Nastąpiło uwarunkowanie – doświadczenia uwarunkowały zwierzę i utrudniają działanie z rozeznaniem.
Jednym słowem im mniej „nowa” jest sytuacja tym trudniej ją zwierzęciu właściwie rozeznać i zmienić sposób reakcji. Z człowiekiem w sytuacji nowej jest tak samo: tylko za pierwszym razem postępuje na wyczucie, intuicyjnie. Jego następne postępowanie jest już zawsze uwarunkowane nieświadomie życiowym doświadczeniem i to uwarunkowane wbrew jego woli. Im mniej sytuacja różni się od wcześniej doświadczonej tym łatwiej stosujemy wzorce postępowań, stereotypy, rutynę.
Istotą procesu nauki i zdobywania wiedzy jest opanowanie sztuki rozpoznawania tego z czym się spotykamy. Miernikiem wartości wiedzy jaką posiedliśmy w czasie tej nauki jest nasza zdolność rozeznania tego co nie jest nowe. Jeśli potrafimy rzecz te same widzieć coraz inaczej, w sposób nowy, to znaczy, że nasza zdolność rozeznawania wzrasta. Nie zapominajmy jednak, że człowiek gdy zaczyna działać nie tylko dokonuje rozeznania ale i oceny a to zależy od punktu odniesienia.
Pojęcia „zachowanie z rozeznaniem” i „inteligencja” są ściśle ze soba związane: za inteligentną uchodzi istota o wysoce rozwiniętej umiejętności działania z rozeznaniem. Szczególnie dużą rolę w orientowaniu się odgrywa u kręgowców wyższych optyczne postrzeganie głębi i kierunku w przestrzeni, dlatego nie bardzo błądzi ten kto ocenia inteligencje poszczególnych gatunków w zależności od tego jak sobie one z tym radzą. Największe wymagania środowiskowe pod względem percepcji przestrzeni stawiają zwierzęciu korony drzew. Ciężki, szybki, chwytnoręki drzewołaz musi błyskawicznie i pewnie wybrać odpowiednią gałąź, precyzyjnie i solnie złapać ją i z pełnym rozeznaniem dokonać lokomocji. Zwierzę to musi mieć dobrą receptorykę, dobrą motorykę i dobrą reprezentacje przestrzeni w centralnym systemie nerwowym. A jeżeli jest jeszcze małpą człekokształtną o hakopodobnych dłoniach to zyskuje dodatkowy element przyśpieszający jej ewolucję : musi operować ręką w bezpośrednim sąsiedztwie punktu skierowania wzroku.
Dostrzeganie swojego ciała jako elementu wchodzącego w dynamiczne stsunki z otoczeniem stanowi kolosalny przełom w rozumiejącym percypowaniu przestrzeni. Kiedy człekokształtna małpa staje wobec problemu, którego rozwiązanie wymaga rozeznania, zachowuje się zupełnie inaczej niż rezus lub gibon w podobnej sytuacji. Te zaaferowane biegają niespokojnie tam i z powrotem i wypróbowują motorycznie rozmaite możliwości. Natomiast małpa człekokształtna siedzi spokojnie i tylko badawczo obrzuca wzrokiem zabudowanie przestrzeni przygotowane przez eksperymentatora.
Małpie postawiono zadanie: należało skrzynkę ulokowaną w narożniku pomieszczenia przesunąć pod banan podwieszony nitką na suficie w przeciwległym rogu. Najpierw wzrok małpy wędruje dość bezradnie po przekątnej pomiędzy skrzynką stojącą na dole po lewej i bananem zwisającym na górze po prawej. Potem nie znajdując rozwiązania orangutan wpada w złość i próbuje wycofać się z przykrej sytuacji : odwraca się i „odcina”. Problem nie daje mu jednak spokoju, małpa znów wraca ku eksperymentalnemu układowi. Teraz nagle jej wzrok zaczyna wędrować inną drogą. Małpa spogląda na skrzynkę, stamtąd jej wzrok przenosi się ku temu miejscu na podłodze, które znajduje się dokładnie pod bananem, potem biegnie w górę ku nęcącemu celowi, schodzi znów pionowo w dół na podłogę i z powrotem ku skrzynce. Teraz błyskawicznie pojawia się zbawienny pomysł rozwiązujący problem, co można wyczytać na wyrazistej twarzy małpy i fiknąwszy po drodze kozła z uciechy orangutan zmierza natychmiast do skrzynki, przesuwa ją pod banan i zdejmuje owoc. Nieodparcie nasuwa się myśl, że małpa robi to samo co człowiek w takiej sytuacji wyobrażonej, tzn. przedstawionej modelowo w centralnym systemie nerwowym przestrzeni przesuwa tak samo przedstawioną skrzynkę i „wyobraża sobie” jak będzie na nią mogła wleźć i dosięgnąć banana.
Analiza zachowań małp człekokształtnych a szczególnie badania nad możliwością nauczania mowy wykazały, że mają one bardzo rozwinięte myślenie pojęciowe. Zrozumiałym stało się też, że dalszemu przyspieszeniu rozwoju ewolucyjnego podlegał ten gatunek, który oprócz myślenia pojęciowego rozwinął język. Język przekłada wszystkie stosunki niepoglądowe na przestrzenne, i czyni tak nie jeden tylko język i nie jedna grupa języków, lecz wszystkie bez wyjątku. Ta charakterystyczna właściwość należy do niezmienników ludzkiej mowy. Stosunki czasowe wyraża się w niej przestrzennie: np. przed lub po Bożym Narodzeniu, na przestrzeni dwóch lat. Gdy chodzi o procesy psychiczne, mówimy o introspekcji o wewnętrznych przeżyciach, ale również ponad i poniżej progu świadomości, motywy wysuwają się na pierwszy plan, motywy kryjące się za tamtymi, głębia i warstwy psychiki.
Struktury mózgowe umożliwiające nam mowę są nierozerwalnie związane z centralną reprezentacją przestrzeni. My nie uczymy się języka, uczymy się „słów” przez zapełnienie odpowiednich struktur umożliwiających transpozycję wyobrażeń na pojęcia. Do wytworzenia tych struktur doszło nie pod wpływem potrzeb porozumiewania się a pod wpływem myślenia logicznego, gdyż język jest nie tylko środkiem porozumiewania się na zewnątrz lecz konstytutywnym składnikiem samego rozumu.
Jeszcze słowo o tradycji. Wśród zwierząt zdarzają się osobnicze odkrycia, które są przekazywane potomstwu. Szczur na przykład przekazuje współczłonkowi stada które pożywienie jest nieprzydatne. Ale te przekazy gatunek jako taki traci gdy nie ma przedmiotu motywującego potrzebę przekazu. Jednak z chwilą pojawienia się języka tradycja może być gromadzona.
Przejście ewolucyjne od małpy Starego Świata do człowieka odbyło się w 3 mln lat. Okres ten jest na tyle dobrze zbadany przez naukowców, że chociaż fakt przejścia wydaje się zdumiewający nie jest zdarzeniem nie do wiary a jednak teolodzy uważają , że nauka się myli. Wybitny polski hematolog powiedział kiedyś: „Nie ma postępu bez herezji”.
Sądzę, że po raz pierwszy w historii Kościół stoi przed koniecznością podjęcia rzetelnego dialogu z Nauką a to nie obejdzie się bez rewizji rozumienia sformułowań określonych jako prawdy wiary.
Nie może coś być równocześnie złe i dobre, tak jak sformułowanie nie może być równocześnie prawdziwe i fałszywe. Ich wartość jawi się nam tak lub inaczej w zależności od pozycji z jakiej próbujemy je oceniać. To co głosi Kościół na temat powstania świata, życia i człowieka to są fakty fizyczne, których rozumienie zmienia się z czasem z rozwojem samego człowieka. Uważam, że jeżeli Kościół nie podejmie dialogu z Nauką, będzie odpowiedzialny za losy tych, którzy mając zdrowie oczy i rozum, są związani przez Kościół w sumieniu.
Gdy na skutek zmian klimatycznych tropikalne dżungle zamieszkiwane przez zwierzę-człowieka zaczęły się kurczyć, musiał on zejść do parteru, zacząć chodzić i zmienić jadłospis. Jak pokazuje obserwacja ewolucji, motorem rozwoju jest zmiana zachowań. Gdy warunki bytowania zmieniają się, wówczas osobniki, które statystyczna zmienność w obrębie gatunku czyni lepiej przystosowanymi do nowego biotopu, zyskują fory i wygrywają w walce o byt. Za zmiana zachowań podążają jako wtórne zmiany budowy gatunku.
Antropoid mieszkający na brzegu dżungli musiał pokonywać odcinkami drogę pieszo, żywic się nie tylko owocami ale również korzeniami i nasionami a także coraz częściej polować. Przeszedł z dżungli na sawannę stamtąd do lasów.
Samce coraz dłużej przebywały poza miejscem pobytu a samice opiekowały się potomstwem, obozowiskiem i zapasami.
Istnieje zasada, że jeśli zwierzę opuści ewolucyjnie jakieś środowisko a potem jest zmuszone do niego wrócić, to musi wytworzyć sobie nowe przystosowanie, gdyż stare ulega atrofii. Z tego powodu płaszczka wychodząc z wody straciła pęcherz pławny a gdy zmiana warunków zmusiła ja do powrotu, w wodzie nauczyła się „latać”.
