Anna - BOŻE WYCHOWANIE -
V
ROK 1985
LXXXV ROZMOWA – O Ojczyźnie ojczyzn: Taką służbą pragnąłem cię uszczęśliwić
5 II 1985 r., wtorek, Warszawa
– Mój Przyjacielu, oddaję Ci klucze od wszystkich bram i furtek mojej twierdzy zawierzenia. Proszę Cię też, abyś objął dowodzenie jej obroną. Daj mi swoją wolę, Panie, aby mną kierowała, bo moja jest nieprzydatna, chwiejna i słaba.
Powiedz, Panie, czy ja u Ciebie spotkam tę żywą Polskę, za którą tak tęsknię? Ty wiesz, że „rozkleiły” mnie książki, które ostatnio czytałam. Nie wiem, dlaczego ja to tak odczuwam, ale cierpię nad każdym, kto zginął, jakby to dziś było; i ten bezmiar cierpienia, ofiarności, męstwa – które jest zapomniane, wzgardzone i nic Polsce nie zyskało, ani sprawiedliwości, ani szacunku, ani zrozumienia, i wydaje się niepotrzebne – odczuwam jako straszną niesprawiedliwość i krzywdę. Dlaczego nie mogę spojrzeć na te 45 lat bezstronnie jako na przeszłość jak inni? Dlaczego nie mogę powiedzieć, że „to już minęło”, a wciąż czekam na oddanie nam sprawiedliwości i każdą z tamtych śmierci przeżywam, jakbym sama umierała? Czy Ty, Panie, uważasz, że jestem normalna? I dlaczego ja tak strasznie tęsknię za nimi wszystkimi? I tak bardzo pragnę być wśród tych właśnie zamordowanych, zmarłych, poległych Polaków, a tak trudno mi znosić to obecne zło, bezprawie i nędzę ludzką. Przecież to też są Polacy, a mnie po prostu bolą swoją małością dążeń, tchórzostwem, krętactwem, chciwością i brakiem godności, charakteru, honoru. Ja nie czuję wspólnoty z nimi, a tak straszliwie mocną, silną więź z nieżyjącymi. Dlaczego?
– Moja córko. Ta silna więź, to jest miłość do Wspólnoty Polskiej – takiej, jaką ona jest w moim zamierzeniu: dojrzała do pełni człowieczeństwa. A taką jest rzeczywista, żywa twoja wielka rodzina istniejąca w moim domu, w twojej prawdziwej Ojczyźnie.
Moje królestwo, Anno, jest Ojczyzną ludzkości i jest Ojczyzną ojczyzn. Węzły miłości łączą mój świat z wami, teraz żyjącymi na ziemi. Lecz u Mnie nie ma przemijania i śmierci. Dlatego wszyscy, którzy kochali to samo co ty, łączą się z tobą w tej miłości, która w nich jest utrwalona na wieczność, oczyszczona i piękna, bo Ja sam ją przenikam.
Ze Mną są ci, którzy starali się usilnie wprowadzić w świat ludzki moje prawa: sprawiedliwość, wolność wyboru, szacunek dla godności człowieka, miłosierdzie i czynne współczucie – pomoc skrzywdzonym, słabym, bezbronnym i zniewolonym. Za te dobra i mnóstwo innych, aby je zdobyć dla wielu, a nie tylko dla waszego narodu, gotowi byli oddać trud całego życia, przyjąć cierpienie, uwięzienie i śmierć. I tak żyli, a bardzo wielu ginęło.
Wiem, że myślałaś, że byłoby to straszliwe, gdyby poza ziemią nie było Mnie. Ale jestem, Ja – wasze odniesienie, Sędzia sprawiedliwy. Dla was, córko, jestem Zmiłowaniem i Miłosierdziem, towarzyszyliście Mi bowiem, jakże licznie, w mojej drodze krzyżowej i w okrutnej śmierci. Zapewniam cię, że każdy, kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich – a iluż was wybierało taką śmierć – uczestniczy w mojej miłości do was i braterstwo ze Mną zawiera na wieczność.
Gdybyś uczestniczyła w moim spotkaniu chociażby z jednym z nich, wiedziałabyś, z jakim zdumieniem przyjmowali moją nieskończoną miłość ci, którzy nie czuli się jej godni lub nie spodziewali się w ogóle życia po śmierci. Miłość wasza (bezinteresowna) do każdego człowieka zanurzona jest we Mnie. Kiedy oddajecie własne życie – wszystko, co macie – dla i za innych ludzi, powtarzacie Ofiarę moją. Wtedy Ja gotów jestem przekreślić wam cały rachunek win, chociażby był ogromny. Bo miłość jest ponad wszystkie winy. Miłość dociera i łączy się z naturą Boga, odwołuje się doń. Dołącza swoją moc, wątłą, ale całkowicie wypełniającą istotę człowieka, do nieskończonej pełni miłości Boga i przylega do Niego już na zawsze w zrozumieniu i przyjaźni.
Wiem, córko, że nie możesz tego przekazać, ale wiem też, że zrozumiałaś Mnie. Kiedy ty, dziecko, włączasz się w sprawy twojego narodu, angażujesz wszystkie swoje władze duchowe, a także naturę emocjonalną, wtedy poprzez mój dar, dar zrozumienia mojego świata, bo nie tylko Mnie słyszysz, lecz i przyjaciół moich w królestwie moim, łączysz się z nimi. Dałem ci ten dar łączności duchowej, bo taką służbą pragnąłem cię uszczęśliwić; i będziesz Mi pomagała, córko, coraz lepiej. Kiedy emocje ucichną i kiedy bardziej świadoma będziesz rzeczywistości mojego świata szczęścia i miłości, nie tak będziesz reagowała. Na razie wierzyć musisz w sprawiedliwość moją, a z doświadczenia znasz tylko tę stronę cierpienia, niesprawiedliwości i krzywdy. Stąd tak bolesna reakcja. Oddaj ją Mnie i pamiętaj, że śmierci nie ma – jest życie! A życie ze Mną ma każdy z was, kto kochał braci swoich. Nieskończenie miłosierna jest miłość moja dla twoich braci, i dla was – dzięki nim.
– Dziękuję Ci, Panie. (...) Ty wiesz, że żałuję, że nie zginęłam, a jednocześnie żałuję, że tak mało dla Ciebie robię. Zawsze chciałam obu tych spraw razem.
– Wiem o tym, córko. Ale ty wiedz, że pracując dla Mnie spełniasz marzenia tych, którzy przedwcześnie żyć przestali; i oni towarzyszą ci. Udział im daję w tym, co tworzą dla Mnie żyjący, by jedną radością cieszyli się ci, co siali, i ci, co przy żniwie pracują. Dam im i większą radość, gdy przyjdzie pora, bo zabiegam o to, by szczęście ich rosło. Ty zaś przygotuj się, by ich nie zranić.
– W jaki sposób?
– Bądź bliżej Mnie.
LXXXVI ROZMOWA – W przyjaźni dzielimy się wszystkim, co mamy
5 IV 1985 r., Wielki Piątek, Warszawa
– Chcę Ci podziękować, Panie, za tę wspaniałą niespodziankę, którą przygotowałeś mi. Bardzo pragnę być dzisiaj z Tobą, chociaż wiem, że mam pisać teksty. Dziękuję Ci za ojca Kazimierza, który jest tak czuły na Twój glos. Dziękuję Ci, Jezu, mój jedyny prawdziwy Przyjacielu, za to wszystko, co dałeś mi, dajesz i dasz w przyszłości. Dziękuję za dar istnienia, za dar słyszenia Ciebie i za dar pisania słów, które mi mówisz. Teraz wiem, że ten cały ciężar życia, którego nigdy bym sama sobie nie wybrała i nie mogła przeżyć jeszcze raz, warto było znieść, bo Twoje słowa będą służyły wielu ludziom, kiedy mnie dawno tu nie będzie. I wiem, że gdybym była teologiem czy wspaniale głosiła Ciebie, nigdy nie pociągnęłabym tylu ludzi ku Tobie, ilu ich zachwycą i przyprowadzą Ci Twoje własne słowa. W nich jest Twoja miłość i siła, i nieskończona cierpliwość dla nas. Kiedy Ty mówisz, sięgasz w głąb duszy, do naszych serc i wiemy, że to jest prawda, że Ty jesteś dobrocią, łagodnością i miłosierdziem.
Dzięki Ci za to, że teraz nic się nie martwię tym, kiedy, jak i gdzie słowa Twoje zaczną wołać do ludzi o Twojej miłości, bo Ty sam się tym zajmiesz. Już się zajmujesz. Pozwól mi, Ojcze, dokończyć tę pracę, bo bardzo źle się czuję i wybacz mi, że mam czasem żal, że chcesz, żebym pisała, a równocześnie dopuszczasz ból, który to utrudnia lub uniemożliwia. Przyjmij dziś, Przyjacielu mój, wszystkie moje choroby, cierpienie fizyczne i psychiczne, wszystkie lęki i obawy o przyszłość jako mój udział – przyjaźni – w Twojej strasznej Drodze Krzyżowej. Nic innego nie umiem znaleźć. Ty wiesz, że Cię kocham pomimo wszystko. Wiem, że dlatego właśnie obdarzasz mnie tak bardzo, bo nic nie mam i sama z siebie jestem niczym, i nic nikomu dać nie mogę. Lecz z Tobą, z Tobą można dokonać wszystkiego niemożliwego, bo przez Ciebie wszystko jest łatwe i proste.
Dzięki Ci, mój umiłowany Panie (którego wciąż zdradzam, opuszczam i uciekam ku sobie, a jednak Ty wiesz, że kocham Cię i pragnę być z Tobą i nigdy inaczej), dziękuję Ci z całego serca za Twoją nieskończenie wyrozumiałą miłość do nas. Za to, żeś zechciał ratować nas osobiście. Za to, że wołasz do wszystkich, do tych przede wszystkim, którzy Cię nigdy nie słyszeli lub sądzą, że ich odrzuciłeś, bo nie są „Twoi”. Dzięki Ci za Twoją miłość do nas, ludzi, od czasu stworzenia nas aż po dni ostatnie, za ciągłą obecność, dobroć, osobisty udział w życiu każdego z nas, za to, że Ty, Panie, nie masz nas dość, nie oburzasz się, nie karzesz, chociażby odwracając się od nas – ale wciąż szukasz nowych sposobów ratunku. Jesteś nieskończonością miłosierdzia dla nas wszystkich!
I za to, że dałeś mi, Ojcze i Przyjacielu mój, łaskę zrozumienia Cię, słyszenia i brania udziału w Twoim wspaniałym planie ratunku, dziękuję Ci. I to właśnie chcę uczynić dzisiaj, kiedy pamiętamy o Tobie ukrzyżowanym za nas, za mnie, za tych, co przyjdą po nas, za tych, których spotkam w Twoim domu. Dzięki Ci, Jezu, mój Zbawco, Obrono i Opieko. Jakżeż bym chciała tak kochać Cię, jak jesteś tego godzien, mój Przyjacielu! Pomóż mi, naucz mnie, przemień mnie. Proszę!
– Moja córko. Nigdy nie pozostawię cię samą, aż wejdziesz w drzwi naszego domu.
– Twojego, Panie.
– Dom przyjaciela jest wszak naszym, prawda? Teraz zaś Ja korzystam z twojego przejściowego schronienia. W przyjaźni, dziecko, dzielimy się wszystkim, co mamy. I ty starasz się coś Mi dać: swoje ręce, umysł, swój czas i swoje wieloletnie przygotowanie do takiej współpracy, jaka jest między nami.
Pamiętaj, córko, że dla Mnie najważniejsza jest wasza dobra wola, wasze „tak”, „chcę” – a resztą Ja sam się zajmuję. Mówiłaś Mi, że zrozumiałaś, jak powoli zmienia się twoje spojrzenie: zaczynasz ujmować się za Mną, odczuwać stosunek ludzi do Mnie tak mocno jak do siebie samej. Wiem, że boli cię, kiedy zapraszasz ludzi ku zbliżeniu ze Mną, a oni widzą tylko ciebie i nie rozumieją, że to jest moje zaproszenie do zbliżenia, do przyjaźni ze Mną, Zbawicielem waszym, a nie z tobą. Nie rozumiecie bezinteresowności, kiedy jej w was nie ma i dlatego, Anno, odpowiedzą ci tylko tacy jak ojciec Kazimierz, którego ci ofiarowuję jako mojego zastępcę w kapłaństwie. Chciałem pocieszyć cię, córko, i dać ci znak mojej miłości i troski, abyś wiedziała, że to jest moja wola. Bo teraz otrzymujesz pomoc, o którą prosiłaś Mnie. (Cale lata prosiłam o spowiednika; jeśli był, to zaraz wyjeżdżał.)
Potrzeba było, ażebyś zdała się zupełnie na Mnie i nie szukała tego u ludzi, co Ja sam pragnąłem ci dać: moją przyjaźń i pomoc. Trzeba było, ażebyś przeszła przez drogę oczyszczającą emocje i uczucia, gdyż one zakłócają prawdę widzenia świata u osób o podobnej do twojej wrażliwości. Ale widzisz sama, córko, że niczego ci nie zabrałem, nie uszczupliłem twojej natury, a tylko uporządkowałem; i nadal tak będę czynił, bo pozwalasz Mi na to. Cieszy Mnie, że rozpoznajesz przyjaciół moich (to jest tych, dla których najważniejsza jest wola Boża, nie zaś własna) i że moje sprawy stają się dla ciebie powoli istotniejsze niż własne.
Przyjaźń to jest wspólnota, dziecko, i do takiej prawdziwej wspólnoty włącza się powoli coraz to nowy jej członek, lecz nie zmienia to bliskości i zrozumienia przyjaciół i nie narusza istniejących więzi. Raczej każde z przyjaciół dzieli się z innymi tym, co ma najlepszego.
Ty, Anno, masz Mnie, i pragnę, abyś się Mną dzieliła. Pamiętaj też, że Ja chcę, ażebyś korzystała z moich możliwości. Dlatego oddawaj Mi kłopoty, bóle i tragedie ludzkie, a Ja się nimi zajmę, jak to robiłem dla Hani i jej matki, dla obu chorych chłopców, o których prosiłaś. I chcę służyć wam bardziej. Przyjaźń zobowiązuje, córko.
