Feliks Koneczny - "Święci w dziejach Narodu Polskiego"

Syn i następca Mieszka I godny dziedzic jego polityki, Bolesław Wielki rządził w latach 992-1025, dzierżąc panowanie w otoczeniu dziesiątki Świętych Pańskich. Dotychczas spotkaliśmy się z pięciu świętymi: ze św. Bonifacym, ze św. Cyrylem i Metodym, ze św. Ludmiłą i Wacławem. Teraz spotkamy zupełnie z bliska, bo na samej polskiej ziemi św. Wojciecha i Brunona i siedmiu Kamedułów (w czym pięciu rodowitych Polaków), a z daleka patrzeć będziemy na św. Romualda we Włoszech. Świeci nam więc historycznie oświecona blaskami od dziesiątki świętych, ta potężna postać Bolesława Wielkiego.

Na jego czasy przypadają trzy wydarzenia pierwszorzędnej wagi: 1) chwilowe zwycięstwo cywilizacji łacińskiej w Niemczech, 2) oparcie Polski na Morzu Bałtyckim, 3) złączenie Połabia, Polski, Czech i Rusi pod jednym berłem, a zatem utworzenia rozległej Rzeszy słowiańskiej, pod przewodem Polski. A wszystko to działo się przy uczestnictwie Świętych Pańskich, czynnych nieustannie w życiu zbiorowym, przestrzegających, by je doskonalić według moralności chrześcijańskiej.

Plany pomorskie i połabskie odziedziczył Bolesław po ojcu. Zdawano sobie dobrze sprawę z tego, że morze jest najlepszą drogą w świat szeroki, najłatwiejszą i najkrótszą. Kto panuje nad morzem, może dojść do panowania nad światem, a rosnąc w bogactwa, rosnąć też w potęgę polityczną. Toteż z myślą o Pomorzu, ożenił Mieszko I syna w r. 987 z księżniczką kaszubską, która na chrzcie św. przyjęła imię Emnildy.

Bolesław liczący wówczas lat 20, był już dwa razy wdowcem; wstępował więc w trzecie związki małżeńskie. Jakże krótko trwała w owych czasach młodość! Bo też czternastoletnich chłopców uważało się za "orężnych".

Zaczął nowy władca Polski ad Pomorza. Rozciągało się nasze Pomorze daleko na zachód, aż poza ujście rzeki Odry. Nad ujściem Wisły był już wtedy Gdańsk, a Szczecin, gdzie Odra wpada do Bałtyku. Obydwa te główne grody pomorskie zajął Bolesław Wielki w r. 994. Z licznych plemiennych książąt pogańskich pozostawił przy władzy jeden tylko ród książęcy, który zgodził się przyjąć chrzest. Nie wcielał więc Pomorza bezpośrednio do państwa Piastowskicgo, ale czynił je tylko zależnym od siebie o tyle, ażeby polityka polska znajdowała tam oparcie.

Oręż Bolesława sięgnął też na prawy brzeg Wisły dolnej, gdzie kończyło się już osadnictwo słowiańskie, do kraju Prusaków. Ci należeli do szczepu odrębnego, zwanego bałtyckim, z odmiennymi zupełnie językami. Szczep ten obejmował cztery ludy: pruski, żmudzki, łotewski i litewski. Żaden z nich nie posiadał w owych czasach najmniejszej organizacji państwowej, a społeczna była ledwie w zawiązkach. U Prusaków nawet rodzinne związki nie były jeszcze ustalone; była to najniższa w całej Europie cywilizacja. Prusacy, naród dziki i okrutny, zajmowali pojezierze pomiędzy dolną Wisłą a dolnym Niemnem, nie znając wcale rolnictwa, utrzymując się z rybołóstwa, z łowów i łupieży.

Podobnie jak na Pomorzu, również w odniesieniu do Prusaków pamiętał Bolesław o obowiązkach monarchy chrześcijańskiego, gdy miał w swym państwie pogan: należało zająć się ich nawracaniem. Niespodziewanie znalazł się apostoł tak wybitny, iż osoba jego zjawiała się jak marzenie: Św. Wojciech.

Był to także członek rodu panującego; pochodził z rodu książąt Sławników, władających na wschód od Przemyślidów, nad górną Łabą w Czechach. Był to mąż wielki, a święty nie tylko z racji modłów i umartwień, lecz z powodu czynów wielkich, pełnych doniosłości historycznej. Trzeba by na to kilku potężnych monarchów, żeby zdziałać tyle, co św. Wojciech, nie posiadający żadnego wojska na swe rozkazy. Był politykiem, ale wielkim, na skalę europejską. Jeżeli się robi politykę ze stanowiska katolickiego, dla chwały Bożej i dla wzmożenia Kościoła, czyż nie musi taka polityka ogarniać od razu więcej krajów i narodów, skoro Kościół jest powszechny? A słuchano głosu św. Wojciecha nie tylko w Czechach, w Polsce, w Niemczech, ale również w Rzymie, i w Paryżu; jak silny wywierał wpływ, dość powiedzieć, że przyczynił się do triumfu cywilizacji łacińskiej w Niemczech nad bizantynizmem i nawet doprowadził do przyjaźni polsko-niemieckiej.

Wielki ten patron Polski był przez całe swoje życie jej przyjacielem. Zajechał do Polski dopiero z początkiem r. 997. Przedtem nigdy u nas nie był, ale obserwował postępowanie Mieszka I i Bolesława Wielkiego, a widząc, że zgodne jest z wymaganiami moralności katolickiej stosowanej w życiu publicznym, stał się miłośnikiem dynastii Piastowskiej. Czechem był z rodu, ale z serca Polakiem. Uznawał i innym wykazywał, iż dobro powszechne wymaga, żeby Polska była silna w Europie.

