Anna Bałchan - Kobieta nie jest grzechem
9. Opowieść Ireny Dawid-Olczyk z Fundacji Przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu La Strada
Werbowanie „na miłość” jest szczególnie często stosowane w handlu
ludźmi. Sprawca wchodzi w związek emocjonalny ze swoją ofiarą. W
Holandii to się nazywa lover boys i jest misternie skonstruowane.
Naganiacze wyszukują dziewczynę, która ma kłopoty w domu czy w szkole,
sympatyczny młodzieniec adoruje ją, zaspokaja jej zachcianki,
rozkochuje w sobie. A w odpowiednim momencie taki chłopak mówi, że ma
straszne długi i pójdzie do więzienia. I czy w związku z tym ona by
czegoś dla niego nie zrobiła.
Pracowałam z dziewczyną, która została uwiedziona w wieku siedemnastu
lat przez zawodowca. Na początku prowadzili wystawne życie. Ona była
bardzo ładna, a ładna dziewczyna to maszynka do robienia pieniędzy.
Zaczęło się od tego, że ich życie seksualne stawało się coraz bogatsze,
przybierało nowe formy. Ona jako zakochana młoda kobieta akceptowała
to, a on tym sterował. W końcu padła propozycja, że kolega będzie brał
udział w ich życiu seksualnym. To miał być eksperyment. Gdy
się zgodziła, nie było odwrotu, bo ukochany ujawnił, że ma długi.
Najpierw się ogłaszali jako para, potem okazało się, że ona sama zarobi
lepiej. Tak weszła w prostytucję. Gdy policja badała przebieg kariery
zawodowej tego pana, okazało się, że kilkanaście młodych dziewczyn w
ten sposób zwerbował i wywiózł. Gdy wkroczyła w sprawę rodzina tej
dziewczyny, zaczęły się groźby, że obkleją zdjęciami miasteczko, w
którym mieszkała. Niektóre faktycznie się pokazały. Bandyci wchodzili
do domu i szukali jej.
Co ciekawe, metody werbowania nie zmieniły się od dwustu lat. Wikłanie
osób w prostytucję zaczyna się od proponowania innej pracy, stopniowego
izolowania od społeczeństwa, tworzenia systemu zależności,
pseudo-rodziny. Coraz częściej ofiarami handlu ludźmi padają kobiety w
kryzysach: chłopak mnie rzucił, rodzina w długach, rodzice się
rozwiedli, oblałam maturę. To moment, w którym potrzebujemy zmiany,
wyjazdu, i ktoś nam to proponuje.
Werbownikami bywają też kobiety. Jest taki sposób, że koleżanka zabiera
dużo młodszą dziewczynę na imprezę, gdzie są dużo starsi, fajni panowie
i w tej sympatycznej atmosferze ona odkrywa, że nie ma zahamowań...
Potem małolata dostaje pieniądze, chociaż godziła się to robić bez. To
jej pierwsze wejście w prostytucję.
Zwykle stosuje się metody „na pozytyw”: obiecują piękne życie. Ale
zdarza się też „na negatyw”: możesz ze mną iść, ale pod warunkiem że
się umyjesz, spryskasz perfumami, zaczniesz używać porządnego, czytaj -
drogiego, szamponu. W sklepie byłam raz świadkiem, jak mężczyzna bajerował
trzy młode sprzedawczynie. „Dużo się mówi o handlu
ludźmi, ale przecież to dotyczy różnych idiotek”, rozwijał powolutku.
„Wy, inteligentne, możecie przecież wyjechać za granicę i dużo zarobić”.
Uprzedził ich wątpliwości w rodzaju: „tyle się mówi, że kobiety są
sprzedawane”, samemu od tego zaczynając. Dałam im potem wizytówkę z
telefonem prewencyjnym, powiedziałam: „Mam wrażenie, że pan proponuje
paniom pracę za granicą”. Gdyby to był sklep gminny, to trafiłby bez
pudła.
Coraz częściej w Warszawie dziewczyny szukające pracy na przykład na
Stadionie Dziesięciolecia w którymś momencie słyszą, że większe
pieniądze zarobią w prostytucji. I godzą się. Podobnie jest za granicą.
Do Hiszpanii pod pozorem pracy barmanki zwerbowano niedawno dziewczynę.