Kiedy dziękujesz Mi, uznajesz moją miłość względem siebie w tym czy innym wydarzeniu lub w całym życiu. Dziękuj Mi więc częściej w sprawach ludzkich i ogólnych. Wtedy żyć będziesz w Prawdzie, bo ona świadczy o mojej miłości do was.
Będziemy dalej pisać, córko, jesteś przecież tłumaczką mojej miłości. W chwilach twojej słabości kocham cię mocniej jeszcze, bo trud twój Mnie wzrusza. Nie bój się niczego, co mogłoby pracę naszą zerwać, bo Ja jestem Panem świata i moja wola jest jego prawem. Ufaj mi, córko.
LXXXVII ROZMOWA – Ja sam naprawiam wasze błędy, bo wszyscy niedojrzali jesteście
23–24 IV 1985 r., wtorek, Warszawa
– Ojcze, proszę Cię, powiedz, co mam powiedzieć tej pani, którą przysłał ojciec Kazimierz do mnie. Ty znasz jej stan.
– Otóż powiedz jej, że kocham ją i pamiętam o niej. Niech nadal ufa w pomoc moją i zawierzy Mi we wszystkim. Niech też modli się i prosi za tych, których za wrogów uważa. Niech nie chowa żalu i złości, i złych życzeń w sercu swoim, ponieważ Ja kocham każdego człowieka i ona prosząc Mnie o pomoc dla siebie powinna prosić tak samo gorąco o pomoc moją dla tych, którzy jej potrzebują – a potrzebuje mojej pomocy każdy z was, tym bardziej, im dalej jest ode Mnie (a więc z jej perspektywy także ci, których ona uważa za wrogów).
Pragnę, aby Mi zawierzyła całkowicie i nie lękała się o siebie, bowiem Ja o każdego z was troszczę się sam. Kiedy zawierzacie Mi zupełnie, nie stawiając Mi warunków – bo wtedy nie jest to zawierzenie – Ja znajdę środki i czas odpowiedni, aby wam ulżyć. Więc przyjmujcie swoją sytuację obecną nie jako karę moją lub udręczenie, a jako próbę waszej wytrwałej ufności. Ufa się tylko Temu, kto kocha was, nie za to, co wam daje, a dlatego, że Kochający pragnie waszego prawdziwego dobra, które lepiej zna niż wy, gdyż On was ukształtował i przeznaczył do szczęścia wiecznego.
Powiedz, że pragnę od niej tego, na co ją stać, a nie niemożliwości. Że znam ją i nie schodzi z oczu moich, ale Ja sam jestem Panem czasu i wszystkich wydarzeń i nic bez woli mojej się nie dzieje. Jeśli naprawdę kocha Mnie, zaufa Mi.
Ojciec Kazimierz chciał wiedzieć, co jest z sądem osobistym w czyśćcu i jak ja słyszę Pana (skoro nie słuchem).
– Ojcu wytłumacz, że Ja mówię nie do ciała człowieka, a do tego, co w nim jest na podobieństwo moje – do jego ducha, i tak mówię, jak jest to przydatne w planach moich, jeśli człowiek chce współpracować ze Mną.
Przekaż mu też podobieństwo, jakie ci ukazałem: Kiedy huragan niszczy, spadają wszystkie owoce, a drzewa łamią się i giną. Lecz Ja jestem ogrodnikiem doskonałym i nie dopuszczam, by owoce zielone i niedojrzałe przepadły. Tylko zgniłe i robaczywe pozostawiam, a te, które czasu potrzebują, przechowuję w moich pomieszczeniach w takich warunkach i na tak długo, jak im potrzeba do osiągnięcia pełnej dojrzałości. Rumieniec dojrzałości, to miłość bezinteresowna, prawdziwa i ogarniająca całą istotę człowieka. Kto kochał siebie tylko, długo pracować musi, aby ujrzeć się w prawdzie, ja nie przymuszam i nie poganiam nikogo. Kochany - a moja miłość jest jak słońce – pobudza do wzrostu, rodzi słodycz i powoli daje dojrzałość owocu.
Od stopnia niedojrzałości duszy do przyjęcia mojej miłości zależy okres wzrostu. Zrozumienie, kim jestem wobec niej, u bardzo słabo rozwiniętych duchowo nie następuje od razu i w pełni. A dopiero pełne zrozumienie i przyjęcie mojej miłości rozpala duszę, czyniąc ją zdolną do odpowiedzenia Mi miłością.
Moje miłosierdzie ratuje słabych i upośledzonych w rozwoju duchowym, jeśli znajdę w nich chociaż zalążek miłości bezinteresownej, choć trochę pragnienia darzenia, czynienia dobra, poszukiwania lub głodu dobra (bo pod tą zasłoną szuka Mnie zwykle człowiek niedojrzały duchowo). Lecz mój dom jest domem miłości i nie zniósłby jej energii ten, kto sam jej niewiele posiada.
Ja jestem Ojcem i lekarzem dusz, a nie sędzią bezlitosnym i bezwzględnym, a Krew Syna mego usprawiedliwia was wciąż. Również i oskarża tych, którzy sami odkupionymi nią będąc, braci swoich osądzali bez miłosierdzia. Twoja ciotka tego nie zrobiła, dlatego i Ja nie potępiłem jej, a dałem jej ratunek i wciąż cierpliwy jestem oczekując pory, gdy przyjmie pełnię prawdy o sobie.
Szybką i nagą sprawiedliwością nie miażdżę dusz słabych i dziecinnych, lecz daję im czas wzrostu i rozwoju zrozumienia, nawet gdy same są winne swemu stanowi – gdyż żyjecie we wspólnocie braterskiej i winy wasze też są wspólne. Gdybym ją potępił, ileż innych wokół niej żyjących surowo musiałbym osądzić. Grzech wasz jest wspólny i przechodzi z pokolenia na pokolenie. Na winę jednego z was składa się zaniedbanie, lenistwo, brak miłości, delikatności i dobroci, a często ciężki grzech wielu innych.
Ja sam naprawiam wasze błędy, bo wszyscy niedojrzali jesteście, żyjecie we wspólnocie grzechu i trudno wam iść przeciw prądowi. Jestem rzeczywistym Ojcem waszym, wyrozumiałym, łaskawym i miłosiernym. Pragnę uratować każdego z was, a nie odrzucić na zatracenie.
Teraz, Anno, przygotuj IV część tak, jak trzeba, aby już można było ją przepisać. (Chodzi o „Pozwólcie ogarnąć się Miłości”, która jeszcze nie miała tytułu).
29 IV 1985 r., poniedziałek, Warszawa
– Ojcze, telefonowała pani Hanna i prosi o modlitwę. Co ja mogę zrobić poza tym, że proszę Ciebie?
– Przypominaj Mi o niej, Anno, pamiętając o tym, że kocham ją nie mniej niż ciebie i że pragnę jej dobra, lecz tylko Ja wiem, co dobrem jest dla niej.
LXXXVIII ROZMOWA – Potrzebuję was, ale oczyszczonych i oczekujących Mnie z miłością
6 V 1985 r., poniedziałek, Warszawa
Kiedy czytałam u Izajasza Księgę Emmanuela rozdz. 6 od słów (w. 8) „I usłyszałem głos Pana mówiącego: »Kogo mam posłać? Kto by tam poszedł?« Odpowiedziałem: »Oto ja, poślij mnie!«”, też tak powiedziałam – od siebie. A kiedy czytałam dalej (Iz. 6, 9-13), Pan powiedział:
– Teraz tak się dzieje – głoszą Mnie tysiące ust, a nikt nie odwraca się od zła. Przyznam się do każdego, kto głosi prawdę Syna mego, choćby był obcy w moim Kościele. (Oczywiście chodzi Panu o takich, którzy zechcą, żyć i świadczyć sobą o prawdzie, i tych Pan wezwie spośród niewierzących, pogan itp. „obcych”).
Kiedy czytałam rozdział 8, wersety 9 i 10: „Dowiedzcie się, ludy, iż będziecie zgniecione! Wszystkie krańce ziemi, słuchajcie: Przypaszcie broń, będziecie zgniecione! Przypaszcie broń, będziecie zgniecione! Opracujcie plan, a będzie udaremniony. Wydajcie odezwę, a nie nabierze mocy, albowiem z nami Bóg”, Pan tak je skomentował:
– Ja sam udaremnię plan nieprzyjaciela (szatana), wiernych ocalę, a sługi jego wydam na stracenie, bo targnął się na moją własność, by dzieło moje zniszczyć a wyszydzić miłosierdzie moje. (Pan mówi o planie szatana zniszczenia ludzkości, a nawet ziemi).
Kiedy czytam, często jakiś werset woła do mnie, a także wiem, że dotyczy np. Polski (Iz 8, 22-23 i później 9, 1-6), i wiem, że od nas Bóg pragnie rozpocząć znów budowanie Królestwa pokoju, prawa i sprawiedliwości – a wtedy On zapanuje u nas, a potem na całej ziemi.
Teraz, kiedy czytam (Iz 26, 8-19), wiem, że obecnie i my tak oczekujemy sprawiedliwości Bożej, a Pan mówi:
– Nikt, tylko Ja. Ode Mnie oczekujcie wyzwolenia, lecz odrzucajcie błędy wasze i winy, abym zobaczył, że zależy wam na sprawiedliwości mojej. Bo kiedy przyjdę, odrzucę wszelki brud i zło, nie pytając o narodowość waszą i wyznanie. Jeśli chcecie cieszyć się łaską i kierownictwem moim, odwróćcie się od waszych fałszywych bożków i stańcie przede Mną w czystości serca, gotowi by Mi usłużyć.
Potrzebuję was, ale oczyszczonych i oczekujących Mnie z miłością i w ufności, a nie w lęku i wstydzie. Mało już czasu pozostało wam, wiec powracajcie ku Mnie prędko od grzechów waszych.
Tak, Anno, chcę mówić z wami, przebywać z wami, nasycać was – sobą – lecz wy nie odpowiadacie na wezwania moje. Jak długo jeszcze będzie trwać bierność wasza, ślepota i głuchota? Czyż tylko lęk zdoła was rozbudzić? A miłość moją macie za nic, pomimo cierpienia...? Nie uciekajcie w formalizm i obłudę. Chciejcie nawrócić się!
– Wiem po sobie Jezu, jakie to trudne. Jeżeli mi, Panie, nie pomożesz silniej, to sobie nie poradzę. Zupełnie nie orientuję się, ile jest w tym choroby, a ile bierności czy lenistwa. Po prostu nic nie mogę. Jeśli wszyscy tak się czują, to my naprawdę nie będziemy zdolni odwrócić się od swoich wad.
– Moja córko, proś Mnie stale, przy każdej nowej czynności. Wiem, że masz kłopoty ze zdrowiem i nie wymagam wiele, lecz trochę czasu codziennie pragnę otrzymać od ciebie. Teraz, kiedy zrobicie korektę, kończ, Anno, piątą część. Sama wiesz, że to powinno być ukończone. I niczym nie martw się z góry. To moja troska. Złóż ją na Mnie, tak jak to, co odnalazłaś i wpisałaś na marginesy, aby tekst służył innym. A przecież ty jesteś pierwszą, która powinna z niego mieć korzyść, przecież i dla siebie piszesz; ja tego w każdym razie chcę. (Uwaga: Komentarze Pana do księgi Izajasza wpisywałam ołówkiem na marginesie Pisma świętego w miarę, jak Pan objaśniał. Z tych zapisów powstało później: „Czytamy Izajasza z Panem”).
– Zagubię się w tych notatkach na marginesach, jeżeli mi nie pomożesz, Ojcze.
– Owszem pomogę ci w przypisach, lecz teraz pisz piątą część („Pozwólcie ogarnąć się Miłości”), dobrze?
– Tak będzie, jak tego chcesz, Panie. I proszę Cię o opiekę nad klerykami, aby skorzystali jak najwięcej. Oddaję Ci też w opiekę te dwie osoby i siebie.
– Cieszę się, jeśli Mi zawierzasz i prosisz o pomoc. Po to jestem z wami.
15 V 1985 r., środa, Warszawa
Wczoraj skończyłam pisanie piątej części „Pozwólcie ogarnąć się Miłości” i całości zarazem. Jestem szczęśliwa i wolna! Pisałam od września 1984 r. Ktoś inny napisałby to trzy razy szybciej; Bóg ma dla nas nieskończoną cierpliwość.
LXXXIX ROZMOWA – Możecie prosić o wszystko
20 V 1985 r., poniedziałek, Warszawa
– Dziękuję Ci, Ojcze, że mogłam skończyć Twoją naukę o przyjaźni z Tobą. Teraz proszę Cię, Panie, żebyś pomógł tym, co przepisują, bo bardzo im to nie idzie. Zrozumiałam, że w Twojej przypowieści o uczcie królewskiej wymówki tych, którzy nie chcieli przyjść, miały dla nich istotną wagę. Teraz z nami jest tak samo. Jedynie choroby nie uwzględniłeś, Panie, bo jesteś bardzo wyrozumiały dla naszych słabości. A jednak nie wiem nigdy, czy naprawdę źle się czuję, czy mi tak się wydaje (z wyjątkiem gorączki i dużych bóli lub bólu dłoni). Sądzę, że dużo więcej moglibyśmy zrobić, gdybyśmy naprawdę chcieli.
Ja przyzwyczaiłam się do pisania i wciąż zdaje mi się, że mam czas i że coś mogę odłożyć na później. Ty, Ojcze, tak cicho i delikatnie zwracasz się do nas, że nie widzimy całej „cudowności” Twojej przyjaźni z nami.
W przyjaźni ważna jest szczerość wzajemna i zaufanie, nic więcej
23 V 1985 r., czwartek, Warszawa
Prosiłam Pana długo o pomoc dla różnych znajomych i dla ich bliskich. W końcu poprosiłam:
– Naucz mnie też, Jezu, jak mam Cię prosić, bo i tego nie umiem.
– Moja mała przyjaciółko. W przyjaźni ważna jest szczerość wzajemna i zaufanie, nic więcej. Niepotrzebne są szumne słowa, tym bardziej ceremonialny stosunek. Bo do przyjaciela przybiega się w potrzebie i szybko relacjonuje, w czym się na niego liczy, i spodziewa się też, że ów, jeśli tylko może, natychmiast stara się pomóc, bo przecież kocha cię i twoja prośba jest dla niego ważna, czyż nie tak?
– Tak, Jezu.
– I niech cię nie martwi brak równości, bo ty też możesz dla Mnie dużo zrobić.