Prymat roślinożerca mimo, że żył w stadzie, był indywidualistą, nie miał genetycznego zapisu współpracy, dlatego humanoid stając się drapieżcą musiał nauczyć się współpracy ale tak naprawdę duch konkurencji został w nim do dzisiaj. Sytuację utrudniał fakt, że opanowując stałe miejsce pobytu został stworzeniem terytorialnym – z definicji, więc musiał swego terytorium bronić. Zmianie podlegają jego zachowania seksualne i tym samym zaczyna kształtować się rodzina.
Poglądy współczesnych badaczy nie są zgodne co do szczegółów naszego rodowodu i sugerują, że było kilka linii rozwojowych praczłowieka. Wiadomo, że około 40 tyś. lat temu obok neandertalczyka żył osobnik z dzisiejszym typem kości. W tym też czasie stwierdzamy fakty wskazujące na obecność obrzędów religijnych a więc wypada już mówić o człowieku.
Jednak by móc mówić o religii trzeba zwrócić uwagę na kilka momentów. Myślenie dyskursywne i język to to samo, ale oprócz rozumu konceptualnego człowiek rozwinął inny sposób myślenia – obrazowy. Jest on w pewnym sensie o wiele pierwotniejszy, jego początki można dostrzec już przy analizie mechanizmu warunkowania. Zwierzę rozwijając analizę percepcji postaci, czy to przy rozpoznawaniu poszczególnych obrazów otoczenia, czy przy postrzeganiu innych osobników, odnotowuje jedne obrazy jako miłe, inne budzą w nim obawę i strach. Przy dalszym rozwoju centralnego systemu nerwowego dochodzi do umiejętności wyabstrahowania tych cech i własności otoczenia, które są istotne ze względu na jego zachowanie, poprzez wytworzenie pewnego obrazu – schematu, który pozwala szybko rozpoznać sytuację. Tak to myślenie obrazowe i symboliczne możemy dziś określić jako najgłębszą warstwę naszej psychiki – wyprzedza ono w rozwoju mowę i rozum dyskursywny.
Ponieważ myślenie symboliczne wiąże się z emocjami i uczuciami, uruchomienie go przenosi człowieka w przedhistoryczne stadium, gdzie może odnaleźć swój utracony „raj”. Sny, sny na jawie, obrazy tęsknot i pożądań, zapałów itp. – wszystko to są siły, które przenoszą człowieka uwarunkowanego w świat duchowy. Mieć wyobraźnię to znaczy korzystać z bogactwa wewnętrznego z nieustającego, spontanicznego potoku różnych obrazów. To nam pozwala zrozumieć niedole i klęskę człowieka pozbawionego wyobraźni; jest on odcięty od najgłębszej rzeczywistości życia i własnej duszy.
Obrazy i symbole z samej swej struktury są wielowartościowe. Jeżeli umysł posługuje się obrazami, aby ująć konkretną rzeczywistość, to właśnie dlatego, że owa rzeczywistość przejawia się w sposób wewnętrznie sprzeczny i nie da się konceptualnie wyrazić. Historia religii obfituje w interpretacje obrazów, mitów i symboli jednostronne i tym samym wypaczone. Dlatego chcąc zrozumieć jakieś zjawisko religijne musimy zawsze badać je interdyscyplinarnie i rozpoznawać w całym bogatym kontekście. Z drugiej strony nie wolno nam zapominać, że tym co stwarza zjawisko jest perspektywa, to jest skala. Ponadto rozpatrując przebogate modalności różnych zjawisk religijnych trzeba zawsze poskramiać u siebie wrodzoną chęć widzenia dychotomii, która zwykłe różnice każe nam widzieć jako dysjunktywne przeciwieństwa nie pozwalając dostrzec unifikującej struktury.
Współczesna porównawcza historia religii rzuciła światło na fakt, który dotychczas jest nie w pełni zrozumiały: istnieje pewna logika symboli, całe grupy symboli okazują się spójne i logicznie powiązane w systemy dające się przełożyć na terminy racjonalne. Stawia się dziś wielki problem: albo pewne sfery intuicji indywidualnej i kolektywnej są zdominowane przez Logos, albo mamy do czynienia z przejawami ponadświadomości.
Żeby nie było niedomówień w sprawach religii jeszcze jeden moment musi być podkreślony. Szacuje się , że w naszej Galaktyce jest około 20 tyś. planet o warunkach bytowania bardzo zbliżonych do ziemskich. Zrozumienie praw ewolucji, będących prawami natury a więc niezależnymi od systemu pozwala nam mieć pewność powstania życia na każdej planecie, gdzie istnieją sprzyjające warunki w odpowiednio długim czasie. Ewolucja ma tę własność, że im dalej zaszła, tym szybciej przebiega, a więc możemy być również pewni posiadania braci w rozumie i to mądrzejszych od nas. Nie chcę rozstrzygać czy bywali u nas na przestrzeni dziejów i czy bywają, choć wnioski narzucają się same. Idzie mi o ewolucje w aspekcie życia religijnego naszych przodków. Psychokineza, postrzeganie pozazmysłowe, jasnowidzenie, healing, to są fakty, choć rzadkie, stwierdzone w całej populacji ludzi, nie tylko u świętych. I chociaż nie znamy praw fizyki, które umożliwiają ich zaistnienie, musimy wziąć pod uwagę wpływ jaki miały na klarowanie odczuć religijnych człowieka pierwotnego.
Przejdźmy więc do jego religii. Podobnie jak u ludzi współczesnych sakrum, a więc to co święte, przejawia się w najróżniejszych postaciach i wariantach i wszystkie te „hierofanie” wiążą się z mocą. To co święte jest silne, potężne, bo jest rzeczywiste, skuteczne i trwałe. Moc istoty boskiej i stwórczej daje się odczuć jedynie pośrednio. Człowiek pierwotny wie, że stwórca potrzebował ogromnej mocy aby powołać świat do istnienia, ale on sam bezpośrednio zmysłami już tej mocy nie odczuwa. W rezultacie prawie nigdzie nie napotykamy kultu owych bogów poza najprostszymi przejawami: darów i modłów – pierwsi bogowie są bogami biernymi i dalekimi.
Mówiąc o ludziach pierwotnych i o rodzinach wśród nich trzeba pamiętać, że przodek człowieka, małpa, nie zakłada rodzin, natomiast grupa ludzi pierwotnych nie jest społecznością jak u pszczół czy drapieżnych psów likaonów.
Zmiany zachowań seksualnych, które wpłynęły na scementowanie rodzin to erotyzacja życia (spółkowanie poza okresem rui) i odbywanie stosunków twarzą w twarz dzięki wertykalizacji postawy. Pociągnęło to za sobą zmianę wyglądu uatrakcyjniającą i wzmacniającą stałe więzi i zaowocowało powstaniem rodziny. Przez to, że ojciec, matka i dzieci przebywają razem, rodzina staje się nowym samoodtwarzającym się elementem społeczności. Poprawiająca się efektywność polowań zespołowych a także pojawienie się broni i narzędzi stabilizuje człowieka i nomada przekształca w osadnika. Człowiek pierwotny, to człowiek „pełny”. Sam poluje, buduje dom, składa ofiary swemu bogu, opiekuje się potomstwem, wytwarza narzędzia, uprawia rośliny w okolicy zamieszkania a jego otoczenie jest w miarę niezmienne. Ale oprócz czynników stabilizujących praspołeczność pojawiają się czynniki strukturotwórcze i homogenizujące.
Mężczyzna skupiający w swoim ręku władzę ojcowską, kapłańską i wodzowską. Może uprawiać nie tylko politykę wewnętrzną ale i zewnętrzną: zakaz incestu daje podstawę do egzogamii, handlowej wymiany kobiet – a ta umacnia sojusze międzygrupowe, umożliwia przepływ dóbr i informacji. Ma to swoje genetyczne konsekwencje, gdyż zatrzymuje praktycznie ewolucję biologiczną: pojedyncza mutacja nie namnaża się w obrębie małej grupy – duża populacja zwalnia ewolucję gatunku za to wpływa różnicująco na poszczególne osobniki.
Wraz z powolnym wzrostem gęstości zaludnienia, zaczyna powstawać struktura społeczna.
Kiedy mówimy o człowieku nieodparcie nasuwa się konieczność mówienia o rozwoju kulturowym, ale pamiętać należy, że przebudowa mózgu pod ciśnieniem selekcji nie jest procesem kulturowym tylko filogenetycznym. To np., że ludzie całego świata tak samo wyrażają swoją ekspresję gdy płaczą, śmieją się, dziwią itp. to nie wpływy kultury tylko programów genetycznych, które były wspólne i dlatego są oporne na wszystkie wpływy kulturowe. Owe wrodzone normy zachowania ludzkiego odgrywają szczególną rolę przy ustrukturowieniu społeczności ludzkiej i nikogo nie powinna zmylić niesłychana kulturowa różnorodność form przejawiania się tego jednego dla wszystkich ludzi etogramu. Ten zespół norm stanowi rusztowanie, niejako szkielet naszego zachowania i umożliwia zaistnienie kultury jako takiej. Upadek kultur wysoko rozwiniętych jest spowodowany najprawdopodobniej zaistnieniem sprzeczności w rozwoju danej kultury i filogenezy. Z uwagi na to, że tempo rozwoju kulturowego jest wielokrotnie szybsze niż filogeneza, rozwój kultury doprowadzić może do powstania takich form zachowań, które będą sprzeczne z normami zachowań filogenetycznych tzn. mających za cel zachowanie gatunku ludzkiego.