Gdy okazało się, że to prostytucja, zgodziła się. Potem skontaktowała
się z matką i powiedziała, że może przyjechać do domu na wakacje, pod
warunkiem że matka znajdzie jakąś osiemnastolatkę i przekona ją, że to
jest praca barmanki i przyśle na wymianę. Matka wykazała się rozsądkiem
i odmówiła.
Pamiętam taką historię z Litwy: prostytuowały się matka i córka, bojąc
się o własne życie. Matce, ponieważ była za stara, też kazano znaleźć
kogoś na wymianę.
Typowe ogłoszenia, jakie możemy znaleźć w gazetach, brzmią na przykład:
„barmanki, wysokie zarobki”. Z mojego punktu widzenia chodzi tu o
prostytucję, ale jak to wygląda z perspektywy nastolatki?
Dziewczyny werbowane są też do pracy tak zwanej animatorki. Mają
zachęcać do zabawy i picia, siedzieć w barze. Reszta zależy od
właściciela: albo prostytucja jest ich obowiązkiem, albo nie. Jako
animatorki nie zarabiają dużo,
mają płatne od drinka. Prawdziwe pieniądze mogą mieć z prostytucji i
zazwyczaj się na to godzą. Szczególnie na południu Europy mężczyźni
przychodzą do barów codziennie, bo taka jest kultura i absolutnie nie
jest to źle widziane.
W Nowy m Jorku na początku XX wieku mówiło się o paru tysiącach ludzi
zwanych cadetto. Byli to młodzi, przystojni, dobrze ubrani mężczyźni,
którzy zajmowali się rekrutowaniem kobiet na wyjazd do Ameryki
Południowej w charakterze prostytutek. Tam był duży popyt na kobiety o
europejskim typie urody.
Obecnie werbownicy to zazwyczaj ludzie, którzy stale zajmują się tym
procederem, ale we Wrocławiu zdarzyło się, że zajmowali się tym
policjanci. Pracujący w jednej strukturze werbownicy mogą się nawet nie
znać. Teoretycznie można odpowiedzieć na ogłoszenie pana z Ostrołęki,
„rencista ze średnim wykształceniem weźmie każdą pracę”, i umówić się z
nim, że będzie dla nas werbował dziewczyny do baru. On nawet nie będzie
wiedział, o co chodzi. Sąd może wyjść z założenia, że osoba wiedziała
albo nie wiedziała. Jest to przestępstwo, za które dostaje się minimum
trzy lata. Ja na to tak patrzę, że jeśli ktoś doprowadza do tego, że
osoba traci kontrolę nad własnym życiem, w wyniku czego może to życie
stracić, to jest oszustem winnym moralnie wszystkiemu, co się zdarzy.
Sądy niechętnie wyrokują o handlu ludźmi, wolą §204 pkt4 kodeksu
karnego: wywożenie za granicę w celach prostytucji, bo za to jest
niższa kara.
Handluje się ludźmi nie tylko w celach prostytucji, także do żebrania,
pracy, na narządy, jednak prostytucja w tym procederze jest
najczęstsza, bo przynosi największe dochody.
W żadnej innej dziedzinie nie przyniesie takiego zysku, lecz ryzyko
trzeba zminimalizować. Osoba zmuszona do prostytucji ma większe
poczucie krzywdy niż osoba zmuszana do pracy. Gdy się zmusi taką osobę,
żeby milczała, to nie ma niebezpieczeństwa, że wszystko się wyda.
Dlatego organizacje międzynarodowe stosują dużo mechanizmów, które mają
zachęcić ofiary do mówienia, między innymi łagodne potraktowanie takich
przewinień jak nielegalne przekroczenie granicy. Ale kobiety często nie
chcą zeznawać, bo się boją, wstydzą.
Schemat stosowany przy handlu powtarza się: sprawca wybiera ofiarę,
biorąc pod uwagę między innymi wiek, płeć, sytuację rodzinną i
materialną, plany na przyszłość, stopień wiedzy o innych krajach,
bezkrytyczne podejście do oferty. Ofiara wybrana do seksbiznesu ma od
piętnastu do dwudziestu pięciu, do służby domowej może mieć nawet
pięćdziesiąt lat. To ostatnie zjawisko w Polsce rzadko się pojawia.