Ten święty odznaczał się wielką uczonością. Wyższe wykształcenie odebrał w najlepszej szkole na północy, założonej w Magdeburgu przez cesarzową Teofanię; miała ona ambicję, że jej szkoła będzie współzawodniczyć z paryskimi. Książę Wojciech uczył się jak najwięcej, a potem sam jeszcze przez całe życie księgi zbierał i kształcił się nieustannie. Posiadał też całą uczoność bizantyńską, ale duchem bizantyńskim się nie zaraził.

Wracając z Niemiec zatrzymał się w drodze w Pradze. Panujący tam Bolesław Pobożny ubolewał, że w jego księstwie dużo ludności trwa jeszcze wciąż w pogańskich upodobaniach i obyczajach. Ucieszył się, że oto zjawia się uczony kapłan z krainy dokładniej nawróconej i nakłonił księcia Wojciecha, żeby objął rządy diecezji praskiej. Wiadomo nam, jak w domu Przemyślidów odzywał się jeszcze pogański duch, pamiętamy, że zamordowano tam dwoje świętych.

Bolesław Pobożny wolał Wojciecha, niż rodzonego brata swego Krzyżana; widocznie miał przyczyny obawiać się, żeby w nim nie odezwała się na nowo żyłka pogańska.

Ciężkie były kłopoty z ludem zamieszkałym wokół Pragi. Cześć Krzyża była jeszcze nader powierzchowna, ograniczona do nabożeństw na zamku wyszehradzkim. O święceniu niedzieli przez lud nie było mowy, a za to obchodziło się jeszcze jawnie dawne uroczystości pogańskie. Kwitnął handel niewolnikami, podsycany przez Żydów. Wielożeństwo było powszechne, a posiadanie jednej tylko żony przynosiło wstyd, bo było uważane za oznakę ubóstwa. Gdy Wojciech chciał przestrzegać przepisów kościelnych, burzono się przeciw niemu, tym bardziej, iż podżegał do tego Krzyżan. Znalazł sobie sojuszników przeciw biskupowi w Werszowcach, których księstwo należało także do diecezji praskiej. Ujmowali się za swoim krewnym Sławnicy i tak sprawa kościelna zamieniła się w zwadę książęcych rodów. Wojciech wolał zrzec się biskupstwa. Wybrał się zaraz do Rzymu, żeby krok swój usprawiedliwić. Wziął też ze sobą młodszego brata Radzyma, czyli Gaudentego, również kapłana.

Cztery lata przebywali czescy bracia we Włoszech, głównie w dwóch najsławniejszych klasztorach benedyktyńskich, dwojga obrządków: w przesławnym gnieździe cywilizacji łacińskiej - w Monte Cassino w południowych Włoszech i na Awentyńskim wzgórzu pod Rzymem, gdzie przebywali wspólnie i zgodnie łacińscy Benedyktyni i bizantyńscy Bazylianie (tacy oczywiście, którzy uznawali prymat papieża). Zaciekawiony wschodnim obrządkiem, zamieszkał jakiś czas w wielkim klasztorze bazyliańskim w Vallis Lucis pod Benewentem w południowych Włoszech, gdzie przełożonym wówczas był św. Nil, uchodzący za najuczeńszego męża owych czasów. Stamtąd wrócił jeszcze raz na Awentyn i tam przyjął habit benedyktyński. Składał śluby zakonne w Rzymie w kwietniu 990 r. Kiedy trzy lata potem na usilne prośby Bolesława Pobożnego wracał na praskie biskupstwo, sprowadził ze sobą Benedyktynów, osadzając ich pod Pragą.

Tyle razy wspominamy Benedyktynów, że godzi się powiedzieć o nich coś bliższego.

Zakony powstały na wschodzie. Już w starożytności bywali świątobliwi pustelnicy, najwcześniej w chrześcijańskiej podówczas północnej Afryce, zwłaszcza w Egipcie. Ojcem zaś wszystkich zakonów, twórcą zorganizowanego zakonnego życia jest św. Bazyli Wielki, biskup w azjatyckiej Cezarei, który zmarł w r. 379. Założony przezeń zakon Bazylianów, pozostał do dziś dnia jedynym we wschodnim Kościele. W Europie zakwitło życie pustelnicze nieco później. W r. 528 założył św. Benedykt z Nursji pierwszy swój klasztor na górze Cassino we Włoszech, pomiędzy Rzymem a Neapolem. Zasadą jego reguły jest, że modlitwie towarzyszyć musi pożyteczna dla bliźnich praca, czy to ręczna, czy też umysłowa. Św. Bonifacy, apostoł Niemiec, był Benedyktynem. W klasztorach tych kwitły nauki i zajęcia fizyczne; wiele zasług położyli zakonnicy dla rozwoju rolnictwa i rzemiosł. Ponieważ przyjmowali młodych chłopców, powstały też przy ich klasztorach szkoły.

Stawali się więc Benedyktyni z zakonu pustelniczego coraz bardziej zakonem czynnym. Gdzie osiedli, tam część puszczy koło klasztoru zamieniała się po niedługim czasie w uprawne pola, powstawały osady rolnicze; młodzież z tych osad mogła się uczyć nie tylko wydajniejszego rolnictwa (którego znajomość przynosili Benedyktyni z krajów o wyższej cywilizacji), ale też mogli się od nich uczyć rzemiosł, dotychczas pomiędzy Słowianami nieznanych. Ponadto w każdym klasztorze benedyktyńskim część zakonników oddawała się naukom i związanemu z nauką bibliotekarstwu; przepisywali książki pergaminowe, rozsyłali je po świecie, do szkół klasztornych, słowem spełniali to zadanie, jakie przypada dziś drukarzom, wydawcom i księgarzom. Łatwo więc zrozumieć, jak się wszędzie ubiegano o Benedyktynów. Szybko rozszerzyli się po całej Europie, od Irlandii do Polski. Koło ich klasztorów było coraz ludniej, coraz więcej ruchu i celowej pracy.