W działaniu każdej struktury tkwi problem wobec którego staje system żywy, czy to gatunek czy kultura: funkcję kultury jako wspornika okupować trzeba usztywnieniem tzn. redukcją stopni swobody. Niezmiennicze struktury danego gatunku stanowią jego przystosowanie do biotopu i są związane z wiedzą gatunku. Wiedzy nie można inaczej utrwalić jak w strukturze, czy to w łańcuchu cząstek genomu, czy plątaninie komórek nerwowych mózgu, czy przez uporządkowanie liter w podręczniku. Wiedza i struktura to to samo. Gdy wiedza gatunku rośnie zmienia się struktura danej kultury ludzkiej, jej przystosowanie. Aby wiedzę gatunku sapiens można było dziedziczyć, potrzebna jest nie tyle pamięć zdarzeń co pamięć struktur przystosowania. Oczywiście, aby przystosowanie było elastyczne czynniki umożliwiające zmienność struktur i pilnujące ich niezmienniczości muszą być w równowadze.
Kość np. gdy rośnie, z jednej strony dysponuje kostnorodnymi komórkami osteoblastów, a z drugiej strony funkcjonują komórki niszczące starą strukturę, osteoklasty. Dzięki nim sztywna kość wzrasta dostosowując swoją wielkość do wymogów tempa rozwoju osobnika. Nas jednak bardziej interesują elementy niezmienności struktur zachowań, bo one podcinają u korzeni tradycyjne pojmowanie wolnej woli u człowieka.
Ale nim do nich przejdę chcę zwrócić uwagę na aspekt struktury związanej ze stopniem swobody elementu. Pojedyncza komórka taka jak ameba ma jeden pełzakowaty sposób zmiany swej struktury zewnętrznej przy pomocy którego porusza się, rozpoznaje otoczenie i pożera zdobycz. Dowolna komórka ciała każdego wielokomórkowca jest wyspecjalizowana: nie może niezależnie od organizmu, ani się poruszać, ani rozmnażać , ani odżywiać. Spełnia swe zadanie wynikające ze specjalizacji. Organizm jako całość może żyć i efektywnie funkcjonować jedynie o tyle, o ile realizowane są funkcje: ustroju względem każdej komórki i komórek względem ustroju. Autonomia dowolnej komórki organizmu jest uwstecznieniem w rozwoju – brak specjalizacji, rozmnażanie i rozrost kosztem innych oznacza powstanie nowotworu - raka. Oczywiście w społeczeństwie ludzkim jest tak samo. Autonomia pojedynczej komórki lub grupy komórek oznacza zerwanie łańcucha sprzężeń i prowadzi do zwyrodnienia systemu.
Mówiąc o niezmiennikach ludzkich zachowań mających swe źródło w puli genomu (a więc nie będących dziedzictwem kultury) trzeba podkreślić niekompletność inwentarza niezmienników na naszym etapie badań i znamienny fakt, że najwyraźniej przejawiają się tam gdzie są w opozycji do kultury czyli na gruncie patologii zachowań.
Najbardziej nagminnym jest przyzwyczajenie. Mechanizm jaki warunkuje szczura i każe mu przebiegać po tych samych drogach dając poczucie bezpieczeństwa, działa i u człowieka. Każde nabyte przyzwyczajenie szybko staje się ulubione. Rozpoznana i opanowana sytuacje staje się swojska i zmiana z czasem i z wiekiem staje się nie tylko coraz trudniejsza ale napawa lękiem. Właśnie na gruncie przyzwyczajenia wzrosły: prawo, układy społeczne, autorytet ludzi, którzy się sprawdzili i przekonanie, że „lepsze jest wrogiem dobrego”. Niechęć do nowej idei, nowych wzorców zachowań, nowych rozwiązań technicznych itp. Jest dziedzictwem naszej natury – natury zwierzęcej (co jej oczywiście wcale nie deprecjonuje).
Przyzwyczajenie doznaje poprzez mechanizm kulturowy potężnego wzmocnienia jakim jest filogenetycznie zaprogramowana potrzeba naśladowania. Jest ona silna, bo zawsze wiąże się z wartościami emocjonalnymi i uczuciowymi, dzięki którym jest wzmacniana. Gdy wzorzec nie wiąże się z pozytywnymi odczuciami, z podziwem, miłością, pewnością, mocą to przekaz tradycji kulturowej ustaje, a człowiek rozpaczliwie zaczyna poszukiwać nowych wzorców i autorytetu. Przekaz tradycji jest możliwy o tyle o ile odbiorca czuje „wyższość” dawcy. Znamienne, że w roli której wyższość zaakceptowaliśmy, boimy się wypaść źle. Odczucie jest tym silniejsze im bardziej wiąże się z ocenami moralnymi i etycznymi. Wzorce ponadczasowe, stałe, religijne, są dla nas kluczowymi a dawcę wzorców religijnych wyżej stawiamy, niż dawcę tradycji społecznej.
Na gruncie tego warunkowania filogenetycznego wyrasta bardzo ważny problem związany z strukturą społeczną i zdolnością osądów naszych autorytetów. Syn, dopóki dorastając nie przeciwstawia się ojcu stawiając jako alternatywę oderwanie się od domu – nie jest „społecznie” dorosły. Dopiero gdy opuści dom stanie się równy ojcu, może prowadzić z nim pełnowartościowy dialog i właściwie go ocenić. Dotyczy to każdego wielkiego autorytetu. Takim umysłowym ojcem, autorytetem i dawcą tradycji jest dla Kościoła Arystoteles i jego metafizyka. Twierdzę, że dopóki Kościół nie spojrzy na wiarę spoza swej doktryny, nie będzie mógł uwolnić się od jej ograniczeń i właściwie ocenić. Ta nieadekwatność metafizyki, jest momentem zupełnie nowym, bo dopiero w XX wieku rozwój Nauki umożliwił stwierdzenie nieprzydatności metafizyki do badań Przyrody. Ale Kościół tego nie zauważył. I tu ma źródło dramat religijny współczesności. Kościół nie zdając sobie sprawy ze względnej słabości metafizyki nie potrafi docenić i skorzystać z osiągnięć Nauki.
Religia człowieka pierwotnego opiera się na objawieniu mocy i na tradycji tj. naśladowaniu. Gest, czynność, każdy automatyzm życia codziennego jest powtórzeniem tego co kiedyś przed wiekami zostało uczynione. Ojciec lub kapłan przekazuje jedynie wzorzec czynności, która o tyle jest realna, wartościowa i znacząca o ile powtarza czyn boski wykonany kiedyś przy stworzeniu świata. Człowiek szuka znaków, symboli, które mówiły mu o „inności” danego miejsca, drzewa, kamienia, góry. Gdy znaku nie znajduje, prowokuje go przez wróżby. Wszystko co jest wyjątkowe, może być znakiem. A wówczas nie należy do człowieka, tylko do Boga i Jemu musi być zwrócone, rytualnie, w darze, z przejawami szacunku, bojaźni i respektu. Oczywiście człowiek pierwotny dowiaduje się tego wszystkiego od starszych i dlatego u ludów pierwotnych zawsze oprócz kultu bóstw spotykamy kult przodków.
Do elementów naśladowania zaliczyć należy również przebogatą mitologie kulturową, wynoszoną z kultu ciągłej tradycji w jakiej wychował się dany człowiek. „Wolność szlachecka”, „polski żołnierz”, „przedmurze chrześcijaństwa”, to wszystko mity dające nam tożsamość (w tym wypadku, narodową) i poczucie przynależności na co dzień a także godność i orientację w trudnych dla narodu momentach.
Rytualizacja jest elementem zachowania, który pod ciśnieniem selekcji doprowadził do daleko posuniętej specyficzności formy i treści przekazu jakim jest widok drugiego osobnika. Istotą rytualizacji jest właśnie specyficzność, brak dowolności. Rytualizacja pełni bardzo różne funkcje i dlatego różnie się przejawia.
Pierwszą funkcją jest komunikacja. To, że człowiek wpada w panikę widząc uciekający tłum to nie brak opanowania, tylko zadziałania mechanizmu filogenetycznego, który ma swe źródło w dalekiej przeszłości ewolucyjnej. Funkcję komunikująca, pełnią wyrazy ekspresji jak śmiech, płacz, zdziwienie i tym podobne elementy stałe dla wszystkich ludzi.
Natomiast poszczególne komunikaty powstałe na gruncie rytualizacji kulturowej mogą, jak język być niezrozumiałe w różnych kręgach kulturowych, a to dlatego, że w przeciwieństwie do rytualizacji filogenetycznej ludzie maja wpływ na formy nadawane swoim komunikatom. Zachowanie poddane rytualizacj ma na celu w pewien dosadny, lapidarny sposób zakomunikować co się zamierza uczynić. Znajomość tych właśnie informacyjnych wartości zachowań w swej najbardziej wysublimowanej postaci zaowocowała powstaniem pantomimy i …etologii porównawczej.
Drugą funkcją rytualizacji jest „skanałowanie” zachowań. Gdy pies podwija ogon pod siebie, a człowiek zamyka oczy i wtula głowę w ramiona – sygnalizują, że się boją i nie chcą walki. Właśnie u drapieżców, grożenie, wyrazy uległości i „mierzenie” swych sił jest wynalazkiem filogenezy umożliwiającym uniknięcie rozlewu krwi.