Dotyczy na ogół osób z Trzeciego Świata. W służbie domowej dziewczyny
funkcjonują na poziomie niewolnictwa. Psychiczna trauma takiej osoby
jest niesłychana: bardzo ciężko pracuje, nie dostaje pieniędzy, jest
poniżana.
W tej chwili pracujemy z dziewczyną ze Wschodu, która trafiła do
polskich badylarzy. /Zatrudnili ją do pracy na czarno. Zaczęło się od
tego, że szukała pracy na targu kwiatowym. Nie płacili jej, zabrali
paszport. Wystraszyli tak, że bała się wychodzić z domu. Musiała im
sprzątać mieszkanie, przy tym obrzydliwie się do niej odnosili. Gdy
chciała wyjechać, usłyszała, że nie ma mowy ani o pieniądzach, ani o
paszporcie. Nie wiem, za co miała być im
wdzięczna, bo nawet nie miała się gdzie umyć. Powiedzieli, że nikt jej
nie uwierzy, bo jest Ruska. Ona była w bardzo złym stanie psychicznym,
chociaż nikt jej nie zgwałcił ani nie pobił. Wystarczyło samo znęcanie
się psychiczne. Ma kłopoty z wychodzeniem z domu, nawiązywaniem
kontaktów. Doprowadzili ją do takiego stanu, że czuła się jak Żydówka w
czasie okupacji.
Inna nasza klientka tak się bała ludzi, którzy ją zatrudnili, że nie
zgodziła się złożyć zeznań. Gdy uwolniła ją policja, rodzina musiała po
nią jechać, bo nie była w stanie wrócić z Niemiec do Polski.
Coś dziwnego dzieje się z człowiekiem, który jest bezkarny. Pierwszego
dnia próbujesz nakrzyczeć na tę służącą i okazuje się, że możesz sobie
pozwolić na coraz więcej.
Uprowadzenia, które uwielbiają dziennikarze, zdarzają się rzadko, bo są
powiązane z ryzykiem. To poważne przestępstwo. Lepiej zrekrutować
dziewczynę, o której coś wiemy, na przykład, że rodzina nie powiadomi
prywatnego detektywa lub że sama dziewczyna będzie się bała
poinformować rodzinę. Dobrze, jeśli kontakty w rodzinie są kiepskie.
Jesteśmy przyzwyczajeni, że rekrutacja odbywa się w kraju pochodzenia,
ale obecnie trwa też w kraju docelowym. Polka, która jedzie do Wielkiej
Brytanii bez załatwionej pracy, wysiada na dworcu i myśli, że coś sobie
znajdzie. Wtedy ktoś może do niej podejść i coś jej zaproponować. Taka
zagubiona dziewczyna w naturalny sposób bardziej zaufa tam ludziom
mówiącym po polsku. Ta sama rekruterka, niegodna zaufania w Polsce, na
dworcu Victoria może świetnie funkcjonować.
Trzeba się dobrze przypatrywać wszelkim wyjazdom hostessowym,
modelkowym. Nawet jeśli polska agencja modelek wydaje się w porządku.
Bywa, że dziewczyna była pięć razy i nic się nie stało. A pojedzie
szósty raz i nagłe się okazuje, że nie tylko chodzi się w strojach
wokół basenu, ale potem trzeba do tego basenu razem z mężczyznami
wejść. Takie rzeczy też się zdarzają. Mamy telefon prewencyjny, staramy
się takie imprezy monitorować.
Najbardziej dramatyczny moment jest wtedy, gdy taka osoba już znajduje
się w kraju, w którym ma przynosić dochody, i należy ją przekonać, żeby
współpracowała. To etap przejęcia nad nią kontroli. Jeśli została
zwerbowana na miłość, to chłopak pokazuje jej katalog i mówi: kochanie,
możemy mieć taki piękny dom, ale ja w tym kraju na to nie zarobię. Sama
pracowałam z kobietą, która w podobny sposób zgodziła się na
prostytucję, a jej narzeczony przychodził ze względów bezpieczeństwa i
siedział w barze, w którym pracowała. Pewnego razu ruch był bardzo
mały, a ona nie chciała pójść z obrzydliwym klientem. Wtedy narzeczony,
zdenerwowany, że nie ma dochodu (a tak jest w Niemczech na przykład
wtedy, kiedy trwają mecze piłki nożnej), wziął ją do kąta i powiedział,
że to, co ona chce, nie ma znaczenia. Fakt, że on ją nakłonił do
prostytucji, nie był dla niej przekroczeniem granicy, tylko właśnie
tamten moment, gdy zrozumiała, że nie ma w ich związku czy układzie
miłości. Dopóki poświęcała się dla miłości, to było dla niej absolutnie
do przyjęcia.