Z Benedyktynami zatem wracał św. Wojciech do Pragi. Niestety, zastał tam kłopoty jeszcze większe, niż poprzednim razem.

Książę czeski Bolesław II, złożony chorobą, powierzył rządy najstarszemu z synów, Bolesławowi Rudemu, który pozostawił po sobie złą sławę. Oddał się on zupełnie w ręce Werszowców, którzy przez to stali się rzeczywistymi panami kraju. Wobec tego zaogniły się znowu dawne przeciwieństwa książęcych rodów i jakikolwiek wypadek mógł się stać iskrą, rozniecającą pożar. Zdarzyło się, że żona jednego z Werszowców popełniła wiarołomstwo; prawo zwyczajowe czeskie, oparte na dawnym prawie pogańskim, pozwalało w takim razie mężowi zabić niewierną. Było to tym surowsze, że mężczyźni żyli powszechnie w jawnym wielożeństwie, a żony zmieniali, nie troszcząc się o sakrament. Kościół nakładał na niewierną pokutę kościelną, która mogła być przykra, hańbiąca i sroga, ale kary śmierci nie znał, a przede wszystkim nie pozwalał samemu sobie wymierzyć sprawiedliwość. Werszowcowa uciekając przed zemstą męża, schroniła się do klasztoru, na co biskup zezwolił, ażeby ją od śmierci ocalić. Było i jest to prawo kościelne, zabraniające wykonywania czynności sądowych w miejscach świętych. Werszowcy wdarli się jednak gwałtem do klasztoru, wywlekli niewiastę i kazali ją ściąć pachołkowi.

Było to profanacją, czyli znieważeniem świętego miejsca, a za to jest w prawie kościelnym klątwa. Obłożonemu klątwą nic się nie dzieje, nie robi mu się nic przykrego bezpośrednio, ale nie wolno żadnemu katolikowi z nim obcować; nie wolno z nim mieszkać, podróżować, jadać, rozmawiać ani do niego pisywać, ani od niego pism odbierać, słowem, nie wolno mieć z nim nic do czynienia. Kara ta jest zatem zupełnym wyłączeniem ze społeczeństwa i przez to taka dotkliwa; Kościół uważa ją za najsroższą. Biskup rzucił klątwę na Werszowców, co do reszty ich rozjątrzyło. Zanosiło się na wojnę domową Werszowców ze Sławnikami i św. Wojciech wolał znów opuścić Pragę.

Stało się to w r. 993. Św. Wojciech udał się przez Morawy na Węgry; tu zabawił czas jakiś na dworze księcia Gejzy i jego żony Adelajdy, Białej Kniegini (która była siostrą Mieszka I i ciotką Bolesława Wielkiego) i udzielił chrztu świętego ich synowi, Szczepanowi. Ten - świątobliwym życiem sam też wzniósł się tak wysoko, że dostąpił kanonizacji i jest patronem królestwa węgierskiego. Z Węgier wyprawił się św. Wojciech powtórnie do Włoch; z początkiem r. 995 był znowu w klasztorze na Awentynie.

Tego samego roku bawił na północy, na dworze młodego, 17-letniego króla niemieckiego Ottona III, sławny na cały świat chrześcijański uczony francuski, Gerbert. Pochodził z wieśniaczego stanu, odbył nauki, został kapłanem, dowodząc swoim przykładem, że w Kościele można zawsze dochodzić do wysokiej godności samą tylko zasługą własną. Zdarzyło się, że z powodu spraw połabskich bawili właśnie u Ottona III obydwaj Bolesławowie: czeski i polski. Przypadek czy zjazd umyślny? Nie wiadomo, choć przecież nieraz "przypadek" bywa zrządzeniem Opatrzności. Gerbert poznał tedy osobiście obydwóch władców zachodniej Słowiańszczyzny i wyrobił sobie zdanie o stosunkach niemiecko-słowiańskich; zarazem zaś dowiedzieli się wszyscy o św. Wojciechu i o tym, że bawi właśnie w Rzymie. O tym wszystkim rozprawiali oczywiście ci wielcy ludzie między sobą, a Gerbert, jedna z głów cywilizacji łacińskiej w Europie, robił zabiegi, żeby Ottona oderwać od bizantynizmu i północną Europę urządzić według moralności katolickiej.

Na rok następny, 996, wybierał się Otton III do Rzymu po koronę cesarską. Poprzedzała go tam sława niemalże jednego z "cudów świata". Widocznie Gerbert wyrobił mu tam zawczasu opinię człowieka o wielkich przymiotach umysłu i serca, posiadającego doniosłe a zbożne plany cywilizacyjne i polityczne. Istotnie serce tego monarchy przystępne było tylko szlachetnym myślom.

Gerbert także pojechał do Rzymu, a wiedział, że tam zastanie innych godnych siebie mężów, których towarzystwo miało dalej wpływać na Ottona III. Z królem i kandydatem na cesarstwo zjechał do Rzymu prymas Niemiec, arcybiskup moguncki Willigis, stary doradca Ottonów, który zostawił po sobie w historii pamięć uczciwą: umiał sprzeciwić się królom, gdy tego wymagała moralność publiczna. Przyjechał też stryjeczny młodego cesarza, książę korutański, który niebawem miał zostać papieżem jako Grzegorz V. Wokół nich skupiało się grono poważnych i dostojnych mężów, a wszystkich oczy skierowane były na dwie postacie, na dwóch świętych.

Jednym był św. Wojciech, którego cesarz obrał sobie na spowiednika, a drugim św. Romuald. Był to założyciel zakonu Kamedułów. Ruchliwość benedyktyńska nie wszystkim przypadała do usposobienia. Byli, są i będą zawsze tacy, którzy do udoskonalenia się potrzebują ciszy i samotności. Osoby z powołaniem ściślej pustelniczym opuszczały klasztory benedyktyńskie, bo stawały się one całymi osiedlami, coraz ludniejszymi. Z takich i dla takich dusz pustelniczych zakładał św. Romuald swój nowy zakon.