Rytualizacja kulturowa ma bez mała wpływ na wszystko co robimy w obecności innych. Niezrytualizowane ruchy człowieka budzą u innego niepokój a ruchy instynktowe są wręcz zakazane. Drapanie się, przeciąganie, dłubanie w nosie i inne podobne „zachowania wygodne” są tak samo niedozwolone jak wydalanie czy kopulacja. Bezpośrednim skutkiem złamania wszechogarniającej rytualizacji kulturowej jest wstyd. Należy tu właściwie podkreślić, że człowiek jest z natury stworzeniem kulturowym a więc przyswojenie sobie zrytualizowanych sposobów zachowań przypisanych przez kulturę jest jego „drugą naturą”! Kwintesencją rytualizacji jest ceremoniał kościelny, dworski czy dyplomatyczny.
W społecznościach, które żyją w otoczeniu nieprzychylnym istnieje potrzeba wyrabiania dynamicznej, agresywnej postawy względem otoczenia, ale w stosunkach miedzy sobą społeczność taka kultywuje zrytualizowaną formę agresji jaką jest sport i inne formy współzawodnictwa. Walka zmienia się w zawody, które oczywiście musza odbywać się fair.
Trzecią funkcją rytualizacji jest wytwarzanie innych motywacji niż biologiczne. Kultura i sztuka stały się wartościami samymi w sobie, i są przez każdego nosiciela kultury odczuwane jako najwyższe dobra, a dążenie by te wartości wspierać, chronić, by o nie walczyć staje się potężnym motywem władającym zachowaniem człowieka.
Czwartą funkcją rytualizacji jest podtrzymywanie spoistości grupy i izolowanie od innych. Zrytualizowane normy zachowań wyposażają w struktury i jednoczą nawet najdrobniejsze z wyobrażalnych grup i subkultur, ale zarazem oddzielają je od innych, porównywalnych. Na poziomie grup kulturowych, które wiąże posiadanie wspólnych wartości kultury, zmagania z grupami wrogimi potęgują spoistość grupową znacznie jeszcze wyraźniej.
Tak więc podstawowe elementy niezmienności struktur zachowań: przyzwyczajenie, naśladowanie i różne formy rytualizacji są rewirami naszej wolnej woli. Wychylenie się poza nie staje się źródłem lęku, wstydu, poczucia winy, poczucia grzechu. Ale oprócz czynników, które są niezmiennikami obarczonymi zadaniem utrudniania i spowalniania ewolucji zachowań, istnieją oczywiście czynniki, które rozkładają te struktury, nie będę się nimi jednak zajmował. Chcę natomiast zwrócić uwagę, że nie tylko etogram jest źródłem naszych ograniczeń. Również poziom poszczególnych hormonów może nam dyktować zachowanie. Mężczyzna po serii zastrzyków hormonalnych i drobnej operacji poczuje się kobietą, bo… stanie się kobietą. Uwarunkowanie doświadczeniem życiowym, historią kultury w której się wyrosło, fizjologią i etogramem przekreśla pojęcie wolnej woli w rozumieniu tradycyjnym. Prawdę mówi św. Paweł „ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało i stąd nie ma między nimi zgody, tak, że nie czynicie tego co chcecie” (Gal 5.17).
Każdy organizm żywy, czy to pojedyncza komórka, człowiek czy społeczeństwo żyje i rozwija się dzięki metabolizmowi informacji i energii. Gdy zmieniają się ilość i dostępność tych dwóch elementów, zmienia się struktura dostosowywania organizmu. Podstawowym czynnikiem wpływającym na rozwój inteligencji człowieka pierwotnego jest zwiększenie ilości kontaktów z innymi na skutek wzrastającej gęstości zaludnienia a umożliwia to sprzężony przyczynowo osiadły tryb życia, dzięki opanowaniu rolnictwa.
Wszystko wskazuje, że tę pierwszą rewolucję zawdzięczmy kobiecie. Gdy mężczyzna przebywa na łowach, ona opiekuje się potomstwem, strzeże ognia, zbiera jagody, nasiona i wygrzebuje jadalne korzenie. Ona to musiała skojarzyć cykliczność przemian własnego organizmu z cyklicznym odradzaniem się przyrody. Najprawdopodobniej jej zawdzięczamy nie tylko pierwsze eksperymenty rolnicze ale i garncarskie, gdyż kuchnia to jej domena. I tak przejście od paleolitu do neolitu odbywa się „pod wodzą” kobiet i to one odgrywają dominująca role w społeczeństwie. W każdym razie wzrastająca efektywność gospodarowania umożliwia przeznaczenie części żywności na wymianę. Pojawia się specjalizacja i władza, a życie staje się unormowane. Sioło przekształca się w wieś, potem miasto, a następnie państwo.
Władza w społeczeństwie pierwotnym jest pochodną dominacji w świecie zwierząt. Mężczyzna, który góruje siłą, inteligencją i zdolnościami organizacyjnymi przejmuje władzę. Podział dóbr nie jest równy – władcy przypada więcej tak jak to ewolucja ustaliła u zwierząt. Jeżeli władca jest jednocześnie kapłanem, jego autorytet i dochody rosną dodatkowo. Społeczeństwo pierwotne dzięki władzy, specjalizacji i dalszemu doskonaleniu zaczyna wygospodarowywać nadwyżki.
W kulcie religijnym dochodzi do znamiennej zmiany. U ludów osiadłych bogowie najwyżsi mają tendencję do wycofywania się z życia codziennego. Na pierwszy plan wysuwają się mityczni przodkowie, demony, boginie-matki, bogowie prokreacji i płodności. O istocie najwyższej ludzie przypominają sobie jednak i zanoszą modły w ostateczności, gdy zawiodą wszelcy inni bogowie. „Oddalenie się boga” wyraża się w coraz większym zainteresowaniu własnymi odkryciami religijnymi, kulturowymi i ekonomicznymi. Człowiek ulega pokusie bardziej „konkretnych” doświadczeń religijnych, odkrywa ziemię, płodność, kobietę i orgię. Zdaje się na hierofanie witalne, na radości jakich dostarcza mu bezpośrednie korzystanie z życia – oddalając się od sakralności wykraczającej poza potrzeby bezpośrednie i powszednie.
Pierwszym „upadkiem” człowieka był upadek w życie: człowiek doznał upojenia odkrywając moc i sakralnośc życia.
Ale nawet tam , gdzie upadły człowiek oddaje cześć siłom przyrody zostaje „ślad” bóstwa niebieskiego: żaden przecież świat nie jest możliwy bez wertykalności a symbole same rzucają się w oczy (wiemy jaką rolę w życiu człowieka pełni myślenie obrazowe). We wszystkich kulturach można odnotować obecność obrzędów (wtajemniczenia, inicjacje) mających na celu podtrzymanie bezpośredniej łączności z niebem, „redynamizowanie” dalekiego bóstwa stwórczego. Dobrze to widać na przykładzie tantry i jogi, szkół według których świat stworzony jest i kierowany przez dwie biegunowo różne zasady: Sziwę (reprezentującego absolutną bierność, świadomośc ducha) i Sakti (materię, straszliwą energię kudalini, energię życia). Wyzwolenie z uwarunkowań może nastąpić przez połączenie tych dwu zasad w ciele wyznawcy, który bierny budzi w swym ciele moc (kundalini) dającą mu pełną wolność. Jog musi się bronić przed pokusą nadmiaru mocy umożliwiającej mu fruwanie, uzdrawianie, chodzenie po wodzie itp. Ponieważ celem jego praktyk jest kontakt z niebem, samadhi. Istotne jest, że o ile pierwotny kult został skażony przez ludzi sakralizacją życia i przyrody, o tyle tutaj wyznawca odwraca się od życia, wychodzi poza ludzka kondycję, zbawia siebie.
Podsumujmy: pierwotny człowiek religijny zna dwa rodzaje czasu, świecki i święty, ten w którym żyje i ten który stara się przywrócić przez realizację rytuału, mitu, ofiary. Kalendarz święty to „wieczny powrót” gestów bożych, do których upodobniając swoje życie odnajduje szansę przeistoczenia i uniknięcia nicości i śmierci. Gdy sens religijności kosmicznej traci na jasności, gdy elity intelektualne odrywają się od tradycji religijnej, czas desakralizuje się, ofiara traci sens, symbol się wulgaryzuje a cześć oddawana kamieniowi, górze, totemowi staje się zwykłym bałwochwalstwem. Historia i przyroda odarte z atrybutów sakralności staja się wartościami samymi w sobie.
Religia pasterskiego ludu Hebrajczyków wyrasta z korzeni tradycyjnego kultu bóstwa stwórczego, którego kanony przekazują patryjarchowie. Dopiero gdy Bóg objawia się w historii, dopiero gdy nieskończone sakrum ogranicz się do gorejącego krzaku, kult nabiera innego wymiaru. Ta religia ma swój konkretny czas, konkretne miejsce, konkretny pierwszy przejaw i objawiona jest konkretnemu człowiekowi. Od tej chwili Jahwe uczestniczy w historii, uświęca swój lud i jego dzieje własną obecnością.
Chrześcijaństwo idzie jeszcze dalej. Już nie jest potrzebny „zakon”, wzorcowy czyn, który należy realizować w celu uświęcenia: wzorcowe staje się życie konkretnego człowieka, Syna Bożego, który swoją obecnością dowartościowuje historię.