Na miejscu zatrudnienia zaczyna się zastraszanie, na przykład podmiana
dokumentów. Zabiera się paszport jednej dziewczynie, daje drugiej i na
odwrót. Wtedy mogą łatwo znaleźć się w kręgu zainteresowania policji,
boją się.
Stosuje się mechanizm długu. Większość kobiet uważa, że ma u
„pracodawców” dług: składa się z pieniędzy za podróż, z rzekomych
łapówek. Zaczyna się, że mówią do dziewczyny: słuchaj, nie ma pracy
jako kelnerka, jest jako prostytutka. Aleja nie chcę - pada odpowiedź.
Ale jesteś nam winna dwa tysiące euro. Odpracujesz, jesteś wolna - to
typowa argumentacja. Tyle że ten dług rośnie. Jedzenie, mieszkanie,
wszystko groteskowo zawyżane. Są też kary. Za złe pościelenie łóżka
pięćdziesiąt euro dziennie do tyłu. Potem dziewczynie wydaje się, że ma
tylko pięćset euro długu i zaraz z niego wyjdzie, a wtedy odsprzedają
ją za tysiąc euro do nowego klubu, bo w tym się już opatrzyła. Nowy
właściciel mówi jej tak: miałaś pięćset, ja cię kupiłem i masz do
zwrotu półtora tysiąca. Cały czas obowiązuje tu logika: nie jesteś
niewolnikiem, tylko masz dług. Ja nie chcę nie swoich pieniędzy.
Dziewczynę uzależnia się finansowo także przez to, że pieniądze, które
chce wysłać rodzinie albo dzieciom, ma od sutenera. W grę wchodzą też
używki, narkotyki. Kobieta na amfetaminie może krócej spać, jest
atrakcyjniejsza. Czasem musi sama za nią płacić. Albo amfetamina jest
dosypana do cukru i kobieta bierze, nie wiedząc o tym. Czasem klient
płaci za dziewczynę, która weźmie amfetaminę przy nim.
Kto ma informację, ten ma władzę. Tu informację ma sutener. Jeśli
kobieta przyjeżdża z kraju, gdzie prostytucja jest zakazana, mówi jej:
dostaniesz za to pięć lat więzienia. Informuje ją o korupcji. Kobiety
myślą, że w cały biznes uwikłani są policjanci. Może tak wcale nie być, ale
sutener tak aranżuje sytuację, że dziewczyna jest o tym przekonana.
Większość prostytutek jest pewna, że on w jakiś sposób jest bezkarny.
Stworzenie pozorów bezkarności jest mocnym orężem.
I na końcu przemoc fizyczna. Jej stosowanie uszkadza towar, dlatego
jeśli bicie, to pod gorsetem. Brzuch, nerki i głowa. Gwałt też jest
takim sposobem. Czasem ludzie sobie wyobrażają, że gwałci się po to, by
kobietę nie mającą doświadczenia w prostytucji nauczyć różnych rzeczy.
To nieprawda. Gwałt jest formą przemocy, taką bardzo ingerującą,
sprowadzającą do parteru. Rosyjska mafia w Berlinie tłumaczy
dziewczynie, że musi spłacić dług. Ale przyjdą i zgwałcą ją Albańczycy,
czyli obcy. Są też publiczne gwałty, wszystkie muszą siedzieć i
patrzeć, jak się znęcają nad jedną. Boją się co najmniej tak samo. Był
okres, kiedy w Polsce toczyła się wojna o wpływy między różnymi grupami
przestępczymi i wtedy mówiono, że jak wpadają do agencji, to gwałceni
są wszyscy łącznie z klientami. Teraz tak się nie zdarza, ale spotkałam
dziewczynę, która była prostytutką za granicą i przeżyła raz najazd
mafii. Gdy przyjechali po raz drugi, to w stroju służbowym, czyli
ubrana w niewiele więcej niż bikini, wyszła na balkon i stała tam kilka
godzin, żeby ponownie jej to nie spotkało. A był środek zimy. To
zawodowa prostytutka, więc fakt uprawiania seksu nie był dla niej
problemem. Musiały się zdarzyć straszne rzeczy, skoro wolała
praktycznie zamarznąć, niż znów to przeżyć.
