List nr 30 - Dlaczego nie bierzesz udziału w różnych katolickich czatach?
Czaty to dyskusje. Dyskutuje tylko ten, kto nie wie - ten, kto wie nie dyskutuje. Czy czytając Valtortę nie zauważyłeś, że Jezus nigdy nie dyskutował? Każdy kto wie nie odczuwa potrzeby dyskusji, co więcej - on wie, że dyskusja jest najlepszym sposobem utrwalenia błędnych przekonań, bo po pierwsze dyskusja zawsze jest okazją do wzmocnienia swojego ja, czyli pychy; a po drugie osoba nie przygotowana do przyjęcia poglądów zbyt odbiegających od jej własnych, nawet jeśli będzie chciała je przyjąć, nie będzie do tego zdolna. Drzewa rosną powoli, my też; oczywiście nie biorę w tym miejscu pod uwagę działania łaski. Są wypadki, że człowiek jak pod uderzeniem pioruna nagle widzi wszystko inaczej i radykalnie zmienia poglądy, ale dzieje się to za sprawą Sił Wyższych.
Ten kto szuka, a młodzi przeważnie do nich się zaliczają, często bierze udział w różnego rodzaju dyskusjach, ale rzadko one dają wyraźnie pozytywne efekty, podkreślam, rzadko. Dyskusja za to często przynosi nowe fakty, które sprawiają, że człowiek zmienia wyobrażenie o sprawie, i zaczyna iść w innym kierunku. Ale czy iść oznacza szukać tego bym nie powiedział. Jeżeli ktoś szuka bo próbuje zdobyć pieniądze, sławę lub władzę to takie poszukiwania nie stanowią zbliżania się do PRAWDY, raczej odchodzenie od niej, dlatego dyskusje w katolickich gremiach często powodują właśnie utwardzanie własnego ja.
Teraz zapewne oczekujesz informacji, skąd człowiek wie, że wie.
Jest to trudna sprawa. Kiedy byłem młody (w domyśle: kiedy jeszcze nie znałem objawień), często dyskutowałem właśnie o sprawach wiary, ale jak już mówiłem, Mircea Eliade odsłonił przede mną istotę procesu przeżycia religijnego, jego ewolucję. Nie wiem, mimo że przeczytałem również jego pamiętniki, czy był katolikiem, raczej nie, bo chyba zadeklarowałby to. Jednak odsłonięcie mechanizmu rozwoju religijności upewniło mnie, że jesteśmy religijni z natury - mamy to w genach. Zatem dyskusje o istnieniu Boga wydały mi się dowodem nieuctwa, a kwestią dyskusji był tylko sposób wyrażenia swego stosunku do Niego. Moje dyskusje od tamtego czasu były tylko nieudolnymi próbami upewnieniem się, czy idę w dobrym kierunku, dlatego sądzę, że nie były to dyskusje sensu stricto. Poza tym zawsze prosiłem Boga by mną kierował, i ta modlitwa dawała mocy moim przekonaniom. Nie byłem pewien czy wiem prawdę, byłem za to PEWIEN, że idę w dobrym kierunku. Jeżeli ktoś opiera się na Bogu, nie ma potrzeby dyskutowania - on wie, że idzie w dobrym kierunku nawet wtedy gdy "idzie ciemną doliną".
Jest jeszcze problem zwracania komuś uwagi. Wiele razy gdy słyszę bzdury wypowiadane w dobrej wierze w mojej obecności, aż ręka mnie świerzbi by zabrać głos. Wtedy jedyny sposób by upewnić się czy jest to okazja do dawania świadectwa czy też pokusa, jest odwrócić się na chwilę od świata i zwrócić do Boga z pytaniem - Jezus zawsze udziela wtedy odpowiedzi w secu w postaci przekonania, czy robić coś czy też nie. To jest właśnie głos sumienia.