Św. Romuald urodził się w r. 950 w Rawennie, w mieście włoskim nad północnym Adriatykiem i przebywał z początku w klasztorze benedyktyńskim pod tym miastem. Spragniony ciszy, wyszukał sobie pod Wenecją zakątek, zabity deskami od świata, który następnie także porzucił i udał się do Francji południowej. Powróciwszy stamtąd w r. 982, wędrował o głodzie i chłodzie, wyszukując sobie miejsca odludne i zakładając kilka klasztorów. Najsłynniejszym pozostał klasztor Camaldoli w prowincji środkowych Włoch - Toskanii. Bezpośrednia okolica tego klasztoru to góry, wąwozy, lasy na przeróżnych wysokościach, z dziwną obfitością rzeczułek i dolin. Tworzy ta okolica istne cudo przyrody, wyróżniane nawet w tym kraju, który cały jest przepiękny. Słynęło też Camaldoli z bogatej biblioteki; jakoż wydali Kameduli niemało uczonych.

Jeszcze wyżej wznosi się pustelnia zwana świętą (Sacro Eremo), gdzie św. Romuald urządził swą pierwszą celę. Klasztory te nie stanowią jednak jednolitego budynku, lecz kolonię małych domków, osobny dla każdego zakonnika, z ogródkiem, który musi sam uprawiać. Nie ma innych sprzętów, jak twarde łoże, stół, krzesło drewniane, półka na książki i... trumna; niektórzy sypiają w trumnie. Używanie mięsa zakazane, a pierwotna reguła kazała żywić się wyłącznie chlebem i wodą. Do umartwień dołączono milczenie: wolno rozmawiać tylko w pewnych godzinach i to nie codziennie, a wielki post obchodzono całkowitym milczeniem.

Otton III, odwiedziwszy św. Romualda osobiście w Camaldoli, zaprosił go na zjazd do Rzymu. Potem zaś św. Wojciech prosił św. Romualda w Rzymie, żeby jak najprędzej przysłał uczniów swych do Polski; nie do Czech, lecz do Polski.

Zebrało się więc w Rzymie w pierwszej połowie r. 996 grono mężów największego znaczenia; wszak należały do tego grona obie najwyższe głowy katolickiego świata: papież i cesarz, tym razem z papieżem zgodny.

Radzono w Rzymie nad nowym porządkiem w Europie północno-wschodniej. Do pracy nad postępem chrześcijaństwa należało powołać nowy szczep, mianowicie Słowian. Stanęło w Rzymie na tym, że ustanowi się z państwa Piastowskiego nową prowincję kościelną, której arcybiskupem będzie Wojciech Sławnikowicz, św. Wojciech.

W drugiej połowie r. 996 wracali razem na północ Otto III i św. Wojciech. W połowie drogi zboczył święty mąż na zachód, nawiedził Francję i zatrzymał się dłużej w Paryżu. Odwiedził Gerberta i przypatrzył się słynnej paryskiej szkole teologicznej (tak zwanej Sorbonie). Zjechał się potem z cesarzem raz jeszcze w Moguncji, skąd podążył do Poznania. Jechał przez Śląsk; są podania o jego pobycie w Cieszynie, Bytomiu i Opolu.

Stanął na dworze Bolesława Wielkiego na początku r. 997, witany z największymi zaszczytami. Pierwszym owocem porozumienia się z władcą Polski było założenie klasztoru Benedyktynów w Trzemesznie. Fundował im następnie Bolesław jeszcze kilka klasztorów.

Głównym w Polsce klasztorem Benedyktynów było sławne opactwo w Tyńcu pod Krakowem, uposażone całą setką wsi. Dochował się ich najstarszy dokument ze spisem posiadłości. Pergamin ten posiada ogromną wagę dla zagadnienia, czy Śląsk był pierwotnie polski, czy czeski. Pośród tynieckich majątków są wymienione: Orłowa, Bytom, Siewierz i siedem osad z Księstwa Cieszyńskiego: Dąbrowa, Kocobądź, Cierlicko, Wierbica, Zabłocie, Żuków i Ostrawa Polska. Jest to ta sama Ostrawa, której sąd czeski nie pozwala nazywać "Polską" i przemianował ją na "Śląską". A do tego ta Ostrawa Polska jest o wiele starsza od sąsiedniej Ostrawy Morawskiej!

Ale wracajmy do naszego wątku. Rozumiejąc, jako głównym obowiązkiem arcypasterza Polski jest sprawa nawracania pogan, postanowił św. Wojciech osobiście udać się na misję pomiędzy Pomorzan i Prusaków. Tego samego jeszcze roku 997 wybrał się na Pomorze i ochrzcił tamtejszego księcia zaprowadzając chrześcijaństwo w Gdańsku i ziemi gdańskiej. Następnego roku jął się misjonarstwa na prawym brzegu Wisły, w kraju Prusaków. Z Gdańska okrętem udał się wzdłuż wybrzeża na wschód i wylądował koło Bałgi. Bolesław dał mu trzydziestu zbrojnych dla obrony. Biskup odprawił jednak z Bałgi tę drużynę, bo nie chciał występować wobec Prusaków w otoczeniu wojennego rynsztunku. Zostawił przy sobie tylko kilku kleryków, swych uczniów. Z nimi udał się pieszo dalej w głąb kraju. Koło dzisiejszej osady zwanej Rybaki (Fischhausen) spotkał po raz pierwszy Prusaków i zaczął nauczać. Przyjęto go bardzo nieprzychylnie. Niezrażony udał się dalej i zatrzymał się znowu w okolicy Cholinum. Tu groziło już niebezpieczeństwo jego życiu. Ale palmę męczeńską uważał święty mąż za najwyższe szczęście. Już kiedy odprawiał zbrojną drużynę, powiedział sobie, że albo pozyska w Prusach zwolenników, albo nie wróci żywy. Udał się przeto wzdłuż morza w inną stronę krainy zwanej Sambią i tu koło Tenkitten spotkała go śmierć męczeńska.