Mieliśmy też dziewczynę, która została wystawiona na drogę i odmawiała
klientom. Sutener nie zrobił jej nic złego, tylko dziwnym trafem
podjechał samochód z czterema
mężczyznami w kominiarkach. Wywieźli ją i zgwałcili. Użyli
prezerwatyw. Więc w procesie dowodowym ona nie mogłaby nawet oskarżyć
swojego sutenera, bo nie miał z tym nic wspólnego.
Werbownicy dążą do zalegalizowania pobytu kobiet ściągniętych jako
prostytutki. Załatwiają wizy studenckie, pozwolenia na pracę, fikcyjne
małżeństwa. Pamiętam sytuację, że w uczelni na wschodzie Polski cała
agencja ukraińska studiowała, a niektóre tak się przejęły, że dość
daleko się zaawansowały w tych studiach. Gdyby sprawa nie wyszła na
jaw, być może by je skończyły. Ale zdarza się i tak, że kobiety się
prostytuują, żeby skończyć studia.
Jak kobietę powstrzymać od zeznań? Szczególnie skuteczne są groźby
zrobienia krzywdy rodzinie. Samotna matka to idealna ofiara szantażu. A
przy tym nie ustają obietnice, że niedługo dostanie swoje pieniądze.
Rozmawialiśmy z Mołdawianką stojącą na drodze i ona nam powiedziała, że
bardzo chciałaby wrócić do domu, ale stoi tu już rok i oni są jej winni
dwanaście tysięcy dolarów. Mają jej wypłacić w przyszłym tygodniu.
W jednym z krajów ościennych spotkałyśmy się nawet z wrobieniem
dziewczyny w napad z bronią w ręku. W napadzie brało udział dwóch
recydywistów, którzy zeznali, że to ona nimi kierowała. I dostała sześć
lat. Musiał być opłacony ktoś z wymiaru sprawiedliwości, trzeba było
znaleźć sprawę, do której ona pasowała, obiecać facetom niższe wyroki,
jeśli ją wrobią.
Jedenaście lat temu, gdy zaczynałyśmy pracę, handel kwitł w Niemczech,
Włoszech, Belgii i Holandii. Teraz pojawiła się Hiszpania z Portugalią,
no i Wielka Brytania. Nawet Japonia i Australia.
Klienci nabywają dziewczyny na różnych zasadach. Czasem wystarczą
fotografie, innym razem odbywają się tak zwane sekscastingi. Coś
takiego miało miejsce w środkowej Polsce, wiem to od uczestniczki.
Dziewczyny wychodziły nago na wybieg, mężczyźni oglądali je, grając w
karty. Na pewno cena zależy od wyglądu, dziewczyna mniej atrakcyjna
trafi w miejsce tańsze.
Jawny seksbiznes mnie nie niepokoi, choć może mi się nie podobać, bo
uważam, że seks powinien się realizować w związkach partnerskich, a nie
w drodze prostytucji. Natomiast niepokojące są miejsca zamknięte,
prywatne kluby, w których do końca nie wiadomo, co się dzieje. Bo
policja nie ma do nich wstępu. Nie trafiłyśmy co prawda w Polsce na
ofertę seksu ze skutkiem śmiertelnym, ale wszystko można kupić za
pieniądze. Jeśli osoba, która jest ofiarą handlu, jest niepokorna i nie
chce się zgodzić na różne rzeczy, to może stracić życie. To kwestia
transakcji: masz kłopot z tą dziewczyną, więc ja ją zabiorę. Ile by to
kosztowało, gdyby ona już nie wróciła? Takie rzeczy się niestety
zdarzają. Jeśli seks nie realizuje się w związku, a ktoś ma supersilny
popęd, to musi mieć ciągle nowe doznania. Jego obiekty seksualne muszą
się zmieniać, być coraz młodsze, chce robić z nimi coraz bardziej
zaawansowane rzeczy. Znajdzie się ktoś, dla kogo to będzie uduszenie
partnerki w trakcie stosunku. Myślę, że zaspokojenie wszystkich
możliwych do wyobrażenia żądz jest wykonalne.