– Co?
– Możesz Mnie prosić o pomoc dla innych z tą pewnością, która jest dla Mnie tak cenna, z zaufaniem do mojej miłości do was. Jeśli wiedząc, jak w istocie jestem litościwy, jak łatwo Mnie ubłagać i jak gotów jestem dać się wam przekonać i zmienić swoje postanowienie ze względu na waszą słabość i biedę – a ty już poznałaś moją troskę, współczucie i miłość do was, tak ślepą na wasze winy – jeśli ty prosisz Mnie ze współczuciem, jakże ci odmówić mogę tam, gdzie nie jest to ostateczną koniecznością dla dobra tego, o którego Mnie prosisz?
Bądź spokojna. Obejmę, już objąłem te osoby swoją specjalną troską. Ja znam każdego z was do głębi duszy. Nie odbiorę matki dzieciom, tak jak nie zabrałem synowej twojej przyjaciółki. Przecież prosiłaś Mnie za nią.
– To są cuda.
– Czymże są, córko, „cuda” nad naturą fizyczną człowieka dla Tego, który stworzył jego byt duchowy, wieczny? Zmiana uporu jego woli, to jest ta bariera, której Bóg nie łamie, bo sam tę wolność ofiarował. Ale możecie prosić o wszystko, a wtedy Ja okoliczności ułożę sam dla dobra człowieka. Już je zmieniłem. Bądź, córko, pewna, że nie zapomnę twoich próśb. Spoczywaj w ufności i przekaż te same słowa Majce. Będę jej Ojcem i tarczą. (Uwaga dopisana w r. 1991: Majka wyszła za mąż. Jest bardzo szczęśliwa).
XC ROZMOWA – Poznajcie wasze prawo do przyjaźni ze Mną
2–6 VI 1985 r., Niedziela Trójcy Świętej i Boże Ciało – pod Warszawą
– Tyle mi dajesz, Ojcze, a ja tak mało uczę się, tak wciąż jestem od Ciebie daleko. Nie czuję samotności, wiem, że żyję na Twoich oczach, Twoja obecność jest stale ze mną – i nic się nie zmieniam. Co mam robić, powiedz, bo przecież wiesz, jak źle jest ze mną? Tak bardzo rzadko znajduję czas dla Ciebie. Kiedy nie ma pilnych potrzeb ludzkich, nie proszę, i nie wiem, o czym mam mówić z Tobą.
– Moja córko, pozostaw inicjatywę Mnie, a tylko oddawaj Mi wszystko, czym dysponujesz: twoją wolę, twój czas, twoje pragnienie służenia Mi. O tylu sprawach rozmawiasz z ludźmi, a Mnie się nie pytasz. Boisz się własnych sugestii lub wtrętów nieprzyjaciela, prawda? Więc może zrobimy tak, że Ja, znając wszystko, co czynisz i myślisz, odpowiem ci na te wątpliwości i pytania, które uznam za potrzebne ci?
– Tak, Ojcze, to byłoby upewnieniem dla mnie, że nic nie włączam sama poza Twoimi słowami.
– Chcesz wiedzieć, córko, jaki tytuł nadać naszej pracy?
– Tak.
– Posłuchaj Mnie uważnie. Słowa moje są skierowane do każdego, kto je czytać będzie, tak jak gdyby był on jedynym człowiekiem ziemi. Z nim, właśnie z nim pragnę zawrzeć przyjaźń i mówię mu to, gdyż gdyby było inaczej, nie trafiłyby do niego te moje słowa miłości. Gdyby nie najgorętsze pragnienie mojego serca, nie powiedziałbym ci ich i nigdy nie zostałyby utrwalone, przepisane i nie rozeszłyby się tak, jak to się stanie.
Miłość moja sięga po wszelkie możliwości, by zbliżyć się do was, pomóc wam, objąć was moją opieką, uratować, uzdrowić i uszczęśliwić. Ponad wszystkimi ograniczeniami, barierami i podziałami, jakie zbudowaliście, zwracam się do wszystkich, wszyscy bowiem jesteście moimi ukochanymi dziećmi. I nie znam „lepszych” i „gorszych”. Każdemu z was ofiarowuję siebie i moje nieskończone możliwości pomocy przeznaczam każdemu. Jeśli wy sami dzielicie się i ograniczacie prawo wyboru, możność życia godnego człowieka i szansę osiągnięcia tego wielu waszym braciom, jeśli bronicie dostępu do Mnie, narzucacie własne warunki, potępiacie, ograniczacie i utrudniacie braciom waszym przystąpienie do Mnie – Ja sam wychodzę naprzeciw i szukam ich, osobiście wzywając każdego.
Wołam do was, zaczepiam was, zatrzymuję wasz bieg ku śmierci (ze zrozumienia: bo tym jest nasze życie bez Boga), abyście zechcieli przystanąć na chwilę i porozmawiać ze Mną. Poznać Mnie. Przekonać się, jakim jestem naprawdę. I aby każdy z was dowiedział się, że jest nieskończenie i niezmiennie kochany, że ma przyjaciela – BOGA.
Teraz, kiedy stoicie w przededniu najstraszliwszych doświadczeń ludzkości, pragnę, byście przeżywali ten okres ze Mną, gdyż tylko we Mnie znajdziecie oparcie, obronę i Ja tylko Tym jestem, który troszczy się o was i uratować was pragnie. Poza Mną nie ma nikogo, kogo by los ludzkości obchodził.
Lecz różne są wyobrażenia wasze. Liczne lęki, fałszywe mniemania, i tak niewielu z was zwraca się ku Mnie. A potrzebny jestem wszystkim, bo zginiecie beze Mnie.
Dlatego trudziłem się zdobywaniem miłości waszej, ufności i zawierzenia, i tak czynię nadal. Jednak – stosownie do czasów – pomoc moja jest różna. Teraz sam wołam do was:
Przyjaciele! Przychodźcie do Mnie. Ja was uchronię, bo kocham was. Wzywam do przyjaźni ze Mną. Przyjdźcie do Mnie wszyscy. Nie obawiajcie się Mnie. Poznajcie Mnie. Zrozumcie moją bezwarunkową miłość i troskę o was. Poznajcie moją opiekuńczą, miłosierną naturę, moją łagodność, cierpliwość i łaskawość dla was. Poznajcie też waszą godność i wasze uprawnienia, którymi was obdarowałem.
Poznajcie wasze prawo do przyjaźni ze Mną. Nie bójcie się więcej. Ja was nie sądzę, nie karzę. Ja miłuję was, którzy z miłości mojej powstaliście i żyjecie.
Wyciągam ku wam rękę przyjaźni. Zechciejcie przyjąć dłoń Boga i trwajmy w przyjaźni, teraz i w domu moim, który wam otwarłem.
Pozwólcie ogarnąć się Miłości. Wszyscy. Cała ludzkość. Wszystkie ukochane dzieci moje.
Wybierz, Anno, taki tytuł, jaki uznasz za najbardziej odpowiadający mojemu zamiarowi. Tego życzę sobie.
W Warszawie pokazałam te słowa dwóm osobom. Razem wybraliśmy – „Pozwólcie ogarnąć się Miłości”. I te słowa Pana dodaliśmy do zakończenia książki.
XCI ROZMOWA – O czyśćcu: W obliczu prawdy
12 VI 1985 r. środa, Warszawa.
Wczoraj wieczorem wróciłam z wczasów. Telefonował Zbyszek, że jego ojciec umarł. Prosił o pomoc.
– Ojcze, umarł ojciec Zbyszka i prosimy Cię, powiedz, jak mu pomóc. Ty wiesz, jak bardzo Zbyszek cierpi i jaki jest niespokojny.
– Moja córko. Kiedy uspokajałaś go przed swoim wyjazdem, zrobiłaś to z mojej woli. Mój dom ma wiele przedsionków dla tych z was, którzy nie są przygotowani na spotkanie ze Mną i zasiąść do uczty królewskiej nie mogą, bo zaniedbali, odrzucili lub nie znaleźli czasu na spotkanie ze Mną w okresie życia na ziemi.
Lecz są to moje dzieci, choć leniwe, nie kochające, zarozumiałe i przywiązane do swoich błędów, które usprawiedliwiały ich przed osądem własnego sumienia. Widzisz, córko, nie każdy gotów jest przyjąć prawdę o sobie, jeżeli może zastąpić ją wygodnym i przyjemnym dla miłości własnej kłamstwem. Wszyscy chętnie tworzycie mity i wyobrażenia wywyższające was w oczach bliźnich i własnych. Niewielu tylko dąży do poznania prawdy o sobie, pomimo wszystko. Świat wasz zanurzony jest w kłamstwie, gdyż dla waszych oczu jest ono niewidzialne, a ułatwia wam życie i podnosi wasze znaczenie. W ten sposób staracie się przejść przez życie w masce, a często w przebraniu.
Kto wierzy we Mnie, rozumie, iż żyje w moich oczach, a Ja przenikam was na wskroś, wie więc, że unikanie prawdy jest tym chowaniem się przede Mną, które ujawniło pierwszy grzech człowieka. Stara się więc oddać swoje winy Mnie, abym go oczyścił i usprawiedliwił, i aby stał się godny bycia synem moim.
Ten sam proces zachodzi wśród tych z was – a jest ich ilość niezmierzona – których Ja nie potępiam, lecz oni sami w moim świecie poznają, i to natychmiast, iż zbłądzili. Czas – lecz nie w waszym pojęciu – potrzebny jest, aby mogło dojrzeć to, co w warunkach ziemskich nie mogło rozwijać się prawidłowo – a czy z własnej winy, czy z winy innych ludzi lub okoliczności, o tym wiem Ja.
Każdy z was jest wolny i jeżeli powraca do domu Ojca, to z własnej woli. Tylu zaś z was jeszcze nic o Mnie nie wie lub wie niewiele, a co gorsza otrzymuje nieprawdziwy mój wizerunek i człowiek nie chce go przyjąć. I rację ma jego sumienie i rozum, albowiem boga kary, zemsty i gniewu, boga zmiennego, stronniczego, przekupnego, boga intelektu, czyniącego okrutne doświadczenia na ludziach – takiego boga nie ma, i człowiek słusznie odrzuca propozycję przyjęcia za Boga nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego. Czyż miałbym ich wszystkich odrzucić, dlatego że są nieświadomi, niedojrzali lub oszukani? Ja kocham ich i daję im odpowiednie warunki, ażeby mogli poznać Mnie i zapragnąć. Jeżeli tylko nieśli światu dobro, postępowali wedle swego sumienia lub chociaż żałowali wyrządzonego zła – bo tak mało trzeba, żeby Ojciec nie wyrzekł się swego dziecka, nawet najgorszego – Ja staję w ich obronie i nie dopuszczam, aby zginęli.
Lecz potrzeba poznania nie tylko Mnie, który jestem rozpoznany natychmiast jako jedyna Miłość, jedyny Dawca życia, jedyny Obrońca, Sędzia i Przyjaciel, jedyny Istniejący, Ożywiający, Zbawiający, ale potrzeba, aby każdy z was poznał w świetle mojej obecności samego siebie, życie swoje, słowa, czyny, zamiary – i sam osądził się sprawiedliwie w obliczu prawdy. Gdyż w mojej obecności kłamstwo nie istnieje, a Ja przepełniam i nasycam sobą cały mój nieskończony i nieobjęty świat życia bytów duchowych. Poza nim istnieje tylko brak, głód i cierpienie mojej nieobecności; wy nazywacie go piekłem – i łatwo na nie skazujecie braci waszych. Nie możecie mieć wyobrażenia, czym ono jest, lecz powiadam wam: nikt nie pogrąża się w nim z nieświadomości i braku rozeznania. Przeciwnie, aby odejść od Miłości, trzeba Miłość znać i znienawidzić tak całkowicie, by chcieć ukryć się przed Nią i nigdy Jej nie spotkać. Wybór czynicie na wieczność, lecz możecie wybrać wieczność piekła przez wielość drobnych wyborów złych prędzej niż przez jedną ciężką winę, przez trwanie uparte w pełnionym złu częściej niż przez jeden czyn podły. Wielkie zło ciąży sumieniu i żąda żalu i przebaczenia, a w bagnie wielu podłości „drobnych” człowiek ginie powoli i niezauważalnie dla siebie (ze zrozumienia: chodzi o grzechy ciężkie zlekceważone, traktowane jako „drobne”, niemal jako „słabości” lub „konieczność”; tak np. wielu wierzących traktuje przerywanie ciąży, zarówno samą decyzję kobiety jak i współudział otoczenia).
XCII ROZMOWA – Chcę dać ci radość redagowania
25 VI 1985 r., wtorek, Warszawa
Zapytałam, czy dobrze napisałam wstęp do „Pozwólcie ogarnąć się Miłości”.
– Tak pozostaw, córko, jak napisałaś. Chcę ci dać radość redagowania naszej pracy. Bo chociaż Ja mówię to, co chcę i jak chcę, to jednak ty przyjmujesz moje słowa do serca i przyoblekasz je w ciało, w kształt i dźwięk, jaki wydaje ci się najbardziej bliskim mojej myśli. Dlatego chciałem, ażebyś tytuł wybrała sama, i ten zatwierdzam. Mówi on wam o tym, co najistotniejsze – o mojej nieustającej miłości do was i waszej możności przyjęcia jej lub odrzucenia.
Błogosławię ci, Anno.
XCIII ROZMOWA – Nie jestem waszym „szefem”, a przyjacielem
18 VII 1985 r., czwartek, Warszawa
Pewna kobieta przysłana przez znajomego kapłana domagała się, żeby Pan odpowiedział na jej pytanie, czy ma zmienić mieszkanie, bo w tym, w którym mieszka obecnie, czuje się zagrożona. Miała żal do Boga, że to dopuszcza. Mówiła mi, że tu chodzi o jej życie i że jeśli jej nie odpowiem, to ją skażę na śmierć, bo to jest jej ostatnia nadzieja. Wnosiła ogromny niepokój, tak wielki, że miałam pragnienie ucieczki z własnego domu, aby dalej od atmosfery, która ją otaczała. Nie mogłam dłużej tego wytrzymać.
– Tak jak mówiłeś, Panie, przerzucam ten ciężar na Ciebie. Proszę, powiedz mi, co mam zrobić?