Sprecyzujmy: dla prawdziwego chrześcijanina zabroniona zostaje i sakralizacja życia, i odwrót od życia, i pełna akceptacja życia. Syn Boży, Jezus Chrystus objawił człowiekowi swoim postępowanie wzorcowe życie polegające na zgodności z podstawowym prawem kosmicznym jakim jest miłość. Człowiek o tyle postępuje „dobrze” o ile realizuje prawo miłości, ale oznacza to, że nie żyje we własnym interesie. Nie wystarczy przestać szukać rozkoszy życia, nie wystarczy obronić się przed pokusami, trzeba jeszcze działać zgodnie z interesem całego układu w którym się uczestniczy, a tym układem jest Ziemia.
Chrystus jest wielką cezurą historii, tak jak poprzednio było objawienie Jahwe w krzaku gorejącym. Żeby zrozumieć jej znaczenie trzeba spojrzeć na całą przeszłość, bo dopiero ta skala da zjawisko, którego szukamy. Około 20 miliardów lat temu powstał Wszechświat. 5 miliardów lat temu Ziemia, a 2 miliardy lat temu żywe komórki. Utarło sie mówić o ewolucji wszechświata, ewolucji życia i ewolucji człowieka. To błąd. Wszystko cokolwiek i gdziekolwiek "dzieje się" to ewolucja. Jest to podstawowe prawo natury. Życie, rozwój, doskonalenie, to inne "lokalne" określenia tego słowa. Spójrzmy z tej perspektywy na rozwój żywej komórki. Pierwsze zróżnicowanie to bierna komórka żwiąca sie energią słońca, i ruchliwa (zwierzę), żywiąca się przez pożeranie innych. Ruchliwy organizm staje sie wielokomórkowy i jego poszczególne komórki specjalizują się. Zwierzę z jednej strony wykorzystuje informacje bieżące i stara się dostosować do zmiennych warunków, z drugiej jego genom strzeże informacji zdobytej w całej historii rozwoju gatunku. Gatunek nie jest jednolity; z bogatej puli mnożą się i przeżywają tylko te osobniki, które są najwartościowsze, reszta to balast, tło głównej linii rozwojowej. (Gdy drzewo rośnie jego czubki pędów "rozwijają się" reszta się tylko "rozrasta").
Zwierzę potrafi już nie tylko informację chwilową wykorzystać, ale zapamiętać i skojarzyć z inną, potrafi się uczyć. Potem okres nauki sie wydłuża, wydłuż sie dzieciństwo i zwierzę, a jest to małpa, zaczyna oprócz dostrzegania otoczenia dostrzegać siebie. Już od dawna wie, że pewne obrazy są miłe a inne sie źle kojarzą, teraz jak obrazami zaczyna operowac w głowie przedmiotami. Przedmioty z otoczenia dostają nazwę, a trudnie warunki bytowania zmuszają zwierzę do myślenia nad przystosowaniem.
Zwierzę zaczyna dostrzegać, że pewne miejsca, pewne przedmioty, zdarzenia są przejmujące, straszne, wielkie. Są "inne". Zwierzę, a jest to już człowiek, poddaje sie przemożnemu wpływowi tych zjawisk i przystosowuje sie do ich struktury, tak jak przystosował się do otoczenia. A teraz człowiek dojrzał także swoją kobietę, jej zmyślność i uległ jej wpływowi tak bardzo, że zaczął otaczającą go rzeczywistość dopasowywać do jej wymagań. Ale jeden ze szczepów tego nie uczynił, ich twardy, wędrowny żywot, tradycja ojców i umiłowanie wolności, nie pozwalały na zbytnie rozczulanie się nad urokami życia. W szczepie tym Wielka Siła wyróżniła jednego człowieka, którego uznała za najlepiej reprezentującego cechy potrzebne do rozwoju rasy ludzkiej, i otoczyła swą opieką. Wyróżnił go Jahwe objawiając swą łaskę, konkretyzując wymagania i przywileje. Gdy człowiek rozrósł się w lud, Jahwe dał mu "zakon", który ukierunkował rozwój ograniczając rozrost. Teraz żaden Hebrajczyk już nie mógł myśleć o sobie - musiał myśleć o innych, a mógł to osiągnąć jedynie przez wierność Jahwe i jego zakonowi. Ale życie osiadłe, możliwość obrastania w dobra, i przyjemności obcowania z kobietą, są dla niektórych pokusami nie do odparcia. I nic nie pomagają nawołania proroków do poprawy.
Widzi Jahwe, że jego lud coraz mniej ma cech potrzebnych ludzkości, za to wśród innych ludów coraz więcej jest takich, którzy te potrzebne gatunkowi człowieczemu cechy mają. Posyła więc swego syna jedynego aby jeszcze raz napomnieć swój lud - ale widzi jego serca na wylot. Wie, że przesłanie, które niesie jego Syn jest daremne, więc kieruje je do tych, którzy są predysponowani. Każdy, kto przyjmie życie jego Syna jako wzorzec swego życia, każdy kto zgodzi sie na kierownictwo Boże, każdy kto interes ludzi będzie stawiał przed swoim własnym, jest Go godzien, będzi obdarzony opieką i nagrodą (bo życie na ziemi - objawił Bóg - to jedynie wstęp do zdarzeń ukrytych jeszcze przed oczami człowieka).
I teraz dopiero osiągnęliśmy płaszczyznę na której może i powinien mieć miejsce dialog Nauki i Kościoła. Nauka da Kościołowi fundament wiedzy przyrodniczej, odsłoni człowieka i prawa Natury. Ale i Kościół będzie miał Nauce dużo do ofiarowania: pozwoli odpowiedzieć na pytania: skąd przyszliśmy, kim jesteśmy i dokąd zdążamy? Ale najpierw Kościół powinien się obudzić z doktrynalnego snu i uświadomić sobie swoje posłannictwo: uczyć kochać. Non verbis sed gladis.
Sprawiedliwość ma dla różnych ludzi różny sens i znaczenie. Gdy mówię o sprawiedliwości, drugi człowiek może mnie rozumieć i myśleć równocześnie o zupełnie czym innym. Nie chcę tu wnikać w semantyczne aspekty zagadnienie, ważniejsza wydaje mi się redundacja. Wszelkie organizmy uzależnione są od redundacji tj. do zjawiska polegającego na tym, że informacja otrzymana z jednego systemu wzmacniana jest przez inne systemy w wypadku awarii. Kultura z rytualizacją i językiem też czyni nas wysoce redundantnymi, inaczej w ogóle nie moglibyśmy sie porozumiewać - zabierałoby to nam zbyt wiele czasu. Mówiąc komunikujemy tylko część przekazu, resztę uzupełnia sobie słuchający. Wiele z tego co nie zostało powiedziane traktuje się jako rzecz oczywistą. Jednakże różne kultury różnią sie tym co przemilczają w swoim przekazie.
Jak już mówiłem, chcę korzystając z dorobku różnych dyscyplin nauki uogólnić pojęcie sprawiedliwości. Oczywiście każdy naukowiec z którego doświadczeń będę korzystał może nie poznać tu swoich poglądów. Po pierwsze synteza, to coś więcej niż suma cześci, po drugie, specjaliście zawsze brak perspektywy, po trzecie redundacja...
Najpierw podsumowanie wprowadzenia:
1. Człowiek jest z natury istotą materialną a jego motywem działania jest zaspokajanie potrzeb w dziedzinie zdobywania energii i informacji.
2. Człowiek jest z natury istotą ewoluującą. Rozwija sie sam człowiek tak jak na przestrzeni dziejów rozwijają się i zmieniają systemy w których uczestniczy.
3. Człowiek jest z natury istotą kulturową a kultura, choć rozwija sie dzięki człowiekowi nie zawsze sprzyja rozwojowi człowieka.
4. Człowiek jest z natury istotą religijną. Religijność zawdzięczamy duszy, tak jak widzenie światła zawdzięczamy oku a znajomość odczynu wody, zmysłowi smaku, zaś wszelkie racjonalne rozmowy o "naturze duszy" są z założenia nonsensowne w zakresie systemów o niższym poziomie integracji.
Wyjaśnić i sprecyzować trzeba jeszcze pojęcie systemu i konsekwencji jakie znajomość teorii systemów niesie.
System to zbiór elementów i zachodzących między nimi relacji. Cybernetyka, której częścią jest teoria systemów zajmuje się rodzajami wszelkiego funkcjonowania a nie rodzajami tworzywa, co za tym idzie wnioski wysnute na podstawie teorii są prawdziwe wszędzie i zawsze, gdzie zachowane są pewne podstawowe warunki umożliwiające jej stosowanie. Systemy wzajemnie na siebie oddziaływują poprzez przepływy informacji i energii; każdy system je przyjmuje, przetwarza i oddaje ale i one przetwarzają system. Człowiek formułuje myśli ale i myśli formują człowieka. Gdy interesujemy sie różnorodnymi oddziaływaniami, wówczas zbiór elementów można podzielić na wiele zupełnie różnych systemów, np. państwo można podzielić na systemy: bogaci - biedni, władza - poddani, rasy, narodowości, pokolenia, itd. i trzeba wówczas precyzyjnie określić kryteria podziału by nie popaść w sprzeczności. Wzajemne oddziaływanie między systemami nazywamy sprzężeniem zwrotnym, a stosunek reakcji systemu do bodźca jakim zadziałał na niego ten drugi określamy jako reaktywność. Gdy reakcja jest ostrzejsza niż bodźce, reaktywność systemu jest większa od jedności, a gdy słabsza - mniejsza. Poza tym reaktywność może być dodatnia lub ujemna. Gdy na cios odpowiadamy ciosem nasze zachowanie cechuje reaktywnść ujemna, gdy natomiast nadstawiamy drugi policzek nasza reaktywność jest dodatnia. Inaczej - dodatnia reaktywność oznacza uleganie bodźcowi: koń ma dodatnią reaktywność na nakazy jeźdźca, a jeździec na polecenie tego, który go posłał. Ujemna reaktywność, to opór, walka, zmaganie.