Niektóre ofiary handlu uznane za zaginione po jakimś czasie odnajdują
się, ale wcale nie chcą kontaktu z rodziną. Jedna dziewczyna
odnaleziona w Hiszpanii miała już męża i
dwójkę dzieci i nie życzyła sobie informowania rodziny, gdzie przebywa.
Ostatnio często nam się zdarza, że kobiety wyjeżdżają i zostawiają
mężów i dzieci, a ci mężowie robią wszystko, żeby skłonić nas do
rozpoczęcia postępowania jak z ofiarami handlu ludźmi. Ale robimy to
tylko wtedy, jeśli mamy konkretną informację, że to kobieta chce od nas
pomocy. Często potem się okazuje, że decyzję o jej wyjeździe podjęli
wspólnie - żona i mąż. Paradoksalnie staje się to niekiedy dla takiej
kobiety furtką do wolności. Wiem o jednej pani, która we własnym domu
była uwiązana do kuchni. Do tego stopnia, że w niedzielę mąż szedł z
dziećmi do kościoła, a ona gotowała obiad, żeby był, jak wrócą. Gdy
wyjechała, pracowała u kogoś w domu. Byli zadowoleni, chcieli
zalegalizować jej pobyt. Nie chciała wracać, bo tam zobaczyła, że jest
normalną ludzką istotą, która ma prawo do tego, żeby założyć ładną
sukienkę i gdzieś sobie wyjść.
Prostytutki nie mają problemów z policjantami. Oni nie są co prawda
zadowoleni, że dziewczyny stoją, więc starają się im utrudnić życie.
Ale jeśli one pracują dla siebie, to te mandaty są rodzajem podatku,
który płacą i się nie denerwują. A mandaty dostają oczywiście nie za
prostytucję, bo to nie jest karane, ale na przykład za... zaśmiecanie.
W Polsce prostytutek nie wolno rejestrować, dlatego tak naprawdę nie
wiadomo, ile ich jest. W La Stradzie zajmujemy się ofiarami handlu
ludźmi, więc prostytucją o tyle, o ile mają miejsce przestępstwa, gdy dziewczyna jest
zmuszana albo nie może odejść. Dla nas fakt, że ktoś jest prostytutką,
nie stanowi wystarczającego powodu do interweniowania, chyba że
dziewczyna jest nieletnia. Po wejściu Polski do Unii zdecydowanie
wzrosła liczba ofiar handlu. W Polsce z kolei zmniejszyła się liczba
cudzoziemek, ale to może oznaczać też, że ich klasa się zmieniła:
więcej pracuje w prostytucji dobrowolnej, przyjeżdżają do Polski
czasowo. Mniej jest zmuszanych i oszukiwanych. Różnica jest też taka,
że popyt na prostytucję rośnie i przyzwolenie społeczne jest dużo
większe. Robiłyśmy kiedyś takie symulacje, mierząc zyski, które ma
szesnastoletnia dziewczyna, dajmy na to zła uczennica, z decyzji
wejścia w prostytucję. Praktycznie rzecz biorąc, wiele jej marzeń się
spełnia: poprawia się jej pozycja w grupie, ma bogate życie
towarzyskie. Spotkałam w programie telewizyjnym siedemnastoletnią
uczennicę z warszawskiego liceum, zawodową prostytutkę. Jej rodzice o
niczym nie wiedzą, a przynajmniej udają, że nie wiedzą. Była to młoda,
zadbana kobieta, pewna siebie, ale nie wyzywająca. Dyskretny makijaż.
Można ją było wziąć za studentkę z dobrego domu. Ta dziewczyna była
doskonałą reklamą prostytucji. Miała pomysł, że kiedyś z tym skończy,
zarobi na studia i tak dalej. Zastała zwerbowana w agencji hostess. Nie
mówiła matce, żeby jej nie denerwować. To ona była tą dorosłą w
rodzinie, która dystrybuowała informacje. Skoro więc dla dziewczyny z
przeciętnego dobrego domu dopuszczalny jest taki pomysł, że będzie się
prostytuować, to co dopiero dla osób z marginesu, dla których jest to
ewidentna droga awansu społecznego.
Również korzystanie z usług prostytutek jest społecznie akceptowane.