– Widzisz, córko, jak ciężko jest samemu dźwigać cudze ciężary. A przecież mogłaś Mnie zapytać od razu. Wiem, że bardzo się bałaś, aby ze współczucia czegoś nie dodać od siebie lub aby ktoś „zły” nie włączył się w naszą rozmowę. Nie bój się. Ja jestem przy tobie, aby cię strzec, bo dobrze wiem, że świat bytów niewidzialnych jest dla ciebie niebezpieczny, bo nierozpoznawalny.
Przekaż jej jak najkrócej, że wiem o niej wszystko, że kocham ją i nie pragnę jej śmierci, ale o swoich życiowych planach musi decydować sama, własną wolą. Jeżeli decyduje się na zamianę mieszkania, niech to doprowadzi do skutku posługując się własnym rozeznaniem. Wybór czyni ona dla siebie i dosyć ma rozsądku, aby takie mieszkanie wybrać, jakie jej odpowiada. Niech oddzieli to, co konkretne i praktyczne, od irracjonalnych lęków, gdyż inaczej zabierze je ze sobą i nic się nie zmieni.
Dałem wam rozum i wolę. Róbcie z nich użytek, ufając mojej miłości do was, a wtedy będziecie wolni od ataków nieprzyjaciela, który was straszy i zniechęca. Kto ufa Mi prawdziwie, żyje w pokoju wewnętrznym, a zewnętrzny może sobie zyskać przez zmianę warunków, miejsca i otoczenia, tak jak ona, jeśli się na to zdecyduje. Skoro uważa, że powinna, niech działa konsekwentnie. Gdyby Mi ufała i wierzyła w moją miłość do niej i moje pragnienie pomożenia jej, nie przeżywałaby takich niepokojów. Moja miłość do was nie polega na chronieniu was przed przeciwnikiem i złością świata, a na pomocy w przezwyciężaniu ich. Przez to sprawdzacie waszą wiarę i waszą sprawność. Powiedz jej to i dodaj, że nic innego jej nie powiem. Ona sama powinna chcieć żyć ze Mną w ufności i zawierzeniu, i tego się po niej spodziewam.
Teraz sprawdź, Anno, ten tekst i nie martw się więcej, ale broń się przed wciąganiem dalszym w jej sprawy. Kto rzeczywiście jest blisko Mnie, ten Mnie pyta i słucha – a Ja czekam na wasze zbliżenie, by pomagać i bronić was. Nie jestem jednak waszym „szefem” ani „strażnikiem”, a przyjacielem. Nie możecie czekać biernie na „dyrektywy” czy rozkazy, a powinniście robić sami to, co słuszne, dobre, pożyteczne.
XCIV ROZMOWA – Naprawdę za ciebie zginąłem
23 VII 1985 r., trzeci dzień rekolekcji – pod Warszawą
Przez cały miniony okres byłam chora, zmęczona, niezdolna do skupienia aż do wczorajszej wieczornej Mszy św. Po Komunii św. zaczęłam Chrystusowi Panu dziękować za ludzi z lat wojny, za to, że byli tacy wielkoduszni, wspaniałomyślni, hojni, że dawali Bogu życie bez żalu i oszczędzania się, z miłości, gorąco, ze świadomością, że Polska jest warta więcej niż wszystko to, co mogą ofiarować. Dziękowałam Panu za Jego Miłość do nich, za wprowadzenie do nieba; początkowo za moich przyjaciół i rodzinę, o czym wiedziałam, jak i o tym, że usprawiedliwił i przygarnął tych, którzy wiele Mu zawinili, ale życie swoje dawali wielekroć za dobro wspólne; potem za to, że On to uwzględniał, a skoro tak, to zabrał sobie również i innych, którzy zginęli... I zaczęłam dziękować Panu za tę całą cudowną ochotniczą armię polską uczennic, urzędników, starszych kobiet i siwych profesorów, rzemieślników, dzieci, nauczycieli, inżynierów, pielęgniarek, z których wszyscy służyli, a nikt nikogo nie wydał. (Znajdowała się wśród nich moja ciotka Jadwiga Szymborska; była poddana tak strasznym torturom – jeszcze nawet na noszach w szpitalu na Pawiaku, że gestapo wydało potem zarządzenie, żeby nie torturować tak kobiet, by nie były zdolne do dalszego śledztwa.) Dziękowałam, że byli właśnie tacy, że Bóg dał im istnienie po to, by jednym skokiem osiągnęli niebo. Myślałam o Warszawie, potem o całym ówczesnym Narodzie, tak zachwycającym miłością bezkompromisową i ofiarną. I przyszła radość tak nagła, że dziękowałam językami i skończyć nie mogłam. Wróciły siły, entuzjazm, radość. Sądzę, że „połączyłam się” z nimi, z „Polskim Niebem”, i oni dołączyli swoje uwielbienie.
A dziś słuchać będę, co mówi Jezus, Pan rekolekcji.
– Co chciałbyś, Panie, abym zrobiła? Tyś Panem rekolekcji. Przeczytałam, co powiedziałeś, Panie, w zeszłym roku, dlatego nie chcę rozważać swoich win; one i tak przygnębiają mnie.
– Co powiedziałabyś, córko, do Mnie przybitego do krzyża, gdybyś stała pod nim?
– Nie mogłabym słowa wymówić. Cierpiałabym widząc Twoje cierpienie.
– A gdybyś wiedziała, że umieram tylko za ciebie, żeby cię uratować?
– Chciałabym nigdy więcej nie zgrzeszyć. Ale przecież znam swoją słabość.
– Tak, dziecko, ty grzeszysz ze słabości. Wiec co byś zrobiła?
– Oddałabym Ci całe swoje życie na służbę. Zrobiłabym wszystko, co tylko mogę dla Ciebie – wszystko, żeby spełnić Twoje pragnienia.
– A czy teraz jest inaczej? Naprawdę za ciebie zginąłem.
– Przecież człowiek nigdy tego nie naprawi, nie może niczym wyrównać śmierci Boga.
– Może, córko, jeśli jest przyjacielem. Wiesz, że w przyjaźni jest równość.
– Moje życie za Twoje życie? – powiedziałam to z najwyższym zdumieniem i niedowierzaniem.
– A co masz więcej, Anno?
– Mam to, co otrzymałam: wolność wyboru w czasie życia.
– I to zdecydowałabyś się oddać Mnie?
– Wszystko! Ale to chęć, a ta moja słabość i wciąż wielka miłość siebie. Chcę Ci oddać wszystko, ale czy to naprawdę zrobię...?
– Oddaj Mi twoje gorące pragnienie zrobienia dła Mnie wszystkiego, co możesz.
Pan chce, żebym to zrobiła dzisiaj w czasie Przeistoczenia. Odtąd Pan sam będzie wszystkim kierował, a ja będę słuchać. Poczułam się wolna, swobodniejsza.
Prowadzę cię do pełni twojej własnej osoby
26 VII 1985 r. pod Warszawą
– Wczoraj byłam w domu i ukazałeś mi, Panie, całą różnicę pomiędzy zdyscyplinowaniem na rekolekcjach a „światem”, chaosem, napięciem, bezładem celów i pożądań ludzkich, z brakiem miłości i życzliwości u ludzi, w tym i u mnie. Uciekałam z powrotem na rekolekcje z wielkim wysiłkiem natury fizycznej, ale z pragnieniem powrotu do ładu, i po godzinie tu poczułam się zdrowsza i spokojna. Wiem, że to wyraźna wskazówka od Ciebie, żebym zabrała się do reformy mojego życia w domu. Coraz też mniej mam ochoty być wśród ludzi. To pragnienie ciszy i ładu oraz wypoczynku w pokoju Ty mi dajesz, prawda?
– Tak, Anno. Pragnę, abyś sama zadecydowała, co i w jaki sposób zechcesz zmienić i powiedziała Mi to, a wtedy Ja ci pomogę. Chcę, byś korzystała z pełnej wolności – zawsze pewna mojej stałej miłości – bo tak się postępuje w stosunku do przyjaciół. Przyjaźń prawdziwa nic nie narzuca, nie stawia warunków i nie uzależnia się od stanu zdrowia ciała i duszy przyjaciela, lecz zawsze jednakowo silnie pragnie jego dobra – ale wedle jego wyboru, a nie własnego.
Tak Ja postępuję z wami ucząc was przykładem własnym, jakimi i wy możecie się stać, jeśli zapragniecie. Wiem, że praca wewnętrzna przebiega powoli i niedostrzegalnie, a dopiero decyzja ostateczna podsumowuje dany okres życia. Po nim następuje siew mój i nowe wytrwałe wzrastanie. Całe życie rośniecie ku Ojcu, a Ja wspomagam waszą dobrą wolę, chronię i naprowadzam na drogi dla każdego z was najdogodniejsze. I nigdy nie wymagam niemożliwości.
Znam twój stan i wiem, na co cię stać, córko. Dlatego daję ci okazję do wyzdrowienia. Pobyt na wsi to mój dar, więc wykorzystaj go jak najlepiej i staraj się wszędzie przebywać ze Mną, bo chcę mówić z tobą nie tylko, gdy piszesz, ale dla ciebie samej. Tak trudno ci uwierzyć w moją miłość dla ciebie pomimo tak wielkich darów. Dlaczego, dziecko?
– Z powodu ciągłego poczucia rozbieżności pomiędzy tym, jaka jestem, a jaka powinnam być. Sama siebie nie kocham.
– Bo ty, Anno, stawiasz sobie abstrakcyjny wzór doskonałości, więc nic dziwnego, że nierealny, a to cię przygnębia. Czyż Ja powiedziałem tobie kiedykolwiek, jaką masz być?
– Nie.
– Rzeczywiście nie. I nie powiem. Ja prowadzę cię do pełni twojej własnej osoby z jej cechami, talentami, brakami, z jej umiłowaniami, darami moimi, które w tobie umieściłem, z całą niepowtarzalnością twojej natury emocjonalnej, intelektualnej, duchowej. I na niej buduję swoje plany. A ty sama jej nie zrozumiesz. Chciałabyś być „inna”, a Ja chcę cię mieć, przyjaciółko moja, taką, jaką możesz się stać będąc w pełni sobą, Anną. I nie sądź, że „nigdy nie będziesz” (tak pomyślałam), bo o to Ja się staram, Ja, Pan Nieskończoności.
Pomyślałaś, że przyjaciółką moją nazywam cię z litości, żeby cię podnieść na duchu...? Nie. Kto tak Mnie rozumie, że słowa moje uważa za potrzebne wam, mądre i skuteczne i pisze je dla Mnie, czyż nie pełni woli mojej? Czyż nie postępuje jak przyjaciel?
Zawsze będziesz dzieckiem moim, a Ja Ojcem, ale dzieci dorastają. Teraz, w okresie lata dobrze rozważ swoje życie, a Ja rozpatrzę wraz z tobą twoje wnioski.
Ojcu Janowi przekaż, że liczę na jego troskę o tych, o których wam mówi. Dla nich słowa moje będą pomocą. A on może, jeśli zechce, przekazać je innym. Teraz właśnie nadchodzi czas pokuty i żalu, a za nim czas nawrócenia i odrodzenia się świata. Dlatego teraz daję wam pomoc moją w zbliżeniu się do Mnie bez lęku i w zaufaniu.
Cały wasz naród przeznaczyłem do służby sobie
l VIII 1985 r., XLI rocznica Powstania Warszawskiego, Warszawa
Uległam strasznej depresji z tęsknoty za „Polskim Niebem” i żałowałam, że nie zginęłam w Powstaniu.
– Oni mają, córko, udział w twojej pracy, a ty w ich śmierci. Jesteście złączeni jedną wspólną miłością. Dlatego nie poddawaj się przygnębieniu, bo nie żyjesz poza „Wspólnotą Polską”, przeciwnie, przebywasz w jej centrum, wtedy kiedy daję ci możność służenia Mi.
Cały wasz naród bowiem przeznaczyłem do służby – sobie. Teraz nadchodzi czas waszego świadczenia o Mnie. A ty prostujesz Mi drogę, gdy piszesz słowa moje wzywające was do przebaczenia, pojednania, pokuty i oczyszczenia się.
– Nikt tego nie czyta ani nie słucha. Czy Ty, Panie, nie igrasz sobie z nami dając słowa, lecz nie pomagając, aby się rozeszły? Nie chcesz tego, bo nic nie działasz. One leżą i marnują się. Po co pisać, jeśli jest to pisanie do szuflady? Sądziłam, że zadbasz, Panie, o swoje słowa, a Ty nic nie czynisz.
Uwaga: Jednak maszynistka (od ks. Jakuba) pisze. A pieniądze na to mam, bo sprzedałam pięć tomów Norwida, a ks. N. dał mi na ten cel sumę większą niż chciałam. Do maszynistki zadzwoniłam w pierwszym dniu jej pracy po urlopie; już większą część przepisała.
Dopisek – dn. 31 VIII 1985 r. Później okazało się, że źle i nieczytelnie: z błędami, bez numeracji, na dwóch różnych maszynach, tekst szary i rozmazany. Tak więc pieniądze poszły, a tekstów nadal nie ma.
XCV ROZMOWA – A twój brak ufności, czy nie jest zadziwiający?
14 X 1985 r., poniedziałek, Warszawa
– Wracam do Ciebie, Ojcze. Już nie mogę być dłużej bez Ciebie. To nie życie, a wegetacja. Niby robię to, co chcę, ale czy naprawdę chcę tego? Bo wciąż ściga mnie poczucie winy, a właściwie nieprawidłowości takiego życia wedle własnej woli, która też nie jest w pełni moją wolą, a raczej biernym oporem, trwaniem z dala od Ciebie – samej. Jest to jak gdyby sprawdzanie, czy Ty naprawdę mnie kochasz i do jakich granic. Kiedy będziesz miał mnie dosyć...?
A Ty milczysz i coraz mi smutniej. Nic mnie nie cieszy, nic nie robię i niczego nie planuję. Lecz to „nic” jest takie smutne i bezradosne. Jest to po prostu zabijanie czasu i może siebie... Wiem, że na dnie jest sprzeciw, bo nie chcę przyjąć tego, co mi dajesz: opuszczenia, braku pomocy, miłości i troski, nie tylko ludzkiej, a Twojej. Brak mi Twojej dbałości o Twoje własne sprawy, w które mnie wprowadziłeś i opuściłeś mnie w nich. Boli mnie, że tak bardzo mnie niszczysz. Zabierasz mi całe zdrowie i siły. Dopuściłeś tak straszne codzienne mordowanie się przez te nieustanne działanie drgań powietrza (niewiadomego pochodzenia) i szum, i drgania podłogi, tapczanu, sekretarzyka, przy którym siedzę. Wiesz, że jestem skazana na to, bo nikt w tym kraju nie dba o zdrowie ludzkie, gdy wchodzi w grę czyjś interes, pieniądze lub instytucje państwowe. Nie wiem nawet, gdzie szukać pomocy, bo naszych lekarzy też to nic nie obchodzi.