Ciało jego wykupił książę polski od Prusaków na wagę złota i sprowadziwszy do Gniezna, złożył je w nowo założonym kościele Bogarodzicy, przeznaczonym na metropolitalną świątynię całej Polski. Było to w r. 997.

Zaraz po śmierci poczęto go uważać za świętego, toteż wkrótce powstawały kościoły pod jego wezwaniem w rozmaitych stronach Europy, nie mówiąc już o Polsce. Na Węgrzech w Granie powstał katedralny, tj. biskupi kościół św. Wojciecha, później w Szczecinie na Pomorzu, w stolicy Niemiec w Akwizgranie i we Włoszech w Pereum pod Rawenną i w Rzymie na wyspie rzecznej (Isola Tiberina); wszystkie w przeciągu kilku lat po śmierci swego patrona Wojciecha.

Po śmierci św. Wojciecha przeznaczył Bolesław Wielki na godność arcybiskupią jego brata, Radzyma i wyprawił go do Rzymu w tej sprawie. Zastał tam na papieskim tronie znajomego Gerberta, który przyjął imię Sylwestra II; co więcej, spotkał bawiącego powtórnie w wiecznym mieście Ottona III. Papież wyświęcił Radzyma chętnie na arcybiskupa gnieźnieńskiego, cesarz zaś złożył ślub pielgrzymki do grobu św. męczennika.

Dotrzymał Otton III swego przyrzeczenia i w następnym roku l000, wybrał się do Polski z wielkim dworem. Droga wypadała przez Śląsk. Tu na granicy swego państwa oczekiwał Bolesław dostojnego gościa w Ilwie nad rzeką Bobrzą (wśród plemienia Bobrzanów) i stąd razem jechali już do Poznania, a potem do Gniezna. Otton III z największym skupieniem ducha odbył pielgrzymkę i odprawił modły przy grobie św. Wojciecha, po czym udał się do zamku na wyspie jeziora Lednicy, największej, najwspanialszej wówczas w całej Polsce budowli. Tu odbywały się świetne uroczystości, a książę polski z takim wystąpił przepychem, że gościna ta zadziwiła wspaniałością współczesnych, a przeszła w podaniach do pamięci potomnych.

Ustanowiono w Gnieźnie metropolię i Radzym został pierwszym arcybiskupem polskim. W Krakowie, we Wrocławiu i w Kołobrzegu na Pomorzu ustanowiono trzy biskupstwa.

Przyzwyczajony do przepychu dworskiego ceremoniału i przywiązujący do tego znaczenie, uczcił Otton III księcia polskiego w ten sposób, że nadał mu pewne oznaki władzy i godności, rozpowszechnione w zachodniej Europie. Nie używali ówcześni monarchowie jeszcze bereł. Oznaką władzy królewskiej była włócznia, którą niesiono zawsze przed monarchą i stawiano przy jego tronie. Używali włóczni w ten sposób dawni cesarze rzymscy; zwyczaj ten utrzymał się na dworze bizantyńskim, a z księżniczką Teofanią, małżonką Ottona II, przeszedł na dwór niemiecki. Cesarska włócznia była starożytnego pochodzenia, prawdopodobnie z Bizancjum sprowadzona i przypisywano ją św. Maurycemu. Podobiznę tej włóczni przywiózł Otton III w darze Bolesławowi (znajduje się do dni naszych w skarbcu kościoła katedralnego na Wawelu).

Znaczyło to zupełnie to samo, czym według późniejszych wyobrażeń byłoby ofiarowanie królewskiego berła: uznanie niepodległego monarszego stanowiska. Koronacji mógł zaś dokonać sam tylko papież, jeżeli nie osobiście, to przez wyznaczonych do tego biskupów, którym kazałby się niejako wyręczyć. Ale samo nadanie "włóczni św. Maurycego" oznaczało, że Otton III uważa księcia polskiego za monarchę i było upoważnieniem ze strony cesarza, żeby Bolesław starał się w Rzymie o tytuł królewski i o koronację.

Zjazd gnieźnieński w r. 1000 na grobie św. męczennika był wynikiem jego starań o porozumienie Słowian z Niemcami na podstawie równości i sprawiedliwości. Ale po zgonie Ottona III następca jego, Henryk II powrócił do dawnego trybu ujarzmiania Słowian. Wywołał tym wojnę, lecz przegrał. Zawierając pokój w Merseburgu w lipcu 1002 roku, musiał uznać panowanie Bolesława nad znaczną częścią Połabia.

Ledwie Bolesław wyjechał z Merseburga, napadli nań w drodze nasłani przez Henryka zbójcy, zaczajeni w zasadzce. Król niemiecki chciał się skrytobójstwem pozbyć potężnego sąsiada polskiego. Zamach się nie udał, a Bolesław zabrał się teraz do dalszego ciągu swego dzieła, do połączenia Czech z polityką polską. Jak król niemiecki był władcą ponad książętami niemieckich ludów, tak miał być piastowski monarcha nad książętami Pomorza, Połabia i Czech, zwierzchnikiem i kierownikiem jednolitej wspólnej słowiańskiej polityki.