Zauważmy, że przy sprzężeniu zwrotnym reakcja jednego jest bodźcem dla drugiego, czyli gdy istnieje ciąg zależności moja reakcja na oddziaływanie drugiego człowieka zależy nie tylko od mojego zachowania (mojej reaktywności), nie tylko od cudzego zachowania, ale i od tego jak na niego wcześniej podziałałem.
To spostrzeżenie wydaje sie trywialne lecz ma podstawowe znaczenie, bo w stosunkach międzyludzkich, które układają sie nie najlepiej wydaje się nam, że "my chcemy dobrze" a winna jest zawsze ta druga strona. Tymczasem pierwszy krok w pewnych sytuacjach determinuje cały dalszy rozwój zdarzeń.
Zmiana reaktywności przez system może być przez niektórych różnie interpretowana. Gdy człowiek popełniający przestępstwo nawróci się, prawnicy stwierdzą, że bardzo z nawrócenia się cieszą ale "sprawiedliwości" musi stać się zadość, natomiast Kościół skłonny jest traktować go jako "zupełnie innego człowieka".
Oczywiście należy pamiętać, że ocena jest zależna od punktu odniesienia czyli jest funkcją celu, któremu służy. System pozostaje systemem.
Gdy reaktywności obydwu sprzężonych systemów mają te same znaki, np. dodatnie, wtedy oddziaływania są stałe (bez oscylacji) a sprzężenie nazywamy dodatnim. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. "Kto ma dużo, ten zyskuje, kto ma mało, traci i to co ma..." Wszelkie postacie walki są sprzężeniem dodatnim i to rozbieżnym tzn. o rosnących oddziaływaniach. Jedna strona stara się zadać drugiej coraz większe straty, aż do zwycięstwa lub... przegranej. Natomiast gdy reaktywności różnią sie znakiem, sprzężenie jest ujemne a oddziaływania mają charakter oscylacyjny. Jest to sprzężenie typu szef - podwładny. W technice najczęściej spotykamy się ze sprzężeniem ujemnym, proporcjonalnym tzn. podwładny wykonuje ściśle polecenia szefa (reaktywność posłusznego podwładnego równa jest jedności). Mam na myśli regulację automatyczną w przemyśle, gdzie urządzenie regulowane wykonuje manewry zgodne z impulsem regulatora. W społeczeństwie, tylko w wojsku możliwe jest takie funkcjonowanie (proporcjonalne) gdyż w gospodarce prowadzi do zastoju, stagnacji i uniemożliwia postęp. Rozwój wymaga oparcia na sprzężeniu dodatnim rozbieżnym: coraz większe nagrody za coraz większe pożytki. Wszelkie procesy w przyrodzie, gdzie w rezultacie zmagań dochodzi do osiągnięcia równowagi opierają się na przężeniu zwrotym ujemnym zbieżnym (z gasnącymi oscylacjami).
Zawsze pamietać należy, że reaktywność jest cechą zwiazaną z konkretnym bodźcem i gdy zmienią sie bodźce może sie zmienić reaktywność systemu a tym samym rodzaje sprzężenia. Analiza oddziaływań wykazała, że system musi rozwiązywać dwa rodzaje problemów, poznawcze (z czym mam do czynienia, jakie to jest, jak to funkcjonuje?) i decyzyjne (co chcę osiągnąć, jakimi sposobami, jakimi środkami) Problemy te są ze sobą nierozerwalnie związane, poznanie wiąże się z działaniem, a działanie z poznaniem.
Powyższe wprowadzenie w teorię systemów jest bardziej niż uproszczone ale powinno wystarczyć dla obranego celu.
Wielu etologów doszło dzisiaj do przekonania, że związek pomiędzy drapieżnikiem a jego ofiarą jest odmianą subtelnego współistnienia, w którym drapieżnik nie reguluje populacji, lecz jako stała presja środowiska jest czynnikiem udoskonalającym gatunek. Populacja poddana jest ciśnieniu wywieranemu z jednej strony przez choroby, wrogów i niekorzystne mutacje, a z drugiej przez wydolność biotopu. Przy sprzyjających warunkach gatunek rozwija się żywiołowo, natomiast brak lub nadmiar jakiegoś istotnego czynnika w środowisku może okazać się barierą wzrostu populacji doprowadzającą do degeneracji lub zagłady. Kultura, władza, przepisy ekonomiczne i społeczne też tworzą bariery ukierunkowując rozwój. Każdy system: pojedyńczy człowiek, społeczność czy naród, jest w dynamicznej równowadze ze swym otoczeniem i musi ewoluować tj. przystosować sie lub ginie. Najbardziej elastyczny jest sam człowiek, większe systemy ludzkie powstają i giną a ich struktura różnicuje się i komplikuje jak budowa wielokomórkowego zwierzęcia. Nowe jakości, nowe formacje w ewoluujących systemach społecznych, wiążą sie z przepływem informacji i energii, w konsekwencji z organizacją społeczeństwa i efektywnością gospodarowania.
Zdolność wygospodarowania nadwyżek w społeczeństwie pierwotnym pozwala nie tylko na rozwój ale i na rozrost. Nadwyżka to ta "wartość dodatkowa", która sprawia, że środki jakimi dysponuje człowiek służą nie tylko utrzymaniu go przy życiu, ale i umożliwiają realizowanie innych celów w tym pomnażanie środków którymi dysponuje. Taką wartość dodatkową można uzyskać dysponując: bogactwami naturalnymi, ziemią, kapitałem, środkami produkcji i władzą. Im jeden człowiek ma ich więcej, tym drugi ma ich mniej. A wszystkie problemy sprawiedliwości to problemy z podziałem tych właśnie środków.
Dopóki człowiek miał swego boga, który był dla niego barierą ukierunkowującą rozwój, dopóki ofiara była funkcja kultu, dopóty wszystko było jasne i proste.
Z chwilą, gdy człowiek kult zaprzęga w służbę swego rozrostu wszystko się komplikuje i traci na jasności. Dobra i władza przestają podlegać religii - to ona im zaczyna służyć. Już nie ten jest bogaty, którym sprzyja bóg a tylko tego, któremu się darzy, któremu sprzyja natura uważa się za wybrańca nieba. Nie ten rządzi, kto jest predysponowany przez niebiosa a tylko ten jest "pomazywany", który dzierży władę. Sukces staje sie miarą wartości a rządzić zaczyna mamona. Różnica dla niektórych jest niezauważalna, ale konsekwencje są znamienne. Władcy nie czują się zobowiązani troszczyć o poddanych (co wynika z piastowanych funkcji), troszczą się o władzę i swoje dobra. Dobra nie służą im; to oni służą swoim dobrom. Los podwładnych przestaje być zabezpieczany, muszą o niego walczyć. A z czasem proces się pogłębia i utrwala. Człowiek z jednej strony musi walczyć (mieć reaktywność większą od 1) o swoje życie i swój byt a z drugiej strony musi walczyć o dobro gatunku. Ten drugi warunek realizowany jest przez wypełnianie funkcji społecznych do których ma predyspozycje (jest powołany).
Gdy człowiek bardziej niż o funkcje zaczyna troszczyć się o związane z nimi korzyści - zaczyna się zło, niesprawiedliwość. Zamiast z trudnościami, zaczyna walczyć z drugim człowiekiem i ci którzy mają nie chcą się dzielić, ci którzy nie mają - muszą walczyć o byt.
Walka to sprzężenie zwrotne dodatnie rozbieżne. Zaczyna się od spraw błahych a potem rośnie nieograniczenie aż do sukcesu lub wyczerpania możliwości walczących systemów. Sukces, oczywiście jeżeli do niego dochodzi, jest udziałem tylko jednego.
Rytualizacja pozwoliła na powstanie "walki zastępczej" zawodów, przez uruchomienie innej skali wartości. Miarą zwycięstwa jest pokonanie przeciwnika w obrębie tej nowej skali. Walczący, który przekroczy jej granice przegrywa przez dyskwalifikację - czeka go hańba, wstyd, ostracyzm, eliminacja ze społeczności. Ale gdy zawody toczą się o życie, przegrywający może sięgnąć po ostrą broń... "sukces usprawiedliwi wszystko, nawet, gdy nic nie usprawiedliwia sukcesu".
Sprecyzujmy różnicę tego co się dzieje na zewnątrz i wewnątrz organizmu, to jest żywego systemu zorganizowanego.
Na zewnątrz, w środowisku obowiązuje walka o byt, o przetrwanie. Wygrywa wartościowszy, to jest silniejszy. Walkę prowadzi się do pełnego sukcesu a więc jeśli zajdzie potrzeba, do śmierci przeciwnika. Jeżeli walczący system jest zorganizowany z wielu elementów, obowiązuje zasada różnych praw, innych dla współczłonków systemu, innych dla outsaiderów. Członkowie podlegają ochronie, a tych z zewnątrz wykorzystuje się i tępi. Właśnie ten różny stosunek odsłania, że systemy żywe, zorganizowane, wewnątrz rządzą się zupełnie innymi prawami. Poszczególne komórki są dynamiczne względem siebie, każda dąży do wykazania się maksymalną efektywnością w zakresie swojej specjalności. Ale nie niszczą się wzajemnie. Obowiązuje zasada zrytualizowanej walki o najwieksze osiągalne dobro, bez podejmowania obrony życia. Jedna komórka nie może zniszczyć drugiej - raczej sama zginie z braku środków do życia.