Mam taki żal do Ciebie za to znęcanie się, bo Ty jesteś Panem wszystkiego, wszystko wiesz i możesz, a kazałeś mi tak cierpieć od momentu, kiedy zaczęłam pisać dla Ciebie. To już drugi rok. Ile mogę wytrzymać? Dlaczego zabijasz mnie w tak okrutny i podstępny sposób? Czy ojciec prawdziwy dopuściłby do tego, nie pospieszył z pomocą, gdyby mógł? Więc dlaczego...? Jeśli mam być przykładem przyjaźni Twojej, któż się nie przerazi? Kto będzie chciał takiej okrutnej próby? Kiedy Ty mówisz o miłości, nie mówisz o Twojej surowości, obojętności, o bólu, jaki zadasz tym, co chcą iść z Tobą. Co mam zrobić, Ojcze? Umrzeć? Jako zaprzeczenie tego, co sam mówiłeś? Obiecywałeś pomoc i opiekę, a dajesz powolne umieranie bez pomocy i bez opieki. Czy zawsze mordujesz swoje sługi? Gdzie jest Twoja przyjaźń, gdy już odbierzesz każdą ludzką...?
Przerwałam. Zrozumiałam, że mój żal i zmęczenie wykorzystuje szatan i podpowiada mi złe myśli.
Musisz pragnąć, prosić i usilnie chcieć swej przemiany
24 X 1985 r., czwartek, Warszawa
Wczoraj i przedwczoraj byłam na Jasnej Górze. Wcześniej, w niedzielę, poszłam nareszcie do spowiedzi, do pierwszego księdza, jakiego w konfesjonale spostrzegłam. I od tej pory mam spokój sumienia. Nic się nie zmienia, nadal trwa samotność, ale zaczynam w tej pustelni smakować. Może z powodu bólu zadawanego przez tępe i głupie okrucieństwo ludzi. Nie jest ono świadome, a wynika z prymitywnej i gruboskórnej natury, ale trudno je wytrzymać. Jeżeli nie mogę mówić z kimś o Bogu, to wolę w ogóle go nie widzieć. Po prostu nic mnie do nikogo nie pociąga, jeśli nie ma dzielenia się Bogiem – tak to można określić. Przyjmuję to, co mi Pan daje. A najtrudniej mi czekać. Do moich poprzednich notatek dołączył się – wiadomo kto – i zdominował mnie (chodzi o 14 X 1985). Ale teraz jestem wolna!
Prosiłam Maryję, jako Matkę, o stałą opiekę, o wzięcie mnie w obronę, o prawdziwe matczyne kierowanie mnie do Jezusa. A jako Tej, która kieruje narodem naszym i szykuje tu miejsce i tron Synowi swemu, oddałam wszystko, co napisałam, ażeby sama decydowała, czy, kiedy i gdzie ma to być drukowane. Tylko Ona może zwyciężyć przeciwności, które buduje szatan, niekiedy wprost zauważalnie. Swoją drogą cieszy mnie, że on tak bardzo stara się uniemożliwić oddziaływanie słów Pana. Tak się ich lęka i przeciwstawia się.
Udało mu się jednak od końca lipca do dzisiaj odsunąć mnie od mojej służby. Początkowo zasłaniałam się koniecznością robienia korekty, później wobec nieustannej konieczności czynienia nowych (płatna polecona maszynistka zepsuła wszystko) i beznadziejności ponawianych wysiłków (obie moje maszyny zepsute; osoba, która miała pisać, miała trzy miesiące wakacji, a kiedy zaczęła, choruje, itp. itp.), i widząc brak zainteresowania w ogóle przyjaźnią z Panem i brak takiej potrzeby – zastrajkowałam. Zatem jestem pierwszą, która rozumiejąc troskę, miłość i przyjaźń Chrystusa Pana do siebie, odsuwa się i nie przyjmuje jej. Więc co będzie z innymi?
Ojciec Jan radził mi, żebym codziennie stawała przed Panem i pytała, czym dziś mogę usłużyć. Było to w lipcu. A robię to dopiero dzisiaj.
– Ojcze, co chcesz, żebym wykonała?
– Słusznie mówisz, Anno, że „słabszej od ciebie pewno nie mam”. Bardzo jesteś, córko, słaba i łatwo ulegasz sugestiom nieprzyjaciela, a przecież masz pewnego i niezwyciężonego obrońcę – Mnie, Ojca, który boleje nad twoim upadkiem i rad by ci pomóc, gdybyś tylko tego zechciała. Wolę twoją umacniać możesz we Mnie, gdyż sama rady sobie nie dasz. A Ja obecny jestem i chcę cię wspierać, a nawet za ciebie wykonać trud, który wydaje ci się zbyt ciężki. Czyż nie na sobie samej doświadczasz, czym jest poleganie na własnych siłach? A twój brak ufności, czy nie jest zadziwiający po tym, ile dla ciebie uczyniłem, jak cię uczyłem, tłumaczyłem, objaśniałem? Ty zaś wciąż przejmujesz się reakcją innych, a trzeba, abyś zastanowiła się nad własną.
Dlatego pragnę, abyś rozważyła sobie swoją postawę wobec mojej nauki. Wróć do Ewangelii. Spójrz na uczniów moich, którzy trzy lata byli ze Mną, własnymi oczami oglądali moje działanie, słyszeli, a nawet służyli innym mocą moją, a jednak tak nic zrozumieć nie mogli z istoty mojego posłannictwa. Chcieli być widzami, podczas gdy ja przemieniam przyjaciół moich.
Nikt nie może biernie przyjmować słów moich, gdyż jeśli tak czyni, marnuje Boże dary i odpowie za to przed sprawiedliwością Ojca. Słowa moje są życiem: one budują nowego człowieka, jeśli ów serce swoje na ich działanie otworzy. Musisz pragnąć, córko, prosić i usilnie chcieć swej przemiany.
Nie jesteś maszyną do pisania, jesteś osobą, drogą Mi i bliską, którą Ja przez tyle lat zyskuję i znów tracę, a tak bardzo pragnę mieć stale przy sobie. Ja jestem przyjacielem twoim i tęsknię, gdy odchodzisz ode Mnie. Mówić ze mną nie chcesz, unikasz słów moich, a pomoc odrzucasz i lekceważysz. A Ja widzę, jak bardzo ci źle i nic ci pomóc nie mogę, kiedy nie chcesz Mnie. Nie jestem twoim „szefem”, „kierownikiem”, „panem”, jestem tym, który cię kocha i pragnie twego szczęścia. Nigdy nie zrezygnuję ze starań o ciebie.
Tak bardzo potrzebujesz Mnie, dziecko. Tak bardzo brak ci miłości i oparcia we Mnie. Zaufaj Mi, córko.
XCVI ROZMOWA – Daję wam nie jedną, a wiele okazji do wyboru
27 X 1985 r., niedziela, Warszawa
– Ojcze, z taką niechęcią ulegam wymuszanym na mnie prośbom p. Hanny. Wciąż mi się wydaje, że to niegodne wypytywać Ciebie o sprawy zamiany mieszkania. Ty sam znasz ją i jej sprawy. Powiedz, czy chcesz, żebym Cię o takie rzeczy pytała, i co mam robić w podobnej sytuacji?
– Moja córko. Teraz mówimy o p. Hannie i na jej osobie należy się skoncentrować. Wszak wiesz, że każdy z was ma inne motywy, inny charakter, a i inną wrażliwość, odporność, ufność we Mnie i wiarę. Ona nie ma znikąd pomocy, a wierzy głęboko we Mnie i wygląda mojej pomocy. Wiesz też, że nie jest zdrowa, a jej liczne lęki też są przyczyną takiego niezdecydowania i poczucia zagrożenia.
Chcę jej pomóc, lecz pragnę też, aby zrozumiała, że Ja nie kieruję wami tak jak woźnica końmi, bo nie traktuję was jak zwierzęta. Daję wam nie jedną, a wiele okazji do wyboru, a wy możecie decydować, co jest dla was najlepsze. Ponieważ bała się i chciała uciekać daleko, dałem jej Radom. Wtedy przestraszyła się, że będzie osamotniona, więc daję jej możliwość mieszkania w Warszawie. Jeśli boi się, że to za blisko, niech wyjedzie. Jeśli natomiast zawierzy mojej opiece i zaufa Mi, ma możność zamieszkania w Warszawie. Jeśli jednak nie potrafi zaufać i liczyć na Mnie, niech jedzie w dalsze tereny.
Musi zrozumieć, że moja pomoc nie jest spełnianiem wszystkich życzeń i nie zapewnia wam luksusu, który chcielibyście mieć. Daję wam okazje i szansę wyjścia z trudnej sytuacji, ale przy waszej współpracy, nie inaczej, a także przy współudziale waszego rozumnego wyboru. Niech też pamięta, że ona sama nie daje mieszkania „zdrowego” i że ludzie, którzy je przejmują też mogą mieć podobne do niej kłopoty – i wobec tego nie może wymagać za dużo. Tak więc powinna zwracać uwagę przede wszystkim na te warunki, które są jej niezbędne, na przykład spokój, mili sąsiedzi, zdrowe otoczenie. Jeśli zaś wybierze, niech Mi zaufa. Już jej mówiłem, że bez zaufania wszystkie lęki zabierze z sobą. Jeżeli wierzy Mi prawdziwie, musi być pewna mojej miłości, inaczej cóż to za wiara? Prawda, córko?
29 X 1985 r., wtorek, Warszawa
– Ojcze, proszę Cię, napraw to, co ja zrobiłam źle w stosunku do Hanny. Daj jej pomoc wedle jej potrzeb, lęków i niezaradności. Byłam względem niej niegrzeczna, bo chciałam, żeby już nie przychodziła więcej. A chciałam dlatego, że szatan przypominał mi wszystkich chorych psychicznie, którzy (w naszej grupie modlitewnej) nic nie korzystali, wciąż chcieli, żeby się za nimi modlono, a słów Pana nie zapisywali nawet, lekceważyli i nie stosowali się do nich, lecz wciąż żądali nowych. Jak Hanna przyszła, byłam już rozsierdzona na nią. Wiem, że każdy jest inny – Tyś sam mi to wczoraj powiedział, a ja Twoich słów nie odniosłam do tej sytuacji. Teraz tylko Ty możesz naprawić krzywdę, którą ja jej wyrządziłam. Pomóż jej, Panie, Ty sam, proszę Cię!
Czy o zmarłych, o których pytają bliscy, powinnam pytać Ciebie, Ojcze, czy ojca Ludwika?
W tym momencie zrozumiałam to, co Pan zaraz powiedział.
– Już ci odpowiedziałem. Wiesz, że dla Mnie nie ma spraw zbyt błahych lub nieważnych. Bogdan kochał głęboko swego ojca i pragnie wiedzieć, jak mu pomóc i czy jeszcze potrzebuje pomocy. Odpowiedz mu, że jeszcze nie wziąłem go do siebie, lecz przytulę go do serca i wprowadzę pomiędzy domowników moich w dniu ich wielkiego święta – Wszystkich Świętych moich, którzy czczą w tym dniu moje miłosierdzie i miłość dla ludzkości i dziękują Mi za swoje szczęście. Jeżeli chce sprawić ojcu wielką radość i w niej uczestniczyć, niech w tym dniu uzyska dla niego odpust i w czystości ducha ze Mną razem cieszy się jego szczęściem. Daję Bogdanowi tę łaskę, że może po raz ostatni ofiarować swój dar ojcu, który już nigdy niczego potrzebować nie będzie, przeciwnie, będzie się starał pomagać synowi, o którego ciągle Mnie prosi. Niech w tym dniu nie martwi się, a cieszy radością mojego nieba, a wtedy włączy się w szczęście mojego królestwa.
XCVII ROZMOWA – Wolą moją jest, abyście sobie wzajem służyli
4 XI 1985 r., poniedziałek, Warszawa
– Ojcze, zrozumiałam, że to, co dajesz mi teraz, tę absolutną samotność, opuszczenie, słabość, całkowity brak zainteresowania ludzkiego już nie tym, co mnie dotyczy, lecz Twoimi słowami, miłością, pomocą, którą nam dajesz (a to mnie przygnębia najbardziej) – zrozumiałam, że to jest cierpieniem, oczyszczeniem, bólem, a i pokutą za moje winy. Więc je przyjmuję, teraz już dobrowolnie, jako Twój dar i wolę, i jako mój udział w oczyszczeniu się i pokucie całego narodu. Zrozumiałam, że nie można o Tobie mówić, nie biorąc udziału w Twoim życiu na ziemi, w Twoim opuszczeniu, niezrozumieniu Cię i w takim stosunku do Ciebie, z jakim Ty sam się spotkałeś: z oszczerstwami, pogardą, niechęcią, podejrzliwością lub całkowitą obojętnością na dobro, jakie ludziom przynosisz. Nie godzi się, aby uczeń miał lepiej niż mistrz. Proszę Cię, pomóż mi nieść ten ciężar, bo bardzo jestem słaba; Ty to lepiej wiesz niż ja.
Proszę Cię, Przyjacielu, poradź mi w sprawie „polskich” tekstów. Czytałam znów przynaglenia ojca Ludwika i sama rozumiem, że nie da się nauczyć przebaczenia i miłości w jednej chwili. Trzeba czasu. Wciąż się boję, że będzie za późno.
Teraz będę robiła korektę i poprawki, ale znajdź mi, Panie, pomoc, bo sama nie dokonam tego ze względu na oczy. Proszę, pomóż mi.
– Cieszę się, córko, że zrozumiałaś moją wolę i przyjęłaś ją. Skoro tak, to nie bądź już smutna pełniąc ją. Do korekty tekstów pomoc otrzymasz. Lecz zacznij od sprawdzenia moich ostatnich słów (chodzi o „Pozwólcie ogarnąć się Miłości”). Wiesz, że egzemplarz poprawiony musisz dać ojcu Janowi z prośbą, aby ten był wzorcem, nie inny. Ja tego życzę sobie, aby był, wraz z przedmową, taki jak Ja zatwierdziłem, bez poprawek i pominięć. Kiedy to zrobisz, wtedy jedź do ks. S. i porozmawiaj z nim.