Tymczasem przybyli do Polski Kameduli, przysłani przez św. Romualda, jak przyrzekł św. Wojciechowi. W r. 1001 przybyło dwóch kapłanów, Benedykt i Jan. Przybywali z książkami i ze sprzętem kościelnym. Przyłączyło się do nich trzech polskich kandydatów do habitu kamedulskiego: Izaak, Mateusz i Krystyn. Założono osiedle klasztorne na Kujawach w pobliżu miasteczka Kazimierza Biskupiego, w puszczy zwanej Kazimierską. Niedługo tam bawili; w listopadzie 1003 r. zostali zabici. W jakich okolicznościach? Nie wiadomo. Legenda głosi, jakoby ich wymordowali zbójcy, przypuszczając że znajdą u nich dużo pieniędzy. Ale nie było jeszcze wtedy w Polsce gospodarki pieniężnej! Rabunek sprzętu kościelnego jest równie nieprawdopodobny, bo nie było jeszcze paserów! Gdyby zaś zginęli w taki sposób, nie byliby przez to męczennikami. Kanonizuje się tylko męczenników za wiarę, skoro więc zostali kanonizowani (1610 r. przez papieża Pawła V), należy uważać, że oddali życie za wiarę. Widocznie na Kujawach nie brakło jeszcze pogan, którzy zabili ich za to, szerzyli chrześcijaństwo. Bolesław Wielki kazał odszukać ich ciała i ze czcią pogrzebać w kościele. Grób mają w kościele bernardyńskim w Kazimierzu Biskupim.

Nie minął rok od tego pogrzebu pięciu św. męczenników, a na dworze Bolesława Wielkiego zjawił się nowy Kameduła, tym razem nie Włoch, nie Polak, lecz Niemiec. Był to pan z panów, pan na Kwerfurcie, św. Bruno. Był kanonikiem w Magdeburgu, lecz rzucił kościelne godności i pospieszył do Włoch, pod surową regułę kamedulską. Z Włoch wskazano mu drogę do Poznania. Przybył więc do nas w r. 1004. Dowiedziawszy się o męczeństwie pięciu Kamedułów w roku poprzednim, pojechał na miejsce męczeństwa, zebrał wiadomości i spisał (po łacinie) "Życie pięciu braci".

Właśnie wybuchła wtedy druga wojna z Henrykiem II. Poszło o Czechy. Hołdowały one już królowi niemieckiemu, a Bolesław chciał je zwolnić od tego i związać z Polską. Dużo byłoby opowiadać o tym, jak wśród samych Czechów utworzyły się dwa obozy: jedni za Bolesławem, inni za Henrykiem i za łącznością z Niemcami. Gdy Bolesław zawładnął Czechami, Henryk zażądał od niego hołdu, a gdy piastowski władca odmówił, rozpoczęła się nowa wojna.

Niemcy wkraczali na Śląsk, raz zapędzili się aż pod Poznań, ale też hufce polskie docierały pod Magdeburg. Ostatecznie rozszerzył Bolesław państwo swe aż po rzekę Salę, która jest dopływem Łaby z lewego brzegu, a zatem granice nasze sięgały poza Łabę. Na znak pokoju i równości oddał Henryk II księżniczkę niemiecką, swą krewną Ryksę, w małżeństwo synowi Bolesława, Mieszkowi. Ale w Czechach zdążyli jednak Niemcy osadzić na tronie znowu swego hołdownika.

Sami Niemcy ganili postępowanie swego króla i cesarza; wielu było takich, którzy woleliby przyjaźń z Bolesławem, jak to urządzić pragnął Otton III. Wielkodusznością i szlachetnością pociągał ku sobie nasz książę nawet niemieckich żołnierzy. Ze zgrozą dowiadywał się Henryk II, że jego właśni żołnierze śpiewają w obozie piosenki, wyszydzające go a wielbiące Bolesława. Bo też wojsku niemieckiemu sprzykrzyła się przewlekła wojna, w której nie miało wcale sposobności okryć się sławą: cesarz nieszczególnym był wodzem, a Bolesław zawołanym wojownikiem i tym podbijał serca nawet obcych żołnierzy. Wielu uznawało, że cesarz prowadzi wojnę niesprawiedliwą, żeby tylko nasycić swą rządzę zaborów.

Na czele niemieckich przyjaciół Bolesława stał właśnie św. Bruno. Głośno przestrzegał cesarza, "żeby nie nastawał na zgubę księcia chrześcijańskiego, dzielnego pracownika w winnicy Pańskiej". Poznawszy osobiście Bolesława Wielkiego, jego charakter i zamiary godne monarchy chrześcijańskiego, tak potem o nim pisał: "Kocham go jak własną duszę, a bardziej niż życie moje".

Można powiedzieć, że w samych Niemczech musiał Henryk II staczać walkę z duchem Ottona III. Było to starcie dwóch cywilizacji, bizantyńskiej z łacińską, albowiem całych Niemiec bizantynizm nigdy nie ogarnął. Niemieccy zwolennicy cywilizacji łacińskiej nabrali przekonania, że tę cywilizację Polska reprezentuje lepiej, że zatem sprawa polska związana jest z moralnością polityczną. Co najlepszego Niemcy wydały, to stało po stronie polskiej, ze świętym Pańskim na czele!

Św. Bruno polityką się jednak nie zajmował. Powiedziawszy publicznie, co myślał i dawszy to na piśmie, spieszył do tego, co było jego powołaniem. Bywał na przemian już to pustelnikiem, już to misjonarzem. Z Polski udał się na Węgry, gdzie wiele jeszcze było do roboty z dziczą Kumanów. Tam popracowawszy, rusza dalej na wschód, na nie tknięte jeszcze przez nikogo pole misyjne, aż za Dniepr, na stepy pomiędzy Kijowem, a morzem Czarnym, pomiędzy mongolskich Pieczyngów, którzy bardzo dawali się we znaki Rusi Kijowskiej.

I tak oto wprowadza nas św. Bruno w kraje, o których dotychczas nie było jeszcze wzmianki. Wkroczmy wraz z nim do trzeciego działu Słowiańszczyzny. Obok południowej i zachodniej jest jeszcze Słowiańszczyzna wschodnia, rozleglejsza, ale pozostająca na niższym poziomie rozwoju.