I tu sądzę doszliśmy do określenia sprawiedliwej postawy w życiu. Chrystus nakazał nam traktować Ziemię nie jak środowisko w którym żyje człowiek a jak żywy system zorganizowany.
Barierą ukierunkowującą nasz rozwój nie jest dobro gatunku sapiens a tylko dobro ludzkości. Liczą się wszyscy ludzie.
A teraz drugi aspekt sprawiedliwości, mianowicie podział. Gdy dwie komórki w celu poprawienia efektywności własnych działań łączą się w jeden system, to występuje potrzeba podziału środków, które wypracowują. Jeżeli wspólny wkład obu jest tego samego rodzaju, np. pieniądze, wówczas podział wydaje się jasny; powinien być proporcjonalny do wkładu kooperantów. Ale gdy systemy się komplikują a oddziaływania i pożytki nie są jednoznaczne podział jest utrudniony. Występują wówczas dwa momenty o których trzeba pamiętać, mając na uwadze sprawiedliwość.
Po pierwsze oceny i osądu musi dokonywać system trzeci, zewnętrzny (sędzia). Po drugie ocena będzie funkcją skali wartości, którą przyjmie oceniający za podstawę. Wypływa stąd znamienny wniosek. Sprawiedliwy osąd, podział, decyzja, są zawsze subiektywne.
Nie sądzę abym był szczególnie odkrywczy. Każdy kto próbuje głębiej zastanowić się nad swoim postępowaniem prędzej czy później do tego dochodzi. I chociaż nie zawsze potrafi zwerbalizować swoje odkrycia intuicyjnie wyczuwa sens sprawiedliwości i stara się je w życiu stosować. Chciałbym w oparciu o uczynione sformułowania dać przesłanki do oceny jaka właściwie jest sprawiedliwość ludzi.
Człowiek pierwotny był człowiekiem pełnym i wszechstronnym a jego rozwój odbywał się wielowymiarowo. Ukierunkowały go różnorakie bariery: środowisko, rodzina, społeczeństwo i jego bóg. Intuicja, przeczucie, podświadomość, sumienie - nie wiem które określenie jest właściwsze - były jednym z jego zmysłów pozwalających poznawać otoczenie i dostosować się. Ale bezpośrednie doświadczenie życiowe o wiele silniej oddziaływało na człowieka niż cichy głos duszy, który tylko wtedy dawał się słyszeć gdy go człowiek chciał słuchać. Tę barierę łatwo było zignorować lub wręcz zniszczyć - "rozwój" powoli zmienił się w "rozrost", grzech pierworodny stał się faktem dokonanym, lecz choć wszyscy nosimy to znamię nie u wszystkich jest ono widoczne.
Gdyby nie pojawił się głos duszy, ewolucja człowieka byłaby kontnuacją ewolucji zwierząt, a dobro człowieka oznaczałoby dobro gatunku. Pojawienie się religii wprowadziło do ewolucji inny wymiar, jednak fakt ignorowania głosu duszy oznacza że człowiek czuje się nadal zwierzęciem i dobro grupy, systemu w którym uczestniczy stawia wyżej niż dobro ogółu.
Spróbuję pokazać jak taki człowiek postępuje. Dominującymi motywami jego działania jest: stawać się coraz lepszym, coraz mniejszym nakładnem sił i środków. Doskonałość i sprawność są motorem i celem działania, ale ideał do którego zmierza, przesłania mu obraz chwili bierzącej. Uważa, że dla osiągnięcia celu warto i trzeba wiele poświęcić, nie chodzi przecież o to by iść, ale by stanąć na szczycie. Sukces jest miarą wartości. Jeżeli cel jest chwalebny uświęci środki i rozgrzeszy straty posniesione po drodze, a że są to czasami ludzie...
Dzieci są ofiarami zawsze, dorośli bywają domunujący, przesadnie opiekuńczy, onieśmielający, skorzy do gniewu i nerwowi, nadmiernie wymagający, nadmiernie pobłażliwi, zmienni, niekonsekwentni itd. Właśnie wtedy gdy genom dziecka uruchamia programy otwarte w czasie kształtowania charakteru; za moment krzepnie stając się krzywym zwierciadłem domu rodzinnego. I tak z pokolenia na pokolenie.
Aby zanalizować działania świata współczesnego najlepsza wydaje mi się metoda systemowa. Nie nakłada na analizę żadnego ograniczenia poza właściwym wyborem systemów i oddziaływań. (Jeszcze raz pragnę przypomnieć, że cybernetyczne pojęcie systemu nie ma nic wspólnego z systemem gospodarczym, politycznym i ekonomicznym. Metoda systemowa bada charakter zmienności oddziaływań i własności systemów z punktu widzenia ich reaktywności).
Świat dzisiaj podzielony jest na państwa. Są to jego systemy a oddziaływania między nimi mają charakter walki, na płaszczyźnie politycznej, ekonomicznej, gospodarczej lub militarnej. Świat nie jest systemem zorganizowanym (niestety), jest polem krwawych i bezwzględnych zmagań. Istnieje organ ponadnarodowy, ONZ, ale nie wszystkie państwa do niego należą, nie wszystkie dojrzały. Nie rozumieją potrzeby pełnego podporządkowania się wspólnym interesom, ponoszenie kosztów, trudów i wyrzeczeń dla wspólnego dobra. Ale martwi nas naprawdę co innego - że praktyczna rola ONZ jako sędziego, rozjemcy i czynnika nadrzędnego w imię interesów Świata jest żadna. ONZ jest bezsilna przy prawdziwych zagrożeniach losów Świata.
Japonia. Państwo, którego gospodarką, ekonomią i polityką socjalną zachwycamy się ostatnio i stawiamy za wzór. Są wspaniałe. W 1974 roku rząd Japonii przez ograniczenie eksmisji pieniądza w stosunku do masy towarowej dokonał eutanazji gospodarczej firm słabych i mało rentownych. Postawił na dziedziny dające produkt wysokoprzetworzony, nowoczesny i z perspektywą eksportową: motoryzację, elektronikę, mechanikę precyzyjną, stal. Rząd przebudował strukturę zarządzania krajem w taki sposób, by interes obywatela był związany z interesem kraju, a interes kraju z interesem obywatela. W 1974 roku Japonia zmieniwszy daisho (miecze smurajskie) na etykietę "Made in Japan" rozpoczęła ze światem wojnę! Wojna na razie jest bezkrwawa, ale bezparonowa. Prowadzi ją naród młody, agresywny, potrafiący się podporządkować swojej władzy, zdolny do ogromnych poświęceń. Japonia nie posiada bogactw naturalnych - Japończycy nie posiadają alternatywy: ekonomicznie muszą wygrywać, a z natury są narodem nierezygnującym. Brak surowców jest barierą wzrostu a więc ta wojna prowadzona jest o życie...
USA. Stoją przed alternatywą: wpuścić Japonię na rynki światowe, lub dopuścić do mariażu gospodarczego z Chinami. (Japonia była wrogiem Chin, ale warunki koegzystencji się zmieniają). Utrzymywanie niskich barier celnych staje się koniecznością. To osłabia koncerny, które tylko wówczas są mocne, gdy są monopolistami lub mają pomoc rządu. Poza tym słabną sfery wpływów w krajach surowcowych, a przecież USA konsumuje połowę ich światowej produkcji. Amerykanie stają się drażliwi, ich model życia, ich wyobrażenie o nieograniczonym wzroście i rozwoju ulega zachwianiu. Przecież wartość człowieka mierzy się jego pracą... dobry człowiek to ten co wytwarza i zużywa dużo dóbr... Dodatkowo korporacje ponadnarodowe "upuszczają krew" Ameryce. Np. bank ponadnarodowy w Nowym Jorku może w ciągu minuty przelać miliony dolarów poza granice USA i obracać nimi dla swoich korzyści, tam gdzie nie sięga kontrola. USA musi podnieść efektywność gospodarowania, a to się odbije negatywnie na bloku socjalistycznym, bo ukrócenie ekonomicznej taryfy ulgowej jest dla dzisiejszego socjalizmu zabójcze.
Polska. To co się ostatnio w niej dzieje jest ewenementem, który nie miał dotychczas miejsca w historii, dlatego chcę go głębiej zanalizować.
Chrystus mówiąc o różnicach między grupami ludzi mówi o narodach. Naród żydowski ma swoją samoświadomość od kilku tysiącleci. Polacy, od niedawna. Historia Polski liczy zaledwie tysiąc lat i tyleż lat liczy wiara Polaków. Cementowały i ujednolicały ten kraj najazdy obcych, bo naród rolniczy, cierpliwy, wytrwały, przywiązany do ziemi ojców rozumiał, że to jedność i wola przetrwania da zwycięstwo. Doświadczenia dziejowe hartowały i wzmacniały morale narodu polskiego, choć drogo za nie musiał zapłacić. Ostatnia wojna zrównała go w niedoli a przemiany powojenne - ekonomicznie. Naród wybrał władzę i zaczęła się budowa ustroju socjalistycznego. Tu trzeba zrobić dygresję.