Wolą moją jest, abyście sobie wzajem służyli wedle darów waszych i po to was ostrzegam, abyście mogli poprawić się i nie ulec zniszczeniu, abyście nawrócili się i żyli służąc Mi w pokoju i radości serca. Nie ja powstrzymuję was, a nieprzyjaciel wasz działa poprzez to, co w was jest jeszcze – jego. Lecz tam, gdzie żyje prawdziwa miłość do Mnie i mojego dzieła wśród was, ona działa pomimo słabości waszej i grzechu, bo miłość silniejsza jest niż słabość wasza i grzech. Miłość ogarnia was i prowadzi pomimo waszej nędzy i ponad nią. Bo wasza miłość jednoczy was ze Mną i daje Mi prawo działania w was. Ty jesteś tego przykładem.
Dlatego odpowiedź na moje propozycje jest wynikiem proporcji, które w człowieku ma prawdziwa miłość w stosunku do jego zniewolenia przez grzech, od którego nikt z was nie jest wolny: czy to będzie pycha intelektu, zaufanie sobie, niewiara w moją pomoc wam, czy zaniedbanie żywej miłości, która już nie płonie i nie odpowiada na moje wezwanie – czy to do Mnie, czy do służby dla swojego narodu, czy też dla bliźnich swoich; może też być lęk o siebie, o swoją opinię u przełożonych, o swoje bezpieczeństwo, o swój sposób życia i spokój.
Pamiętaj, że bliskie współżycie ze Mną nie daje wygody - ono zmusza człowieka do coraz to nowych wysiłków, do przekraczania swojej miary. Ludzie boją się tego, jeśli nie porywa ich pragnienie służenia Mi z całego serca i ze wszystkich sił swoich, jeżeli nie ufają Mi tak, by uwierzyć, że Ja sam jestem ich siłą i mocą.
Tak więc idź, córko, i próbuj, bo Ja chcę każdemu z was dać szansę służby pełnej, ofiarnej, wielkiej. Ty niesiesz moje propozycje, odpowiedź na nie leży w wolności woli ludzkiej. Tak jak Ja, tak i ty ufaj w dobro ukryte w człowieku i nie zrażaj się niczym. Nie zawsze i nie każdy cię odrzuci, jeśli zechce poznać plany tobie przekazane, naprawdę zechce, gdyż mu na nich zależy.
– Ty tego możesz dokonać, Panie.
– Ja wspomagam człowieka w jego dobrej woli, lecz nie łamię jej ani nie naginam. Ten tylko służyć może moim planom, kto kocha Mnie i pragnie współpracy ze Mną.
Teraz zaś błogosławię cię, córko, i zachęcam do pamięci o zmarłych.
Miałam wątpliwości, czy moja grzeszność nie wpłynie na możność otrzymania odpustu przez potrzebujących.
– Nie martw się twoją grzesznością, bo przebaczenia udzielam Ja przez ofiarę mojej Krwi, a tobie daję – z miłości – współudział w dziele niesienia wybawienia cierpiącym, abyś miała szczęście niesienia pomocy bliźnim swoim, tak bardzo do Mnie tęskniącym. Twoja słabość naprawiana jest nieustannie przeze Mnie, bo moja Ofiara trwa wiecznie, a Krew moja oczyszcza każdego, kto tego pragnąc żałuje swoich win. Słabość nie jest winą, jest chorobą. Jeśli mimo tej, powszechnej teraz, choroby chcesz ratować cierpiących w czyśćcu, masz w tym moją pomoc i oparcie. Bądź spokojna, dziecko moje.
8 XI 1985 r., piątek, Warszawa
– Ojcze, czy chciałbyś, abym dzisiaj modliła się za tę osobę, której wyzwolenia z czyśćca życzysz sobie? To już ostatni dzień oktawy Święta Zmarłych.
– Moje dziecko. Jeśli ty powierzasz Mnie swój zamiar i prosisz, żebym Ja sam obdarzył tego, kogo zechcę, darowaniem win i pełnym przebaczeniem, to wystarczy. Zaufaj Mi i dzisiaj.
Czy Bóg tego dla mnie pragnie w tej chwili?
14 Xl 1985 r., czwartek, Warszawa
– Dobrze jest tak, jak teraz postępujesz. To, co konieczne, rób, abyś mogła na czas oddać ojcu Janowi poprawiony egzemplarz. W miarę wolnego czasu poprawiaj dalsze egzemplarze, a kiedy pomoc obiecaną ci otrzymasz, przygotuj nasze plany ratunku, bo będą niezadługo potrzebne.
Prosiłam o rozstrzygnięcie, czy mam dalej widywać pewnego Jehowitę, gdyż żal mi go było, jako że to otumaniony katolik. Pan sprawił, że jechałam do domu 45 minut, bo tramwaj się zepsuł i on mnie zastać nie mógł. Zrozumiałam to jako wolę Boga, a kiedy innego dnia przyszedł ze starszą panią, powiedziałam, że „więcej rozmawiać nie chcę. Szkoda ich i mojego czasu, bo ja dobrze się czuję jako katoliczka”.
– Prosiłaś Mnie o rozwiązanie sprawy tego chłopca, który przychodzi jako świadek Jehowy. Zrobiłem tak, abyś nie czuła się winna i jeśli zatelefonuje do ciebie, powiedz mu to. Nie świadków mówiących o Mnie potrzeba Mi, a tych, którzy kochają Mnie samego, a nie obietnice moje, i ze Mną chcą iść przez życie wedle moich, a nie własnych planów. Potrzeba Mi prawdziwych przyjaciół, oddanych i gorących.
– A ja?
– W pragnieniach jesteś taką, a stałe i usilne pragnienie prowadzi do czynów. Ty zresztą pracujesz dla Mnie, lecz trudno ci żyć ze Mną na co dzień, w każdej chwili. Ale Ja nauczę cię wszystkiego, córko.
Podtrzymuj tę myśl: „Czy taka jest wola Boga?”, „Czy On tego dla mnie pragnie w tej chwili”? – bo to jest moja pomoc dla ciebie. Jeśli tak spojrzysz na poszczególne działania twego dnia, będzie ci łatwiej wybierać, i zobaczysz, ile jest spraw, które według ciebie nie są grzechem i nikomu nie szkodzą, lecz są niepotrzebne i można je zastąpić bardziej pożytecznymi.
XCVIII ROZMOWA – Ja oceniam was wedle sił waszych
30 XI 1985 r., sobota, Warszawa
– Dziękuję Ci, Ojcze, Jezu – Przyjacielu mój i Zbawco, Duchu Święty – Duchu Miłości, który nas prowadzisz. Dziękuję Ci, Boże w Trójcy Jedyny za dar istnienia i za wszystko, co z Twojej woli, dzięki Twojej pomocy mogę zrobić. Dziękuję za to, że przeze mnie zechciałeś, Panie, przekazać światu Twoją naukę o przyjaźni. Wiem, że jeśli choć jedna osoba dzięki tym słowom zwróci się do Ciebie całą duszą i chwałę Ci przyniesie, to i moje życie będzie usprawiedliwione. Przez dziesiątki lat chciałam służyć najpierw Polsce, potem Tobie, a teraz całemu światu z Tobą i w Tobie, i nie widziałam konkretnego celu i możliwości. Teraz wiem, że wszystko, co mogę ludziom dać, jest Twoim darem. Twoją miłością do mnie. Korzystam tylko z Twoich dóbr, z Twojej dobroci, cierpliwości i łagodności dla mnie. Dzięki Ci, że litujesz się nad pustką, a próżnię napełniasz swoimi dobrami, że przekraczasz w miłości nasze pojęcia i wyobrażenia, że niemożliwości są dla Ciebie łatwe i proste i że z Tobą możliwe jest wszystko. Jak to się dzieje, Jezu, że nie zraziły Cię do mnie moje wady, moja małość i słabość? Że wybrałeś sobie coś tak niepozornego, słabego, nieporadnego, pozbawionego sprytu i skazanego na pożarcie w świecie brutalności, gruboskórności i egoizmu...?
– Moje kochane dziecko. Powołując cię do bytu zamierzałem uczynić cię przyjaciółką moją i dlatego nic nie mogło planów moich zmienić – ani choroby, ani wojna, ani obozy, ani nawet te ciężkie lata, które masz za sobą. Bo Ja strzegłem cię i podtrzymywałem pamiętając o zamiarach moich. Nic nie mogło ich zmienić prócz twojej własnej woli, a ty przez cały czas byłaś wierna temu, coś wybrała sobie do miłowania.
Słabość ludzka jest niczym, gdy Ja, przyjaciel twój, jestem wszystkim. Wierność słabych i bezradnych wyżej cenię, niż gdy dają Mi ją silni, sprawni i bogaci w dary, bo jest ona trudniejsza i bardziej przez to cenna dla Mnie. Ja oceniam was wedle sił waszych i braki wyrównuję sam. Dorośli synowie idą ze Mną, lecz małe dzieci lub chore sam biorę na ręce i niosę.
Współpraca nasza, córko, będzie rosła i rozwijała się, a ty na razie rób to, co czyni dziecko w ramionach ojca: przytula się do jego serca i wsłuchuje w jego bicie. I ty pogrążaj się w mojej miłości. Patrz na nią i poznawaj ją. Chcę, byś Mnie dobrze rozumiała, córko.
XCIX ROZMOWA – „Przyjdź królestwo Twoje”
4 XII 1985 r., godz. 23
Dwadzieścia lat temu o tej godzinie umarła przy mnie moja Mamusia, i teraz ona rozmawia ze mną.
– Witam cię, córeczko. Cieszę się z tego, co piszesz i co jeszcze napiszesz, jeśli będziesz wierna Panu naszemu; ale teraz znam cię nieskończenie lepiej i pewna jestem, że nie odwrócisz się nigdy od tego, co kochasz.
Wiem o wszystkim, co ciebie dotyczy i cieszę się tak bardzo, że nigdy mi nie przyszło na myśl żałować, że nie zwracasz się do mnie. Wieczność jest terenem naszego spotkania. A teraz słuchaj Pana jak najuważniej i chciej usłużyć Mu tak, jak tego godzien jest Ten, który nas odkupił i zbawił, a obecnie pragnie podnieść z upadku i ukazać naród nasz w tym, co jest w nim najpiękniejsze.
– Co, według Ciebie, Mamo?
– Wszyscy uważamy, że zdolność przebaczenia wrogom i dania im pomocy. Naród nasz, Aniu, bardzo głęboko związał się z Panem naszym. W cierpieniu i w rozpaczy nie odwrócił się, a przeciwnie, przylgnął do Niego i od Boga oczekiwał sprawiedliwości i oceny naszych wysiłków i ofiar. To właśnie Chrystus, Pan nasz, uczyni. Ukaże ludzkości swoje prawo i wyrok: da nam pierwszeństwo w budowaniu królestwa Jego Chwały na ziemi. Wszak modlimy się: „Przyjdź królestwo Twoje”. I przyjdzie, po wielkich porządkach, które uczyni Bóg.
Pomyślałam, że to będzie kara Boża.
– Nie, Aniu, to nie „kara Boża” – to kara tego, któremu się oddał prawie cały „cywilizowany” świat. Bóg zezwoli tylko, aby dokonało się to, co ludzie ludziom przygotowali; lecz tam, gdzie znajdzie wiarę i zaufanie, osłoni ufających. My uzyskaliśmy dla Polski obietnicę ocalenia i ratunku, a dla waszej słabości – wynikłej nie z waszej winy – otrzymacie Jego moc z wysokości i potraficie z Nim przeciwstawić się własnej słabości i złu w was tkwiącemu. Potrzeba wam oczyszczenia, pokuty, żalu, skruchy i szybkiego powrotu do służby. Ale z woli Pana pomoże wam całe niebo.
Wszystko to wiesz, ja tylko potwierdzam, Aniu. Widzisz, córeczko, jak te lata szybko przeminęły? Ale pozostanie i będzie służyło ludziom to, coś zapisywała, i to tylko jest ważne. Teraz jesteś, Aniu, już na swojej prawdziwej służbie, czyli drodze. Służ Bogu naszemu z całego serca, chętnie, gorąco i z oddaniem, jakiego jest godzien. Niedługo już, córeczko, zobaczymy się. Wszyscy czekamy na tę chwilę, bo odtąd rozpocznie się nasz udział – ogromny dar Pana. Pozdrawia cię cała rodzina i przyjaciele, a także ci, którzy służą swoją wiedzą i pomocą; poznacie ich. Błogosławię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Ziuta (takiego imienia Matka moja, Józefa, używała w rodzinie).
C ROZMOWA – O drodze zaufania
16 XII 1985 r., poniedziałek, Warszawa
– Powiedz mi, Ojcze, dlaczego nic „nie czuję” do Ciebie. Co to się stało, co powinnam robić? Wiem, że nie pozostawisz Mnie w połowie drogi, ale dlaczego trwa taki stan?
– Moje biedne dziecko. Jesteś wciąż atakowana i nie umiesz się bronić. Uciekaj się pragnieniem woli pod moją opiekę. Kiedy się kładziesz – oddawaj Mi się, kiedy się budzisz – wołaj, że dzień pragniesz spędzić ze Mną.
Pytasz, gdzie jest w takim razie twoja wolność. We Mnie, Anno. Nie zabiorę ci jej, a zapewnię i stanę się jej gwarantem, kiedy złożysz swoje pragnienie wolności w moje dłonie. Jesteś atakowana, córko, dlatego że przez współpracę ze Mną stałaś się niebezpieczna dla planów nieprzyjaciela. Przy twojej pomocy uszkadzam i będę coraz silniej zrywał więzy uzależnienia, jakimi nieprzyjaciel spętał tych, którzy tęsknią do Mnie i pragną Mnie (chodzi o napisanie „Pozwólcie ogarnąć się Miłości”). Już to czynię, że poznają Mnie w mojej własnej Osobie, odsłoniętej, żywej i prawdziwej, dlatego że chciałaś ukazać Mnie. Dla twojego trudu i żarliwej chęci dzielenia się Mną z innymi, a nie zatrzymania Mnie tylko dla siebie, jak wielu to czyni, Ja wspomagam i ułatwiam spotkanie się ze Mną każdemu, kto zachęcony moim obrazem szuka zbliżenia i pragnie przyjaźni ze Mną. Śpieszę się najbardziej tam, gdzie największy brak. Ogień bowiem najpotrzebniejszy jest tam, gdzie mróz panuje, a światłość tam, gdzie zalegają ciemności. Prawdy, jak wody łakną karmieni kłamstwem i fałszem (Pan mówi to o ZSRR i krajach uzależnionych od Rosji). Dlatego tak pospieszyłem się. Nie zawsze jestem powolny w działaniu i zwlekam (zarzucałam to Panu niejeden raz), lecz pożądanie serc słyszę z najdalszych krańców ziemi, a tu (w Polsce), gdzie powinienem panować – bo tak twierdzicie sami – cicho jest i tak rzadko ktoś Mnie wzywa.