Przerywamy w tym miejscu wątek dziejów Bolesława Wielkiego, ażeby zapoznać się z krajami, do których on sam miał wkrótce podążyć śladem św. Brunona. Dzieje wschodniej Słowiańszczyzny są całkiem odrębne. Ludy polskie czy czeskie same sobie urządzały państwo w stopniowym rozwoju. Inaczej w dorzeczu Dniepru! Tam państwo pochodziło od obcych najeźdźców.

Przybyli z tamtej strony morza Bałtyckiego, z Półwyspu Skandynawskiego. Wśród tamtejszych plemion żeglarskich wynaleziono łódź żaglową i dzięki temu wojownicy z Północy opłynęli morzem niemal całą Europę od Danii po Sycylię, podbijając kraje nadbrzeżne i zakładając państwa. Zwano ich tam Normanami. Przez wschodnią zaś część Bałtyku przeprawiło się w r. 862 plemię Rusów z południowej Szwecji pod wodzą Ruryka. Od nich pochodzą nazwy Rusi i Rusinów, a potomkowie Ruryka, Rurykowicze, stali się dynastią ruską. Zwano tych przybyszów Waregami, tj. Wrogami, ale wkrótce zesłowiańszczyli się i przestali być obcymi.

Rurykowicze, opanowawszy całą Słowiańszczyznę wschodnią, posunęli się ku zachodowi. W r. 981 książę kijowski Włodzimierz zagarnął dwie ziemie polskie, które pogrążone w pierwotnym bycie plemiennym nie należały jeszcze do państwa Piastowskiego i nikt ich nie bronił. Zajął Włodzimierz tzw. Grody Czerwieńskie, tj. dzisiejszą Chełmszczyznę i część Wołynia z głównymi grodami Czerwieniem i Wołyniem. Stamtąd posunął się na Bełz do Przemyśla i dalej po góry Karpackie, obsadzając załogami waregskimi ziemię Lachów, czyli okolice Lwowa. Ponieważ pierwszym ludem polskim, znanym Rusinom byli Lachowie, przenieśli następnie Rusini tę nazwę na cały naród polski.

Książę Włodzimierz przyjął krótko potem, w r. 988 chrzest, ale z Konstantynopola. Ponieważ ziemie Lachów należały do jego państwa, więc też wkraczało pomiędzy Lachów chrześcijaństwo w obrządku wschodnio-bizantyńskim i lud ten został cywilizacyjnie odgrodzony od reszty Polski.

A tymczasem Kijowszczyzna była niepokojona przez koczowników stepowych, Pieczyngów. Szczególna rzecz, że ani w Bizancjum, ani w Kijowie nie powzięto myśli, czy nie dałoby się Pieczyngów nawrócić na chrześcijaństwo! Polska szerzyła ewangelię na południe i północ, na Węgry, Pomorze, Prusy i Skandynawię - sama dopiero co nawrócona - podczas gdy kler grecki i bułgarski mając pogan tuż pod bokiem, zagrażających raz po raz stolicy kijowskiej, nie myślał o misjonarstwie!

Jak już wiemy, podążył tam przyjaciel Bolesława Wielkiego, św. Bruno. Nawrócenie Pieczyngów stanowiłoby epokę w dziejach wschodniej Europy, ale też trzeba by na to pracy kilku pokoleń misjonarzy. Św. Bruno zrobił początek widocznie dobry, skoro taką pozyskał sobie u dzikich koczowników powagę, iż zdołał w r. 1008 zawrzeć z nimi pokój, stawszy się pośrednikiem między Włodzimierzem, a wodzem hord pogańskich. Świadczy to, że "łaciński" misjonarz miał szacunek u jednej i drugiej strony.

Z pięknym plonem wraca św. Bruno - jakby do swego domu - do Poznania. Zastaje trzecią wojnę z Henrykiem II, która wybuchła w roku 1O07 i miała trwać do roku 1013. Bolesław Wielki rozszerzył jeszcze bardziej zwierzchnictwo nad Połabianami, a cesarz nie zdołał mu nic odebrać.

Św. Bruno bolejący nad wojną, wyrwał się z przykrych spraw na nową misję. Tym razem poszedł śladem św. Wojciecha pomiędzy Prusaków. Zaszedł dalej od swego poprzednika, aż na wschodnim pograniczu Prus, blisko już Żmudzi. Zginął także śmiercią męczeńską w lutym 1009 roku.

Tymczasem, gdy Bolesław Wielki wojować musiał dalej z Niemcami, kiełkowały w Polsce coraz bardziej powołania duchowne. Kamedulskie pustelnictwo, samo o tym nie wiedząc, dokonywało zdobyczy także świeckich. Jak już wiemy, nie należała jeszcze do państwa piastowskiego ziemia Lachów; nie wiedziano o niej w Poznaniu! Nie dziwmy się temu, bo do tej ziemi nie można się było dostać ani nawet z Krakowa, ani nawet z jeszcze bliższej Wiślicy! Od Wiśliczan oddzieleni byli Lachowie olbrzymią puszczą leśną, której jeszcze nikt nie przemierzył, nie przekroczył!

Pierwszym, który tego dokonał, był św. Jędrzej, zwany Żurawkiem. Pochodził z Opatowa, koło Wiślicy, a dokonał żywota świątobliwego aż po drugiej stronie gór Karpackich, w okolicy Trenczyna. Często w głuchych puszczach bywał pierwszym głosem ludzkim pobożny śpiew Kamedułów. Zapuścił się nasz święty rodak w olbrzymią puszczę. Dość długo przebywał w Czchowie nad Dunajcem, po czym posuwał się coraz dalej na południe, aż doszedł do Zaborza na Orawie i wreszcie do Trenczyna. W świątobliwym pustelniczym życiu, pełnym całkowitego zaparcia się, miał potem towarzysza imieniem Benedykt. Zmarł św. Żurawek w r. 1011, a towarzysz przeżył go tylko o trzy lata. Razem spoczywają ich prochy w kościele św. Emeryka pod górą Zabor na Słowacczyźnie. Razem też obydwaj kanonizowani w r. 1455 przez papieża Kaliksta IV.