Kiedyś nie było takiej sytuacji, że mężczyźni idą do agencji wspólnie
po pracy, tylko każdy szedł po cichu. Teraz to się zmieniło. Do agencji
idzie dziesięciu, z czego sześciu, bo chodzi stale, a czterech, bo im
nie wypada odmówić. To jakieś nowe normy, dla mnie zupełnie
zdumiewające. Klienci to zatem nie żaden margines społeczny, tylko
„porządni panowie”, którym się nie wiedzie w życiu osobistym. I gdy
taki mężczyzna idzie do prostytutki, może jej opowiadać androny, a ona
wszystkiego wysłucha. Najbardziej lubię, gdy pan opowiada, jak mu
prostytutka powiedziała, że jest tu pierwszy dzień i że miała z nim
wyjątkowo dobry seks. Zawsze wtedy pytam, czy dostała napiwek.
Mężczyzna jest w sytuacji dominującej, przychodzi jako klient, i
dziewczyna, która normalnie nie zamieniłaby z nimi dziesięciu słów,
słucha go i poświęca mu uwagę. To wręcz spełnienie marzeń.
Prostytucja przestała być śmiercią cywilną. Nie ma też typowej
prostytutki. Są kobiety studiujące, wykształcone i dziewczyny bardzo
proste, dla których prostytucja oznacza awans społeczny, a może lepiej:
cywilizacyjny. Wyobrażamy sobie, że ofiara handlu ludźmi jest piękna,
ale tak w ogóle nie musi być. Zazwyczaj jednak są to kobiety, które
mają jakieś cechy przyciągające mężczyzn, chociaż nie sposób znaleźć tu
wspólnego mianownika: albo ciche, spokojne, albo otwarte, łatwo
nawiązujące kontakt.
Sutenerzy, którzy wystawiają dziewczyny pod warszawskim Mariottem,
czasem opłacają jeszcze kogoś do ochrony, taksówkarza, lekarza,
telefonistkę, właściciela lokalu, ewentualnie wręczają łapówki. To musi opłacić dziewczyna z
pieniędzy, które dostaje. Kobiety - zwykle na jednego sutenera przypada
ich kilka - organizują się w małe spółdzielnie mieszkaniowe, ale po
jakimś czasie ktoś przychodzi i proponuje im ochronę, którą oczywiście
trzeba przyjąć.
Nowa dziewczyna, albo taka, która ma stałych klientów, dostaje na ogół
więcej pieniędzy. Ukrainka za sprzątanie po remoncie w Warszawie
dostanie dziewięć złotych za godzinę, a gdy spędzi ten czas z klientem,
to zarobi, jak dobrze pójdzie, dziesięć razy więcej.
Ale zawsze musi wejść w strukturę, nie może tak sobie stanąć na ulicy i
zarobić. Ona jest zwierzyną i musi zapłacić. Taka dziewczyna płaci też
więcej niani do dzieci, bo tamta musi łyknąć, że jej pracodawczyni
pracuje w klubie. Ludzie chcą mieć udział w tych zyskach, pieniądzach,
które, jak myślą, łatwo przyszły, i w ogóle się nie zastanawiają, że to
jest niemoralne.
W La Stradzie mamy bardzo dobry program dla Polek, „Iris”. Możemy
zapewnić kursy zawodowe i staże. Te osoby, które chcą zmienić swoje
życie, zmieniają je. Przed nami nie muszą ukrywać tego, czym się
zajmowały, i nie jest to żadną przeszkodą. Ale z ust przyszłego
pracodawcy pytanie: co pani robiła przez ten czas, jest raczej
kłopotliwe. Kobiety, które były prostytutkami, na ogół dobrze sobie
potem radzą w pracy zawodowej, szczególnie w negocjacjach z
mężczyznami. Pomagamy też tym, które chcą się prostytuować,
uświadamiając, że najważniejsze, co powinny wiedzieć, to że nie muszą
tego robić do końca życia, żeby odkładały pieniądze już teraz i miały
pomysł na to, co dalej.
Przywieziono do nas kiedyś kobietę, która była ofiarą przestępstwa. W
prostytucji pracowała krótko. Pochodziła ze wsi, miała dwójkę dzieci. Z
jej punktu widzenia - w ogóle nie mieli pieniędzy - fakt, że zarobki
liczy w tysiącach, był fascynujący. Wymyśliła, że sprowadzi mamę i
dzieci, które będą chodzić na czyściutki plac zabaw, zamiast bawić się
w gnojówce. Był to dla nas duży kłopot, bo większość mieszkanek to były
ofiary handlu ludźmi, które raczej są szczęśliwe, że się z tego
wyzwoliły. A z jej punktu widzenia wszystko było jak najlepiej. Na
pewno nie widziała swojego ciała jako świątyni, mąż ją zostawił, nie
miała wykształcenia. Tu ktoś ją ładnie ostrzygł, ubrał. Praktycznie nie
miałam argumentów, żeby ją przekonywać. Wychodziła z założenia, że
życie jest twarde i nie robi się rzeczy, które się lubi. W końcu
wstawać rano i doić krów też się nie lubi.