Pan przypomina mi:
– Ciebie usłyszałem, a Ja nigdy nie pozostawię tęskniącego jego tęsknocie.
Tak pragnę słyszeć, że jestem wam potrzebny, a wy (lud Boży – Kościół) dobrze sobie radzicie beze Mnie – nawet, kiedy Mnie służycie. Rozumiem wasz lęk przede Mną. Tak boicie się ryzyka konieczności pozostawienia wszystkiego, coście zdobyli sobie sami, wobec możliwości moich żądań, mojego zaproszenia do nie zaplanowanych działań, niepewnych wyników, ryzyka utraty dóbr zgromadzonych. Ryzyka trudu i cieżarowi drogi ze Mną w nieznane. Bo na mojej drodze musicie zgodzić się, że to Ja prowadzę, i tam dokąd chcę, i taką drogą, w takim czasie i warunkach, które Mnie dogadzają - nie wam. Dlatego droga ze Mną wydaje się człowiekowi mroczna, niebezpieczna, trudna i niepewna, najczęściej niewarta porzucenia znajomych i jasno wytyczonych dróg. Dla umysłu człowieczego jest ona taką, bo jest to droga zaufania (a nie wiedzy i pełni świadomości celu). Trzeba zdać się na moją miłość i całe życie rzucić na drugą szalę.
Kiedyś mówiłaś Mi (mówiłam to 35 lat temu lub jeszcze dawniej), że zaryzykujesz, że chcesz być „świętą”, bo pociągały cię najwyższe i najtrudniejsze szczyty. A Ja wysłuchałem cię z radością. I gdzie są szczyty gór? Prowadzę cię ciemnymi dolinami, a ty przestałaś pragnąć wspinaczki wzwyż, bo zrozumiałaś, że najpiękniejszą i najcenniejszą z moich dróg jest służba; nie wejście i osiągnięcie niepokonanego szczytu, a droga. Bo służba jest ciągłym i żmudnym staraniem się, podnoszeniem z upadków, czynieniem czegokolwiek, jeśli nie stać cię na dużo, posuwaniem się krok za krokiem, powoli z utrudzeniem, ale wciąż w tym kierunku, który Ja wskazuję; potykając się w ciemnościach, siadając, gdy braknie sił, odpoczywając, lecz zawsze poddając się moim chęciom, choć często z bólem, smutkiem, gniewem i łzami.
Czyż mogę się o to gniewać, Ja, który znam trudności drogi i twoją słabość? Pewna bądź, córko, że cieszę się tobą i nigdy wyrzutów czynić ci nie będę. Chcę, abyś jeszcze bardziej zbliżyła się do Mnie, byś czuła bicie mego serca i dotyk moich dłoni. Tak będzie ci łatwiej iść. Bo Ja wciąż jestem przy tobie. Oprzyj się na Mnie mocniej, a Ja podtrzymam cię, kiedy zagrozi ci upadek. W ciemnościach łatwo się potknąć. Wciąż natrafiasz na kamienie, a drogi są kręte i wciąż wiodą w górę i w dół, w górę i w dół.
Dlaczego tak prowadzę? Trzeba przejść tędy, córko. Ale wciąż nabierasz wprawy. Stajesz się silniejsza, bardziej odporna. W ciemnościach świat nie absorbuje tak uwagi jak w ciągu dnia, i najcichszy szept lepiej słyszeć można – a Ja nie mówię tak głośno.
– Dlaczego?
– Takie mam obyczaje. Ten, kto usłyszeć Mnie pragnie, powinien skupić się i nasłuchiwać czujnie, bo Ja nie wydaję komend, a radzę i zachęcam. Za Mną, córko, iść może ten tylko, kto chce tego w wolności swojej woli. Doświadczam was, to prawda, lecz życie przebiega w czasie i każda decyzja powtarzana być musi niezliczoną ilość razy, tak jak twoja dzisiaj, ażeby, choć późno (bo było to przed północą), lecz stanąć przede Mną i zapytać? A Ja odpowiadam ci natychmiast z miłością, bo jestem zawsze obecny i oczekuję. Plonem twojej służby jest książka, która choć powstała w ciemnościach nocy – a może dlatego, że z takim trudem powstała – będzie, a nawet już staje się światłem dla wielu. Kto idzie ze Mną w ciemnościach, innym wyznacza drogę. Taka jest moja metoda, córko. Sama ją oceń.
Ja zawsze idę przeciw „światu”
17 XII 1985 r., wtorek, Warszawa
– Boże, Twoje metody są na pewno najbardziej skuteczne. Jeśli to, że idę z Tobą, może innym pomóc, to w takim razie warto jest iść tą drogą, chociaż Ty wiesz, że ja sama nigdy bym sobie takiej nie wybrała.
– Tak, córko, wybrałem ci taka drogę, która jest sprzeczna z twoimi upodobaniami, marzeniami, charakterem, a nawet poczuciem piękna, które ci dałem. Ponadto żyjesz w czasie który zaprzecza prawdzie, sprawiedliwości i miłosierdziu w twojej ojczyźnie. Musisz wiedzieć, Anno, że Ja idę zawsze przeciw „światu”, przeciw grzechowi i przeciw nieprzyjacielowi, który owładnął wami – teraz
bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości. Kto ze Mną idzie, sprzeciwia się światu w jego błędach, kłamstwie i władzy szatana, lecz sprzeciwia się na mój sposób, nie na sposób „świata”. Pysze przeciwstawiam pokorę, bębnom i trąbom głoszącym sławę – uniżenie, uciszenie i milczenie, bogactwu i nienasyceniu – ubóstwo i umiar, a hałasowi kupczących na rynkach, placach publicznych i stopniach pałaców władzy – ukrycie, środki najprostsze, najuboższe i działania bezinteresowne ludzi skromnych, nieznanych, oddanych Mnie z serca i woli.
Bo Ja upodobanie mam w prostocie, czystości uczuć i w zawierzeniu Mi, a tych przede wszystkim pożądam, którzy potrzebują Mnie najbardziej, którzy zginąć mogą beze Mnie.
Ten, który wszystkich wszystkim obdarzył, śmieje się z ludzkiej pychy, próżności i pozornych wielkości, a za narzędzia swego działania wybiera takich, którzy mają świadomość swojej własnej nicości, słabości i grzeszności – bo taka jest kondycja człowiecza przede Mną. Jeśli jednak człowiek, ta słabość i proch, zwraca się ku Mnie z ufnością, wtedy przyoblekam go w siebie samego, i będę z nim szedł i będzie działał odziany w moc moją, świętość i miłosierdzie.
Ten, kto dobrze wie, że nie ma nic „swojego”, otrzymuje w zamian – Mnie w pełni mego majestatu, jeśli polega na Mnie i nie odchodzi z dróg moich. Wtedy możliwym jest wszystko, co niemożliwym się zdaje, bo Ja przyjaźnią darzę, miłuję i wysłuchuję próśb tych, którzy przy Mnie są – pomimo wszystko, co jest w nich „ludzkiego”, pomimo słabości i grzechu. Moc upodobanie ma w podnoszeniu słabości ku sobie, w napełnianiu pustki swą pełnią, w miłowaniu tego, co głodne jest miłości.
22 XII 1985 r., niedziela, Warszawa
– Dzięki Ci, Boże, za radość, którą mi dajesz. Wtedy wydaje mi się, że nie ma nic milszego, niż „chodzenie ciemnymi dolinami”, że noc ma swój urok, a potknięcia, upadki, a nawet siniaki i obrażenia są w trudnych wyprawach sprawą oczywistą i nie należy się nimi przejmować. Skoro jest Przewodnik, to On ponosi całe ryzyko, a ja mogę dać się prowadzić bez niepewności błądzenia czy niepokojów. Uległość daje ogromną wolność i swobodę wewnętrzną, także czystą radość wędrowania po trudnym szlaku. Dałeś mi To Ojcze – nie wiadomo kiedy i jak – absolutną pewność drogi z Jezusem, drogi potrzebnej, którą trzeba przejść, ale która jest cały czas z Nim, a więc we dwoje, w ciszy i spokoju samotności, gdzie nikt i nic nam nie przeszkodzi być razem. A w perspektywie: zawsze On prowadzi, a więc i doprowadzi tam, gdzie chce.
Jest to szalona radość pewności. Przecież powinnam ją mieć dawno, bo stale o tym słyszę, a jednak... Konieczne jest osobiste wezwanie, osobiste potwierdzenie, że to On sam tak chce, że On rozumie nasze upadki, że On zabiera mnie w tę drogę, zaprasza, i nie ma mowy o tym, aby mnie pozostawił. To jest pójście na całe życie, odejście na zawsze z miejsca, gdzie się żyło, w podróż w nieznane z Nim, na wieczność. Rzeczywiście wspaniała przygoda, ale jakże różna od wszelkich wyobrażeń o „świętości”. Nie ma na nią miejsca, ale jest On – Święty Towarzysz, Przyjaciel. I On staje się coraz ważniejszy w moim życiu. Ty, Panie, powoli nawracasz mnie od służby do miłości Jego samego. Dawniej zadowalałam się służbą, bo sądziłam, że to jest najważniejsze, jak w konspiracji, a teraz wiem, że najważniejsze dla Jezusa, a więc i dla mnie, jest bycie z Nim. Cała reszta, to czynić kiedy, o ile i jak On zechce. To rozumiem, ale kiedy będę tego całkowicie pewna? Rozumieć to grubo za mało. Przebacz mi, Przyjacielu, że wciąż zapominam o Tobie, zostawiam Cię samego, a przecież to, co robię, mogłabym robić z Tobą. Pomóż mi w tym, Jezu!
– Córko. Jutro będę z tobą. Pamiętaj o tym. Od obudzenia powierzaj Mi się i wciąż owo powierzanie powtarzaj. Ja chciałbym uczestniczyć w twoim jutrzejszym dniu w sposób możliwie pełny. Chcę ci ulżyć i pomagać, dlatego mów Mi o wszystkim. A teraz staraj się zasnąć, córko. Proś, abym dał ci sen dobry.
23 XII 1985 r., poniedziałek, Warszawa
– Staję przed Tobą, Panie dosłownie za pięć dwunasta. Ty wiesz, że miałam wiele do roboty w związku z Wilią, a przy tym nie wiem, czy Mateusz przyjdzie. Gdybym była sama, zrobiłabym prawdziwy post, a tak szykuję tradycyjne potrawy, żeby nie był głodny. Teraz wiem, że żadna pani domu nie przygotuje się właściwie ze względu na nadmiar pracy i zmęczenie.
– Teraz połóż się spać, Anno. A jutro od rana oddaj Mi cały twój czas i wszystko to, co będziesz robiła, mówiła i myślała.
CI ROZMOWA – Jesteś po prostu człowiekiem w drodze – ze Mną
24 XII 1985 r., Wigilia, noc Narodzenia Pana naszego, Warszawa
Kończy się Pasterka nadawana z Opola. Byłam sama w domu, bo postanowiłam tę Wigilię spędzić we wspólnocie ze wszystkimi samotnymi. Chciałam pościć, ale zamówił się gość z Wrocławia. Nie przyszedł, lecz przez kilka dni szykowałam – pierwszy raz – potrawy wigilijne. Jakoś wyszły. Bardzo było mi miło i dobrze samej. Czułam się zresztą otoczona bliskimi i odpoczęłam od pośpiechu. Pan zadbał o to, aby ktoś przyszedł przełamać się opłatkiem na czas. Tak się złożyło, że dwie znajome wpadły z małą Marysią (uroczą dziewczyną) w drodze na wigilię. Chciały mnie zabrać, ale wymówiłam się. Jednak podzieliłam się z nimi opłatkiem i dałam im malutkie prezenty – a to największy smutek, kiedy nie ma się z kim przełamać i nie można nikomu nic ofiarować.
– Dzięki Ci więc, Ojcze, za twoją dbałość i Twój układ dnia, choć tak mnie denerwował. Dzięki Ci też za poruszenie pamięci ludzkiej. Dzwoniły dziś trzy znajome (po trzech latach niewidzenia), ojciec paulin z Krakowa i (po 23-ej) Zbyszek; także ojciec Kazimierz, choć nie przyszedł. To cieszy, że jest chociaż ten dowód pamięci. W ogóle dużo radości!
– Błogosławię ci, córko. Jestem wciąż przy tobie. Bądź ty jutro ze Mną.
Poprosiłam Pana o Jego „oficjalne” słowo z Pisma świętego dla mnie na czas obecny. Pan pobłażliwie, bo przecież mogę pytać zawsze i wprost, wskazał na słowa z Dziejów Apostolskich, gdzie Piotr cytuje psalm 16,8-11: „Miałem Pana zawsze przed oczyma, gdyż stoi po mojej prawicy, abym się nie zachwiał.” i dalej „Dałeś mi poznać drogi życia i napełnisz mnie radością przed obliczem Twoim”. Jestem naprawdę pełna radości. Jako zakładka był tam piękny wiersz Andrzeja Chcinka: „Przyjdź Duchu Święty do Polski”.
26 XII 1985 r., Boże Narodzenie, Warszawa
– Kiedy zwracasz się do Mnie, córko, zapominam ci natychmiast twoje niewierności i cieszę się tobą. Dlatego nie mówmy o twoich winach względem Mnie, brakach, obojętności, niedelikatności, nieczułości, bo to wszystko jest oczywiste, jest wam przynależne i wspólne, jest właściwością skażonej natury ludzkiej. Jesteś po prostu człowiekiem w drodze – ze Mną. Niesiesz na niej ciężki bagaż grzechu, ułomności i słabości, tak jak wszyscy, każdy wedle własnej miary i indywidualności. Przecież Ja to wiem, Anno.