Problemy decyzyjne jakie podejmuje system są trojakiego rodzaju. Po pierwsze musi zdać sobie sprawę jakie cele chce osiągnąć. Po drugie musi rozpatrzyć drogi prowadzące do tych celów tzn. musi wykonać pracę optymalizacyjną. Wreszcie musi wybrać którąś z dróg, to jest musi zdecydować, które środki przeznaczyć do realizacji. W państwach rozwiniętych, dojrzałych politycznie, społecznie i ekonomicznie władza jest wybierana, a tym samym państwo możemy podzielić na dwa podsystemy: władzę i poddanych. Władza jako system żywy, dynamiczny z jednej strony realizuje swe zadania, a z drugiej stara się wywalczyć maksymalne korzyści. Rolę postulatora określającego cele realizuje tak: najpierw słucha co podwładni chcą otrzymać a następnie umieszcza ich pragnienia w swoich programach wyborczych. Rolę optymalizatora realizuje przez ekspertów.
Przeważnie władza traktuje rządzenie jako przywilej a nie rozwiązywanie trudnych problemów decyzyjnych, a więc w tym zakresie ma na usługi naukowców. Natomiast role realizatorów władzy (divide et impera) każdy decydent sprawuje sam! Władza jako system żywy dąży do umocnienia się: w kapitaliźmie poprzez wzmożenie dynamiki państwa w zakresie efektywności, nie licząc się z prawdziwymi potrzebami jego obywateli. W socjaliźmie władza dezinformuje podwładnych i przecina wszelkimi sposobami ich oddziaływania zwrotne. Jedna i druga władza oczywiście dba przy tym by mieć maksymalne pożytki.
Naród polski wielokrotnie wybierał władzę socjalistyczną i ... wielokrotnie przekonywał się, że coś nie jest w porządku. Najkrócej można to określić, iż władza nie spełnia pokładanych w niej nadziei, czyli programy nie są realizowane. Przyczyny tego zjawiska teoria systemów tłumaczy natychmiast: władza samoorganizuje się w system żywy i broni swych interesów walcząc z resztą narodu jak z wrogim środowiskiem. Ale dopóki podwładni przestrzegają reguł rytualizacji, walka jest ograniczona. Gdy podwładni, robotnicy, wychodzą na ulicę rytualizacja zostaje złamana, walka, sprzężenie dodatnie rozbieżne narasta i dochodzi do rozlewu krwi. Wówczas następuje we władzach zmiana ludzi najbardziej skompromitowanych tzn. "zabicie" głównych wrogów, a więc osiągnięte zostaje "zwycięstwo". Zaczyna się od nowa faza spokojnej walki zastępczej, zmagań zrytualizowanych, które trwają przez następne lata. I tak w Polsce odbyło się trzy razy. Ale świadomość ogółu społeczeństwa rośnie, rośnie świadomość walki społeczeństwa z władzą, tyle tylko, że za każdym razem jest to "zupełnie inna władza", bo bez tego odsunięcia winnych nie możnaby zastosować normującej życie rytualizacji.
I oto przychodzi rok 1980. Znowu dochodzi do wzmożenia walki, ale tym razem społeczeństwo nie dokonuje złamania rytualizacj, lecz przesuwa jej granice i doprowadza do uznania przez władze strajku jako czegoś dopuszczalnego.
Sprecyzujmy o co chodzi. Gdy Wałęsa oręduje do narodu: "...wy pracujcie. My sami porozumiemy się z władzą, my to załatwimy za wszystkich robotników", to w genialny sposób zmniejsza dobrowolnie reaktywność systemu "podwładni" z większej od jeden, na mniejszą. To, że nie wezwał całego narodu do poparcia czynnym strajkiem, zdecydowało, iż władza, acz niechętnie porozumiała sie z podwładnymi. Lecz na dalszą metę władza nie może sytuacji zostawić w takim stanie; wiadomo było, że jej mocno dodatnia reaktywność, czego przykłady dawała wielokrotnie, zmusi ją do radykalnego posunięcia. Ale posunięcie generała Jaruzelskiego było równie genialne jak czyn Wałęsy. Zmiana bagnetów na gumowe pałki jest rytualizacją! A więc jedna i druga strona zrezygnowała z nieograniczonej walki i zdecydowała się na walkę zastępczą, na zawody. Sprzężenie zwrotnie jest ujemne rozbieżne a więc musi doprowadzić do równowagi. Jednak nie będzie to równowaga ani łatwa ani miła. Polska przeżyje głębokie załamanie gospodarcze, ale wówczas dojdzie do pełnego zjednoczenia narodu.
Wielki polski cybernetyk tak mówi między innymi o sprzężeniu ujemnym rozbieżnym: "Nadmierna rygorystyczność kierownictwa prowadzi do tego, że pracownicy nie tylko przestaną przejawiać jakąkolwiek inicjatywę, lecz nawet posłusznie będą się przyczyniać do powstawania strat spowodowanych błędnymi decyzjami kierownictwa, np.: do produkowania towarów nie znajdujących nabywców. W celu odwrócenia szkód wywołanych nadmierną rygorystycznością, trzeba ją potem nie tylko złagodzić, lecz nawet pobudzać stłumioną inicjatywę nagrodami". Oczywiste jest, że tylko jedna istnieje droga odbudowania sprzężeń między władzą i podwładnymi, a jest to zlikwidowanie przywilejów wynikających z samej tylko przynależności do grup rządzących. I trzeba jeszcze zauważyć, a jest to niezwykle istotne spostrzeżenie, że nowy system, który powstanie w Polsce po osiągnięciu równowagi będzie żywym systemem zorganizowanym, ale zupełnie innym od Japonii.
Kościół katolicki. Wstyd przyznać, ale wydaje mi się, że w zakresie sprawiedliwego postępowania jeszcze dużo możemy nauczyć się od innowierców i kościołów odłączonych.
Mahatma Gandhi:
"Zaniechanie gwałtu jest nieporównanie wyższe od jego stosowania, tak jak przebaczanie góruje nad wymierzaniem kary. Przebaczanie jest cnotą żołnierza. Ale rezygnacja z gwałtu jest przebaczaniem tylko wtedy, gdy zachodzi możliwość karania..."
"Zawsze mamy taką władzę na jaką zasługujemy. Jeśli my staniemy się lepsi, władza też będzie zmuszona do poprawy..."
"Siła to nie to samo co sprawnośc fizyczna. Źródłem jej jest nieugięta wola".
"Odmowa współpracy ze złem jest tak samo obowiązkiem, jak współpraca z dobrem".
"Ludzie, którzy cierpią w imię swoich ideałów zawsze budzili zachwyt. Cierpieć dla dobra sprawy, nie kapitulując ale i nie odpłacając złem, w tym tkwi jakaś wielkośc i szlachetność".
"Gdy mnie już nie będzie, nikt w pełni nie będzie mnie reprezentował. Ale coś ze mnie będzie żyło w wielu z was. Jeśli każdy postawi sprawę na pierwszym miejscu a siebie na ostatnim, to próżnia sie wypełni".
Martin Luter King:
"...mamy moralny obowiązek naruszać prawa niesprawiedliwe".
"Bierna, bezpośrednia akcja dąży do wywołania takiego kryzysu i napięcia, żeby zmusić tych, którzy uparcie odmawiali rokowań, do ich przeprowadzenia. Dąży do nadania sprawie takiego dramatyzmu, aby nie można było jej dłużej ignorować. Fakt, że wymieniam tworzenie napięcia jako zadanie biernego ruchu oporu, może brzmieć raczej szokująco. Ale muszę wyznać, że nie boję się słowa "napięcie". Szczerze przeciwstawiałem się napięciu wywołanemu przemocą, ale istnieje rodzaj twórczego napięcia, bez użycia siły, które przyśpieszy postęp. Podobnie jak Sokrates uważa za potrzebne wywoływanie stanu umysłowego, aby jednostka mogła wyzwolić się z niewoli i mitów, półprawd i przejść do wolnego królestwa twórczej analizy i obiektywnej oceny, tak my musimy widzieć potrzebę atakowania bronią biernego oporu, aby stworzyć w społeczeństwie ten rodzaj napięcia, który pomoże człowiekowi wznieść się z głębokich ciemności, uprzedzeń i rasizmu na majestatyczne wyżyny zrozumienia i braterstwa".
Zacytowałem powyższe zdania, gdyż wydaje mi się - takie odniosłem wrażenie, że encyklika myli pokój ze spokojem.
Zabrałem głos w sprawie encykliki, bo jestem głęboko przekonany, że nadchodzi czas, gdy teolog, poeta i naukowiec będą mówić jednym językiem. Marzy mi się by pierwszy krok, gest wyciągnięcia ręki wykonał właśnie papież. Znaki czasów wskazują, że nadszedł czas wielkich przemian. Bądźmy na czele.
Pragnę na zakończenie podziękować moim mistrzom, z prac i osiągnięć których czerpałem pełnymi garściami. To co w moich materiałach dobre, zawdzięczam właśnie im. Pragnę ich przeprosić, jeśli moje interpretacje będąc oparte na ich spostrzeżeniach, są nieco inne.
Moimi mistrzami byli: Konrad Lorenz, Mircea Eliade, Marian Mazur, Hans Selye, Steven Weinberg, Joel de Rosnay, Karen Horney i wielu innych.
Szczególnie wdzięczny jestem Krishnamurtiemu, gdyż w jego filozofii zobaczyłem myśl paradoksalną, dopełniającą naukę Chrystusa.
Niestety nie przyszło zaproszenie z Watykanu...