Jednak jeśli kobieta nie ma akceptacji dla tego, co robi, to pojawia
się syndrom brudnych pieniędzy. Traktuje je o wiele lżej. Ma przecież
maszynkę do zarabiania pieniędzy, czyli swoje ciało, którego w każdej
chwili może użyć. Jedna dziewczyna opowiadała mi, że pojechała z mężem
i dzieckiem w wakacje nad morze, bo chciała im zrekompensować, że jej
ciągle nie ma w domu. Gdy skończyły się im pieniądze, po prostu obeszła
agencje i spytała, czy nie potrzebują dziewczyny. Wyszła dwa razy
wieczorem i do końca pobytu niczego im nie brakowało.
Gdy ktoś ma silny charakter i odkłada pieniądze, to wyjdzie z tego, bo
ma swój plan. Ale zdarza się też inaczej: mam pieniądze, to zrobię
sobie łazienkę za dwanaście tysięcy, jakiej nikt nie ma. W domyśle: mam
dyskomfort, bo jestem prostytutką, ale za to będę żyć w luksusie.
Dlatego one robią takie rzeczy, kupują drogie kosmetyki, dzieciom
szalone zabawki, bo mają poczucie winy. Kobieta jest atrakcyjna ze
względu na wiek do dwudziestu pięciu lat, czyli naprawdę krótko.
Jest takie powiedzenie, że dobra prostytutka to głodna prostytutka, bo
musi ciągle pracować. Jest niewiele kobiet, które potrafią sobie
powiedzieć: potrzebuję trzy tysiące miesięcznie, a mam już dwanaście,
więc dzisiaj nie wychodzę.
Gorzej z dziewczynami, które zarabiają na przykład na narkotyki. Na
ulicę wysyłają je tak naprawdę handlarze narkotyków, ale dziewczyny
uważają, że to są ich najlepsi koledzy i obrońcy. One nie zawahają się
zrobić rzeczy, które są dla nich niebezpieczne. Na tym cierpią też
zwykłe prostytutki. Jeśli obok nich stoją narkomanki, które oddają się
bez prezerwatyw, to one też w końcu to zrobią, bo inaczej sutenerzy
będą je bić.
W La Stradzie nie mamy jednoznacznego stanowiska, czy delegalizacja
prostytucji byłaby dobrym rozwiązaniem. Tak naprawdę rozwinęłoby się
wtedy podziemie. Nie ma żadnych dobrych projektów. System holenderski
nie wypalił o tyle, że prostytutki spoza Unii są nielegalne, więc
jeszcze trudniej dostępne dla służb. Z naszego punktu widzenia
najważniejsze jest, żeby można było docierać do kobiet, sprawdzać, czy
pracują dobrowolnie i czy niczego im nie trzeba. W agencjach powinny
być kontrole tego typu, jakie robi Sanepid, żeby pod takim pretekstem
sprawdzać, czy nic złego się nie dzieje, rozmawiać z tymi kobietami. W
Berlinie byłam na praktykach w poradni, gdzie nielegalni cudzoziemcy
mogą sobie zrobić wszystkie badania na choroby przenoszone drogą płciową,
łącznie z żółtaczką. Z punktu widzenia polityki zdrowotnej kraju to
bardzo ważne, Niemcy wydają na to pieniądze, ale mają mniej zarażonych
obywateli. Są o tym informowane prostytutki, które też robią sobie tam
badania. Za oświatą zdrowotną idzie socjalna. Prostytutka dowie się,
jak założyć prezerwatywę, ale też jak się ubezpieczyć. Powoli
normalizuje swoje życie, ma wybór. Jestem właśnie za polityką dawania
wyboru. Pomysły rządowe, by piętnować klientów, wysyłać zdjęcia do
miejsc pracy - komu to coś da? Zakazy w naszym kraju działają słabo.