Tak uzupełniła się dziesiątka świętych, otaczających tron Bolesława Wielkiego.

W tym właśnie czasie skierował się Bolesław ku Słowiańszczyźnie wschodniej. Czy św. Bruno nie bywał informatorem wzajemnym, który w Kijowie opowiadał o Polsce, a w Poznaniu o Rusi?

W r. 1012 jedna z córek Bolesława (niewiadomego imienia) wychodzi za mąż za Światopełka, księcia dzielnicowego Rusi południowej, na Turowie. Towarzyszy jej Reinbern, biskup kołobrzeski. Ten uprawiał w Turowszczyźnie misjonarstwo, a oczywiście w obrządku łacińskim, bo innego nie znał. Zbożna praca została gwałtownie przerwana. Wśród sporów dynastycznych o Kijów dostał się Światopełk do więzienia wraz z żoną i biskupem. Bolesław wyprawił się na Kijów w r. 1013 i więźniów uwolnił, ale musiał zaraz pospiesznie wracać, bo wybuchła nowa wojna z Henrykiem II niemieckim, czwarta już z rzędu.

Henryk znękany, zgnębiony moralnie i kilkakroć w wojnie pokonany, zawarł ostatecznie pokój w Budziszynie na Łużycach. Zostawały przy Polsce Morawy i ziemie połabskie po rzeki Łabę i Salę. Pokój ten uczynił Bolesława Wielkiego władcą Słowiańszczyzny zachodniej i teraz mógł się zwrócić na wschód.

Podczas tej drugiej wojny ruskiej (prowadzonej z Jarosławem, synem Włodzimierza), Rusini nadali Bolesławowi przydomek Chrobrego, tj. mężnego, dzielnego. Po wielkim zwycięstwie nad rzeką Bugiem, Chrobry zdążał w szybkim pochodzie pod Kijów i zajął to miasto. Wjeżdżał tam przez bramę, zwaną Złotą, bo były koło niej kramy złotnicze. Wjeżdżając ciął mieczem w bramę na znak zwycięstwa i zwierzchnictwa, jakie odtąd miał tu sprawować. Miecz wyszczerbił się od cięcia i zwano go odtąd Szczerbcem. Przechodził na następców Bolesławowych, jako dziedzictwo państwa polskiego.

Z Kijowa wyprawił Bolesław Wielki tegoż jeszcze roku 1018 dwa poselstwa na dwie strony świata, do dwóch cesarzy, do tytułującego się rzymskim króla niemieckiego Henryka II i do cesarza bizantyńskiego w Konstantynopolu, którego książęta ruscy uznawali swym zwierzchnikiem. Obydwu cesarzom ogłaszał, że teraz on zakłada trzeci związek państw, związek słowiański. Oświadczał się dobrym sąsiadem i nawzajem o przyjaźń prosił, ale też ostrzegał, że potrafi być groźnym sąsiadem, gdyby kto czyhał na niezależność jego Rzeszy słowiańskiej.

Wyruszył Bolesław Wielki na Ruś drogą północną, przez rzekę Bug, wracał zaś teraz drogą południową, gdzie po raz pierwszy dopiero miano oglądać drużyny Piastowskie. Wracał mianowicie na Grody Czerwieńskie i ziemię Lachów. Latem 1019 r. wcielił te krainy do swego państwa, wypędziwszy załogi waregskie. Następnie przekroczył przełęcz użocką, skąd szedł na zachód wzdłuż południowego Podkarpacia, zajmując i przyłączając do polskiego państwa całą północną część Węgier, tak zwane górne Węgry, aż po zagięcia Cisy i Dunaju, całą tedy Słowacczyznę. Reszta Węgier pozostawała przy Madziarach, podzielona na trzy księstwa dynastii Arpadów. Dalej odbywał się powrót wojsk Bolesława doliną Orawy i wokół Babiej Góry ku północy pod Kraków i do ziemi Wiślan, tak iż odtąd Małopolska połączona jest z Wielkopolską.

Niebawem przeniesiono stolicę państwa do Krakowa. Znaczyło to, że odtąd sprawy wschodnie mają być uważane za równie ważne jak zachodnie, wewnątrz zaś państwa następuje zrównanie ziem nowo nabytych z dawnymi.

Bolesław Wielki był teraz panem od Sali i Łaby do Dniepru, od Dunaju (płynącego na południu Słowacczyzny) do Morza Bałtyckiego. Panował nad wszystkimi (prócz Mazowsza) polskimi ludami, nad Połabiem i Morawami, a nadto miał swych hołdowników na Słowacczyźnie i Rusi. Rzesza słowiańska istniała, była faktem dokonanym.

Tę wspaniałą budowę piastowską należało uwieńczyć koroną. Rozpoczął więc Bolesław starania w Rzymie o tytuł królewski, a gdy skutek był pomyślny, zgromadził biskupów polskich i kazał się arcybiskupowi koronować w archikatedrze gnieźnieńskiej w r. 1024. Korona polska stała się widocznym znakiem jedności narodowej i państwowej niepodległości oraz zupełnej równości z innymi narodami Europy.

Dobrze, że Bolesław Wielki nie odkładał dłużej tej wiekopomnej uroczystości, bo już w następnym roku 1025 nastąpił jego zgon. Liczył zaledwie 58 lat; pochowany został w Tumie poznańskim, obok swego ojca. Mają tam wspólny grobowiec i pomnik, na którym wyobrażono Mieszka I opartego na krzyżu, jako tego, który zaprowadził chrześcijańską organizację państwową, a Bolesława na mieczu, ponieważ państwo to obronił mieczem i tak znakomicie rozszerzył.