Dlatego przyszedłem, że zginęlibyście beze Mnie. Dlatego jestem przy każdym z was, aby ratować, wspomagać, chronić i prowadzić – kiedy tego zechcecie.
Jeżeli zwracasz się ku Mnie, tym mówisz Mi, że pragniesz tego, co Ja dla ciebie przygotowałem i z upragnieniem oczekuję, aż powiesz: „Tak, chcę Ciebie, potrzebuję Ciebie i pragnę przyjąć to, co Ty chcesz mi dać”. Kiedy zwracasz się ku Mnie, wzrusza się moje serce i raduję się całą pełnią mojej ludzkiej natury, tak spragnionej waszej bliskości, szczerości, serdeczności. Daję ci całą miłość Boga. Jestem Nieskończonością Miłości dla ciebie jednej. Jednocześnie chronię cię przed jej mocą, aby niczym nie naruszyć twojej ludzkiej wolności woli, umysłu i serca. Chcę obcować z tobą jako istotą wolną, samodzielną, niezależną, bo tylko wtedy możliwa jest nasza przyjaźń.
Cieszę się twoją osobą w jej swoistości, bo przyjaźń moja z każdym z was jest inna, indywidualna, uzależniona od waszej natury w całej pełni jej niepowtarzalności. Dlatego bądź, dziecko, sobą, bo Ja będąc z tobą chcę cieszyć się Anną, a nie kimś innym.
Pytałaś, czy można z Bogiem przełamać się opłatkiem. Można. Miłe Mi są wasze obyczaje. Są bogactwem indywidualnym każdego gatunku kwiatów w moim ogrodzie – każdej rodziny w ludzkości.
– Czego mogę Ci życzyć, Jezu?
– Siebie! Życz Mi, córko, siebie. Niczego więcej ani mniej nie pragnę od ciebie jak tylko, abym mógł cię bronić i na zawsze osłonić przed każdym niebezpieczeństwem, ażebyś z całego serca i woli chciała być moja. To tylko Mnie uszczęśliwi.
– Ja tego też chcę i tak naprawdę to nie wierzę, abyś mnie pozostawił. Za dobry jesteś na to, Panie. Wierzę, że będę z Tobą – i tego życzę sobie – ale chciałabym przynieść Ci chwałę, zrobić dla Ciebie jak najwięcej, a tu nic nie wychodzi. Tak mało mogę.
– Nie to, co zrobisz dla Mnie, ale ty sama możesz być moją chwałą lub nie. Jutro oczekuję na rozmowę z tobą, Anno.
CII ROZMOWA – Jeżeli Mnie nie zechcecie zaufać, komu zaufacie?
28 XII 1985 r., sobota, Warszawa
Cały wczorajszy dzień przebałaganiłam; nie rozmawiałam (z Panem). Dzisiaj idę na Wilię do pewnego zakonu, a ponieważ już jest w pół do czwartej, nie będę nic gotować, żeby móc rozmawiać z Panem, którego tak niegodnie zlekceważyłam wczoraj.
– Czy prawdziwie chcesz, córko, rozmawiać ze Mną?
– Tak, Ojcze, bardzo chcę. Nigdy nie będę Twoją chwałą, za mało mam woli, ale będę na pewno świadectwem Twojego miłosierdzia, bo tylko ono może mnie uratować.
– Każdy z was w królestwie moim świadczy o mojej miłosiernej miłości. Innych tu nie ma. Ale Ja chcę być miłosierny. Radością moją jest przebaczanie wam i miłowanie was miłością czułej matki. Jestem wrażliwy na waszą słabość, biedę i najsłabsze drgnienie waszej duszy ku Mnie podtrzymuję. Rękę pomocną wyciągam zawsze i natychmiast, kiedy wezwanie usłyszę. I nie jest ważne, czy wy odczuwacie moją pomoc czy też nie, bo ona jest i podtrzymuje was. Wy tylko wierzyć musicie.
W krainie zła, jaką stała się teraz ziemia, jestem jedyną pewną i stałą Miłością, jedynym Dobrem świata. Jeśli Mnie nie zechcecie zaufać, komu zaufacie? Na kim oprze się człowiek, który Mną wzgardzi? Gdzie pomoc otrzyma, jeżeli moją odrzuci? Tylko Ja kocham was niezmiennie, całkowicie i pomimo wszystko, co w was samych budzi odrazę do siebie i innych.
Mówiłem ci niedawno (słyszałam to wczoraj w czasie Mszy świętej) – jak możesz na jednej szali odważać mizerną małość waszą i grzech, kiedy na drugiej Ja kładę nieskończoność mojego miłosierdzia...? Ono was otacza, czuwa nad wami i trwa niewzruszone w najpodlejszych nawet momentach waszego życia — wtedy, kiedy prawda o was ujawnia się waszym oczom. Pamiętaj, córko, że miłosierdzie Boga jest ponad waszą ziemią rozciągnięte aż do skończenia świata. Żaden grzech, chociażby objął ziemię całą, nie zdoła zmniejszyć mojej woli zbawienia każdego z was. Dlatego patrz na innych i na siebie — wtedy, gdy boli cię małość i grzech — jako na zanurzone w miłości mojej małe i głupiutkie dzieci. Grzech, córko, jest zawsze zaćmieniem rozumu. Zawsze jest nierozeznaniem zła w jego istotnej ohydzie i szkodliwości. Jest ślepotą skażonej natury ludzkiej, a ta jest wam wspólna.
Jeżeli pragniesz mojej rady, odwracaj się natychmiast od każdego swojego potknięcia oddawaj je Mnie, abym je naprawił. Kiedy idziesz, mniej ci wysiłku potrzeba niż wtedy, kiedy podnosisz się, i dlatego wtedy masz moją rękę: gdy się jej uchwycisz, wstaniesz szybko i lżej ci będzie iść dalej z moją pomocą.
Czyż sądzisz, że radość sprawiają Mi wasze upadki? Żałuję was, lecz wiem, że będą częste, kiedy wybieracie moją drogę, bo nie jest ona wydeptana i gładka. Sama już wiesz, córko, ile musiałaś porzucić ze swego bagażu. Im słabszy ktoś jest, tym mniej unieść może. Dlatego, jak to rozumiesz, czekałem z naszą ścisłą współpracą na zakończenie przez ciebie pracy zarobkowej, lecz teraz, wspólnie, możemy zdziałać wiele.
Nie sądź, że to, co mówiłem ci dotąd, jest wszystkim, co chcę przez ciebie przekazać. Przeraziły cię bezowocne wysiłki związane z przepisywaniem pracy, jej korektą i brakiem pomocy. A jednak ona już zwraca ku Mnie ludzkie serca. Mnie nie zależy na ilości. Gdybym mówił dla jednego tylko człowieka, też bym ci powiedział to samo, co przeznaczyłem dla tysięcy. Moja miłość pragnie każdego z was z tą samą intensywnością. Wiedz o tym.
Prosiłaś Mnie o Janka, pacjenta twojego znajomego lekarza, który pragnie mu pomóc. Jeśli lekarz tak przejmuje się życiem fizycznym człowieka, cóż dopiero Ja, gdy chodzi o jego życie wieczne. Jeżeli zechce uwierzyć Mi, powiem mu, co pomoże mu w skutecznej służbie. Bo człowiek jest istotą duchową, nieśmiertelną, i ratując jego ciało zaledwie dotyka się powierzchni jego istoty. A Janka objąłem swoją opieką. Bądź dobrej myśli, przecież zaufałaś Mi...?
Wybierałam się na wigilijne spotkanie do pewnego domu zakonnego.
— Idź tam, córko, ze Mną. Razem złożymy życzenia, rozejrzymy się i powrócimy do domu. Ty nie musisz być „zrozumiana” przez nikogo z nich, bo to Ja sam dobieram ci przyjaciół najodpowiedniejszych dla tego zadania. Patrz na nich z pobłażliwością i miłością — jak patrzę Ja. I nie bądź, Anno, smutna, skoro idziesz ze Mną. Mamy nieść radość.
Byłam. Nastrój jak zawsze:
pozorne ciepło i jedność, na pewno życzliwość i... absolutna
samotność. Nadal nikt nic o nikim nie wie i nie chce wiedzieć.
Rozmowy, jeśli są, dotyczą osobistych interesów każdego z osobna.
Literaci liczą na wydanie ich prac, dziennikarze na artykuły, ci „źle
widziani” na rodzaj zapomogi, chałtury czy pomoc. Tak bardzo
smutno jest, że nie można podzielić się Chrystusem, który każdemu by
pomógł. Ale nie On sam jest im potrzebny, a korzyści materialne czy
prestiżowe. Niektórzy przychodzą na te spotkania nawet z dziećmi.
Wszystko to jest umowne, pozorne, a nie prawdziwie chrześcijańskie,
czyli gorące i braterskie. Szkoda.
CIII ROZMOWA — Dbam, abyś się dużo uczyła...
31 XII 1985 r., Sylwester, Warszawa
Znów ulubiony sposób spędzania Sylwestra: w ciszy i na rozmowie. Jest w tym moja przekora. Z całą radością robię to na przekór i przeciw „światu”. Dawniej (w kościele Zbawiciela) o godzinie 24 była Msza święta, teraz tu (w parafii) nie. Żałuję.
— Wobec Ciebie, Panie, nie jestem w porządku. Znowu w niedzielę nie wyszłam z domu; nie byłam na Mszy świętej. I dziś zamiast iść do spowiedzi stałam dwie godziny w kolejce po mięso, bo był to ostatni dzień ważności kartek na mięso; potem jazda do śródmieścia na obiad i już trzeba odpoczywać. Tak mało mam energii. Minęły już te głupie lęki, że niedługo umrę — i co będzie z papierami? — że zaraz zachoruję... itd. Najlepiej jest poddać się Twojemu prowadzeniu całkowicie i bez żalu. Wtedy Twoje „jarzmo” naprawdę nie jest ciężkie.
Kocham Cię, mój jedyny Przyjacielu, i tak mi wstyd za siebie samą, za moją obłudę względem Ciebie. A przecież ja chcę być „Twoja”. Jakie to w praktyce trudne. Służba Polsce była taka łatwa i prosta, chociaż ciężka, a służba Tobie jest po prostu niemożliwa do zrealizowania — ta prawdziwa i całkowicie Ci oddana. Nie poradzę sobie. Nie mogę przezwyciężyć przyzwyczajeń i swego charakteru, a tak bym chciała.
— Córko. Nie zdarzyło się jeszcze nikomu z ziemi samemu osiągnąć swoje zbawienie. I nie zdarzy. Każdy ze świętych moich miał stałą moją pomoc i sam służyłem mu moją mocą. Tylko dzięki darom łaski mojej możliwe jest osiągnięcie mojego królestwa. Nic sami nie możecie. Ukazuję ci to widomie po wiele razy każdego dnia. I nie odchodzę. Tajemnicą mojej miłości jest to, że nie odstępuję tych, którzy potrzebuję Mnie, liczą na Mnie i nadzieje swoje we Mnie pokładają. Czyż nie tak jest z tobą...?
— Tak. Ale za rzadko Cię wzywam, Panie, chociaż potrzebuję Cię stale.
— To dobrze, że już to rozumiesz. Ja jestem cierpliwy. Ty zaś uznaj rzeczywistość swojej słabości: zapoznaj się z nią, pojmij, że nic na niej zbudować nie zdołasz. Bo jeszcze łudzisz się, nie chcesz przyjąć tej prawdy, która cię we własnych oczach upokarza, i sądzisz, że Ja tak samo patrzę na ciebie. Nie, córko. Bliżej podchodzę, gdy potrzebniejszy ci jestem, ale nie dźwigam cię od razu, nie dodaję sił, gdyż nie zauważyłabyś nawet mojej pomocy. Najważniejsza jest Twoja nauka, twoje zrozumienie. Dbam, abyś się dużo uczyła i w tym odzwierciedla się miłość moja.
Minęła północ. Już przeminął rok stary. Rozpoczyna się następny — z Panem...
— Tak, Ojcze. Pierwszy raz jest mi tak trudno uczyć się. Wciąż zapominam i powtarzam stare błędy. Dawniej nauka była dla mnie łatwa — chyba gdy nie znosiłam jakiegoś przedmiotu i ignorowałam, jak matematykę. Jak to się dzieje, że tak mi „tępo” idzie? Dlaczego nie znalazłeś sobie do pomocy, Panie, kogoś gorliwego, o silnej woli, zdecydowanego? Dlaczego właśnie ja? Czyż nie psuję i nie opóźniam Twoich zamiarów? Czy przez to nie szkodzę Twoim planom? Martwię się o to.
— Posłuchaj, Anno, do takiej formy przyjaźni ze Mną, jaka rozwija się pomiędzy Mną a tobą, chciałem mieć ciebie właśnie, i dlatego stała się ona możliwa. Przecież ty sama nic tu dokonać nie mogłabyś. Na mojej woli i łasce opiera się ta nieustanna rozmowa pomiędzy nami. Ja wiem, co czynię, pomimo że ludziom wydawać się to może niezrozumiałe, błędne lub nieprawdopodobne. A ty kierujesz się sądami innych, choć są one zawistne, pełne zazdrości i okazują tylko to, co w nich jest żywe: miłość własną, że nie ich wybrałem, choć sami bogato zostali obdarowani i dużo radości z życia czerpią. Lecz ludzkie serce jest nienasycone, dopóki nie stanie się czyste. Wtedy dopiero jest bezinteresowne. Ja pragnę otoczyć cię ludźmi mojej służby, oczyszczonymi już i zdolnymi do szczerej współpracy z tobą, w jednej służbie, gdyż wszyscy razem moim zamiarom usługiwać macie i jedni drugich wspomagać. Wiedz, córko, że takich przyjaciół znajdę ci i nie na zawsze będziesz osamotniona. Ufaj Mi, bo Ja pragnę twojej radości i wesela, a nie smutku, i wiem, co cierpisz i dlaczego. Przyjmij ten długi ból samotności i niezrozumienia dla miłości Mnie samego i ufnie spodziewaj się radości we Mnie, kiedy przyjdzie na to pora. Teraz zaś bądź ze Mną — pomimo wszystko. Tym uczcisz Mnie najbardziej...
— Ufam Ci, Jezu. Oddaję Ci siebie.
Otrzymałam potwierdzenie: Prz. 1, 1-2; Łk 24,1-11.