Gazeta Bankowa z 9.11.1989
Stefan Bratkowski
Opowieść o Henrym Kaiserze
Opowiem Wam dzisiaj o Henrym Kaiserze. Nie znacie takiego bohatera. Nawet Ameryka o nim zapomniała, choć jeszcze w 1952 należał do grona stu najważniejszych ludzi świata. Henry Kaiser był jednym z tych, którzy wygrali drugą wojnę światową, mimo, że nie wystrzelili ani jednego pocisku. Po roku 1945 Europa otwierała usta ze zdziwienia, słysząc, jak szybko Amerykanie podczas wojny budowali statki. Potrafili cykl produkcji staromodnych frachtowców serii "Liberty" skrócić z niecałych 12 miesięcy do ośmiu tygodni. Do 1942 r. Niemcy zatopili ponad 12 milionów ton tonażu amerykańskiej floty. Ale w tym samym roku 1942 Amerykanie spuścili na wodę nowe 8 milionów ton. Do 1945 pływało 36 milionów ton ich statków.
Europa nie wiedziała wszystkiego. Nie wiedziała, że 4 prawdziwe rekordy tempa były znacznie wyższe.
Henry Kaiser nigdy przed wojną nie produkował statków. Rozpoczął kontraktem na budowę 30 w 1941 roku. Nieco wcześniej, w lipcu 1940 r. admirał Land, szef komisji morskiej i William Knudsen z General Motors zalecili prezydentowi Rooseveltowi seryjną budowę prostego w konstrukcji, niezbyt szybkiego frachtowca wedle gotowej angielskiej dokumentacji. To były słynne "Liberciaki". W 1941 r. spuszczenie jednego na wodę wymagało, średnio, 355 dni. W maju 1942 r. - tylko 150 dni. Ale nie u Kaisera.
Stocznie Kaisera były już wtedy największymi stoczniami świata. I u Kaisera trwało to już tylko 72 dni. W sierpniu 46 dni. We wrześniu 27 dni. Tak, panie Lechu, tak, panie Alojzy, 27 dni. Kaiser zastosował wszystkie techniki właściwe dla produkcji masowej i montaż uczynił sztuką maksymalnej oszczędności czasu. W szczycie wojennego napięcia jego ludzie składali nowego "Liberciaka" z prefabrykowanych elementów w nieprawdopodobnym czasie czterech i pół dnia...!
W czasie wojny Kaiser dał tym sposobem Ameryce 1490 statków (z serii "Liberty", "Victory" oraz małych lotniskowców). Za sumę o 100 milionów niższą od tej, którą rząd Stanów Zjednoczonych wydał na podobne statki w innych stoczniach.
W owym roku 1942 Henry Kaiser liczył sobie 60 lat. Legendą i postrachem amerykańskiego businessu przemysłowego został już wcześniej. Pochodził z bardzo biednej rodziny i zaczynał w wieku 13 lat jako chłopiec na posyłki w Utica, w stanie Nowy Jork, w mieście dobrze mi znanym, które już nie pamiętało Henry'ego Kaisera kiedy tam byłem. Mając 23 lata, zarabiał na fotografowaniu w Lake Placid; ojciec ukochanej nie chciał mu dać córki, jeśli w ciągu roku nie dostanie roboty za 125 dolarów miesięcznie, jeśli nie uzbiera tysiąca dolarów na swym koncie w banku, i jeśli nie będzie miał własnego domu. Już po roku Henry mógł ożenić się z Bessie Fosburgh, swoją wymarzoną.
Miał 32 lata, kiedy kierował już własnym koncernem budowy dróg. Wszystko co robił, robił szybko i dokładnie. Bił konkurencję precyzją, jakością, tempem, i niebywałym, nawet jak na Amerykę, rozmachem. W latach dwudziestych podpisywał kontrakty na wiele milionów dolarów, a te dolary warte były przeszło 10 razy więcej niż dzisiejsze. Podpisywał kontrakty na dzieła niemożliwe i gigantyczne; dla zbudowania najwyższej tamy świata, Boulder Dam, 221 metrów, sprzymierzył się z pięcioma innymi firmami i - postawił ją. Tak postawił też niemożliwą do zbudowania Bonneville Dam, w Oregonie i słynną Grand Coulee w stanie Waszyngton.
Kiedy w 1939 r. potrzebowano 5,8 miliona baryłek cementu dla budowy tamy Shasta Dam w Kalifornii, wygrał przetarg, oferując cenę 1.19 dolara za baryłkę, o 46 centów niższą od tej, której chcieli doświadczeni, starzy producenci. Podpisał kontrakt w sierpniu 1939. Zbudował jedną z największych cementowni Ameryki Północnej, czyli świata (słyszycie panowie z Drewbudu? Cementownię w cztery miesiące) i dostarczył pierwszy worek cementu w grudniu tego samego roku. Nie muszę dodawać, że nigdy przedtem nie wyprodukował ani garści cementu...
Mógłbym tak długo snuć opowieść o Henry Kaiserze, łatwo wzruszającym się, ale pewnym siebie łysym tłuściochu z trzema podbródkami, pracującym co najmniej 14 godzin dziennie. Henry Kaiser, co charakterystyczne, zawsze płacił najwyższe stawki w każdym przemyśle, za który się brał, i zawsze pozostawał w doskonałych stosunkach ze swoimi pracownikami. Wszyscy oni należeli do związków zawodowych, a on nigdy związków nie zwalczał. Przezywano go "kochankiem trade-unionów"; sam Kaiser zwykł mawiać, że "kopać związki po kostkach, to kopać samego siebie w tyłek".
John Gunther, wielki reporter amerykański, napisał o nim: "kiedy Kaiser bierze się za jakiś projekt, zadaje sobie dwa pytania. Po pierwsze, czy to jest finansowo do zrealizowania. Po drugie, czy projekt będzie jakimś wkładem w życie społeczne - czy uczyni coś dostępniejszym dla coraz większej liczby ludzi po lepszej cenie?".
I on naprawdę sobie takie pytania zadawał.
Większość tego, co wiem o Henrym Kaiserze pochodzi z książki "Stu najważniejszych ludzi dzisiejszego świata" Donalda Robinsona z 1952 r. Niestety, nie dostałem nigdy żadnej innej książki o tym swoim idolu. Być może napisano taką. A może ją sam kiedyś napiszę - żeby się czegoś więcej o nim dowiedzieć, o nim, o jego menedżerach, inżynierach i robotnikach od rzeczy niemożliwych.